Środa 1 Maja 2024r. - 122 dz. roku,  Imieniny: Józefa, Lubomira, Ramony

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 11.04.16 - 12:29     Czytano: [936]

Dział: Oko Cyklopa

KONTROLERZY...(1)



OKO CYKLOPA

Sławomir M. Kozak









Aniutkowi poświęcam…























........................................................................................






„Żyję na tym świecie dostatecznie długo, by wiedzieć, że należy przyjrzeć się uważnie po raz drugi wszystkiemu, co na pierwszy rzut oka budzi moje zaufanie bez zastrzeżeń”.
(Josh Billings)




Jako kontroler ruchu lotniczego zastanawiałem się często nad tym, jak wyglądały te wszystkie zdarzenia 11 września, widziane oczami moich amerykańskich kolegów? Prasa nie informowała o tym, a nawet specjalistyczne magazyny były nad wyraz powściągliwe w ukazywaniu odczuć tej specyficznej grupy ludzi, której przyszło zmierzyć się z tak niespodziewanym wyzwaniem. Wiem, że każda nietypowa sytuacja, jakich zdarza się przecież w lotnictwie nie tak mało, pozostawia ślad. Jednak, nawet najpoważniejszy wypadek, to jeden lub dwa samoloty, w określonym miejscu i czasie. 11 września tych samolotów było kilka. I nikt nie mógł być pewien co zdarzy się za minutę, kwadrans czy godzinę. I w którym miejscu? Nikt spośród kontrolerów nie wiedział czy po kolejnych informacjach, jakie do nich docierały, nie przyjdzie im samym zmagać się za chwilę z czymś nieoczekiwanym. W tym zawodzie nie ma gorszego uczucia, niż poczucie bezsilności. A tego dnia to wrażenie musiało być obecne w sercach każdego kontrolera w Ameryce. Wszyscy zmuszeni zostali pracować w niezwykłych warunkach. Nieobca im przecież presja czasu stała się tego dnia wszechobecna.

W moim zawodowym życiu zaangażowany byłem osobiście w dwa wypadki lotnicze. W obu przypadkach wiedziałem, że nie zrobiłem błędu, że to, co się stało nie jest moją winą. Mało tego, prowadziłem akcję poszukiwawczo-ratowniczą bezpośrednio po zdarzeniu. Pamiętam te chwile bardzo wyraźnie po dziś dzień. Mimo upływu lat. Działałem, jak dobrze zaprogramowany automat, udzielając niezbędnych informacji, wydając wymagane prawem polecenia i zezwolenia. Byłem obecny na miejscu, jakby w dwóch różnych postaciach. Ta pierwsza kontrolerska, wyszkolona, chłodna i opanowana. Ale obok, czaiła się ta moja czysto ludzka postać. Analizując działania pierwszej, mimo stresu i braku czasu, oceniała całość zdarzenia z o wiele większej perspektywy. Działałem dwutorowo. Równolegle. Zastanawiałem się, jak do tego doszło? Co jeszcze można zrobić, by zminimalizować efekt tego, co się stało? Jak można było tego uniknąć? Co z tymi ludźmi? Czy ktoś zginął? A jeśli tak, to ilu przeżyło? Czy nie zawiodłem?

Później, na drugi dzień, na następny i jeszcze kolejne, przychodzi czas rozpamiętywania. Trudno jest się od tego uwolnić. Ten obraz, słowa, dźwięki, są obecne cały czas. I bardzo wolno ulegają, częściowemu tylko, zatarciu.

Dramat 11 września, jaki był udziałem amerykańskich kontrolerów, trudno sobie wyobrazić. Na domiar złego, nie pozwolono im, jako grupie zawodowej, stawić temu czoła. FBI skonfiskowało nagrania, zakazując mówienia na ten temat. Tysiące ludzi, wśród wielu domysłów, musiało poddać w skrytości ducha, w wątpliwość profesjonalizm ich działań. Nie pozwolono im stanąć przed światem z otwartą przyłbicą. Wojsko zrzucało odpowiedzialność za swoje działania lub ich karygodny brak, na barki kontrolerów. Po wielu latach dopiero, z wolna odsłaniane są niektóre fakty. Wynika z nich niezbicie, że system kontroli ruchu został po prostu zaatakowany. Dostał, obrazowo to ujmując, nożem w plecy. Cios przyszedł z niespodziewanej strony. Kontrolerzy na całym świecie są perfekcyjnie przygotowani do rozwiązywania problemów w swoim obszarze odpowiedzialności. Przygotowani są na wszelkie możliwe zagrożenia, jakie mogą przytrafić się na pokładach samolotów, których bezpieczeństwa pilnują. Przecież kontrola ruchu jest dzieckiem całego skomplikowanego systemu ochronnego państwa. Jednym z wielu. Żadne dziecko nie spodziewa się agresji własnej matki. Ufa jej bezgranicznie. Sprawcy tej tragedii doskonale o tym wiedzieli. Można powiedzieć, że na tym przeświadczeniu oparli wręcz swoje nikczemne plany. Dlatego kontrolerzy rzucali się bezradnie z poczuciem bezsilności, kiedy kolejne elementy systemu wypadały im z ręki.

Chylę czoła przed ich wiedzą, zawodową starannością i odpornością na ogromny, niewyobrażalny stres. W zaistniałej sytuacji nie potrzeba było żadnych więcej porwań lub innych aktów terroru. To, co zgotowano tym ludziom, wystarczyło by lista ofiar znacznie się wydłużyła. Jeżeli tak się nie stało, to Ameryka winna jest dozgonną wdzięczność tym, którzy zdali wtedy najtrudniejszy egzamin. Mam nadzieję, że kiedyś powstanie na ich temat książka, może nawet film. Tymczasem, dla pomniejszenia ich bohaterskiej roli tego dnia, wkrótce po dramacie Ameryka wykreowała, niezbędnych w takim momencie krajowi, innych bohaterów. Stali się nimi strażacy i policjanci. Bo też ich skierowano na pewną śmierć. Jednak nie mniejszymi bohaterami Ameryki są z pewnością kontrolerzy ruchu lotniczego, dzięki których ofiarności i perfekcyjności, zbrodniczy system nie odniósł jeszcze większego sukcesu.

Przyjrzyjmy się niewielkiej garstce tych, którzy mieli w tym swój udział. Jak oni zapamiętali ten dzień?


Gregory Callahan, kontroler lotniska międzynarodowego portu lotniczego Newark.
41 lat


Callahan nadzorował lądowania i starty w porcie Newark. Około 08:40 zezwolił załodze UAL 93 na start. 45 minut później maszyna została uprowadzona.

To był wyjątkowo pracowity poranek. Około 12 samolotów stało w kolejce przed pasem czekając na start, kiedy pierwszy odrzutowiec o 08:46 uderzył w północną wieżę WTC. Callahan usłyszał krzyk kolegi, Rick,a Tepper,a. Spojrzał we wskazanym kierunku i zobaczył płonącą wieżę.

W czasie, gdy Tepper i inni rzucili się do telefonów, Callahan zmuszony był dalej prowadzić ruch lotniczy. Wydał zgodę na start dwóm samolotom z pasa, na którego dalekim przedłużeniu płonął budynek. Zezwolił kilku innym na lądowanie.

Kiedy UAL 175 zbliżał się do Nowego Jorku Callahan wraz z kolegami obserwowali rozwijający się dramat. Kolejna maszyna uderzyła w drugi budynek. Callahan wziął do ręki mikrofon i przekazał załogom samolotów na ziemi:

- Właśnie coś okropnego zdarzyło się nad Nowym Jorkiem. Samolot uderzył w budynek. Wygląda na to, że przez jakiś czas nie wystartujecie.

Kilku pilotów zgłosiło chęć powrotu na stanowiska postojowe, bo pasażerowie ich samolotów zobaczyli płonące budynki i wpadli w panikę.

Hałas i wzmożona ilość rozmów kolegów Callahan,a podnosiły poziom stresu, ale musiał przez kolejnych 25 minut panować nad ruchem. Emocje rosły, propozycja ewakuacji odbiła się echem po całej wieży.

- Zostajemy! - polecił swojej zmianie. Zostali. Dramat Ameryki dopiero się zaczynał.



Chris Stephenson, szef zmiany na wieży lotniska międzynarodowego Reagan.
44 lata


Po tym, jak drugi samolot uderzył w WTC, na lotniskowej wieży, górującej nad Pomnikiem Waszyngtona i budynkiem Kapitolu po drugiej stronie rzeki Potomak, zawrzało. Najważniejszym zadaniem było sprostanie poleceniu wstrzymania lotów niektórych maszyn, wydanemu przez FAA. Stephenson zatrzymał wszystkie samoloty mające w planach lotniska docelowe Nowy Jork i Boston.

Kilka chwil później zatelefonował ktoś z American Airlines:

- Nie dawajcie zgody żadnej naszej maszynie. Cofnijcie wszystkie do rękawów.

- Już im przekazałem, nigdzie nie polecą
- odpowiedział Stephenson.

Około 09:30 odezwał się telefon z Secret Service. Głos w słuchawce powiedział, że niezidentyfikowany samolot zmierza w kierunku Waszyngtonu. Stephenson rzucił okiem na wskaźnik radaru i zamarł. Obiekt leciał z zachodu, miał około 5 mil do lotniska. Nie miał prawa tam być. Wiedział już, co stało się w Nowym Jorku i podejrzewał najgorsze. Spojrzał przez szyby okalające wieżę kontroli lotniska. Samolot rozpoczął zakręt w prawo z jednoczesnym zniżaniem. Prowadzący samolot, po mistrzowsku wykonał pełen zakręt, maszyna szła, jak po sznurku, równo i stabilnie. Zniknął za budynkiem na przedmieściach Crystal City, a po chwili w tamtym rejonie pojawiła się kula ognia i dym.

Zapadła cisza, wszyscy stali w bezruchu patrząc na horyzont. Po jakimś czasie rozdzwoniły się telefony, trzeba było zacząć akcję zamykania lotniska.



Doug Teach, przedstawiciel United w Centrum Dowodzenia FAA w Herndon, Wirginia.
46 lat


W Centrum przedstawiciele FAA mają wgląd w system kontroli ruchu. Na białej, ścieralnej tablicy, stojącej pośrodku pokoju operacyjnego, zapisuje się wszelkie informacje dotyczące samolotów znajdujących się w niebezpieczeństwie.

Teach był jedną z tych osób, które miały ocenić czy jeszcze jakiś samolot został porwany. Wraz z napływającymi danymi od linii lotniczych utwierdzał się w przekonaniu, że na pokładach innych samolotów nic groźnego się nie działo. Krótko przed dziesiątą usłyszał, że kolejny samolot kieruje się na Waszyngton. To był UAL 93. W tym czasie płonął już Pentagon, a plotki mówiły o eksplozji bomby w stolicy.

- Zadzwoniłem do żony i pożegnałem się z nią. Powiedziałem jej, że kocham ją i naszego syna. Nie miałem pojęcia, jak to wszystko się rozwinie i co jeszcze się wydarzy - wspominał Teach.

CDN

Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

01 Maja roku
Św. Józefa Rzemieślnika


01 Maja 1978 roku
Został napisany i wysłany pierwszy internetowy spam.


Zobacz więcej