Sobota 27 Kwietnia 2024r. - 118 dz. roku,  Imieniny: Sergiusza, Teofila, Zyty

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 07.10.23 - 17:05     Czytano: [350]

Tylko nie-Polak tego nie przeczyta




Diabli biorą lewacko-zboczoną UE

Tak wspaniałą i błogosławioną dla Europy rzecz jaką miała być i była Unia Europejska zanim Komisję Europejską nie opanowali skrajni lewacy i Berlin, którego politykę w Europie można śmiało - i należy głośno o tym mówić! - interpretować jako realizację planów Hitlera odnośnie Europy, czyli całkowitego podporządkowania jej Berlinowi. Ma być tylko jedno państwo w Europie - IV Rzesza Niemiecka (Niemcy), a wszystkie inne tak zwane państwa kondominiami niemieckimi, zarządzanymi wspólnie przez Berlin i Komisję Europejską oraz podporządkowane im tak zwany Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), złożony z lewackich (lub uległym im) polityków w togach, czyli ludzi udających bezstronnych sędziów. A jak do tego dorzucimy również opanowany przez lewaków i zwykłych lunatyków Parlament Europejski, to nie można się dziwić jakie ci ludzie wymyślają głupoty, które następnie narzucają wszystkim państwom członkowskim. Np. zajmowali się tym, jaki kształt powinien mieć ogórek będący w sprzedaży w krajach Unii! No i tym jak utrudniać codzienne życie obywatelom Unii i jak zniszczyć państwa narodowe, czyli jak z obywateli Unii zrobić sowieckiego człowieka i jak z mieszkańców Unii zrobić wieloetniczny zlepek, z przewagą Murzynów i Azjatów.

Teraz Schulz (Berlin) i Macron (Paryż) idą dalej. Scholz wszedł w buty Hitlera, a jego giermek Macron w buty kolaboranta hitlerowskiego Petaina. Chcą odebrać prawo weta wszystkim państwom członkowskim i uczynić z Niemiec i Francji jedynymi panami wszystkich państw Unii Europejskiej z uprawnieniami dyktatorskimi. Czyli z Unii Europejskiej chcą zrobić nowy Związek Sowiecki (szczególnie dla państw, które były w bloku sowieckim), a z siebie uczynić nowego Breżniewa. Ułatwić im trwałe i dyktatorskie rządzenie UE mają wielomilionowe rzesze nachodźców (cywilnych najeźdźców) muzułmańskich i z Afryki, które w razie potrzeby będą wykorzystywane do pacyfikowania prawowitych mieszkańców (autochtonów) UE. Scholz i Macron biorą chyba przykład z Australii, gdzie socjalistyczno-komunistyczna Labor Party zauważyła, że masowy napływ imigrantów do Australii zapewnia i zapewni im na długie lata panowanie nad białą ludnością, bo ci ludzie w większości na nich głosują (tylko w tym roku licząca 26,6 mln ludności Australia ma sprowadzić do kraju aż 715 000 imigrantów z Azji i Afryki: Australian Immigration Daily News 10.5.2023).

Prezydent Andrzej Duda tak to ujął podczas piątkowej konferencji prasowej po szczycie Arraiolos w Portugalii: "W przestrzeni europejskiej pojawiają się głosy wskazujące, że przyjęcie nowych członków do Unii Europejskiej wymaga zmiany traktatów i rezygnacji z prawa weta. - To są tak naprawdę oczekiwania oligarchizacji Unii. Wielcy będą wtedy decydowali o przyszłości mniejszych i średnich państw - ostrzegł przywódca. - Nie może być na to naszej zgody. Nie do takiej Unii wszyscy wchodziliśmy i takiej Unii nie chcemy - podkreślił (Do Rzeczy 6.10.2023).

Natomiast odnośnie wielomilionowych rzesz nachodźców afrykańsko-azjatyckich przybywających do Europy i których Schulz i Makron chcą rozsyłać po wszystkich państwach europejskich, premier Mateusz Morawiecki oświadczył, że Polska oficjalnie odrzuca cały paragraf konkluzji ze szczytu Rady Europejskiej dot. migracji.
W piątek szef polskiego rządu wziął udział w nieformalnym posiedzeniu Rady Europejskiej w hiszpańskiej Grenadzie na którym oświadczył: "Jestem premierem Rzeczypospolitej Polskiej. Odpowiadam za bezpieczeństwo Polski i jej obywateli. Dlatego jako odpowiedzialny polityk oficjalnie ODRZUCAM cały paragraf konkluzji szczytu dotyczący migracji. Polska jest i pozostanie bezpieczna pod rządami Prawa i Sprawiedliwości" (Do Rzeczy 6.10.2023).

15 października 2023 roku odbędą się wybory do polskiego Parlamentu (Sejmu i Senatu). Niemcy robią wszystko, aby zwyciężyła Koalicja Obywatelska kierowana przez Donalda Tuska.

Są instytucje niemieckie, które studiują historię Polski i ją dogłębnie analizują, gdyż z historii Polski można się wiele nauczyć - i dobrego, i złego, bliżej poznać mentalność Polaków i ich zachowania. Niestety, w naszej historii było bardzo wielu zdrajców. Badać ten problem podsuwa Niemcom (i nie tylko Niemcom, np. nacjonaliści ukraińscy wykorzystywali znajomość historii Polski w swych antypolskich działaniach) sugestię, jak rozgrywać Polaków. W swojej obecnej koncepcji podporządkowania Polski bez wątpienia korzystają z historii Królestwa Polskiego, utworzonego formalnie na mocy traktatu rosyjsko-austriacko-pruskiego z 3 maja 1815 roku. Artykuł V tego traktatu głosił, że ziemie Księstwa Warszawskiego pozostające pod kontrolą rosyjską zostają połączone z Rosją nieodzownie przez swoją konstytucję i oddane na wieczne czasy w ręce Najjaśniejszego Cesarza Wszechrosji. W latach 1815-1832 królestwo posiadało własną konstytucję, Sejm, wojsko, monetę i szkolnictwo z Królewskim Uniwersytetem Warszawskim na czele, a czynności urzędowe odbywały się w języku polskim. Imperator Rosji był jednocześnie królem Polski i jemu podlegała polityka zagraniczna. W jego imieniu działał obecny stale w Warszawie namiestnik. W latach 1815-26 był nim Polak, gen. Józef Zajączek, który cechował się uległością wobec władz rosyjskich i wielkiego księcia Konstantego, będącego wodzem naczelnym Wojska Polskiego i faktycznym wielkorządcą Królestwa Polskiego, a jako taki namiętnie zwalczał polskie ruchy wolnościowe.

Dzisiaj (od 2004 r., a właściwie od 2019 roku, kiedy przewodniczącą Komisji Europejskiej została Niemka - obrzydliwa antypolska lewaczka Ursula von der Leyen, która weszła w buty swojej rodaczki imperatorki rosyjskiej Katarzyny Wielkiej, która także meblowała i likwidowała Polskę) "imperatorem" Polski jest właśnie ona. Komisja Europejska i Berlin dążą do kierowania polityką zagraniczną UE, czyli wszystkie pańska członkowskie mają mieć jedną (czyli niemiecką) politykę zagraniczną. A Józefem Zajączkiem ma być dzisiaj Donald Tusk, nie-Polak, a tylko Kaszub o korzeniach niemieckich i opcji niemieckiej (biogram w Wikipedii: babką Donalda Tuska od strony matki, była Niemka Anna Liebke, Z DOMU wyniósł znajomość języka niemieckiego, nie jest Polakiem: "określa się jako Kaszub"!), który znany jest z tego, że jako premier Polski w latach 2007-14 i w latach 2014-2019 przewodniczący Rady Europejskiej był całkowicie uległy Berlinowi i Unii Europejskiej (Minister Rau: "Tuska polityka jest instrumentem polityki niemieckiej w Polsce" Do Rzeczy 6.10.2023). Prezydent Andrzej Duda zarzucił Tuskowi, że jako przewodniczący Rady Europejskiej nie reprezentował polskich interesów i "nie ma szacunku dla własnego kraju", a wicepremier Beata Szydło oskarżyła go, że "jako europrezydent nic dla Polski nie zrobił", ale też o to, że wręcz Polskę "atakował" (Wyborcza.pl 5.1.2019). Polską od 2015 roku rządzi Prawo i Sprawiedliwość - partia patriotyczna, co doprowadza do białej gorączki obecną Komisję Europejską. Dlatego, co wszyscy wiemy, bo to zostało upublicznione, Ursula von der Leyen namaściła na przyszłego premiera Polski i w 2021 roku wysłała do Polski, aby doprowadził do objęcia władzy przez lewacko-antynarodową Koalicję Obywatelską, aby tak jak wielki książę Konstanty nie dbał o polskie interesy narodowe (ale Berlina) i poskromił patriotów polskich, sprzeciwiających się utraty przez Polskę niepodległości i suwerenności oraz etnicznie polskiego oblicza. Europoseł PiS Zbigniew Kuźmiuk w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl. (5.101.2023) mówi otwarcie: "Donald Tusk wziął w Berlinie i Brukseli zobowiązanie, że za wsparcie jego próby odsunięcia PiS-u od władzy, gwarantuje, że po zmianie rządu będzie zgadzał się na wszystkie rzeczy proponowane przez KE. Mamy sprawę KPO, embarga na zboże czy reformy UE, w tym zniesienie prawa weta. Tusk popiera wszystko, co blokuje PiS, dlatego jest tak ważny dla KE".

Jednocześnie w Kraju opozycja uprawia skrajnie prounijną propagandę. Od 2015 roku bez przerwy drze mordę (wyrażenie akceptowane w Słowniku Języka Polskiego PWN), że Prawo i Sprawiedliwość chce Polexitu, czyli wyjścia Polski z Unii Europejskiej, co jest nieprawdą. Straszenie Polaków Polexitem przestało już robić wrażenie i wywoływać emocje także w szeregach samej opozycji. Dlatego zmieniono tę retorykę na nową. Jan Zielonka w "Rzeczpospolitej" (4.10.2023) nadaje taki oto tytuł swojemu artykułowi: "Tak umiera Europa. Populiści już nie chcą wychodzić z Unii, lecz próbują ją rozsadzić od środka".

Głupi albo udaje głupiego? Mądry człowiek wie, że jeśli Unię Europejską wezmą diabli to tylko i wyłącznie z winy lewackiej - skrajnie głupiej i oderwanej od rzeczywistości Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego oraz Berlina realizującego dzisiaj nie zrealizowany w latach 1939-45 plan Adolfa Hitlera, podporządkowania sobie całej Europy w celu zbudowania Tysiącletniej III Rzeszy i narodu panów.

Powiało chłodem w stosunkach polsko-ukraińskich

"Jeśli chodzi o stosunki między Polską a Ukrainą, to wchodzimy w okres dekoniunktury" powiedział 2 października 20023 roku szef polskiego MSZ Zbigniew Rau.

Redaktor Michał Karnowski pisze: Oficjalny Kijów dokonał właśnie radykalnego zwrotu w polityce zagranicznej, w pełni stawiając na Berlin, nie tylko w swoich planach dotyczących przyszłości, ale też w niemieckiej grze na obalenie rządu w Warszawie. Taki jest sens rozpętywania tuż przed wyborami wojny zbożowej, tej próby wymuszenia na rządzie Prawa i Sprawiedliwości zrujnowania własnego rolnictwa i akceptacji idącej za tym klęski politycznej. Tego właśnie dokładnie domaga się od nas prezydent Zełenski, a za odmowę chce nas ciągać po międzynarodowych trybunałach i żąda odszkodowania. I to w sytuacji, gdy ma pełne możliwości transportu zboża przez terytorium Polski, ten eksport rośnie, funkcjonują też drogi morskie.
Czy chodzi zatem o te kilka euro więcej na tonie, które można zarobić zrzucając ładunek w Polsce? Raczej o wybory w Polsce.
... Zełenski wybrał złudzenia, niemieckie paciorki i podstępną grę z Warszawą według podszeptów z Berlina" (wPolityce 24.9.2023).

Że chodzi o wybory w Polsce, w które wtrącił się Zełeński, uważając, że może, ba!, ma nawet prawo do tego, potwierdza także skrajnie proukraińska (Giedroycjowska z ducha) i antyPiSowska "Rzeczpospolita" (4.10.2023) pisząc piórem Rusłana Szoszyna: "Pierwszy błąd Zełenskiego w relacjach z Polską: Ukraińcy nie poczekali - i dali się wciągnąć w polskie wybory".

I tak zawiało chłodem w stosunkach polsko-ukraińskich. Rasowi politycy i dziennikarze znający Ukrainę i Ukraińców oraz dzieje stosunków polsko-ukraińskich zdawali sobie sprawę z tego, że wcześniej czy później do tego dojdzie, jeśli Ukrainą rządzić będą polakożerczy do szpiku kości banderowcy.

Budowaliśmy przyjaźń z Ukrainą na lodzie. A to dlatego, że nawet chyba wszyscy politycy polscy nie znają historii stosunków polsko-ukraińskich na przestrzeni wieków i nie znają wizji państwa ukraińskiego w ujęciu nacjonalistów ukraińskich, którzy od 2014 roku są u władzy nad Dnieprem. Budowali ją zgodnie z wytycznymi "polskiej" polityki wschodniej Jerzego Giedrojcia, która okazała się być oderwaną od rzeczywistości.

Zobaczmy więc jaką ona była i jest.

Polska - Ukraina: nie było i nie ma idylli

"Drodzy Bracia i Siostry Polacy, od zawsze byliśmy sobie bliscy" - powiedział ukraiński prezydent Wołodymyr Zełeński podczas zdalnego wystąpienia w połączonym posiedzeniu Sejmu i Senatu, zwołanym z okazji 23. rocznicy przystąpienia Polski do NATO (Portal i.pl 1.3.2022).

Stosunki polsko-ukraińskie w całej swej historii nigdy nie były idyllą i nigdy nie będą. Kto uważa, że można zmienić ten trend, to buja w obłokach. Bo to tak, jakby się chciało zawrócić bieg Wisły, tak aby płynęła z Gdańska do Babiej Góry. A dzieje się tak głównie z winy Ukraińców. Chociaż my do tej ich nienawiści do nas przyłożyliśmy ręki.

Jest jednak bezsprzecznym faktem, że Ukraińcy, a wówczas to byli Rusini, ponad tysiąc lat temu zapoczątkowali pierwsze w dziejach polityczne, a zarazem tragiczne dzieje stosunków polsko-ukraińskich. Stało się to w 981 roku, kiedy to, jak pisze staroruski kronikarz kijowski Nestor," książę kijowski Włodzimierz poszedł na Polskę i zajął jej grody Przemyśl, Czerwień (Grody Czerwieńskie) i inne...". Także faktem jest, że od tego wydarzenia i aż do końca XIII wieku, Ruś Kijowska, a następnie Ruś Halicko-Włodzimierska, często napadały na Polskę, pragnąc ją sobie podporządkować, czyli zniewolić.
Ziemie ruskie nie zostały włączone do Polski drogą podboju. Ruś Halicko-Wołyńska (czyli ziemia lwowska, Małopolska Wschodnia) została włączona do Polski w latach 1340-49 dlatego, że ostatni jej władca, książę Bolesław Trojdenowicz - z roku Piastów mazowieckich, zapisał ją w testamencie Królestwu Polskiemu, rządzonemu przez jego szwagra króla Kazimierza Wielkiego. Natomiast ziemie ukrainne - Wołyń, Podole i Kijowszczyznę podbiła Litwa przed 1363 rokiem. W 1385 roku Wielkie Księstwo Litewskie zawarło unię z Polską i w taki to sposób znalazły się one w granicach państwa polsko-litewskiego. W 1568 roku w wyniku Unii Lubelskiej ziemie ukrainne zostały włączone do Korony (czyli Polski), co nastąpiło za zgodą ruskiej szlachty tych ziem (szlachta ta wolała być pod rządami polskimi, a nie litewskimi). Polska NIGDY NIE OKUPOWAŁA ZIEM UKRAIŃSKICH!

Jednak chociaż Polska nigdy nie podbiła i okupowała ziem ukrainnych, a stosunki polsko-ruskie na ogół dobrze się układały (pamiętając, że nawet w najlepszych małżeństwach dochodzi czasami do awantury) do połowy XVII wieku, stosunki polsko-ruskie (ukraińskie: dopiero w drugiej połowie XIX w. - gdy rodziły się nowoczesne narody - słowo "Rusin" zostało po prostu zastąpione słowem "Ukrainiec"). Jednak problemem stał się wyzysk chłopa ukraińskiego tak przez szlachtę (która w międzyczasie uległa całkowitej polonizacji) i Żydów, którzy byli prawdziwymi panami ziem ukrainnych: administrowali lub dzierżawili majątki, wszystkie liczne karczmy były w ich rękach (rozpijanie chłopów), nawet trzymali klucze do cerkwi. Oliwy do niezadowolenia dolewało powstanie Cerkwi unickiej, która rugowała tu często w sposób brutalny odwieczne prawosławie na tych terenach. Do tego dochodziła jeszcze sprawa Kozaków zamieszkujących Dzikie Pola na Zaporożu - bezpańskie, niezaludnione tereny między Rzeczypospolitą a Chanatem Krymskim. Byli to zazwyczaj chłopi różnych grup etnicznych (nie tylko Ukraińcy, byli wśród nich także Polacy) zbiegłych przed zaostrzaniem pańszczyzny i innych obciążeń na rzecz szlacheckich właścicieli ziemskich, oraz ludzi niewolnych, uciekających przed prześladowaniami, a także pospolici przestępcy. W 1647 roku do głównej bazy kozackiej Siczy na Zaporożu zbiegł w konflikcie z prawem Bohdan Chmielnicki, syn polskiego szlachcica i Rusinki, będący do tej pory na usługach króla Władysława IV. Tam - szermując hasłami wyzwolenia spod władzy magnatów polskich przejął władzę i w 1648 roku stanął na czele powstania przeciwko Rzeczypospolitej w sojuszu wojskowym z Tatarami (wspierali oni Kozaków do 1654) jako hetman kozacki. Powstanie było strasznie brutalne. Ukraina stała się zrujnowanym i prawie bezludnym krajem. Nie mogąc pokonać wojska polskie w 1654 roku zawarł z carem Rosji ugodę perejasławską, oddając Ukrainę w poddaństwo cara. Od tej pory i po rozbiorach Polski w latach 1793 i 1795 i aż do 1991 roku całe dawne ziemie ukrainne Rzeczypospolitej były częścią Rosji. Jednak wrogość do Polski i Polaków zasiana przez Chmielnickiego i podczas powstania kozackiego w latach 1648-54, pielęgnowana także przez Rosję i administrację rosyjską na Ukrainie, przetrwała po dziś dzień.

Jednak nie tyle Kijów i ziemie ukrainne pod panowaniem moskiewskim były głównym szermierzem wrogości do Polski i Polaków. Prym w nienawiści do nas przejęli Rusini zamieszkujący ziemie polskie, które zajęła Austria podczas I rozbioru Polski w 1772 roku, które Austriacy nazwali Galicją. Jej wschodnią część (przedwojenna Małopolska Wschodnia wraz z arcypolskim Lwowem) zamieszkiwali Rusini i Polacy, którzy żyli w zgodzie. Austriacy, aby móc rządzić krajem, w którym ich prawie nie było, w swej polityce w Galicji zastosowali rzymską zasadę rządzenia: dziel i rządź (divide et impera). Postanowili rozbić jedność polsko-ruską, co ostatecznie udało im się podczas rewolucji Wiosny Ludów w 1848 roku. Od tej pory doszło do gwałtownego pogorszenia współżycia polsko-ruskiego (dopiero na przełomie XIX/XX wieku tutejsi Rusini - i to nie wszyscy zaczęli nazywać siebie Ukraińcami). Była to walka bezpardonowa, do której nawet po swojej stronie wciągnęli Niemców - działaczy antypolskiej Hakaty w Wielkopolsce. Chcieli najpierw autonomii w Galicji Wschodniej i eliminowania Polaków i polszczyzny na tym terenie, a w okresie I wojny światowej zaczęli dążyć do utworzenia niezależnego państwa ukraińskiego, głosząc rasistowskie hasło: "Polaki za San!" Pod sam koniec I wojny światowej, 1 listopada 1918 roku z pomocą wojska i administracji austriackiej dokonali we Lwowie i w Galicki Wschodniej zbrojnego zamachu, ustanawiając Zachodnioukraińską Republikę Ludową ze stolicą we Lwowie. Lwów był etnicznie polski i ludność miasta do 22 listopada 1918 w ciężkich walkach (Orlęta Lwowscy) przepędziła intruzów. Do 15 lipca 1919 roku cała Małopolska Wschodnia została wyzwolona spod okupacji ukraińskiej. Nie trzeba tu dodawać, że okupacja ukraińska była bardzo krwawa i brutalna dla tamtejszych Polaków. Klęska w walce z Polakami spotęgował jeszcze bardziej i tak wielką nienawiść tamtejszych Ukraińców do Polski i Polaków. Teraz terroryzm, wspierany przez Niemcy, Litwę, Czechy i... Związek Sowiecki (!), stał się dla nich narzędziem walki z Polską i Polakami w Małopolsce Wschodniej. W czasie agresji niemieckiej na Polskę we wrześniu 1939 roku Ukraińcy wspierali Niemców, a po zajęciu Małopolski Wschodniej przez Związek Sowiecki, zgodnie z umową Hitlera ze Stalinem, wspierali administrację w prześladowaniu Polaków. Podczas niemieckiej okupacji Małopolski Wschodniej została utworzona ukraińska Dywizja SS Galizien do mordowania Żydów i Polaków. Ukraińcy wiele krzywdy wyrządzili również Polakom w Generalnym Gubernatorstwie i po stronie Niemców brali udział w Powstaniu Warszawskim. 1943-44 bandy nacjonalistów ukraińskich przystąpiły do masowego mordowania Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej (ok. 150 tys. ofiar; Sejm III RP nazwał to ludobójstwem). Po wojnie i w wyniku konferencji jałtańskiej Stalina, Roosevelta i Churchilla, która oderwała od Polski Małopolskę Wschodnią wraz ze Lwowem, komuniści ukraińscy i sami Ukraińcy brali udział w wypędzaniu do PRL i okradaniu tamtejszych Polaków, a przede wszystkim przystąpili do bezwzględnej i barbarzyńskiej depolonizacji Małopolski Wschodniej. Lwów był wielką skarbnicą polskiego dziedzictwa narodowego, które Ukraińcy prawnie w całości sobie przywłaszczyli (zagrabili ponad 2000 obrazów malarzy polskich, w tym 8 obrazów Jana Matejki) i nie chcą oddać ich po dziś dzień, nawet tych tak bardzo związanych z Polską i Polakami. A dzisiaj, chociaż mają Lwów i Małopolskę Wschodnią w swoich łapach, ciągle żywią wprost zwierzęcą nienawiść do Polski i Polaków. Dotyczy to przede wszystkim nacjonalistów ukraińskich, którzy od 1991 roku rządzą Lwowem i Małopolską Wschodnią (dziś tzw. Zachodnią Ukrainą), a od 2014 roku przewodzą rządowi ukraińskiemu w Kijowie. Okazali to wiele, wiele razy. Np. nie zwrócili pozostałym Polakom we Lwowie ani jednego kościoła, których 30 sobie przywłaszczyli, na ścianie budynku Szkoły Polskiej we Lwowie Rada Miejska Lwowa umieściła tablicę poświęconą ukraińskiemu zbrodniarzowi wojennemu Romanowi Szuchewyczowi, który jako główny dowódca UPA ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za zaakceptowanie rzezi wołyńskiej jako taktyki UPA przeciwko Polakom i przeprowadzenie ludobójczej czystki etnicznej na polskiej ludności cywilnej w województwach lwowskim, tarnopolskim i stanisławowskim, których ofiarą padło około 100 000 osób. I ciągle nie chcą się zgodzić na ekshumacje i chrześcijański pochówek tych ofiar. Chcąc wciągnąć Polskę do wojny z Rosją wystrzelili Ukraińcy rakietę na polską wieś Przewodów, niszcząc gospodarstwo i zabijając dwie osoby. Ani za to nie przeprosili, ani nie wypłacili odszkodowanie pokrzywdzonym osobom. Uważają, że im wszystko wolno - czynić nawet najgorsze łajdactwa i za nie wcale nie przepraszać, tak jak do tej pory nie przeprosili również za rzeź Polaków na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej. A ostatnio dwa razy w sposób wyjątkowo bezwstydny i brutalny tę nienawiść do Polski mi Polaków zaprezentował prezydent Ukrainy Wołodymir Zełeński. Pierwszy raz podczas swego wystąpienia na sesji Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku, kiedy zarzucił Polakom, że są agentami Moskwy i pomagają jej w wojnie z Ukrainą. Tak ten nacjonalista ukraiński podziękował Polsce i Polakom za gigantyczną pomoc zbrojną (przekazaliśmy aż 30% swego uzbrojenia - sprzęt wartości ponad 3 miliardów euro) i humanitarną (przyjęliśmy 1 milion ukraińskich uchodźców!). Drugi raz, kiedy dwa tygodnie później Zełeński nadał jednemu z ukraińskich batalionów imię Jewhena Konowalca, który m.in. stał na czele Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, prowadzącej w przedwojennej Polsce krwawą działalność terrorystyczną.

Tej wypowiedzi Polacy nigdy nie zapomną Zełeńskiemu i Ukraińcom, nawet jakby ponownie prezydent Andrzej Duda czy inny prezydent Polski i Zełeński rzucali się sobie w objęcia i bajdurzyli o wielowiekowej przyjaźni polsko-ukraińskiej i potrzebie jej dalszego kultywowania (chociaż jej nigdy nie było!). Przykre to, ale Polak i Ukrainiec nigdy nie będą braćmi. Także i dlatego, że ukraińscy nacjonaliści zawsze mieli i mają ambicje wielkomocarstwowe i hołdują zasadzie: po trupach do celu. Jeśli Ukraina wygra wojnę z Rosją, to będzie się uważała za trzecie najważniejsze państwo w Europie po Niemczech i Francji i będzie chciała pełnić rolę lidera krajów Europy Środkowo-Wschodniej, później ewentualnie także w Unii Europejskiej i NATO. Dlatego będzie szkodziła Polsce, gdzie tylko to będzie możliwe, aby minimalizować rolę Polski w tej części Europy i zmuszać Warszawę do uległości.

Polska musi mieć broń atomową

Wiemy bardzo dobrze o tym, że Imperator Rosji Władimir Putin nienawidzi Polski, co wyssał z mlekiem matki i wyniósł ze szkoły. Tak jak zresztą wszyscy (prawie wszyscy) Rosjanie. Uważają oni, że Bóg namaścił ich do okupowania Polski i gnębienia Polaków (i nie tylko Polaków). Od 24 lutego 2022 roku Rosja toczy wojnę z Ukrainą, aby ją sobie podporządkować i zrusyfikować Ukraińców. Ukraińcy z pomocą Polski i Zachodu dzielnie walczą z najeźdźcą w obronie swego państwa i narodowego jestestwa.

Wołodymyr Zełenski, który 5 października 2023 roku uczestniczył w spotkaniu Europejskiej Wspólnoty Politycznej w Grenadzie w Hiszpanii, ostrzega przed planami Rosji. Wróżył i straszył, że "Wojna w Ukrainie to dopiero początek i czeka nas III wojna światowa? Putin, chce by Rosja zaatakowała NATO i przeprowadziła inwazję na Polskę? Padła data, gdy Kreml może zdecydować się na uderzenie w kraje bałtyckie".

Jest prawdą, że niedawno Rosja groziła, m.in. zniszczeniem Warszawy. Rosyjski reżim stwierdził nawet, że "Warszawa to rosyjskie miasto".

Chociaż od straszenia zniszczeniem Warszawy do agresji rosyjskiej na Polskę jest bardzo daleka droga, gdyż w tej chwili Putin nie daje sobie rady z podbojem Ukrainy, co ośmieszyło dotychczas uchodzącą za niepokonaną Armię Czerwoną, a wróżba Zełeńskiego jest tylko wróżbą, której celem jest dalsze wspieranie militarne Ukrainy, to nie mamy prawa ignorować imperialne zakusy nie tylko Putinowskiej Rosji, ale także post-Putinowskiej Rosji. Bo Moskwa zawsze uważała i uważa, że ma nadany jej przez Boga (czytaj boga piekielnych czeluści - diabła) imperializm na wieki wieków.

W australijskim dzienniku "The Weekend Australian" z 7 października 2023 czytamy (The West should take Putins nuclear threats seriously), że "Zachód powinien bardzo poważnie traktować wszelkie groźby ze strony prezydenta Rosji Władimira Putina użycia broni jądrowej".

Z kolei Zełeński w marcu 2022 roku powiedział, że Artykuł 5 traktatu NATO jest słabszy niż kiedykolwiek wcześniej. I w tym wypadku wcale się nie myli, bowiem tę jego wypowiedź poparło ostatnio szereg wojskowych krajów NATO.

W tej chwili po stronie Zachodu broń atomową mają USA, Wielka Brytania i Francja.

Obawiam się, że jeśli Rosja zrzuci bombę atomową na Warszawę, to powtórzy się wrzesień 1939 roku, kiedy pomimo obiecanej pomocy Wielka Brytania i Francja nie pospieszyły z pomocą Polsce zaatakowanej prze Niemcy. Dzisiaj do tych dwóch państw dołączyłyby Stany Zjednoczone Ameryki, szczególnie jak by prezydentem został ponownie Donald Trump. Szybko zatelefonowaliby do Putina czy jego następcy, że chcą z Rosją rozmów pokojowych, aby zaoszczędzić świat (przede wszystkim siebie1) przed katastrofą nuklearną.

Polska może liczyć tylko na siebie. Dlatego aby zabezpieczyć się przed ewentualnym atakiem ze strony Rosji i zdrady "sojuszników" Polska powinna się starać o posiadanie własnej broni najskuteczniejszego odstraszania.

Popatrzmy na małą, pod każdym względem zakichaną komunistyczną Koreę Północną. Tylko dlatego, że należy do klubu atomowego, to może trzymać w szachu, czyli blokować czyjąś swobodę działania, czyli trzymać się nawzajem w strachu, niepewności z każdym państwem na świecie, począwszy czy przede wszystkim Stany Zjednoczone.

Izrael ma "nielegalnie" broń atomową i nawet sto państw arabskich nie śmie zagrozić jego egzystencji. Broń atomową mają także bezprawnie Indie i Pakistan i chociaż te państwa prowadziły ze sobą już trzy wojny, to ograniczały się one do stref przygranicznych i ani jedno, ani drugie państwo nie ośmieliło się użyć broń atomową, bo oba by znikły z powierzchni ziemi. A tego żaden Putin, żaden Kim Dzong Un i przypuszczam, że także Xi Jinping nie zaryzykuje.

Polska broń atomowa również trzymała by w ryzach Moskwę i ewentualną IV Rzeszę Niemiecką.

Dlatego przez dyplomację, przez udowodnienie, że Rosja stanowi śmiertelne zagrożenie dla polskiej egzystencji, starajmy się o legalną zgodę na posiadanie przez Polskę broni atomowej. Tym bardziej, że Polska nie stanowi zagrożenia dla jakiegokolwiek państwa. A jak nie, to kupmy sekretnie kilka bomb od jakiegoś państwa, które je ma.

Ach, ci opozycyjni "dziennikarze"

Bez wódki - dużego zamroczenia alkoholem człowiek trzeźwy nie zrozumie tego co wypisują polskie - krajowe gazety czy mówią niektóre stacje telewizyjne, szczególnie te popierające opozycję. Odnosi się wrażenie, że dziennikarze opozycyjni do banda idiotów wyhodowanych w antypolskich "szkołach" dziennikarskich czy lewackich "wyższych" uczelniach i szczujniach.

Są też gazety, które rzekomo próbując zachować choć trochę obiektywizmu, stają się nośnikami głupoty - po prostu ogłupiają mniej inteligentnego czy obeznanego w polityce czytelnika, czyli większość czytelników. Najlepszym przykładem tego jest "Rzeczpospolita", gdzie oprócz wielu dobrych artykułów, komentarzy i opinii zamieszcza obok siebie - na tej samej stronie sprzeczne ze sobą informacje zgodne z powiedzeniem: Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. No bo jak inaczej interpretować to, że w "Rzeczpospolitej" z 4 października 2023 roku na tej samej stronie mamy w tytułach tekstu dwie sprzeczne ze sobą opinie: tekst Rusłana Szoszyna ma tytuł "Relacje Ukraina-Polska: Trzy błędy, które popełnił Wołodymyr Zełenski w relacjach z Polską", a sąsiedni tekst Zuzanny Dąbrowskiej nosi tytuł "Dlaczego Polska opuściła Ukrainę? To gorzej niż zbrodnia, to błąd".

Czyli kto tu właściwie jest winien - Ukraina czy Polska? Kto komu napluł w twarz przemawiając w Organizacji Narodów Zjednoczonych - Zełeński Polsce i Polakom czy do szpiku kości proukraiński prezydent Andrzej Duda Ukrainie i Ukraińcom. Czy to Polska dokonywała dumpingu (dumping - polityka gospodarcza polegająca na sprzedaży swoich produktów za granicę po cenach niższych niż na rynku krajowym) swego zboża na Ukrainie czy na odwrót Ukraina w Polsce? Dokonywała tego w sposób delikatnie mówiąc bezwstydny Ukraina. Dlatego Szoszyn zauważa: "Znacznie lepiej byłoby dla Ukraińców, gdyby polscy politycy rozmawiali o powstrzymaniu rosyjskiej agresji zamiast o powstrzymaniu importu pszenicy znad Dniepru". Tak więc lament Dąbrowskiej, znanej ze swego anty-PiSowskiego pióra, jest niczym innym jak prostackim atakiem na rząd PiS, obliczonym na to, że "głupi" czytelnik go kupi, że bezprzytomnie zakochany w Ukrainie zagłosuje za tydzień w wyborach na Koalicję Obywatelską. Spełnienie tego jej życzenia, czyli zwycięstwo KO w wyborach doprowadziło by do likwidacji polskiego rolnictwa, do czego, jak widać dąży Berlin/UE, których posłusznym pachołkiem był zawsze Donald Tusk. Taką to "patriotką polską" jest Zuzanna Dąbrowska!

Obrzydliwy człowiek i Polak - Jacek Czaputowicz

W latach 2018-20 ministrem spraw zagranicznych w pierwszym i drugim rządzie Mateusza Morawieckiego był Jacek Czaputowicz, działacz opozycji demokratycznej w okresie PRL, politolog i nauczyciel akademicki. Nie nadawał się na to stanowisko i musiał opuścić MSZ, co nastąpiło 20 sierpnia 2020 roku. Potwierdzeniem tego, że nie był dobrym ministrem mogą być m.in. te cztery fakty. Tego samego dnia, w którym Czaputowicz opuścił gmach MSZ Oko.press (20.8.2020) zamieściło artykuł Pawła Zerki pod jakże wymownym tytułem - "Europejscy dyplomaci o Polsce: drugi wśród najbardziej rozczarowujących krajów UE". Słuszne czy niesłuszne uwagi tych dyplomatów, faktem pozostaje, że źle ocenili również Czaputowicza jako ministra spraw zagranicznych. I słusznie. Bowiem Czaputowicz sam potwierdził, że jest marnym politologiem i jako minister nie miał - a miał wszelkie dane ku temu, aby nim być! - żyłki futurologa. Oto co powiedział w wywiadzie po agresji rosyjskiej na Ukrainę: "Zachód rozumie, że Ukraina może przestać istnieć, ale się z tym godzi. - Ukraina została złożona na ołtarzu współpracy Francji i Niemiec z Rosją" (tysopl.pl 18.3.2022). Nie przewidział możliwości zmiany postawy Zachodu wobec Ukrainy i wojny na Ukrainie. Trzeci fakt to ten, że zaraz po odejściu z ministerstwa w swym pierwszym wywiadzie Czaputowicz powiedział, że w swoich działaniach jako minister "unikał prymatu interesu narodowego". Polski interes narodowy w ogóle go nie obchodził. Czy taki człowiek mógł być POLSKIM ministrem spraw zagranicznych? Czwartym jest sensacyjne doniesienie tygodnika "Wprost" (27.2.2018), że Jacek Czaputowicz pod koniec lat 80. został zarejestrowany jako źródło informacji hiszpańskiego wywiadu wojskowego, co zostało poparte materiałem dowodowym. Taki człowiek - jako agent obcego państwa nie miał prawa zostać ministrem polskim! PiS tłumaczył się, że kiedy Czaputowicz zostawał ministrem (9.1.2028), nic nie wiedział o jego ew. powiązaniach z hiszpańskim wywiadem. Czaputowicz zaprzeczył tym doniesieniom. Jednak, jeśli się nie mylę ta sprawa nigdy nie została wyjaśniona.

Zaraz w samym pierwszym wywiadzie dla mediów po odejściu z ministerstwa, ten dotychczas minister spraw zagranicznych w rządzie PiS w niewybredny sposób zaatakował swego dotychczasowego chlebodawcę mówiąc kłamliwie, że "Polska polityka zagraniczna i MSZ nie jest kierowane troską o interes narodowy i rację stanu, tylko troską o dobro partii rządzącej". "On to de facto w tym wywiadzie mówi. Bardzo szkoda, że nie próbował tego zmieniać, kiedy był ministrem" - powiedział senator Platformy Obywatelskiej i były ambasador Polski w Kanadzie Marcin Bosacki.

Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że była to zwykła zemsta na PiS-ie za zmuszenie go do odejścia z MSZ.

Jednak na tym nie koniec. O nie, profesorek od tamtego czasu po dzień dzisiejszy lata po redakcjach gazet i do TVN, gdzie nie tylko pluje na PiS, ale także na Polskę i Polaków. Kiedy rząd ogłosił 4-punktowe referendum to grzmiał, że jest ono bezprawne (Rzeczpospolita 29.8.2023); poprał prezydenta Ukrainy Zełeńskiego plugawy atak na Polskę i Polaków w Organizacji Narodów Zjednoczonych, mówiąc za nim, że "Polska obiektywnie sprzyja interesom Moskwy" broniąc polskiego rolnictwa i skrytykował premiera Morawieckiego, za to, że zakazał kanclerzowi Olafowi Scholzowi "wtrącania się w polskie sprawy" (Rzeczpospolita 27.9.2023); powtórzył również plugawe nazwanie Polski "szakalem Europy" (Rzeczpospolita 2.10.2023) Winstona Churchilla, jednego z najbardziej łajdackich polityków XX wieku (m.in. sprzedał polskie Kresy i Polskę Stalinowi w Jałcie w 1945, tajemnicza śmierć gen. Władysława Sikorskiego, ukradł polskie (NBP) złoto itd.; przed wojną fascynował się faszyzmem!).

Według mnie tak jak postępuje Czaputowicz, postępuje obrzydliwy człowiek i zdrajca.

Polskie elity to nieuki: sprawa Zaolzia

Oczywiście to uogólnione stwierdzenie. Wśród polskiej elity mamy bowiem również wielu światłych i mądrych ludzi, którzy są również prawdziwymi patriotami polskimi, a nie jak Donald Tusk, Adam Michnik czy Agnieszka Holland, którzy są Polakami tylko z paszportu. Bo miejsce urodzenia i język używany na co dzień nie przesądzają o prawdziwej narodowości danej osoby. Czyny najwięcej przesądzają, zgodnie z powiedzeniem Pana Jezusa: "Po owocach ich poznacie".

Wprost przeraża mnie fakt brak znajomości prawdziwej historii Polski wśród wielu przedstawicieli współczesnej polskiej elity i brak u wielu z tych osób postawy patriotycznej.

Prawda, gdzie mieli się jej nauczyć? W komunistycznych szkołach i wyższych uczelniach i w placówkach oświatowych III RP, czyli PRL-bis? Jednak to żadnej inteligentnej osoby nie usprawiedliwia. Osoba inteligentna uczy się do ostatniego dnia swego życia i braki w wiedzy ciągle uzupełnia. Ona nie ma prawa hołdować powiedzeniu: "Jakiego mnie może głupiego stworzyłeś, takiego mnie masz". Wtedy takie osoby wykreślają się same z grona ludzi inteligentnych. Tusk, Schetyna, Michnik i wielu innych tzw. polityków i przedstawicieli tzw. elity polityczno-"intelektualnej" studiowało historię na wyższych uczelniach PRL-u. Z wynikiem, który bez przerwy nam prezentują. Czyżby te ich studia wyglądały według powiedzenia: "Mam tylko to w głowie, co kto inny mi podpowie".

Że tak jest, potwierdza krytyczne stanowisko tych ludzi i wszystkim innym osobom mówiącym i piszącym tak jak oni w kwestii np. Zaolzia.

Minister spraw zagranicznych Polski w latach 2018-20 Jacek Czaputowicz, wychowanek uczelni PRL-owskiej (co prawda nie studiował historii, tylko geografię), przypominając w "Rzeczpospolitej" (2.10.2023) 85-tą rocznicę zajęcia przez Polskę Zaolzia napisał: "Polska zajmując Zaolzie w 1938 r. stała się dla opinii publicznej szakalem Europy". Powtórzył antypolskie i kretyńskie wypowiedzi zachodnich polityków, którzy w ten oto łajdacki sposób chcieli usprawiedliwić ich zdradę Polski w Jałcie w 1945 roku. Bo co ci kretyni, te antypolskie onuce wiedzą o historii Polski i Zaolzia? Tyle co kot napłakał, czyli nic.

Ziemię, którą dzisiaj nazywamy Zaolziem są częścią historycznego Śląska, którego stolicą jest Wrocław. Ziemię tę zamieszkiwali Polanie/Polacy i zamieszkują ją po dziś dzień. Polacy, a nie Czesi ZAWSZE byli autochtoniczną ludnością tej ziemi. Śląsk znalazł się w granicach utworzonego przez Mieszka I państwa polskiego i dzisiejsze Zaolzie wchodził w skład diecezji wrocławskiej, założonej przez księcia Bolesława Chrobrego. Powstałe około 1290 roku PIASTOWSKIE, a więc polskie Księstwo Cieszyńskie było uważane za część Górnego Śląska. Ostatnią piastowską władczynią Księstwa Cieszyńskiego była w latach 1625-53 Elżbieta Lukrecja. Po oderwaniu Śląska od Polski kraina ta wraz z Księstwem Cieszyński m należała kolejno do Czech, Austrii i od 1742 roku do Prus/Niemiec, ale sam Śląsk Cieszyński pozostał przy Austrii. Jednak ludność zawsze była tu polska. Obszar Zaolzia był według ostatniego austriackiego spisu w 1910 roku zamieszkały głównie przez Polaków (123 tysiące) z mniejszościami czesko- (32 tysiące) i niemieckojęzyczną (22 tysiące). Wielkimi patriotami byli Polacy na Śląsku Cieszyńskim. W Wikipedii czytamy: "Na Śląsku Cieszyńskim (w tym na późniejszym Zaolziu) po Wiośnie Ludów nastąpił wzrost świadomości narodowej i politycznej. Pierwszym polskim aktywistami byli Paweł Stalmach i Andrzej Cinciała (skupieni wokół "Tygodnika Cieszyńskiego"), którzy m.in. walczyli o urzędowy język polski. Później działali tu także: ks. Józef Londzin - redaktor "Gwiazdki Cieszyńskiej", czasopisma umacniającego świadomość narodową Polaków i walczącego o ich prawa, ks. Ignacy Świeży - współzałożyciel Związku Ślązaków Katolików i Macierzy Szkolnej dla Księstwa Cieszyńskiego, ks. Franciszek Michejda - współzałożyciel "Dziennika Cieszyńskiego" oraz redaktor "Przeglądu Politycznego", Jan Michejda - współzałożyciel Macierzy Szkolnej dla Księstwa Cieszyńskiego, oddziału Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół" i wielu szkół, Adam Sikora - księgarz i urzędnik, fundator parku w Cieszynie, Jan Kubisz - poeta, autor wiersza "Do Olzy" (lub inaczej: "Płyniesz Olzo") uważanego za hymn Śląska Cieszyńskiego (w szczególności Zaolzia), Jerzy Cienciała - współzałożyciel i pierwszy kierownik klubu sportowego "Sokół Wicher" w Wędryni, Adam Cienciała - działacz społeczny, i wielu innych[21]. Ponadto Józef Kiedroń - inicjator powstania Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego i autor jednego z projektów przyłączenia Księstwa Cieszyńskiego w kształtujące się nowe granice Polski, Paweł Bobek - działacz oświatowy, oraz Józef Farny - nauczyciel i pomolog". Podczas I wojny światowej 600 ochotników ze Śląska Cieszyńskiego walczyło o Polskę w II Brygadzie Legionów Polskich.

W 1918 roku upadło państwo Austriacko-Węgierskie, a na jego gruzach powstało kilka nowych państw. Galicja dążyła do wejścia w skład odrodzonego państwa polskiego. Natomiast co się tyczy Śląska Cieszyńskiego to na progu odrodzenia Polski i Czechosłowacji sprawa tego kraju znalazła, zdawało się trwałe i sprawiedliwe rozwiązanie. Podział Śląska Cieszyńskiego mógł być dokonany, w imię sprawiedliwości, jedynie według języka ludności. Tak lokalna ludność polska i czeska chciała rozwiązać tę sprawę. W dniu 5 listopada 1918 roku polska Rada Narodowa dla Księstwa Cieszyńskiego i czeska Rada Narodowa (Cesky Zemski Narodni Vybor pro Slezsko), jako miejscowe przedstawicielstwa narodowe, podpisały w Cieszynie umowę w sprawie rozgraniczenia (podziału) Śląska Cieszyńskiego na podstawie wyników wyborów gminnych, którą to delimitację miały później zatwierdzić rządy polski i czeski. Granica ta bardzo zbliżona do granicy ustalonej w 1938 roku, pozostawiała po stronie polskiej 207 000 ludności i 16 czeskiej, a po stronie czeskiej 99 000 Czechów i 26 000 Polaków. W myśl zasady etnicznej Czesi przejęli powiat frydecki i część frysztackiego, Polacy powiaty bielski, cieszyński i większą część frysztackiego. Najważniejszym pod względem gospodarczym (kopalnie węgla) dla obu stron był powiat frysztacki. Kolej koszycko-bogumińską oddano Polakom. W ten sposób Polacy objęli obszar wynoszący 1762 km kw. z 293 000 ludności (w tym 73% ludności polskiej i 5% czeskiej), a Czesi 519 km kw. z 140 000 ludności (w tym 70% ludności czeskiej i 20% ludności polskiej). Jednakże pogląd rządu czeskiego na takie dobrowolne i polubowne rozgraniczenie był niechętny, czego pierwszym dowodem był protest tego rządu przeciw utworzeniu w Cieszynie Polskiej Rady Narodowej, co miało rzekomo naruszać całość historyczną terytorium państwa czeskiego. Toteż kiedy po umowie lokalnych władz polskich i czeskich na Zaolziu Naczelnik Państwa Polskiego Józef Piłsudski wysłał do Pragi delegację w celu uregulowania sytuacji na Śląsku Cieszyńskim, prezydent Masaryk i premier Kramář ją zbywali, nie chcąc żadnego porozumienia z Polską w tej sprawie (Grzegorz Gąsior Dr Grzegorz Gąsior: w kraju sądzono, że zajęcie Zaolzia to naprawienie historycznej niesprawiedliwości Onet 1.10.2018).

Polska musiała walczyć o swe granice. Od 1 listopada 1918 roku toczyła się wojna polsko-ukraińska, od końca grudnia wojna z Niemcami w Wielkopolsce, a 5 stycznia 1919 roku Wilno zajęły wojska bolszewickie. Tymczasem armia polska była dopiero organizowana, a prawie wszystkie już utworzone jednostki wojskowe, także ze Śląska Cieszyńskiego zostały skierowane na wschód, gdyż przypuszczano, że ze strony czeskiej nic Polsce nie grozi. Wykorzystał to rząd czeski. 23 stycznia 1919 roku wojska czechosłowackie napadły na Śląsk Cieszyński, rozpoczynając konflikt zbrojny z Polską. Konflikt ten został umiędzynarodowiony. Rada Najwyższa w Paryżu, która 27 września 1919 roku postanowiła zarządzić plebiscyt, który miał być przeprowadzony w ciągu 8 miesięcy na Śląsku Cieszyńskim. Czesi wiedząc, że w plebiscycie ludność opowie się za Polską, robili wszystko w Paryżu i Londynie, aby do niego nie doszło. Tymczasem wojna polsko-bolszewicka w połowie 1920 roku przybrała obrót niekorzystny dla Polski. Wykorzystał to biorący udział w konferencji w Paryżu na temat pomocy Polsce czeski minister spraw zagranicznych Edvard Beneš i zasugerował publicznie, by o podziale Śląska Cieszyńskiego zadecydowały mocarstwa bez przeprowadzania plebiscytu, na co zgodził się również najgorszy premier międzywojennej Polski Władysław Grabski. Nastąpił podział Śląska Cieszyńskiego. Agresor na Polskę - Czechy dostały całe karwińskie zagłębie węglowe, huty w Trzyńcu, całą linię kolejową Bogumin-Koszyce oraz miasta: Bogumin, Karwinę, Frysztad, lewobrzeżny Cieszyn (po południowej stronie Olzy), Trzyniec i Jabłonków, czyli cały powiat frydecki i frysztacki, tj. obszar 1270 km kw. z 293 000 mieszkańców, a Polsce przyznano 1012 km kw. z ludnością wynoszącą 142 000. Ponad 100 000 Polaków, na obszarze późniejszego Zaolzia znalazło się w czeskiej niewoli. Naród polski czuł się pokrzywdzony. To była otwarta rana na polskim ciele.

Proczeska propaganda głosiła i głosi, że Czechosłowacja była jedynym państwem prawdziwie demokratycznym w Środkowej Europie. To mit nie mający nic wspólnego z prawdą historyczną. W odniesieniu do Polaków na późniejszym Zaolziu to w ich prześladowaniu nie byli lepsi do Niemców! Zachowały się filmy (m.in. są na You Tube). Które pokazują z jaką radością Polacy na Zaolziu witali wkraczające wojsko i podążające za nim władze polskie w październiku 1938 roku. To była szczera i powszechna radość.

Czy rząd polski popełnił zbrodnię, przyłączając Zaolzie do Polski w październiku 1938 roku. Na pewno nie, jeśli się weźmie pod uwagę co groziło Polakom na Zaolziu, gdyby Polska nie przyłączyła by tej krainy do polskiej Macierzy. A tego nie biorą pod uwagę krytycy polskiej decyzji, którą także łączą BEZPODSTAWNIE z układem monachijskim (29-30 września 1938) dotyczącego przyłączenia części terytoriów Czechosłowacji zamieszkałych przez Niemców do Rzeszy Niemieckiej. Polska decyzja o przyłączeniu Zaolzia była całkowicie niezależnym od układu monachijskiego wydarzeniem. Polska tej sprawy nawet z nikim nie konsultowała, a przede wszystkim z Hitlerem. Rząd polski postanowił przyłączyć Zaolzie do Polski dopiero pod wpływem decyzji układu monachijskiego. Bowiem gdyby Polska nie przyłączyła Zaolzia do Polski, to zgodnie z układem monachijskim także i ta ziemia byłaby włączona do Niemiec (co zresztą nastąpiło po upadku Polski we wrześniu 1939 r.). Trzeba było ratować Polaków na Zaolziu przed niewolą niemiecką. To był obowiązek każdego patrioty polskiego. Tym bardziej, że Hitler głosił powstawanie Tysiącletniej Rzeszy, co wówczas wyglądało na bardzo prawdopodobne.

Przykre, że są Polacy, którzy przez swe nieuctwo powielają antypolską propagandę, głoszącą, że "Polska zajmując Zaolzie w 1938 r. stała się dla opinii publicznej szakalem Europy".

Dla żadnej opinii publicznej, a tylko dla antypolskich świń, które tym podłym oskarżeniem chcieli wybielić siebie ze zdrady Polski we wrześniu 1939 roku.

Czy Polacy na emigracji powinni brać udział w wyborach do Parlamentu RP?

15 października odbędą się w Polsce wybory do Parlamentu (Sejm, Senat i dodatkowo referendum).

Redaktor naczelny dziennika "Rzeczpospolita" Bogusław Chrabota w komentarz redakcyjnym pt. "O prawo Polaków do głosowania za granicą" (28.8.2023) ubolewa nad tym, że cała masa Polaków żyje na emigracji, a podczas wyborów w 2019 r. było za granicą tylko 320 obwodów i uważa, że to kropla w morzu potrzeb. Jest tym oburzony, gdyż nie wszyscy Polacy mieszkający za granicą będą mogli skorzystać z przysługującego im prawa wyborczego. Dlatego uważa, że należy powołać nowe obwody za granicą, tak aby mogło zagłosować także młodsze pokolenie. "W imię polskiej demokracji należy oczekiwać, że MSZ dołoży wszelkich starań, by było to możliwe" - dodaje.

Mieszkam za granicą - w Australii od ponad 50 lat. Brałem aktywny udział w życiu Polonii australijskiej, byłem redaktorem ukazującego się w Melbourne "Tygodnika Polskiego" oraz jestem autorem czterech książek o Polakach w Australii.

A oto moje uwagi odnośnie tematu poruszonego przez red. Chrabota.
Bardzo niewielu Polaków mieszkających za granicą bierze udział w wyborach do polskiego Sejmu i Senatu. W Australii to zaledwie kilkaset osób na około 60 000 osób urodzonych w Polsce. I nawet gdyby polski MSZ powiększył ilość obwodów za granicą do 3200, to niewiele więcej osób skorzystało by z tego przywileju.

Dlaczego tak się dzieje, to odpowiedź na to na pewno nie udzieli żaden dziennikarz krajowy, a jedynie socjolodzy i historycy Polonii. Ci, jeśli badają to zagadnienie, to wiedzą, że większość Polaków, którzy wyjechali z Polski dokonali swego rodzaju zdrady ojczyzny. Po prostu wyjechali na stałe i dlatego nawet nie są zainteresowani podtrzymywaniem swojej i swoich dzieci polskości. 80-90% nie należy do żadnej organizacji polskiej, nie posyła dzieci po polskich szkół sobotnich i nie czyta lokalnej polskiej prasy. Trochę więcej uczęszcza na msze polskie czy niektóre polskie imprezy, które przyciągają dużo Polaków, jak np. organizowane swego czasu w Melbourne doroczne święto sportowe (do 5000 osób), ale tylko dlatego, aby zjeść polską kiełbasy i wypić wódkę ze znaną czy nawet nieznaną osobą.
Nawet ci, co wyjechali z Polski tylko "na zarobek" zaczynają zdradzać Ojczyznę.

Według nowego raportu NBP, polska emigracja zagraniczna ma w większości coraz bardziej długookresowy charakter i cechy migracji osiedleńczej. A dotyczy to również Holandii, gdzie tamtejsi Polacy byli najbardziej mobilni. Według badań, najbardziej osiadły charakter ma emigracja w Wielkiej Brytanii. Ponadto, coraz większy odsetek emigrantów mieszka tam z najbliższą rodziną. Coraz rzadziej przyjeżdżają też do Polski. Zaznaczono, że świadczy o to postępującym procesie osiedlania się Polaków za granicą.

Według tego raportu "Ponad połowa emigrantów przebywa za granicą nieprzerwanie od 2015 r. lub dłużej". Dotyczy to jednak Polko polskich emigrantów w Europie. Ci co wyjechali do Ameryki, Kanady czy Australii (25 tys. w latach 80. XX w.) to osoby, które już na pewno nie wrócą do Polski. Ich dzieci nie uważają się już za Polaków, nawet jeśli mówią dość dobrze po polsku, chodzą na msze polskie (niewielu) czy lubią i jedzą polskie pierogi.
Kończąc, chcę dodać, że uważam, że Polacy, którzy wyemigrowali z Polski ponad 10 lat temu, to chociaż mają obywatelstwo polskie, nie powinni mieć prawa brać udziału w głosowaniach do Parlamentu polskiego. Bowiem jakim prawem oni - osoby, które nie myślą wracać do Polski, mają decydować kto ma rządzić w Polsce. Dla mnie to bardzo nieetyczne i niemoralne.

Marian Kałuski

Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

27 Kwietnia 1956 roku
Urodziła się Eleni, polska piosenkarka pochodzenia greckiego


27 Kwietnia 1921 roku
Państwa zwycięskie w I wojnie światowej ustaliły wysokość reparacji wojennych na Niemcy.


Zobacz więcej