Piątek 26 Kwietnia 2024r. - 117 dz. roku,  Imieniny: Marii, Marzeny, Ryszarda

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 22.09.15 - 20:00     Czytano: [923]

Dział: Opowiadania

Nic ponad honor


Nic ponad honor nie pokona czasu,
By świadczyć w odległej dobie o moim narodzie.
Mężach, którzy stanęli dziesięciu przeciwko stu zbrojnym,
Kobietach, które wolały śmierć, niż hańbę niewoli.
Trwaliśmy ramię w ramię
Przeciwko dzikiej sforze z północy.
I legliśmy wszyscy
Wśród gruzów naszego królestwa.


W mistycznie uśpionych murach świątyni Letoön (1) panował kojący chłód, nawet gdy słońce stało wysoko nad Żółtą Doliną .(2) Orszak, który zmącił na chwilę spokój tego przybytku, zbliżał się dostojnie do sali tronowej. W tej sali od wieków elita narodu gromadziła się, by wsłuchać się w wolę bogów i ustalić strategię postępowania w najważniejszych dla państwa sprawach. Gdy szlachetnie urodzeni przekraczali próg tej sali, zatrzymywali się na chwilę z szacunkiem, a potem kierowali się kolejno, by zająć przygotowane dla nich miejsca.
Pierwsza stanęła przy „Kamieniu Przeznaczenia” piękna Anteja, żona dowódcy wojsk sprzymierzonych. Dalej dołączył Sarpedon, jej mąż, głównodowodzący obroną stolicy. Potem swoje miejsca zajęli Glaukos Wielki i Jobates Wspaniały, a w następnej kolejności dowódcy najznamienitszych klanów. Stali w ciszy i pokornie kierowali swe myśli ku bogini Matce, która od niepamiętnych czasów czuwała nad tym miejscem i całym narodem Termilów(3) . Po przewidzianej protokołem długiej ciszy przemówiła Anteja:
– Wodzowie ludu Termilów, szlachetnie urodzeni z matek, przewodniczek domowego ogniska. Wezwałam was wszystkich z dalekich stron, by w najświętszym miejscu naszego narodu pokłonić się bogini Matce i poprosić ją o pomoc w odepchnięciu zagrożenia z północy, jakie przesłoniło świetność naszych dni. Przez tak wiele pokoleń żyliśmy w harmonii, otoczeni opieką naszych bóstw i pomyślnością zbiorów z naszych pól.
Jej głos brzmiał aksamitnie, a piękna twarz, jakby wyrzeźbiona przez najprzedniejszego artystę, jaśniała blaskiem szlachetności.
– Uprawialiśmy ziemię, a nasze matki i ojcowie odchodzili, spoglądając z wysokich skał na świat, który ujarzmiliśmy naszymi rękami, a który stał się dla nas przyjazny i dobry. Wojna przyszła podstępnie za naszego życia i zaciska teraz swoje żylaste szpony.
Dłuższa przerwa oznajmiła zgromadzonym, że mogą włączyć się do narady.
– To prawda – potwierdził Sarpedon – zwiadowcy donoszą, że od północy kroczy na nas wielka armia Persów, która kilkukrotnie przekracza swoją liczebnością cały nasz naród.
– Jeden mój wojownik walczy dzielniej, że dziesięciu Persów – odezwał się młody Telefos, ambitny dowódca lewej flanki. A na dowód determinacji, rzucił energicznie swym pięknie splecionym warkoczem do tyłu na plecy. Warkocz, przyozdobiony srebrnymi zapinkami omiótł jego głowę i zagrzechotał melodyjnie na stalowych płytach jego paradnego pancerza.
– Chciałabym podzielać twój entuzjazm, dzielny Telefosie, ale perska armia przekracza liczebnie nasze siły ponad dwadzieścia razy – studziła jego krew przewodnicząca zgromadzenia.
– Jeśli tu wejdą – zabrzmiał grobowy bas Glaukosa – jeśli przekroczą bramy Xantos, dalsze nasze życie zgodnie z honorem nie będzie już możliwe.
Cisza otoczyła zgromadzenie. Śmierć dla każdego z nich oznaczała coś innego. Jedni obawiali się o sukcesję. Inny wzdrygali się na myśl, że ich ciała, zamiast zostać zabrane z wysoka do krainy umarłych, będą gnić na pobojowisku i staną się pokarmem dla padlinożerców. Ale życie w hańbie było nie do przyjęcia dla wszystkich.
– A więc – zaczęła znów Anteja – jeśli bramy Xantos ustąpią pod naporem dzikusów, nie zastaną oni nikogo, kto schyliłby przed nimi głowę.
Mężczyźni spojrzeli na nią z niepokojem. Domyślili się dalszego przebiegu zgromadzenia, zbyt mocno wrośli w życie wypełnione godnością i honorem.
– Żadna z kobiet w naszej społeczności nie dorównuje siłą Persom – ciągnęła znów łagodnym głosem Anteja. – Ale mądrość to co innego. Ale honor to jeszcze inna rzecz. Nie możemy pozwolić, by najeźdźcy zrobili z nas swoich niewolników. To byłaby gorsza rzecz niż ucieczka z pola bitwy.
Tej chwili obawiał się Sarpedon. Podniósł wzrok, by podążyć za smugą światła wpadającą z sufitu do sali tronowej. Wiedział, co jego odważna żona powie dalej.
– Co więc powinni zrobić obrońcy Xantos? – zapytał milczący dotąd Jobates.
– Powinnością kobiety jest rodzić wojowników i kierować rodzinnym ogniskiem. Powinnością mężczyzny jest walczyć i ginąć, jeśli taka jest wola bogów. Jutro wszyscy zdolni do walki wyjdą z miasta i stawią czoła wrogom. Pozostali zgromadzą się na akropolu, wyczekując wyniku bitwy. Jeśli nie dotrzymamy pola armii nieprzyjaciela, na północnym wzgórzu zapłonie stos. A gdy on zapłonie, wszystko się skończy.
Zapadła głucha cisza. Z zewnątrz doleciały beztroskie trele ptaków. Jobates spojrzał na „widzącą” z niepokojem.
– Co będzie z miastem, gdy zapłonie stos wstydu? – zapytał jeszcze cicho.
– Naród Termilów nie będzie żył w okowach niewoli – oznajmiła kobieta stanowczo. – Cieszyliśmy się wolnością ptaków i na ich skrzydłach ulatywaliśmy do szczęśliwych krain, gdzie mieszkają nasi przodkowie. Koniec naszej wolności oznacza tylko jedno, koniec narodu. Jutro pozostanie nam wszystkim wybór pomiędzy wolnością a śmiercią.
Telefos pobladł. Starał się przemówić, widać było, że walczy ze sobą. Pozostali domyślali się, dlaczego zwątpienie ogarnęło na chwilę tego silnego mężczyznę. W stolicy pozostawała cała jego rodzina, żona i trójka małych chłopców. Już chciał otworzyć usta, ale Anteja zgromiła go spojrzeniem.
– Dzielny Telefosie, który własnymi rękami, bez sztyletu zwyciężyłeś lwa! – głos kobiety brzmiał ostrzegawczo. – Jutro poprowadzisz wojsko do chwały zwycięstwa, a mnie pozwolisz ocalić honor Termilów. I nie mów niczego, czego byś potem żałował!
Młodzieniec zacisnął blade usta i wypuścił bezsilnie powietrze z piersi.
– Niech tak się stanie, jak tu dziś postanowiono – Anteja podniosła ręce i skierowała wzrok w górę na sklepienie świątyni – i niech następne tysiące lat brzmią pieśni o tym dniu, który jest przed nami. Dniu, w którym waleczny naród Termilów rzucił wyzwanie niezwyciężonej armii Persji. Jeśli będzie trwał świat, przetrwa i ta pieśń.
***
Gdy wychodzili z bram miasta, trąby grzmiały z miejskich murów, kwiaty sypały się pod ich stopy z okien, pobrzękiwał rynsztunek, którym byli odwieszeni. Żaden z nich nie zapytał, co stanie się z jego rodziną. Żadna też kobieta nie błagała swego męża, wojownika, by ją obronił. To jest naród Termilów, tu wszyscy znają swoje miejsce. Gdy więc ostatni raz ściskali w swoich ramionach kobiety i dzieci, zdawali sobie doskonale sprawę, że gdy upadnie wojsko na Równinie Słońca, upadnie też stolica, bo żadna z kobiet nie zgodzi się żyć jako niewolnica. Wcześniej umrą, niż na to pozwolą. I ta pewność dodawała im sił.
Teraz, gdy kroczyli, wzbijając pył spalonej żarem drogi, podświadomą ich obawą było, który z nich będzie musiał wrócić, by zapalić stos hańby. Kto będzie musiał potem patrzeć, jak płonie wieczne miasto Xantos? Jak pękają niezdobyte mury dumnej stolicy.
Tęsknota to nie jest jednak cecha, którą zaszczepiły w małych chłopcach termilskie matki. Gdy oblane wstającym słońcem baszty miejskie zniknęły w pyle za plecami armii, powrócił nastrój podniecenia przed bitwą. Mężczyźni rozprawiali o taktyce walki, o swojej moralnej i fizycznej przewadze nad umęczonymi zmaganiem z ludami północy wojownikami Persów.
Od wielu dziesiątków lat Termilowie nie musieli wychodzić w pole w takiej sile. Kwiat rycerstwa i najdzielniejsze rody stawiły się wśród zalesionych brzegów Doliny Słońca. Docierali kolejno Glaukos Wielki, prowadząc ośmiuset zbrojnych, towarzyszyli mu także jego rośli synowie. Z północnego wschodu od strony wzgórza Tlos już wczoraj ściągnęli uciekinierzy i teraz wszyscy zdolni napiąć łuk stali z dowódcami w miejscu spotkania. Przybyli także Jobates Wspaniały z konnym oddziałem i Telefos otoczony najlepszymi łucznikami królestwa oraz tysiącem pieszych wojowników. Łącznie około dziesięciu tysięcy zbrojnych, których wódz Sarpedon rozlokował w dwóch strategicznych punktach.
Bo też nie miała to być zwykła bitwa. Od północy, jak donosili zwiadowcy, do Królestwa Termilów wdarli się dzicy Persowie i, jak rok wcześniej, rzucili na kolana króla północy Krezusa, tak wyglądali teraz krwiożerczą tłuszczą takiego samego końca dla narodów południa. Tyle że tu czeka ich srogi zawód. Termilowie nigdy nie zginali karku przed wrogami. Nawet gdy, jak donosili tropiciele, uzurpatorów było tylu, że na każdego wojownika obrońcę przypadać miało dwudziestu najeźdźców.
Narada w świątyni Letoön, miejscu uświęconym tysiącletnią tradycją określiła w sposób jasny, jak Termilowie odpowiedzą na napaść. Dlatego opustoszały już dawno wioski na północy, gdzie Persowie zastali tylko pozbawione zasobów bezludzie. Ostatnie oddziały, które od pełni księżyca do wczoraj przez organizowanie zapór i pułapek utrudniały posuwanie się wielkiej armii, dołączyły już do głównych sił ukrytych na zboczach wzgórza. Opowiadali teraz o potyczkach z Persami, w których, jeśli ginął ktoś z ich oddziału, to wraz z nim ginęło dziesięciu obcych. Dowódcy uśmiechali się przy tym i kiwali głowami z aprobatą. Takich opowieści tu teraz trzeba, takich czynów. Aby nikt nie cofnął się, gdy wkrótce zastępy długowłosych wojowników ruszą w dół doliny jak fala gwałtownego przypływu.
– Sarpedonie, synu Eukleii, pozdrawiamy cię! – zabrzmiał tubalny głos z ust potężnego mężczyzny, który zbliżał się od strony zdobionego namiotu.
– Glaukosie! – wódz rozłożył ramiona w geście powitania – przybyłeś obejrzeć klęskę Persów, czy dołączysz do jutrzejszej bitwy?
Wojownicy mocno uścisnęli się jak najlepsi przyjaciele, tyle że Sarpedon musiał wspiąć się na palcach.
– Byłbym niepocieszony, gdyby taka okazja przeszła mi koło nosa – olbrzym spojrzał z góry radosnymi ciemnymi oczami na swego dowódcę, a ten zbliżył się i ściszył głos.
– Czy ty wiesz, ilu ich jest?
– Jeśli mniej niż dziesięciu na jednego z nas, to nic tu po mnie, szkoda ruszać w pole! – ryknął rosły wojownik i roześmiał się swym zaraźliwym śmiechem. Od razu też rozjaśniły się oblicza słuchających ich ludzi.
– Takich synów naszej ziemi nam teraz trzeba! – zawołał Sarpedon i wskazał na potężnego mężczyznę. – Glaukos Wielki, prawdziwy syn swego narodu jest z nami!
Odpowiedziały mu bojowe okrzyki w całym obozie.
Nagle wśród entuzjastycznego zgiełku do ich uszu doleciały dalekie odgłosy nieznanych trąb. Ich barwa była obca i nieprzyjemna. Od swoich oddziałów jak na komendę odłączyli się dowódcy i ruszyli w kierunku punktu obserwacyjnego, roztaczającego szeroki widok na całą Dolinę Słońca. Gdy tam dotarli, cześć wojowników już spoglądała na północ, skąd spodziewali się ataku nieprzyjaciela. Przewidywania materializowały się na ich oczach, bo dolina wypełniała się różnobarwnymi kolumnami, które z tej odległości wyglądały, jak falujące złotem wstęgi.
Najeźdźcy wlewali się powolnym strumieniem w dolinę od strony rzeki Sibris(4) , gdzie zalesienie było uboższe.
To samo musieli widzieć i pozostali z oddziałów rozmieszczonych na Wzgórzu Słońca, nieco bliżej północnego krańca równiny. Początkowo rozwinięty szyk marszowy Persów trwał karnie, po czym szedł w rozsypkę, gdy oddziały osiągały swój punk postoju.
– Dziś nie wydamy im bitwy – mruczał jakby do siebie Sarpedon. – Jutro skoro świt będzie odpowiedni czas. Nie pozwolimy, by nacieszyli się wstającym dniem.
Zacięte twarzy jego towarzyszy rozjaśniły się. Nadchodzi dzień chwały dla Termilów. Kiedy się skończy, pozostawi po sobie odrodzenie albo śmierć. Obie okoliczności rozgrzewały serca wojowników bardziej niż promienie chowającej się właśnie za rzeką gwiazdy.
– Zarządźcie spoczynek – wódz zwrócił się do stojących obok dowódców. – Podwójne straże i żadnych ognisk. Jutro to dla nas narodzi się świt.
***
Czas biegnie uparcie i choćbyś chciał smakować tę chwilę przez wieczność, przeminie ona i nawet się nie obejrzysz, jak staniesz w innych okolicznościach, zdziwiony, że oto właśnie dzieje się nowe. Tak stanęli Termilowie po krótkiej, rzekłbyś zbyt krótkiej nocy, w czasie której i tak niewielu z nich mogło zasnąć. Zajęli pozycje do ataku w dół Doliny Słońca, nie dbając, że stali się odsłonięci dla sposobiącego się do ataku wroga. Przed nimi pojawił się Sarpedon, dosiadając pięknego, białego konia. Przekłusował przed szykiem, przyglądając się badawczo twarzom wojowników. Zawrócił usatysfakcjonowany, bo nie dostrzegł w ich oczach lęku. Potem wyszarpał miecz z pochwy i wzniósł wysoko uzbrojoną dłoń. Zaczął ostatnią przemowę do swoich braci:
– Termilowie! Może nie jesteśmy licznym narodem jak Persowie czy Grecy. Ale mamy coś więcej niż oni. Najeźdźcy wtargnęli na nasze ziemie, by zniszczyć wszystko, co dla nas drogie! By złamać naszą dumę! Gdy przychodzi zły duch i zasiewa lęk, zaczyna się karmić upodleniem pokonanych. Czy wy, moi bracia, chcecie żyć na kolanach?! – wykrzyczał potężnym głosem Sarpedon. – Czy chcecie splamić honor narodu kupczeniem o życie w kajdanach?!
– Nie chcemy!! – przeszło złowrogim pomrukiem wśród wpatrzonych w dowódcę wojowników. Wystąpili wodzowie oddziałów. Głos zabrał Glaukos Wielki.
– My! – krzyknął, zagłuszając perskie trąby nawołujące do rozwinięcia szyku bojowego w dolinie – synowie bogini Matki, stajemy dziś, by strzaskać oszczepy na perskich tarczach.
Zastępy słuchały go w milczeniu. Z dołu znów doleciały odgłosy wojenne przegrupowania szeregów wroga.
– I przysięgam, że nie zachwieje się nasz szyk! – wołał dalej Glaukos – że nie cofnie się nasza stopa i nie zadrży ramię!
– I przysięgam! – przerwał mu młody Telefos, wysuwając się do przodu – że zginiemy wszyscy, jeśli tak chcą bogowie!
– I przysięgam, że póki życia żaden Pers nie przejdzie Doliną Słońca w kierunku Xantos!
Trąby bojowe perskiej armii dotarły do wzgórza i odbiły się od termilskich tarcz.
– Przyjmuję waszą przysięgę! – oznajmił mocnym głosem Sarpedon. – Nie w ilości siła, ale w sercu do walki, którego wam nie brakuje!
Znów gniewny pomruk aprobaty potoczył się po szeregach gotującej się do walki armii obrońców. Pogarda dla śmierci wypełniła ich myśli. I radość, że ten dzień będą pamiętać wszystkie narody ziemi. Gdy Termilowie stanęli do boju przeciwko ogromnej armii Persów i nakarmili wyschniętą ziemię krwią swoich wrogów. Ruszyli w dół falangą, a dolina zagrzmiała ich bojowym wezwaniem. Śpiewali o świętych ptakach i o lwach, z którymi zmagali się, by osiągnąć męski wiek. Huraganowe uderzenie gnało ich uparcie w kierunku przechodzących do ataku perskich zastępów. Jeszcze kilkadziesiąt kroków i zetrą się dwie fale i stanie się jasne, kto ten dzień zakończy jako zwycięzca, a kto legnie pokonany.
***
O pustynio! Błogosławiona pustynio, która wypalasz to, co było.
Otoczyłaś mnie swym żarem, oderwałaś od świata, który był mi drogi.
Wystawiłaś na próbę moje porywcze serce.
Wolę, abyś mi była dziś grobem,
niż miałbym pogrzebać w twoich piaskach to,
co najcenniejsze – dumę przodków.

***
Nasi mężowie, bracia, ojcowie wyszli przed świtem na północ. Minął cały, długi dzień. Stos na wzgórzu przed miastem milczy, zimny, wyczekujący chwili, gdy ktoś podłoży pod nim ogień. I to nieważne, kto to będzie. Gdy stos zapłonie, Xantos umrze. W wypalonych gruzach stolicy wrogowie znajdą tylko nasze trupy. Zbliża się czas próby i rozliczenia. Ulecimy wprost z akropolu do krainy umarłych, a wyrwane skale domy wieczności będą wyrzutem na sumieniu świata.
Siostry! Gotujmy się na wędrówkę. Oto zapłonął stos na północy! Widzę to teraz wyraźnie. Niech się stanie! Zapalić ogień! Niech się stanie!

1.- Letoön – najważniejsza świątynia państwa likijskiego.
2.- Dolina rzeki Xantos.
3.- Termilowie – tak nazywali siebie Likijczycy, dumny lud starożytnej Anatolii.
4.- Sibris – likijska nazwa rzeki Xantos


Naród likijski dokonał czegoś, co nawet w barbarzyńskich czasach wydawało się niebywałe. W obliczu perskiej agresji w roku 546 przed naszą erą wszyscy mężczyźni zginęli w samobójczym ataku na mające miażdżącą przewagę siły najeźdźców, a kobiety i dzieci popełniły zbiorowe samobójstwo przez spalenie się wraz z dobytkiem na akropolu stolicy państwa.
Gdy Persowie wkroczyli do Xantos, nie zastali w tym mieście żywego ducha.


Andrzej Chodacki
Strona autorska


Autor opowiadania: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powołania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozę i poezję, a także fotografuje. Laureat kilkudziesięciu konkursów literackich. Jego opowiadania były drukowane między innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, Miesięczniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na całym świecie. W 2012 roku wydał debiutancką książkę z poezją i fotografią pt.„ Pejzaże tęsknoty”. W 2013 roku wydał cykl opowiadań pt. „ Opowieści ze świata”. W 2014 roku wydał kolejny cykl opowiadań pt „ Wyczekując dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor Seliański” została przetłumaczona na język ukraiński. Od 2015 roku członek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.

Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

26 Kwietnia 1943 roku
Ucieczka rotmistrza Witolda Pileckiego ps. „Witold”, „Druh”, z KL Auschwitz


26 Kwietnia 1959 roku
Urodził się Stanisław Sojka, polski piosenkarz, instrumentalista i kompozytor jazzowy.


Zobacz więcej