Piątek 26 Kwietnia 2024r. - 117 dz. roku,  Imieniny: Marii, Marzeny, Ryszarda

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 17.11.15 - 23:13     Czytano: [1283]

Dział: Opowiadania

Opowieść o Mundku zbójniku


Była wiosna 1938 roku. Od kilku dni siedzieliśmy ukryci w krzewach leszczyny pod lasem. Dlaczego tam siedzieliśmy? No przecież nie z własnej woli. Ziemia czekała na oporządzenie, wiosna dojrzewała do najważniejszych prac w polu, a nas dwóch komendant policji z Brzeska zabrał na obławę na Mundka Zarzyckiego, naszego sąsiada.
– Jak Zarzyckiego zastrzelimy, to musicie go zidentyfikować – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Cóż nam było robić. Zabraliśmy ciepłe rzeczy i siedzieliśmy teraz jak kołki w lesie.
Obok mnie drzemał Józek Gawlik, mój sąsiad przez miedzę. Przed nami w świetle zachodzącego słońca, majaczyła w dali rozpadająca się stodoła. To w niej podobno ukrył się Mundek. Tak mówił komendant, biegając co chwila od posterunku do posterunku, by im się Mundek nie wymknął.
Nazywał Mundka bandytą. A kim naprawdę był Mundek Zarzycki? Kiedyś to był chłop jak malowanie. Wysokiego wzrostu, barczysty, czarne kręcone włosy opadające na ramiona. Gruby głos i ręce jak bochny chleba, tak jak cała rodzina Zarzyckich. Powiadali o nim, że to taki nasz Janosik. Od dziecka był bardzo silny. Kiedyś podniósł nad głowę młockarnię i rzucił za policjantem. Rozsypała się w drobny mak. Jak Franek Gurgul nie mógł dwoma końmi drzewa z rzeki wyciągnąć, Mundek poszedł i drzewo sam wytargał. Rzucił je potem na Gurgulowe podwórko, aż się ziemia zatrzęsła. Franek się zląkł i to drzewo Mundkowi oddał za darmo. Chyba się bał, że to jakaś diabelska rzecz. Potem Mundek przepadł. Ludzie we wsi powiadali, że zabił policjanta i po lasach się chowa. Co jakiś czas docierały wieści o jego wyczynach. A to klucz obmyślił, który wszystkie zamki w urzędach Brzeska otwierał, a to się przebierał za księdza, to za policjanta, by się z obławy wyrwać. Część pewnie ludzie głupi wymyślili, ale jedno było pewne: człowieka biednego Mundek nigdy nie skrzywdził. Jeśli miał pieniądze, to drugiemu oddał. Jeśli mu brakowało, brał, ile mu było trzeba od bogatych. A jak się kto sprzeciwił, to mordę obił.
Policjanci się go bali jak czarta. Z każdej zasadzki wychodził cało, aż do dzisiaj. Teraz siedział w szopie na środku polany, otoczony przez uzbrojonych w karabiny żandarmów i czekał na swój koniec. Zakonnica Bernadetta opowiadała, że chory bardzo był. Na wrzody, czy wątrobę? Choć miał tylko 38 lat, to zdrowie zmarnował przez leśną poniewierkę, spanie na gołej ziemi. Szkoda mi się Mundka zrobiło. Spojrzałem na Józka i trąciłem go łokciem.
– Józek, a ty myślis, że łon tam jesce siedzi? – zapytałem, wpatrując się w uśpioną zmierzchem stodołę.
– Pewnie juz poszed do lasu – burknął Gawlik, wtulając się w kożuch.
Pomimo wiosny chłód dotkliwie lizał nas po plecach. Żandarmi zabronili rozpalać ognia, bo Mundek strzelał celnie i z tej odległości mógł kogoś trafić. I tak już dwóch nieżywych do Brzeska powieźli. Oni pierwsi wyszli na polanę, by sprawdzić, czy Mundek się tam zaszył. Padł strzał i pierwszy upadł martwy na plecy. Drugi zaczął uciekać, ale i jego śmierć dopędziła kilkanaście kroków dalej. Reszta się rozpierzchła i do tej pory nie odważyli się wyjść z ukrycia.
Tak siedzieliśmy tu już trzeci dzień. Zmierzch zapadał szybko, czerwienie zachodu ustąpiły miejsca fioletom. Głodno było, bo żywność docierała nieregularnie. Ale przecież Mundkowi było tam jeszcze gorzej. Nasunąłem na twarz zimowy płaszcz, który przezornie zabrałem z domu i zamknąłem oczy, próbując zasnąć.
Zerwałem się na równe nogi, gdy ciszę wieczoru przerwał potężny huk. Myślałem, że to policja zaczęła szturm, ale po chwili zorientowałem się, że żandarmi byli tak samo zaskoczeni jak my. Józek stał obok, za drzewem i wpatrywał się w mrok okrywający polanę. Pełnia księżyca szczęśliwie zlewała odrobinę bladej poświaty, tak że można było się zorientować, gdzie stoi stodoła. Zastygliśmy w oczekiwaniu i trwając w bezpiecznej odległości, doczekaliśmy do rana. Świtem mgła podniosła się z trawy, otulając rozpadającą się szopę mlecznym kokonem.
Może teraz ucieknie – przyszło mi do głowy, gdy połamany przeciągałem stare kości – za stary już jestem na takie mecyje.
Od strony posterunku zbliżał się komendant z białą szmatą zawieszoną na długim kiju.
– Gawlik, pójdziecie i sprawdzicie, co z tym bandytą – rzucił, wręczając Józkowi kij.
– Jo nie pójde, jo się na to nie godził – oburzył się Józek i oddał kij policjantowi.
– Przecież do swojego nie będzie strzelał – niecierpliwił się komendant. – Wy pójdziecie – podał kij tym razem mnie.
Odruchowo wziąłem do ręki drewniany kołek i pomyślałem, że Mundek mnie zna. Będę krzyczał z daleka, to może nie zastrzeli. A przecież do usranej śmierci siedzieć tu też nie mogę, ziemia czeka odłogiem.
– Pójde – powiedziałem krótko.
– Czy tobie rozum odebrało? – zgromił mnie Józek.
– Mundka znom, ty się nie bój, mnie nie skrzywdzi – zdenerwowałem się, zapinając szczelnie płaszcz. – Ile tu bede siedzioł, psio mać!
Przedzierając się przez krzewy, skierowałem się w stroną wystającej z mgły stodoły, która w porannym świetle wyglądała jak wyspa na mlecznym morzu. Gdy tylko wyszedłem na otwarty teren, zacząłem machać kijem i wołać.
– Mundek, to jo, Kazik Bodura, tylko nie strzyloj, ide do ciebie som!
I machając kijem wysoko nad głową, krok za krokiem zbliżałem się do szopy. Czułem na plecach czujny wzrok policjantów oraz broń wycelowaną w kierunku, do którego zmierzałem. Kilkukrotnie powtarzając okrzyki, dotarłem na odległość, z której rozróżniałem już dziury w deskach stodoły. Ze ściśniętym ze strachu gardłem wypatrywałem w nich lufy karabinu. Jak do tej pory jednak nic się nie stało.
– Mundek, jesteś tam?! Ide do ciebie, jestem som! – krzyczałem, podchodząc do wiszących krzywo wrót szopy. Uchyliłem je kijem i zajrzałem do środka.
– Mundek, to jo, Kazik Bodura, moge wejść?! – zawołałem jeszcze raz, a nie doczekawszy się odpowiedzi, wślizgnąłem się do środka.
Pierwsze promienie porannego słońca podzieliły wstęgami wnętrze stodoły. Dostrzegłem drabinę, prowadzącą w kierunku zbitego z desek poddasza, przeznaczonego do trzymania siana. Powoli zacząłem wspinać się po drabinie w górę. Kiedy byłem blisko drewnianego stropu, wyjrzałem ostrożnie na podest. Serce waliło mi jak oszalałe. I wtedy zobaczyłem Mundka. Biedak leżał na deskach nieruchomo, głowę miał całą w zakrzepłej krwi. Zbliżyłem się do niego na czworakach.
Ostatnio kule mioł – pomyślałem, patrząc na rewolwer, leżący z boku. Strzelba stała oparta o ścianę, miała otwarty zamek. Bronił się do końca.
Znalazłem szmatę, którą przykryłem zakrwawioną głowę Mundka. I wtedy dostrzegłem, że ściska coś w martwej dłoni. Z trudem rozplotłem zastygłe palce i wydobyłem z wielkiej ręki okrągły obrazek Matki Boskiej z Lourdes, tej z Groty w Porąbce Uszewskiej.
– Bodura, co z nim?!– doleciał krzyk z dołu.
Wyjrzałem zza desek i dostrzegłem wycelowane w górę karabiny wystające zza wrót stodoły.
– Gówno! – burkąłem pod nosem, a głośno dodałem – Przyjdź se pan i zobacz!
Schowałem do kieszeni święty obrazek oraz rewolwer i zacząłem schodzić w dół po drabinie.
Trza to oddać Jaśkowi Zarzyckiemu na pamiątke po bracie – pomyślałem, przechodząc obok przerażonych policjantów. Nawet po śmierci Mundka mieli portki pełne strachu.

Opowieść oparta na relacjach najstarszych mieszkańców wsi Porąbka Uszewska.
Bratanicą Edmunda Zarzyckiego jest Apolonia Chodacka, z domu Zarzycka.



Andrzej Chodacki
Strona autorska


Autor opowiadania: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powołania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozę i poezję, a także fotografuje. Laureat kilkudziesięciu konkursów literackich. Jego opowiadania były drukowane między innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, Miesięczniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na całym świecie. W 2012 roku wydał debiutancką książkę z poezją i fotografią pt.„ Pejzaże tęsknoty”. W 2013 roku wydał cykl opowiadań pt. „ Opowieści ze świata”. W 2014 roku wydał kolejny cykl opowiadań pt „ Wyczekując dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor Seliański” została przetłumaczona na język ukraiński. Od 2015 roku członek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.

Wersja do druku

Oleńka - 18.11.15 11:01
Tak! Obrazek Matki Boskiej był relikwią w rękach Polaków. Dzięki temu odzyskaliśmy NIEPODLEGŁOŚĆ!
Dziękuję i proszę o jeszcze.
Pozdrawiam Pana i Rodzinę, jak również Rodzinę Zarzyckich

Wszystkich komentarzy: (1)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

26 Kwietnia 1937 roku
Urodził się Jan Pietrzak, polski kompozytor, satyryk (Kabaret pod Egidą) felietonista, autor wielu książek. Twórca Towarzystwa Patriotycznego


26 Kwietnia 1923 roku
Urodził się Andrzej Szczepkowski, polski aktor (zm. 1997)


Zobacz więcej