Piątek 26 Kwietnia 2024r. - 117 dz. roku,  Imieniny: Marii, Marzeny, Ryszarda

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 12.05.10 - 12:25     Czytano: [3859]

Wspomnienia o matce

Moja matka miała życie twarde, jak pień drzewa. Urodziła się w roku 1915 we wsi Trzcianka kolo Wyszkowa. Była najstarszym dzieckiem, po niej urodziło się jeszcze czterech braci. Rodzice byli biednymi ludźmi. Dziadek, a ojciec mojej matki dorabiał dorywczo robieniem drewnianych butów dla okolicznych mieszkańców, a babcia była chorowitą kobietą.

Mama skończyła tylko trzy klasy szkoły podstawowej. Do szkoły chodziła "na boso", a w zimie miała jakieś zrobione przez ojca drewniaki, po szkole biegła wiec do swojej babci, która otwierała drzwiczki od kuchni i ogrzewała wnuczce nogi. W domu była niesamowita bieda, często nie było z czego ugotować jakiejkolwiek strawy dla dzieci, więc rodzice wysyłali dzieci na służbę do gospodarzy.

Jako że moja mama była najstarsza, ją wysłano pierwszą, aby było o jedną gębę mniej do karmienia.
Musiała tam doglądać bydła, pomagać w domu i w polu. A kiedy była starsza, rodzice znaleźli jej posadę piastunki dzieci w Warszawie.
Tam odżyła, dostała wyżywienie i na dodatek wypłacano jej skromne, ale zawsze jakieś wynagrodzenie.

Ojciec matki, a mój dziadek zjawiał się w Warszawie regularnie, aby odebrać zarobione przez córkę pieniądze. W jedną stronę szedł na pieszo, około trzydziestu czy czterdziestu kilometrów, a z powrotem już mógł wrócić autobusem.
I trwało tak ładnych kilka miesięcy, aż opiekunka i pracodawczyni mojej mamy nabuntowała ją, aby nie oddawała zarobionych pieniędzy ojcu, musi przecież kupić sobie trochę odzieży i uszykować "wyprawkę" na dalsze życie: trochę pościeli, bielizny ręczników itp.

Kiedy dziadek zjawił się po raz kolejny w Warszawie w dzień wypłaty - nie dostał już tych zarobionych przez moją mamę pieniędzy.
Kupiła sobie nową sukienkę, jakiś płaszczyk, beret. I przyjechała w niedzielę na wieś do domu.
Rodzice przyjęli ją zimno i kiedy przyszło do obiadu - nie dostała łyżki, aby sięgać po strawę. Przeważnie ustawiano na stole jedną michę z ziemniakami, a drugą z kapustą, dobrze, jeśli omaszczone kawałkiem słoniny.

Za nieposłuszeństwo została ukarana i nie miała już po co wracać do domu.
Kiedy skończyła się opieka nad dziećmi w Warszawie, wróciła na wieś na służbę do gospodarzy.
I wtedy spotkała mojego ojca, który podobnie służył jako młody chłopak, na wsi u gospodarzy.
I tak dwie zagubione, pozbawione domu rodzinnego dusze więcej z biedy, niż z miłości związały ze sobą los.

Przyjadła im się służba, mieszkanie u obcych. Pomyśleli, że może we dwoje spróbują innego życia. Pobrali się, wynajęli mieszkanie i próbowali zarobić jakoś na kawałek chleba. Biegali dalej na zarobek do gospodarzy: do żniw, sadzenia i kopania ziemniaków, zwózki siana. Wzięli się za pasienie krów dla całej wsi, a nawet zaczęli ręcznie produkować pustaki i kręgi betonowe do studzien.

Wkrótce urodziła się pierwsza córeczka, ale jako niemowlę zachorowała i zmarła. Potem w 1938 r. urodziła się im druga córeczka. Miała zaledwie półtora roczku, kiedy wybuchła druga wojna światowa, a mój ojciec wysłany został na roboty przymusowe do Niemiec. W tym czasie matka była w już w dużej ciąży z drugim dzieckiem, które przyszło na świat w styczniu 1940 roku. I tak moja mama z dwoma maleństwami musiała dać sobie radę, aby przetrwać. Dzieci zostawiała same w domu, a sama biegła do pracy, do pola, robiła, co tylko mogła, a za te prace dostawała koszyk ziemniaków, miskę mąki, kawałek mydła.
I tym samym płaciła sąsiadowi, który zajrzał czasem do dzieci.
I jeszcze wysyłała paczki mężowi do Niemiec. Mieszkała już w innej wsi bliżej koło Warszawy, nad którą dniami i nocami słychać było huk wybuchających bomb, a z daleka widać łunę palącej się Warszawy.

Po wojnie (na szczęście) mąż wrócił do domu, ale sytuacja materialna nie polepszyła się, bowiem kraj zrujnowany i trzeba było od początku zakasać rękawy, aby nie umrzeć z głodu. I tak w 1948 r. przyszła na świat jeszcze jedna córeczka, byłam nią ja. Kiedyś pisałam już o moim trudnym dzieciństwie. Pamiętam rodziców, że wychodzili z domu do pola wraz ze wschodem słońca, a wracali już po ciemku. I tak przez całe swoje życie moja matka biegała do gospodarzy do pola na zarobek.

Kiedy przenieśliśmy się do miasta, mama nie zaprzestała swojej pracy. Zmieniała tylko pracodawców. Przez wiele, wiele lat pracowała u ogrodników pod Warszawą przy produkcji i wysyłce zagranicę cebuli i ogórków. I tak ciągnęła swoje życie prawie do końca, dokąd starczyło jej sił i dokąd chcieli Ją zatrudniać.
Kiedy zakończyła prace miała gdzieś około 75 lat.
Może mogłaby i żyć inaczej, robić co innego. Nawet próbowała być kucharką, ale widocznie lubiła to swoje zajęcie. Zawsze z przejęciem opowiadała o swojej pracy u ogrodników.
A pracowała po 14, 15 godzin dziennie. Zarobki były mizerne, a gospodarze nawet nie ubezpieczali najemnych pracowników. Nie doczekała się nawet emerytury. Żyli z jednej emerytury ojca, no i my dzieci wspieraliśmy rodziców.

Piszę ten artykuł, aby pokazać jak trudno było żyć wielu matkom dawniejszego pokolenia.
Mimo tej ciężkiej pracy cieszyły się one z tych drobnych osiągnięć, a głownie z rodziny - z dzieci i wnuków.
Moja mama cieszyła się głównie swoimi wnukami, ich osiągnięciami w szkole, ich życiem prywatnym.
Zmarła w wieku 84 lat w roku 1999 trzymając w ręku zdjęcia swojego pierwszego prawnuka, który urodził się w Australii i którego nie przyszło jej zobaczyć.

A ja miałam i mam wyrzuty sumienia, że wyjechałam z Polski w poszukiwaniu lepszego jutra dla swoich córek, zostawiając rodziców w Polsce. Oni nie wyobrażali sobie życia na innej ziemi.
Pochowałam ich razem, zmarli oboje w grudniu, mama pierwszego, a tatuś 22 grudnia1999 r. Ludzie mówili, że pewnie się kochali, skoro jedno zabrało drugiego.

W niedzielę 9 maja w Australii obchodzimy dzień matki, na tę okoliczność zrobiłam audycję, poświecona matkom, która będzie nadana w internetowym literacko-muzycznym radio "tęcza". Audycja będzie nadana podwójnie 9 maja o drugiej po południu czasu polskiego i również dnia 26 maja dla słuchaczy w Polsce, godzina jeszcze do ustalenia, będzie podana w ramówce radia.

Zapraszam Państwa do wysłuchania tej audycji, a oto link do radia:
http://www.literacko-muzyczne-radio-tecza.w8w.pl/cms/viewpage.php?page_id=1

Niech ta audycja będzie hołdem złożonym mojej matce. Cieszyłaby się, że wciąż jest w moich myślach i w moim sercu.

australijka

Wersja do druku

Zofia - 14.05.10 23:55
Niesposób czytać tych wspomnień bez szczerego wzruszenia. Są prawdziwym odzwierciedleniem niezwykle ciężkiego losu ludzi na wsiach w dawnej Polsce. Przypomniały mi się opowiadania mojej bliższej i dalszej rodziny. Jakże podobne w treści, są zdarzenia z życia w biedzie i trudzie w tamtych latach.

Da-nutka - 13.05.10 19:51
Moi rodzice przeżyli podobny los też w okolicach Warszawy.Mama urodziła się w 1914 roku, do tego gdy miała 9 miesięcy zmarła jej matka. Taki ludzki los jest mi bardzo bliski, łącznie z dużą biedą. Ostatnie lata życia los jednak wynagrodził im wszystkie życiowe trudy. Dzięki córkom, które wyemigrowały do szkół do Torunia też opuścili tamte strony i zamieszkali w Toruniu.Zamieszkali w małym, ale ładnym domku , mogli na nas liczyć w każdej sytuacji.Dziękuję losowi, że w ciężkiej i długiej chorobie mogłam zajmować się mamą. Dostałam dalszą lekcje życia, jak znosić cierpienia , jak godnie żegnać się ze światem i odchodzić. Opiekowałam się mamą przez 8 lat, było ciężko ale nie były to stracone lata. odeszła mając 89 lat. Ja urodziłam się w podobnym wieku jestem 1947 rocznik.

Wszystkich komentarzy: (2)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

26 Kwietnia 1959 roku
Urodził się Stanisław Sojka, polski piosenkarz, instrumentalista i kompozytor jazzowy.


26 Kwietnia 1943 roku
Ucieczka rotmistrza Witolda Pileckiego ps. „Witold”, „Druh”, z KL Auschwitz


Zobacz więcej