Poniedziałek 29 Kwietnia 2024r. - 119 dz. roku,  Imieniny: Hugona, Piotra, Roberty

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 17.07.23 - 16:55     Czytano: [276]

MOJE OGRODY


Sztuka i artyzm

Sztuka była od zawsze dla mnie najważniejsza. Kochałem zarówno poezję, prozę, obrazy, a także i rzeźbę. Nigdy nie było mnie stać na to, abym sobie kupił coś drogiego i powiesił jako najdroższy eksponat mojego domu. Pewnego dnia spróbowałem sam coś wykonać, zdając sobie sprawę, że nie będzie to od razu jakimś cackiem, jakąś perłą, która ujrzy światło dzienne.

Zacząłem pisać



Zacząłem pisać to, co było mi dobrze znane, a mianowicie spisywałem każdego dnia mój pamiętnik. Najdziwniejszym dla mnie okazało się, że choć minęło już tyle lat, to jednak najdoskonalej utkwiły mi w pamięci lata wczesnej młodości i lata mojego dzieciństwa. Mieszkaliśmy wówczas w Sandomierzu, gdzie codziennie rano budziły mnie dzwony przykościelne. Gdy wstałem i przystępowałem do porannej toalety, czułem jak mama przyrządza na śniadanie kakao i bułki ze świeżą śmietanką.

Przychodziła pani Krawerendowa

Na początku, nie chodziłem do szkoły jak inne dzieci, przychodziła do mnie pani Krawerendowa i udzielała mi edukacji z różnych przedmiotów. Podobało mi się to, ale nie do końca. Ponieważ moje rodzeństwo chodziło do szkoły i musiało zawsze ładnie wyglądać, toteż rodzice kupowali im najlepsze ubrania. Ja zawsze chory na zapalenia górnych dróg oddechowych, uczyłem się w domu i nie musiałem jak twierdzi moja mama, ładnie wyglądać. Jak teraz o tym myślę, to chyba było to moje pierwsze spotykanie się z niesprawiedliwością ludzką. Nadszedł rok 1934, już byłem na tyle zdrowy, że mogłem iść do szkoły, a pani Krawerendowa nie musiała do mnie przychodzić. I tam w szkole, dokonał się pewien przełom w moim życiu, o czym też dzisiaj piszę w moich wspomnieniach.

Fraszki Krasickiego

Nauczyciel od języka polskiego, niejaki pan Szulc uczył nas szeregu wierszy na pamięć. Między innymi musiałem nauczyć się fraszki Ignacego Krasickiego "Na zdrowie". Jakże wymowna była myśl zawarta w tym poetycznym utworze. Tak bardzo spodobała mi się ona, że zacząłem sam układać wiersze, wytykając przy tym wady i zalety moich kolegów z klasy. Ale gdy Marian, z którym siedziałem na lekcjach, delektował się moją poezją w moim wydaniu, pan Szulc zabrał mu ją i począł na głos czytać w klasie. Zdumiał się wielce, że tak trafnie zauważyłem czyjeś mankamenty urody, lub też braki i wypaczenia w charakterze. A chodziła wówczas do naszej klasy Zosia, o czarnych długich włosach, w której to kochała się cała męska połowa V b. O niej pisywałem najchętniej.

Każdy chłopak, ja w to wierzę,
kocha Zosię bardzo szczerze.
Ona zgrabne ma dwa boczki,
zawsze czarne kręci loczki.


Może prozę...

Pan Szulc podpowiedział mi, abym jeszcze spróbował napisać coś prozą, może też będzie ten utwór dobry, oczywiście na miarę mojego wieku. Powiem szczerze, był to dla mnie nie lada dylemat, ale jakoś nie mogłem długo zebrać moich myśli, abym napisał coś dłuższego, chociażby na miarę noweli. Z fraszkami lub też innymi krótkimi utworami, poetyckimi uporałem się zawsze szybko i bez problemu. Gdy wyczerpałem już temat opierający się na uczniach mojej klasy, szybko przeniosłem moje zainteresowania na moją rodzinę i moich sąsiadów. Pamiętam jak mieszkała z nami po sąsiedzku pani Kotlarska, która była bardzo dobrą kobietą, ale miała niesamowicie długi język. Zawsze wiedziała, co i na kogo powiedzieć. Pamiętam jak znalazła się ona w mojej poezji, pod tytułem "Cisza"

"Nie mów tyle Pani,
to złe obyczaje
Gadać jak przekupka,
kiedy ranek wstaje"


Brak profesjonalizmu


Tak, więc potrafiłem napisać może nie profesjonalnie, ale w sposób prosty i oczywisty wiersz, w którym chwaliłem lub też ganiłem czyjeś postępowanie lub wygląd. Nie mniej jednak, nie tylko oddawałem się błogiemu pisywaniu poezji, ja po prostu kochałem czytać poezję i rozpamiętywałem każdy jej wers. Uwielbiałem czytać Mickiewicza, Słowackiego, a także Homera. Zdałem sobie nawet trud, nauczenia się kilku stron tej epopei na pamięć. Co to była za frajda jak, wydeklamowałem Iliadę przed mamą, a ona nie mogła wręcz uwierzyć, że potrafię tak wygestykulować każde deklamowane słowo.

To jest miasto

Sandomierz był dla mnie najpiękniejszym miastem. Jego stare, wąskie uliczki też znalazły się w moich wierszach. Najbardziej inspirowały mnie czerwone dachy kamieniczek okalających rynek, na których siedziała zawsze chmara gołębi. Wąskie uliczki, wybrukowane kamieniem, były dla mnie wprost finezyjną poezją. Nawet pani Gorczyńska sprzedająca przy rynku świeże bułeczki i ciastka, była pokazana w moich wierszach jako dobra wróżka dbająca o podniebienia mieszkańców naszego miasta. Pani Guzikowa sprzedająca zielone warzywa, była pokazana w moich wierszach jako Madame Blue, która dba o żołądki okolicznych dzieci. Bo tak było naprawdę, gdy tylko pochwaliliśmy owa panią, że dziś ładnie wygląda, od razu otrzymywaliśmy czerwoną marchewkę do schrupania. To miasto było dla mnie wszystkim. Było moim natchnieniem, życiem myślą, pragnieniem, a teraz wspomnieniem, o jakże miłym i błogim.

Rok 1939

Nastał rok 1939. Musieliśmy z rodzicami opuścić Sandomierz. Pojechaliśmy do ciotki Genowefy, mieszkającej w małej wiosce koło Opatowa, chcąc tam przeczekać trudy okupacji. Dla mnie wojna, to też temat do moich wierszy. To też temat do opisywania chociażby panującej wtedy atmosfery, aby można coś zostawić potomnym i zobrazować jak to dawniej było. Pisałem o nalotach, o łapankach. Pisałem o bólu i ludzkim cierpieniu. Nawet napisałem dwa zeszyty porównań, w których zawarte były dobre cechy ludzkie, które niweczy wojna. Bardzo chciałem, aby po wojnie odnaleźć moich kolegów, aby przeczytać im moje spostrzeżenia i doznane nauki życiowe. Ale chyba, się przeliczyłem, co do moich możliwości. Gdy aresztowano mojego ojca, do dziś nie wiem za co postanowiłem co rychlej spalić moją poezję, by choć na jeden ułamek chwili, nie pamiętać o tym, co wyrządziła nam wojna i okupacja.

Trochę mi żal

Dziś może trochę żałuję, że to zrobiłem. Już pisałem o tym w moim pamiętniku. Ale otaczam się innymi ogrodami piękna i miłości. Są to obrazy wielkich mistrzów, takich jak Rembrandt, czy Chełmoński. Są to oczywiście reprodukcje, ale bardzo wymownie działają na duszę i wyobraźnię człowieka. Doszedłem do wniosku, że przekazywać należy innym piękno i dobro. A to, co ja ganiłem i podkreślałem w moich fraszkach, nie powinno ujrzeć świata. Moje ogrody, to ogrody innych twórców, które w moim domu zawsze są żywe, dają ciepło i miłość, której tak brakuje w dzisiejszym szarym świecie.

Z panem Januszem Gawrońskim rozmawiała
Ewa Michałowska -Walkiewicz

Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

29 Kwietnia 1848 roku
Wojska pruskie rozbiły obóz powstańców wielkopolskich w Książu.


29 Kwietnia 1924 roku
W Polsce marka polska została zastąpiona złotym polskim jako obowiązująca waluta w kraju.


Zobacz więcej