Niedziela 28 Kwietnia 2024r. - 119 dz. roku,  Imieniny: Bogny, Walerii, Witalisa

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 05.07.15 - 9:46     Czytano: [1052]

Dział: Opowiadania

Chleba naszego…


Pociąg miał stać jeszcze wiele godzin. Pan Stanisław, który z racji swoich częstych przed wojną wizyt za wschodnią granicą dobrze znał rosyjski, już po raz trzeci wracał od maszynisty z zapewnieniem, że do piętnastej pociąg na pewno nie ruszy. Przed nimi transporty wojskowe na pół dnia zablokowały przejazd na południowy wschód, w kierunku Uzbekistanu.
W innych okolicznościach rzekłbyś, że dzień był piękny. Słońce o barwie pomarańczowej stało nisko nad lasem, malując śnieg na przedziwny różowawy kolor. Czarna gąsienica pociągu wdarła się w ten spokojny zakątek, rozdzielając torami połacie nieskazitelnie czystego śniegu. Ludzie spacerowali obok swoich wagonów, rozmawiali, zaglądali w czeluści rozsuwanych drzwi, z których gdzieniegdzie podnosiła się para gotowanej na piecykach wody. Zimowe popołudnie było mroźne, choć nie mogło się równać z ciemniejącym niebezpieczeństwem zimowego wieczoru czy nocy.
– Stoimy do piętnastej – oznajmił głośno Stanisław, gdy zbliżał się do rozsuniętych do połowy drzwi swojego wagonu. Ze środka z wyrazem zatroskania na twarzy wyglądała jego żona, Barbara. Za stojącą w drzwiach kobietą na żelaznej pryczy siedziała matka Stanisława, pani Helena, zasuszona staruszka w grubej chustce na głowie. Do kompletu rodzinie brakowało tylko siedemnastoletniej Katarzyny, córki Stanisława i Barbary. Dziewczyna wcześnie rano, po otrzymaniu informacji o wielogodzinnym postoju pociągu, wybrała się do odległej o około trzy kilometry wioski, by wymienić pierścionek na coś do jedzenia.
Dochodził kwadrans po trzynastej i pan Stanisław złapał się na tym, że stwierdza ten fakt po raz piąty z rzędu. Tak jakby częste spoglądanie na zegarek miało dać córce więcej czasu na powrót. Pozostali towarzysze podróży, znajomi z rodzinnej miejscowości, z której zostali wywleczeni siłą przez NKWD i pod bronią wepchnięci do bydlęcych wagonów, zajmowali się wyczesywaniem wszy lub tępo patrzyli w kierunku odległego widnokręgu. W tamtą też stronę spoglądała pani Barbara, wypatrując poniżej pomarańczowej słonecznej kuli postaci wychodzącej z lasu na równinę. Stała tak już dwie godziny, ale żaden, nawet najmniejszy czarny kształt nie zakłócił podbarwionej bieli bezkresnej przestrzeni. Córka nie wracała, choć z obliczeń wynikało, że o tej porze powinna już wyjść z lasu.
– Maszynista mówił, że tu nie ma wilków – pan Stanisław próbował złagodzić jej obawy – zdąży wrócić, to mądra dziewczyna.
– Basiu! – zawołała ze środka starsza pani.
– Słucham, mamo – Barbara niechętnie odwróciła wzrok od lasu.
– Czy my mamy jeszcze jedzenie? – głos pani Heleny był cichy, nie chciała niepokoić sąsiadów.
Pani Barbara milczała jakiś czas.
– Może Kasia coś dostanie we wsi – odezwała się po chwili i wróciła do obserwacji.
Teraz wolałaby tu swoją córkę całą i zdrową niż worki najlepszych frykasów. Rozum podpowiadał jej, że nie mieli wyboru. Mąż z powodu chorych stawów nie przebrnąłby przez wysoki do kolan śnieg. Ale mimo to do głosu coraz częściej dochodziła rodząca się w sercu wątpliwość, czy dobrze zrobiła, zezwalając córce na marsz do wsi.
Wtem pod linią lasu pojawił się maleńki kształt. Barbara zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć. Drobny ciemny punkt wyraźnie się poruszał, więc zeskoczyła z progu wagonu i zrobiła kilka kroków w tamtą stronę.
– Popatrz, Stasiu, może to Kasia wraca? – wskazała ręką las i spojrzała do tyłu na męża.
– Basiu, tego krzyża nie sprzedawaj, to pamiątka po dziadku – kobieta usłyszała z tyłu głos swojej teściowej, która stała teraz w drzwiach wagonu.
– Jakiego krzyża, mamo? – rzuciła nerwowo, nawet nie odwracając głowy od drobnej postaci, poruszającej się wolno na widnokręgu.
Odległość pomiędzy lasem a pociągiem topniała bardzo powoli, ale gdy po kilkunastu minutach wypatrywania oczu zmalała odrobinę, widać już było, że postać niesie coś na plecach. W pewnym momencie ludzki kształt zniknął w śniegu.
– To Kasia! – krzyknęła Barbara. – Idę po nią!
– Sama nie dasz rady! – Zawołał Stanisław i zaczął zapinać kożuch pod brodą.
– Pamiętaj, Basiu, to pamiątka po dziadku – doleciał do nich jeszcze niknący głos starszej pani, ale nie mieli już czasu, by się zastanowić, dlaczego w tym głosie było tyle żalu.
Brnęli już przez wysoki śnieg do drobnej postaci, która wyraźnie próbowała powstać na nogi. Dystans między nimi stopniowo się zmniejszał. Słońce dotknęło już pomarańczową tarczą linii lasu i śnieg zrobił się jeszcze bardziej różowy. Cień towarzyszący wyraźnie teraz widocznej Kasi wydłużył się jeszcze, gdy udało jej się wstać o własnych siłach. Kolejne kilkanaście minut zeszło na gorączkowej walce z wstrzymującym ruchy sypkim śniegiem. Barbara i Stanisław byli już pewni, że to ich córka, obciążona czymś, nie ma już sił, by iść dalej. Ona także ich poznała i machała ręką z daleka, a z każdą minutą dało się rozróżnić więcej szczegółów jej drobnej postaci, wreszcie zapłakaną twarz. Z ulgą padli sobie w objęcia. Umorusana w zamarzniętym śniegu dziewczyna wskazała worek, który tak mocno obciążył jej słabe ramiona.
– Mam ziemniaki – mówiła do nich przez łzy. – Mamo, mamy ziemniaki!
– Wracamy, kochana – pani Barbara wzięła osłabioną dziewczynę pod rękę – trzeba cię ogrzać, szybko!
Pan Stanisław dźwignął worek na plecy i dopiero teraz dotarło do niego, że bezcenny pakunek mógł ważyć pewnie ze czterdzieści kilogramów.
Jak ona go tu przywlekła? – zastanowił się, ale nie zdążył wypowiedzieć na głos swojego zdumienia, bo z oddali doleciał do nich przeciągły gwizd lokomotywy. Mężczyzna nerwowo spojrzał na zegarek. Czternasta pięć. Bez słowa przyspieszyli kroku. W oddali przed nimi drobne postacie rozsiane w czerwieniejącym teraz śniegu zaczęły niknąć w ciemnych otworach wagonów.
– Matko Przenajświętsza – jęknęła Barbara, walcząc ze spowalniającym ruchy śniegiem. Stanisław obciążony niemiłosiernie został wyraźnie z tyłu.
– Rzuć to, Stasiu! – krzyknęła kobieta, gdy obejrzała się za siebie.
Takie rozwiązanie przemknęło mężczyźnie po głowie. Ale pociąg ciągle przecież stał, tylko ich wagon, coraz lepiej widoczny, z machającymi z wnętrza ludźmi, miał jeszcze otwarte drzwi. Od ratunku dzieliło trójkę ludzi kilkadziesiąt metrów. Drugi gwizd lokomotywy oznajmił gotowość do odjazdu. Znajomi machali teraz zawzięcie, mobilizując ich do przyspieszenia kroku. Stanisław miał coraz większe kłopoty z nabraniem powietrza w płuca. Każdy oddech palił piersi żywym ogniem.
Nagle od strony lokomotywy na śnieg zeskoczył rosyjski żołnierz i ruszył w stronę biegnących ludzi. Stanisław z przerażeniem dostrzegł, że sołdat zatrzymuje się w śniegu, ściąga z ramienia karabin i mierzy w ich kierunku.
– Wilki! – krzyk od strony pociągu dotarł do biegnących na ułamek sekundy przez hukiem wystrzału, który wstrząsnął równiną. Skowyt z tyłu za Stanisławem zmroził mężczyźnie skórę na mokrych od potu plecach. Sołdat podniósł do góry rękę i zaczął się gromko śmiać. Z lokomotywy odpowiedziały mu krzyki po rosyjsku. Rodzina dopadła do wagonu i dopiero teraz odważyli się odwrócić głowy. Kilka ciemnych kształtów czmychało w stronę lasu, a sołdat wracał zadowolony do lokomotywy, podśpiewując wesoło:
Как-то летом на рассвете
Заглянул в соседний сад
Там смуглянка-молдаванка
Собирает виноград
Stanisław pomógł córce i żonie wejść do wagonu, potem wrzucił tam worek i sam wdrapał się do środka.
– Boże drogi, dobrze, że jesteście! – usłyszał głos Janka, przyjaciela w wagonowej niedoli, który otrzepywał go teraz ze śniegu. Stanisław upewnił się, że żonie i córce nic nie jest, uśmiechnął się do nich, wyrównał oddech, po czym zdjął rękawicę i włożył rękę do worka. We wnętrzu natrafił na zamarzniętą breję, z której na oślep wyłuskał coś, co w dotyku wydawało się okrągłe. Rozgniótł zmarzniętą bulwę dłonią. Z boków palców wyciekła brudna ciecz. Spojrzał na Kasię i nadal starał się uśmiechać. Jej mama okryła ją już kocem, nacierała energicznie ramiona dziewczyny. Teraz dopiero dotarło do Stanisława, że na pryczy brakuje kogoś. Nerwowo rozejrzał się po wagonie.
– Gdzie mama? – zapytał, z trudem podnosząc się na nogi. – Czy ktoś widział moją matkę?!
Kolejny gwizd lokomotywy poprzedził szarpnięcie, po którym rozpoczął się odczuwalny, wolny ruch pociągu. Stanisław dopadł do drzwi i otworzył je szeroko.
– Mamo!!! – krzyknął wychylony i ogarnął przerażonym spojrzeniem szarzejące przedpole. Ani jednej postaci, tylko martwy wilk tam, gdzie dopadła go rosyjska kula.
– Zatrzymać pociąg! – ryknął w przód, w stronę lokomotywy, ale nikt go nie słyszał. Świat poruszał się powoli, panika zaciskała palce na gardle mężczyzny.
– Stanisław – odezwał się ktoś z tyłu. Odwrócił oszalały wzrok – Stanisław, ona odeszła, powiedziała, że i tak nie macie co jeść… Żeby jej nie szukać.
– Co?! – Stanisław złapał osobę stojącą przed nim za ramiona, ale dostrzegł tylko smutek wynędzniałych głodem oczu. Odwrócił się i jeszcze raz przeczesał wzrokiem ciemniejący zmierzchem ocean śniegu. Padł na kolana obok drzwi, które mężczyźni cicho domknęli z obawy przed zimnem.
– Tato! – wołała zapłakana Kasia.– Tato!
Stanisław spojrzał na worek przemarzniętych ziemniaków, potem na żonę i córkę. Obraz gęstniejącego wnętrza wagonu rozmył mu się, gdy jego oczy napełniły się łzami.
– Mówiła, żeby nie sprzedawać jej krzyża – powiedział ktoś z boku. – Tak prosiła.
Zmierzch zapadł szybko, a wraz z nim wagonową przestrzeń wypełniły cicho szeptane modlitwy. O łagodną śmierć dla osamotnionej wśród nieludzkiej ziemi Heleny.
O powrót do Ojczyzny.
O chleb powszedni, którego jutro także nie będą mieli.


Andrzej Chodacki
Strona autorska


Autor opowiadania: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powołania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozę i poezję, a także fotografuje. Laureat kilkudziesięciu konkursów literackich. Jego opowiadania były drukowane między innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, Miesięczniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na całym świecie. W 2012 roku wydał debiutancką książkę z poezją i fotografią pt.„ Pejzaże tęsknoty”. W 2013 roku wydał cykl opowiadań pt. „ Opowieści ze świata”. W 2014 roku wydał kolejny cykl opowiadań pt „ Wyczekując dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor Seliański” została przetłumaczona na język ukraiński. Od 2015 roku członek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.

Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

28 Kwietnia 1990 roku
Zniesienie święta 22 lipca, przywrócenie Święta Narodowego Trzeciego Maja


28 Kwietnia 1934 roku
Prezydent Ignacy Mościcki dokonał uroczystego otwarcia nowego portu lotniczego na Okęciu.


Zobacz więcej