Dodano: 05.07.15 - 9:46 | Dział: Opowiadania

Chleba naszego…


Pociąg miał stać jeszcze wiele godzin. Pan Stanisław, który z racji swoich częstych przed wojną wizyt za wschodnią granicą dobrze znał rosyjski, już po raz trzeci wracał od maszynisty z zapewnieniem, że do piętnastej pociąg na pewno nie ruszy. Przed nimi transporty wojskowe na pół dnia zablokowały przejazd na południowy wschód, w kierunku Uzbekistanu.
W innych okolicznościach rzekłbyś, że dzień był piękny. Słońce o barwie pomarańczowej stało nisko nad lasem, malując śnieg na przedziwny różowawy kolor. Czarna gąsienica pociągu wdarła się w ten spokojny zakątek, rozdzielając torami połacie nieskazitelnie czystego śniegu. Ludzie spacerowali obok swoich wagonów, rozmawiali, zaglądali w czeluści rozsuwanych drzwi, z których gdzieniegdzie podnosiła się para gotowanej na piecykach wody. Zimowe popołudnie było mroźne, choć nie mogło się równać z ciemniejącym niebezpieczeństwem zimowego wieczoru czy nocy.
– Stoimy do piÄ™tnastej – oznajmiÅ‚ gÅ‚oÅ›no StanisÅ‚aw, gdy zbliżaÅ‚ siÄ™ do rozsuniÄ™tych do poÅ‚owy drzwi swojego wagonu. Ze Å›rodka z wyrazem zatroskania na twarzy wyglÄ…daÅ‚a jego żona, Barbara. Za stojÄ…cÄ… w drzwiach kobietÄ… na żelaznej pryczy siedziaÅ‚a matka StanisÅ‚awa, pani Helena, zasuszona staruszka w grubej chustce na gÅ‚owie. Do kompletu rodzinie brakowaÅ‚o tylko siedemnastoletniej Katarzyny, córki StanisÅ‚awa i Barbary. Dziewczyna wczeÅ›nie rano, po otrzymaniu informacji o wielogodzinnym postoju pociÄ…gu, wybraÅ‚a siÄ™ do odlegÅ‚ej o okoÅ‚o trzy kilometry wioski, by wymienić pierÅ›cionek na coÅ› do jedzenia.
Dochodził kwadrans po trzynastej i pan Stanisław złapał się na tym, że stwierdza ten fakt po raz piąty z rzędu. Tak jakby częste spoglądanie na zegarek miało dać córce więcej czasu na powrót. Pozostali towarzysze podróży, znajomi z rodzinnej miejscowości, z której zostali wywleczeni siłą przez NKWD i pod bronią wepchnięci do bydlęcych wagonów, zajmowali się wyczesywaniem wszy lub tępo patrzyli w kierunku odległego widnokręgu. W tamtą też stronę spoglądała pani Barbara, wypatrując poniżej pomarańczowej słonecznej kuli postaci wychodzącej z lasu na równinę. Stała tak już dwie godziny, ale żaden, nawet najmniejszy czarny kształt nie zakłócił podbarwionej bieli bezkresnej przestrzeni. Córka nie wracała, choć z obliczeń wynikało, że o tej porze powinna już wyjść z lasu.
– Maszynista mówiÅ‚, że tu nie ma wilków – pan StanisÅ‚aw próbowaÅ‚ zÅ‚agodzić jej obawy – zdąży wrócić, to mÄ…dra dziewczyna.
– Basiu! – zawoÅ‚aÅ‚a ze Å›rodka starsza pani.
– SÅ‚ucham, mamo – Barbara niechÄ™tnie odwróciÅ‚a wzrok od lasu.
– Czy my mamy jeszcze jedzenie? – gÅ‚os pani Heleny byÅ‚ cichy, nie chciaÅ‚a niepokoić sÄ…siadów.
Pani Barbara milczała jakiś czas.
– Może Kasia coÅ› dostanie we wsi – odezwaÅ‚a siÄ™ po chwili i wróciÅ‚a do obserwacji.
Teraz wolałaby tu swoją córkę całą i zdrową niż worki najlepszych frykasów. Rozum podpowiadał jej, że nie mieli wyboru. Mąż z powodu chorych stawów nie przebrnąłby przez wysoki do kolan śnieg. Ale mimo to do głosu coraz częściej dochodziła rodząca się w sercu wątpliwość, czy dobrze zrobiła, zezwalając córce na marsz do wsi.
Wtem pod linią lasu pojawił się maleńki kształt. Barbara zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć. Drobny ciemny punkt wyraźnie się poruszał, więc zeskoczyła z progu wagonu i zrobiła kilka kroków w tamtą stronę.
– Popatrz, Stasiu, może to Kasia wraca? – wskazaÅ‚a rÄ™kÄ… las i spojrzaÅ‚a do tyÅ‚u na męża.
– Basiu, tego krzyża nie sprzedawaj, to pamiÄ…tka po dziadku – kobieta usÅ‚yszaÅ‚a z tyÅ‚u gÅ‚os swojej teÅ›ciowej, która staÅ‚a teraz w drzwiach wagonu.
– Jakiego krzyża, mamo? – rzuciÅ‚a nerwowo, nawet nie odwracajÄ…c gÅ‚owy od drobnej postaci, poruszajÄ…cej siÄ™ wolno na widnokrÄ™gu.
Odległość pomiędzy lasem a pociągiem topniała bardzo powoli, ale gdy po kilkunastu minutach wypatrywania oczu zmalała odrobinę, widać już było, że postać niesie coś na plecach. W pewnym momencie ludzki kształt zniknął w śniegu.
– To Kasia! – krzyknęła Barbara. – IdÄ™ po niÄ…!
– Sama nie dasz rady! – ZawoÅ‚aÅ‚ StanisÅ‚aw i zaczÄ…Å‚ zapinać kożuch pod brodÄ….
– PamiÄ™taj, Basiu, to pamiÄ…tka po dziadku – doleciaÅ‚ do nich jeszcze niknÄ…cy gÅ‚os starszej pani, ale nie mieli już czasu, by siÄ™ zastanowić, dlaczego w tym gÅ‚osie byÅ‚o tyle żalu.
Brnęli już przez wysoki śnieg do drobnej postaci, która wyraźnie próbowała powstać na nogi. Dystans między nimi stopniowo się zmniejszał. Słońce dotknęło już pomarańczową tarczą linii lasu i śnieg zrobił się jeszcze bardziej różowy. Cień towarzyszący wyraźnie teraz widocznej Kasi wydłużył się jeszcze, gdy udało jej się wstać o własnych siłach. Kolejne kilkanaście minut zeszło na gorączkowej walce z wstrzymującym ruchy sypkim śniegiem. Barbara i Stanisław byli już pewni, że to ich córka, obciążona czymś, nie ma już sił, by iść dalej. Ona także ich poznała i machała ręką z daleka, a z każdą minutą dało się rozróżnić więcej szczegółów jej drobnej postaci, wreszcie zapłakaną twarz. Z ulgą padli sobie w objęcia. Umorusana w zamarzniętym śniegu dziewczyna wskazała worek, który tak mocno obciążył jej słabe ramiona.
– Mam ziemniaki – mówiÅ‚a do nich przez Å‚zy. – Mamo, mamy ziemniaki!
– Wracamy, kochana – pani Barbara wzięła osÅ‚abionÄ… dziewczynÄ™ pod rÄ™kÄ™ – trzeba ciÄ™ ogrzać, szybko!
Pan Stanisław dźwignął worek na plecy i dopiero teraz dotarło do niego, że bezcenny pakunek mógł ważyć pewnie ze czterdzieści kilogramów.
Jak ona go tu przywlekÅ‚a? – zastanowiÅ‚ siÄ™, ale nie zdążyÅ‚ wypowiedzieć na gÅ‚os swojego zdumienia, bo z oddali doleciaÅ‚ do nich przeciÄ…gÅ‚y gwizd lokomotywy. Mężczyzna nerwowo spojrzaÅ‚ na zegarek. Czternasta pięć. Bez sÅ‚owa przyspieszyli kroku. W oddali przed nimi drobne postacie rozsiane w czerwieniejÄ…cym teraz Å›niegu zaczęły niknąć w ciemnych otworach wagonów.
– Matko PrzenajÅ›wiÄ™tsza – jÄ™knęła Barbara, walczÄ…c ze spowalniajÄ…cym ruchy Å›niegiem. StanisÅ‚aw obciążony niemiÅ‚osiernie zostaÅ‚ wyraźnie z tyÅ‚u.
– Rzuć to, Stasiu! – krzyknęła kobieta, gdy obejrzaÅ‚a siÄ™ za siebie.
Takie rozwiązanie przemknęło mężczyźnie po głowie. Ale pociąg ciągle przecież stał, tylko ich wagon, coraz lepiej widoczny, z machającymi z wnętrza ludźmi, miał jeszcze otwarte drzwi. Od ratunku dzieliło trójkę ludzi kilkadziesiąt metrów. Drugi gwizd lokomotywy oznajmił gotowość do odjazdu. Znajomi machali teraz zawzięcie, mobilizując ich do przyspieszenia kroku. Stanisław miał coraz większe kłopoty z nabraniem powietrza w płuca. Każdy oddech palił piersi żywym ogniem.
Nagle od strony lokomotywy na śnieg zeskoczył rosyjski żołnierz i ruszył w stronę biegnących ludzi. Stanisław z przerażeniem dostrzegł, że sołdat zatrzymuje się w śniegu, ściąga z ramienia karabin i mierzy w ich kierunku.
– Wilki! – krzyk od strony pociÄ…gu dotarÅ‚ do biegnÄ…cych na uÅ‚amek sekundy przez hukiem wystrzaÅ‚u, który wstrzÄ…snÄ…Å‚ równinÄ…. Skowyt z tyÅ‚u za StanisÅ‚awem zmroziÅ‚ mężczyźnie skórÄ™ na mokrych od potu plecach. SoÅ‚dat podniósÅ‚ do góry rÄ™kÄ™ i zaczÄ…Å‚ siÄ™ gromko Å›miać. Z lokomotywy odpowiedziaÅ‚y mu krzyki po rosyjsku. Rodzina dopadÅ‚a do wagonu i dopiero teraz odważyli siÄ™ odwrócić gÅ‚owy. Kilka ciemnych ksztaÅ‚tów czmychaÅ‚o w stronÄ™ lasu, a soÅ‚dat wracaÅ‚ zadowolony do lokomotywy, podÅ›piewujÄ…c wesoÅ‚o:
Как-то летом на рассвете
Заглянул в соседний сад
Там смуглянка-молдаванка
Собирает виноград
Stanisław pomógł córce i żonie wejść do wagonu, potem wrzucił tam worek i sam wdrapał się do środka.
– Boże drogi, dobrze, że jesteÅ›cie! – usÅ‚yszaÅ‚ gÅ‚os Janka, przyjaciela w wagonowej niedoli, który otrzepywaÅ‚ go teraz ze Å›niegu. StanisÅ‚aw upewniÅ‚ siÄ™, że żonie i córce nic nie jest, uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ do nich, wyrównaÅ‚ oddech, po czym zdjÄ…Å‚ rÄ™kawicÄ™ i wÅ‚ożyÅ‚ rÄ™kÄ™ do worka. We wnÄ™trzu natrafiÅ‚ na zamarzniÄ™tÄ… brejÄ™, z której na oÅ›lep wyÅ‚uskaÅ‚ coÅ›, co w dotyku wydawaÅ‚o siÄ™ okrÄ…gÅ‚e. RozgniótÅ‚ zmarzniÄ™tÄ… bulwÄ™ dÅ‚oniÄ…. Z boków palców wyciekÅ‚a brudna ciecz. SpojrzaÅ‚ na KasiÄ™ i nadal staraÅ‚ siÄ™ uÅ›miechać. Jej mama okryÅ‚a jÄ… już kocem, nacieraÅ‚a energicznie ramiona dziewczyny. Teraz dopiero dotarÅ‚o do StanisÅ‚awa, że na pryczy brakuje kogoÅ›. Nerwowo rozejrzaÅ‚ siÄ™ po wagonie.
– Gdzie mama? – zapytaÅ‚, z trudem podnoszÄ…c siÄ™ na nogi. – Czy ktoÅ› widziaÅ‚ mojÄ… matkÄ™?!
Kolejny gwizd lokomotywy poprzedził szarpnięcie, po którym rozpoczął się odczuwalny, wolny ruch pociągu. Stanisław dopadł do drzwi i otworzył je szeroko.
– Mamo!!! – krzyknÄ…Å‚ wychylony i ogarnÄ…Å‚ przerażonym spojrzeniem szarzejÄ…ce przedpole. Ani jednej postaci, tylko martwy wilk tam, gdzie dopadÅ‚a go rosyjska kula.
– Zatrzymać pociÄ…g! – ryknÄ…Å‚ w przód, w stronÄ™ lokomotywy, ale nikt go nie sÅ‚yszaÅ‚. Åšwiat poruszaÅ‚ siÄ™ powoli, panika zaciskaÅ‚a palce na gardle mężczyzny.
– StanisÅ‚aw – odezwaÅ‚ siÄ™ ktoÅ› z tyÅ‚u. OdwróciÅ‚ oszalaÅ‚y wzrok – StanisÅ‚aw, ona odeszÅ‚a, powiedziaÅ‚a, że i tak nie macie co jeść… Å»eby jej nie szukać.
– Co?! – StanisÅ‚aw zÅ‚apaÅ‚ osobÄ™ stojÄ…cÄ… przed nim za ramiona, ale dostrzegÅ‚ tylko smutek wynÄ™dzniaÅ‚ych gÅ‚odem oczu. OdwróciÅ‚ siÄ™ i jeszcze raz przeczesaÅ‚ wzrokiem ciemniejÄ…cy zmierzchem ocean Å›niegu. PadÅ‚ na kolana obok drzwi, które mężczyźni cicho domknÄ™li z obawy przed zimnem.
– Tato! – woÅ‚aÅ‚a zapÅ‚akana Kasia.– Tato!
Stanisław spojrzał na worek przemarzniętych ziemniaków, potem na żonę i córkę. Obraz gęstniejącego wnętrza wagonu rozmył mu się, gdy jego oczy napełniły się łzami.
– MówiÅ‚a, żeby nie sprzedawać jej krzyża – powiedziaÅ‚ ktoÅ› z boku. – Tak prosiÅ‚a.
Zmierzch zapadł szybko, a wraz z nim wagonową przestrzeń wypełniły cicho szeptane modlitwy. O łagodną śmierć dla osamotnionej wśród nieludzkiej ziemi Heleny.
O powrót do Ojczyzny.
O chleb powszedni, którego jutro także nie będą mieli.


Andrzej Chodacki
Strona autorska


Autor opowiadania: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powoÅ‚ania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozÄ™ i poezjÄ™, a także fotografuje. Laureat kilkudziesiÄ™ciu konkursów literackich. Jego opowiadania byÅ‚y drukowane miÄ™dzy innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, MiesiÄ™czniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na caÅ‚ym Å›wiecie. W 2012 roku wydaÅ‚ debiutanckÄ… książkÄ™ z poezjÄ… i fotografiÄ… pt.„ Pejzaże tÄ™sknoty”. W 2013 roku wydaÅ‚ cykl opowiadaÅ„ pt. „ OpowieÅ›ci ze Å›wiata”. W 2014 roku wydaÅ‚ kolejny cykl opowiadaÅ„ pt „ WyczekujÄ…c dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor SeliaÅ„ski” zostaÅ‚a przetÅ‚umaczona na jÄ™zyk ukraiÅ„ski. Od 2015 roku czÅ‚onek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.