Niedziela 28 Kwietnia 2024r. - 119 dz. roku,  Imieniny: Bogny, Walerii, Witalisa

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 14.07.15 - 18:19     Czytano: [1437]

Dział: Opowiadania

Ja wrócę, mamo...


Skończył się bój.
Bój z bolszewikami o Paproć Dużą.
Ach ! Czemu nie walczyliście do końca, chłopcy, ochotnicy z 201 Pułku Piechoty?!
Czemu pozwoliliście bolszewickim siepaczom związać sobie ręce?!


Lamentacje mszalne nad zbiorową mogiłą

Gdy matka błogosławiła go przed obrazem Jasnogórskiej Pani, jej serce płakało, że oto widzi swoje dziecko, swego piętnastoletniego syna ostatni raz. Przecież powinien bawić się na polach otaczających wieś, biegać za ptakami gniazdującymi w sitowiu przy brzegach rzeki. A nie w bój w bolszewikami iść!
Przykuty do łóżka ojciec spoglądał błyszczącymi oczami. Po policzkach ciekły mu łzy. Przywołał chłopca gestem jedynej sprawnej ręki. Nie mógł nic powiedzieć, choć bardzo chciał. Pół roku wcześniej ścięte drzewo zawinęło się pniem nie tam, gdzie planowali drwale i uderzyło mężczyznę, przygniatając go do ziemi. Wyżył, ale nie wstał już więcej na nogi. Patrzył teraz na swojego syna i szkliły mu się wielkie oczy, drżały spragnione słów usta. Witek wiedział, co robić. Ukląkł i pochylił czoło, a chory mężczyzna z trudem położył dłoń na głowie chłopca. Potem chłopak ucałował ojcowską rękę, wstał sprężyście i zarzucił tobołek na plecy. Matka podeszła jeszcze. Nie wypadało jej przytulić syna po ojcowskim błogosławieństwie. Nie chciała zburzyć w nim tego poczucia dumy, że oto podjął pierwszą w swoim młodym życiu poważną decyzję, by walczyć za Ojczyznę. Ojciec już nie zdoła. A przecież to się należy polskiej ziemi. Wyciągnęła rękę i podała mu różaniec.
– Weź, synku... – zaczęła, ale Witek spuścił wzrok. – ... synu – poprawiła się szybko. – Trzymaj go zawsze na piersi, przy sobie.
– Do zwycięstwa, mamo! – zawołał Witek i założył różaniec na szyję, a krzyżyk ucałował i schował pod koszulą. Na jego twarzy widać było przejęcie, usta jak wycięte brzytwą, głos uroczysty.
Matka zamilkła na chwilę. Serce podpowiadało jej coś zgoła innego, ale odpowiedziała tak, jak w tej chwili godziło się odpowiedzieć.
– Do zwycięstwa.
Chłopak odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Gdy przekraczał próg domu, dopadło go matczyne:
– Witek!
I choć tyle chciała mu powiedzieć. Że był najukochańszym synem. Że pamięta wszystko od dnia, gdy taki piękny i silny przyszedł na świata mroźnego poranka tysiąc dziewięćset piątego roku. Że dziękuje Bogu za każdy dzień, gdy mogła go pielęgnować, opowiadać o świecie i zniewolonej Ojczyźnie czekającej ratunku. Zdławiła ból i powiedziała zduszonym głosem:
– Niech cię Bóg błogosławi...
Chłopak uśmiechnął się do niej takim najszczerszym z uśmiechów, podszedł i objął ramionami.
– Ja wrócę, mamo – wyszeptał w jej pachnące chlebem włosy.
Nie rozumiała wtedy tych słów, ale wszystkie chowała głęboko w sercu, jak wielki skarb. Z trudem oderwał jej dłonie od swoich ramion. Ostatni znak krzyża uczyniony na czole chłopca i drzwi zamknęły się za nim, a wraz z tą chwilą miecz boleści przeniknął matczyne serce. Od tej godziny nie rozstawała się z różańcem.
Był początek lipca 1920 roku. Zboża dojrzewały na polach, a w domu pachniało świeżo upieczonym chlebem. Polska szykowała się do rozprawy z czerwonym diabłem ze wschodu. Ofiarny stos już płonął.
201. Pułk Piechoty miał wkrótce rzucić na ten stos oddział młodocianych ochotników.
***
Tego wieczoru modliła się przed jasnogórskim obrazem dłużej niż zwykle. Odmówiła różaniec, części bolesne, po czym nakarmiła sparaliżowanego męża. Witka nie było już ponad trzy tygodnie. Pusto było w domu bez jego chłopięcego śmiechu, radosnego zamętu, który tworzył swą niespożytą energią. Gdy już wszystko pomyła, pochowała w milczeniu do kredensu, postanowiła położyć się spać. Spojrzała jeszcze na puste miejsce po portrecie Marszałka, który musiała ukryć w stodole, bo coraz głośniej dawały o sobie znać pomruki nadciągającej wojny.
Już zasypiała z różańcem w rękach, ostrożnie, by go nie rozerwać. Witek obiecał, że wróci. Jakoś uczepiła się tych jego ostatnich słów. Ale wieści z frontu były takie przerażające. Bolszewicy ogromną watahą parli od wschodu. Za nimi tylko spalona ziemia i trupy pomordowanych, zakopywanych żywcem, posiekanych szablami. Mówią, że wojsko wycofuje się, by bronić Warszawy. Gdzie teraz jest Witek? Co się dzieje z jej dzieckiem?
Niepostrzeżenie jawa zjednoczyła się w objęciach ze snem. Jakieś pola bezkresne. Stała, patrząc na skropioną krwią, błotnistą ziemię. Stąpała ostrożnie, by nie deptać po tej krwi, ale gdziekolwiek postawić stopy, tam podnosi się ona i wypełnia zagłębienie. Co kilkanaście kroków but, karabin, poszarpany mundur z biało-czerwonymi naszywkami. I ślady bosych stóp. Pojawiły się tak nagle przed nią. Wyraźne, wypełnione brunatną wodą. Podążyła za nimi wzrokiem i podniosła oczy.
Wzgórze wyrosło o sto kroków, wzniesienie pokryte wojskowymi hełmami i plecakami. A na jego szczycie coś wbite w ziemię. Jeszcze kilka kroków, biegła teraz, czując, że tam czeka na nią odpowiedź. Spojrzała pod nogi, by przeskoczyć dyszel potrzaskanego wozu z armatą, potem znów przed siebie. Nad dobrze teraz widocznym wzgórzem unosił się dym, albo mgła. Z tej majaczącej zasłony wyłoniły się trzy karabiny wbite bagnetami w ziemię. A nad nimi świetlista Pani, a dalej, o mój Boże Najświętszy!!!
Witek!!! Jej syn stał boso, blady, w samej bieliźnie, uśmiechnięty.
– Wstań, kochana – powiedziała do niej Matka Najświętsza. – Tam twój syn ciebie wzywa, idź pod cmentarną bramę, on czeka.
Ocknęła się przerażona. Dotarło do niej niemrawo, że coś zalewa jej oczy. Odruchowo starła z twarzy zimny pot, ścierając przy tym resztki snu. Szybko zapaliła świecę. Dojrzała jasne oczy męża. Bardzo chciał coś powiedzieć, ale tylko drżała mu broda.
– Kaziu! – przełknęła ślinę, bo zaschło jej w ustach. – Kaziu, muszę tam iść.
Wyskoczyła z łóżka i złapała męża za rękę. Ścisnął ją tak mocno, jakby chciał zatrzymać.
– Witek mnie potrzebuje – przekonywała łagodnym głosem. – On tam czeka, Kaziu, Jasnogórska Pani mówiła...
Wtedy ręka męża odpuściła. Kobieta pospiesznie zaczęła się ubierać, a mężczyzna w ogromnym wysiłkiem sięgnął do drewnianej poręczy łóżka, zdjął z niej przewieszony luźno metalowy krzyżyk i położył sobie na piersi. Chwilę łapał oddech, bo zmordowało go to zmaganie, po czym zaczął bezgłośnie poruszać ustami.
Ona była już gotowa. Zawisła jeszcze raz nad jego poduszką i zajrzała w jasne oczy chorego męża. Widząc go pogrążonego w modlitwie, wybiegła na dwór i ruszyła w stronę zagrody Grydlewskich, by prosić o podwózkę na cmentarz w Paproci Dużej. Na dworze świt dojrzewał i jasność toczyła zwycięski bój z ustępującą nocą. Stopy kobiety zapadły się w gruncie wiejskiej ścieżyny. Spojrzała pod nogi.
Tak samo, jak we śnie – pomyślała i przyspieszyła kroku. Zagroda Grydlewskich już niedaleko. Gdy dojadą, będzie już jasno. Łatwiej przyjdzie znaleźć Witka.
Był uśmiechnięty – pomyślała jeszcze i czepiła się tej myśli, gdy stukała delikatnie w okno domu sąsiadów – był uśmiechnięty.
***
Przy cmentarnym płocie leżeli zmasakrowani żołnierze. Jeszcze nie opadł pył wzniesiony kopytami bolszewickich koni, gdy na ścieżynie prowadzącej od Parchatki zaterkotała na garbach jednokonna bryczka. Z tyłu za woźnicą stała kobieta, walcząc z podmuchami niosącymi ostatnie krople nocnej ulewy. Jej siwe włosy jak proporce owijały się jej wokół ramion i chłostały twarz. Świt otworzył już oczy światu, więc woźnica wraz z kobietą dojrzeli z daleka bladawy ludzki pokot. Pojazd zajechał ostro. Mężczyzna spiął konie i zeskoczył z bryczki, po czym zaczął uspokajać zwierzęta, które wyczuły śmierć tak bliską, że chrapy poszerzyły im się ze strachu. Kobieta dotknęła stopami ziemi i podążyła w kierunku cmentarnego muru. Ręce miała złożone przed sobą, twarz bladą, chód niepewny, lękliwy. Od wschodu dwa dalekie wybuchy wystraszyły konie, mruczał groźnie bolszewicki front, odgrażała się konna armia Ruskich w drodze na polską stolicę.
Pierwszy chłopiec, którego napotkała, mógł mieć piętnaście lat. I miałby pewnie więcej, gdyby bolszewicka szabla nie rozpłatała mu brzucha. Leżał, trzymając w rękach swoje nieruchome, blade jelita. Dalej byli inni, ale straszliwe rany twarzy, wydłubane oczy, rozpłatane czaszki nie pozwalały określić ich wieku. Wszyscy nadzy lub w pobrudzonej błotem i krwią bieliźnie. Strzępy biało-czerwonej flagi zastąpiły jej drogę. Podniosła porwany materiał i zaczęła zwijać machinalnie, wypatrując znajomej sylwetki.
– Pani Jadwigo! – usłyszała z tyłu. – Na miłość Boską, kacapy tak blisko, musimy jechać!
Nie odwróciła się. Jakiś wewnętrzny przymus kazał jej iść dalej. Wszędzie krew. Zakrzepła, pylista, rozpuszczona w kałużach, które pozostały po nocnym deszczu. Za nią, w śladach jej stóp znajdowała swoje ujście. Nawet do flagi przylgnęła grubymi kroplami. Przez gęstwinę trupów leżących ze związanymi na plecach rękami, kobieta brnęła dalej, aż stanęła nad chłopcem, którego widok zatrzymał ją w miejscu. Upadła na kolana. Wśród tej całej trupiobladej kompanii ten wydawał się być jak żywy.
– Witek... – wyrwało jej się z ogarniętego paraliżem gardła. Gładziła mu głowę, pozlepiane błotem falowane włosy, które tak podobały się dziewczętom. Ogarnęła spojrzeniem jego obnażone ciało. Jedno tylko rozdarcie bielizny otoczone brunatną czerwienią. Jeden tylko ślad na nieruchomej piersi. Dotknęła tego miejsca z niedowierzaniem. Potem znów pogładziła syna po zimnych policzkach.
– Pani Jadwigo, niech się pani zlituje!!
Dźwignęła wiotkie ciało chłopca, wstała i odwróciła się. Grydlewski doskoczył, złapał chłopca na ręce i rzucił się na powrót w kierunku bryczki. Potem, gdy już umieścił zwłoki na tylnej kanapie, wrócił po kobietę i całą usztywnioną poprowadził do pojazdu, po czym usadowił obok syna. Konie z ulgą przyjęły świst bata. Uciec stąd jak najszybciej. Z tego miejsca, gdzie sowieckie bestie pastwiły się nad dziećmi w mundurach. Wymazać z pamięci obraz nieszczęśników, którzy odważyli się zagrodzić drogę bezwzględnym bolszewikom.
Jadwiga dźwignęła głowę chłopca na swoje kolana, by nie obijała się o deski. Konie gnały szaleńczo, jakby uciekały przed samym diabłem. Znów głaskała włosy syna, patrzyła tak długo w jego wielkie, ciemne oczy.
– Wróciłeś, mój synu – szeptała, kołysząc go na kolanach. – Wróciłeś do mnie.
Woźnica poganiał pokryte pianą wierzchowce. Słońce przerwało na chwilę zasłonę chmur i padło na rękę kobiety, owiniętą strzępami polskiej flagi. Podniosła ją do oczu beznamiętnie. Zrozumiała. Jej krzyk zmroził krew w żyłach mężczyzny powożącego bryczką. Nie odwracał się, ale płakał już od momentu, gdy ruszyli spod cmentarza. To za dużo na jeden dzień. Niech już się skończy, niech noc przykryje jak najszybciej te obrazy, których nie będzie mógł już zapomnieć. Jeśli to zrobili z dziećmi, to co zrobią z nami?

...

Na polach między Andrzejewem, a Pęchratką 4 sierpnia 1920 roku bolszewicy otoczyli 201. Pułk Piechoty z Dywizji Ochotniczej złożony w dużej części z dzieci, nawet dwunastoletnich. Po ciężkich walkach o Paproć Dużą, Rosjanie wzięli do niewoli 52 jeńców. Sowiecki komisarz postawił chłopców pod cmentarnym płotem i kazał im się rozebrać. Kiedy się rozebrali, bolszewicy wycinali im języki, wydłubywali oczy, rozpruwali brzuchy, rozbijali kolbami głowy. Żaden z jeńców nie przeżył.


Andrzej Chodacki
Strona autorska


Autor opowiadania: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powołania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozę i poezję, a także fotografuje. Laureat kilkudziesięciu konkursów literackich. Jego opowiadania były drukowane między innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, Miesięczniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na całym świecie. W 2012 roku wydał debiutancką książkę z poezją i fotografią pt.„ Pejzaże tęsknoty”. W 2013 roku wydał cykl opowiadań pt. „ Opowieści ze świata”. W 2014 roku wydał kolejny cykl opowiadań pt „ Wyczekując dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor Seliański” została przetłumaczona na język ukraiński. Od 2015 roku członek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.

Wersja do druku

Andrzej Chodacki - 24.07.15 20:08
Szanowni Państwo. Wybaczcie tak późną reakcję na komentarze, ale właśnie wróciłem z wakacji i taka niespodzianka mnie spotkała. Poprzednie moje teksty raczej nie zwracały szerszej uwagi, stąd moje miłe zaskoczenie. Serdecznie dziękuję wszystkim za wyrażone opinie.

Szanowna Pani Oleńko. Dla mnie najważniejszy jest Bóg. I nie wstydzę się tego. Piszę sercem o ludziach i Bogu i uważam, że pisanie o byle czym jest stratą czasu. Pani wpis przyjmuję z ukłonem i radością :)

Dziękuję raz jeszcze wszystkim, którzy przeczytali moje opowiadanie.

Jan Orawicz - 15.07.15 19:29
Drogi Panie pisarzu Andrzeju muszę się przyznać,że to Pańskie
opowiadanie zrosiłem łzami. A także z tego powodu,że we wrześniu
1939r jako mały chłopiec, widziałem za ogrodem, obok mego domu
zamordowanego przez miejscowych Niemców, syna naszej sąsiadki
Michała. Zamordowali go na jej oczach za to,że był harcerzem RP.
Podobnie rozprawili się Niemcy z moim kuzynem Edwardem, takze
za przynalężność do ZHP.Obaj spoczywają na Cmentarzu Poległych
we wrześniu 1939r w Nowej Wsi Wielkiej powiat Bydgoszcz.
Serdecznie pozdrawiam

W. panasiuk - 15.07.15 18:50
Piękne, patriotyczne opowiadanie. Gratuluję panu talentu literackiego.Ma rację Pani Oleńka odnośnie niektórych komentarzy. Nie każdy piszący godzien jest trzymania pióra w swojej dłoni. Komentarze jakich niekiedy się dopuszczamy nie tylko godzą w piękno słowa, ale i obrażają czytelników, od których zależy przyszłość naszego pisania. Nie wszyscy pojmują, że to głównie czytelnicy mają ostanie słowo. Tak, coraz trudniej zrozumieć drugiego człowieka, ale to nasza pycha tym rządzi. Należy wyeliminować z forum krzykaczy, bo to do niczego nie prowadzi. Istnieją inne sposoby wyładowania złości. Pokora jest matką olbrzymów. pozdrawiam Wszystkich Państwa i życzę wiele słońca.

MariaN - 15.07.15 11:07
Niezwykle wzruszające opowiadanie. Człowiek czyta mając obraz przed oczyma - to przerażający obraz. Takie opowiadania powinny być dołączane do podręczników z historii dla młodzieży szkolnej, nie tylko dlatego aby przerażać ale żeby wiedzieć i pamiętać na przyszłość.

Oleńka - 15.07.15 4:33
„Nie chciała zburzyć w nim tego poczucia dumy, że oto podjął pierwszą w swoim młodym życiu poważną decyzję, by walczyć za Ojczyznę”.
Przenikające serce słowa!
Ten chłopiec, to dziecko dokonało heroicznego wyboru!
Panie Doktorze! Ten głęboki patriotyzm wzruszył mnie od pierwszych słów Pańskiego opowiadania. Aktualność jego się nie wyczerpała do dnia dzisiejszego. Styl opowiadania i jego posłanie są najwyższej klasy.
Pisze Pan sercem o tragedii narodu – Naszego Narodu! O szczerej i rzetelnej polskości.

Owszem jest tutaj pisanie o Ojczyznie w kategoriach jakiegoś abstrakcyjnego konstruktu, który powszechnieje zaraz po przeczytaniu i ożywa tylko na czas świętowania sztucznego patriotycznego uniesienia, przy jakiejś okazji znanej tylko temu piszącemu.
Zeby być dobrem polskim pisarzem - moim zdaniem - wierszy, opowiadań i powieści, to trzeba też być człowiekiem skromnym, cierpliwym i wsłuchanym w opinie tych, którzy je czytają. Nie wyobrażam sobie, żeby Internet, które ustokrotnia słowo, miał jakkolwiek działać hamująco na piękne patriotyczne słowo. A jednak czytając wpisy komentatorów i niektórych autorów tekstów w których zdziera się koronę Matki Polskiej Królowej Polski, kiedy kpi się z Swiętego Jana Pawła II, kiedy Bogu Ducha winnych ludzi nazywa się agentami, żmijami itp. dochodzę do wniosku, że dar pisania nie idzie w parze z wiedzą, taktem i inteligencją... Koliduje z Darem Bożym!
Jedno słowo – pisząc delikatnie - „piszesz bzdury" lub "nie lubię jak ona/on komentuje”, „brak jej/jemu wiedzy” - albo "ty taka owaka" załatwia człowieka z kretesem. I z takim nie można konwersować, ponieważ egzystuje w swoim płytkim brodziku intelektualnym.
A to jest szalenie subiektywne, egoistyczne, płytkie, brzydkie i trudno człowiekowi znaleźć na to kontrargument.

”Wróciłeś, mój synu – szeptała, kołysząc go na kolanach. – Wróciłeś do mnie”
„Na polach między Andrzejewem, a Pęchratką 4 sierpnia 1920 roku bolszewicy otoczyli 201. Pułk Piechoty z Dywizji Ochotniczej złożony w dużej części z dzieci, nawet dwunastoletnich...”
Fakt uświęcony śmiercią patriotycznej młodzieży!

Pana obecność na Kworum to dobry znak – to też PALEC BOŻY!!!
Otworzę Kworum w tym dniu, bo zaglądam już tam coraz rzadziej.

Pozdrawiam Pana i Rodzinę
Oleńka /też matka/

Wszystkich komentarzy: (5)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

28 Kwietnia 1945 roku
We Włoszech rozstrzelano przywódcę faszystów Benito Mussoliniego (ur. 1883)


28 Kwietnia 1934 roku
Prezydent Ignacy Mościcki dokonał uroczystego otwarcia nowego portu lotniczego na Okęciu.


Zobacz więcej