Dodano: 20.06.22 - 21:03 | Dział: W kręgu wydarzeń

Zagadkowa wizyta w Kijowie





Macron, Scholz i Draghi nie dlatego nie zabrali do Kijowa prezydenta Dudy bądź premiera Morawieckiego, że Polska nic nie znaczy, ale dlatego, że zaczęła znaczyć i ważyć zbyt wiele jak na gusta przywódców "starej Europy". Ataki opozycji w tej sprawie są więc całkowicie chybione.

Zauważmy: do wspomnianej trójki dołączył w stolicy Ukrainy prezydent Rumunii Klaus Johannis, która z jednej strony solidnie pomaga Ukrainie, także militarnie, ale z drugiej nie formułuje samodzielnie dalej idących postulatów politycznych, nie mobilizuje świata z taką energią, jak czyni to Polska. Ta polityka ma swoje uzasadnione źródła (m. in. obawa o bezpieczeństwo Mołdawii), ale pozostaje faktem. Bukareszt nie jest dziś siłą nadającą tempo lub też ton w polityce regionalnej wobec Ukrainy i Rosji.

Macronowi, Scholzowi i Draghiemu takie towarzystwo odpowiada doskonale. Nie potrzebują oni bowiem partnera, ale swego rodzaju ozdóbki. I brali Polskę na ważne spotkania dopóty, dopóki Warszawa godziła się grać taką rolę. W momencie, gdy zaczęła prowadzić samodzielną politykę, przestała być chwalona, i przestała być zapraszana. Gdy więc Radosław Sikorski mówi, że dziś Polska "zamiast przewodzić takim wizytom, jest w nich pomijana", to opisuje całkowicie fałszywy świat. Polska nigdy nie przewodziła takim wizytom, tak jak dziś nie przewodzi im Rumunia. Więcej, ponieważ właśnie dziś Warszawę rzeczywiście stać na przywództwo w polityce wobec Ukrainy, to miejsca dla niej w pociągu do Kijowa być nie może.

Od wybuchu wojny na Ukrainie Polska odgrywa kluczową rolę. Gdyby w Warszawie rządzili ludzie zwasalizowani przez Niemcy, możliwości niesienia pomocy naszemu sąsiadowi byłyby znacznie bardziej ograniczone. Zamiast być siłą powstrzymującą Rosję, Polska stałaby tam, gdzie stoją Niemcy i Francuzi, a więc naciskałaby na Kijów, by jak najszybciej zaakceptował straty terytorialne i przerwał wojnę. Ktoś, kto nie widzi owego zasadniczego pęknięcia między osią Waszyngton-Londyn-Warszawa-Kijów a trójkątem Paryż-Berlin-Rzym, ten albo niczego nie rozumie, albo cynicznie rozumieć nie chce.

Jacek Karnowski
wPolityce