Dodano: 23.01.22 - 21:27 | Dział: Co w prasie piszczy

Podróże kształcą


Zawsze po przegranych wyborach, opozycja, zwłaszcza ta spod znaku Platformy Obywatelskiej, wchodzi w moment autorefleksji. Trzeba rozmawiać z ludźmi, spotykać się, być bliżej ich problemów, nie wolno też gardzić zwykłym wyborcą, a zamiast tego pochylić się nad jego losem - można przeczytać i usłyszeć z wielu stron i łamów. Pojawiają się też zapowiedzi podróży po kraju, a także prób wykreowania bardziej stawnego dla zwykłego odbiorcy, nieelitarnego przekazu. Jednak takie podejście zderza się natychmiast z dwiema potężnymi przeszkodami.

Jedna to wściekłość i frustracja własnych wyborców, którzy pochylić się nad nikim nie chcą, chyba że z wyższością. Porażkę odreagowują mapkami podzielonej Polski, wpisami o patologii i analfabetyzmie i obraźliwymi memami. Na nich też kończą się z reguły próby dotarcia do wyborców, bo nowym i bardziej inkluzywnym przekazem na koniec okazuje się niesławny Sok z Buraka i inne, podobne mu inicjatywy, odwołujące się do fałszywek i najniższych instynktów. Z obietnic i zapowiedzi w stylu odwiedzin wszystkich powiatów z reguły zostaje kilka podróży, a intelektualny ferment sprowadza się do spotkań we własnym gronie i podtrzymywania emocjonalnego zaangażowania i tak już przekonanych na dobre i złe wyborców.

Powrót Donalda Tuska i w tej dziedzinie miał być zmianą, jednak oczywiście wszystko odbywa się po staremu. Gdy natomiast politycy faktycznie wylądują poza swoim środowiskiem, jest jeszcze gorzej. Przekonali się o tym ostatnio działacze Platformy, wysłani na Śląsk. Gdy tłumaczyli, kto winien jest za problemy sektora energetycznego i wysokie ceny, i dlaczego PiS, zostali szybko sprowadzeni na ziemię przez przysłuchujących się sprawie związkowców z miejscowej elektrowni. Okazało się, że pracownicy dobrze wiedzą, kto jest za co odpowiedzialny i w odróżnieniu od polityków potrafią winnych wskazać bez manipulacji i populizmu.

To całkiem dobra wiadomość, jednak znów zniechęcić może do podobnych podróży. Może dlatego, gdy sam Donald Tusk ruszył spotykać się z biznesmenami, pokrzywdzonymi przez podwyżki i Polski Ład, padło na pana Przemka, osobę zaufaną i sprawdzoną. Pan Przemek wcześniej dał się poznać, gdy ogłosił, że w niedziele nie obsługuje sympatyków PiS, bo nie pozwala mu na to sumienie. Sumienie jednak pozwoliło przyjąć mu całkiem przyzwoite kwoty ze środków pomocowych po 2015 roku, których kwoty teraz poznaliśmy wszyscy.
I odetchnęliśmy dzięki temu z ulgą, bo okazuje się, że lokalnego biznesmena jednak powinno być stać na spełnianie marzeń o rozwoju, które wraz z Tuskiem zdążył już opłakać. Dokąd teraz pojedziemy?

Krzysztof Karnkowski
Niezależna.pl