Dodano: 13.12.21 - 15:27 | Dział: W kręgu wydarzeń

Wojna jaruzelska z polskim Narodem



Bardzo dobrze pamiętam ten dzień, choć minęło już 40 lat. Ach, jak ten czas leci! Ten niedzielny mroźny poranek 13 grudnia 1981 roku i kilkuletni synek włączający o 9-ej rano telewizor a po chwili, zirytowany niepowodzeniem informował, że telewizor znów się zepsuł, prosi żeby coś zrobić, bo na ekranie zamiast Teleranka syczy tzw. kasza. Jak się po chwili okazało, o północy Wojciech Jaruzelski ogłosił stan wojenny na terenie całego kraju i truł jeszcze przez wiele dni w telewizji i radiu w kółko to samo, że anarchia, że to konieczność, że powstała Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, nawoływał do spokoju i porzucenia złej "Solidarności", zagroził więzieniem wszystkim, którzy będą popierać i pomagać ekstremie. Tak zaczęła się wojna Jaruzelskiego z polskim Narodem, z narodem, który po porozumieniach sierpniowych w 1980 roku poczuł już na własnej skórze jak smakuje wolność i powoli wyzwalał się z komunistycznego uścisku. Żyliśmy 15 miesięcy w poczuciu, jak się wówczas wydawało, jakiejś tam wolności i toczących się przemian, w nadziei na lepsze jutro. To wtedy właśnie powstał kultowy film Stanisława Barei "Miś" a w kabaretach śmiało poczynano sobie bez cenzury. W swoich zasobach archiwalnych oprócz prasy podziemnej, plakatów, ulotek, wlepek, książek mam też wiele pamiątek osobistych, takich jak m.in. przepustka całodobowa umożliwiająca poruszanie się po okolicy, podziemna księgowość działalności związkowej oraz... bilet dla 2 osób na występ w Ursusie Jana Pietrzaka w kabarecie "Pod Egidą", niestety niewykorzystany, bo datowany na 17 grudnia 1981 roku.

Chociaż po latach często padały takie opinie od przemądrzałych publicystów, że można było to wszystko przewidzieć i że można było do takiej sytuacji jakoś się wcześniej przygotować. Choć byłem wówczas raczkującym działaczem NSZZ "Solidarność", dobrze pamiętam, że rzadko w moim zakładzie mówiło się o ewentualnym siłowym ataku władzy na obywateli w takiej właśnie konfiguracji. Częściej mówiło się raczej o ewentualnej "pomocy braterskiej" naszych wschodnich sąsiadów, chociaż i ten wątek raczej był podnoszony częściej w formie żartów. Czuliśmy się wolni, całą gębą wolni, czuliśmy świeży powiew. Dziś oceniam ten stan dość surowo, że zbyt byliśmy naiwni i niedoinformowani.

Pierwsza moja reakcja, to wyjście na ulicę i szukanie potwierdzenia zasłyszanej z radia informacji. Wielkie obwieszczenia, z wytłuszczonym tytułem, porozlepiane na przystankach autobusowych oraz "scot" stojący w poprzek skrzyżowania, wszystko to wystarczyło, żebym uwierzył, że stało się coś złego. Świeży, zmrożony śnieg skrzypiał pod butami, przenikliwe zimno wciskało się w nieosłonięte części ciała. Szybki powrót do domu i dyskusja, co dalej.

Nazajutrz, stresowa podróż do pracy, po drodze sceny jak z filmu, czołgi i patrole na ulicach, rewizje, kontrole dokumentów, żołnierze w polskich mundurach, milicja, charakterystyczni cywile, koksowniki. W zakładzie masówki i zapowiedź strajku, nikt nie przystępuje do pracy. Najgorsze to brak informacji i nieobecność większości działaczy, organizujemy się sami. Po południu przyjeżdża ekipa wojskowych (i tu mogę się mylić, czy było to w poniedziałek czy we wtorek), jakiś oficer tłumaczy, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy, że natychmiast musimy przystąpić do pracy, że jesteśmy zakładem zmilitaryzowanym itd. Długo trwało to przekonywanie, że nie mamy żadnych szans, straszono sankcjami i więzieniem, ale o ile dobrze pamiętam, nie było wówczas żadnej agresji z ich strony. Część załogi była zdeterminowana, żeby jednak podjąć strajk, podczas wychodzenia z zakładu trwały gorące dyskusje, jedni poszli do domów, część udała się w nieznane mi miejsce.

Kolejny dzień nie przyniósł żadnych rozstrzygnięć, niby trwał strajk, ale generalnie przystąpiono do pracy. To był duży zakład, praktycznie na każdym wydziale była inna sytuacja. Z każdym następnym dniem, powoli sytuacja pozornie się normalizowała. Działalność związkowa została przeniesiona do podziemia, wszystko funkcjonowało "normalnie", przy każdej wypłacie zrzucaliśmy się po 100 zł na działalność związkową. Przeprowadzaliśmy akcje malowania haseł, umawialiśmy się na nielegalne demonstracje w centrum Warszawy, kolportowaliśmy ulotki, prasę związkową. Im więcej czasu upływało, tym lepiej to wszystko działało. Pamiętam taki drobiazg, kiedy na moim stanowisku przez wiele miesięcy przyklejony był kolorowy napis "Solidarność", ciągle miałem wizyty różnych funkcyjnych i ich polecenia o zdrapaniu tej wlepki. Ociągałem się jak długo mogłem, ciągle wymyślałem jakieś trudności, aż w końcu pofatygował się ktoś z samej góry. Przykryłem ten napis szmatą i znów jakiś czas miałem spokój. Taka "sielanka" trwała chyba do 13 maja lub 13 sierpnia (nie jestem pewny, bo prawie każdy "13" był burzliwy i coś się działo), kiedy to na apel podziemnej "Solidarności" w samo południe przerwaliśmy pracę na 15 minut. Zaczęły się restrykcje, zwolniono dyscyplinarnie kilka osób, tych najbardziej aktywnych. Wtedy to właśnie musiałem szybko wydorośleć i przejąć wszystkie czynności podziemnego działania na wydziale. Zbierałem składki, wypłacałem zasiłki na urodzenie dziecka, zgony itp., zbieraliśmy również pieniądze dla zwolnionych z pracy kolegów. Część zebranych pieniędzy oddawałem "wyżej" do Mietka, regularnie kolportowałem wraz z kolegami prasę i ulotki. Wykonywaliśmy pieczątki, wlepki na klej. Pamiętam jak ze swoim ojcem godzinami przepisywaliśmy ręcznie, przez czarną kalkę, wiersze, piosenki, odezwy. Trwało to kilka lat, aż w końcu zaczęły się przesłuchania. Dwa razy byłem wzywany do komórki SB i przesłuchiwany. Widocznie ktoś nadał sprawę. Zarzucano mi działalność związkową, za którą groziło 3 lata pozbawienia wolności. Cały czas wszystkiemu zaprzeczałem, grożono mi aresztem, wykorzystywano sprawy rodzinne, miałem dwóch synów w wieku 6 i 2 lat, grożono mi, że jak się nie przyznam, więcej ich nie zobaczę. Trochę się bałem, że mnie wywiozą gdzieś na "białe niedźwiedzie". Zaryzykowałem, nie przyznałem się. Straszyli, że mają świadków, że wiedzą o wszystkim, brakuje im tylko parę szczegółów. W trakcie przesłuchania zorientowałem się, że tylko domyślają się, mając niekompletne informacje. Przystałem na konfrontację, nawet tego żądałem. Nie doszło do konfrontacji. Na jakiś czas dali mi spokój. Trzeba było wtedy bardziej uważać...

Ciężko się żyło, prawie wszystko było na kartki, nawet buty i wódka, wiele artykułów trzeba było zdobywać, szczególnie dla dzieci. Po serek waniliowy jeździłem autobusami po całym mieście i wypatrywałem samochodu dostawczego z nabiałem. W zakładzie papierosy dostawaliśmy w wielkich paczkach foliowych, były to odrzuty z produkcji. Do zakładu przywożono również konserwy, przed świętami śledzie, kakao a nawet jajka. Niektóre, te bardziej deficytowe artykuły były losowane. Miałem lepiej bo miałem małe dzieci, lepsze kąski mi się trafiały...

Pod koniec lat 80-tych, ogólnie było już zniechęcenie, panował marazm. Można powiedzieć, że nastąpiło wypalenie, za długo to trwało. A później? To już wiadomo, debata Wałęsa - Miodowicz, Magdalenka, "Okrągły stół" i układ, który trwa do dziś. Przez dwie kadencje byłem szefem NSZZ "Solidarność" na wydziale. Zakładu nie udało się uratować, Balcerowicz z Lewandowskim wszystko zaorali, 5 tys. ludzi poszło na bruk, dziś mieści się tam wielkie centrum handlowe.

Od 6 lat Zjednoczona Prawica i prezydent Andrzej Duda próbują porządkować sytuację w Polsce. Niestety, politycznie to wygląda tak jak to przysłowiowe wspinanie się pod stromą górę z workiem kamieni na plecach. Za dużo czasu upłynęło, układ magdalenkowy z porozumieniem z "komunistami" skostniał już do tego stopnia, że nie daje się zniszczyć, chce nadal dominować i rządzić, nie uznaje wyników ostatnich kilku wyborów, organizuje kolejne pucze, co najgorsze, ma poparcie w UE a gdy Polska zaczęła się już podnosić gospodarczo, przeszkadza również Niemcom i Rosji. Ale najważniejsze, że teraz Polakom żyje się lepiej, bardziej sprawiedliwie, Polska staje się na arenie międzynarodowej ważnym graczem. Jest jeszcze dużo do zrobienia i wydaje się, że ludzie coraz bardziej rozumieją szansę jaka przed nami wyrosła i będą nadal popierać ten rząd w kolejnych wyborach. Wszyscy zaangażowani w sprawy polskie w tym jakże trudnym okresie, bezpośredniej walki z komuną, powinni być usatysfakcjonowani, ten ich wysiłek i poświęcenie nie poszło na marne. Nie wszyscy jednak dożyli tych czasów, oficjalnie przeszło 100 ofiar stanu wojennego a mówi się, że o wiele więcej, bo nie było jakiejkolwiek łączności a ludzie niestety chorują; zawały, udary itp. Nie wolno nam o nich zapomnieć. Nie wolno nam również zapomnieć, kto gdzie stał, po której był stronie, a ostatnie lata całkowicie już obnażyły hipokryzję niby działaczy z tamtego okresu, ukazały też w pełnym świetle zdrajców i agentów. Fakty zostały zarejestrowane i spisane dla potomnych, żeby już nigdy nie popełnić tych samych błędów. Niech żyje wolna Polska bez zdrajców i konfidentów, Polska suwerenna i bogata.



Zbigniew Skowroński
Ilustracja pochodzi z prywatnego archiwum autora tekstu