Dodano: 26.09.15 - 10:56 | Dział: Kresy w życiu Polski i narodu polskiego

Litwa wrogiem Polski


Litwa zawziętym wrogiem Polski i Polaków

Rząd litewski, Litwini i Kościół litewski nie należą do przyjaciół Polski i Polaków. Są obrzydliwymi polonofobami. I tak twierdzi nie żaden Polak, a tylko historyk litewski Alfredas Bumblauskas. W audycji „Komentarze tygodnia” w prywatnej litewskiej stacji telewizyjnej TV3 powiedział: „Cała nasza litewska tożsamość jest antypolska. My, współczesny naród litewski, urodziliśmy się jako antypolacy. Najważniejsi XIX-wieczni twórcy naszej tożsamości narodowej mówili, że podstawowym dążeniem tworzącego się narodu litewskiego powinno być wyzwolenie się spod dominacji polskiej (zasianie nienawiści do Polski i Polaków i wszystkiego co polskie). Stąd, przy najmniejszym pretekście, Litwini tak łatwo wpadają w złość na swojego strategicznego sąsiada - Polskę." (Kresy24.pl 18.5.2011).

Teraz znowu media polskie podały wiadomość, że „Nic nie jest w stanie zmienić nacjonalistycznego podejścia większości litewskich polityków do Polaków i Polski. „Nie damy się Polakom" – to jest chyba motto litewskiej polityki na długie lata... – Nie damy się Polakom – powiedziała prezydent Dalia Grybauskaitė na spotkaniu z litewskimi dyplomatami. Nie damy się i, dodała, stosunki między Wilnem a Warszawą pozostaną takie, jakie są. Czyli złe... Druga wieść z Litwy jest nawet gorsza (bo Dalia Grybauskaitė już parę razy dawała znać, że się nie da Polakom). Okazało się, że litewski Sejm nie przyjmie ustawy, która zagwarantuje podstawowe prawo mniejszości w cywilizowanym zachodnim kraju – do dwujęzycznych nazw w miejscowościach, w których mniejszość jest liczna” (Jerzy Haszczyński Na Litwie bez zmian. Kiepsko „Rzeczpospolita” 17.7.2014).

I trzecia niedobra wieść z Litwy: „prezydent Litwy nie traktuje Polaków jako równoprawnych obywateli. Dla niej Polacy żyjący na Wileńszczyźnie to ekspozytura państwa polskiego, agenci polskiego rządu” („Nasz Dziennik” 18.7.2014).

Jak słusznie napisał internauta „Jur” w „Rzeczypospolitej” (16.7.2014): „Na Litwie zbudowano zapory i barykady w formie ustawodawstwa państwowego, które wyklucza lub uniemożliwia a w najlepszym razie skutecznie ogranicza stosowanie norm prawa międzynarodowego w szczególności praw człowieka i praw mniejszości. Słowem taka ciuciubabka w wydaniu litewskim – nawet jeśli chcemy to nie możemy bo na to nie pozwala konstytucja Litwy albo nasze ustawodawstwo. A żeby wprowadzić zmiany w konstytucji i w prawie to długa droga i wola narodu – słowem można sprawę odłożyć ad kalendas grekas. A tak w ogóle to najlepiej twierdzić że niema i nie było naruszeń prawa przez Litwę ,a umowa Polska-Litwa z 1994 to świstek papieru, lub że implementacja to sprawa nowych ustaleń pod dyskusję w nieoznaczonym czasie, formie i bez zobowiązań”.

Dla ludzi znających historię stosunków polsko-litewskich w ostatnich stu latach wiadomość powyższa wcale nie jest żadnym zaskoczeniem. Zdecydowana większość Litwinów nie tylko że nie lubi Polski i Polaków, ale wręcz nienawidzą nas kraj i nas samych. A wina za to na pewno nie leży po stronie współczesnych Polaków, a tym bardziej rządów polskich od 1989 roku. Ich stosunek do Litwy i spraw litewskich można porównać z uniżonym stosunkiem chłopa poddanego do pana. Było to sprzeczne z polskim interesem narodowym i interesem Polaków na współczesnej Litwie - z polskim Wilnem i Wileńszczyzną. Politycy polscy byli bardzo, bardzo naiwni, że wierzyli w wypełnienie sojusz Polski z Litwą zawartego w 1994 roku. Litwini, co pokazuje historia, a na co zwrócił uwagę już Adam Mickiewicz, są zbójeckim narodem (Skąd Litwini wracają...) i fałszywym (Konrad Wallenrod) i – jak to widzimy - zawsze liczą na głupotę polskich polityków. A tej wszystkim polskim politykom nie brakuje! Prawda, robiono to właśnie dla poprawy stosunków polsko-litewskich. Jednak były to działania bezowocnie, gdyż Litwini swoje polakożerstwo piją z mlekiem matki. Taka jest prawda. To dzisiaj ludzie ciężko chorzy psychicznie – prawdziwi psychopaci. Ta ich choroba objawia się przede wszystkim w kwestii deficytu lęku i deficycie upośledzenia związków – relacji opartych na przydatności innych do własnych celów, płytkich związków – dominujących w typie kalkulatywnym, ignorowania konwencji społecznych.

Jak teraz postąpi nowy rząd polski? Czy tak jak były premier Tusk będzie mówił: „niczego nie widzę, nie słyszę, jest dobrze”.

Polska ma duży kij na Litwinów (nie chodzi o military, a ekonomiczny i komunikacyjny). Niech go wreszcie użyje! A przede wszystkim nich odwoła ambasadora z Wilna na czas nieokreślony. Niech coś wreszcie zrobi. Inaczej Litwini są górą i wierzą, że mogą z nami robić co chcą (Marian Kałuski „Rzeczpospolita” 17.7.2014).

Lwowski dziennik „Słowo Polskie” 1895-1934

Jednym z najważniejszych i najpopularniejszych dzienników polskich wydawanych we Lwowie było „Słowo Polskie”, które było wydawane w latach 1895-1934 (z przerwą w latach wojny 1915-18). Dziennik rozpoczął wydawać Stanisław Szczepanowski (zm. 1900), ekonomista, inżynier, przedsiębiorca naftowy, od 1886 roku poseł do parlamentu austriackiego w Wiedniu i od 1889 roku do Galicyjskiego Sejmu Krajowego we Lwowie. Współpracownikami dziennika byli znani dziennikarze i literaci lwowscy, m.in. Tadeusz Romanowicz i Stanisław Rossowski. „Słowo Polskie” było pierwszym nowoczesnym dziennikiem w całej Galicji, drukowanym na pierwszej we Lwowie maszynie rotacyjnej. W 1902 roku dziennik został zakupiony przez Ligę Narodową i stał się organem Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego. Finansował wydawanie gazety Wacław Wolski, inżynier, nafciarz i przemysłowiec. Kierowane przez Romana Dmowskiego Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne zdobywało coraz więcej zwolenników wśród mieszkańców Lwowa i Galicji Wschodniej/Małopolski Wschodniej. „Słowo” cieszyło się poparciem przemysłowców, handlowców, urzędników prywatnych, duchowieństwa i sfer uniwersyteckich oraz sporych zastępów młodzieży studenckiej. Stąd gazeta szybko zdobywała czytelników. Jej nakład w 1902 roku przekroczył 10 tysięcy, trzy lata później osiągnął 20 tysięcy stając się pierwszym tak wysokonakładowym dziennikiem nie tylko lwowskim ale także galicyjskim; pismo miało dwa wydania dziennie. Był to jeden z najlepszych dzienników wydawanych na ziemiach polskich. W pierwszym okresie istnienia dziennika, w latach 1902-15, jego redaktorem naczelnym był Zygmunt Wasilewski. On to spowodował, że „Słowo” stało się poważnym dziennikiem opiniotwórczym, z którego opiniami i komentarzami politycznymi, często samego redaktora naczelnego (podpisywane Digamma) liczono się powszechnie. Wykształcił on takich dziennikarzy jak: Jerzego Bandrowskiego, Hieronima Wierzyńskiego, Tadeusza Opiołę, Witolda Tranda. Główną zasadą, a przez to samo zaletą „Słowa Polskiego” było to, że unikało ono przedruków i korzystało z informacji i korespondencji własnych współpracowników w kraju i za granicą (najczęściej z Wiednia, stolicy Austro-Węgier, do których należała Galicja). Czytelnicy popierali dziennik nie tylko ze względów ideologicznych, ale i patriotycznych, narodowych, a także z powodu różnorodności poruszanych tematów oraz rozrywki (m.in. wesołości, jaką w swoich utworach dostarczał lwowski poeta Jan Zahradnik), jak i przez fakt, że z gazetą współpracowali m.in: Jan Kasprowicz, Henryk Sienkiewicz, Władysław Reymont, Kazimierz Tetmajer, Kornal Makuszyński, Leopold Staff, Gabriela Zapolska, Adam Grzymała-Siedlecki, Maryla Wolska, Beata Obertyńska, Marian Promiński, Jan Zahradnik, Jerzy Żuławski, wybitny historyk Adam Szelągowski, jeden z największych filozofów polskich Kazimierz Twardowski, czy Zygmunt Janiszewski - jeden z pierwszych dziennikarzy sportowych w Polsce. „Słowo Polskie” miało swój udział w wylansowaniu laureata literackiej nagrody Nobla! Dziennik jako pierwszy (razem z warszawskim „Tygodnikiem Ilustrowanym”) zaczął druk „Chłopów” Władysława Reymonta już w 1902 roku, a więc dwa lata przed opublikowaniem w formie książkowej tej powieści, za którą autor otrzymał w 1924 literacką nagrodę Nobla. Po przerwie spowodowanej I wojną światową „Słowo Polskie” odrodziło się w wolnym, polskim Lwowie pierwszym wydaniem z datą 21 grudnia 1918 roku, z pomocą finansową Aleksandra Skarbka. Po jego śmierci w 1922 roku wydawcą dziennika był Władysław Kucharski (miał 51% udziałów), a redaktorem naczelnym był do 1921 roku Zygmunt Raczkowski, a po nim Wacław Mejbaum (do 1923), Stanisław Grabski i Roman Kordys, a w redakcji pracowali: Stefan Mękarski, Tadeusz Bertoni i Tadeusz Opioła. Niestety, zniszczona drukarnia podczas wojny i rozproszenie dziennikarzy oraz różne inne trudności (brak papieru, inflacja) uniemożliwiły „Słowu” odzyskanie przedwojennej pozycji wśród dzienników lwowskich. Pomimo tych wszystkich trudności pismo osiągnęło nakład w wysokości 10 000 egzemplarzy. Ze „Słowem” współpracowali najwybitniejsi działacze Związku Ludowo-Narodowego: Roman Dmowski, Zygmunt Wasilewski, Roman Rybarski, Jerzy Drobik, Jan Skwirski. Obok „Gazety Warszawskiej” i „Kuriera Poznańskiego” było „Słowo Polskie” bez wątpienia najpoważniejszym organem partyjnym Związku Ludowo-Narodowego (endecji). Opierając się na „Słowie Polskim” wydawane były tygodniki: „Kurjer Powszechny” (1921-22) i dla ludności wiejskiej Małopolski Wschodniej „Ojczyzna” (1922-29). W grudniu 1927 roku grupa narodowców skupiona w lwowskiej organizacji politycznej Zespół Stu gotowa współpracować z władzami sanacyjnymi umożliwiła sanacji przejęcie „Słowa Polskiego” przy wsparciu finansowym (400 000 zł) wojewody lwowskiego Piotra Dunin-Borkowskiego i ziemian Kornela Krzeczunowicza i Tadeusza Reya. Redaktorem naczelnym został Wacław Mejbaum (do 1933), a zastępcą redaktora Stefan Mękarski, współpracownikami m.in. Kazimierz Zakrzewski i Stefan Kawyn. „Słowo Polskie” stało się dziennikiem popierającym sanację. Później redaktorem był Wilhelm Antoni Skrzyczyński. Pismo było na dobrym poziomie, bogatym w informacje krajowe i zagraniczne, miało nowy dział Wiadomości akademickie i stały dział rozrywkowy; pismo zaczęło wykorzystywać w druku fotografie. Niestety, dziennik oficjalnie bojkotowali endecy (założyli we Lwowie swój nowy dziennik „Lwowski Kurier Poranny”), co przyczyniło się do jego zamknięcia w lutym 1934 roku, pomimo połączenia redakcji „Słowa Polskiego” i „Gazety Lwowskiej” w 1933 roku. Wpływy endeckie we Lwowie i Małopolsce Wschodniej były silniejsze od wpływów sanacji.
„Słowo Polskie” było ponownie, tym razem konspiracyjnie, wydawane we Lwowie w latach 1942-46, a więc podczas niemieckiej okupacji miasta (1941-44) i drugiej sowieckiej okupacji Lwowa (1944- VIII 1946). Natomiast po wypędzeniu Polaków ze Lwowa do Wrocławia w 1945 roku, tytuł ten przybrał dziennik wydawany od 1946 roku w tym mieście, czym świadomie nawiązywał do pamięci lwowskiego „Słowa Polskiego”.

Król Jan III Sobieski i Lwów

W latach 1674-1696 królem Polski był Jan III Sobieski, monarcha blisko związany ze Lwowem przed i po wyborze na króla. Często tu przebywał gdyż był właścicielem kamienicy na rynku pod numerem 6, którą w 1640 roku nabyli jego rodzice - Jakub i Teofila Sobiescy. Jakub Sobieski (zm. 1646) był czterokrotnym marszałkiem Sejmu, senatorem i wojewodą bełskim oraz ruskim, kasztelanem krakowskim. Jan Sobieski kochał Lwów, często tu bywał jeszcze w czasach młodości, stąd jako starosta jaworowski i hetman polny wyruszał na wojenne wyprawy, tu spędził miesiąc miodowy z Marysieńką. Jan III Sobieski przebudował kamienicę na pałacową rezydencję z okazałymi komnatami i salą audiencjonalną. Elewację jej wieńczy attyka, jedna z najszykowniejszych w mieście, zdobna bogatym portalem z girlandami i maszkaronami, na której umieszczono dekorację rzeźbiarską przedstawiającą postać króla w koronie i orszak zbrojnych rycerzy. Elewację ozdobił również herb Sobieskich Janina i od tej pory o gmachu zaczęto mówić kamienica Sobieskich. W kamienicy odbywały się słynne uczty i audiencje. Ostatni raz monarcha zawitał do Lwowa – i przebywał w swej kamienicy w 1694 roku. Pałac w Wilanowie (dziś Muzeum Wilanowskie) związany również z Janem III Sobieskim informuje swoich gości, że z panowaniem Jana III wiąże się ostatni okres pomyślności staropolskiego Lwowa. Miasto nie szczędziło królowi dowodów przywiązania, wdzięczne za ocalenie w trudnych latach wojen z Półksiężycem. Podczas triumfalnego wjazdu monarchy do Lwowa w 1678 roku przedstawiciel Rady Miejskiej wręcz oświadczył w imieniu wiwatujących tłumów, że „nie Leopolis, ale Joannopolis zwać się winno miasto”. Sobieski nigdy na to nie przystał, choć pewnie retoryczna figura przypadła mu do gustu. Miasto traktowało go jak dobrego sąsiada – jego posiadłości w Żółkwi, Jaworowie i Olesku były o krok. Nie bez znaczenia był fakt, że siostra i ciotka Jana były szanowanymi w mieście mniszkami-benedyktynkami, a on sam zawieszał wota przy cudownym obrazie Matki Boskiej Domagaliczowskiej w katedrze lwowskiej i fundował szpital Bonifratrów na Łyczakowie, który miał w pierwszym rzędzie opiekować się rannymi i chorymi weteranami.

Nauka języka polskiego w Małopolsce Wschodniej i na Wołyniu na Ukrainie

Zdecydowana większość Polaków została wypędzona z Ziem Wschodnich przez władze Związku Sowieckiego podczas wywózek w 1944-47 i 1956-58. Jeśli chodzi o Małopolskę Wschodnią i Wołyń to niewiele tu mieszka dziś Polaków, chociaż małe lub większe grupy Polaków mieszkają w kilkuset miejscowościach. Według sowieckich spisów ludności w 1959 roku, a więc już po dwóch akcjach wysiedleńczych Polaków, w obwodzie lwowskim mieszkało nadal 59 100 Polaków, a w 1989 roku 26 900 Polaków, w obwodzie iwanofrankowskim (przedwojenne woj. stanisławowskie) 6500 Polaków w 1959 roku i 3400 w 1989 roku, w obwodzie tarnopolskim 23 500 Polaków w 1959 roku i 6700 w 1989 roku, a w obwodzie rówieńskim (wsch. część Wołynia) 3700 Polaków w 1939 roku i 3000 w 1989 roku; w obwodzie wołyńskim (Łuck) były i są większe skupiska polskie jedynie w Łucku, Włodzimierzu Wołyńskim i Kowlu. Niewiele jest dzisiaj miejscowości w Małopolsce Wschodniej i na Wołyniu, które obecnie należą do Ukrainy, w których są znaczące skupiska polskie. Największe skupisko to Lwów, w którym mieszka, wg danych ukraińskich, 6400 Polaków. W Mościskach przy granicy z Polską mieszka 3200 Polaków (jest to najbardziej polskie miasto na dzisiejszej Ukrainie – 36% jego mieszkańców to Polacy), a w najbliższej okolicy dalszych 2-3 tysiące Polaków. W kilkunastu miastach skupiska polskie liczą po kilkaset osób, w dalszych kilkudziesięciu miastach i miasteczkach od kilkudziesięciu do ponad stu osób.

Wobec tak małej i w dodatku tak bardzo rozproszonej w małych grupach czy grupkach Polaków państwowe szkolnictwo polskie prawie nie istnieje. W niektórych szkołach są klasy języka polskiego oraz działają polskie szkółki sobotnie, najczęściej przy parafiach katolickich. W sumie nawet ich nie ma zbyt wiele, zważywszy na to, że w dzisiejszej archidiecezji lwowskiej jest ponad 271 parafii. Brak polskich szkółek przy nich wskazuje na to, że mają tak mało parafian, a przez to i dzieci, że nie ma dla kogo takie szkółki zakładać i nauczycieli do ich prowadzenia.

Jeśli chodzi o ukraińskie szkoły państwowe z polskim językiem nauczania to jest ich w Małopolsce Wschodniej zaledwie pięć: we Lwowie Polska Średnia Szkoła Ogólnokształcąca nr 10 (8-klasowa)
i Polska Szkoła Średnia nr 24 im. M. Konopnickiej (10-klasowa) oraz Szkoła Polska nr 2 i Ogólnokształcąca Szkoła Średnia nr 3 z Polskim Językiem Nauczania w Mościskach oraz Podstawowa Szkoła z Polskim Językiem Nauczania w Strzelczyskach. Obowiązkowe zajęcia z języka polskiego + fakultety są prowadzone w szkole w Sokalu, Myślatyczach, Pnikucie, Łanowicach i Kalinowie.

Język polski jest nauczany w szkołach ukraińskich: w jednej średniej - Szkoła Średnia Nr 14 w Iwano-Frankowsku (Stanisławów), oraz podstawowych: Szkoła nr 21 w Iwano-Frankowsku, Szkoła nr 15 w Drohobyczu, Szkoła nr 3 i Szkoła nr 8 w Borysławiu, Szkoła nr 1 w Mościskach, Szkoła nr 2 w Nadwórnej.

Działają następujące polskie świeckie szkoły i szkółki sobotnie: Polska Sobotnia Szkoła przy Szkole Średniej nr 3 w Borysławiu, Polska Szkoła Sobotnia w Stryju przy szkole średniej nr 1, Polska Szkoła Sobotnia im. św. Królowej Jadwigi w Drohobyczu i jej filia we wsi Medenice, Polska Szkoła Sobotnia w Złoczowie, Szkółka niedzielna przy Towarzystwie Polsko-Ukraińskiej Kultury im. A. Mickiewicza w Czortkowie, Polska Sobotnia Szkoła w Sąsiadowicach, Szkoła Sobotnia w Błożewie, Polska Sobotnia Szkoła w Sądowej Wiśni, Polska Szkoła Sobotnia w Starym Skałacie, Polska Szkoła Sobotnia w Nadwornej przy Społecznym Klubie "Opieka" w Nadwórnej, Polska Sobotnia Szkoła w Dobromilu, Polska Sobotnia Szkoła Polskiej Mniejszości Narodowej w Złoczowie, Polska Sobotnia Szkoła w Żółkwi, Sobotnia Szkoła w Gródku Jagielońskim, Polska Sobotnia Szkoła w Żydaczowie, Polska Sobotnia Szkoła w Twierdzy, Polska Szkoła Sobotnia w Gródku Jagiellońskim, Polska Sobotnia Szkoła w Siemianówce, Polska Sobotnia Szkoła w Truskawcu.

Działają również następujące polskie sobotnie szkoły parafialne (przy kościołach katolickich): Polska Niedzielna Szkoła im Jana Pawła II w Samborze, Szkoła w Domu Parafialnym w Iwano-Frankowsku (Stanisławowie), Szkółka Parafialna przy parafii p.w. Zmartwychwstania Pańskiego w Tarnopolu, Szkółka Parafialna w Kołomyji, Szkoła Parafialna przy kościele p.w. Św. Mikołaja w Rohatyniu, Szkoła Sobotnio-Niedzielna przy Parafii Rzymsko-Katolickiej p.w. Przemienienia Pańskiego w Dobromilu, Polska Szkoła Niedzielna w Bolechowie, Parafialna Szkoła w Dolinie, Parafialna Szkoła w Kałuszu.

Największą i najlepiej zorganizowaną polską szkołą parafialną jest Polska Niedzielna Szkoła im Jana Pawła II w Samborze, w której uczy się 165 dzieci z Sambora i okolicznych wiosek. Pracuje w niej 8 nauczycieli. Nauczanie jest 9-letnie. Dzieci uczą się języka polskiego, literatury, geografii, historii polskiej oraz muzyki. Przy szkole działa chór dziecięcy, zespół taneczny, kółko recytatorskie i teatralne.

Natomiast na Wołyniu nauka języka polskiego jako przedmiotu jest prowadzona w Szkole nr 1, Szkole nr 14, Szkole nr 18 i Szkole nr 24 w Łucku, w Równem w Państwowym Humanistycznym Gimnazjum o Poszerzonym Nauczaniu Języków, Szkole nr 18 i w Szkole Niedzielna Języka Polskiego przy Instytucie Pedagogicznym, w Szkółce Sobotnio-Niedzielnej w Krzemieńcu, Dubieńskim Miejskim Domu Młodzieży i Bibliotece Miejskiej w Dubnie, w Szkole nr 6 w Kostopolu, w Gimnazjum w Zdołbuniewie i w Polskiej Szkółce Sobotniej przy Parafii p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Ostrogu.

Dźwiniaczka – podolska wieś świętego Zygmunta Felińskiego

Dzwiniaczka to wieś gminna w przedwojennym powiecie borszczowskim w województwie tarnopolskim, a od 1945 roku w obwodzie tarnopolskim na Ukrainie. W 1870 roku mieszkało tu 210 rzymskokatolików, 687 grekokatolików (wśród których byli także Polacy) i 140 żydów, a w 1938 roku 277 rzymskokatolików-Polaków. Do 1906 roku należeli oni do parafii w Mielnicy (archidiecezja lwowska), odległej od Dźwiniaczki 7 km. Tutejszy majątek ziemski (941 mórg ziemi ornej, 48 mg łąk i sadów, 50 mórg pastwisk i 177 mórg lasu) należał do Kęszyckich, ostatnio Marcina Kęszyckiego, a od końca XIX w. do hrabiów Koziebrodzkich. Józef Saba Marcin Koziebrodzki posiadał tu bogatą bibliotekę liczącą 6700 wolumenów, wśród których były aż 104 inkunabuły, w tym 11 unikatowych, 1300 poloniców i 800 starodruków. Od dawna była tu kaplica katolicka. Natomiast kościół w Dźwiniaczce pod wezwaniem MB Anielskiej ufundował w 1894 roku były arcybiskup warszawski (1862-83), święty Zygmunt Szczęsny Feliński (kanonizowany 11 X 2009), który w latach 1863-83 przebywał na zesłaniu w Rosji, a po uwolnieniu zamieszkał w Dźwiniaczce, gdzie był kapelanem przy dworze hrabiny Heleny z Kęszyckich Koziebrodzkiej. W 1906 roku kościół w Dźwiniaczce został kościołem parafialnym w dekanacie borszczowskim i w 1938 roku miał 1356 parafian; należał do niej kościół filialny w Okopach Świętej Trójcy i kaplica murowana w Michałówce; w domu zakonnym sióstr Rodziny Maryi w 1938 roku było 10 zakonnic. Abp Feliński własnym kosztem wzniósł w Dzwiniaczce szkołę podstawową dla 400 okolicznych dzieci, w której początkowo sam uczył religii i był przewodniczącym rady szkolnej, otworzył przedszkole i zbudował, obok kościoła, dom zakonny, do którego sprowadził z Warszawy siostry Rodziny Maryi, którym powierzył troskę nad chorymi; jednocześnie w Dźwiniaczce otworzył nowicjat, nad którym osobiście czuwał. Abp Zygmunt Feliński zmarł w Krakowie w 1895 roku i był pochowany na cmentarzu w Dźwiniaczce, w grobowcu hrabiów Kęszyckich i Koziebrodzkich. 5 czerwca 1920 roku przewieziono trumnę z jego szczątkami do Warszawy i 14 kwietnia 1921 roku uroczyście przeniesiono do archikatedry warszawskiej. Wewnątrz kaplicy grobowej Kęszyckich znajdują się ciągle tablice z epitafiami członków rodziny i ich krewnych, m.in. poety i powstańca listopadowego (1831) Dominika Magnuszewskiego (1810-1845), który jest jednak pochowany nie tutaj, lecz na cmentarzu w Gwoźdźcu koło Kołomyi. Polacy tutejsi ucierpieli podczas sowieckiej (1939-41) i niemieckiej (1941-44) okupacji, jak również cierpieli w 1944 roku ze strony band Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Po oderwaniu Ziem Wschodnich przez Stalina od Polski w 1945 roku, większość tutejszych Polaków wyjechała do stalinowskiej Polski.

Koronacja obrazu MB Ostrobramskiej w Wilnie w 1927 roku: Polacy i Litwini

Wśród polskiej ludności Wilna od wieków czczony był obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, znajdujący się w dawnej bramie miejskiej, zwaną Ostrą Bramą. W sobotę, 2 lipca 1927 roku na placu przez katedrą wileńską, w obecności wielu dziesiątek tysięcy Polaków nie tylko z Wilna i Wileńszczyny ale także z całej Polski, arcybiskup warszawski, kardynał Aleksander Kakowski dokonał aktu koronacji Obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej, po czy, cudowny obraz w uroczystej procesji został przeniesiony do Ostrej Bramy – na tradycyjne swe miejsce. W uroczystości udział wzięli prawie wszyscy biskupi polscy, w tym prymas Polski, kardynał August Hlond i arcybiskupi-metropolici: wileński Romuald Jałbrzykowski i krakowski Adam Sapieha. Uroczystości koronacji nadano rangę wydarzenia wagi państwowej, co podkreślała obecność na uroczystości najwyższych dostojników państwowych z marszałkiem Józefem Piłsudskim i prezydentem Ignacym Mościckim na czele. Do koronacji użyto nowych, sporządzonych ze złota koron, ufundowanych ze składek społeczeństwa polskiego. Insygnia te zostały zniszczone przez Litwinów w czasie II wojny światowej ponieważ MB Ostrobramska została ukoronowana na Królową Korony Polskiej, gdyż w odczuciu społeczeństwa polskiego Jej kult uznawany był za narodowy, a więc w charakterze swym polski. Litwini zbojkotowali uroczystość, gdyż Ostra Brama nie była ich sanktuarium maryjnym z braku ich w Wilnie (gdzie stanowili 1% ludności) i na dużych terenach wokół miasta zamieszkałych zwarcie również przez Polaków. I do dziś dnia nie jest, pomimo tego, że Kościół litewski robi wszystko aby zdepolonizować Ostrą Bramę i kult MB Ostrobramskiej. Jednak nie jest w stanie uczynić z niej litewskiego sanktuarium maryjnego, bo dzisiaj nie ma ku temu tradycji historycznej wśród Litwinów, a i ich wiara pozostawia wiele do życzenia. Zeświecczenie Litwinów, szczególnie w Wilnie jest bardzo duże. Według danych Kościoła litewskiego, na 857 745 ludzi mieszkających na terenie archidiecezji wieleńskiej (polskie Wilno i i litewska dziś część polskiej Wileńszczyzny) w 2010 roku tylko 565 620 uważało się za katolików (i te dane są zapewne naciągnięte), z czego 200 000 to Polacy-katolicy, podczas gdy w samym Wilnie wśród 527 000 mieszkańców jest 330 000 Litwinów; czyli prawie co drugi Litwin w Wilnie (jeśli nie więcej) już nie jest katolikiem czy praktykującym katolikiem. Występuje duży brak księży (tylko 171) i w wielu bardzo dużych parafiach pracuje tylko jeden kapłan. Pomimo tego polskim kandydatom do stanu duchownego utrudnia się wstęp do seminarium duchownego. To typowy objaw „miłości” Kościoła litewskiego do bliźniego - Polaków i do braci w Chrystusie. Czy można więc się dziwić, że ludzie odchodzą od Kościoła?!

Występy warszawskiego teatru operowego Władysława IV w Wilnie

Zachowane źródła wskazują na to, że pierwsze potwierdzone przedstawienie operowe w Polsce miało miejsce w Warszawie w 1628 roku. Wystawiono operę „Galatea” z muzyką napisaną przez rzymianina z pochodzenia Marco Scacchi, autorem libretta był Gabriello Chiabrera. Przekaz o niej zawdzięczamy nuncjuszowi papieskiemu Antoniowi Santa Croce. Opera została wystawiona w trzy lata po powrocie z podróży po Europie Władysława IV Wazy na jego prywatny koszt i z jego inicjatywy. Występem tym zainicjował operę w Polsce tuż po jej narodzinach we Włoszech, zanim jeszcze poznała ją reszta Europy! Występ odbył się na dworze Zygmunta III. Także i potem opery na dworze królewskim w Warszawie były wystawiane bardzo często zwłaszcza za Władysława IV, ale także Michała Korybuta Wiśniowieckiego i Jana III Sobieskiego. Warszawski dworski teatr władysławowski działający w latach 1635-48 może być uważany za pierwszą w krajach na północ od Alp stałą scenę, na której wystawiano dość regularnie oryginalnie pisane na zamówienie króla opery – najbardziej charakterystyczny gatunek muzycznej sztuki barokowej. Libretta niemal wszystkich z co najmniej dziesięciu włoskojęzycznych oper, jakie zostały przedstawione przez zespół dworskich śpiewaków i instrumentalistów w Warszawie były dziełem królewskiego sekretarza Virgilio Puccitellego. Autorzy muzyki pozostają nieznani. Scenografią zajmowali się także Włosi, a wśród nich przede wszystkim architekt królewski Agostino Locci starszy. Podczas pobytu Władysława IV w Wilnie do miasta tego podróżował z nim razem jego warszawski zespół operowy. W ten sposób Wilno weszło do historii polskiej opery.

Materiały do polskiej historii Polesia (1)

Pierwszą polską szkołą rolniczą na polskich ziemiach białoruskich była Szkoła Agronomiczna w Stolinie (przed wojną woj. poleskie), założona w 1816 roku. Podlegała ona polskiemu Wileńskiemu Kuratorium Szkolnemu. Po Powstaniu Listopadowym 1830-31 szkoła została zlikwidowana przez zaborcę rosyjskiego.

Hiszpański pijar, o. Juan Borrell (ur. 1867) był organizatorem reaktywowanego w Polsce w 1903 roku zakonu pijarów. M.in. przyczynił się do odrodzenia kolegiów pijarskich w Szczuczynie Nowogródzkim (woj. nowogródzkie) w 1927 roku i Lubieszowie (woj. poleskie) w 1934 roku, gdzie w 1943 roku został zamordowany przez nacjonalistów ukraińskich (banderowców). W działającym w XVIII wieku kolegium pijarskim w Lubieszowie pobierał nauki Tadeusz Kościuszko.

W 1928 roku polscy geolodzy natrafili na występowanie złota na Polesiu, jednak w za małych ilościach, aby opłacała się jego eksploatacja.

Organizatorem i w latach 1937-39 kierownikiem Poleskiej Stacji Biologicznej w Pińsku był Jerzy Wiszniewski, wybitny polski zoolog i limnolog, jeden z odkrywców psammolitoralu jako swoistego środowiska biologicznego i badacz psammonu.

Pod koniec X i na początku XI w., tj. za panowania Mieszka I, Bolesława Chrobrego i Mieszka II, Ziemia Brzeska należała do państwa polskiego.

Od średniowiecza na Polesiu najważniejsza była komunikacja wodna. W latach 1765-84 za panowania króla Stanisława Augusta Poniatowskiego wykopano Kanał Królewski (od Piny do Muchawca: 80 km), łączący Prypeć z Bugiem/Wisłą, i Kanał Ogińskiego (od Szczary do Jasiodły: 55 km), łączący Prypeć z Niemnem, które służyły do wywozu zboża, drewna i surowców leśnych do Gdańska, Królewca i Kłajpedy nad Morzem Bałtyckim i Dnieprem do portów nad Morzem Czarnym oraz ruchu osobowego (szczególnie w okresie międzywojennym: w 1936 roku 113 tys. osób).

Polonika w Narodowym Archiwum Historycznym Białorusi w Mińsku

Wśród archiwów znajdujących się na obecnych terenach Litwy, Białorusi, Ukrainy, Łotwy i Rosji, Narodowe Archiwum Historyczne Białorusi w Mińsku (Нацыянальны гістарычны архіў Беларусі) posiada jeden z najbogatszych i ciekawych zasobów archiwaliów do dziejów Polski, szczególnie z okresu I Rzeczypospolitej (do 1795 r.), skradzionych narodowi polskiemu przez Rosję, a później Związek Sowiecki i bezprawnie przetrzymywanych przez władze Litwy, Białorusi, Ukrainy i Rosji. Niestety, jest on jak dotąd dość słabo rozpoznany przez polskich badaczy, gdyż do upadku Związku Sowieckiego w1991 roku polscy uczeni w zasadzie nie mieli do niego dostępu. Tymczasem spoczywające w nim staropolskie dokumenty stanowią przebogate źródło unikalnych informacji. Jest tu m.in. pochodzące z Oławy na Dolnym Śląsku obszerne Archiwum Sobieskich, zaginione w 1945 roku w Berlinie (wywieźli je do Rosji sowieciarze), na które polscy uczeni natrafili tu pod koniec lat 90. XX w. oraz ta część Archiwum Radziwiłłów z Nieświeża (do 1945 r. Polska, ob. Białoruś), która została wywieziona do stolicy Białorusi po 1939 roku. Ostatnio Krzysztof Kossarzecki, pracownik Działu Rękopisów Biblioteki Narodowej w Warszawie, przygotował odpisy dokumentów tych dwóch archiwów i opatrzył je obszernym omówieniem.

Polska kwatera na Cmentarzu Bajkowym w Kijowie

Po przyłączeniu ziem ukrainnych Rzeczypospolitej do Rosji w wyniku II (1793) i III (1795) rozbioru Polski i utworzenia genarał-gubernatorstwa kijowskiego, Kijów stał się nie tylko ośrodkiem administracyjnym dla guberni: kijowskiej, wołyńskiej i podolskiej, ale także najważniejszym centrum ekonomicznym, oświatowym i kulturalnym. To spowodowało napływ wielu Polaków, jak również sprowadzanych przez Rosję kolonistów niemieckich do miasta. Cmentarze wówczas były związane z danym wyznaniem. Zaistniała więc potrzeba założenia cmentarza dla katolików i protestantów. W 1833/34 na terenie podkijowskim, należącym do gen. S. W. Bajkowa, powstał cmentarz dla pochówku osób wyznania katolickiego i luterańskiego. Aby nie tworzyć „obcego cmentarza” w „matce miast rosyjskich”, jak nazywali i nazywają Rosjanie Kijów, wkrótce na utworzyli obok sektor prawosławny – oczywiście największy, na którego terenie w 1884 roku zbudowano dużą – dominującą na jego terenie cerkiew wozniesieńską. Cmentarz ma powierzchnię 72 ha, należy dzisiaj do jednej z najstarszych nekropolii na Ukrainie i stanowi zabytek kultury o dużym znaczeniu symbolicznym dla Ukraińców i Rosjan, którzy do rewolucji bolszewickiej w 1917 roku stanowili zawsze większość mieszkańców. Część katolicka, a więc w zasadzie polska, gdyż Polacy stanowili trzon kijowskich katolików, jest położona w południowo-zachodniej części starego cmentarza. Prowadziła do niej neogotycka brama z czerwonej cegły stylizowana na kościół (zachowana do dzisiaj) i miała własną kaplicę.

Jak wszystko inne na Ukrainie, także Cmentarz Bajkowy poza głównymi alejami jest w opłakanym stanie. Oczywiście najbardziej zaniedbany był w okresie sowieckim i jest ciągle cmentarz polski. Jak pisze Czesława Raubiszko, opiekunka miejsc polskiej pamięci narodowej w Kijowie, zniszczenia dokonane podczas rządów władzy sowieckiej są wręcz nie do opisania. Wiele mogił i pomników usunięto lub zniszczono, a miejsca po nich zostały wykorzystane na nowe pochówki. Nagrobki utraciły tablice i napisy, stały się anonimowe. Zburzono kaplice cmentarne i grobowce. Z wielu tysięcy, do dzisiaj zachowało się ponad 3000 grobów, szczególnie w 1 i 2 kwaterze historycznej. Jednak w sumie jest to, w opisie ludzi, którzy cmentarz odwiedzili, miejsce osobliwe i dzikie, w znaczeniu przyrodniczym. Stare polskie i niemieckie nagrobki otulają troskliwie pnącza winobluszczy, u ich podnóży ściele się barwinek. Zieleń wciska się wszędzie, niszcząc niestety stare i piękne nagrobki, a nawet kaplice nagrobne będące majstersztykiem architektury, jak kaplica hrabiów de Vitte, wybudowana przez jednego z najsłynniejszych kijowskich architektów, Polaka, Władysława Horodeckiego.

Dzisiaj polskim cmentarzem w Kijowie opiekują się działacze Kijowskiego Narodowościowo-Kulturalnego Stowarzyszenia Polaków „Zgoda” (byli pierwszymi, którzy zainteresowali się cmentarzem) i ostatnio także polskie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Marian Kałuski
(Nr 120)