Dodano: 28.06.15 - 11:41 | Dział: Opowiadania

Christophoros


Krzysztof Olkiewicz siedział naprzeciw otwartego okna. Postawił przed nim krzesło, żeby łatwiej było wejść na parapet. I gdy chwiejnym od alkoholu krokiem wrócił na swoje miejsce w rogu pokoju, a potem odwrócił się, dostrzegł, że krzesło już ktoś zajął.
Ki czort? – pomyÅ›laÅ‚. – Dopiero postawiÅ‚em, a już ktoÅ› siedzi?
Rozejrzał się dookoła. Rzeczywistość kamienicznego mieszkania wydawała się być w sposób depresyjny nienaruszona.
– A ty kto? – zapytaÅ‚ Olkiewicz, przyglÄ…dajÄ…c siÄ™ znajomo wyglÄ…dajÄ…cej postaci.
– Znasz mnie dobrze – odparÅ‚ Å‚agodnie brodaty jegomość. Pisarz przymrużyÅ‚ oczy, ale z powodu kÅ‚opotów z ostroÅ›ciÄ… wzroku ciÄ…gle nie mógÅ‚ dojść, dlaczego przybysz siedzi tam w czymÅ›, co przypomina sukniÄ™? No i ta patriarchalna broda.
– Ale jaja! – wymsknęło mu siÄ™. – Jezus!
– ByÅ‚em pewny, że mnie poznasz – postać uÅ›miechaÅ‚a siÄ™, na trzeźwo rzekÅ‚byÅ›, przyjemnie. Krzysztof spojrzaÅ‚ na swoje rÄ™ce. Te same chropowate, pożółkÅ‚e od fajek paluchy. I żadnych myszy. Znów ogarnÄ…Å‚ półprzytomnym spojrzeniem pokój. Butelka, jaka szkoda, że pusta, staÅ‚a na stole tam, gdzie jÄ… porzuciÅ‚. JakieÅ› szpargaÅ‚y, dÅ‚ugopis. PrzypomniaÅ‚ sobie, że chciaÅ‚ coÅ› napisać. Takie pisanie ma moc wtedy, gdy sÅ‚owa stajÄ… siÄ™ ostateczne.
– Moc sÅ‚owa, mówiÄ™ o tym czÄ™sto – zagadnÄ…Å‚ Mesjasz. – Tobie daÅ‚em szczególny dar docierania sÅ‚owem do ludzkich serc.
CoÅ› tam siÄ™ napisaÅ‚o – pomyÅ›laÅ‚ gospodarz .
– PoczÄ™stowaÅ‚bym, ale … – zawahaÅ‚ siÄ™ i spojrzaÅ‚ na butelkÄ™ gorzaÅ‚y – pewnie tylko wino…?
– Co ty chcesz zrobić, Krzysztofie? – Jezus udaÅ‚, że nie dosÅ‚yszaÅ‚ niedorzecznej propozycji.
Wie – uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ do siebie Olkiewicz – ano, wie wszystko…– To po co siÄ™ pyta? – dodaÅ‚ już gÅ‚oÅ›no.
– Bo ja robotÄ™ dla ciebie mam – ciÄ…gnÄ…Å‚ Jezus – zlecenie, a ty chcesz zniszczyć mój zamysÅ‚? PrzekreÅ›lić wszystko?
– Jakie zlecenie? – niezbornie machnÄ…Å‚ rÄ™kÄ… pisarz. – Nikt już nie chce mojego pisania, żona odeszÅ‚a…
Nagle wlepił przekrwione oczy w Jezusa.
– A ty gdzie byÅ‚eÅ›, jak ciężarówkami rozjeżdżali naszych, jak strzelali do stoczniowców, jak mordowali w katowniach?!
– W KoÅ›ciele – przerwaÅ‚ mu Mesjasz – byÅ‚em w KoÅ›ciele. Czy odwiedziÅ‚eÅ› mnie tam choć raz w ostatnich miesiÄ…cach, by prosić o pomoc dla przeÅ›ladowanych?
– Bóg powinien wiedzieć takie rzeczy – Olkiewicz wskazaÅ‚ Jezusa oskarżycielskim palcem – powinien wiedzieć!
Pod otwartym oknem zaklekotał stary mercedes sąsiada z parteru. Krzyki dzieci odbiły się od ścian kamienicznym echem.
Zenek jedzie na ryby – pomyÅ›laÅ‚ Krzysztof i podążyÅ‚ wzrokiem za trzymanym w górze palcem, ale nie zobaczyÅ‚ tam nikogo. PrzetarÅ‚ oczy.
Dopić trzeba – doszedÅ‚ do rozsÄ…dnego skÄ…dinÄ…d w tych okolicznoÅ›ciach wniosku – delirka mnie bierze.
Już miał próbować wstać na nogi, gdy zza pleców usłyszał znajomy, denerwująco miły głos.
– A ty wiesz, co oznacza twoje imiÄ™?
Pijany może był i to przez ostatni miesiąc, ale nie głupi. Christophoros, niosący Chrystusa. Uśmiechnął się półgębkiem i z kieszeni marynarki wyciągnął fajki.
– Twoja matka nadaÅ‚a ci to imiÄ™ na mojÄ… proÅ›bÄ™ – Jezus kontynuowaÅ‚ gdzieÅ› w jego gÅ‚owie. – MiaÅ‚eÅ› nieść mnie do ludzi, taki dar otrzymaÅ‚eÅ› w czasie chrztu.
Mężczyzna powoli rozejrzał się, ale pokój był pusty. Gdy odwrócił znów głowę w stronę okna, Mesjasz siedział na poprzednim miejscu i uśmiechał się irytująco.
Wszystko siÄ™ popieprzyÅ‚o – przyszÅ‚a mu do gÅ‚owy adekwatna synteza ostatnich lat wÅ‚asnego życia.
– I dlatego to krzesÅ‚o – dodaÅ‚ gÅ‚oÅ›no i zaciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ papierosowym dymem. Ostatni z paczki. Ostatni w ogóle. Musi smakować.
Zamknął na chwilę oczy. Jakiś dziwny zapach uniósł jego krzaczaste brwi wspomnieniem jesieni. Jesieni w Bieszczadach. Dźwignął niepewnie powieki. Siedział teraz przed wspaniałym obrazem tworzonym dynamicznie przez naturę. Aż zatkało go na chwilę, a papieros wypadł mu z ust.
– Bieszczady – wyszeptaÅ‚ zauroczony i pociÄ…gnÄ…Å‚ do pÅ‚uc wilgotne, przeciÄ…gniÄ™te bukami powietrze. Jego oaza spokoju, wymarzony dom, najlepsze miejsce na ziemi. Wtedy uciekaÅ‚. Przed milicjÄ…, przed systemem, przed Å›wiatem. ZatrzymaÅ‚ siÄ™ dopiero na polanie w Bieszczadach, gdzie wspólnymi siÅ‚ami wraz z przyjaciółmi i miejscowymi dobrymi ludźmi, wybudowali na skraju polany maÅ‚Ä… chatÄ™ z bukowych bali. Bez prÄ…du, bez wygód, ale kto by tego wtedy potrzebowaÅ‚?
Nad lasem leciał samolot. Dwieście różnych ciekawości spoglądało przez małe okienka na świat wypełniony plątaniną pragnień, dążeń i walk. Tylko on jeden, siedząc przed tą chatą, niczego już nie chciał. Drzewa umierają, stojąc, a ludzie walcząc. Nawet o odrobinę spokoju trzeba walczyć, bo zmąci ją huk odrzutowych silników na tak dłużące się, poszarpane minuty. On już nie miał ani dni, ani godzin, ani minut. Spod tej chaty droga była tylko jedna. Sięgnął do kieszeni i uśmiechnął się. Bez portfela, pieniędzy, kluczy. Tak. Tyle lat zamykał coś przed kimś. Zamykał serce przed zranieniem. Teraz wolność powracała wraz z zapachem buków, nadciągającą za samolotem ciszą.
Znów zamknął oczy. Wiedział, co zobaczy, gdy je otworzy. Obskurny, kamieniczny pokój. Otwarte okno z postawionym pod nim krzesłem i pusta butelka wódki na okrytym porwanym brezentem stole. I tego było właśnie za dużo. Był już ostatni papieros, teraz będzie ostatni krok. Wstał i chwiejąc się, podszedł do okna. Kiedyś robili porządne okna. Wysokie, w sam raz do skakania.
– Pod tymi oknami nikt nie Å‚azi – tÅ‚umaczyÅ‚ sobie, gdy gramoliÅ‚ siÄ™ na parapet.
– Krzysztofie – usÅ‚yszaÅ‚ za sobÄ… jeszcze. Już siÄ™ pochylaÅ‚, nie chciaÅ‚ siÄ™ odwracać, cofać z tego miejsca.
– Krzysztofie, czy poniesiesz mnie jeszcze jakiÅ› czas?
Zatkało go na chwilę. Coś słonego poczuł w ustach, potem chciał wytrzeć łzy ręką i zachwiał się, po czym bez ostrzeżenia runął w dół w otwarty świat.
– PoniosÄ™! – krzyknÄ…Å‚ w ostatniej chwili i zwisÅ‚ natychmiast obok Å›ciany. RozwarÅ‚ zaciÅ›niÄ™te z przerażenia oczy i z wysokoÅ›ci drugiego piÄ™tra zobaczyÅ‚ znajome podwórko. KtoÅ› pokazywaÅ‚ go palcem. Kobiety krzyczaÅ‚y, dzieci staÅ‚y z rozdziawionymi ustami. SiÄ™gnÄ…Å‚ rÄ™kÄ… za plecy i poczuÅ‚ gruby prÄ™t wystajÄ…cy z muru. O ten prÄ™t zahaczyÅ‚ siÄ™ paskiem od spodni. PÅ‚akaÅ‚ teraz naprawdÄ™ mocno. PÅ‚akaÅ‚ z bezsilnoÅ›ci, że nawet zabić siÄ™ nie można, że siÄ™ we wszystko musi wmieszać wÅ‚adza. Choć tym razem to wÅ‚adza wyższa. A gdy już siÄ™ wypÅ‚akaÅ‚, usÅ‚yszaÅ‚ wycie syren nadjeżdżajÄ…cej straży pożarnej. WytarÅ‚ nos w koszulÄ™, która wylazÅ‚a mu z podciÄ…gniÄ™tych po pachy spodni. PostanowiÅ‚ wziąć siÄ™ w garść.
– PoniosÄ™ – pokiwaÅ‚ gÅ‚owÄ… i uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ do wÄ™drujÄ…cych do niego po drabinie strażaków – poniosÄ™.


Andrzej Chodacki


Autor opowiadania: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powoÅ‚ania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozÄ™ i poezjÄ™, a także fotografuje. Laureat kilkudziesiÄ™ciu konkursów literackich. Jego opowiadania byÅ‚y drukowane miÄ™dzy innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, MiesiÄ™czniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na caÅ‚ym Å›wiecie. W 2012 roku wydaÅ‚ debiutanckÄ… książkÄ™ z poezjÄ… i fotografiÄ… pt.„ Pejzaże tÄ™sknoty”. W 2013 roku wydaÅ‚ cykl opowiadaÅ„ pt. „ OpowieÅ›ci ze Å›wiata”. W 2014 roku wydaÅ‚ kolejny cykl opowiadaÅ„ pt „ WyczekujÄ…c dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor SeliaÅ„ski” zostaÅ‚a przetÅ‚umaczona na jÄ™zyk ukraiÅ„ski. Od 2015 roku czÅ‚onek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.