Dodano: 24.11.13 - 12:24 | Dział: A to POLSKA właśnie - A.R-L
Bolesne kłamstwo
(tekst uzupełniony)
Wiedza, to nauka, którą nie tylko posiądziesz na uczelni, ale także i ta odkrywana samodzielnie z biegiem lat. Jeśli tylko chcesz, przychodzi sama. Nieproszona, ale kusząca, życzliwa i ofiarna. Daje nowe możliwości, zmienia horyzonty i poglądy. Otwiera oczy. To, oprócz olbrzymiej satysfakcji z jej posiadania, równie wielkie poczucie ogromu jej obszaru, który praktycznie jest nieosiągalny. Im większą posiądziesz wiedzę, tym bardziej obszary te się powiększają. Czuję, że jestem odkrywcą. Odczuwam także wtedy złość, że za wcześnie się urodziłem i tak już niewiele czasu mi zostało, a taki jeszcze ogrom do spenetrowania. I czuję potrzebę znowu bycia dzieckiem chłonącym świat, jak gąbka. Dzieckiem – nieznającym obłudy, fałszu i dzieckiem Kościoła, któremu ufam bez zastrzeżeń.
Tak długo dorasta się do dziecka.
Dopiero teraz, niestety, z głębokim poruszeniem i zawstydzeniem posiadłem wiedzę o największym polskim królu skazanym, przez Kościół, na infamię. Mój katolicki Kościół, w którym mnie wychowano i któremu zawsze bezgranicznie ufałem.
I teraz też doznałem odkrycia, które mną wstrząsnęło.
Rok 1984, maj. Prymas Józef Glemp wygłasza w Krakowie kazanie, w którym, między innymi, mówi o biskupie krakowskim, Stanisławie, niewiadomo, z jakiego powodu nazywanym Szczepanowskim.. Mówi, że biskup stał na straży praw Bożych i „swoim przykładem daje nam zachętę”. Święty Stanisław jest patronem Polski, choć Polacy na ogół wiedzą o nim tyle, ile byli nauczeni w szkołach, w kościołach, lub z wypowiedzi dostojników kościelnych, w tym szczególnie, oczywiście także z ust Jana Pawła II.
Już podczas swojej pierwszej pielgrzymki do Polski, w 1979 roku, nasz papież nieustannie podkreślał, iż jego wizyta w kraju ojczystym ma ścisły związek z 900-tną rocznicą śmierci św. Stanisława. Prawie w każdej homilii podkreślał męczeństwo biskupa zamordowanego przez króla. Jan Paweł II nazywał go „patronem ładu moralnego w Polsce”. Czasami piszą o nim w prasie i książkach, utrwalają jego pamięć męczennika gdzie tylko można, czego dowodem jest kamień w kościele na Skałce z napisem: „ Przystań przechodniu, biskup święty zrosił mnie swoją krwią”. Również niezliczona ilość świątyń w Polsce nosi imię św. Stanisława, a niewiasty, w dniu 8 maja każdego roku, w Krakowie, czerpią wodę z sadzawki na Skarpie głęboko wierząc, że cudownie leczy ona choroby oczu.
Ten zupełnie niesłychany kult św. Stanisława biskupa potwierdza polska encyklopedia, w której czytamy: „Biskup krakowski, Stanisław, upominał króla, aby się opamiętał, a gdy przestrogi żadnego nie wywołały skutku, rzucił nań klątwę. Gwałtowny Bolesław wpadł do kościoła św. Michała i zamordował biskupa odprawiającego mszę św. …”, a na stopniach ołtarza posiekał biskupa na kawałki. To Kadłubek, ze względów politycznych, uczynił Stanisława męczennikiem! Tę wersję upamiętnił Jan Matejko na swym słynnym płótnie „Zabójstwo św. Stanisława”. Byli i inni wielcy twórcy przedstawiający tę kłamliwą wersję kościelną w takim właściwie, obowiązującym przez całe długie wieki, kształcie.
Szczególne zasługi w krzewieniu tego kłamstwa położył już w XX wieku kardynał krakowski Sapieha, co niejako tłomaczy postawę Karola Wojtyły, dla którego książę Sapieha był mentorem i który wyświęcił go na księdza.
Jak podaje Waldemar Łysiak, historyczna prawda o św. Stanisławie biskupie opiera się przede wszystkim na dwóch źródłach – kronikach Galla Anonima i Wincentego Kadłubka oraz badaniach rozmaitych historyków. Bliższy prawdy był Gall, bowiem był bliższy tym historycznym wydarzeniom, natomiast kroniki Kadłubka powstały prawie 100 lat później, a Aleksander Bruckner określił je jako puste wymysły i twierdził, że „(…) Wincentego coraz przepisywano i ślepo mu wierzono, (…) chociaż do Galla nic nie miał istotnego dodać, prócz kruszenia kopii za św. Stanisławem, (..) a nikłość treści zakrywał splotem fantazji”.
W 1075 roku, przeznaczenie połączyło ze sobą dwóch wielkich ludzi: wybitnego papieża Grzegorza VII i znacznie od niego młodszego, równie wybitnego polskiego króla Bolesława Śmiałego.
Ten wyświęcony w wieku 53 lat asceta i, rzeczywiście kochający Boga, mnich, podjął walkę z zdeprawowanym klerem i władzą świecką nad Kościołem. Rozwiązując problemy wewnętrzne Kościoła, sam swoją postawą dawał przykład życia duchowego i nie zmienił swego ascetycznego życia. I, oczywiście, obce mu były doczesne pokusy.
A w Polsce, młody trzydziestoletni Bolesław, swym talentem przywódczym w kraju i politycznym (przede wszystkim poza jego granicami), uczynił z Polski mocarstwo na tyle silne, że cesarz niemiecki, Henryk IV, musiał się z nim liczyć. Był wzorowym chrześcijaninem i świetnym politykiem.
Właśnie, od 1075r., Bolesław Śmiały rozpoczął budować niezależność polskiego Kościoła od Niemców i w Gnieźnie ustanowił metropolię.
Do tej pory, najważniejszym księciem polskiego Kościoła był biskup krakowski, Stanisław. Decyzją króla, został automatycznie podwładnym biskupa gnieźnieńskiego, Bogumiła, co wzbudziło jego zazdrość i gniew. I co bardzo istotne, w wyniku tych zmian, zmniejszyła się również terytorialnie sama diecezja krakowska, co skutkowało mniejszymi dochodami. To również, a może przede wszystkim, wrogo nastawiło samego biskupa do króla.
Bolesław śmiały, za zgodą papieża, został koronowany w 1076 roku, co umocniło jego władzę nad całym terytorium Polski i pomniejszyło, prawie nieograniczoną władzę polskich możnowładców. Tym samym, w stosunkowo krótkim czasie, Bolesław zyskał sobie dwóch groźnych wrogów: biskupa, kontrolującego cały obszar kraju, który nie mógł się pogodzić z podległością metropolicie gnieźnieńskiemu Bogumiłowi i elitę możnowładców Polski.
Także w tym czasie papież Grzegorz VII, swym dokumentem „Dictatus papae” wypowiedział wojnę Henrykowi i szukał wiernego partnera w tej walce. Idealnym był młody i głęboko wierzący, polski król Bolesław. W 1077 roku cesarz Henryk IV został obłożony, przez papieża, anatemą. Ta decyzja papieska, w tamtych, czasach skutkowała zwolnieniem poddanych z posłuszeństwa, co znacznie uszczupliło dochody ukaranego króla. Upokorzony wielki władca, czujący niebezpieczeństwo ze strony silnego polskiego króla Stanisława, który był gotów czynnie wesprzeć papieża, ukorzył się przed Grzegorzem VII i na kolanach szedł do niego w Cannosie, błagając, by zdjął z niego klątwę. Dobry papież przychylił się, niestety, do jego prośby.
Od tej pory, jedynym pragnieniem niemieckiego cesarza była zemsta, na przeszkodzie której, stał ciągle król Bolesław. Trzeba więc było zniszczyć tego papieskiego sprzymierzeńca. Realizując swój plan, sam zyskał sojuszników w Polsce, niezadowolonych, wrogo odnoszących się do króla, tzn. możnowładców polskich, których podburzył do buntu i biskupa krakowskiego, Stanisława. Zbuntowanych możnowładców aktywnie wspierał właśnie biskup Stanisław.
To biskup krakowski przyczynił się do związania kraju z Niemcami, do uzależnienia go od Niemców, utraty niepodległości i siły państwa. W efekcie, Bolesław został wygnany z Polski, a Grzegorz VII, straciwszy swego sojusznika, z Rzymu.
Klęska papieża była klęską całego Kościoła. Na łożu śmierci powiedział: „Miłowałem sprawiedliwość, a nieprzyjacielem byłem nieprawości, dlatego umieram wygnańcem”.
Henryk IV królem Polski ustanowił Czecha, Bratysława.
Tak, więc św. Stanisław zniszczył, rzeczywiście świętego, papieża Grzegorza VII (biskup zniszczył papieża!), zrujnował mocarstwowość Polski i niezależność polskiego Kościoła.
To bardzo dużo, jak na jednego człowieka, w dodatku duchownego, i trudne do zrozumienia, jeśli dotyczy późniejszego świętego.
Za swoją postawę i zdradę został osądzony i skazany na śmierć przez poćwiartowanie, co potwierdza bulla papieża Paschalisa i historycy. Ci uczciwi.
Jak taki wróg Kościoła i Polski mógł zostać świętym, czczonym do dzisiaj, przede wszystkim w kraju, który zniszczył? Jak to możliwe?
Tadeusz Grudziński pisze o Bolesławie Śmiałym jako o niepospolitym władcy prowadzącym polityczne gry, budującym sojusze umacniające pozycję Polski i samego króla. Jego zdaniem, Bolesław Śmiały był energicznym wodzem, dumnym władcą, który odbudował kraj gospodarczo i ekonomicznie. Był to król „najbardziej chrześcijański”.
Bolesław Śmiały zmarł na wygnaniu w 1082 roku, w wieku 37 lat w benedyktyńskim klasztorze w Ossiachu, na terenie dzisiejszej Austrii, dumnie patrząc w oczy swoim zabójcom.
Waldemar Łysiak przypomina opinie niektórych historyków.
W 1803 roku, Tadeusz Czacki pisał, że „Stanisław biskup miał zmowy z Czechami”, co stoi w zgodzie z zapiskami Galla, że Czesi byli wtedy naszymi „najbardziej zawziętymi wrogami”.
W 1844 roku, ksiądz Kalinka napisał, że opis zabójstwa biskupa jest dziełem „kronikarzy – księży umyślnie ten fakt przekręcających” oraz, że bezstronna historiografia byłaby „Stanisława w najniekorzystniejszy sposób wystawiła”.
Pod koniec XIX wieku historycy nazywali wprost św. Stanisława zdrajcą, a Tadeusz. Wojciechowski w 1904 r. stwierdził, że św. Stanisław zginął jako przywódca czesko – niemieckiej agentury, montującej bunt możnowładców przeciw Bolesławowi Śmiałemu.
W swych badaniach Tadeusz Wojciechowski dowiódł bezspornie, że zdrajcę biskupa Stanisława potępił i wyklął sąd arcybiskupi metropolity Bogumiła i że został on stracony z wyroku sądu królewskiego.
Legenda o świętości Stanisława została sfabrykowana przez kler krakowski. Chodziło tu o przejęcie wsi Piotrowin, na którą miał ogromną chęć biskup Stanisław, a do której nie miał żadnych praw. I wyreżyserował spektakl: na skutek gorących modłów Stanisława, dotychczasowy właściciel powstał z martwych i, przed sądem, potwierdził fakt sprzedania biskupowi Stanisławowi, Piotrowiny. A, jak wiadomo, przynajmniej jeden potwierdzony cud jest konieczny (dzisiaj już nie koniecznie), by uznać kogoś za świętego. To wystarczyło. I tym, iście kuglarskim sposobem, biskup Stanisław i krakowska kuria stała się bogatsza o jeszcze jedną wieś, a Kościół katolicki o jeszcze jednego świętego.
Tak oto zwykła prywata i zemsta, niegodna biskupa, stały się przyczyną zniszczenia prawowitego króla i stała się powrotem, do praktykowanych dotąd łajdactw, rozpusty, gwałtów i wszelakich innych sprośności, którymi charakteryzował się ówczesny kler.
Bardzo znaczącą rolę w tym oszustwie zafałszowania historii, oczernianiu mądrego i dobrego króla Polski i podtrzymywaniu kłamstwa o świętości zdrajcy Stanisława biskupa, odegrał Wincenty Kadłubek.
Łysiak przypomina, że już w niepodległej Polsce, w 1920 roku, rząd zwrócił się do Watykanu o anulowanie, dnia 8 maja, jako święta Stanisława Szczepanowskiego, skreślenia go z kalendarza listy świętych i zaprzestanie krzewienia jego kultu. Czyżby nie wiedział o tym Jan Paweł II?
Ten wielki Polak (Bolesław Śmiały, oczywiście), zupełnie niespodziewanie, w swojej wielkości, stanął przed moimi oczyma.
Mąż stanu, bohater, twórca potężnej Polski i wzorowy, prawdziwy chrześcijanin. Król. Krzywda, którą mu wyrządzono dotknęła bezpośrednio całe państwo i Kościół. Jak wielki był ból, który musiał znosić! Tak wielka tragedia tego człowieka, to siła, która mu pozwoliła z uśmiechem patrzeć w czy swym zabójcom.
Postawa Kościoła, w tej całej tragicznej historii, to z pewnością jedna z najczarniejszych jego kart. Kult kłamstwa dotykającego wielkiego Bolesława Śmiałego odbiera Kościołowi prawo do głoszenia prawdy, do której jest powołany. Dzisiaj Kościół nadal nie potrafi zdobyć się na prawdę o mądrym i wielkim królu i o wyświęconym zdrajcy, o którym prymas Glemp mówił: „swoim przykładem daje nam zachętę”. Może dotychczasowi władcy Rzeczypospolitej zbyt dosłownie wzięli sobie słowa prymasa do serca. Jak tu wierzyć w nieomylność Kościoła, kiedy kłamstwo jest nieustannie powielane i dzisiaj? Staje się prawdą historyczną!
I w tym kłamstwie sprawował swą posługę Jan Paweł II, a dzisiaj, bez sprostowania, jest wynoszony na ołtarze.
To bardzo boli.
Teraz już, za swą postawę i bohaterstwo Bolesław Śmiały żyje w chwale Najwyższego, a swym kraju, przez całe długie wieki, jego imię było i jest nieustannie bezczeszczone.
Andrzej Ruraż-Lipiński
24 listopada 2013