Dodano: 10.08.24 - 19:44 | Dział: Na każdy temat

Euro-idiotyzmy?


Idiotyzmem wydaje się upieranie się przy jeździe samochodami na włączonych światłach - niezależnie od pogody. Nawet wtedy, gdy temperatura powietrza ociera się o 40 stopni Celsjusza a słońce oślepia oczy kierowców. Najczęstszym argumentem jest stwierdzenie, że przepis obowiązuje przecież w całej Europie. Nikt jednak nie konfrontuje wykonalności przepisu np. na Sycylii i np. w Skandynawii. Nikt nie mówi o martwym przepisie na południu Włoch i rygoryzmie na Północy Europy. Czasowe zawieszenie przepisów w Polsce - wydaje się być wręcz nakazem chwili.

W epoce surrealistycznej walki o sterylne powietrze, wciąż blokowany jest genialny pomysł Aleksandra Gawronika. Pomysł przewożenia samochodów osobowych a może także TIR-ów - wagonami czy platformami Polskich Kolei Państwowych. To blokada rozwoju polskiego transportu kolejowego. To popieranie wysokiej wypadkowości na autostradach, popieranie dojeżdżania na pół-śnie do nadmorskich kurortów i ignorowanie możliwości zmniejszenia emisji spalin samochodowych. I na tym odcinku euro-idiotyzm wydaje się mieć dobrze. W czasach swojego rodzaju idiotokracji, pewnie nawet Caravaggio nie zrobiłby malarskiej kariery - ze względu na niezbyt dobrą opinię o nim


Krajobraz po- i przed kolejnÄ… rewolucjÄ…

Po kolejnych mutacjach rewolucji marksistowskiej człowiek poczuł się równy swoim czworonogom. Cały wcześniejszy dorobek cywilizacyjny zaczął uważać za wielki błąd historii. "Jaki Bóg?" - to pytanie coraz częściej można usłyszeć. "Do czego potrzebny mi jest Stwórca Wszechrzeczy?". "Świat przecież zbudowali tacy sami ludzie jak my". "Religia to tylko bajka dla naiwnych". Taka wykładnia myślowa zaczęła cechować nie tylko absolwentów WUM-L-i ale i chwalących się dyplomami prywatnych szkółek biznesu. Oni też odkryli "potęgę ateizmu". Stracili zaufanie do Boga i ludzi, ale zyskali nowych przyjaciół, zyskali serca swoich czworonogów. Ci posiadacze czterech łap stali się ich największymi przyjaciółmi na ziemi i jedynymi powiernikami ich najskrytszych tajemnic. Nic dziwnego, że podczas ceremoniału pożegnalnego pies niekiedy kroczy wśród najbliższych dla zmarłego istot.
Myślący szerzej i głębiej - nie chcą pewnie rozdrapywać ran bliskich zmarłego i nie podważają nowego porządku, tego najnowszego świata i zamiast mszy za duszę zmarłego czy kwiatów na grób - wpłacają datki na karmę lub schroniska dla czworonogów. Oby tylko bezduszny świat czcicieli nauki, nie stwierdził, że zmarły miał pieskie życie i nie zawył nad prochami zmarłego.


Atak na najważniejsze spoiwa - zawsze łączące Polaków

Nagle z zaciekłością wściekłych psów rzucono się w Polsce na nasz język ojczysty i wiarę. Wręcz prowokowano i zachęcano do plugawienia i profanacji języka polskiego w literaturze stricte śmieciowej i stricte śmieciowym filmie. Plugastwo zaczęto nobilitować i stawiać na równi z piękną, literacką polszczyzną Kochanowskiego, Mickiewicza, Sienkiewicza i Kossak-Szczuckiej. Polski język literacki zaczęto rozszarpywać na regionalne kawałki i ekspresowo zastępować improwizowanymi slangami - udającymi lokalne gwary. Sztuczne gwary "ubierano" w przeróżne germanizmy. Dla niejednego obserwatora kojarzące się wyłącznie z ojczyzną - niemczyzną. Rzecz jasna niemiecka prasa dla Polaków - nie zapomniała o roli jaką zawsze pełnił w Polsce Kościół i duchowieństwo.

Postanowiono ruszyć z istnym medialnym Volkssturmem i serią prowokacji - pod adresem Kościoła i kapłanów. Niesprawdzone, medialne plotki zyskały moc prawnych oskarżeń. Marksistowskie agitki nie uszanowały nawet autorytetu świętego Jana Pawła Drugiego Celem ataków lokalnych fanatyków i proniemieckich ekstremistów stał się zarówno profesor Miodek, jaki profesor Bralczyk.

Marksistowscy hunwejbini nie uszanowali ani wiedzy uczonych, ani ich naukowych kompetencji. Internet wyzwolił odwagę w hołocie. hołota zaczęła wierzyć, że nie jest już bezduszną masą, ale, że ma swoje wnętrze, które potrafi wyrzucić z siebie. Wyszło zatem na to, że i marksiści mają duszę. Tyle tylko, że jest to chore psyche.


Rondo imienia Zygmunta Adamczyka?

Kto by dzisiaj pamiętał Zygmunta biegającego na Pogoń - po drożdże do Franciszka Kiepury, czy młodego Janka Kiepurę - biegającego na Środulę do piekarni Ignacego Adamczyka - po drożdże przygotowane w tutejsze piekarni? Nie ma ludzi, nie ma ich grobów, nie istnieją w żadnej pamięci.

Kiedy siostrzenica Mirunia Jakubiec przyjeżdżała ze Szczecina, żeby pozamykać wszystkie sprawy spadkowe po zmarłej rodzinie Adamczyków - wyraziła zgodę na likwidację grobowca Adamczyków. Z czasem niemalże całkowicie wygasła pamięć o szlachetnej rodzinie środulskich piekarzy. Może chociaż pani Mira przeniosła ją do swoich licznych wierszy? Często pisanych jednak jedynie do szuflady. A może ta pamięć pływała z jej mężem kapitanem statku Jakubcem - po morzach i oceanach świata, albo zawędrowała do Kanady, wraz z ich synem Wojtkiem? Mało istotne. Prawdopodobnie nikomu nie przydało się szlachetne życie środulskiego piekarza i jego dziewiętnastoletniego syna. Syna, który do śmierci Adamczyków stał się otwartą raną. Dla Adamczyków "pierwszy dzień wolności" na zawsze został dniem śmierci ich ukochanego syna. Oni zrozumieli bardzo szybko czym jest "wolność" - idąca od strony Moskwy. Należący do konspiracyjnego "Orła Białego" Zygmunt został po bandycku zastrzelony przez NKWD. Jego koledzy z organizacji powędrowali na długie lata do stalinowskich więzień. Piekarnia Adamczyków nigdy nie wróciła już do dawnej świetności. Po ataku niemieckich okupantów na polską własność i przedsiębiorczość - przyszło barbarzyństwo ze Wschodu, z podobną pasją niszczenia wszystkiego, co tworzyło siłę polskich rodzin i polskiej państwowości.

Zygmunt Adamczyk nie doczekał się sławy podobnej do popularności wspaniałego sosnowieckiego lekarza Aleksandra Widery - opisanego w powieści Stefana Żeromskiego "Ludzie bezdomni", jako doktor Tomasz Judym. Jego grób przetrwał i to na tym samym cmentarzu, na którym spoczywał również śp. Zygmunt. Jednak modelowy dla zawodu doktor Widera, też nie doczekał się w stolicy Zagłębia Górnośląskiego - ani patronatu ulicy, ronda, szkoły, szpitala czy chociażby ogrodów działkowych. Problemów z zostaniem patronem ronda - nie miała natomiast orkiestra wesołego Jurka - w czerwonych spodniach. Podobnie jak jeden z sosnowieckich parków za swojego patrona wybrał piewcę stalinizmu i gorliwego założyciela czerwonego harcerstwa, znanego alkoholika Jacka Kuronia. Widać historia ciągle niejeden zna błąd. Oby tylko w ramach jej naprawy - nie zaserwowano nam Dzielnicowego Domu Kultury imienia radzieckiego generała pułkownika Iwana Korownikowa. Pewnie wszyscy ucieszyliby się, że wreszcie powstała bardzo upragniona placówka kulturalna.


Prowokacja DÄ…browska?

Kiedy sondaże przedwyborcze zaczęły pokazywać coraz większą przewagę założonego przez Polaków i dla Polaków ugrupowania - "Prawo i Sprawiedliwość", zaczęło się nagle coś zmieniać w mediach Axela Springera. Jakiś niemiecki i niemiecko-rosyjski duch zaczął wkraczać do polskojęzycznej propagandy. Duch zwalczający polskie autorytety i polskich polityków. W tej atmosferze wybuchł skandal w Dąbrowie Górniczej. Równocześnie uderzono w twórców i wydawców zagłębiowskiej prasy katolickiej, w dąbrowski Kościół i w młodą Diecezję Sosnowiecką.

Prowokatorów najwyraźniej latami szkolono w SB i zapewne stopniowo przygotowywano do odegrania kluczowych scen - mających wywołać wielki skandal, niczym niemiecka prowokacja z Radiostacją Gliwicką. Po latach stagnacji wreszcie zrobiono bardzo dużo w Dąbrowie Górniczej - na rzecz przywrócenia polskiego, patriotycznego wizerunku miasta, na rzecz ożywienia polskości i życia religijnego. Zburzono niemalże wszystkie pomniki sołdatów Armii Czerwonej. Został tylko nieszczęsny monument tzw. czerwonych sztandarów. Jak na ironię ostatni, ohydny symbol Kraju Rad i komuny. Jak na ironię pozostał on przy ruchliwej i ważnej dla miasta ulicy Królowej Jadwigi.

Rzeczywistość wydaje się błagać o Pomnik Świętej Królowej, o pomnik Jadwigi Jagiellońskiej i to dokładnie w tym miejscu właśnie. Komuś zaczął przeszkadzać powiew wolności w dumnym mieście. Dąbrowa Górnicza ze swoim Pojezierzem Dąbrowskim stała się piękną krainą Zagłębia Górnośląskiego, Zagłębia coraz bardziej - Sosnowieckiego, ze względu na rolę jaką od początku Sosnowiec pełnił i pełni w tym regionie. Sosnowiec zawsze był tym, czym Wałbrzych był w Zagłębiu Dolnośląskim. w Zagłębiu Wałbrzyskim. Był równocześnie rywalem Opola, Katowic, Gliwic i Częstochowy. Był mentalnie i gospodarczo rywalem stolicy Górnego Śląska, stolicy Śląska Opolskiego, stolicy Śląska Katowickiego, stolicy Śląska Gliwickiego i stolicy Jury Częstochowskiej.

Rywalizacja miast rodziła dużo mądrych rzeczy, zarówno w obszarze nauki, kultury, rynku pracy, handlu i sportu. Czas zacząć ponownie wyzwalać te lokalne inicjatywy. Patriotyzm lokalny to cudowna rzecz i nigdy nie należy go zastępować żadnym multi-kulti czy innym kosmopolityzmem. Gdyby ożyła w Polsce idea około 50-ciu polskich województw, to na pewno na miano nowych stolic województw zasługiwałby, zarówno Sosnowiec, jak i Gliwice, Katowice i Częstochowa. Preferowanie wyłącznie Katowic, to odbieranie ważnym miastom szeregu ich kompetencji i przekształcanie ich w wielkie wsie - z lokalnymi celebrytami, o umysłowościach sołtysów-monopolistów. Nieformalny status filii i sypialni Katowic, te miasta posiadają już od dawna. Bliskość Sosnowca z Portem Lotniczym-Pyrzowice i Suchym Portem - Sławków, czyni to miasto z natury i geografii - ważnym centrum logistycznym, naukowym, handlowym i turystycznym. Ta energia czeka na wyzwolenie!

Irek Mrugała