Wtorek 16 Kwietnia 2024r. - 107 dz. roku,  Imieniny: Bernarda, Biruty, Erwina

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 19.06.21 - 17:44     Czytano: [1429]

Litwa Kowieńska – tam była Polska (VI)


Marian Kałuski



Tragiczny los Polaków na Litwie Kowieńskiej



Spis powszechny ludności przeprowadzony 17 września 1923 r. wykazał, że Litwę Kowieńską (bez Kłajpedy – i okręgu – 141 tys. mieszk.) zamieszkiwało 2 028 971 osób, w tym 1 701 863 etnicznych Litwinów, no i przede wszystkim Polacy i Żydzi. Według tego spisu Polaków było wówczas na Litwie rzekomo tylko 65 599 osób. W rzeczywistości mieszkało ich na Litwie dużo więcej. Bowiem w latach 1922-23 na listę polską do Sejmu litewskiego głosowało 54 - 64 tysiące wyborców. Przeprowadzony w tym czasie przez Polski Komitet Wyborczy spis ludności polskiej wykazał 202 026 osób narodowości polskiej. Jeśli weźmiemy pod uwagę tereny, na których Polaków było najwięcej, czyli rejony Kowna i Wiłkomierza, zmiany te wyglądają następująco: rejon kowieński wraz z Kownem – 1923 r. – 14 285 Polaków wg danych litewskich i 57 596 wg danych polskich; rejon wiłkomierski wraz z Wiłkomierzem – 1923 r. – 9193 Polaków wg danych litewskich i 33 539 wg danych polskich. W 1923 r. Polacy w powiecie kowieńskim stanowili 10,2% (dane litewskie) lub 28,8% (dane polskie), a w roku 2001 – 1% (A. Srebrakowski Polacy w Litewskiej SSR 1944–1989 Toruń 2001). Natomiast według obliczeń mieszkającego na Litwie Kowieńskiej w pierwszej połowie lat 20. prof. Władysława Wielhorskiego Polaków było wówczas w państwie litewskim 240 000. Tym samym Polacy stanowili 10% ludności kraju (J. Ochmański). Polacy byli największą mniejszością narodową na Litwie Kowieńskiej. Zwarty obszar polski na Litwie Kowieńskiej był przedłużeniem pasa polskiego po stronie polskiej wokół Wilna (istniejący po dziś dzień). Pas ten w granicach Litwy Kowieńskiej ciągnął się od polskiej Wileńszczyzny w kierunku północno-zachodnim w kierunku Kowna i obejmował powiaty: wiłkomierski, koszedarski (trocki), olicki, uciański i jezioroski, a także kowieński i kiejdański, dochodząc do powiatu poniewieskiego. Polacy stanowili tam ok. 1/4 ogółu ludności. Według polskich danych oficjalnych w powiecie kowieńskim mieszkało 28,8% Polaków (28 400), w koszedarsko-trockim 29,3% (23 000), wiłkomierskim 24,5% (28 200), kiejdańskim 21,5% (18 500; w gminie kiejdańskiej Polaków było 35,75% ludności)), jeziorańskim 16,7% (6900), uciańskim 9,4% (10 200) i olickim 9,1% (10 670). W samym Kownie w 1920 r. było jeszcze znacznie więcej Polaków niż Litwinów. Tworzenie władz litewskich spowodowało duży napływ Litwinów do miasta, pomimo tego w 1923 r. Polacy stanowili ciągle prawie 1/3 ludności miasta. Najwięcej Polaków mieszkało na północ od Kowna, na terenach przylegających do miast, na obszarze około 1 000 km kw., obejmującym gminy Bobty, Czerwony Dwór, Łopie, Turżany i Wędziagoła, w których odsetek ludności polskiej wynosił 65% ogółu (20 tys. na 29 tys. mieszkańców). Jednak obszar tzw. kowieńskiego języka polskiego był większy, obejmował tereny wzdłuż doliny Wilii i Niewiaży w powiatach kowieńskim i kiejdańskim, podchodząc w okolice Poniewieża. Zajmował obszar około 5000 km kw., na którym mieszkało 243 tys. ludzi (łącznie z Kownem) w tym 105 tys. Polaków, którzy stanowili ponad 40% ludności tego obszaru. Litwini stanowili tu 34% ludności, a bez ludności stolicy Polacy stanowili 50% ludności, a Litwini 37% ludności. Także niektóre tereny na południowy-wschód od Kowna w kierunku polskiej Wileńszczyzny zamieszkiwało sporo Polaków – ogółem stanowili 14% tutejszych mieszkańców, było ich dużo w Janowie i okolicy, a w niektórych gminach Polacy stanowili większość lub bardzo duży odsetek ludności: w niedalekiej od Wilna gminach: Jewie 77%, Wysoki Dwór 47%, Piwoszuny 46%, w gminie Szyrwinty ok. 50%, natomiast w gminie Giedrojcie było 5788 Polaków i 3074 Litwinów, a w gminie Janiszki 4361 Polaków i 1717 Litwinów. Wśród 240 000 Polaków mieszkających na Litwie w 1923 r. (wg. W. Wielhorskiego) było 100 000 wieśniaków i 140 000 mieszczan, ziemian i inteligencji. Polacy stanowili 17% ludności miast. W stołecznym Kownie mieszkało 29 100 Polaków, stanowiąc 31,5% ludności miasta, w Kiejdanach stanowili 37% ludności, w Wiłkomierzu 25%, Olicie 21%, Poniewieżu 20%, Jeziorosach i Wisztyńcu 17%, Kalwarii 14,4%, Rosieniach 14%, Szawle 10%. Polacy w miastach byli głównie rzemieślnikami, kupcami, drobnymi przedsiębiorcami, właścicielami domów, przedstawicielami wolnych zawodów. Jedynie w Kownie była liczna polska klasa robotnicza. Chłopi polscy mieszkali głównie na terenach graniczących z należącą do Polski Wileńszczyzną, czyli w promieniu Wilna. Ziemiaństwo na Litwie Kowieńskiej było prawie wyłącznie polskie, prócz nielicznych magnatów i przedstawicieli innych narodowości i w 1919 r. do ziemiaństwa polskiego (ok. 2000 rodzin) należało 63% wszystkich gruntów rolnych. Przeprowadzona przez rząd litewski reforma rolna pozbawiła ziemiaństwo polskie 1 mln hektarów gruntów rolnych i lasów. W ten sposób nacjonaliści litewscy zniszczyli polskie ziemiaństwo, które przestało być najzamożniejszą grupą ludności na Litwie. W 1938 r. w rękach polskich ziemian pozostało 600-700 resztówek 80 ha i 1000 gospodarstw 150 hektarowych (K. Buchowski). W 1919 r. mieszczaństwo i inteligencja na Litwie liczyły więcej Polaków niż Litwinów (Edmund Jakubowski Polonia litewska „Tygodnik Polski” 22.12.1979, Melbourne).
Dopóki Litwa była pod okupacją carskiej Rosji (do 1915 r.) zoologiczna nienawiść stworzonej przez Rosjan i Niemców grupki nacjonalistów litewskich do Polaków i polskości na Litwie chociaż przynosiła szkody tamtejszej społeczności polskiej, nie stanowiła jednak śmiertelnego zagrożenia dla ich i jej istnienia, gdyż litewscy nacjonaliści stanowili wówczas mały odsetek społeczeństwa litewskiego. Takim się stała, kiedy w 1918 r. z olbrzymią pomocą Niemiec powstała niepodległa Litwa rządzona przez skrajnie antypolskich nacjonalistów – antypolskich rasistów, a w późniejszym okresie także faszystów. Postawili oni na walkę z Polską i na całkowite wyniszczenie społeczności polskiej na Litwie. Stąd, jak pisze Z. Krajewski: „Stałym elementem życia publicznego w państwie była antypolska propaganda, bazująca głównie na pretensji do ziemi wileńskiej, przyłączonej do państwa polskiego. Skutkiem podsycania atmosfery nienawiści stały się tolerowane (jeśli wręcz nie inspirowane) przez państwo ekscesy, polegające np. na biciu osób śpiewających po polsku w kościołach, rozpędzaniu polskich spotkań, demolowaniu siedzib polskich organizacji, księgarń, sklepów oraz napaściach na polskich działaczy narodowych” (Polacy w Republice Litewskiej 1918-1940 Lublin 2007).
W 1920 r. zostało wybrane Zgromadzenie Konstytucyjne Litwy (Litewski: Steigiamasis Seimas). Miało ono charakter demokratycznie wybranego ciała ustawodawczego, dlatego w jego skład weszły także mniejszości narodowe, w tym również Polacy. W wyborach do Sejmu Ustawodawczego w 1920 r. na listy polskie zagłosowało 4,86% wyborców i Polacy zdobyli 3 mandaty; w wyborach w 1922 r. na polskie listy zagłosowało 6,74% wyborców (2 mandaty; de facto Polacy zdobyli 6 mandatów w 78 osobowym Parlamencie, ostatecznie 4 z nich odebrano im po zmianie interpretacji prawa wyborczego), w 1923 r. 7,1% wyborców (4 mandaty) i w 1926 r. ponad 4% wyborców i 2 mandaty. W grudniu 1926 r. nacjonaliści litewscy dokonali zamachu stanu i objęli władzę, po czym rozwiązano Sejm/Seimas i do 1940 r. Litwa nie miała parlamentu. W 1936 r. dyktator Antanas Smetona powołał namiastkę Parlamentu, jednak na posłów mogli kandydować jedynie członkowie jego partii.
Inż. Bolesław Lutyk na łamach paryskiej „Kultury” (Nr 3 1956) pisze: „Będąc posłem z ramienia mniejszości polskiej na Litwie, do Sejmu Litewskiego w Kownie w latach 1923-27, miałem sposobność zapoznania się z nastrojami, jakie panowały w politycznych stronnictwach litewskich. (Reforma ustawy wyborczej w Litwie w 1927 roku pozbawiła wszystkie mniejszości narodowe możności posiadania nadal swych przedstawicieli w Sejmie). Prawica litewska: narodowcy (Smetona, Waldemaras) i chrześcijańska demokracja (ksiądz Purickas) … Lewica: ludowcy (Sleżevicius, Tolusis) oraz socjal-demokraci (Pożela)… Stosunek do Polski (i Polaków na Litwie) był jednakowo negatywny”.
Nie tylko żaden poseł litewski nie utrzymywał najmniejszego kontaktu z polskimi posłami, ale także byli wyzywani i bici. Podczas posiedzenia litewskiego Sejmu Ustawodawczego 6 lipca 1921 r. działacz mniejszości polskiej w przedwojennej Litwie i poseł na ten Sejm z listy polskiej, ksiądz (!) Bronisław Laus został publicznie nazwany przez posła litewskiej chadecji, księdza (!) Mykolasa Krupavičiusa "wszą" (Bronisław Laus w: Wikipedia); podobnym epitetem ten ksiądz-poseł obdarzył wówczas wszystkich Polaków mieszkających na Litwie: „wszy naszego litewskiego narodu”. Natomiast w 1922 r. w Sejmie pobito posła Śnielewskiego, a w innego posła polskiego, ks. Bronisława Lausa rzucił krzesłem poseł Jonas Bildušas (H. Wisner). Kiedy posłowie polscy poruszali troski i sprawę prześladowania Polaków na Litwie to premier i minister sprawiedliwości Antanas Tumenas gwałtownie ich atakował mówiąc m.in., że „posłowie na mocy Konstytucji są i powinni być przedstawicielami Narodu Litewskiego. Nie powinni być przedstawicielami innego narodu” (K. Buchowski). 20 kwietnia 1926 r. w Giełwanach koło Szyrwint na wiecu przedwyborczym z Poakami obrzucono zgniłymi jajami i pobito polskiego kandydata na posła do Sejmu/Seimasu Tomasza Giżyńskiego. Policja interweniowała dopiero wtedy, gdy miejscowi Polacy stanęli w jego obronie. Wszędzie indziej rozbijano polskie i żydowskie zebrania (K. Buchowski).
Edmund Jakubowski, w latach 1936-39 redaktor dziennika „Dzień Polski” w Kownie tak charakteryzuje społeczność polską na Litwie Kowieńskiej: „Polonia pod względem politycznym i gospodarczym (była) prawie bezbronna… Podwójnie bezbronna (w obliczu brutalnego prześladowania ze strony władz litewskich – M.K.), bo uczucie nienawiści jest silniejsze, bardziej dynamiczne – niż brak wrogości, i mieszane poczucie przywiązania do kraju zamieszkania, i do kultury, której ośrodek mieścił się za granicą. Wrogość jest hamulcem asymilacji, a my nie byliśmy wrogami Litwinów. …Zwalczani przez Litwinów Polacy na Litwie nie włączyli się w nurt litewskiego życia kulturalnego. Stworzyli swoiste getto. …solidarność, wytrwałość, zdolność do współpracy np. w spółdzielczości – (te cechy charakteru) posiadała też Polonia litewska. Czy to w wyborach do sejmów, czy potem w życiu organizacyjnym, miała zawsze przez wszystkich uznawane centrale, pomimo rozwarstwienia społeczeństwa, obejmującego byłych obszarników, posiadaczy nieupaństwowionych np. gorzelni, jak też coraz liczniejszego proletariatu (z powodu pauperyzacji społeczeństwa polskiego, postępującej w wyniku antypolskiej polityki władz – M.K.)… Poczucie, że stanowiły jedną partię (w sejmie, nie wiem dlaczego, nazywało się „Polska Frakcja”) obowiązywało do dyscypliny narodowej. Hasło Polonii niemieckiej, że zagranicą „Polak Polakowi bratem” było aktualne. Były tarcia, ale nie było rozłamów… Ale przy tym wszystkim była pewna niemrawość. W obronie polskich interesów unikano prowokacyjnych wystąpień i ostrych konfliktów z władzami. Już na emigracji były naczelnik litewskiej policji ocenił to następującymi słowy: „Znaczna część polskiej mniejszości nie była lojalna, ale tylko potencjalnie, więc w praktyce mieliśmy z tą grupą ludności mniej kłopotu niż z wielu innymi”” (Polonia litewska „Tygodnik Polski” 22.12.1979, Melbourne).
Jak pisze dalej Edmund Jakubowski: atmosfera na Litwie Kowieńskiej była taka, że trzeba było odwagi cywilnej by się przyznawać, że się jest Polakiem – „wyrodkiem” w oczach Litwinów (popularnymi epitetami wobec Polaków na Litwie były: „iżmaga” – wyrodek lub „przeklęty Polak” – „Kultura Nr. 4 1956, Paryż, str. 115). Doprowadziło to do tego, że z biegiem lat wśród Polaków na Litwie zarysował się jeden istotny, lecz nie zarysowany wyraźnie podział: na odważnych Polaków i „Cichych Polaków”. Pewna grupa Polaków pod wpływem antypolskiego terroru władz litewskich przyjmowała narodowość litewską, nawet Polacy pochodzący np. z Poznańskiego. „Zmiana narodowości na litewską nie powodowała ostracyzmu. Po prostu „nowy Litwin” unikał Polaków. Na ogół zmieniali narodowość ci, co musieli szukać pracy lub nie mając środków na wysyłanie dzieci do polskiego gimnazjum kierowali je do szkół litewskich. Wychodziło z nich młode pokolenie w najlepszym razie t.zw. „cichych Polaków”. Pewien profesor, aby dostać katedrę na uniwersytecie kowieńskim, zaczął wychowywać swoje dzieci po litewsku. Cóż, kiedy dzieciarnia na ulicy kowieńskiego przedmieścia, nauczyła się rychło mówić „po polskiemu”. Po nawiązaniu przez Polskę i Litwę stosunków dyplomatycznych Polonia nieco się obudziła i wykazała wielką gościnność dla uchodźców wojennych przybyłych z Polski we wrześniu 1939 r. Wielu „Cichych Polaków” się ujawniło, bo już były inne nastroje.
Rząd litewski starając się o międzynarodowe uznanie dla Litwy Kowieńskiej 12 maja 1922 r. wydał tzw. deklarację o ochronie mniejszości narodowych, którą 4 grudnia 1923 r. aprobował Sejm litewski i 11 grudnia 1923 r. Rada Ligi Narodów w Genewie. Deklaracja ta okazała się nic nie znaczącym świstkiem papieru, bowiem nacjonaliści litewscy rządzący Litwą i katolicki Kościół litewski mieli zupełnie inne plany odnośnie mniejszości narodowych, a przede wszystkim Polaków, zamieszkujących Litwę Kowieńską. Polacy po prostu mieli zniknąć na terytorium Litwy Kowieńskiej, bo tego domagała się patologiczna nienawiść nacjonalistów litewskich do Polski i Polaków. Celowi temu służyć miało odgrodzenie się od Polski „chińskim murem”, o czym mówił w swym przemówieniu wygłoszonym w Sejmie litewskim 7 grudnia 1926 r. poseł Steponas Kairys. Litwa odmówiła nawiązania z Polską stosunków dyplomatycznych i gospodarczych. Wszelki ruch osobowy pomiędzy Litwą i Polską został wstrzymany i zakazem została objęta także korespondencja pocztowa oraz kolportaż gazet i książek polskich na Litwie. Zabroniono nawet sprowadzania i wyświetlania filmów polskich, a nawet filmów innych państw, w których występowali polscy aktorzy, jak chociażby Jan Kiepura w filmach niemieckich (P. Łossowski). Polacy na Litwie Kowieńskiej zostali więc całkowicie odcięci od polskiej Macierzy – Polski, narodu polskiego, od swoich rodzin w Polsce, polskiej kultury, polskich gazet i książek. Odcięta od drzewa gałąź musiała uschnąć wcześniej czy później. I na to liczyli nacjonaliści litewscy. Jednocześnie propaganda litewska starała się wmówić zagranicznej opinii, że żywioł polski w niepodległej Litwie ograniczał się tylko do szlachty (ziemian), którzy gnębili chłopów litewskich i tym samym nie zasługują na sympatię zagranicy.
Konstytucja litewska dopuszczała kulturalny rozwój mniejszości narodowych. W rzeczywistości jednak rząd litewski nie ogłosił specjalnej ustawy, która by regulowała tak palącą kwestię. Brak ustawy był celowy, bowiem dawał możność dowolnego określania mniejszości. O jakimkolwiek życiu politycznym Polaków nie mogło być mowy. Wszelki objaw odrębności narodowej uważany był za akcję, skierowaną przeciw całości państwa litewskiego (Wacław Pawlak Polacy na Litwie „Kurier Literacko-Naukowy”, Kraków 15.4.1935).
Kowno wcale nie myślało przestrzegać praw obiecanych mniejszościom narodowym, szczególnie w odniesieniu do Polaków. Do rządu litewskiego wchodzili ministrowie spraw żydowskich i białoruskich, lecz nigdy nie było ministra spraw polskich, chociaż Polaków było więcej niż Żydów i Białorusinów razem wziętych. Wobec Polaków postanowiono korzystać ze wzorców carskich i pruskich. Całą garścią rządy litewskie realizowały ich politykę wobec Polaków na okupowanych ziemiach polskich. Kiedy mieszkańcy polskich wsi na Kowieńszczyźnie – Wędziagoła i Bobty przestraszeni tym wprost zwierzęcym polakożerstwem nacjonalistów litewskich w okresie powstawania państwa litewskiego w 1918 r. ogłosili w swoich wioskach polskie „republiki”, władze litewskie po ich zajęciu Laudy i innych terenów zamieszkałych przez Polaków wprowadziły za wzorem Rosjan na kilka lat na tym terenie (Lauda) stan wojenny, by można było stosować tam nadzwyczajne ustawodawstwo, które niemiłosiernie gnębiło mieszkających tam Polaków. Polacy nie chcący zostać Litwinami mieli być skazani na zagładę poprzez pauperyzację i różne ograniczenia (Z.S. Brzozowski). Tendencyjne lub wręcz antypolskie ustawodawstwo utrudniało wszystkim Polakom życie i swobodną pracę narodową. Marzeniem – i to wcale nieukrywanym, wręcz przeciwnie - jawnym przedwojennych nacjonalistów litewskich jak również nacjonalistów litewskich będących na usługach sowieckiej Litwy, było uczynienie z siebie panów, a z Polaków na Litwie żebraków, a la hinduskich pariasów. Świadek gehenny Polaków na Litwie Kowieńskiej w latach 1918-1940 Zygmunt Szczęsny Brzozowski w swoich wspomnieniach zatytułowanych Litwa – Wilno 1910-1945 (Editions – Spotkania Londyn 1987), pisze między innymi: Polacy nie chcący zostać Litwinami mieli być skazani na zagładę poprzez pauperyzację i różne ograniczenia. Stosowano wobec nich najbardziej wymyślne szykany materialne i moralne. Polak nieposiadający jakiejkolwiek własności nie mógł utrzymać się przy życiu na Litwie niepodległej, chyba że pracował w nielicznych polskich organizacjach. Nawet robotnicy polscy w fabrykach w Kownie byli szykanowani. Żadne, choćby nawet najmniejsze stanowisko urzędowe nie było dostępne dla Polaków na Litwie Kowieńskiej. Dość liczna z czasów rosyjskich warstwa urzędników polskich, szczególnie kolejowych, szybko topniała. Absolwentów Polaków uniwersytetu kowieńskiego nie przyjmowano do pracy. Tylko nieliczni Polacy mogli uzyskać pracę zarobkową w nielicznych instytucjach polskich oraz bardzo rzadko w mieszanych polsko-żydowskich. Niebezpiecznie było rozmawiać na ulicy po polsku, szczególnie w pobliżu chłystków litewskich. A szowiniści litewscy lubili okładać Polaków kijami aż do krwi. W październiku 1920 r. podczas demonstracji nacjonalistów litewskich zostały pobite Polki znajdujące się w tym czasie w pobliżu. „Miały także miejsce – przy milczącej tolerancji ze strony policji – napady na zebrania polskie, zwłaszcza w okresie kampanii wyborczych do Sejmu litewskiego (P. Łossowski). Nakład prasy polskiej był uzależniony od przydziału papieru przez władze litewskie. Główne czasopisma polskie miały stąd niskie nakłady: „Dzień Kowieński” 2000 egzemplarzy i tygodnik” „Chata Rodzinna” 8000 nakładu. Czasopisma polskie były brutalnie cenzurowane i podlegały częstym konfiskatom. Musiały także zamieszczać na pierwszej i kolejnych stronach oficjalne komunikaty rządowe, często o antypolskiej treści, pozostawiając niewiele miejsca dla tekstów polskich (Bronius Makauskas „Litwini w Polsce 1920-1939” Warszawa 1986, str. 285). W 1927 r. faszystowski reżym litewski zlikwidował parlament i Polacy - 10% ludności Litwy zostało pozbawionych swoich reprezentantów w parlamencie litewskim. Z kolei brak stosunków dyplomatycznych litewsko-polskich, których Litwa nie chciała, pozbawiał Polaków na Litwie naturalnych kontaktów z Macierzą, a tym samym opieki ze strony organów państwa polskiego. Jednak przede wszystkim Polacy na Litwie pozbawieni byli jakiejkolwiek komunikacji pocztowej, kolejowej i telegraficznej z Polską. To sprawiło, że rząd litewski rozbił rodziny mieszkające na Litwie i w Polsce. Obywatel polski skądkolwiek – z Polski czy innego państwa, pragnący przyjechać na Litwę, to jeśli w ogóle został wpuszczony to musiał płacić aż 350 litów, czyli aż 35 ówczesnych dolarów amerykańskich, co było zawrotną sumą („Kultura Nr. 4 1956, Paryż, str. 114). Poza tym życie Polaków na Litwie Kowieńskiej zostało uzależnione od stosunków politycznych litewsko-polskich. Chociaż prezydent Litwy Antanas Smetona w wywiadach odżegnywał się od stosowania przez Litwę retorsji, jak np. na zjeździe tautininków (nacjonał-faszystów litewskich) 5 stycznia 1938 r., prawda jest taka, że aż do 1938 r. jakakolwiek akcja polska przeciwko antypolskim lub działającym na szkodę państwa polskiego Litwinom lub litewskim organizacjom w Polsce spotykała się natychmiast z retorsją największego kalibru ze strony litewskiej.
Rząd litewski rościł sobie prawo do decydowania o tym kto jest Litwinem, czyli odmawiał Polakom prawa do samookreślenia. Stąd 90% Polaków otrzymało dowody osobiste z nadpisem „Litwin” wbrew swej woli. Była to samowola władzy, która stała się następnie pretekstem do wprowadzania wielu antypolskich ograniczeń. Np. dzieci rodziców uważających się za Polaków, nawet należących do polskich organizacji, którym w paszporcie nadano narodowość Litewską wbrew jej woli, nie miały prawa być przyjmowane do polskich szkół. Polacy często słyszeli: mówisz po polsku, ale jesteś Litwinem, którego zmuszono do mówienia po polsku (tak jakby pod zaborem rosyjskim, gdzie walczono z polskością, można było kogoś zmuszać do mówienia po polsku!). Krzysztof Buchowski w pracy „Polacy w niepodległym państwie litewskim 1918-1940” (Białystok 1999) pisze na ten temat: „...duży nacisk wywierano na zapisywanie narodowości litewskiej w dokumentach tożsamości. Osoby zapisane jako Polacy musiały liczyć się z utrudnieniami w pracy, szkołach, urzędach, wojsku itp. W wielu przypadkach nie pytano nawet o zgodę i arbitralnie wpisywano narodowość litewską. Dlatego na przykład liczni Polacy oficjalnie zarejestrowani jako Litwini brali następnie czynny udział w imponująco bogatej działalności społecznej, politycznej i kulturalnej polskiej mniejszości”. Jeśli przy wydawaniu dowodów osobistych ktoś protestował, że bez jego zgody wpisano mu narodowość litewską, to słyszał od urzędnika - jaki z ciebie Polak, przecież mieszkasz na Litwie, to jesteś Litwin. Polak to ten, co z Warszawy przyjechał. Oczywiście nazwiska polskie we wszystkich dokumentach zapisywano w brzmieniu litewskim - z zakończeniem "iczius" lub "is". Osoby, które upierały się, że są Polakami byli uważani za pariasów – za podludzi.
Pierwszoplanowym celem rządu litewskiego było zniszczenie polskiego ziemiaństwa. Toteż najpierw uderzył w tę grupę Polaków, które przed I wojną światową było wpływowe oraz zbiorową twierdzą polskości w kraju. W 1922 r. osłabiono je przez uchwaloną przez Sejm litewski drastyczną reformę rolną. Reforma ta uderzyła przede wszystkim w Polaków, w posiadany przez nich majątek; Polacy mogli mieć najwyżej 80 ha ziemi. Przeprowadzona była zazwyczaj bez odszkodowania lub pełnego odszkodowania i zabrała Polakom grubo ponad milion hektarów ziemi ornej i lasów (odebrano głównie Polakom 720 tys. ha ziemi ornej, łąk i pastwisk oraz 500 tys. ha lasu). O ile właściciel służył w wojsku polskim, zabierany był cały jego majątek; nawet wówczas jak nie walczył z Litwinami o Wilno, a tylko np. w obronie Warszawy przed bolszewikami w 1920 r. (nacjonaliści litewscy modlili się o zwycięstwo bolszewików, których zresztą Litwa zbrojnie wspomagała!). Litewska reforma rolna pozbawiła dwa tysiące rodzin polskich ponad 80% wartości ich majątków i kilkanaście tysięcy rodzin polskich pracy najemnej na tych dobrach. Znaczenie i wpływy gospodarcze Polaków na Litwie zostały radykalnie podcięte; w rękach polskich pozostało mniej niż 300 tys. ha ziemi ornej. Zostały przejęte majątki zwłaszcza w pobliżu Kowna, na które był wielki popyt wśród litewskich dygnitarzy. A że najbliższe okolice na północ i wschód od Kowna były polskie, więc w tych rejonach hierarchia społeczna się odwróciła. Dziedzicem był Litwin, robotnikiem Polak (E. Jakubowski). Wywłaszczeniu nie zostali poddani obcokrajowcy, m.in. liczący aż 5000 ha ziemi majątek francuskich hrabiów Choiseul de Gouffier w Płotelach. Jest to najlepszym dowodem na to, że litewska reforma rolna miała wyraźnie rasistowski - antypolski charakter. Kiedy już wywłaszczono Polaków, to nietykalna norma własności uległa w 1928 r. podwyższeniu do 150 ha, w celu utworzenia etnicznie litewskiej grupy grossbauerów (J. Ochmański). Litwini pragnęli mieć własne ziemiaństwo. Został powołany do życia Związek Szlachty Litewskiej. Cudzoziemskich ziemian było mało, a polscy ziemianie nie kwapili się przechrzcić na ziemian litewskich. Toteż związek musiał się rozwiązać, bowiem ustawa o stowarzyszeniach przewidywała, że organizacja musi liczyć co najmniej 12-tu członków, a tylu kandydatów nie można było znaleźć (E. Jakubowski). Około 400-500 tys. ha gruntów rolnych rozparcelowano na gospodarstwa kilku lub kilkunastohektarowe, które zostały przekazane wyłącznie Litwinom. W ten sposób powstały litewskie gospodarstwa na terenach zamieszkałych dotychczas przez Polaków (Lauda); nadziały otrzymywali tu byli ochotnicy wojskowi (E. Jakubowski). Po dokonaniu reformy rolnej władze litewskie czyniły wszystko by utrudnić sytuację Polaków nawet w rolnictwie. Polscy rolnicy nie mogli korzystać z pomocy rządowej w postaci premii, nasion i praktycznych informacji, agronomowie mniej życzliwie odnosili się do Polaków (E. Jakubowski). Władze pozbawiały ich także prawa uprawy buraków cukrowych lub zbóż i kartofli nasiennych. Nie ulega wątpliwości, że gdyby nie wybuch wojny wielu polskich rolników by zbankrutowało. Z biegiem czasu sytuacja (ekonomiczna) Polaków stawała się coraz bardziej beznadziejna. Żyli oni często w nędznych warunkach w zimnych, słabo opalonych starych domach (Z. Brzozowski). Ku radości swoich litewskich sąsiadów. Ponoć katolików!
Niestety nacjonalistyczna Litwa wypowiedziała swoim polskim obywatelom totalną walkę także i na wszystkich innych polach, zastosowując system najbardziej zaciętej eksterminacji. Polakom na Litwie narzucona została ostra walka, której nie pragnęli, ale którą musieli przyjąć (B. Wierzbiański).
Po zniszczeniu polskiej siły gospodarczej, w 1923 r. wydano ustawę o lituanizowaniu nazwisk polskich, która zadecydowała bez zgody Polaków o zmianie ich nazwisk na litewskie (do polskich nazwisk dodawano litewskie końcówki „iczius” lub „is”, aby zatrzeć ich polski charakter, a tam, gdzie można było w ogóle zmienić nazwisko polskie na litewskie czyniono to bez pardonu. I tak decyzją administracyjną Polakowi o np. o nazwisku Wróbel zmieniono nazwisko na Żvirblis (po polsku wróbel). Książę Konstanty Radziwiłł odmówił przyjęcia paszportu ze zlituanizowanym nazwiskiem: Radziwiłł zamieniono na Radvila. Lituanizowanie nazwisk polskich miało także ułatwić Litwinom kradzież znanych Polaków pochodzących z Litwy, których nacjonaliści litewscy przez to mogli przedstawiać ciemnym Litwinom jako Litwinów). Jednocześnie zarządzono usunięcie wszystkich szyldów i tekstów polskich w miejscach publicznych i zabronienie ich używania pod karą grzywny, aresztu, a nawet i deportacji z miejsca zamieszkania. Nacjonalistom litewskim, którzy byli chorzy psychicznie na punkcie języka litewskiego, i to było za mało. Rząd w 1938 r. wydał ustawę o litewszczeniu nazwisk uznanych za brzmiące nie dość litewsko (K. Buchowski). W 1926 r. wprowadzono zakaz sprowadzania na Litwę wszystkich bez wyjątku książek polskich z Polski (K. Buchowski).
Kolejny atak był skierowany na polskie szkolnictwo, któremu zadano wielki cios. Za okupacji niemieckiej i za zgodą okupacyjnych władz niemieckich na Kowieńszczyźnie istniało 30 szkół polskich, do których uczęszczało ponad 2000 dzieci (Niemcy bardzo utrudniali zakładanie szkół polskich). 97 prywatnych szkół polskich działających na Litwie zaraz po 1918 r., w 1921 r. zostało w większości przejętych przez litewskie samorządy lokalne i utraciły swój polski charakter. W tej sytuacji jedyną drogą dla rozwoju polskiego szkolnictwa na Litwie było tworzenie szkół prywatnych. Zajęło się tym powstałe w 1924 r. w Kownie Polskie Kulturalno-Oświatowe Towarzystwo „Pochodnia”. Rządzący Litwą rząd centrowo-lewicowy K. Griniusa zezwolił na zakładanie szkół polskich i w roku szkolnym 1926/27 otwartych było 77 szkół z 4114 uczniami. Tymczasem polscy działacze szacowali w tym czasie swe potrzeby na 737 polskich placówek oświatowych (K. Buchowski). W 1927 r. dyktator Smetona nakazał zamknięcie 59 największych szkół polskich, w których uczyło się 3535 uczniów oraz wstrzymał założenie polskiego seminarium nauczycielskiego. Ministerstwo Oświaty wydało licencję tylko 19 nauczycielom polskim. Jednocześnie Ministerstwo Oświaty wydało okólnik, że do polskich szkół powszechnych mogły uczęszczać tylko dzieci rodziców, którzy mieli obywatelstwo polskie; jednocześnie zakazano dokonywania zmian zapisu o narodowości w dokumentach. Musiało ich być w danym miejscu co najmniej 20. Nauczyciele w polskich szkołach musieli znać perfekt język litewski na specjalnie urządzanych egzaminach; w 1927 r. spośród 84 nauczycieli polskich, którzy poddani zostali takiemu egzaminowi, ani jeden nie zadowolił egzaminatorów litewskich i byli zmuszeni odejść ze szkół. W ten sposób polskie szkolnictwo podstawowe zostało praktycznie zlikwidowane (E. Jakubowski). Stąd w roku szkolnym 1927-28 było już tylko 18 szkół z 544 uczniami, natomiast w 1938 r. czynnych było już jedynie 10 szkół z 222 uczniami (na Litwie było 32 tys. dzieci polskich w wieku szkolnym (7-14 lat), które były zmuszane chodzić do szkół litewskich, które je wynaradawiały), w 1939 r. 9 szkół. W Kownie, Poniewieżu i Wiłkomierzu były prywatne gimnazja polskie, z których to ostatnie zostało zlikwidowane w 1938 r. Po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych Kowna z Warszawą w 1938 r. ograniczono restrykcje w sprawie polskich nauczycieli, choć zachowano przepis o przyjmowaniu do szkoły wyłącznie na podstawie wpisów o narodowości w dokumentach rodziców. Niektóre podręczniki polskie, zwłaszcza do historii, były zabronione w prywatnych gimnazjach polskich. Młodzież polska musiała uczyć się historii z litewskiego punktu widzenia, w odniesieniu do Polski skrajnie antypolskiej. Nauczanie prywatne języka polskiego było zakazane, karane aresztem i zesłaniem. Np. W 1935 r. zamknięto w Wiłkomierzu Towarzystwo „Oświata” za tajne prowadzenie nauki języka polskiego (K. Buchowski). W organie Związku Polaków na Litwie „Naszej Gazecie” (Nr 53/489) ukazały się wspomnienia Aleksandry Iwaszkiewicz, która przed wojną i w czasie okupacji niemieckiej mieszkała w Woskajciach koło Kowna. Pisze ona, że w Woskajciach Adela Kieraszewiczowa „Za swoje zdemaskowane przez policję nauczycielstwo "kompletu polskiego języka", tak nazywano zbiorowe grupy dzieci, w których nauczano języka polskiego, musiała płacić grzywnę, za wielką dla niej i jej rodziny. Wybrała celę więzienną i odsiedziała w Policijos Nuovada w Czekiszkach naznaczony jej za tajne nauczanie polskiego języka „srok””. Pomimo tych represji kwitło tajne nauczanie języka polskiego. W 1937 r. w nauczaniu tym brało udział 1322 dzieci w 44 miejscowościach (K. Buchowski). Młodzież polska na Uniwersytecie Kowieńskim narażona była na wielkie trudności w studiach, a ostatnio drogą administracyjną ograniczono do minimum liczbę Polaków przyjmowanych na uniwersytet (117 studentów polskich w 1932 r. i już tylko 54 w 1938 r.). 1 stycznia 1938 r. władze litewskie zamknęły Związek Polskiej Młodzieży Akademickiej.
Dzieci i młodzież polska musiały uczęszczać do szkół litewskich. A tam prowadzona w duchu litewskim indoktrynacja, edukacja szkolna oraz wychowanie religijne przez litewskich duchownych odciskały swoje piętno na samoidentyfikacji młodego pokolenia. W szkołach, gdzie był duży odsetek dzieci i młodzieży polskiej tak to wyglądało: „Cały szereg przykładów można przytoczyć, kiedy nauczyciel zamiast kształcić umysł dziecka, całe lekcje poświęcał dowodzeniu, że tu w Litwie Polaków nie ma, że dzieci muszą zapomnieć języka polskiego, że nie powinni iść śladem swoich starych głupich rodziców, którzy nie chcą się wyrzekać polskiej mowy, że dzieci powinny być rozumniejsze od rodziców itd. Księża w takich szkołach zamiast wykładać słowo Boże w najbardziej zrozumiałym dla dzieci języku, jak ongiś we Wrześni, pod Prusakiem, przymusowo wprowadzili wykłady w języku litewskim i zamiast wpajać w umysł dziecka, jak uczy nasza wiara święta, zasady miłości i zgody – wpajali nienawiść do wszystkiego co polskie, a tym samym nienawiść do rodziców, którzy chcieli być Polakami… Stary ojciec z bólem serca śledził, jak jego dziecko coraz bardziej staje mu się obcym, coraz bardziej wrogo spogląda na mówiących tylko po polsku rodziców (Początek roku szkolnego „Chata Rodzinna” 1926, nr 33, s. 1, Kowno).
Bardzo ciężki był los nielicznej prasy polskiej na Litwie. Ograniczano jej kupno papieru i farby drukarskiej. Podlegała ostrej cenzurze prewencyjnej i płaciła stale wysokie grzywny. Jak pisze Ostojczyk: Naczelną zasadą w stosunku do pism polskich jest: nadawanie pismom charakteru krajowego poprzez żądanie od nich czegoś pośredniego pomiędzy polskością a litewskością. Przeprowadza się za to za pośrednictwem cenzury, bądź też nowej ustawy prasowej. Zgodnie z tym m.in. zmuszano ją do zamieszczania komunikatów Litewskiej Agencji Prasowej w dosłownym tłumaczeniu (redakcje musiały dokonywać tłumaczeń same lub dokonywać tłumaczeń na swój koszt) i bez prawa podawania źródeł tych artykułów (miały sprawiać wrażenie artykułów redakcyjnych).
Dochodziło do pogromów ludności polskiej, które były zenitem prześladowania Polaków na Litwie. Największy pogrom Polaków miał miejsce w Kownie 23 maja 1930 r., kiedy to podczas zorganizowanych przez władze demonstracji antypolskich, litewski motłoch bił Polaków oraz zdemolował Gimnazjum Polskie przy ul. Leśnej, napadł na redakcję gazety „Dzień Kowieński”, polską księgarnię „Stella” przy ul. Kiejstuta 29, znany zakład fotograficzny Sawsienowicza, cukiernię Perkowskiego i polski klub sportowy „Sparta Kowno”. Lała się krew polska, a policja litewska spokojnie przyglądała się temu wszystkiemu.
Mieszkający w Polsce Litwini cieszyli się dużo większą swobodą w działalności narodowej niż Polacy na Litwie. W niektórych rejonach Wileńszczyzny i koło Sejn na Suwalszczyźnie były liczne organizacje, szkoły i inne placówki litewskie. Aby mogły działać swobodnie, nacjonalistyczny rząd litewski chcąc nie chcąc musiał się zgodzić na powstanie polskich organizacji i instytucji. Jednak, jak pisze historyk litewski Bronius Makauskas: „...położenie Polaków na Litwie było wytrącone z normalnego rozwoju... i podlegało naciskom litewskich władz administracyjnych” (Litwini w Polsce 1920-1939). Ustawa o stowarzyszeniach drastycznie ograniczyła możliwości funkcjonowania wszelkich organizacji reprezentujących mniejszości narodowe. Władze administracyjne otrzymały prawo zamykania wedle swojego uznania stowarzyszeń, które ich zdaniem nie miały racji istnienia. Zgodnie z tą ustawą nie mogła powstać naczelna organizacja reprezentująca Polaków na Litwie ani organizacje o charakterze patriotycznym i politycznym. O organizację reprezentującą Polaków na Litwie Polacy starali się bezskutecznie od 1924 r. Władze litewskie lansowały tezę, że Polaków na Litwie nie ma więc i mowy o reprezentacji być nie może. Dlatego Polacy utworzyli poufną komórkę kierującą życiem Polaków, zwaną popularnie „Olimpem”, która podejmowała najważniejsze decyzje dotyczące działalności polskiej na Litwie; w skład „Olimpu” wchodzili czołowi działacze polscy: Budzyński, senior Eugeniusz Romer - prezes, Kazimierz Janczewski – I wiceprezes, Wiktor Budzyński – II wiceprezes, Konstanty Okulicz, Konstanty Zyberk-Plater, Włodzimierz Snarski, Zygmunt Ugiański (zmieniony na skutek choroby przez (Zygmunta Szwoynickego), Boledsław Lutyk, Wiktor Lutyk, Butler – członkowie prezydium. Po reorganizacji „Olimpu” w 2. połowie 1934 r. do „Olimpu” dokooptowano Stanisława Schmidta i Bogdana Paszkiewicza (Tadeusz Katelbach „Olimp” „Wiadomości” 5.9.1976, Londyn). Harcerstwo polskie, które powstało zaraz po wojnie musiało ulec rozwiązaniu, gdyż miało ono zostać podporządkowane litewskim władzom wojskowym, a harcerze mieli ślubować na „odebranie Wilna Polsce”. Zamykanie polskich organizacji społecznych przez litewskie władze administracyjne było nierzadkim zjawiskiem. W tych warunkach aktywność Polaków musiała ograniczyć się do działalności ekonomicznej i kulturalnej. Najważniejszą organizacją polską na Litwie było powstałe w Kownie w 1924 r. Towarzystwo Kulturalno-Oświatowe „Pochodnia”, które w okresie swego największego rozkwitu posiadało na Litwie 16 oddziałów, prowadziło Gimnazjum Polskie w Kownie, ponad 86 bibliotek i czytelni, 5 przedszkoli (230 wychowanków), 25 świetlic, w których prowadzono różne kursy dla 1200 dzieci i młodzieży, teatr amatorski, 6 chórów i 2 orkiestry świetlicowe oraz prowadziło wiele kolonii i obozów dla polskich dzieci. Tępione przez rząd litewski w 1937 r. liczyło już tylko 6 oddziałów z 683 członkami oraz skupiało 18 innych podległych jemu pokrewnych towarzystw w Birżach, Jeziorosach, Kownie, Poniewieżu, Rosieniach, Wierzyskach (Wiesztyńcach?) i Wiłkomierzu, które miały łącznie ok. 3350 członków (B. Makowski). Podobną do „Pochodni” działalność, tyle że na lokalną skalę, prowadziły Towarzystwo „Oświata” w Poniewieżu i dwa jego oddziały w Birżach i Wiesztyńcach oraz analogiczne organizacje w Wiłkomierzu, Jeziorosach i Rosieniach, przejęte później przez „Pochodnię” (BlogMedia24.pl 6.10.2010). Największą organizacją zawodową był „Prodrol” przekształcony w 1937 r. w Zjednoczenie Rolników Polaków na Litwie, mające 27 oddziałów w terenie i skupiające 1115 członków, posiadających razem 40 000 hektarów ziemi ornej. Polski Związek Ludzi Pracy miał w 1934 r. 600 członków i utrzymywał kilkanaście zespołów teatralnych, a Stowarzyszenie Sług i Pracownic Polskich miało 500 członkiń i prowadziło w Kownie własne schronisko do 40 osób. Istniało 14 towarzystw spółdzielczych, bankowych i ubezpieczeniowych w Janowie, Jeziorosach, Kiejdanach, Łopiach, Piwoszunach, Poniewieżu, Wiłkomierzu i Kownie – 6, z których największymi były: Spółka Akcyjny „Dompol” z kapitałem akcyjnym 1 000 000 litów i kapitałem amortyzacyjnym 128 000 litów oraz Kowieńskie Towarzystwo Drobnego Kredytu, które posiadało w 1933 r. 6110 członków w 7 oddziałach, własny dom i majątek ziemski łącznie wartości 559 000 litów i kapitał udziałowy w wysokości 761 115 litów (przed wojną 1,5 mln litów), a wkłady członkowskie wynosiły prawie 4,3 mln litów (przed wojną roczne wkłady członkowskie 6,6 mln litów, obroty 37 mln litów). Poza tym działały Zjednoczenie Studentów Polskich (w 1926 r. 80 członków, a w 1934 r. 182 członków), Związek Polskiej Młodzieży Akademickiej, Polska Bursa Akademicka w Kownie, korporacja akademicka Lauda, Klub Sportowy „Sparta” w Kownie, mający 6 oddziałów z 500 członkami, z których oddział kowieński liczył 232 członków. 1 stycznia 1938 r. władze litewskie, aby utrudnić Polakom pracę kulturalno-oświatową na terenie całej Litwy odebrały „Pochodni” z Kowna charakter związku polskich towarzystw kulturalno-oświatowych oraz nakazały likwidację polskich towarzystw oświatowych w Birżach, Rosieniach i Wierzyskach, Polskiego Związku Ludzi Pracy, Związku Polskiej Młodzieży Akademickiej, Związku Nauczycieli Szkół Polskich na Litwie, Polskiego Klubu Miłośników Kulturalnych Rozrywek oraz Klubu Sportowego „Sparta” w Kownie. Jedyną komórką w życiu przemysłowym kraju mającą polską większość był Związek Właścicieli Gorzelni.
Znamienne, że pomimo nacisku ze strony władz litewskich, organizacjom polskim na Litwie dało się zapobiec wynarodowieniu znacznej części litewskich Polaków, co świadczyło nie tylko o skuteczności polskich stowarzyszeń, ale przede wszystkim o silnym poczuciu własnej odrębności narodowej wśród ludności polskiej na Litwie. Potwierdzeniem tego była postawa mniejszości polskiej zarówno w trakcie wojny polsko-niemieckiej w 1939 r., jak i później. Płk. Mitkiewicz wspomina, iż w przededniu wojny do poselstwa zgłaszała się młodzież polska chcąca wstąpić do wojska polskiego, zaś za pośrednictwem „Pochodni” i harcerzy zorganizowano „zbiorki leków, bandaży, ciepłej bielizny, itp. dla Polskiego Czerwonego Krzyża w Wilnie. (…) Cała młodzież polska w Kownie, od najmłodszych uczennic i uczniów począwszy, była później tym zajęta”.
Co więcej, młodzież polska wychowana już w okresie Litwy Kowieńskiej zaczęła się buntować przeciwko ostrożnej polityce wobec antypolskiej polityki władz litewskich, która Polakom nic dobrego nie dawała, i m.in. powstał nielegalnie działający Legion Młodych pod przywództwem Tadeusza Surwiłły, domagający się powszechnego buntu Polaków litewskich wspieranych przez Polskę (E. Jakubowski).
„Prześladowanie Polaków od pierwszych lat istnienia Litwy Kowieńskiej było dziełem rządu i duchowieństwa litewskiego” (Z.S. Brzozowski).
Jako że wielu księży litewskich należało do twórców i ojców chrzestnych nacjonalizmu litewskiego o zdecydowanie antypolskim obliczu, podobną do władz antypolską politykę prowadził Kościół katolicki również w niepodległej już Litwie. Właśnie uzyskanie przez Litwę własnej państwowości dało Kościołowi litewskiemu potężny oręż w walce z polskością na terenie Litwy Kowieńskiej. Księża litewscy atakowali teraz Polaków bez opamiętania. Pisaliśmy już o tym, że ksiądz i poseł litewskiej partii chadeckiej (katolickiej) Mikolas Krupavicius podczas posiedzenia Sejmu 6 lipca 1921 r. nazwał polskiego posła, ks. Bronisława Lausa „wszą”, a wszystkich Polaków na Litwie „wszami naszego narodu litewskiego”. Oto kapłan litewski – ponoć sługa Boga i głosiciel Jego przykazania miłości każdego człowieka! Jak mówią Rosjanie: „Napluć i przykryć”. Nie był on jedynym takim „sługą Bożym”. Było ich setki. Wcześniej, bo w lipcu 1919 r. w Mereczu doszło do antypolskiego incydentu. Sołtys o nazwisku Janulis oraz jego syn otrzymali od litewskich władz karę po 25 uderzeń stemplem na gołe ciało za to, że otwarcie deklarowali narodowość polską. Wyrok został wykonany naprzeciwko okien plebanii miejscowej parafii katolickiej. W tym okresie służyli tam proboszcz Rylikowski (Rybikowski) i ksiądz Bakszyn (Bakszyc). Obaj uważali się za Litwinów i z niechęcią odnosili się do Polaków. W czasie egzekucji stali w oknach plebanii, uśmiechali się z zadowoleniem i komentowali: Polakom tak i trzeba. Wyjątkową bezczelnością popisywał się ks. Mirski, proboszcz parafii Wieprze. Przystępujących do komunii wielkanocnej parafian pytał, na jakie ugrupowanie zamierzają oddać głos w najbliższych wyborach. Jeśli spowiadający się odpowiadał, że na listę polską, ks. Mirski przerywał spowiedź słowami: „To jedź spowiadać się do Warszawy”. Wieprzańscy parafianie wielokrotnie składali na ręce biskupa żmudzkiego Karewicza zbiorowe prośby o odwołanie szowinistycznego proboszcza. Zawsze bezskutecznie (Jeremi Sidorkiewicz „Kurier Wileński” 23.3.2011). Księża głosili, nawet z ambon kościelnych, hasła nienawiści do Polaków, zatruwając tym jadem duszę ludu litewskiego. Ks. Juozas Tumas (1869-1933), poeta i wieszcz litewski – znany jako Vaisgantas twierdził, że gdyby nie było sprawy wileńskiej, należałoby znaleźć inny pretekst, który pozwoliłby na wywołanie zatargu z Polską (Z.Sz. Brzozowski). Gorzej, z inspiracji lub za zgodą księży litewskich – prawdziwych diabłów w sutannach w murach kościołów organizowane były pogromy polskich katolików. Szczuli parafian litewskich na polskich przez co niejednokrotnie dochodziło do awantur i bójek. Oto opisy dwóch, spośród wielu, pogromów z terenu Kowana. Naoczny świadek Władysław Wielhorski pisze: „20 stycznia 1924 r. w kościele Karmelickim w Kownie miało miejsce zakłócenie ustalonego porządku nabożeństw przez bandę przybyszów. Tym został rozpoczęty szereg zorganizowanych napaści na kościoły (polskie)... 27 stycznia - banda nie dopuściła do wygłoszenia kazania polskiego w kościele Karmelickim przez okrzyki, śmiechy, popychania... 2 lutego – taż banda nie dopuściła do śpiewów polskich suplikacji w tymże kościele po wotywie. Nieustającym rykiem napastników udaremniono; 17 lutego – napad bandy przeniósł się do kościoła Św. Trójcy. Udaremniono polskie kazanie i śpiewy...” (Byt ludności polskiej w państwie litewskim w świetle dochodzeń jej praw przed Ligą Narodów (w Genewie) Wilno 1925); drugi opis pogromu: „26 września 1925 r. w kościele Św. Trójcy w Kownie odbyć się miała właśnie jubileuszowa procesja, ale nie doszło do niej. Na łagodne perswazje ze strony polskiej banda uzbrojona w kije okute w żelazo, rzuciła się na Polaków okładając ich ze wszystkich stron pięściami i kijami z okrzykiem „Won w kościoła”, „Bij” itd. Powstała panika. Wśród płaczu i lamentu kobiet i dzieci tłum uciekając rzucił się do drzwi. Tymczasem rozjuszeni napastnicy zamknęli wyjście z kościoła, gdzie zaczęła się dzika rozprawa z bezbronnymi wiernymi Polakami. Polała się krew...” (P. Łossowski).
Po powstaniu państwa litewskiego biskup kowieński od razu usunął język polski jako przedmiot nauczania w seminarium duchownym w Kownie i wraz z innymi biskupami usunięto język polski tam, gdzie jeszcze się uchował oraz z katechizacji (a więc nie tylko Niemcy zabraniali uczyć dzieci polskie religii po polsku). Biskupi litewscy tylko w kilku kościołach, w których było wyjątkowo dużo polskich parafian, pozwolili na odprawianie polskich nabożeństw, przez co bardzo wiele parafii polskich lub polsko-litewskich zostało pozbawionych polskich nabożeństw - ostatnie na całej Litwie nabożeństwo polskie w Kownie zlikwidowano w 1937 r., pozbawiając tym samym 30 tysiącom polskich katolików w mieście jakiegokolwiek duszpasterstwa polskiego. Biskupi doprowadzili do tego, że na terenach zamieszkałych przez Polaków nie było ani jednaj parafii obsadzonej przez księdza Polaka (B. Makowski), a polskich księży kierowali do parafii na Żmudzi, gdzie nie było w ogóle Polaków. Np. przywódcę duchowego Polaków w Kownie, ks. Polikarpa Maciejowskiego władze duchowne wysiedliły najpierw do Chwałojni, a następnie do wsi Wydsodze, gdzie musiał duszpasterzować Żmudzinom. Na Żmudź wysiedlono w 1924 r. także 11 polskich zakonników – benedyktynów z jedynego polskiego klasztoru na Litwie – w Kownie. Biskupi księży litewskich kierowali do parafii polskich i jednocześnie zarządzili, aby odmawiali jakiejkolwiek posługi kapłańskiej (nawet spowiedzi!) w języku polskim. Zakaz ten był przestrzegany do tego stopnia, że znający język polski księża litewscy odmawiali słuchania spowiedzi w języku polskim starszych osób, które nie znały dobrze języka litewskiego. Nie mogła wreszcie istnieć żadna polska organizacja czy instytucja katolicka. Założony w 1924 r. przez ks. Bronisława Lausa dwutygodnik katolicki „Dzwon Świąteczny” mógł być wydawany w zaledwie 1000 egzemplarzy i w 1937 r. został zlikwidowany.
Oto okryci hańbą i grzechem biskupi litewscy – osoby najbardziej odpowiedzialne za prześladowanie polskich katolików na Litwie Kowieńskiej: Pranciškus Karevičius (Karewicz) - biskup żmudzki z siedzibą w Kownie 1914-26, Juozapas Skvireckas - sufragan żmudzki w Kownie 1919-26 i arcybiskup kowieński 1926-44 (uciekł z Niemcami), Vincentas Brizgys – sufragan kowieński 1940-92, Mečislovas Reinys- koadiutor wileński 1926-1940 i sufragan wileński 1940-47 (nominacja ta łamała konkordat Polski z Watykanem z 1925 r.; przed wojną kłamano dla zamydlenia oczu rządu polskiego, że jest koadiutorem Wyłkowyszek), Anton Karaś (Karosas) – biskup Wyłkowyszek, Justinas Staugaitis – biskup Telsz 1926-39, Vincentas Borisevicius - biskup Telsz 1940-46, Juozapas Kukta - biskup Koszedarów 1926-42, Kaziemiras Paltarokas - biskup Poniewieża 1926-58.
To co Kościół litewski wyprawiał z polskimi katolikami na Litwie Kowieńskiej, a potem w Wilnie i na Wileńszczyźnie jest nie tylko czarną plamą na historii katolicyzmu etnicznie litewskiego, ale także całego Kościoła katolickiego. Watykan dobrze wiedział co się dzieje, jednak milczał. A milcząc brał grzech na swoje sumienie.
2 lipca 1927 r. miała się odbyć w Wilnie, za zezwoleniem papieża Piusa XI, koronacja cudownego obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej, jako Królowej Polski i Wielkiej Księżnej Litewskiej (był to gest Polski w stronę litewskich katolików). Kościół polski, a także i rząd, uważali, że uroczystość o charakterze czysto religijnym, jeśli będzie wspólną manifestacją religijną, może przyczynić się do zbliżenia katolików polskich i litewskich, a tym samym polsko-litewskiego. Rząd polski na prośbę Episkopatu polskiego ogłosił jako wyraz dobrej woli, że w czasie uroczystości granica z Litwą zostanie otwarta, tak aby na uroczystość mogli przybyć pątnicy litewscy. Rząd litewski wraz z dyktatorem Antanasem Smetoną przyjęli ten gest polskiego Kościoła i rządu z oburzeniem. Litewska agencja prasowa Elta opublikowała 27 maja 1927 r. komunikat, w którym potępiła rzekome wykorzystywanie uczuć religijnych dla celów politycznych. Dziennik „Rytas” wezwał 3 czerwca rząd, aby zwrócił się z protestem do Watykanu, że wyraził zgodę na koronację obrazu. Katolickie czasopismo „Kelis” lawirowało pomiędzy niemożnością poparcia inicjatywy polskiej z przyczyn politycznych, a niechęcią do występowania przeciwko uroczystości o charakterze wyłącznie religijnym i nie bez znaczenia dla wielu katolików litewskich. Do końca Kościół litewski nie wyjaśnił swego stanowiska w tej sprawie, czym właściwie poparł stanowisko rządu (wielu księży litewskich jawnie popierało bojkot), czym udowodnili, że uroczystość religijna - kult maryjny musi ustąpić polityce. Natomiast rządowy dziennik „Lietuva” wpadł w antypolską histerię, a 2 lipca 1927 r., tj. w dniu koronacji, stwierdził buńczucznie, że katolicy litewscy w ceremonii uczestniczyć nie będą. Także nieliczni katolicy litewscy w Polsce zbojkotowali uroczystość. Wychodzący w Wilnie „Vilniaus Aidas” nazwał bluźnierczo uroczystość „maskaradą i demonstracją polityczną” (M. Kałuski Litwa. 600-lecie chrześcijaństwa 1387-1987 Veritas, Londyn 1987, str. 83).
Polacy na Litwie Kowieńskiej wycierpieli bardzo dużo w ciągu tego dwudziestolecia (1918-38). Stale byli przedmiotem ataków, podejrzeń, ciągle krępowano ich działalność oświatową, kulturalną, a nawet gospodarczą, prześladowano wreszcie w kościołach, w których powinno się słyszeć nauki o miłości bliźniego, a nie płacz i krzyki bitych Polaków przez bojówkarzy litewskich – rzekomych współbraci w wierze. W wymownych słowach ujął prześladowanie Polaków na Litwie polski dziennik „Dzień Kowieński”, organ Polaków na Litwie, w artykule pt. Szlakiem pogromów, wydrukowanym 22 kwietnia 1926 r.: „Nie od dzisiaj jesteśmy świadomi tej ponurej prawdy, iż skazano na zagładę 200-tysięczny odłam narodu polskiego na Litwie, osiadły tu od szeregu wieków, stanowiący najzamożniejszą i najbardziej inteligentną warstwę ludności w tym kraju, opartą na solidnym fundamencie dobrobytu materialnego, a lśniącą promieniami starej, wspaniałej kultury. Sztucznie zrodzona, wypielęgnowana i zaszczepiona w naród panujący, ideologia polonofobii wtrąciła nas do więzienia, na straży którego odtąd stale czuwa zemsta i nienawiść. Potężne konary, odcięte i odgrodzone głuchym murem chińskim od pnia macierzystego i pozbawione najluźniejszego związku z macierzą, chociażby tylko ulotną kartką pocztową, nie mówiąc już o czerpaniu z łona jej życiodajnych soków kultury narodowej oraz sił niezbędnych do dalszego rozwoju, konary, wrośnięte od wieków w ziemię litewską, mają uschnąć bez powietrza, bez światła…”.
To, że sytuacja Polaków na Litwie Kowieńskiej była zła przyznawał sam dyktator Litwy Smetona, który w wywiadzie stwierdził: „Nie twierdze, że Polakom na Litwie dzieje się dobrze, że wszyscy mają możliwość swobodnej nauki w języku polskim, ale na to wpływ ma opinia publiczna… Z tym trzeba się liczyć”. Dyktator pominął milczeniem fakt, że ta „opinia publiczna” była nastawiona przeciwko Polakom na Litwie z poduszczenia samego Smetony i jego odczłowieczonej kliki. Innym razem – 24 marca 1936 r. Smetona wyjątkowo bezczelnie mówił: „Polska woła, że na Litwie Polscy są prześladowani, i czyni retorsje w Wileńszczyźnie. Czy nie ma u nas polskich gimnazjów i innych polskich szkół zakładanych na mocy ogólnych naszych ustaw? Są, a więc Polacy nie są krzywdzeni, a dążą do posiadania więcej praw, niż im się należy, aby oddziaływać na odradzający się lud litewski. Zgodzić się z ich chęciami znaczyłoby wstrzymać bieg odradzania się Litwy. Poza tym nie zapominajmy, że mniejszości w Litwie mają więcej praw niż mniejszości w Polsce. Czy Polacy tolerowaliby w swoim kraju wynarodowionego Polaka?” (Naród litewski i jego misja „Chata Rodzinna” 1936, nr 15, s. 12, Kowno).
To był potwór – nie człowiek!
Zaraz po dokonaniu zamachu stanu w grudniu 1926 r. przez Smetonę na ulicach miast pojawiły się odezwy do ludności, w których oskarżano Polaków o szpiegostwo i chęć wywołania powstania na Litwie. „W tym celu – napisano w ww. odezwie – zaczęli usilnie organizować i prowadzić przeciwpaństwową akcję pod płaszczykiem zakładania szkół polskich, gdzie nauczycielami będą szpiedzy i organizatorzy. Tak samo usiłuje się zakładać różne banki polskie, stowarzyszenia rolnicze, biblioteki. Szpiedzy usiłują stworzyć gniazda peowiackie do walki z naszą niepodległością”. Wywołanie antypolskiej psychozy służyło mobilizacji społeczeństwa litewskiego do walki u boku nowych władz. „Wzywamy więc całe społeczeństwo litewskie, – czytamy na końcu odezwy - (…) do ocknięcia się, powstania przeciwko polskiemu smokowi, odwiecznym naszym wrogom! Do walki z polską gadziną, chcącą nas podstępnie ukąsić! Precz z polskimi szpiegami, wszelkimi towarzystwami polskimi i innymi polonizacyjnymi gniazdami peowiaków! Niech żyje niepodległa Litwa ze stolicą w Wilnie!” Tej nagonce towarzyszyło nasilenie aresztowań wśród przedstawicieli mniejszości polskiej, oskarżanych o współdziałanie z polskim wywiadem (BlogMedia24.pl 6.10.2010).
Polaków na Litwie wspierał finansowo za plecami rządu litewskiego rząd polski. Jednak Polacy tam mieszkający przede wszystkim wspierali się sami. Halina Massalska (ur. 1922), z domu Rosen, córka właściciela majątku Gaczany koło Rakiszek pisze w swoich wspomnieniach pt. Byliśmy jak jedna wielka rodzina. Polacy na Litwie Kowieńskiej (Kresy24.pl 21 lipca 2017) pisze: „…wszyscy Polacy (gnębieni niemiłosiernie przez władze litewskie) pomagali sobie nawzajem i się wspierali, pożyczali sobie pieniądze, dawali pracę, współpracowali. Jest stereotyp, że Polacy żyjący w innym państwie są skłóceni i nie potrafią się zorganizować. Może gdzieś są i były takie przypadki, naszej społeczności to nie dotyczyło, byliśmy wszyscy razem, jak jedna wielka rodzina”. Natomiast według polskiego publicysty Zdzisława Winnickiego, mimo ogromnych trudności i antypolskiej polityki państwa litewskiego wobec polskiej mniejszości, społeczność polska na przedwojennej Kowieńszczyźnie wykazywała się niezwykłym solidaryzmem społecznym. Ziemianina, drobnego szlachcica z Laudy, inteligenta z Kowna, chłopa spod Boptów czy Wędziagoły, robotnika z Kowna lub Poniewieża łączyła świadomość wspólnoty narodowości oraz tej samej kultury i jednocześnie autentyczna miłość do polskości w ogóle. Jeszcze w roku 1938, gdy ustanowiono wreszcie w Kownie polskie Poselstwo (ambasadę), jego podwoje stawały się dwa razy do roku - 3 maja i 11 listopada – oazą realnej Polski. Jak wspomina pierwszy attache wojskowy na Litwie płk Leon Mitkiewicz: „Były to zebrania najbardziej demokratyczne jakie kiedykolwiek widziałem. W salonach ministra Charwata przewijali się obok siebie księża katoliccy, inteligenci, robotnicy, włościanie, szlachta zaściankowa i przedstawiciele zamożnych rodzin ziemiańskich, arystokracji polsko-litewskiej. Stroje zebranych były najróżniejsze - od wizytowych czarnych tużurków i sztuczkowych spodni do bluz i kombinezonów robotniczych i prostych wiejskich kapot z samodziału. Przychodzili nawet pensjonariusze z domu ubogich starców w Kownie w swoich pasiastych, biało-niebieskich perkalach i podobnie ubrane dzieci z ochronki polskiej” (Leon Mitkiewicz Wspomnienia kowieńskie 1938-1939, Veritas, Londyn 1968).
O stanie ducha Polaków Kowieńszczyzny płk Mitkiewicz pisał: „starsi... przeważnie robotnicy i włościanie Polonii litewskiej, wypytywali o warunki życia szerokich mas w Polsce, o możliwości pracy i zarobków. Nie narzekali przy tym na swój los, chociaż niejeden z nich wyglądał bardzo ubogo - i co było dla mnie niezmiernie ważne - nie wyrażali żadnych chęci emigracji. Najbardziej interesowało ich, czy Polska pogodzi się z Litwą, poruszali również kwestię Wilna i czy będzie można swobodnie przejeżdżać przez granicę do Ostrej Bramy, do cudownego obrazu Matki Boskiej. Chcieliby również, aby na Litwie były polskie szkoły początkowe, a w kościołach katolickich spowiedzi, kazania i śpiewy w języku polskim. Pewna starsza kobieta, szlachcianka z okolic Poniewieża, mówiła trzymając mnie za rękaw: Ja nie mogę, panie, inaczej śpiewać Zdrowaś Maryja jak tylko po naszemu, ja nie rozumiem po litewsku. Do spowiedzi chadzać nie mogę, bo kunigas nie gada po naszemu”. O trwaniu Polaków przy polskości na Litwie Kowieńskiej Zygmunt Brzozowski pisze: „Pracując teraz (podczas wojny) w Kownie przekonałem się jak tu dużo było Polaków pomimo 20-letniej eksterminacyjnej polityce Litwinów…”.
Rząd litewski z jednej strony chciał, aby Polacy na Litwie Kowieńskiej asymilowali się, jednak z drugiej strony ci Polacy, którzy zdecydowali się zostać Litwinami nie zostali przyjęci w pełni do społeczności litewskiej. Ich los nie był łatwy. I to także tych, którzy w swym neofictwie zasłużyli się dla państwa litewskiego. Najwymowniejszym tego przykładem jest los Oskara Miłosza - Oskaras Milašius (1877 – 1939). Urodził się w Czerei koło Witebska na dalekiej Białorusi, a więc z dala od Litwy. Tam mieszkała od XVIII wieku jego rodzina, która od wielu pokoleń była polska. W wieku 12 lat Oskar został wysłany przez rodziców do Francji na wychowanie. I z Francją związał się do końca życia, zostając jej obywatelem i znanym poetą i pisarzem francuskim. Pamiętał jednak o swoich polskich korzeniach, gdyż należał do członków-założycieli powstałego w Paryżu w 1910-11 r. Towarzystwa Artystów Polskich, skupiającego wielu znanych pisarzy i artystów Polskich (m.in. Władysław Reymont, Stefan Żeromski, Olga Boznańska, Leon Schiller). W 1914 r. zdziwaczał – został mistykiem. Prawdopodobnie to dziwactwo pchnęło go do tego, że pewnego dnia w 1919 r. uznał się za Litwina, przyjął obywatelstwo litewskie i do 1926 r. był zasłużonym przedstawicielem Litwy w Paryżu. Pomimo tego Litwinom – nawet władzom litewskim trudno było akceptować jego polskie pochodzenie. I z tego powodu był pełen rozgoryczenia, któremu dał wyraz w liście z 24 października 1924 r. do Ch. Gaussa, pisząc, że mimo zasług, jakie położył dla państwowości litewskiej, nie jest w pełni przez czynniki rządzące akceptowany. Pisał: „Zapomina się więc to co uczyniłem (dla Litwy) i pamięta się obecnie tylko o moim arystokratycznym pochodzeniu ze starej spolonizowanej rodziny”. I o tym, że jego matka, jako Polka, mieszkała w Warszawie i tam zmarła w 1926 r. W grudniu 1926 r. doszło na Litwie do zamachu stanu, w wyniku którego został obalony demokratyczny rząd, a władzę w przejęła banda nacjonalistyczno-semifaszystowska. Miłoszowi trudno było być nadal związanym z taką Litwą. Zniesmaczony tym wszystkim w 1931 r. zrezygnował z obywatelstwa litewskiego i ponownie przyjął obywatelstwo francuskie (Juliusz Bardach O dawnej i niedawnej Litwie Poznań 1988).
Redaktor wydawanego w okresie międzywojennym w Kownie polskiego dziennika „Dzień Polski” Edmund Jakubowski tak podsumował walkę Litwinów z Polakami na Litwie Kowieńskiej: „Trzeba przyznać Litwinom, że tę akcję „odpolszczenia” (Litwy) prowadzili bardzo umiejętnie i skutecznie. Atmosfera była taka, że trzeba było odwagi cywilnej by się przyznać, że się jest Polakiem – „wyrodkiem” (jak nazywano wówczas Polaków) (Polonia litewska „Tygodnik Polski” 22.12.1979, Melbourne).


Prześladowanie Polaków-katolików na Litwie w latach 1918-40


Papież Franciszek na spotkaniu 6 marca 2021 roku w Ur z przedstawicielami wszystkich religii obecnych w Iraku podkreślił, że wiara polega na oddawaniu czci Bogu i miłowaniu bliźniego. Papież wskazał, że prawdziwa religijność polega na oddawaniu czci Bogu i miłowaniu bliźniego, zaś ludzie wierzący są wezwani do ukazywania swoim braterstwem ojcostwa Boga. – Z tego miejsca, będącego źródłem wiary, z ziemi naszego ojca Abrahama, potwierdzamy, że Bóg jest miłosierny i że najbardziej bluźnierczym wykroczeniem jest profanowanie Jego imienia poprzez nienawiść do brata. Wrogość, ekstremizm i przemoc nie rodzą się z ducha religijnego: są zdradą religii – zaapelował Papież (Spotkanie w Ur „Nasz Dziennik” 6 marca 2021).

……….

Narodzony pod koniec XIX w. i wspierany przez Rosję i Niemcy – dwóch największych wrogów Polski i narodu polskiego - separatystyczny ruch litewski, dążył nie tylko do zerwania 500-letniej harmonijnej unii z Polską, ale także do zagłady Polaków i polskości na Litwie. Urzeczywistniło to ich marzenie w sposób wyjątkowo brutalny powstałe w 1918 r. niepodległe państwo litewskie – Republika Litewska. Kiedy w 1918 r. na Litwie Kowieńskiej mieszkało 200-250 tysięcy Polaków, to po pięćdziesięciu latach prześladowań pozostało ich ok. 2500. Starczyły dwa pokolenia, aby zniszczyć 250-tysięczną społeczność polską na Litwie Kowieńskiej! To niebywała rzecz w skali światowej. Świadcząca o wyjątkowo brutalnej – nie przebierającej w środkach walce Litwinów z Polakami, którą prowadził rząd litewski wespół z litewskim Kościołem „katolickim”. Kościół ten był nawet gorszy w walce z Polskami od władz litewskich, bowiem władze w Kownie musiały się jako tako liczyć z władzami polskimi, gdyż w Polsce mieszkało 90 000 Litwinów, którzy domagali się swoich praw. Natomiast biskupi litewscy nie musieli się liczyć ani z Warszawą, ani z Watykanem, a biskupów polskich sprawa Polaków na Litwie nie interesowała, bo zabraniało im to prawo kanoniczne, według którego biskup jest panem „życia i śmierci” na terenie swojej diecezji – może robić co mu się rzewnie podoba. Bardzo to niedemokratyczne, a przede wszystkim niechrześcijańskie. Demokracji w Kościele katolickim nigdy nie było i nie ma. Jednak powinien nie tylko nauczać, ale także przestrzegać przykazania miłości bliźniego. Bo bez przestrzegania tego przykazania nie ma chrześcijaństwa. Kościół staje się po prostu jeszcze jednym przedsiębiorstwem biznesowym. Bardzo dochodowym. Bo bogactwo Kościoła katolickiego jest wręcz astronomiczne. Pomimo tego z głodu umiera każdego roku kilka milionów katolików, bo ich współbracia w Chrystusie nie potrafią ich nakarmić i napoić, bo tych uczynków miłosiernych co do ciała niewielu biskupów i duchownych przestrzega, a przez to samo i wiernych.

……….

Aby zrozumieć lepiej zachowywanie się Litwinów w okresie istnienia Litwy Kowieńskiej (a także i dzisiaj), czyli od kiedy powstało w Europie państwo litewskie pomocnym jest poznanie ich charakteru.
W Warszawie w latach 1880-1902 wyszedł drukiem Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, liczący 15 bardzo dużego formatu i grubych tomów (po ponad 900 stron każdy tom). Jest to praca zbiorowa pod redakcją Bronisława Chlebowskiego. Hasło o Żmudzi/Litwie w XIV tomie (1895) opracował Aleksander Dowojna-Sylwestrowicz (1857-1911), który pochodził z Łapkaś w powiecie szawelskim, a więc osoba pochodząca ze Żmudzi. Nacjonalistom litewskim sprzyjał fakt, że większość majątków ziemskich na Litwie była w rękach Polaków, a chłopi litewscy byli małorolni i w większości analfabetami (z winy władz carskich!), którymi łatwo było manipulować – nastawiać przeciwko lepiej uprzywilejowanym Polakom. Dodatkowo Litwini, którzy uczęszczali do szkół, uczęszczali do szkół rosyjskich (bo innych nie było), a tam podlegali wyjątkowo brutalnej antypolskiej propagandzie. Tym bardziej, że nacjonalistów litewskich, pochodzących z chłopstwa, popierało w nienawiści do Polaków katolickie duchowieństwo litewskie, które również w większości pochodziło z rodzin chłopskich (w 1897 r. spośród 105 kleryków w seminarium duchownym w Kownie 84 pochodziło z rodzin chłopskich oraz 7 z miast i 14 z rodzin szlacheckich, czyli polskich) i pod względem wykształcenia, według A. Dowojny-Sylwestrowicza, stało bardzo nisko. Było niewiele bardziej wykształcone od swoich rodziców analfabetów, ale za to przesiąknięte rosyjską antypolską propagandą. Najgorsi w każdym narodzie są nacjonaliści-półanalfabeci, szczególnie księża półanalfabeci, w tym także w sprawach duchowych. Jak pisze Dowojna-Sylwestrowicz, w 1865 r. z nakazu władz carskich w seminarium usunięto język polski jako język wykładowy, zastępując go żmudzkim/litewskim (dwie osoby świeckie wykładały język rosyjski oraz historię – skrajnie antypolską! i geografię Rosji). Jeszcze przed I wojną światową język litewski był bardzo prymitywny – to po pierwsze, a po drugie prawie że nie było literatury teologicznej w tym języku, a katolickiej w języku rosyjskim. Stąd kler litewski był niedouczony i stał na bardzo niskim poziomie. Mało oświecony Kościół litewski był w szponach dewotek. Dowojna-Sylwestrowicz pisze: „Lud żmudzki odznacza się pobożnością, która często, jak zwykle z klas mało oświeconych, jest oparta bardziej na formach zewnętrznych niż na istocie samej religii. To też formalizm ten wytworzył tu wśród kobiet, głównie po miasteczkach (tj. większych wsiach), liczną klasę tzw. dewotek, które stają się plagą miejscową”. Inną ujemną cechą Litwinów według Dowojny-Sietrzeńcewicza jest rozpowszechnione pieniactwo, ciąganie się po sądach: „wynajdują rozmaite powody do spraw sądowych”. Do tego należało by dodać bardzo uparty charakter i wyjątkowo duże pijaństwo (mówiło się o Litwinach – „zapijaczony naród”), a wśród bardziej oświeconych Litwinów występująca u nich mania wielkości historycznej Litwy – jej historii, która była de facto historią nie Litwy a Wielkiego Księstwa Litewskiego, zdominowanego w 80% przez Białorusinów i Polaków, w którym etniczni Litwini odgrywali bardzo minimalną rolę, podobnie jak i sama Litwa, tj. etniczne ziemie litewskie. W kontaktach z nie-Litwinami potrafią zachowywać się po grubiańsku/chamsku: być agresywni, złośliwi, pluć jadem w rozmowach – stąd wzięło się bardzo stare powiedzenie: „kiedy gadzina ukąsi Żmudzina - od jadu Żmudzina zdycha gadzina” (tj. Litwina, bo do XX w. wyraz „Litwin” odnosił się do wszystkich mieszkańców dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, a więc także do Białorusinów i Polaków; stąd np. marsz. Józef Piłsudski, urodzony w pobliżu Wilna, nazywał siebie „Litwinem”). Narodowa pisarka Litwy - Julija Beniuševičiūtė-Žymantienė, nieprzypadkowo tworząca pod pseudonimem Žemaitė ostrzegała „tam mieszka ciemny, zły naród” – ale w tym wypadku miała na myśli Żmudzinów. No i na koniec: od kiedy Litwini mają własne państwo są także mało demokratycznym i nietolerancyjnym społeczeństwem. Litwini od XX w. są prawdziwą zakałą ludzkości! I myślę, że ta książka to udowodni.
Prostactwo i chamstwo Litwinów miało duży wpływ na ich zachowania i to bynajmniej nie tylko wobec Polski i Polaków, czego najlepszym przykładem były pełne konfliktów stosunki dyplomatyczne litewsko-watykańskie. Były one prowadzone w mało dyplomatyczny sposób - w formie raczej żądania, naszpikowanego groźbami i szantażem, co cechowało stosunki litewsko-watykańskie od chwili powstania państwa litewskiego i po nawiązaniu konkordatu przez oba państwa. Kowno w swoich stosunkach ze Stolicą Apostolską domagało się od niej spełnienia wszystkich jego żądań, a jak zaistniały jakieś problemy to grożono i szantażowano tym, że stosunki te zostaną zerwane, że Litwa nie zawrze konkordatu ze Stolicą Apostolską, że katolicy litewscy odłączą się od Rzymu itd. Stąd dopiero 25 X 1922 r. został mianowany pierwszy delegat apostolski na Litwie – abp Antonio Zecchini TJ, ale długo w Kownie nie zabawił. Zawarcie przez Polskę i Watykan konkordatu w 1925 r. i utworzenie metropolii wileńskiej w ramach polskiej prowincji kościelnej, doprowadziło prawie do zerwania stosunków dyplomatycznych między Litwą i Watykanem. Jeśli one były utrzymane na lodowatym poziomie to tylko dlatego, że rząd i Kościół litewski dążyli do utworzenia litewskiej prowincji kościelnej, której dotychczas nie było. W związku z zawarciem konkordatu i utworzeniem litewskiej prowincji kościelnej w 1927 r. Watykan mianował 10 marca 1927 r. abpa Lorenzo Schioppa internuncjuszem apostolskim na Litwie, jednak z powodu ciągłych i związanych teraz także z nim zadrażnień litewsko-watykańskich był on zmuszony do zrezygnowania z tej funkcji już 27 maja 1928 r. Po nim pierwszym nuncjuszem watykańskim na Litwie został 17 maja 1928 r. bp Riccardo Bartoloni. Także i on musiał zrezygnować z tej godności 12 czerwca 1931 r. (Litwini zawsze stawiali sprawę na ostrzu noża: albo spełnicie to co chcemy, a jak nie to zabieramy zabawki; a wszystko to zawsze zakrapiane szantażem). Od tej pory do lutego 1940 r. nie było na Litwie przedstawiciela Stolicy Apostolskiej. Stosunki między Litwą a Watykanem były prawie, że zamrożone. Stąd niektórzy historycy litewscy uważali, że właściwie były zerwane (A. Gaigalaite Klerikalizmus Lietuvoje 1917-1940 Wilno 1970). Do nowych zadrażnień w tych stosunkach – właśnie z powodu chamskiego zachowania Kowna w kontaktach z Watykanem doszło po zajęciu Wilna przez Litwę w 1939 r. (P. Łossowski Litwa a sprawy polskie 1939 – 1940 Warszawa 1985), o czym poniżej.
Natomiast uniżoność karła cechowała stosunki Litwy z Berlinem i Moskwą.

……….

W 1918 r. z pomocą Niemiec powstało państwo litewskie – Republika Litewska. Litwini, tak nacjonaliści rządzący krajem jak i cały litewski Kościół katolicki mogli teraz prowadzić nie tylko już jawnie, ale także niczym już niepohamowaną działalność mającą na celu całkowite zniszczenie społeczności polskiej na Litwie Kowieńskiej, zgodną zresztą z ich politycznym credem, którym tak w polityce zagranicznej jak i wewnętrznej był wprost wyjątkowo zażarty i brutalny antypolonizm. Stąd stosunki polsko-litewskie aż do marca 1938 r. były wyjątkowo bardzo złe, kiedy to Polska powiedziała „Basta!” dyktatorowi w Kownie. I zgodnie ze stanowiskiem rządu litewskiego nic nigdy nie miało ich polepszyć, co całkowicie popierał Kościół litewski. Aby do ich polepszenia nie dopuścić wmawiano Litwinom, że Litwa jest w stanie wojny z Polską, która chce podbić ich kraj, co trzymało Litwinów w antypolskim napięciu. Polska mogła łatwo wygrać wojnę z maleńką Litwą, ale Warszawa, oderwana od powstałej rzeczywistości, bo marząca ciągle o ponownym braterskim współżyciu Litwinów z Polakami – Litwy z Polską, wcale nie chciała podboju czy ukarania Litwy za chociażby jej wspieranie Związku Sowieckiego w wojnie z Polską w 1920 r. Zaniechała tego, pozwalając tym samym Litwie na prowadzenie wyjątkowo złośliwej antypolskiej polityki w Europie i na gorsze od pruskiego i rosyjskiego traktowanie tamtejszych Polaków. Niestety, jak pokazuje historia Polski, Polacy byli i są często największymi wrogami Polski i narodu polskiego! A prawie zawsze prowadzili i prowadzą beznadziejną politykę zagraniczną. To tylko dlatego Polska – przez kilka wieków największe państwo Zachodniej Europy w 1795 r. zniknęła z mapy politycznej Europy.
W okresie istnienia Litwy Kowieńskiej (1918-40) Litwini stali się polakożercami do ostatnich możliwych granic. To polakożerstwo u nich – rzekomych katolików stało się tak wielkie, że stanowi ono po dziś dzień jestestwo duszy litewskiej. Odważny historyk litewski Alfredas Bumblauskas tak tłumaczył tę ciężką zapadłość psychiczną w audycji „Komentarze tygodnia” w prywatnej litewskiej stacji telewizyjnej TV3: „Cała nasza litewska tożsamość jest antypolska. My, współczesny naród litewski, urodziliśmy się jako antypolacy. Najważniejsi XIX-wieczni twórcy naszej tożsamości narodowej mówili, że podstawowym dążeniem tworzącego się narodu litewskiego powinno być wyzwolenie się spod dominacji polskiej (zasianie nienawiści do Polski i Polaków i wszystkiego co polskie)...”. Zdaniem Bumblauskasa każdy humanista i naukowiec litewski powinien zadać sobie pytanie, co osobiście zrobił, by przezwyciężyć te uformowane w okresie międzywojennym antypolskie stereotypy we wszystkich naukach, a w tym i w polityce. Jego zdaniem w tej dziedzinie nie zrobiono nic albo bardzo mało (Kresy24.pl 18.5.2011) i dlatego ta nienormalna i niezdrowa nienawiść do Polski i Polaków jest ciągle żywa na Litwie i u prawie wszystkich Litwinów. Powtarzam: ta nienormalna i niezdrowa nienawiść do Polski i Polaków zakwitła na przedwojennej Litwie pod fachowym okiem ogrodnika, którym był (i ciągle jest) litewski Kościół katolicki. Bo to on – jego psim obowiązkiem było (i jest) dbanie o zdrowie moralne narodu, ponoć prawie w całości „katolickiego”, o to, aby Litwini byli prawdziwymi chrześcijanami. Tymczasem on wspólnie ze świeckimi nacjonalistami odczłowieczył społeczeństwo litewskie, co szczególnie stało się smutnym faktem w okresie II wojny światowej, kiedy to prawie wszyscy Litwini postawili na hitlerowskie Niemcy i z wielką energią i poświęceniem wspierali ich zbrodnie przeciwko Polakom, Żydom (Holokaust – Niemcy tylko przyglądali się jak Litwini wymordowali 200 000 Żydów litewskich oraz w Wilnie i na Wileńszczyźnie), Rosjanom i Białorusinom. W tym upadku moralnym, w tym bandytyzmie i ludobójstwie Litwini mogli konkurować jedynie z hitlerowcami okupującymi Polskę w latach 1939-1945 i z okupującym polskie Ziemie Wschodnie w latach 1939-41 Związkiem Sowieckim. Nastąpiło totalne odczłowieczenie tego małego narodku. A miało ono początek właśnie na Litwie Kowieńskiej, gdzie Polak dla nacjonalistycznego rządu litewskiego nie był człowiekiem. Również Polak-katolik dla Litwina-„katolika” także nie był człowiekiem i chyba katolikiem! Było to widoczne na każdym kroku w miejscach publicznych włącznie z kościołami, jeśli Litwin wiedział, że ma do czynienia z Polakiem. Szczególnie widoczne to było w Sejmie litewskim (Seimas). Jak wspomina polski poseł Wiktor Budzyński: „Nikt z Litwinów (w Sejmie) nie witał się z nami, nie nawiązywał znajomości, nawet z najbliższych sąsiadujących foteli. Każdy omijał Frakcję naszą lub poszczególnych jej członków, spotykanych na korytarzach, w obawie o posądzenie go o jakąś znajomość” (P. Łossowski). Co więcej, polskich posłów nagminnie wyzywano, a nawet w 1922 r. pobito posła Śnielewskiego, a w innego posła polskiego, ks. Bronisława Lausa rzucił krzesłem poseł Jonas Bildušas. Wśród posłów litewskich, którzy bojkotowali posłów polskich w Sejmie litewskim była duża gromadka litewskich księży katolickich i dużo więcej ich zwolenników. No i oczywiście nic nie zareagowali na pobicie posła Śnielewskiego i rzucenie krzesłem w księdza (!) Bronisława Lausa, uważając zapewne, że księżom litewskim tak wolno postępować, że mają na to przyzwolenie od Boga. Gorzej, podczas posiedzenia litewskiego Sejmu Ustawodawczego 6 lipca 1921 r. działacz mniejszości polskiej w przedwojennej Litwie i poseł na ten Sejm z listy polskiej, ksiądz (!) Bronisław Laus został publicznie nazwany przez posła litewskiej chadecji, księdza (!) Mykolasa Krupavičiusa "wszą" (Bronisław Laus Wikipedia); podobnym epitetem ten ksiądz-poseł obdarzył wówczas wszystkich Polaków mieszkających na Litwie: „wszy naszego litewskiego narodu”. Ile w tym obrzydliwym księdzu było nienawiści do Polaków na Litwie poświadcza także ten oto przykład: w 1920 r. litewski Sejm/Seimas uchwalił ustawę o ochronie państwa, do której, za wzorem kolonistów angielskich w Południowej Afryce, kiedy to po raz pierwszy w dziejach utworzono obozy koncentracyjne dla podejrzanej, ale zupełnie niewinnej ludności boerowskiej, wprowadzono paragraf zakładający stworzenie obozów odosobnienia dla „wrogów niepodległości”. Referujący projekt poseł ksiądz Krupavičius przyznał, że chodzi głównie o Polaków „którym sądownie nie można udowodnić dokonanych przewinień” (K. Buchowski Polacy w niepodległym państwie litewskim 1918-1940 Białystok 1999). Oto prawdziwy w tamtych latach kapłan litewski – ponoć sługa Boga i głosiciel Jego przykazania miłości każdego człowieka! Jak mówią Rosjanie: „Napluć i przykryć”. Nienawiść do Polaków, szczególnie na Litwie sączyły wszystkie czasopisma litewskie, wśród których jednak prym wiodły tzw. czasopisma katolickie, przechowywane dzisiaj w szeregu bibliotekach na Litwie i z których czerpie natchnienie wielu współczesnych Litwinów.
Rząd litewski starając się o międzynarodowe uznanie dla Litwy Kowieńskiej 12 maja 1922 r. wydał tzw. deklarację o ochronie mniejszości narodowych, którą 4 grudnia 1923 r. aprobował Sejm litewski i 11 grudnia 1923 r. Rada Ligi Narodów w Genewie. Deklaracja ta okazała się nic nieznaczącym świstkiem papieru, bowiem katolickim nacjonalistom litewskim rządzący Litwą (Litwą do 1926 r. rządziła partia chadecka, czyli katolicka) i katolickiemu Kościołowi litewskiemu kierowanemu także do 1926 r. przez biskupa żmudzkiego/kowieńskiego Pranciškusa Karevičiusa przyświecały zupełnie inne plany odnośnie mniejszości narodowych, a przede wszystkim wobec Polaków, zamieszkujących Litwę Kowieńską. Polacy po prostu mieli zniknąć na terytorium Litwy Kowieńskiej, bo tego domagała się patologiczna nienawiść nacjonalistów litewskich do Polski i Polaków, w tym prawie wszystkich księży litewskich, szczególnie młodych, wychowanków zlitwinizowanych w ducha nacjonalistycznym seminariów duchownych w Sejnach i Kownie. To była ich swoista droga do boga. Ale nie chrześcijańskiego, ani nawet nie Dievasa – pogańskiego litewskiego boga - opiekuna światła niebiańskiego, boga pokoju i przyjaźni, ani Perkunasa – boga sprawiedliwości, a tylko do Velinasa (Velniasa) - diabła, złego i strasznego władcy królestwa podziemi/piekła. Księża litewscy jawnie odwoływali się do pomocy diabła w staraniach o unicestwienie Polaków na Litwie Kowieńskiej. Ich hasłem było wyznanie ks. Mykolasa Krupavičiusa, jednego z czołowych polityków litewskich, który zaraz po ukończeniu w 1913 r. seminarium duchownego w Sejnach, będącego już wtedy kuźnią polakożerców, powiedział: „Pójdę z samym diabłem, jeżeli dopomoże to wyzwolić Litwę (z rzekomej polskiej niewoli)” (P. Błaszkowski). Dlatego w 1922 r. Władysław Studnicki pisał: „duchowieństwo na Litwie przepojone jest zoologicznym nacjonalizmem”, czyli ideą daleką od nauki Jezusa Chrystusa.
O niskim poziomie chrześcijańskiego wykształcenia kleru litewskiego potwierdziła działalność na Litwie w roli wizytatora apostolskiego (czyli Stolicy Apostolskiej) w latach 1925-26 abpa Jerzego Matulewicza. W jego biogramie czytamy: „Osobiście skłonił kilku kapłanów, aby powrócili do praktyki codziennego odprawiania mszy św.; natomiast księży zlaicyzowanych, którzy stali na czele różnych partii politycznych i pracowali w rządzie, wezwał do powrotu do zajęć duszpasterskich”. Ponadto, na odbytym zjeździe podniósł na duchu i lepiej zorientował w sprawach duszpasterskich dziekanów diecezji żmudzkiej” (Hagiografia polska, t. 2, Poznań 1972). Dlatego nie można się dziwić, że tacy „księża” – nacjonaliści w szponach Szatana jako proboszczowie mieli największe możliwości ku temu, prowadzili bezwzględną, często wręcz brutalną, często połączoną z rozlewem krwi walkę z Polakami i polskością w kościołach na Litwie. Tym bardziej, że w państwie litewskim mieli na to przyzwolenie od biskupów i władz litewskich.
Działalność uzdrowieniowa abpa Jerzego Matulewicza niewiele poprawiła sytuację panującą w litewskich seminariach duchownych i w Kościele litewskim. Bowiem powołania kapłańskie w okresie międzywojennym również często nie wypływały z głębokiej wiary, a tylko z pazerności (dla życia w dobrobycie) i robienia kariery, albo z chęci spokojnego i dostatniego życia. Ten ostatni powód potwierdza praca Pawła Chudzika Kryzys wśród braci mariańskich na Litwie w latach 1933-38 (w:) Ephemerides Marianorum. Studia historyczno-teologiczne Nr 1 (2012). Otóż podczas wielkiego kryzysu gospodarczego na świecie na początku lat 30. XX w. kilkadziesiąt młodzieńców wstąpiło do nowicjatu zakonu marianów w Mariampolu na litewskiej Suwalszczyźnie jednak, kiedy po kilku latach sytuacja gospodarcza na Litwie się poprawiła, prawie wszyscy opuścili zakon. Z pewnością podobnie było w innych zakonach litewskich. Służenie Bogu i ludziom było na ostatnim miejscu tak podczas wstępowania do seminarium jak i w późniejszej pracy „duszpasterskiej” wśród tych, którzy doczekali wyświęcenia.
Najlepszymi tego przykładami, a zarazem najgłośniejszymi wówczas były przypadki znanego poety i pisarza, ks. Vincasa Mykolaitisa-Putinasa (1893-1967), który w 1935 r. zrzucił sutannę i ożenił się oraz ks. Jonasa Ragauskasa, wyświęconego na kapłana także w 1935 r. i w latach 1944-48 profesora seminarium duchownego w Kownie. Wierząc w trwałe zwycięstwo komunizmu na Litwie w 1948 r. nie tylko że zrzucił sutannę, ale także rozpoczął działalność antyreligijną: z profesora seminarium duchownego zamienił się w zawodowego lektora ateizmu i wydał 7 antyreligijnych książek oraz przetłumaczył z polskiego na litewski antyreligijną książkę Zenona Kosidowskiego Opowieści biblijne (ciekawe, że byli seminarzyści i księża przez swą wiedzę teologiczną i poznane sekrety kapłaństwa są w swojej działalności ateistycznej i antykościelnej najbardziej przekonywujący). Takich przypadków była cała masa. Wracając do Vincasa Mykolaitisa to choć w końcowym okresie studiów seminaryjnych targały nim wątpliwości co do własnego powołania, ostatecznie w 1915 r. przyjął święcenia kapłańskie, jednak nie podjął pracy duszpasterskiej (Wikipedia). Dwa lata przed zrzuceniem sutanny, w 1933 r. napisał powieść Altorių šešėly (W cieniu ołtarzy). Jest ona oparta na własnych przeżyciach autora. Bohater książki Ludwik Vasaris trafia do seminarium duchownego przypadkowo, głównie z woli rodziców i tam staje przed nim problem powołania kapłańskiego. Analizując przeżycia młodego seminarzysty, który nie może sobie poradzić z rozwiązaniem tego problemu we własnym sumieniu, autor ukazuje drogę, która - mimo iż pozostał człowiekiem wierzącym - doprowadziła go później do decyzji zerwania ze stanem kapłańskim. Powieść ukazała się po raz pierwszy w przekładzie polskim w 1938 r., a następnie w 1959 r. Nawisem mówiąc Mykolaitis był doskonałym znawcą literatury polskiej oraz przełożył na litewski Konrada Wallenroda i Pana Tadeusza A. Mickiewicza.
Cały okres istnienia Litwy Kowieńskiej (1918-40) był drogą krzyżową dla tamtejszych Polaków i ponownym krzyżowaniem Jezusa Chrystusa przez Kościół litewski, bezprawnie nazywający siebie katolickim. Jednak chyba najgorsze były lata 1918 - 1926, to jest, kiedy u władzy na Litwie była chadecja (katolicy) i w okresie sprawowania urzędu biskupa żmudzkiego (ostatniego) przez Franciszka Karewicza/Pranciškus Karevičius w latach 1914-26. Urodził się on na Żmudzi w 1861 r. jako Franciszek Karewicz i zmarł w Mariampolu 30 maja 1945 r. Ukończył studia teologiczne w Cesarskiej Rzymskokatolickiej Akademii Duchownej w Petersburgu. Powstała ona w 1833 r. z wydziału teologicznego właśnie zamkniętego przez carat polskiego Uniwersytetu Wileńskiego i również polskiego Głównego Seminarium Wileńskiego najpierw jako Wileńska Rzymsko-Katolicka Akademia Duchowna. W 1842 r. na polecenie władz carskich przeniesiono ją do Petersburga i została podporządkowana arcybiskupowi mohylewskiemu (było to arcybiskupstwo polskie). Po likwidacji w 1867 r. Warszawskiej Akademii Duchownej jej studentów przeniesiono do petersburskiej akademii. Językiem wykładowym była łacina i język rosyjski, jednak dlatego, że wszyscy jej rektorzy oraz większość profesorów i studentów była Polakami, panował w niej duch polski; znajdująca się w budynku Akademii kaplica była pw. polskiego świętego Jana Kantego. Dlatego po bolszewickiej rewolucji październikowej w 1917 r. Akademia została zamknięta i przeniesiona do Polski, gdzie stała się Katolickim Uniwersytetem Lubelskim (1918); w gronie jego wykładowców znaleźli się również profesorzy Akademii, a zaczątkiem biblioteki uniwersytetu były księgozbiory wykładowców zakupione przez Karola Jaroszyńskiego. Franciszek Karewicz, chociaż czuł się Litwinem miał wiele powiązań z Polakami, np. w samej Akademii, został kanonikiem mohylewskim, jego konsekratorem był arcybiskup mohylewski Wincenty Kulczycki, a współkonsekratorem biskup Jan Cieplak, później pierwszy polski arcybiskup wileński. 20 lutego 1914 r. został prekonizowany ostatnim biskupem żmudzkim (biskupi rezydowali w Kownie), które swym zasięgiem obejmowało ponad 70% obszaru Litwy Kowieńskiej wraz z jej stolicą - Kownem. Biskupstwo żmudzkie należało do polskiej prowincji kościelnej (w 1421 r. zostało włączone do metropolii gnieźnieńskiej, a od 1798 r. do polskiej metropolii mohylewskiej), stąd do 1925 r. zaliczany był do grona biskupów polskich. Sakrę biskupią przyjął 17 V 1914 r., a więc przed samym wybuchem I wojny światowej. W 1915 r. wojska niemieckie zajęły Litwę. Duchowieństwo żmudzkie było już wówczas zarażone polakożerczą pandemią. Karewicz jako biskup żmudzki/kowieński popłynął z prądem. A że, jak mówi stare porzekadło: z prądem płynie zdechła ryba, więc Karewicz zdechł tym samym jako chrześcijanin. Stał się prawdziwym narzędziem w rękach Szatana. Polakożerstwo biło od niego na milę. Nawiązał współpracę z niemieckimi panami Litwy – Paulem Hindenburgiem, Erich Ludendorffem – faktycznym panem Litwy i Matthiasem Erzbergerem, wspierając ich walkę z Polakami i polskością na Litwie. Po powstaniu państwa litewskiego przyjął obywatelstwo litewskie i wcześniej zlitwinizował swoje nazwisko na Pranciškus Karevičius. Jednocześnie swoje polakożerstwo doprowadził do zenitu. Jak pisze Z.S. Brzozowski: „Prześladowanie Polaków od pierwszych lat istnienia Litwy Kowieńskiej było dziełem rządu i duchowieństwa litewskiego” do 1926 r. będącego pod dowództwem Pranciškusa Karevičiusa, a następnie do 1944 r. arcybiskupa i metropolity kowieńskiego Juozasa Skvireckasa. Wszyscy inni biskupi litewscy okresu Litwy Kowieńskiej wcale nie byli od nich lepsi.
Oto pełna lista okrytych hańbą i grzechem biskupów litewskich – osób najbardziej odpowiedzialnych za prześladowanie polskich katolików na Litwie Kowieńskiej: Pranciškus Karevičius (Franciszek Karewicz) - biskup żmudzki z siedzibą w Kownie 1914-26, Juozapas Skvireckas - sufragan żmudzki w Kownie 1919-26 i arcybiskup kowieński 1926-44 (uciekł z Niemcami), Vincentas Brizgys – sufragan kowieński 1940-92, Mečislovas Reinys- koadiutor wileński 1926-1940 i sufragan wileński 1940-47 (nominacja ta łamała konkordat Polski z Watykanem z 1925 r.; przed wojną kłamano dla zamydlenia oczu rządu polskiego, że jest koadiutorem Wyłkowyszek), Antoni Karaś (Antanas Karosas) – biskup Wyłkowyszek, Justinas Staugaitis – biskup Telsz 1926-39, Vincentas Borisevicius - biskup Telsz 1940-46, Juozapas Kukta - biskup Koszedarów 1926-42, Kaziemiras Paltarokas - biskup Poniewieża 1926-58. Byli to nie słudzy Boga, a purpuratowi słudzy Szatana, którzy, jeśli piekło naprawdę istnieje, tam się dzisiaj znajdują.
O biskupie sejneńskim Antonim Karasiu już pisałem powyżej. Tutaj tylko dodam, że po powstaniu państwa litewskiego w 1918 r. przeniósł na część litewską Suwalszczyzny – najpierw do Mariampola, a potem do Wyłkowyszek, zabierając ze sobą bezprawnie, czyli kradnąc skarbiec katedry sejneńskiej (który nigdy nie został zwrócony Polsce). Przyjął obywatelstwo litewskie i zaczął używać zlituanizowanego urzędowo nazwiska - Antanas Karosas. Kiedy podczas niemieckiej okupacji Suwalszczyzny podczas I wojny światowej Niemcy pozwolili na ponowne otwarcie seminarium duchownego w Sejnach, przyjmował do niego tylko Litwinów, chociaż w diecezji mieszkało więcej Polaków-katolików niż Litwinów. Jako rzekomy kapłan chrześcijański splamił się wówczas tym (nie po raz pierwszy w stosunkach z Polakami), że gdy „klerycy polscy (z tego seminarium) wracali (z zesłania) w Rosji obdarci i wyniszczeni, seminarium zamknęło przed nimi drzwi, bo nie znali języka litewskiego” (Ks. Witold Jemielity Parafie polsko-litewskie na Suwalszczyźnie w latach 1919-1939 Studia Ełckie 8/2006). Przysługuje jemu „zaszczytny” tytuł pogromcy polskiego katolicyzmu na Suwalszczyźnie litewskiej. Jego biskupem pomocniczym był Mečislovas Reinys, który był członkiem skrajnie polakożerczej – do potęgi milionowej organizacji Związek Wyzwolenia Wilna, a w latach 1941-47 bezprawnym arcybiskupem litewskim w Wilnie (prohitlerowski papież Pius XII mianował go wbrew zawartemu z Polską konkordatowi w 1925 r.!), który w latach 1940-47 dał się poznać jako wyjątkowo brutalny prześladowca polskich katolików w tym mieście.
O antypolskiej działalności bpa Pranciškusa Karevičiusa pisze Krzysztof Buchowski w pracy Polacy w niepodległym państwie litewskim 1918 – 1940 (Białystok 1999). Pisze m.in., że podczas debaty konstytucyjnej w Sejmie Ustawodawczym chadecji, mającej swe korzenie rzekomo w chrześcijaństwie i na którą działalność wielki wpływ miał bp Pranciškus Karevičius, udało się Kościołowi przeforsować cały szereg zapisów, które podkreślały i umacniały jego rolę i religii katolickiej w życiu publicznym. Praktyka rządów chadeckich (rządzili do 1926 r.) sprawiła, że interesy państwa, narodu i Kościoła zostały niemal ze sobą utożsamione. Polsko-litewski spór w kościołach w okresie budowy oraz umacniania niepodległości z impetem przekształcał się zatem konflikt nie tylko języka kazań, śpiewów i spowiedzi, ale w gwałtowny antagonizm z funkcjonariuszami państwa przekonanymi o swej misji religijnej, którą na gruncie litewskim utożsamiali z litewskim interesem narodowym. Niby chrześcijańska Chrześcijańska Demokracja rządząca do 1926 r. konsekwentnie pozostawała ugrupowaniem nacjonalistycznym i – z różnych powodów – wyraźnie agresywnym w swej antypolskiej retoryce. Obraz sytuacji dodatkowo komplikował się, gdy idee narodowe, najgłębsze przekonania polityczne oraz swoiście pojmowany patriotyzm znajdowały priorytet w tak delikatnej materii jaką jest wiara. W warunkach religii wspólnej dla Litwinów i Polaków, wspólnych świątyń i wspólnych kapłanów, dalsza eskalacja konfliktu w kościołach wydawała się zatem nieunikniona.
Znakomita większość litewskiego duchowieństwa skupiała się oczywiście wokół chadecji, która była skrajnie antypolska. W powszechnej opinii głównym ośrodkiem generującym antypolskie nastroje pozostawał także kowieńska (żmudzka) kuria biskupia, będąca posłusznym narzędziem w rękach bpa Karevičiusa. Wrażenia te, jak pisze prof. Buchowski, utwierdzały publiczne wystąpienia biskupa, który w czasach konfliktu z Polską określał walkę z polskimi wpływami na Litwie jako podstawowy cel litewskiego duchowieństwa. Dlatego Polacy w parafiach demonstracyjnie bojkotowali jego osobę podczas wizytacji kościołów (K. Buchowski Polacy w niepodległym państwie litewskim 1918-1940 Białystok 1999).
Podczas rządów chadecji Kościół litewski czuł się bezkarny w swych bezwzględnych antypolskich akcjach. Kary ze strony biskupiej spotykały polskich księży wspierających polską działalność. Dlatego w miarę umacniania się chadecji u władzy ogół litewskiego duchowieństwa przystąpił do bezwzględnej akcji, której celem było ograniczenie resztek polskiego stanu posiadania w Kościele katolickim (H. Wisner). Teraz do akcji tej dołączyli także księża, niekiedy polskiego pochodzenia, którzy do tej pory w konflikcie polsko-litewskim utrzymywali stanowisko neutralne. Byli to już zazwyczaj kapłani w średnim lub częściej starszym wieku i obawiali się z pewnością trudnego dla nich życia pod każdym względem poza Kościołem. Najwyżej kilkudziesięciu księży miało odwagę pozostać Polakami. Takich wysyłano wówczas do pracy w parafiach czysto litewskich. Tylko nieliczni mogli pracować wśród Polaków. Tak na pokaz: że niby tolerancja obowiązuje na Litwie i w Kościele litewskim.
Zważywszy na ogromną rolę religii, szczególnie w środowiskach wiejskich, było bardziej niż pewne, że właśnie bezwzględna akcja mająca na celu eliminację resztek polskiego stanu posiadania w Kościele litewskim będzie najbardziej antagonizowała litewskich i polskich sąsiadów. Litewscy biskupi i duchowni tym się w ogóle nie przejmowali, w myśl jezuickiego powiedzenia: „Cel uświęca środki”. Nawet ten barbarzyński – z piekła rodem.
Przedstawiciele polskiej społeczności 21 grudnia 1923 r. usiłowali interweniować u biskupa Karevičiusa wręczając mu memoriał obrazujący położenie i postulaty wiernych narodowości polskiej, jednakże bez wyraźnego rezultatu. Zwrócono się więc o pomoc nuncjusza papieskiego w Kownie, arcybiskupa Antoniego Zacchiniego. Polska delegacja - Wiktor Budzyński i Bolesław Lutyk, z ust biskupa usłyszała jedynie zdawkowe zaprzeczenia zasadności pretensji, od nuncjusza zaś jedynie wyrazy współczucia (tyle warte i skuteczne co przysłowiowe „umarłemu kadzidło) oraz wyraźnie akcentowaną obawę, że jakakolwiek interwencja w tej sprawie mogłaby doprowadzić do zaognienia stosunków kleru litewskiego z Rzymem i stworzenia Kościoła narodowego na Litwie.
Biskup Pranciškus Karevičius mając pewność, że ze strony Watykanu nic mu nie grozi, bo wiadomo, że w sprawach etnicznych konfliktów w Kościele katolickim tzw. Stolica Apostolska ZAWSZE jak Piłat obmywa ręce, prawie zaraz po powstaniu państwa litewskiego usunął język polski jako przedmiot nauczania w seminarium duchownym w Kownie (w tym przypadku Karevičius postąpił gorzej niż postępowali Prusacy/Niemcy, także wielcy polakożercy - niemieccy biskupi Wrocławia, bowiem w tamtejszym seminarium duchownym wykładany był język polski, aby znali go także kapłani pracujący w parafiach polsko-niemieckich na Śląsku) i razem z biskupem sejneńskim Antanasem Karasosem usunęli język polski prawie we wszystkich kościołach (w ponad 150 – H. Wisner; Maciej Trojnar Spory o polskie nabożeństwa w kościołach na Litwie 1918-1940 (w:) IV International Lithuania Congress 22-24 of May University of Wrocław, Poland), gdzie jeszcze się uchował oraz z katechizacji (a więc nie tylko Niemcy zabraniali uczyć dzieci polskie religii po polsku). Biskupi litewscy tylko w kilku kościołach, w których było wyjątkowo dużo polskich parafian, pozwolili na odprawianie polskich nabożeństw, przez co bardzo wiele parafii więcej polskich niż litewskich lub polsko-litewskich zostało pozbawionych polskich nabożeństw - ostatnie na całej Litwie nabożeństwo polskie w Kownie zlikwidowano w 1937 r., pozbawiając tym samym 30 tysiącom (według tendencyjnych danych litewskich 16 tys.) polskich katolików w mieście jakiegokolwiek duszpasterstwa polskiego. Biskupi litewscy doprowadzili do tego, że na terenach zamieszkałych przez Polaków nie było ani jednaj parafii obsadzonej przez księdza Polaka (B. Makowski Litwini w Polsce 1920-1939 Warszawa 1986), a polskich księży, jak już wspomniałem, kierowali do parafii na Żmudzi, gdzie nie było w ogóle Polaków. Np. przywódcę duchowego Polaków w Kownie, ks. Polikarpa Maciejowskiego władze duchowne wysiedliły najpierw do Chwałojni, a następnie do wsi Wydsodze, gdzie musiał duszpasterzować Żmudzinom. Na Żmudź wysiedlono w 1924 r. także 11 polskich zakonnic – benedyktynek z jedynego polskiego klasztoru na Litwie – w Kownie. Biskupi natomiast księży litewskich kierowali do parafii polskich i jednocześnie zarządzili, aby odmawiali jakiejkolwiek posługi kapłańskiej (nawet spowiedzi!) w języku polskim. Zakaz ten był przestrzegany do tego stopnia, że znający język polski księża litewscy odmawiali słuchania spowiedzi w języku polskim starszych osób, które nie znały dobrze języka litewskiego. Nie mogła wreszcie istnieć żadna polska organizacja czy instytucja katolicka. Założony w 1924 r. przez ks. Bronisława Lausa dwutygodnik katolicki „Dzwon Świąteczny” mógł być wydawany w zaledwie 1000 egzemplarzy i w 1937 r. został zlikwidowany.
To właśnie za urzędowania bpa Karevičiusa doszło w latach 1924-1926 do prawdziwej antypolskiej ofensywy w kościołach. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że za nią odpowiedzialni byli księża litewscy, jako jej inspiratorzy. Jej początkowym sygnałem stała się wspomniana powyżej sprawa dziesięciu (w innych źródłach 11) polskich zakonnic z klasztoru sióstr benedyktynek w Kownie. Został on założony w Kownie w 1650 r. i jako jeden z niewielu klasztorów w zaborze rosyjskim nie uległ kasacji; po ogłoszeniu w 1905 r. przez cara Mikołaja II ukazu tolerancyjnego otwarto w nim nowicjat (Encyklopedia Katolicka Tom II Lublin 1976). Jeszcze w 1920 r. zarządzeniem ówczesnego nuncjusza wizytującego Litwę, Achille Rattiego, klasztor został wyłączony spod jurysdykcji biskupa żmudzkiego i oddany pod zarząd delegatury apostolskiej w Kownie. Przełożonym zakonnic został wyznaczony Polak, ks. Franciszek Pacewicz. Litewskie władze duchowne i kościelne usilnie zabiegały w Rzymie o likwidację klasztoru - owej – jak mówili „prawdziwej cząstki Polski w stolicy Litwy”. Niemałe znaczenie miał przy tym fakt, iż niewielki klasztor posiadał dobra ziemskie i nieruchomości w Kownie i okolicy. Wreszcie w lutym 1924 r. uzyskano zgodę na przeniesienie sióstr do Chwałojń (Kolainiai) na Żmudzi.
Jak się jednak okazało, sprawa klasztoru dopiero zapoczątkowała kolejne posunięcia. W okresie od marca do maja 1924 r. w całym kraju miały miejsce chuligańskie napady bliżej niezidentyfikowanych bojówek młodzieżowych na polskich księży, rozpędzanie i zakłócanie mszy w języku polskim oraz pobicia wiernych w kościołach. W Kownie akcja skoncentrowała się na kościele pokarmelickim i kościele św. Teresy oraz w kościele Serca Jezusowego na Szańcach. Naoczny świadek tych wydarzeń Władysław Wielhorski pisze: „20 stycznia 1924 r. w kościele Karmelickim w Kownie miało miejsce zakłócenie ustalonego porządku nabożeństw przez bandę przybyszów. Tym został rozpoczęty szereg zorganizowanych napaści na kościoły (polskie)... 27 stycznia - banda nie dopuściła do wygłoszenia kazania polskiego w kościele Karmelickim przez okrzyki, śmiechy, popychania... 2 lutego – taż banda nie dopuściła do śpiewów polskich suplikacji w tymże kościele po wotywie. Nieustającym rykiem napastników udaremniono; 17 lutego – napad bandy przeniósł się do kościoła Św. Trójcy. Udaremniono polskie kazanie i śpiewy...” (Byt ludności polskiej w państwie litewskim w świetle dochodzeń jej praw przed Ligą Narodów (w Genewie) Wilno 1925).
Posłowie polskiej frakcji sejmowej Budzyński i Lutyk natychmiast poprosili o ponowną audiencję u biskupa i przedstawili mu memoriał podpisany przez blisko 7000 mieszkańców Kowna. Według relacji Budzyńskiego biskup Karevičius oznajmił, że „w odradzającym się państwie litewskim naród musi odrobić to, co polonizacja przez stulecia sprawiła” („Dzień Kowieński” 16.3.1924). Jak wspomina Budzyński: „Odnieśliśmy raczej wrażenie, że traktowani byliśmy nie jak przedstawiciele diecezjan Polaków przez swojego biskupa, lecz jak antagoniści polityczni przez polityka, który na przytoczone mu fakty ucisku nie znajduje innych odpowiedzi jak wskazanie w rodzaju zapytań w rodzaju: „A czym lepszy generał Żeligowski?”, „Czego wy wobec tego chcecie od nas?”. Biskup zastrzegł także, iż przyjmował będzie jedynie indywidualne skargi, dlatego wkrótce też przestał przyjmować polskie delegacje z podobnymi memoriałami z innych parafii. Awantury w kościołach w niektórych przypadkach stały się natomiast pretekstem do przesuwania godzin nabożeństw odprawianych w języku polskim na bardzo wczesne godziny ranne lub do wydania zakazu odprawiania mszy po polsku.
Posłowie próbowali także poruszyć sprawę zajść w kościołach w Sejmie litewskim. Premier i minister sprawiedliwości Antanas Tumenas gwałtownie zaatakował wtedy posłów polskich mówiąc m.in., że „posłowie na mocy Konstytucji są i powinni być przedstawicielami Narodu Litewskiego. Nie powinni być przedstawicielami innego narodu”. Budzyński nawiązując do ogólnej sytuacji posłów polskich replikował: „Dopóki milczeliśmy w Sejmie – byliśmy dobrzy, lecz gdy ostatecznie zmuszeni byliśmy podnieść tu głos w obronie uciśnionych, zostaliśmy (nazwani) zdrajcami państwa”. Swoistą zemstą rządu była specjalna uchwała Rady Ministrów na mocy której pozbawiono obywatelstwa i wydalono z Litwy znanego działacza polskiego – z Biura Informacyjnego Władysława Wielhorskiego, który informował o pogromach Polaków w kościołach (K. Buchowski).
Zajścia chuliganerii litewskiej w kościołach powtarzały się przez cały następny rok, szczególnie wiosną i jesienią, podsycane przez propagandę rządową i polakożercze duchowieństwo. I tym razem wykorzystywano je do likwidowania polskich nabożeństw w kolejnych kościołach. Pogrom dokonany w Kownie w tymże roku tak opisuje prof. Piotr Łossowski: „26 września 1926 r. w kościele Św. Trójcy w Kownie odbyć się miała właśnie jubileuszowa procesja, ale nie doszło do niej. Na łagodne perswazje ze strony polskiej banda uzbrojona w kije okute w żelazo, rzuciła się na Polaków okładając ich ze wszystkich stron pięściami i kijami z okrzykiem „Won w kościoła”, „Bij” itd. Powstała panika. Wśród płaczu i lamentu kobiet i dzieci tłum uciekając rzucił się do drzwi. Tymczasem rozjuszeni napastnicy zamknęli wyjście z kościoła, gdzie zaczęła się dzika rozprawa z bezbronnymi wiernymi Polakami. Polała się krew...”. Krzysztof Buchowski dodaje, że mimo natychmiastowej reakcji posłów polskich, obecnych na miejscu zdarzeń, policja odmówiła interwencji, tłumacząc się zbyt małą liczebnością obecnych funkcjonariuszy. 4 Polaków zostało ciężko rannych, 50 odniosło obrażenia, zniszczono wyposażenie kościoła. Szpital miejski odmówił przyjęcia rannych. Moralną odpowiedzialność za ten bandytyzm Polacy obarczali działaczy chadeckich i litewskie duchowieństwo („Chata Rodzinna” Nr 36 1926 Kowno, „Dzwon Świąteczny” Nr 40 1926, Kowno). Rządowa „Lietuva” z 28 IX 1926 i katolicki „Rytas” śmieli nawet zwalić winę na Polaków za brutalne zachowanie się katolickiej chuliganerii litewskiej.
Spośród wielu innych antypolskich akcji bpa Pranciškusa Karevičiusa należy wspomnieć, że w 1924 r. rząd litewski wspólnie z nim planował urządzać nielegalne pielgrzymki „religijne” przez „zieloną” granicę do Polski – do Wilna, na czele których mieli iść księża w otoczeniu chmary dzieci, tak aby polska straż graniczna była bezradna w ich zatrzymaniu. Ingerował wówczas Watykan i biskupowi Karevičiusowi dano do zrozumienia, że Stolica Apostolska jest stanowczo przeciwna „wykorzystywaniu praktyk religijnych dla celów politycznych” i to w dodatku z udziałem dzieci (P. Łossowski). Karevičius zgodził się na to, aby jego diecezja była miejscem zsyłki dla wysiedlanych z polskich czy mieszanych polsko-litewskich parafii księży polskich z innych terenów Litwy Kowieńskiej, jak również zabronił księdzu polskiemu z Kowna Bronisławowi Lausowi kandydowania na posła do Sejmu litewskiego, podczas gdy inni księża, narodowości litewskiej, mogli bez przeszkód ubiegać się o parlamentarne mandaty. Wielu Polaków mieszkających na Litwie Kowieńskiej, szczególnie w miastach w latach 20. XX w., nie znało języka litewskiego, bo do czasu powstania państwa litewskiego był to w nich język używany przez garstkę ludzi (dominowały języki rosyjski i polski) i przez to nie mogło korzystać z sakramentu pokuty, gdyż chyba wszyscy księża litewscy przymuszeni do tego przez bpa Karevičiusa, którzy wynieśli znajomość języka polskiego nie tylko z seminariów duchownych, odmawiało słuchania spowiedzi w języku polskim. Czyli biskup i ci księża bawili się w Boga, skazując świadomie Polaków na wieczne potępienie!!! – Dzisiaj za to sami smolą się w piekle!
Na 2 lipca 1927 r. zapowiedziano odbycie w Wilnie, za zezwoleniem papieża Piusa XI, koronacji cudownego obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej, jako Królowej Polski i Wielkiej Księżnej Litewskiej (był to gest Polski w stronę litewskich katolików). Kościół polski, a także i rząd, uważali, że uroczystość o charakterze czysto religijnym, jeśli będzie wspólną manifestacją religijną, może przyczynić się do zbliżenia katolików polskich i litewskich, a tym samym polsko-litewskiego. Rząd polski na prośbę Episkopatu polskiego ogłosił jako wyraz dobrej woli, że w czasie uroczystości granica z Litwą zostanie otwarta, tak aby na uroczystość mogli przybyć pątnicy litewscy. Rząd litewski wraz z dyktatorem Antanasem Smetoną przyjęli ten gest polskiego Kościoła i rządu z oburzeniem. Litewska agencja prasowa Elta opublikowała 27 maja 1927 r. komunikat, w którym potępiła rzekome wykorzystywanie uczuć religijnych dla celów politycznych. Dziennik „Rytas” wezwał 3 czerwca rząd, aby zwrócił się z protestem do Watykanu, że wyraził zgodę na koronację obrazu. Katolickie czasopismo „Kelis” lawirowało pomiędzy niemożnością poparcia inicjatywy polskiej z przyczyn politycznych, a niechęcią do występowania przeciwko uroczystości o charakterze wyłącznie religijnym i nie bez znaczenia także dla wielu katolików litewskich, szczególnie tych mieszkających w pobliżu granicy polsko-litewskiej (przebiegała ona zaledwie 20 km od Wilna). Do końca Kościół litewski nie wyjaśnił swego stanowiska w tej sprawie, czym właściwie poparł stanowisko rządu, a wielu księży litewskich samorzutnie jawnie popierało bojkot, czym i jedni i drudzy udowodnili, że uroczystość religijna - kult maryjny musi ustąpić polityce. Natomiast rządowy dziennik „Lietuva” wpadł w antypolską histerię przed uroczystością, a 2 lipca 1927 r., tj. w dniu koronacji, stwierdził buńczucznie, że katolicy litewscy w ceremonii uczestniczyć nie będą. Także nieliczni katolicy litewscy w Polsce zbojkotowali uroczystość. Wychodzący w Wilnie „Vilniaus Aidas” nazwał bluźnierczo uroczystość „maskaradą i demonstracją polityczną” (M. Kałuski Litwa. 600-lecie chrześcijaństwa 1387-1987 Veritas, Londyn 1987, str. 83).
4 kwietnia 1926 r. została utworzona litewska prowincja kościelna, a biskupstwo żmudzkie/kowieńskie zostało arcybiskupstwem i metropolią, której podlegały nowo utworzone biskupstwa w Wyłkowyszkach, Koszedarach, Poniewieżu i Telszach. Skompromitowany jako duszpasterz katolicki biskup Karevičius, który zadzierał także z Watykanem, szczególnie w okresie starań o litewską prowincję kościelną, został wysłany na emeryturę, a pierwszym arcybiskupem metropolitą został ks. Juozas Skvireckas. Ludność polska z nadzieją przyjęła nominację Skvireckasa na arcybiskupa licząc na to, że nastąpi normalizacja kościelnych stosunków polsko-litewskich. Niestety już najbliższe miesiące udowodniły, że na żadną zmianę nie ma co liczyć. W 1927 r. doszło do ponownych ataków na polskie nabożeństwa w kościołach, w których jeszcze były odprawiane i do początku lat 30. Niemal całkowicie wyparto język polski w kościołów. W kościele w Birżach w 1928 r. zlikwidowano czytanie ewangelii po polsku. Wychodząca w Birżach gazeta „Birżu Zinios” pisała, że to skandal, aby w kościele litewskim czytana była Ewangelia po polsku dla tamtejszych polskich parafian (K. Bychowski). W kwietniu i maju 1937 r. miały miejsce nowe antypolskie ekscesy w kościele św. Trójcy w Kownie (K. Buchowski). Arcybiskup Skvireskas znalazł na nie lekarstwo – likwidację polskich nabożeństw. Zaraz potem ostatnie polskie nabożeństwa na Litwie Kowieńskiej – w kościele św. Teresy w Kownie – zostały zlikwidowane. Przywrócono odprawiania polskich mszy po nawiązaniu przez Polską i Litwę stosunków dyplomatycznych w marcu 1938 r.
Nie odprawiano już na Litwie polskich nabożeństw, nie można więc już było możliwości bić modlących się w nich Polaków. Teraz w kościołach litewskich pozostała więc tylko antypolska propaganda. I tak np. po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych między Polską a Litwą w marcu 1938 r., w kilku kościołach w całym kraju doszło do antypolskich wystąpień. Według relacji świadków, duchowni w niektórych kościołach wręcz wzywali wiernych do rozprawy z miejscowymi Polakami, obrażali polski język, parodiowali patriotyczne pieśni polskie itp. Poseł polski w Kownie Franciszek Charwat interweniował w tej sprawie u samego kowieńskiego arcybiskupa. Po audiencji 25 kwietnia 1938 roku stwierdził jednak, że w sprawach kościelnych ewentualne naciski na litewskie władze na niewiele się zdadzą. „Odcinek kościoła – pisał do przełożonych (w Warszawie) – to odcinek, na którym z całą nienawiścią i konsekwencją podtrzymywane będą hasła szowinistyczne”. To działo się wiosną, a jesienią w dniu „wileńskiego” święta 9 października 1938 r. w niektórych miastach doszło do chuligańskich antypolskich demonstracji, w tym w samym Kownie, a w Poniewieżu ksiądz z ambony wzywał do odebrania Polsce siłą Wilna (K. Buchowski Polacy w niepodległym państwie litewskim 1918-1940 Białystok 1999).
Piotr Łossowski pisze: Odnosi się wrażenie – że walka o kościoły, o nabożeństwa litewskie, była tylko formą działania, a nie celem głównym. Np. w sprawie klasztoru benedyktynek z Kownie chodziło o dokonanie zmian w kurii, o zlikwidowanie ważnego ośrodka polskiego katolicyzmu, który stał na drodze podjętej polityki litwinizacji (za ks. T. Krahelem).
W szponach Szatana byli nie tylko biskupi litewscy, ale jak już pisałem także zdecydowana większość litewskich księży katolickich.
Jak wiemy, wielu księży litewskich należało do twórców i ojców chrzestnych nacjonalizmu litewskiego o zdecydowanie antypolskim obliczu i do 1915 r. to właśnie przede wszystkim oni, gdyż świeckich nacjonalistów było wówczas niewielu i nie mieli większego wpływu na społeczeństwo litewskie jeszcze wówczas w bardzo dużym odsetki propolskie, byli odpowiedzialni za sianie nienawiści do Polaków i wszystkiego co polskie na Litwie. Uzyskanie przez Litwę własnej państwowości dało im, a przez nich Kościołowi litewskiemu potężny oręż w walce z polskością na terenie Litwy Kowieńskiej. Księża litewscy atakowali teraz Polaków bez opamiętania i podjudzali Litwinów do ataków na polskich katolików. To głównie oni, bo biskupów było tylko kilku, w przedwojennej Litwie zasiali w duszy, umyśle i czynach wszystkich Litwinów wprost zoologiczną nienawiść do Polski, i Polaków, a przede wszystkim do Polaków mieszkających na Litwie i do wszystkiego co jest polskie na litewskiej ziemi. To właśnie spośród tych księży wywodzili się wszyscy przedwojenni biskupi litewscy. I powtarzam: wszyscy oni byli polakożercami właśnie dlatego, że takimi byli w zdecydowanej większości księża litewscy, szczególnie ciemnie i grubiańscy w zachowaniu wiejscy plebani – niedouczeni w Piśmie Świętym i bez kultury osobistej, której nie mogli wynieść w wiejskich chat (podobnie i politycy litewscy), którzy stanowili prawie 90% litewskiego duchowieństwa, bo w miastach niewielu mieszkało Litwinów i w szkołach rosyjskich wychowanych na anty-Polaków. Pisaliśmy już o tym, że urodzony w biednej i prymitywnej rodzinie chłopskiej ksiądz i poseł litewskiej partii chadeckiej (katolickiej) Mykolas Krupavičius podczas posiedzenia Sejmu 6 lipca 1921 r. nazwał polskiego posła, ks. Bronisława Lausa „wszą”, a wszystkich Polaków na Litwie „wszami naszego narodu litewskiego” (to on jako minister rolnictwa w latach 1923-26 odebrał Polakom na Litwie prawie całą ziemię bez odszkodowania, łamiąc – jako ksiądz! – przykazanie „Nie kradnij”). Ks. Mikolas Krupavičius nie był jedynym „sługą Bożym” nazywającym polskich katolików „wszami”. Mykolasów Krupavičiusów było setki! Ta książka byłaby grubsza od Pisma Świętego jakbyśmy chcieli wymienić wszystkie łajdactwa-zbrodnie księży litewskich popełnione na polskich katolikach na Litwie. Musimy się ograniczyć więc do kilku (tak jak to się czyni często w sądzie) dowodów/przykładów. I tak np. w lipcu 1919 r. w Mereczu doszło do antypolskiego incydentu. Sołtys o nazwisku Janulis oraz jego syn otrzymali od litewskich władz karę po 25 uderzeń stemplem na gołe ciało za to, że otwarcie deklarowali narodowość polską. Wyrok został wykonany naprzeciwko okien plebanii miejscowej parafii katolickiej. W tym okresie służyli tam proboszcz Rylikowski (Rybikowski) i ksiądz Bakszyn (Bakszyc). Obaj uważali się za Litwinów i z nieukrywaną wrogością odnosili się do Polaków. W czasie egzekucji stali w oknach plebanii, uśmiechali się z zadowoleniem i komentowali: Polakom tak i trzeba. Wkrótce potem, w dniach 7, 8 i 9 lipca 1919 r. Merecz został zajęty przez dwa szwadrony polskie, które przybyły z nieodległych terenów znajdujących się pod polską administracją. Dowiedziawszy się od miejscowych mieszkańców o incydencie, żołnierze polscy postanowili zabrać obu księży ze sobą w celu oddania ich w ręce sprawiedliwości. Wydarzenie to spotkało się z rewanżem ze strony litewskiej – komenda litewska aresztowała grupę 40 mieszkających w Mereczu Polaków. Ponieważ nie udało im się postawić żadnych zarzutów, Litwini wydali im polecenie posprzątania pomieszczenia pełnego odchodów, śpiewając podczas wykonywania tej czynności pieśń „Boże, coś Polskę”. Zdarzenie to wstrząsnęło mieszkańcami Merecza, w tym także porządnymi Litwinami i Żydami (Joanna Gierowska-Kałłaur: Rozdział VIII. Program ZCZW w odniesieniu do ziem Litwy i Białorusi (w:) Joanna Gierowska-Kałłaur Zarząd Cywilny Ziem Wschodnich (19 lutego 1919 – 9 września 1920), Instytut Historii PAN, Warszawa 2003 i Lietuvos Mokslu Akademijos Biblioteka, Fond 13, Ap. 1 B. 103, k. 10, Notatka o zajściach w Mereczu 8 i 9 lipca do wiadomości Straży Kresowej w Wilnie, Wikipedia).
Dzieci i młodzież polska musiały uczęszczać do szkół litewskich. A tam prowadzona w duchu litewskim indoktrynacja, edukacja szkolna oraz wychowanie religijne przez litewskich duchownych odciskały swoje piętno na samoidentyfikacji młodego pokolenia. W szkołach, gdzie był duży odsetek dzieci i młodzieży polskiej tak to wyglądało: „Cały szereg przykładów można przytoczyć, kiedy nauczyciel zamiast kształcić umysł dziecka, całe lekcje poświęcał dowodzeniu, że tu w Litwie Polaków nie ma, że dzieci muszą zapomnieć języka polskiego, że nie powinni iść śladem swoich starych głupich rodziców, którzy nie chcą się wyrzekać polskiej mowy, że dzieci powinny być rozumniejsze od rodziców itd. Również księża w takich szkołach zamiast wykładać słowo Boże w najbardziej zrozumiałym dla dzieci języku, jak ongiś we Wrześni, pod Prusakiem, przymusowo wprowadzili wykłady w języku litewskim i zamiast wpajać w umysł dziecka, jak uczy nasza wiara święta, zasady miłości i zgody – wpajali nienawiść do wszystkiego co polskie, a tym samym nienawiść do rodziców, którzy chcieli być Polakami… Stary ojciec z bólem serca śledził, jak jego dziecko coraz bardziej staje mu się obcym, coraz bardziej wrogo spogląda na mówiących tylko po polsku rodziców (Początek roku szkolnego „Chata Rodzinna” 1926, nr 33, s. 1, Kowno).
O prześladowaniach polskich katolików przez księży litewskich z piekła rodem – bo definitywnie nie byli oni kapłanami Chrystusa! (czy jakiś biskup litewski ośmieli się zakwestionować to stwierdzenie?!) można napisać bardzo grubą księgę, bo miały one miejsce w setkach parafii na Litwie Kowieńskiej. Ograniczmy się więc do przytoczenia kilku przykładów z parafii frontowych – z pogranicza polsko-litewskiego, z odcinka graniczącego z polskim powiatem wileńsko-trockim, na których większość katolików stanowili Polacy.
Jak pisze Paweł Rolicki w pracy Glinciszki i Dubinki (Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2015) po powstaniu Litwy Kowieńskiej na tereny graniczące z Polską, na których większość ludności lub około połowy stanowili Polacy - oczywiście katolicy, oprócz litewskich urzędników, nauczycieli i policjantów (zwłaszcza policjantów granicznych) i osadników wojskowych do tamtejszych parafii katolickich litewski biskup koszedarski kierował księży niechętnie nastawionych wobec Polaków i polskości, a więc chętnych do walki z Polakami i polskością, którzy systematycznie, krok po kroku, rugowali język polski z życia religijnego w parafiach, aż go całkowicie wyrugowali, chociaż parafianami ciągle byli głównie Polacy. Oto przykłady dotyczących parafii w Dubinkach, Inturce, Malatach, Janiszkach, Sumieliszkach i Wieprzach.
Przybyły w latach trzydziestych do parafii dubińskiej ks. Kazys Ribikauskas rozpoczął swoją posługę od rozwiązania polskiego chóru kościelnego, a z trzydziestoosobową delegacją parafian, która przybyła prosić go o zmianę decyzji, nie chciał w ogóle rozmawiać. Jego następca w latach 1938-44 ks. Jonas Żvinys, członek miejscowego oddziału szaulisów terroryzującego Polaków, o relacjach z parafianami wspominał po latach: „Rodzice Polacy mówili do mnie, że jeśli ksiądz będzie dobry dla ich dzieci, to i oni będą dla mnie dobrzy. A ja im mówiłem: skąd wy, Polacy, wzięliście się tutaj? Kto te miejscowości nazwał po litewsku? Wtedy źle patrzyli na mnie…”. Jedna z parafianek wspomina, że gdy przed pierwszą komunią św. przystąpiła do egzaminu z pacierza, to ks. Żvinys wyrzucił ją, ponieważ z domu wyniosła znajomość modlitw po polsku. Egzamin zaliczyła dopiero w roku następnym, gdy opanowała modlitwy po litewsku /relacja Janiny Baliuliene, 24 VI 2010). Konflikt z parafianami na tle języka polskiego w kościele był, według Żvinysa, jedną z głównych przyczyn jego odejścia z Dubinek. Ks. Żvinys spotkała zasłużona kara Boża: w latach 1947-56 był więźniem łagrów.
Proboszcz parafii w sąsiednie Inturce w latach 1924-40, ks. Stanislovas Slamas systematycznie zmniejszał liczbę nabożeństw w języku polskim, aby zaniechać ich całkowicie w 1935 r., pomimo długiej tradycji odprawiania ich na przemian po polsku i litewsku. Nie pomogło wysłanie przez polskich parafian delegacji do proboszcza, aby uchylił swoją i antypolską i antychrześcijańską decyzję. Odmówił przyjęcia delegacji. Tak samo list parafian intureckich zignorował biskup koszedarski, obrzydliwy polakożerca Juozapas Kutka. W zamian za przywrócenie polskiej mszy zażądał od polskich parafian, aby wyremontowali własnym kosztem mur cmentarny. Polacy chcieli powołać komitet, który zbierał by pieniądze na ten cel, ale proboszcz do tego nie dopuścił i sam opodatkował tylko polskich parafian. Część parafian nie chciała jednak uiścić opłaty, dopóki ksiądz nie przywróci polskich nabożeństw. Jednak pomimo zebrania przez proboszcza większości wpłat, ani muru nie naprawił, ani polskie nabożeństwa nie zostały przywrócone. Ks. Slamas nie wahał się natomiast przeganiać później z cmentarza za głośne modlenie się tam przez polskich parafian po polsku (Przypadek czy palec Boży? „Chata Rodzinna” 1935, nr 30, s. 3, Kowno).
Niemniej stanowczy w walce z Polakami i polskością na terenie sąsiedniej parafii malackiej, ks. dziekan Matas Lajauskas. Głośny stał się incydent z 24 sierpnia 1936 r., gdy na pogrzebie Weroniki Zarembiny, działaczki polskiego Towarzystwa „Oświata”, wobec tłumnie zebranych rodaków zmarłej zaintonował on modlitwę Anioł Pański po litewsku. Wierni rozpoczęli jednak śpiewanie po polsku, za co zostali skarceni wówczas przez proboszcza. Dopiero po jego ostentacyjnym odejściu kontynuowali śpiew w ojczystym języku (Niekapłański postępek „Chata Rodzinna” 1936, nr 37, s. 8, Kowno). W kościele malackim księża nie spowiadali już wówczas po polsku. Rzecz skandaliczna - odmawiali im sakramentu pokuty!!! (S. Longin Żyjemy, choć o nas nie słychać „Chata Rodzinna” 1940, nr 6, s. 5, Kowno). Ks. Lajauskas za swe bezbożne zachowanie został srogo ukarany przez Boga już na Ziemi: 28 czerwca 1941 r. został zastrzelony przez wycofujących się Litwy żołnierzy Armii Czerwonej. Ale kto wie, może biskupi litewscy sfabrykują jakieś „cuda” i za odpowiednią sumę pieniędzy postarają się w Watykanie o wyniesienie go na ołtarze i ludzie będą się modlić do „świętego” Matasa Lajauskasa.
W okresie międzywojennym proboszczami wybitnie polskiej parafii w przygranicznych Janiszkach, które przed I wojną światową leżały na terenie etnicznie polskiego powiatu wileńskiego, byli kapłani litewscy z piekła rodem, gdyż chrześcijaństwa w ich działalności i głoszonej nauce nie było za grosz – Andrius Juknevicius, a po nim od 1929 r. Antanas Mażeika. O Junkeviciusie wydawana w Kownie polska gazeta „Chata Rodzinna” (1926, nr 38, s. 6) pisała: „Proboszcz janiski ks. Juknevicius, głowa tutejszych „krikszczononiów” (członków litewskiej Chadecji – M.K.), zajęty ciągle polityką, posiedzeniami w samorządach, wyposażaniem krewnych w działki z parcelowanych majątków (polskich – M.K.), no i rugowaniem języka polskiego z nabożeństw dodatkowych, o kościele nie miał czasu pomyśleć”. Toteż w 1926 parafianie, czyli Polacy, postanowili powołać komitet kościelny, który zajął by się koniecznym remontem kościoła. Spotkało się to z gwałtowną reakcją proboszcza: z ambony zwymyślał on pomysłodawców od bandytów i zapowiedział, że żadnych komitetów nie uzna, z wyjątkiem takiego, który sam stworzy z ludzi przez siebie wskazanych, czyli z nielicznego grona litewskich parafian. Wobec takiego zachowania się proboszcza, polscy parafianie zrezygnowali z pierwotnego planu powołania polsko-litewskiego komitetu parafialnego, a troszcząc się nadał o popadający w ruinę kościół, postanowili powołać Polski Komitet Parafialny. Wówczas za namową proboszcza do sprawy tej włączyła się lokalna administracja litewska wspierana przez szaulisów i policjantów, uniemożliwiając zwołanie takiego zebrania, powołując się na obowiązujący antypolski stan wojenny na terenie Janiszek. Polacy postanowili wtedy zorganizować zebranie we wsi Stebuliszki, oddalonej jeden kilometr od pasa przygranicznego. Nie pomogły próby zastraszania przez litewskich urzędników, szaulisów i policjantów. Zebrało się 67 polskich parafian, które wybrały swe władze. Antypolska postawa cechowała także ks. Antanasa Mażeikę. On także prowadził misję przymusowego nawracania na litewskość swych zabłąkanych, „spolszczonych” owieczek, idąc tym samym w awangardzie antypolskiej polityki państwa litewskiego. To on zlikwidował polską mszę w kościele janiskim. Za pierwszej sowieckiej okupacji Litwy (1940-41) Polacy zażądali przywrócenia mszy polskiej i zostali uprawnieni przez ateistów sowieckich (!) do używania swego języka narodowego jako dodatkowego języka nabożeństw kościelnych. W janiskiej świątyni na przemian przez tydzień obowiązywał język polski, a następnie litewski. Wkrótce po wkroczeniu Niemców na Litwę latem 1941 r. proboszcz Mażeika ustanowił ponownie wyłączność języka litewskiego w Kościele. Kiedy Polacy zaczęli domagać się ponownego wprowadzenia języka polskiego do kościoła zaowocowała jedynie brutalnym pobiciem przez litewskich policjantów 20 osób, którzy odważyli się prosić proboszcza o przywrócenie języka polskiego do kościoła (P. Rokicki). Już za życia ziemskiego spotkała tak ks. Andriusa Junkeviciusa jak i ks. Antanasa Mażeikę – tych diabłów w sutannach słuszna i sroga kara Boża. Pierwszego zamordowali 24 czerwca 1941 r. koło Koszedar żołnierze Armii Czerwonej, a drugi 28 lipca 1946 r. został aresztowany przez władze sowieckie za liczne zbrodnie jako szowinista litewski i wyrokiem z 14 czerwca 1947 r. skazany na 10 lat łagrów.
Wśród antypolsko nastawionych kapłanów wyróżniał się np. ks. Kraujalis z Sumieliszek w diecezji koszedarskiej, na terenie litewskiej części dawnego powiatu trockiego, którego wyczyny często relacjonowane były na łamach prasy polskiej: „W niedzielę dnia 2 maja br. (1926 r.) nasz „kunigas” (ksiądz) Kraujalis wlazł na ambonę i po przeczytaniu ewangelii zaczął podburzać ludność przeciwko Polakom. Rozpoczął od odczytania listu biskupów litewskich, którego treść zaopatrzył w następujące wyjaśnienia: „Kościół ma wieli wrogów, na przykład tych, którzy wiążą się z Polakami i na których wy macie ochotę głosować. Otóż Polacy idą przeciwko Kościołowi i krajowi. Toteż nasi biskupi przestrzegają was, abyście nie oddawali swych głosów na listy polskie. Jeżeli kto będzie głosował na Polaków, to musi z tego wyspowiadać się, a jeśli o tym zatai, to powyższa spowiedź będzie świętokradzką. Jeżeli nie wiecie, na jakie listy macie głosować, to powinniście spytać waszego księdza (czyli Litwina – M.K.), a on was oświeci (Chata Rodzinna” 1926, nr 18, s. 7, Kowno).
Wyjątkową bezczelnością popisywał się ks. Mirski, proboszcz parafii Wieprze koło Wiłkomierza. Przystępujących do komunii wielkanocnej parafian pytał w 1921 i 1923 r., na jakie ugrupowanie zamierzają oddać głos w najbliższych wyborach do parlamentu litewskiego. Jeśli spowiadający się odpowiadał, że na listę polską, ks. Mirski przerywał spowiedź słowami: „To jedź spowiadać się do Warszawy”. Wieprzańscy parafianie wielokrotnie składali na ręce biskupa żmudzkiego Karevičiusa zbiorowe prośby o odwołanie szowinistycznego proboszcza. Zawsze bezskutecznie (Jeremi Sidorkiewicz „Kurier Wileński” 23.3.2011). Księża głosili, nawet z ambon kościelnych, hasła nienawiści do Polaków, zatruwając tym jadem duszę ludu litewskiego. Ks. Juozas Tumas (1869-1933), poeta i wieszcz litewski – znany jako Vaisgantas twierdził, że gdyby nie było sprawy wileńskiej, należałoby znaleźć inny pretekst, który pozwoliłby na wywołanie zatargu z Polską (Z.Sz. Brzozowski).
O stanie ducha Polaków Kowieńszczyzny płk Leon Mitkiewicz, attaché wojskowy RP w Kownie w latach 1938-39, pisał w swoich Wspomnieniach kowieńskich (Londyn 1968): „…starsi... przeważnie robotnicy i włościanie Polonii litewskiej, wypytywali o warunki życia szerokich mas w Polsce, o możliwości pracy i zarobków. Nie narzekali przy tym na swój los, chociaż niejeden z nich wyglądał bardzo ubogo - i co było dla mnie niezmiernie ważne - nie wyrażali żadnych chęci emigracji. Najbardziej interesowało ich, czy Polska pogodzi się z Litwą, poruszali również kwestię Wilna i czy będzie można swobodnie przejeżdżać przez granicę do Ostrej Bramy, do cudownego obrazu Matki Boskiej. Chcieliby również, aby na Litwie były polskie szkoły początkowe, a w kościołach katolickich spowiedzi, kazania i śpiewy w języku polskim. Pewna starsza kobieta, szlachcianka z okolic Poniewieża, mówiła trzymając mnie za rękaw: „Ja nie mogę, panie, inaczej śpiewać Zdrowaś Maryja jak tylko po naszemu, ja nie rozumiem po litewsku. Do spowiedzi chadzać nie mogę, bo kunigas (ksiądz) nie gada po naszemu”. O trwaniu Polaków przy polskości na Litwie Kowieńskiej Zygmunt Brzozowski pisze: „Pracując teraz (podczas wojny) w Kownie przekonałem się jak tu dużo było Polaków pomimo 20-letniej eksterminacyjnej polityce Litwinów…”.
Po ataku Związku Sowieckiego na Polskę 17 września 1939 r. chcąc uniknąć niewoli sowieckiej, granicę litewską przekroczyło około 14 tysięcy polskich żołnierzy (P. Łossowski) i około 20 tysięcy cywilnych uchodźców. Dla uchodźców wojskowych władze litewskie utworzyły szereg specjalnych obozów w Birsztynach, Birżach, Kalwarii (Suwalskiej), Kołotowie, Olicie, Połądze, Rakiszkach, Wojtkuszkach koło Wiłkomierza i w samym Wiłkomierzu. Bardzo dużo internowanych żołnierzy udało się zbiec do wojska polskiego na Zachodzie – Francji i Anglii (Z. Brzozowski); pozostali wpadli w łapy NKWD i zostali wywiezieni w głąb Rosji, gdzie wielu z nich zostało zamordowanych. W wielu polskich prolitewskich, czyli tendencyjnych artykułach i publikacjach czyta się o nadspodziewane poprawnym ustosunkowaniu się Litwinów do polskich uchodźców. Okazuje się jednak, że odnoszenie się Litwinów do tych Polaków, szczególnie do cywilnych uchodźców nie zawsze było poprawne.
Otóż we wspomnieniach Stanisława Jankowskiego „Agatona” pt. Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie (Warszawa 1980), w rozdziale „Litwa, ojczyzna nie moja” czytamy o tym, że oddział żołnierzy polskich, w którym znajdował się Jankowski, wieziony przez Litwinów do obozu jenieckiego w Połądze, został w Poniewieżu wrogo przyjęty przez miejscową ludność: „Otoczyli nas gestykulując i wykrzykując. Wygrażali nam pięściami. Ktoś rzucił kamieniem w nasz samochód... Wyratował nas z opresji dowódca szaulisów, zaalarmowany zbiegowiskiem na rynku. Przecisnął się do nas z kilku swoimi ludźmi. Coś tłumaczył, przekonywał. Gdy to nie poskutkowało, szaulisi zdjęli karabiny przewieszone przez plecy. Kamieniem nikt więcej nie rzucił, ale nienawistne okrzyki wtórowały nam, gdyśmy pod eskortą przejeżdżali przez wrogi szpaler”. O wrogim nastawieniu Litwinów do uchodźców pisze w swoich wspomnieniach także Zygmunt Brzozowski, naoczny świadek tych incydentów. Także mój znajomy w Australii, p. Antoni Mackiewicz rodem z Litwy Kowieńskiej mówił mi, że kiedy polskich żołnierzy prowadzono do obozu w Wiłkomierzu, ludność litewska pluła na nich i ich wyzywała. Również senator Józef Godlewski, który znał język litewski w swoich wspomnieniach pisze, że jak jechał autobusem w Kownie to jeden Litwin słysząc go mówiącego po polsku z drugim Polakiem obruszył się głośno, że „tym Polakom, wrogom, dają władze prawo pobytu, objadania i skrywania się przed wojną”, a w Polpielanach, gdzie musiał się zameldować jako uchodźca polski, komendant miejscowej policji, nie wiedząc że zna litewski, krzyczał: „Licho nadało tu tych Polaków, co Wilno Litwie zabrali, kto ich tutaj wzywał i po co władze zezwalają im zaśmiecać Litwę”.
Jeśli chodzi o cywilnych uchodźców polskich to, jak pisze Zygmunt Brzozowski, społeczeństwo litewskie w pierwszym okresie w stosunku do nich wykazywało dużo życzliwości i zrozumienia. Wyczuwało się wśród Litwinów (ale nie bezrozumnych i antypolskich polityków litewskich) niepokój o los samej Litwy. Tak było do momentu zajęcia Wilna przez Litwę pod koniec października 1939 r., ofiarowanego im przez Stalina (właściwie była to „pożyczka”, bo po ośmiu miesiącach Wilno i cała Litwa zostały włączone do Związku Sowieckiego). Los cywilów polskich był nie do pozazdroszczenia. Władze litewskie bardzo niezadowolone z ich pobytu w Wilnie (najchętniej przekazali by ich w ręce sowieckie i niemieckie, co zresztą właściwie próbowali robić, co potwierdza Krzepkowski) mało im pomagały w ich trudnych warunkach bytowych. Gdyby nie pomoc amerykańskiej misji pomocy w Kownie i Czerwonego Krzyża, a przede wszystkim Polaków mieszkających na Litwie Kowieńskiej (B. Wierzbiański, Z. Brzozowski), to przymierali by z głodu i zimna.
Na takich zawziętych wrogów Polski i Polaków wychowali Litwinów nacjonaliści i księża litewscy rządzący Litwą i Kościołem litewskim w latach 1918-40, którzy uważali siebie za chrześcijan!


Stosunki polsko-litewskie od marca 1938 do października 1939 roku


11 marca 1938 r. doszło do kolejnego konfliktu na granicy polsko-litewskiej, podczas której zginął polski żołnierz Korpusu Ochrony Pogranicza strzelec Stanisław Serafin. Do rannego żołnierza litewska straż graniczna nie dopuściła polskiego lekarza i Serafin zmarł. Wiadomości prasowe i radiowe o kolejnej bandyckiej akcji policji litewskiej na patrol KOP oburzyły społeczeństwo polskie, które i tak wiedziało od lat o wrogości Litwy do Polski, Polaków i wszystkiego co polskie, a przede wszystkim o prześladowaniu Polaków na Litwie. Polacy w całym kraju powiedzieli głośno: „Basta!” Przez polskie miasta przetoczyła się fala masowych wystąpień oraz wieców antylitewskich. 17 marca 1938 r. w Warszawie na placu Piłsudskiego zebrało się kilkadziesiąt tysięcy osób wznosząc hasła: „Serce Polski to Wilno!”, „Marszałku Śmigły prowadź na Kowno!”, „Żądamy mobilizacji!” Jednak rząd polski nie myślał o żadnym „marszu na Kowno”. Warszawa postanowiła tę sprawę załatwić inaczej. Tego samego dnia o godzinie 9-ej wieczorem rząd polski wysłał do Kowna ultimatum z żądaniem nawiązania stosunków dyplomatycznych między obu państwami i załatwianie spornych spraw w sposób cywilizowany i zgodnie z obowiązującym prawem międzynarodowym. Było to jedyne w historii światowej dyplomacji ultimatum, w którym nie domagano się jakichkolwiek korzyści terytorialnych, politycznych czy gospodarczych. Jedynym warunkiem było nawiązanie stosunków dyplomatycznych, tak aby stosunki polsko-litewskie były oparte na prawie międzynarodowym i cywilizowanym współżyciu między Polską a Litwą, która do tej pory w odniesieniu do Polski i Polaków na Litwie zachowywała się jak łobuz.
Tadeusz Katelbach, znający fakty poprzedzające ultymatywne wystąpienie rządu polskiego (w latach 1934-37 był w Kownie korespondentem półurzędowej „Gazety Polskiej”) w artykule wstępnym pt. Przebrała się miara cierpliwości, opublikowanym w „Gazecie Polskiej” 18 marca 1938 r., przed przyjęciem tego dnia przez Litwę ultimatum polskiego” pisał: „W momencie, gdy w Litwie wzmogły się samorzutnie pytania na temat przyszłych stosunków polsko-litewskich, doszło do incydentu granicznego, zakończonego zabiciem żołnierza polskiego. Kowno przeszedł dreszcz zdenerwowania. Nie pierwszy! Nieraz już przychodził i – po kilku dniach – przechodził. Metoda „przeczekiwania” okazywała się dotąd niezawodną. I dzisiaj, choć od roku nie widziałem Kowna, jestem przekonany, że, mimo zdenerwowania, litewskie sfery rządowe nastawiają się znowu na „przeczekanie”. W tym streszcza się obecnie cała polityczna spekulacja Prezydenta Smetony i jego przeróżnych „szarych eminencji” – niektórych o parafiańskiej kulturze politycznej. Nie widzieli ci ludzie Polski od lat, nie widzą jej dziś, reagującej żywiołowo na echa z litewsko-polskiego pogranicza. A tymczasem w reakcji tej jest stanowczość zupełnie wyjątkowa. Rozumie ją cały świat, który po blisko dwudziestu latach istniejącej anomalii uznał, że po stronie Polski jest słuszność i prawo. Na żadne współczucie świata Litwa nie może dziś liczyć. Naród polski domaga się kategorycznie doprowadzenia do porządku stanu, istniejącego między Polską i Litwą. Przebrała się miara cierpliwości polskiej”.
Reakcja rządu polskiego po chamskim zachowaniu się litewskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w 1937 r. była tym razem stanowcza i ostra. Bo Litwini doprowadzili do tego, że taką musiała być. W niektórych kołach polskich nieznających faktów bezpośrednio poprzedzających ultimatum polskie skłonne były zarzucać rządowi bezwzględność wobec słabszego sąsiada. Co poprzedziło polskie ultimatum do Litwy i dlaczego było one stanowcze i ostre wyjaśnia w paryskiej „Kulturze” (Nr 4 1956) Tadeusz Kateblach, przytaczając relacje polskiego działacza na Litwie Kowieńskiej Stanisława Szmidta, który w 1937/38 prowadził wraz ze Stanisławem Tyszkiewiczem z Warszawy, jego ojcem hr. Aleksandrem Tyszkiewiczem z Kretyngi na Litwie rozmowy z pewnymi kręgami wpływowych Litwinów w sprawie możliwości unormowania stosunków polsko-litewskich, którzy z kolei omawiali tę sprawę z litewskimi czynnikami rządowymi (była to kolejna próba podejmowania przez rząd polski rozmów w rządem litewskim). Po wielu miesiącach rozmów, rząd litewski zgodził się wreszcie na przeprowadzenie rozmów z delegacją polską w Gdańsku pod koniec lutego 1938 r. Delegacja rządu polskiego na czele z ministrem F. Charwatem od 25 lutego czekała przez trzy dni daremnie na przybycie delegacji litewskiej. 28 lutego hr. A. Tyszkiewicz spotkał się w Kownie w tej sprawie z litewskim ministrem spraw zagranicznych Łozorajtisem. Ten powiedział, że komisja litewska nie pojedzie do Gdańska. Na pytanie Tyszkiewicza: Dlaczego? Przecież tak stanęło między rządami, Łozorajtis odpowiedział: Młodsze pokolenie nie życzy zgody. Nie jesteśmy na to przygotowani. Rząd będzie miał dużo kłopotów. Tyszkiewicz: Czy pan wysłał kogoś do Gdańska lub w jakikolwiek sposób dał znać komisji polskiej o zmianie swego postanowienia? Łozorajtis: Nie wysłałem i nie zawiadomiłem. Tyszkiewicz: W takim razie cóż ja mam powiedzieć komisji! Łozorajtis: Niech pan powie, że społeczeństwo litewskie, szczególnie młodzież, jak również i rząd, nie są przygotowani do zawierania umów z Polską. Szmidt wspomina: hr. Aleksander Tyszkiewicz był pełen najgorszych przeczuć, twierdząc, że Polska, zawiedziona raz jeszcze w swych nadziejach na normalizację stosunków z Litwą i w dodatku potraktowana przez nią lekceważąco, może wreszcie stracić cierpliwość, której tyle dowodów dawała w ciągu minionych lat dwudziestu… (Szmidt): Gdyśmy się w Kownie o tym incydencie dowiedzieli, nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że zwłaszcza po ostatnich doświadczeniach rząd polski zastosuje wobec Litwy stanowczą metodę postępowania, jakiej dotąd zawsze unikał. Tak się stało. I – jak potwierdziły fakty – stało się dobrze. W Kownie skończyło się wszystko na słabiutkich manifestacjach antypolskich, a już w kilka miesięcy po normalizacji Litwini byli z nią całkowicie pogodzeni.
Na odpowiedź stronie litewskiej na polskie ultimatum dano 48 godzin, zastrzegając, że propozycja ta nie jest przedmiotem dyskusji, a brak odpowiedzi lub wszelkie zmiany będą równoważne z odmową. Ultimatum wspierały wielkie manewry wojska polskiego przy granicy z Litwą (50 tys. żołnierzy), a społeczeństwo polskie bardzo głośno i z determinacją domagało się marszu wojska polskiego na Kowno, które by odsunęło od władzy tych wściekłych polakożerców. Maleńka i bezbronna w porównaniu z polską siłą militarną Litwa i nie mogąca teraz liczyć na pomoc militarną Berlina i Moskwy, przestraszona zaistniałą sytuacją przyjęła polskie ultimatum i stosunki między obu państwami zaczęły się poprawiać. 19 marca 1938 r. doszło do wymiany not dyplomatycznych i przyjęcia ultimatum, zadeklarowano w terminie do 31 marca powołanie poselskich przedstawicielstw – litewskiego w Warszawie i polskiego w Kownie. Polskie otwarto w hotelu Metropolis przy S. Daukanto g. 21 (ul. S. Daukanto), następnie przy Kęstučio g. 24 (ul. Kieistucio); posłem RP został znany i zasłużony dyplomata Franciszek Charwat, a attaché wojskowym pułkownik dyplomowany Leon Mitkiewicz. W ciągu kilku następnych miesięcy przywrócono łączność telefoniczną i pocztową, transport drogowy i kolejowy, a w grudniu 1938 r. podpisano polsko-litewski układ handlowy. Litwa otworzyła swój konsulat generalny w Wilnie, co zgodnie z prawem międzynarodowym oznaczało uznanie de facto przynależności Wilna do Polski oraz został rozwiązany ośrodek najbardziej zajadłej antypolskiej propagandy – Związek Odzyskania Wilna.
Nawiązanie stosunków dyplomatycznych między Polską w Litwą pociągnęło to za sobą poprawę położenia Polaków na Litwie. Wreszcie mogli odetchnąć, wyjść z podziemia. Można było jeździć bezpośrednio do Polski i korespondować. Pojawiły się nawet polskie gazety w kioskach i polskie filmy w kinach! Jednak do tego wszystkiego doszło dopiero pod koniec 1938 r. W pierwszych sześciu miesiącach po podpisaniu polsko-litewskiej konwencji (marzec 1938) prasa i czynniki społeczne Litwy nie chciały się przystosować do nowych form, często atakując rząd polski i starając się jednocześnie utrzymać społeczeństwo litewskie w stanie napięcia i wrogości wobec Polski (P. Łossowski). Natomiast pomimo pozorów i pewnej wolności jaką uzyskali Polacy na Litwie, nie uległa zmianie aż do 31 sierpnia 1939 r. litewska polityka zniszczenia polskości w tym kraju. Ówczesny działacz polski na Litwie Zygmunt Szczęsny Brzozowski pisze w swoich wspomnieniach: „Natomiast polityka władz w stosunku do Polaków na Litwie w zasadzie nie uległa zmianie, a nawet wręcz przeciwnie. Prześladowania nabierały coraz większego rozmachu: szykany stosowane przy przyjmowaniu uczniów do polskich gimnazjów, związane z wymaganiem udowodnienia polskości w drodze zapisów narodowości polskiej w paszportach obojga rodziców; - słynne egzaminy maturalne w polskich gimnazjach w 1938 r., gdy ministerstwo oświaty nie przysłało swoich delegatów na egzaminy, karząc w ten sposób dyrektorów za nieusuwanie z gimnazjum uczniów, usunięcia których zażądało ministerstwo; - ekscesy antypolskie na jesieni 1938 r. w okresie „dni żałoby wileńskiej”; napady na gimnazja polskie, polskie organizacje, uczniów polskich (w Poniewieżu dotkliwie poraniono nożem ucznia Paszkiewicza), zarządzono likwidację polskiego gimnazjum w Wiłkomierzu, itd.”. Również polski attaché wojskowy w Kownie płk. Leon Mitkiewicz pisze, że prasa litewska była nadal wroga Polsce i Polakom. Np. gazeta „Kardasa” z dnia 4 października 1938 r. cały numer poświęciła sprawom polskim, „zawierający groźne napaści na Polskę i żądanie, w tonie wysoce agresywnym i nieprzejednanym, oddania Litwie Wilna”.
Litwini odebrali ultimatum i jego przyjęcie jako upokorzenie Litwy na arenie międzynarodowej. Kowno samo doprowadziło do tego, przez to, że było – jak się to dzisiaj mówi - państwem zbójeckim (ang. „rouge state: państwo autorytarne, nieprzestrzegające praw człowieka, wspierające terroryzm – Litwa wspierała ukraiński terroryzm w Polsce). Konflikt polsko-litewski był obiektywnie niekorzystny dla obu stron, ale przede wszystkim dla Litwy i trzeba go było jakoś rozwiązać, wobec stałego odrzucania przez Kowno wszelkich prób unormowania stosunków polsko-litewskich. Mniejszość polska skazana była na szykany i funkcjonowanie w warunkach ograniczonych praw obywatelskich. Wywoływało to z kolei retorsje ze strony polskiej, które pogarszały sytuację mniejszości litewskiej. Zamrożenie stosunków między oboma państwami obiektywnie osłabiało je, zarówno na płaszczyźnie politycznej, jak i gospodarczej. Dlatego krytycznie należy ocenić politykę zagraniczną państwa litewskiego, u podstaw której legły błędne założenia geopolityczne. Władze litewskie koncentrując się na rzekomym polskim zagrożeniu ignorowały jednocześnie zagrożenia z innych stron. Negatywne nastawienie nie pozwalało dostrzec roli Polski jako czynnika stabilizującego w regionie i znaczenia istnienia niepodległego państwa polskiego również dla samej Litwy. Dopiero wrogie działania Niemiec hitlerowskich wymierzone bezpośrednio w integralność państwa litewskiego (oderwanie od Litwy Kłajpedy w marcu 1939 r.) torowały drogę nowej świadomości. Polskie ultimatum z 1938 r. zapoczątkowało odbudowę polsko-litewskich relacji i konstruktywną współpracę obu państw. Niestety przerwaną przez wybuch II wojny światowej we wrześniu 1939 r. (Marta Tychmanowicz Wodzu, prowadź na Kowno!„Wirtualna Polska” 17.3.2013; Dawid Rosół Strzały na granicy „Mówią Wieki” 7/2012; Wikipedia polska i litewska).
I jeszcze jedna sprawa. Po 1939 r. Litwini i ówczesny ambasador Francji w Warszawie Noel (1984) twierdzą, że min. Beck chciał „kompletnej kapitulacji litewskiej lub wojny”. Twierdzenie to zbił historyk amerykański Anna M. Cienciała pisząc w paryskiej „Kulturze” (Nr 12 1984): „Jeśliby Beck chciał rzeczywiście całkowitej kapitulacji Litwy, to żądałby usunięcia z konstytucji litewskiej artykułu, że Wilno jest stolicą Litwy. Ale Beck się takiej sugestii przeciwstawił. Chodziło mu tylko o ustanowienie normalnych stosunków polsko-litewskich”.


Litewska okupacja Wilna październik 1939 - czerwiec 1940


Profesorem odrodzonego w 1919 r. Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie był Marian Zdziechowski, historyk kultur, wybitny znawca rosyjskiej filozofii. Wielki pesymista. Świat według niego jest miejscem skazanym na cierpienie i zło. Świat nie jest pod opieką miłosiernego Boga, ale Boga zła nazywanego Szatanem – drugie oblicze Boga-Stwórcy (to jest jedyna logiczna odpowiedź na pytanie skąd się wzięło zło, bo przecież – zgodnie z nauką chrześcijańską nic samo z siebie nie powstało, bo wszystko jest dziełem Boga). Przecież sam Syn Boży – Jezus powiedział: „Królestwo moje nie jest z tego świata”, bowiem świat stworzył Bóg zła, który także stworzył Kaina, który zabił swego brata Abla (pierwsze biblijne morderstwo popełnione przez człowieka na Ziemi). Historia ludzkości w pełni to potwierdza myśl prof. Zdziechowskiego na przysłowiowym każdym kroku: człowiek człowiekowi jest wilkiem, bo takim został stworzony. Człowieka nie trzeba uczyć zła, bo zło siedzi w nim od urodzenia. Czynienie dobra trzeba w niego wpajać. Wie o tym każda osoba, która ma dzieci. Jednak i to wpajanie w dziecko dobra bardzo często czy raczej zazwyczaj kończy się fiaskiem. Józef Stalin uczęszczał do szkoły cerkiewnej (1888-94). W 1894 r. jako jeden z najlepszych uczniów tej szkoły uzyskał stypendium seminarium duchownego w stolicy Gruzji, Tyflisie. Studiował w nim przez pięć lat religię chrześcijańską i prawie nie został kapłanem – głosicielem dobra i miłości. Nie został. Został jednam z największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości. „Człowiekiem”, który także oderwał arcypolskie Wilno od Polski, oddając je w ręce takich samych „chrześcijan” jak on sam.

……….

Od października 1938 r., a szczególnie po zerwaniu 28 kwietniu 1939 r. paktu o nieagresji z Polską z 1934 r., sytuacja polityczna w Europie groziła wybuchem wojny: Niemcy szykowały się na wojnę z Polską. W sierpniu 1939 r. doszło do zbliżenia dwóch reżymów – hitlerowskiego i sowieckiego, czyli Hitlera ze Stalinem. W Moskwie 23 sierpnia 1939 r. został podpisany Pakt Ribbentrop-Mołotow, czyli umowa międzynarodowa będąca formalnie paktem o nieagresji pomiędzy III Rzeszą i Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich, która zgodnie z tajnym protokołem dodatkowym, stanowiącym załącznik do oficjalnego dokumentu umowy, dotyczyła rozbioru terytoriów lub rozporządzenia niepodległością suwerennych państw: Polski przez Niemcy i Związek Sowiecki oraz zajęcia w całości Litwy, Łotwy, Estonii oraz części terytorium Finlandii i Rumunii przez Związek Sowiecki. Dzielił on Europę na niemiecką i sowiecką strefę wpływów. W odniesieniu do Polski pakt ten jest określany jako IV rozbiór Polski.
Rząd litewski, oczywiście nic nie wiedząc o tajnym protokole niemiecko-sowieckim likwidującym państwo litewskie, na wypadek wojny Niemiec z Polską ogłosił neutralność w konflikcie, jednak de facto był gotowy do ewentualnej współpracy z wrogami Polski, tak jak to uczynił już przedtem - podczas wojny polsko-sowieckiej w 1920 r. Za przyłączenie Wilna do Litwy był gotowy podeptać tę neutralność i wziąć udział w IV rozbiorze Polski.
Przed zaangażowaniem Litwy do wojny przeciw Polsce u boku Niemców ostrzegali Kowno Brytyjczycy mówiąc, że jeśli Litwa wykorzysta wojnę Niemiec z Polską jako okazję do odebrania Polsce Wilna, to ich sytuacja na przyszłej konferencji pokojowej będzie bardzo ciężka (Michał Wołłejko Vilnius mūsų ir Lietuva rusų Wilnoteka.lt 30.10 2014). Sojusz z Niemcami nie doszedł do skutku, jednak Kowno postanowiło wówczas samo – z własnej i nieprzymuszonej woli wejść w paszczę sowieckiego smoka, aby z rąk Stalina dostać Wilno. Warto tutaj przypomnieć co powiedział premier brytyjski Churchill 5 września 1940 r. w Izbie Gmin, o czym dzisiaj może nikt z historyków polskich nie wie, bo ten fakt nie jest trefny dzisiaj: „Nie zamierzamy uznawać zmian terytorialnych, dokonanych podczas wojny, z wyjątkiem wypadków, gdy strony zainteresowane wyraziły na nie zgodę swobodnie i w atmosferze dobrej woli” (Sergiusz Piasecki Człowiek przemieniony w wilka Londyn 1964).
1 września 1939 r. rozpoczęła się w Europie II wojna światowa. Tego dnia Niemcy hitlerowskie napadły na Polskę, a 17 września od wschodu najazdu zbrojnego na nasz kraj dokonał Związek Sowiecki, który zgodnie z paktem Ribbentrop-Mołotow przyłączył do Związku Sowieckiego polskie Kresy Wschodnie wraz z Wilnem. Armia Czerwona okupowała Wilno do 19 września do 27 października1939 r.
Po agresji Niemiec na Polską większość żołnierzy wielkiego garnizonu wileńskiego została skierowana do walki z nimi. W Wilnie pozostały mniejsze i małe oddziały wojskowe, w tym 3 baon 1 Dywizji Piechoty, 2 baony piechoty pod dowództwem płk. Szyłejki, komendanta RKU Wilno i 3 baony Pułku KOP „Wilno” oraz przybyły do miasta po najeździe sowieckim oddział konny ośrodka Zapasowego Wileńskiej Brygady Kawalerii w Nowej Wilejce; razem około 7000 ludzi. Dysponowano 14 działami, w tym 8 działkami ppanc., które jednak dysponowały niewielką ilością naboi; było jednak sporo broni maszynowej i granatów. Po napadzie Związku Sowieckiego na Polskę 17 września opracowany został plan obrony Wilna. Do jego obrony zgłosiło się kilka tysięcy ochotników. Nie było jednak żadnego dynamicznego i zdeterminowanego dowódcy. Gorącym zwolennikiem obrony był płk. Kazimierz Rybicki, wokół którego zbierali się obrońcy miasta. Garnizon wileński wchodził w skład Dowództwa Okręgu Korpusu III Grodno, którego dowódcą był generał Józef Wilczyński-Olszyna. Rano 18 września przybył z Grodna do Wilna płk dypl. Jarosław Okulicz-Kozaryn i wydał rozkaz, że nie jesteśmy z bolszewikami w stanie wojny (sic) i oddziały wojskowe mają opuścić Wilno i przejść nad granicę litewską. Z powodu opuszczenia Wilna przez większość oddziałów wojskowych, tego dnia wieczorem ppłk Tadeusz Podwysocki wydał rozkaz: odwrót wszystkich żołnierzy na granicę litewską. Mieszkańcy Wilna przyjęli z oburzeniem tą decyzję i postanowili sami bronić swego miasta przed bolszewickim najeźdźcą. Na dziedzińcu Rejonowej Komendy Uzupełnień zebrało się wiele setek ochotników, wyrażając wolę walki i żądających broni. Już późnym wieczorem rozpoczęła się obrona Wilna przez mieszkańców miasta, głównie młodzież gimnazjalną. Walki rozpoczęło powitanie ogniem armatnim z Góry Trzech Krzyży wkraczających czołgów sowieckich przez młodzież wileńską pod dowództwem młodego plutonowego. Potem walki toczyły się na cmentarzu Rossa i w obronie wileńskiej radiostacji na Lipówce, walczono koło wiaduktu kolejowego na szosie do Nowowilejki. Stworzony przez mjra Ossowskiego oddział „Legii Oficerskiej” wspólnie z pobliską placówką o.p.l, uzbrojony w ckm, zniszczył dwa czołgi sowieckie przy ul. Poleskiej, kilka innych czołgów zniszczono w pobliżu Zielonego Mostu i na ulicy Ostrobramskiej, które zostały obrzucone granatami. Obrona Wilna musiała być znacząca i bolesna dla czerwonoarmiejców, skoro o walkach z Polakami w Wilnie pisał obszernie główny dziennik sowiecki „Prawda” w wydaniach z dnia 23 i 27 września (Karol Liszewski Wojna polsko-sowiecka 1939 Londyn 1986). Mieszkańcy Wilna nie oddali Sowietom miasta bez walki! Podjęli się jej, chociaż był to beznadziejny i tragiczny opór. Bronili honoru i polskiego Wilna.
Zaraz po zajęciu Wilna przez Armię Czerwoną władze litewskie wyraziły wobec Związku Sowieckiego niepokój przez zajęcie miasta przez Armię Czerwoną, uważając je w przesłanej nocie za swą konstytucyjną stolicę, jak również Wilno i Wileńszczyznę za ziemię etnicznie litewską. Chociaż władze sowieckie uspokoiły Kowno oświadczeniem, że Moskwa „w zasadzie zamierza przekazać Wilno i Wileńszczyznę Litwie, wcale nie myślały tego uczynić, gdyż zgodnie z umową Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 r. Litwa miała się znaleźć w niemieckiej strefie wpływów. Jeśli tak by się stało, to Wilno jako zdobycz wojenna Moskwy byłoby sowieckie i prawdopodobnie przyłączone do Sowieckiej Republiki Białoruskiej, stąd zaraz „…po zajęciu przez Armię Czerwoną… Wilno było traktowane przez władze na miejscu na równi ze wszystkimi innymi „wyzwolonymi” miejscowościami w Polsce i uważane za część Zachodniej Białorusi”, w mieście zainstalowały się władze białoruskie - białoruski Tymczasowy Zarząd Wileński i 22 września zaczął ukazywać się dziennik w języku białoruskim „Wilenskaja Prawda”. 7 października w ramach „przedwyborczej kampanii” do Zgromadzenia Narodowego Zachodniej Białorusi, na placu Łukiskim w Wilnie urządzono wiec z transparentami domagającymi się połączenia Wilna z Białorusią Sowiecką. Moskiewski rządowy dziennik „Izwiestja” z 9 października 1939 r. w korespondencji z Wilna pisał: „…Strzałki zegarów zostały przestawione o dwie godziny naprzód i Wilno żyje według nowego moskiewskiego czasu…” (Wiktor Sukiennicki Biała Księga…” Instytut Literacki, Paryż 1964, str. 127. To, że z początku sowieckiej okupacji Wilna władze sowieckie nie podjęły jeszcze decyzji o przekazaniu Wilna Litwie, potwierdza także i to, że na murach miasta niezliczone afisze zapowiadały nowe lepsze czasy dla "uciskanej ludności" w Związku Sowieckim. O jakichkolwiek prawach Litwy do Wilna ani w Wilnie, ani w Moskwie nikt nie mówił i nie pisał, gdyż one dla Związku Sowieckiego wówczas po prostu nie istniały. W mieście buszowało NKWD. Nocą enkawudziści przeprowadzają rewizje i aresztowania, szukając oficerów, zalążków konspiracji, terroryzując ludność. W okresie kilkutygodniowej sowieckiej okupacji zdążyło zamordować około 2500 jeńców polskich i kilkuset cywilów oraz aresztować i wywieść do Związku Sowieckiego 500 znanych Polaków.
Dopiero podpisując traktat graniczny 28 września 1939 r. władze Niemiec i Związku Sowieckiego dokonały rewizji strefy wpływów w Polsce i we wschodniej Europie. Za wschodnie Mazowsze i z prawobrzeżną częścią Warszawy (Praga) i Lubelszczyznę do sowieckiej strefy wpływów została włączona Litwa. Prawdopodobnie przyczyną zgody Niemiec na zamianę Litwy za Lubelszczyznę, która miała wraz z prawobrzeżną częścią Warszawy przypaść Związkowi Sowieckiemu był fakt zajęcia już Wilna przez Armię Czerwoną. Zajęcie Litwy przez Związek Sowiecki było więc tylko kwestią czasu. Wówczas Moskwa zaoferowała Litwie przejęcie Wilna wraz z małą częścią Wileńszczyzny, jednak nie za darmo, a za cenę łatwiejszego zajęcia Litwy przez Armię Czerwoną.
Michał Wołłejko w artykule Vilnius mūsų ir Lietuva rusų Wilnoteka.lt 30.10.2014 pisze: Stalin chytrze rozegrał tę sprawę z Litwą. Zachowanie Moskwy w zajętym polskim Wilnie stwarzało wrażenie, że miasto zostanie przyłączone do Sowieckiej Republiki Białoruskiej. Jednak jednocześnie Moskwa wysyłała sygnały do Kowna, że jest skora przyłączyć miasto do Litwy, chociaż, jak wspomniałem, to Litwini pierwsi rozpoczęli flirt z Moskwą. Armia Czerwona zajęła Wilno 19 września 1939 r. i jeszcze tego samego dnia odbyło się posiedzenie rady ministrów Litwy, podczas którego polecono posłowi nadzwyczajnemu i pełnomocnemu rządu Litwy w Moskwie, aby powiadomił rząd sowiecki, że zajęte przez wojska sowieckie terytorium Wileńszczyzny (dosł. kraju wileńskiego) zamieszkałe jest przez Litwinów i Litwa ma prawa do tego terytorium. W rzeczy samej, jeszcze tego samego dnia Ladasowi Natkevičiusowi, przedstawicielowi Litwy, udało się spotkać w Moskwie z sowieckim ministrem spraw zagranicznych Wiaczesławem Mołotowem. Zachowała się obszerna, oznaczona gryfem „poufne”, notatka z tej rozmowy sporządzona przez litewskiego dyplomatę. Natkevičius przypomniał komisarzowi spraw zagranicznych ZSRS o umowie sowiecko-litewskiej z 12 lipca 1920 r., oraz że na jej mocy ustalona została granica pomiędzy Litwą a Rosją Sowiecką i że Litwini w sposób czynny pomogli wówczas Armii Czerwonej w jej zmaganiach z Polakami. Litewski dyplomata podkreślał, że strona sowiecka niejednokrotnie później potwierdzała, iż umowa ta jest wiążąca dla obu stron, zaznaczając jednocześnie, iż państwo litewskie pomimo tego, że nawiązało stosunki międzypaństwowe z Polską w 1938 r. nigdy nie wyrzekło się swych praw do terytorium przyznanego Litwie w traktacie sowiecko-litewskim z 12 lipca 1920 r. Mołotow odpowiedział, że władze sowieckie pamiętają o swoich zobowiązaniach wobec Litwy i że problem Wilna może być rozwiązany pomyślnie dla Litwy, ale trzeba z tym poczekać z powodu nadal toczonych walk. Oczywiście nie powiedział o głównej przyczynie zwłoki, którą było to, że zgodnie z paktem sowiecko-niemieckim z 23 sierpnia 1939 r. Litwa Kowieńska miała być zajęta przez Niemcy. Mołotow zrozumiał wówczas, że działanie Litwinów jest złamaniem ogłoszonej przez nich samych neutralności i przez to otwiera pole do nowej gry i weryfikacji ustaleń z Niemcami z 23 sierpnia 1939 r. Inicjatywa Litwinów dawała wreszcie możliwość wciągnięcia Litwy w orbitę wpływów ZSRS, co de facto oznaczało przyszłą okupację jej terytorium przez Sowietów. W dniach 27-28 września 1939 r. z udziałem Joachima von Ribbentropa, Wiaczesława Mołotowa oraz samego Józefa Stalina została ustalona strefa wpływów w Europie Wschodniej między Niemcami i Związkiem Sowieckim. W ich wyniku los Litwy został na nowo przesądzony. Mołotow i Stalin otrzymali Litwę w zamian za odstąpienie Niemcom wschodniego Mazowsza z lewobrzeżną częścią Warszawy i Lubelszczyzny, a więc ziem zamieszkałych przez Polaków, co było nie na rękę Związkowi Sowieckiemu, rzekomo wyzwalającemu spod polskiej okupacji Białorusinów i Ukraińców.
Po dziesięciu dniach oczekiwania Litwini zostali zaproszeni na Kreml. 7 października 1939 r. do Moskwy przybyła litewska delegacja rządowa na czele z ministrem spraw zagranicznych J. Urbszysem. Po długich rozmowach z Litwinami Stalin postanowił sprezentować Litwie polskie Wilno i część Wileńszczyzny (tę najbardziej polską) za bazy wojska sowieckiego na Litwie (20 tys. żołnierzy; w rzeczywistości było ich znacznie więcej). „Siła tych baz przewyższała siłę maleńkiej armii litewskiej. Mogą więc w każdej chwili nie tylko odebrać „prezent” (Wilno), ale i zabrać całą Litwę, którą trzymają w garści” (S. Piasecki). 10 października został podpisały Traktat o przekazaniu Wilna Litwie i o pomocy wzajemnej między Związkiem Sowieckim i Litwą. Litwini nie mogli i nie chcieli odmówić tego daru. Wilno to spełnienie ich marzeń. Prezydent Smetona wyraził więc zgodę na sowieckie warunki. Litwini z wielką radością przyjmują Wilno z rąk Stalina. Na ulicach Kowna radość. Litewskie gazety wypuszczają nadzwyczajne wydania. Piszą o „przełomie w dziejach narodu”. Ulicami maszerują wielotysięczne demonstracje - wdzięczność dla Stalina deklaruje nawet prawica (Marek Sterlingow Wilno. Sześć razy z rąk do rąk Gazeta.pl 18.10.2009). Ale jednocześnie bardziej trzeźwo myślące osoby (niestety, Litwini przeżarci do szpiku kości skrajnym nacjonalizmem nigdy nie mieli i nie mają polityków wielkiej klasy i wizji, jak słusznie zauważa Michał Wołłejko w Wilnotece.lt z 30.10.2014) zaczęły głośno i proroczo mówić: „Vilnius mūsų ir Lietuva rusų /Wilno dla Litwy, a Litwa dla Ruskich”. Szef propagandy III Rzeszy, Joseph Goebbels od 1923 r. prowadził dziennik (29 tomów) i pod datą 12 października 1939 r. zanotował: „W zamian za rezygnację z suwerenności, Moskwa odstąpiła Litwie Wilno. Poczciwi Litwini przyjmują to jeszcze z wdzięcznością”. Litwa podpisując z Moskwą traktat o przekazaniu jej Wilna brutalnie złamała swoją neutralność ogłoszoną przed wybuchem wojny. I to już podczas rozmowy Ladasa Natkevičiusa z Wiaczesławem Mołotowem odbytej 19 września 1939 r., kiedy to Litwa wysunęła roszczenia terytorialne wobec, co wymaga podkreślenia, wciąż walczącej przeciw dwóm wrogom Polski. I nie pomogą prezentowane w historiografii litewskiej tezy, że Litwa w 1939 r. zachowała neutralność, bo to wierutne kłamstwo. Szkoda, że to kłamstwo akceptują niektórzy słabo wykształceni i mało inteligentni lub przekupni historycy polscy. Po drugie traktat sowiecko-litewski był sprzeczny z prawem międzynarodowym, gdyż tereny przyznane przez Moskwę Litwie stanowiły w świetle prawa międzynarodowego terytorium państwa polskiego, a okupant – Moskwa nie ma prawa rozporządzać okupowanymi terytoriami, czyli zmieniać granice okupowanego terytorium, a Litwa nie miała prawa ich przyjmować od okupanta. Litwa Kowieńska przejmując polskie Wilno od Stalina wzięła de facto wraz z Niemcami, Związkiem Sowieckim i Słowacją w IV rozbiorze Polski (pośredni udział). Pisarz historyczny Sławomir Koper w wywiadzie udzielonym internetowej gazecie wPolityce (12.10.2019) na pytanie: „Ilu było agresorów we wrześniu 1939 r.? Tylko Niemcy i Sowieci napadli na Polskę?” odpowiedział, że: „Do tego grona należy jeszcze zaliczyć Słowaków i Litwinów. Pierwsi wkroczyli razem z Wehrmachtem, a drudzy wzięli udział w rozbiorze Polski zajmując Wileńszczyznę” (ale w Polsce o tym głośno się nie mówi i stąd to pytanie do Sławomira Kopera). Polakożerczy odrodzony ponownie litewski Związek Wyzwolenia Wilna triumfował, a zaczadzony polakożerstwem deklarował: „Pragniemy bliskiego i przyjaznego sąsiedztwa z ZSRR” (M. Kosman). Życzenie ich spełniło się nawet ponad to czego chcieli. W latach 1940-1991 Litwa była częścią Związku Sowieckiego. I jak się okazało, przekazanie Litwie Wilna i części Wileńszczyzny było po prostu zwykłą „pożyczką”.
Rozmowa Ladasa Natkevičiusa z Wiaczesławem Mołotowem odbyta 19 września 1939 r. była źródłem późniejszej zgody suwerennych władz litewskich na utratę przez Litwę niepodległości, poprzez instalację wojskowych baz sowieckich na terytorium Litwy; dlatego oskarżanie dziś Moskwy za rzekomo bezprawną okupację Litwy jest niezgodne z prawdą. Michał Wołłejko stawia pytanie: Czy zatem nie stało się tak, że niepohamowana żądza posiadania Wilna przez kierownictwo państwa litewskiego pchnęła ich w "sowieckie łapy"? Zaryzykowałbym taką tezę. Należy więc postawić pytanie, co by się stało, gdyby faktycznie władze z Kowna trzymały się twardo ogłoszonej przez nich samych zasady neutralności. Z pewnością Niemcy wymogłyby na Litwie sojusz wojskowy i zwasalizowałyby Litwę. Dowodzą tego ich działania we wrześniu 1939 r., w tym wskazany wyżej projekt umowy obronnej. Niemniej trudno wyobrazić sobie, że Litwa byłaby w pierwszych latach wojny okupowana przez III Rzeszę, a tym bardziej, by Niemcy dokonali wywózki i eksterminacji ludności, tak jak to uczynili Sowieci w czerwcu 1941 r. I rzecz najważniejsza: nawet w wymuszonym sojuszu z III Rzeszą, upragnione Wilno stałoby się po trupie Polski własnością Litwinów. Czasem bywa tak, że dążenie do celu za wszelką cenę, powoduje, że wyłącza się racjonalne myślenie, pragmatyzm i zdrowy rozsądek. Przestaje obowiązywać kalkulacja zysków i strat. Posiadanie Wilna przez 7 miesięcy kosztowało naród litewski ogromną cenę i do tego zupełnie nieadekwatną do zysku. Płynie z tej historii nauka. Nigdy nie wolno być talmudycznym i nigdy nie należy paktować - co należy podkreślić - z własnej woli z diabłem. Tym akurat w 1939 roku byli bolszewicy. Przed 75. laty, zarówno politycy, jak i społeczeństwo litewskie, w ogóle nie zdawali sobie sprawy z błędów, jakie popełnili. Niech świadczy o tym chociażby, dziś szokujący, fragment tekstu profesora Fabionisa Kemešisa zamieszczony 11 października 1939 roku na łamach gazety Mūsų Vilnius - organu Związku Wyzwolenia Wilna. Pisał on – „19 lat cierpieliśmy z powodu utraty Wilna, teraz je mamy! - pisał naukowiec - Nasz wschodni sąsiad - Wielka Rosja - po czasowym przejęciu z rąk okupanta naszej stolicy i kraju wileńskiego - zwrócił je nam. Czyż trzeba wyjaśniać, jak doniosły krok uczynił ZSRS? […] Pragniemy bliskiego i przyjaznego sąsiedztwa z ZSRS"”.
Spełniał się sen mieszkańców Litwy Kowieńskiej o litewskim Wilnie. I nie miało najmniejszego znaczenia, że większość z nich w ogóle tego miasta nie znała, a dziesiątki, ba, może setki tysięcy Litwinów nigdy grodu nad Wilią nawet nie widziała na oczy. Czy to jednak było takie ważne? Czy miało jakieś znaczenie, że Wilno było w istocie miastem polskim, zamieszkałym głównie przez tych okropnych, często znienawidzonych Polaków, obok których żyli Żydzi, Rosjanie i Białorusini? Tych ostatnich - o zgrozo - było w Wilnie nawet więcej niż Litwinów i również śnili o tym, że to najpiękniejsze miasto północnej Europy będzie kiedyś stolicą ich państwa, że miasto nie ma przeszłości litewskiej. To wszystko było wtedy bez znaczenia. Ważne było tylko to, co dzieje się „tu i teraz”, że Wilno jest litewskie. Vilnius mūsų - darła się wniebogłosy rozemocjonowana młodzież ze Związku Wyzwolenia Wilna. W patriotyczno-efekciarskie tony bili poruszeni publicyści i politycy. I zgoła niewielu zdawało sobie sprawę z tego, że był to początek końca niepodległości Litwy. Bo właśnie utrata niepodległości była ceną za paktowanie z diabłem, czyli Sowietami i za przyjęcie z ich rąk prezentu, jakim było Wilno. Czy należy dodawać, że to zawsze jest to cena najwyższa dla każdego narodu? (Michał Wołłejko Vilnius mūsų ir Lietuva rusų Wilnoteka.lt 30.10 2014).
Chociaż układ sowiecko-litewski z 10 października 1939 r. nawiązywał do traktatu litewsko-sowieckiego z 12 VII 1920 r., to jednak nie przywracał granicy sowiecko-litewskiej przewidzianej tym traktatem. Moskwa uznała, że nie może przekazać Litwie ok. 20 000 km kw. obszaru z grubo ponad pół milionami mieszkańców, na którym w ogóle nie ma Litwinów. Przyznany Litwie obszar był prawie na całej długości wąskim pasem terytorium ciągnącym się 220 km, zaczynającym się na południu koło stacji kolejowej Orany i ciągnącym się wzdłuż dawnej granicy polsko-litewskiej aż do Turmontu przy dawnej granicy polsko-łotewskiej (Paweł Eberhatdt Polska granica wschodnia 1939–1945 Warszawa 1993). Kreml przekazał teraz Litwie obszar 6 880 km kw., a więc 3-4 razy mniejszy od ustalonego w 1920 r., na którym mieszkało 549 000 ludzi, w tym 321 700 Polaków, zaledwie 31 300 Litwinów, 107 600 żydów i 75 200 Białorusinów (O. Łossowski, M. Kosman). Aby uspokoić nastroje antysowieckie wśród Litwinów za włączenie Litwy do Związku Sowieckiego w 1940 r. Kreml przekazał Litwie dodatkowo 2 647 km kw. Tak więc na przekazanym Litwie obszarze mieszkało 10 razy więcej Polaków niż Litwinów! Dlatego nawet sowiecki minister spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow w swoim expose na V Nadzwyczajnej Sesji Rady Najwyższej ZSRR z 31 października 1939 r. powiedział m.in.: „Związek Sowiecki poszedł na przekazanie miasta Wilna Republice Litewskiej nie dlatego, że dominuje w nim ludność litewska. Nie, w Wilnie większość stanowi ludność nie-litewska” („Izwiestja” nr 253 (7023), Moskwa 1 XI 1939; „Biała Księga”, Instytut Literacki, Paryż 1964, s. 136-137). Tym samym Związek Sowiecki udowodnił, że nie respektował prawo narodów do samostanowienia o własnym losie. Polacy w Wilnie mieli żyć pod okupacją litewską tylko dlatego, że takie było życzenie Stalina, no i oczywiście Litwinów.
Kiedy 10 października 1939 r. została upubliczniona treść traktatu litewsko-sowieckiego, czyli o tym, że Rosja przekazuje Litwie Wilno z częścią Wileńszczyzny, poseł polski w Kownie Franciszek Charwat 12 października złożył oficjalny protest rządu polskiego na litewsko-sowiecki zamach na integralność terytorialną Polski. Na protest ten rząd litewski odpowiedział dwa dni później, że nie uznaje Polski jako państwa i nowego rządu polskiego w Paryżu, ponieważ Polska, a powtarzał to za Hitlerem i Stalinem, jako państwo, przestała istnieć z dniem 18 września 1939 r. – Odpowiedzi udzielił litewski minister spraw zagranicznych Juozas Urbsys, który odbierał Wilno od Stalina. Arogancki, bo pewny siebie i wiary, że przyszłość Litwy jest zabezpieczona, dziewięć miesięcy później przeżywał upadek państwa litewskiego, które Stalin przyłączył do Związku Sowieckiego. A on sam pojechał na koszt Stalina na zasłużony urlop w więzieniach sowieckich, w których przebywał przez 13 lat, o co sam się postarał.
Nastąpiło więc zerwanie przez Litwę stosunków dyplomatycznych z Polską i wyjazd polskiego posła i attache wojskowego. Attache wojskowy w Kownie, płk Leon Mitkiewicz napisał w swoich Wspomnieniach kowieńskich (Londyn 1967): „W chwili opuszczenia Kowna nie zostały skierowane do nas żadne słowa pożegnania ze strony Litwinów. Nikt z litewskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych czy też z litewskiego sztabu Generalnego, nie uważał za potrzebne zjawić się w Poselstwie Polskim, aby zadość uczynić elementarnej kurtuazji”. – Prostactwo i chamstwo litewskich polityków i dowódców z rodzin chłopskich, a przede wszystkim nienawiść do Polski i Polaków dały tu znać o sobie. Zresztą nie pierwszy i nieostatni raz.
Opiekę nad Polakami na Litwie przejęło poselstwo brytyjskie. Nie była to za dobra opieka, stąd Litwini czuli się bezkarni w swym zachowaniu wobec tamtejszych Polaków.
Rząd polski złożył protest rządowi litewskiemu „przeciwko paktowi i objęciu przez rząd Litwy ziem polskich przekazanych przez ZSRR i nie należących do ZSRR”. Minister Zaleski protest ten, poprzez ambasadorów, przesłał rządom państw sojuszniczych i neutralnych (Piotr Żaryń Polska – Litwa – Wilno „Życie Warszawy” 26-27.10.1991).
Mitkiewicz pisze, że po podpisaniu traktatu litewsko-sowieckiego w Kownie odbyła się masowa demonstracja radosnych ze szczęścia Litwinów. Przed Muzeum Wojskowym przemówił do tłumów gen. Vladas Negavicius, który „pozwolił sobie w tragicznej dla Polaków chwili, na słowa szyderstwa i ciężkiej obrazy narodu polskiego”, że po upadku Polski „Polacy płaczliwie żebrzą o kawałek chleba, buty i kawałek dachu nad głową tu, na Litwie, jako uchodźcy”. Także w gazetach litewskich, w tym także katolickich (!), „mnożyły się szyderstwa i kpiny z tragedii bratniego przez wieki narodu” polskiego (Marceli Kosman Orzeł i Pogoń Toruń 1992). Niestety, również wielu Litwinów przyjęło z zadowoleniem upadek państwa polskiego. Zygmunt Brzozowski wspomina: „Moi znajomi Litwini z Wiłkomierza, po przegranej przez Polskę wojnie, nie mogli odmówić sobie przyjemności, by z odcieniem pewnego szyderstwa w głosie nie zapytać: „No i co z waszym honorem. Zaledwie miesiąc potrafiliście stawiać opór wojskom niemieckim””. – Tymczasem Litwa Kowieńska nie potrafiła ani jednego dnia walczyć w obronie swej niepodległości. Kilka miesięcy później – 15 czerwca 1940 r. oddała Litwę Armii Czerwonej/Związkowi Sowieckiemu bez oddania chociażby jednego strzału! Litwini pokazali swe prawdziwe – chamskie oblicze. Co to za chrześcijanin co cieszy się z czyjegoś nieszczęścia?! Oto do jakiego upadku moralnego doprowadził Litwinów nacjonalizm ich przywódców politycznych i kościelnych.
Należy zwrócić uwagę na fakt, że po przejęciu Wilna przez Litwinów od Związku Sowieckiego ani prezydent Antanas Smetona, ani rząd litewski, ani wszystkie inne agendy rządu litewskiego na przeniosły się do Wilna – konstytucyjnej stolicy Litwy. Chociaż w mieście litewski garnizon wojskowy liczył 7000 żołnierzy i było mrowie policjantów, bano się polskiego Wilna i prowokowania Polaków. Miasto tylko w konstytucji litewskiej było stolicą Litwy Kowieńskiej, a de facto polskim miastem znajdującym się pod okupacją litewską. Dopiero Sowieci uczynili z Wilna faktyczną stolicę Litwy- Sowieckiej Litwy. Także hitlerowskie władze okupacyjne (1941-44) umieścili swe urzędy nie w polskim Wilnie, a tylko w Kownie, gdzie wśród przyjaciół litewskich czuły się bezpieczniej.
Po ataku Związku Sowieckiego na Polskę 17 września 1939 r. chcąc uniknąć niewoli sowieckiej, granicę litewską przekroczyło około 14 tysięcy polskich żołnierzy (P. Łossowski) i około 20 tysięcy cywilnych uchodźców. Dla uchodźców wojskowych władze litewskie utworzyły szereg specjalnych obozów w Birsztynach, Birżach, Kalwarii (Suwalskiej), Kołotowie, Olicie, Połądze, Rakiszkach, Wojtkuszkach koło Wiłkomierza i w samym Wiłkomierzu. Bardzo dużo internowanych żołnierzy udało się zbiec do wojska polskiego na Zachodzie – Francji i Anglii (Z. Brzozowski); pozostali wpadli w łapy NKWD i zostali wywiezieni w głąb Rosji, gdzie wielu z nich zostało zamordowanych. W wielu polskich prolitewskich, czyli tendencyjnych artykułach i publikacjach czyta się o nadspodziewane poprawnym ustosunkowaniu się Litwinów do polskich uchodźców. Okazuje się jednak, że odnoszenie się Litwinów do tych Polaków, szczególnie do cywilnych uchodźców nie zawsze było poprawne.
Otóż we wspomnieniach Stanisława Jankowskiego „Agatona” pt. Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie (Warszawa 1980), w rozdziale „Litwa, ojczyzna nie moja” czytamy o tym, że oddział żołnierzy polskich, w którym znajdował się Jankowski, wieziony przez Litwinów do obozu jenieckiego w Połądze, został w Poniewieżu wrogo przyjęty przez miejscową ludność: „Otoczyli nas gestykulując i wykrzykując. Wygrażali nam pięściami. Ktoś rzucił kamieniem w nasz samochód... Wyratował nas z opresji dowódca szaulisów, zaalarmowany zbiegowiskiem na rynku. Przecisnął się do nas z kilku swoimi ludźmi. Coś tłumaczył, przekonywał. Gdy to nie poskutkowało, szaulisi zdjęli karabiny przewieszone przez plecy. Kamieniem nikt więcej nie rzucił, ale nienawistne okrzyki wtórowały nam, gdyśmy pod eskortą przejeżdżali przez wrogi szpaler”. Także mój znajomy w Australii, p. Antoni Mackiewicz rodem z Litwy Kowieńskiej mówił mi, że kiedy polskich żołnierzy prowadzono do obozu w Wiłkomierzu, ludność litewska pluła na nich i wyzywała ich. Również senator Józef Godlewski, który znał język litewski w swoich wspomnieniach pisze, że jak jechał autobusem w Kownie to jeden Litwin słysząc go mówiącego po polsku z drugim Polakiem obruszył się głośno, że „tym Polakom, wrogom, dają władze prawo pobytu, objadania i skrywania się przed wojną”, a w Polpielanach, gdzie musiał się zameldować jako uchodźca polski, jak komendant miejscowej policji, nie wiedząc że zna litewski, krzyczał: „Licho nadało tu tych Polaków, co Wilno Litwie zabrali, kto ich tutaj wzywał i po co władze zezwalają im zaśmiecać Litwę”.
Jeśli chodzi o cywilnych uchodźców polskich to, jak pisze Zygmunt Brzozowski, społeczeństwo litewskie w pierwszym okresie w stosunku do nich wykazywało dużo życzliwości i zrozumienia. Wyczuwało się wśród Litwinów (ale nie bezrozumnych i antypolskich polityków litewskich) niepokój o los samej Litwy. Tak było do momentu zajęcia Wilna przez Litwę. Los cywilów polskich był nie do pozazdroszczenia. Władze litewskie bardzo niezadowolone z ich pobytu w Wilnie (najchętniej przekazali by ich w ręce sowieckie i niemieckie, co zresztą właściwie próbowali robić, co potwierdza Krzepkowski) mało im pomagały w ich trudnych warunkach bytowych. Gdyby nie pomoc amerykańskiej misji pomocy w Kownie i Czerwonego Krzyża, a przede wszystkim Polaków mieszkających na Litwie Kowieńskiej (B. Wierzbiański, Z. Brzozowski), to przymierali by z głodu i zimna.
Na takich zawziętych wrogów Polski i Polaków wychowali Litwinów nacjonaliści i księża litewscy rządzący Litwą i Kościołem litewskim w latach 1918-40, którzy uważali siebie za chrześcijan!
Warto w tym miejscu także przypomnieć, że kiedy w 1990/91 r. Litwini pod przewodnictwem Sajudisu walczyli o niepodległą Litwę, skomleli i błagali polityków polskich, aby Polska, jako pierwsze państwo, uznało niepodległość Litwy, zapominając jak po łajdacku potraktowali Polskę i jej upadek oraz Polaków w 1939 r. (L. Mitkiewicz).
Zanim Litwini zajęli Wilno, miasto od 19 września do 28 października 1939 r. znajdowało się pod okupacją Czerwonej Armii, czyli pod władzą sowiecką w całym tego słowa znaczeniu. Oznaczała ona represje, egzekucje, pospolity rabunek i gwałty. Wraz z Armią Czerwoną przybyło Wilna NKWD, które aresztowało setki Polaków, głównie przedstawicieli polskiej administracji i elity. 25 września miały miejsce pierwsze areszty. Aresztowano tego dnia m.in. prezydenta miasta Wiktora Maleszewskiego, wiceprezydenta Kazimierza Grodzickiego, wicewojewodę wileńskiego Rakowskiego, prezesa Izby Kontroli Zenona Mikulskiego, dyrektora Dyrekcji Kolejowej Głazka i jego zastępcę Mazurowskiego, dyrektora Banku Rolnego Maculewicza, profesorów Uniwersytetu Wileńskiego Jakowickiego i Czarnockiego, senatora Abramowicza, znanych adwokatów Jamonta i Bagińskiego. Aresztowani zostali także bracia marszałka Józefa Piłsudskiego – Jan i Kazimierz. Wszystkie te osoby zostały wywiezione na Syberię. Od pierwszego dnia okupacji Wilna rozpoczęła się sowiecka grabież mienia prywatnego i publicznego. Sowieci wywozili z miasta dosłownie wszystko, poczynając od mienia PKP (np. ich liczących setki ton zapasów węgla) do wyposażenia komunalnego (np. tramwajów, szyn a nawet zbiorników na wodę), a kończąc na wyposażeniu masowo rabowanych mieszkań, w tym eleganckich mebli z niektórych urzędów państwowych, wielu cennych przedmiotów i antyków z prywatnych kolekcji (Karol Liszewski Wojna polsko-sowiecka 1939 Londyn 1987; 28 października 1939 r. – wkroczenie wojsk litewskich do Wilna. Część 1 - konflikt o Wilno, 1918-39 tysol.pl 29.10.2017). Dokonano także rabunku zasobów Archiwum Państwowego i bibliotek (wywieźli m.in. ok 440 starodruków z XVI-XVIII w.). Na wschód zostało wywiezionych aż 17 wagonów towarowych samych archiwaliów (Rok 1939 – rabunek archiwów wileńskich „Przegląd Wschodni” t. IV, z. 2 (14) 1997). Polski znany pisarz Sergiusz Piasecki w swej książce Człowiek przemieniony w wilka (Londyn 1964) tak wspomina ówczesną sowiecką okupację Wilna: Znałem Wilno i je lubiłem. Było schludne, pięknie położone i miało wiele pięknych świątyń i dużo zabytków historycznych. Lecz kiedy po tułaczce związanej z kampanią wrześniową zobaczył miasto okupowane przez władze sowieckie zobaczył to miast jakby wymarłe. Był zdumiony zmianą, „która zaszła w tak krótkim czasie. Sklepy przeważnie pozamykane. Ulice brudne, zaśmiecone. Ludzie na nich ponurzy, nieufni, marnie ubrani… W mieście drożyzna i brak produktów. Bolszewicy zdążyli w ciągu kilku tygodni wywieźć wszystkie zapasy żywności i towarów, które znaleźli w składach państwowych i prywatnych. Wywieziono nawet sprzęt z małych fabryk i kompletne urządzenie jedynej w Polsce fabryki aparatów radiowych „Elektryt”, która zatrudniała 1100 robotników i była dumą Wilna oraz założoną przed wojną fabrykę lniarską z podwileńskiej Nowej Wilejki wraz z jej dyrektorem Zapaśnikiem. Z olbrzymiego magazynu uniwersalnego „Braci Jabłkowskich” zabrano nie tylko wszystkie towary, lecz nawet drzwi obrotowe… Bolszewicy przekażą Litwie Wileńszczyznę, którą obrabowali doszczętnie…”.
27 października 1939 r. korpus ekspedycyjny wojsk litewskich, składający się z sił piechoty, kawalerii oraz czołgów, dowodzony przez gen. Vincasa Vitkauskasa, przekroczył dawną granicę z Polską. W asyście delegowanych oficerów Armii Czerwonej uroczyście przepiłowano szlabany graniczne i zniesiono wszystkie inne oznakowania państwowości polskiej, które zostały następnie spalone na stosach. Do Wilna wojska litewskie wkroczyły 28 października 1939 r., a wkraczały w cieniu wojsk sowieckich zgrupowanych na centralnym placu miasta - placu Katedralnym. „Żołnierze z Pogonią na czapkach przekraczali rogatki miasta entuzjastycznie witani, jak donosiła później litewska prasa z Kowna, przez tłumy wiwatującej ludności. Władze litewskie zadbały należycie zarówno o „publikę”, jak i entuzjazm (już wówczas ważny był pijar). Nim jeszcze dziarscy kawalerzyści z 3 pułku dragonów na swych rumakach oraz ich koledzy z piechoty defilowali po wileńskim bruku, do Wilna ściągnięto autobusami grupy młodzieży z Kowna, Wiłkomierza i innych miast tzw. Litwy Kowieńskiej. Wyposażeni w okolicznościowe transparenty, zbudowali bramy triumfalne i przy wsparciu garstki miejscowych wilnian pochodzenia litewskiego krzyczeli na widok żołnierzy - jak donosił jeden z korespondentów prasy kowieńskiej - aż do ochrypnięcia: valio (hurra) (Michał Wołłejko Vilnius mūsų ir Lietuva rusų Wilnoteka.lt 30.10 2014). Tej propagandowej hucpie przypatrywali się gapie bez entuzjazmu. Bo byli to przecież nowi okupanci. Chociaż był to uświęcony historyczny zwyczaj, nie witały ich także dzwony licznych kościołów wileńskich (co rozwścieczyło Litwinów), bo były to kościoły polskie, a nowi władcy Wilna okupantami. Wilno płakało nad tym wydarzeniem. Jak wspomina znany dziennikarz warszawski, który przez wojnę znalazł się w Wilnie Mieczysław Krzepkowski, dzień ten był ponury i dżdżysty, a po ulewnym deszczu w nocy, urządzona następnego dnia defilada poprzedzona zawieszeniem sztandaru litewskiego na baszcie zamkowej (nazywanej dzisiaj Giedymina) odbyła się na placu Katedralnym pełnym kałuż i błota. Natomiast Józef Godlewski pisze: „Wojska litewskie, zresztą nieliczne, weszły do Wilna przy dźwiękach orkiestry i przedefilowały ulicami. Wilnianie poznali siodła naszej (polskiej) kawalerii, konie oraz przemalowane samochody (przejęte od żołnierzy polskich którzy szukali schronienia na Litwie przed Armią Czerwoną), które teraz służyły nowym gospodarzom litewskim, dragonom pułku „Żelaznego Wilka””.
„Od tego czasu do aneksji Litwy przez ZSRS w czerwcu 1940 r. tereny te znajdowały się pod faktyczną okupacją litewską, bez wypowiedzenia wojny Państwu Polskiemu” (28 października 1939 r. – wkroczenie wojsk litewskich do Wilna. Część 1 - konflikt o Wilno, 1918-39 tysol.pl 29.10.2017).
Sergiusz Piasecki tak wspomina dzień 28 października 1939 r.: „NARESZCIE Litwini zajęli miasto. Ludność odetchnęła z ulgą. Ale nie była to radość. Uważano, że zło mniejsze zastąpiło zło duże. Przypuszczano jednak, że zacznie się normalne życie” (Człowiek przemieniony w wilka Londyn 1964). Najbliższe dni okupacji litewskiej udowodniły co innego, a mianowicie, że okupacja sowiecka była mimo wszystko mniejszym złem od okupacji sowieckiej! Bowiem okazało się, pisze Piasecki, że „tylko trzy czwarte procentu ludności litewskiej (w Wilnie) oraz przyjeżdżający teraz z rdzennej Litwy wojskowi, urzędnicy, kupcy, studenci, są tubylcami, natomiast 99 procent są to obcokrajowcy – nawet jeśli tutaj się urodzili, a ich przodkowie żyli w Wilnie od stuleci… (Ci nowo upieczeni „tubylcy” wileńscy przybyli z Kowna) „Od razu wprowadzili, jako urzędowy i wszystkich obowiązujący, język litewski i zamienili nazwy ulic na litewskie”. Roman Korab-Żebryk uzupełnia tę wypowiedź: „Na początku grudnia (1939) weszła w życie ustawa o obywatelstwie, uchwalona specjalnie dla Wileńszczyzny. Według tej ustawy obywatelstwo litewskie przysługiwało tym, którzy w dniu 6 sierpnia 1920 roku, mieszkając na terytorium obecnej Litwy, mieli ukończone osiemnaście lat i którzy zamieszkiwali tam również 27 października 1939 roku. Kto nie spełniał tych i innych rygorystycznych warunków ustawy, stawał się „obcokrajowcem”, człowiekiem pozbawionym praw. Musiał ubiegać się o prawo pobytu, nie wolno mu było wykonywać wielu zawodów. Nie mógł być urzędnikiem państwowym lub samorządowym, nauczycielem, adwokatem, lekarzem, aptekarzem, księgarzem czy kolejarzem, a nawet nie mógł być kierowcą. Okazało się, że wielu mieszkańców Wilna osiadłych w nim od pokoleń, nie mówiąc o tych, którzy przybyli do niego w okresie międzywojennym, zostało zaliczonych do kategorii „obcokrajowców”. Według obliczeń litewskich władz administracyjnych w Wilnie zamieszkiwało około 150 000 obcokrajowców (głównie Polacy i część polskich Żydów)… nie licząc uchodźców wojennych. Zaczęły się zwolnienia z pracy Polaków nie uprawnionych do litewskiego obywatelstwa. Do maja 1940 r. zwolniono ponad 4000 nauczycieli, kolejarzy i pracowników administracyjnych”. W części Wileńszczyzny przyznanej Litwie, Litwini namawiali chłopów polskich do przyjęcia obywatelstwa litewskiego, a przy wystawianiu paszportu nagminnie usiłowano przerabiać na modłę litewską wpisywane nazwiska” (Lublin 1991).
Wilno stało się litewskie (tylko pod względem administracyjnym). „Należy jednak zaznaczyć, że pomimo licznych zapowiedzi, rząd litewski nie przeniósł stolicy państwa (z Kowna) do Wilna. Przyczyn było wiele. Z jednej strony obawa przed komplikacjami na forum międzynarodowym, z drugiej strony niewielka liczba Litwinów w Wilnie utrudniała zorganizowanie administracji centralnej” (Paweł Eberhatdt Polska granica wschodnia 1939–1945 Warszawa 1993). Trzecim powodem równie ważkim było to, że dominująca w mieście ludność polska, która aż za dobrze wiedziała o prześladowaniu Polaków na Litwie Kowieńskiej, odrzucała litewską okupację Wilna. Bojąc się właśnie wrogiej reakcji ze strony Polaków, ściągnięto do miasta całą masę policjantów i wojska, a w wydanej następnego dnia z okazji zajęcia miasta jednodniówce „Witaj Litwo!” prezydent Litwy Antonas Smetona stwierdzał, że: „Litwa otrzymała Wilno w rezultacie długotrwałej przyjaźni, jaka łączy ją z Sowietami” oraz chcąc spacyfikować chociażby tylko częściowo wrogą postawę Polaków wobec Litwy i litewskiej okupacji Wilna zapewniał Polaków, że: „Przychodzimy bracia nie ciemiężyć, lecz kochać, nie burzyć, lecz budować. Przychodzimy, niosąc porządek i pracę. Przynosimy prawo i sprawiedliwość. Litwa jest ojczyzną nas wszystkich i my wszyscy jej synowie i córki mamy równe prawa i jednaką jej miłość i szacunek. Nie ma na Litwie zwyczaju prześladować za wiarę i mowę bądź przekonania poszczególnych ludzi” [ostatnie zdanie niosło oczywistą nieprawdę: w okresie międzywojennym w Republice Litewskiej prześladowano i wynaradawiano mieszających tam Polaków i przedstawicieli innych narodów] (Maciej Orzeszko 28 października 1939 r. – wkroczenie wojsk litewskich do Wilna. Litewska okupacja Wileńszczyzny 1939-40 BlogRepublika.com 13 XI 2015, Marceli Kosman Orzeł i Pogoń Warszawa 1992).
To chyba najobrzydliwszy przykład zakłamanej nacjonalistyczno-rasistowsko-semifaszystowskiej propagandy litewskiej w jej historii. Jakże bliskiej z ducha i treści propagandzie sowieckiej (chociażby słowa hymnu sowieckiego: Chwała ci, ojczyzno/Tyś ziemia swobody/ludów przyjaźni ostojo i straż). Bowiem niedługo potem przedstawicielom społeczności polskiej w Wilnie oficjalny przedstawiciel litewskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, pan Ceceta, brutalnie oświadczył, że Polacy w Wilnie mają do wyboru: przyjąć narodowość litewską, oraz młodą i prężną ludową kulturę litewską zamiast (trzymać się) starej i obcej kultury szlacheckiej, - albo uznać się za obcych mieszkańców Litwy na prawach międzynarodowego statusu narodowych mniejszości (Kazimierz Okulicz Ostatnie słowo oskarżonego „Kultura” Nr 4 1976, Paryż). Było to zgodne ze stanowiskiem rządu i nacjonalistów litewskich oraz litewskiego Kościoła katolickiego! (M. Orzeszko), którzy postulowali brutalną rozprawę z Polakami, a w szczególności z polską inteligencją i duchowieństwem, w których widziano głównych wrogów państwa litewskiego.
Pierwszym pełnomocnikiem rządu litewskiego w Wilnie został Antanas Merkys, dotychczasowy gubernator Kowna. Bardzo szybko wymieniono administrację na litewską. Przysłani z Kowna urzędnicy na początku w rozmowie używali języka polskiego (ciągle znanego przez wiele tysięcy Litwinów), ale wkrótce udawali, że nie rozumieją naszego języka (Aleksander Kropiwnicki Obok Litwinów „Tygodnik Solidarność” 20.9.1991). Wkrótce Merkysa, który został premierem, zastąpił go Kazys Bizauskas, zwolennik ostrego kursu wobec Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Rozpoczął on brutalną walkę z Polakami i z polskością w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Już w listopadzie 1939 r. attaché wojskowy Polski w Kownie do połowy października 1939 r. Leon Mitkiewicz pisał: „Litwini prowadzą, jak wynika z raportów otrzymywanych już w Paryżu (pod koniec 1939 r.), skrajnie eksterminacyjną, szowinistyczną politykę względem Polaków na terenie zajętych przez nich obszarów Rzeczypospolitej na Wileńszczyźnie i w samym Wilnie, licząc się z tym, że zakończenie wojny obecnej pozostawi te obszary pod ich władzą. Nie chcę wdawać się w tej chwili w szczegółowe rejestrowanie faktów, ilustrujących postępowanie władz litewskich w „oddanych” im przez Moskwę Wilnie i Wileńszczyźnie, w stosunku do ludności polskiej. Ale można już teraz niezbicie stwierdzić, że polityka tych władz nie przynosi im zaszczytu i nie przyczynia się do pomniejszenia urazów powstałych wzajemnie pomiędzy sąsiadującymi ze sobą narodami – litewskim i polskim”.
Zbrojnym ramieniem okupanta litewskiego było skierowane do Wilna i na Wileńszczyznę mrowie policjantów i wojska, których celem było tłumić w zarodku bunt albo manifestacje prześladowanych Polaków. Od pierwszego dnia okupacji litewscy policjanci (Polacy nazywali kalakutasami – indykami, bo byli upstrzeni kolorowymi piórami) używali przemocy nad wyraz często. W swoich wspomnieniach z tego okresu M. Krzepkowski pisze, że policjanci bili brutalnie Polaków przy pierwszej lepszej okazji lub nawet bez niej. W Wilnie z błogosławieństwem władz i policji panoszyły się litewskie bojówki, które atakowały ludzi mówiących po polsku. Tymczasem korespondencje litewskiej prasy z Wilna są entuzjastyczne i zasypiające społeczeństwo litewskie kłamliwymi informacjami o tym z jaką radością mieszkańcy Wilna przyjmują litewskie panowanie w mieście: „Tysiące osób rozpoczęło naukę języka litewskiego!”. O osobach, które mówią po polsku, a nie znają litewskiego, pisze się: „Litwini, którzy zapomnieli swojego ojczystego języka” (Marek Sterlingow Wilno. Sześć razy z rąk do rąk Gazeta.pl 18.10.2009).
Litewskie władze miasta rozpoczęły stosowanie polityki faktów dokonanych. Pierwszą decyzją Kazysa Bizauskasa była zmiana nazw dzielnic i ulic na litewskie, przy czym miała ona charakter totalny, co było postulatem litewskiego Ruchu Narodowego. Zniknęli wszyscy dotychczasowi patroni, nie tylko – co było jeszcze zrozumiałe – tacy jak Józef Piłsudski czy Lucjan Żeligowski, ale też np. Adam Mickiewicz. Litwini w swoim zapale zmieniali nawet nazwy funkcjonujące od Średniowiecza (tak znali historię miasta!). Wszystkie godła polskie nocami zostały zbite, zerwane lub zamalowane, nie oszczędzono Orła Polskiego na Ostrej Bramie. Następnie nakazano usunięcia wszystkich polskich napisów i szyldów z przestrzeni publicznej. Jednocześnie w Wilnie, w którym tylko 1-1,5% jego mieszkańców znało język litewski, okupanci litewscy uczynili go jedynym oficjalnym językiem – wszystkie rozmowy z urzędnikami musiały być prowadzone po litewsku, a podania i papierkowe rzeczy musiały być pisane po litewsku. Był to prawdziwy koszmar dla tubylczej ludności – Polaków i
Żydów (ponad 95% ludności miasta); ciekawe jakby czuli się Litwini, gdyby dzisiaj dostali się pod panowanie chińskie i Chińczycy wprowadzili od jutra język chiński jako JEDYNY oficjalny język?! Litwini o tym nie myśleli. Jak prawdziwi sadyści cieszyli się, że mogą dokuczać Polakom. Oczywiście, od razu przystąpili także do litewszczenia polskich nazwisk.
Sprowokowało to Polaków do buntu, do którego doszło 2 listopada 1939 r. podczas legalnej manifestacji na cmentarzu na wileńskiej Rossie przy płycie z sercem marszałka Piłsudskiego. Wbrew wcześniejszym ustaleniom tłum 5-6 tysięcy osób ruszył ku miastu z antylitewskimi okrzykami, żądając wolnej Polski, zdzierając litewskie flagi” („Kultura” Nr 1/352 / 2/353, Paryż). Pod Ostrą Bramą demonstranci zostali spacyfikowani przez litewską policję – pobito całą masę demonstrantów i aresztowano kilkaset osób, w tym bardzo wielu uczniów.
Niezrażony narastającym buntem Polaków, rząd litewski i ich namiestnik w Wilnie Kazys Bizauskas realizowali wytrwale swoją totalną walkę z Polakami w Wilnie i na Wileńszczyźnie i z polskością tej ziemi. Tym bezwzględnej, że teraz nie musieli się liczyć z państwem polskim.
Niepowodzeniem zakończyła się też próba stworzenia legalnej polskiej reprezentacji. Powołany na początku listopada 1939 r. Komitet Polski pod kierownictwem Bronisława Krzyżanowskiego nie został uznany przez władze litewskie (M. Orzeszko), jak również żadna inna organizacja polska nie została zalegalizowana. Tolerowane były jedynie, ale bez zalegalizowania: Komitet Polski, Polska Sekcja Pomocy przy Litewskim Czerwonym Krzyżu i Komitet Uchodźców także działający przez Litewskim Czerwonym Krzyżu; do tych dwu ostatnich instytucji w sposób oficjalny przydzielono przedstawiciela wywiadu litewskiego. Jednocześnie Litwini wprowadzili system konfidentów, a przy pomocy konfidentów zakładali tajne „polskie” organizacje, aby zapełnić więzienia Polakami (setki działaczy polskich trafiło do więzień), a gdy nie było dostatecznych podstaw do oskarżenia, wysyłano wybrane osoby bez sądu, administracyjne. Do robót przymusowych. Wszystkie polskie centrale gospodarcze zostały przymusowo zlikwidowane, a cały ich majątek bez żadnej podstawy prawnej został przejęty przez odpowiednie centrale litewskie, które już później starały się pozawierać niezwykle niekorzystne umowy likwidacyjne. Majątek nieruchomy i inwentarz instytucji i organizacji posiadających centrale poza terenem okupacji litewskiej, pomimo posiadania rejentalnych plenipotencji w Wilnie, został zajęty przez władze litewskie (np. Związek Osadników, Wileńskie Towarzystwo Organizacji i Kółek Rolniczych itp.). Majątek organizacji lokalnych zabrano przez rozwiązanie organizacji, np. Towarzystwo Lniarskie i
Zakłady Lniarskie „Vilenta” w Nowej Wilejce. Władze litewskie nie uznawały plenipotencji i zabrały poważniejsze obiekty prywatne, np. przetwórnię mięsną w Nowej Wilejce oraz wszystkie spółdzielnie polskie z wyjątkiem kilku mleczarni. Litwini ograbili Polaków na wiele setek milionów złotych (Meldunek ppłk. Nikodema Sulika do gen. Kazimierza Sosnkowskiego w Londynie o sytuacji Polaków na terenie okupowanym przez Litwę Armia Krajowa w dokumentach 1939-1945. Tom I wrzesień 1939 – czerwiec 1941 Ossolineum, 1990 Wrocław). Polacy musieli działać konspiracyjnie. Hrabia Michał Tyszkiewicz był w Wilnie w latach 1939-40 tajnym delegatem rządu polskiego w Londynie.
Litwini od razu uderzyli brutalnie w polską oświatę i naukę. W drugiej połowie listopada 1939 r. w pozostałych gimnazjach i szkołach zawodowych Litwini wymienili dyrektorów i nauczycieli na litewskich, którzy od razu zwolnili połowę polskich nauczycieli. W sumie w Wilnie ze szkół powszechnych i średnich zwolniono 60%, a na prowincji 70% polskich nauczycieli. W tym samym czasie gazety w Kownie protestowały przeciwko kierowaniu do Wilna osób znających język polski: „Tacy już tam są. I niech uczą się litewskiego”. Zmieniono program nauczania, wprowadzając do niego język litewski, a także intensywną naukę historii w wersji litewskiej i geografii Litwy. Byłoby to jeszcze zapewne do wytrzymania, ale obok tego pojawiło się szereg akcentów zdecydowanie antypolskich, jak demonstracyjne niszczenie godeł, portretów m.in. marszałka Piłsudskiego czy znieważanie flag. Zachowanie co poniektórych nadgorliwych nauczycieli oburzały nawet samych Litwinów, a co dopiero polskich uczniów i ich rodzin. Pod koniec listopada uczniowie gimnazjalni zawiązali konspiracyjny Związek Młodych Polaków, którego kierownikiem został Jan Mackiewicz. 3 grudnia 1939 r. uczennice żeńskiego Gimnazjum im. Elizy Orzeszkowej ogłosiły trzydniowy strajk szkolny. Wkrótce dołączyli do nich koledzy z innych szkół. Kilka tysięcy uczniów utworzyło pochód, który przeszedł ulicami miasta, domagając się zachowania polskiego charakteru szkół. Demonstracja została jednak brutalnie spacyfikowana przez wezwaną na miejsce litewską policję: zamykają kilkuset uczniów. Kilkudziesięciu uczestników marszu przetrzymywano w areszcie aż do wiosny 1940 r., do więzienia trafili też członkowie ich rodzin. Władze litewskie się nie patyczkują, zamykają kilka gimnazjów i wykorzystują strajk do usunięcia ze szkół pozostałych polskich nauczycieli” (M. Orzeszko, Marek Sterlingow). 15 grudnia 1939 r. zamknięto Uniwersytet Stefana Batorego (USB), wyrzucając na bruk wszystkie osoby w nim zatrudnione oraz eksmitowano profesorów i innych pracowników uczelni z mieszkań służbowych oraz studentów z burs. Wielu studentów USB zostało zesłanych na przymusowe osiedlenie na Żmudź – do Żagor. „Nie pomogły listy protestacyjne podpisane przez cała intelektualną śmietankę miasta. I w tym przypadku Litwini pozwolili sobie na drwiny z Polaków: po zamknięciu Uniwersytetu Stefana Batorego gazeta „Lietuvos Aidas” zamieściła szyderczą informację: „Po zamknięciu Uniwersytetu Stefana Batorego część studentów wyjeżdża na prowincję w poszukiwaniu pracy i chleba. Ale inni pozostają w Wilnie i, jak zdarza się słyszeć, zajmują się sprzedażą „Kuriera Wileńskiego”” (JT Jak likwidowano Uniwersytet Wileński „Forum Polskie” 1992). „Zniszczenie Wszechnicy Batorowej było czynem haniebnym. Zlikwidowany został bardzo ważny ośrodek nauki i kultury, który promieniował na całe kresy północno-wschodnie” (P. Łossowski). A Sergiusz Piasecki dodaje: „Zagarnęli Uniwersytet i właściwie likwidują, bo zamierzają otworzyć tylko dwa wydziały. Wykłady będą w języku litewskim, który zna garstka Litwinów wileńskich… (i pytał siebie) Dlaczego mały naród, który był związany z Polską tradycją historyczną, wspólnymi zwycięstwami i klęskami, teraz, gdy Polska była zniszczona przez dwóch zaborców, dobrowolnie do nich dołączył i starał się zrujnować to, co ocalało i z czego sam mógł korzystać?”.
Do końca 1939 r. bez pracy znalazło się aż 81 tysięcy ludzi, a proces zwalniania Polaków trwał aż do upadku Litwy Kowieńskiej w czerwcu 1940 r. Stracili pracę i nigdzie nie mogli dostać innej pracy. Głód zaglądnął w oczy tysiącom rodzin polskich. W ogóle podczas całej okupacji litewskiej Wilna w mieście panował głód i brak wszystkiego – dosłownie wszystkiego (np. tylko w kilku sklepach można było kupić mięso i nabiał) i wszystkiego brakowało (M. Krzepkowski), gdyż Litwa była za małym, a przede wszystkim za biednym krajem i tym samym nie potrafiła zarządzać sprawnie tak wielkim miastem (dużo większym od jej stolicy - Kowna). Zresztą zagłodzenie i pauperyzacja Polaków były celem polityki litewskiej. Dodatkowym dowodem na to jest to, że zastosowano złodziejski oficjalny kurs wymiany polskich złotych na litewskie lity – 1 lit = 5 zł (M. Krzepkowski), podczas gdy do wojny w 1939 r. 1 zł był wart 2,5 lita, czyli płacono uchodźcom 20 razy mniej niż była wartość złotego. Skromną, bo potrzeby były wielkie, pomoc charytatywną udzielał wówczas jeszcze polski Kościół katolicki. Tymczasem w szeregu publikacjach polskich pisze się, że sklepy w okupowanym przez Litwinów Wilnie były bardzo dobrze zaopatrzone w żywność, łącząc to z rzekomą zamożnością Litwy (de facto kraj był bardzo biedny). Jakoś dziwnie ich autorzy nie łączą to z tym, że tej żywności nie miał kto kupować, bo Litwinów, którzy mieli pieniądze ciągle było mało w mieście oraz z tym, że wybuch wojny wstrzymał eksport żywności litewskiej do Wielkiej Brytanii (główny odbiorca), stąd upychano ją gdzie się dało w samej Litwie.
Władze litewskie w Wilnie uderzyły brutalną pięścią także w teatry polskie w Wilnie. Najpierw studenci uniwersytetu kowieńskiego wywoływanymi burdami zrywali polskie przedstawienia w Teatrze Polskim na Pohulance, zbudowany ze składek polskich mieszkańców Wilna, po czym żądali zwrotu pieniędzy za bilety, gdyż przedstawienia się nie odbywały. Kiedy przeciwko temu barbarzyństwu zaprotestowali niektórzy literaci litewski z prezesem Krewe-Mickiewiciusem, to większość prasy litewskiej zaatakowała ich, a jedno z pism napisało: „Oto jak nisko upadły pewne nasze wielkości” (Z.Sz. Brzozowski). Potem teatr zdemolowali, a na koniec władze litewskie zarządziły, że ma on zostać teatrem litewskim z dniem 1 lipca 1940 r.
Na początku 1940 r. władze litewskie przystąpiły do zadania Polakom w Wilnie i na Wileńszczyźnie największego ciosu. Wyznaczyły 15 kwietnia 1940 r. jako nieprzekraczalny termin przedstawienia zaświadczeń o obywatelstwie, po tym czasie wszyscy uznani za cudzoziemców mieli automatycznie stracić pracę. Co więcej, rząd Litwy rozważał masowe deportacje uchodźców wojennych do ZSRS i Generalnego Gubernatorstwa, jednak w wyniku protestu ambasad brytyjskiej i francuskiej wycofał się z tego pomysłu. Ostatecznie interwencje międzynarodowe, protesty oraz groźba strajku generalnego w Wilnie spowodowały, że termin składania zaświadczeń przesunięto na 1 sierpnia. Obywatelstwo litewskie otrzymało zaledwie 8000 osób (co jest najlepszym dowodem na to, że Litwini stanowili tylko garstkę mieszkańców Wilna). Ze 150 tysięcy Polaków uczyniono bezpaństwowców, a to oznaczało, że Polak jako cudzoziemiec nie mógł być ani posiadaczem jakiegokolwiek warsztatu lub nieruchomości, ani pracować bez zezwolenia odpowiednich władz litewskich. Zajęcie Litwy przez ZSRR w czerwcu 1940 r. spowodowało, że sprawa ta przestała mieć jakiekolwiek znaczenie (M. Orzeszko).
Kiedy w londyńskich „Wiadomościach” (nr 989) w 1965 r. w artykule pt. Jadwiga płaci alimenta Michał K. Pawlikowski z własnej autopsji pisał o tragedii Polaków w Wilnie podczas litewskiej okupacji miasta w 1939-40 r., nazywając nacjonalizm litewski „hydrą szowinizmu”, który szedł z dołów i miał wszystkie wady ruchów oddolnych, czyli mówiąc językiem zrozumiałym, był mocno wiejskim chamstwem zaprawiony (90% Litwinów żyło na wsi – w zacofanych pod każdym względem wioskach. Tacy ludzie przysłani do Wilna z Kowna jako nowi jego administratorzy swym zachowaniem uczynili z miasta „chamską stolicę Litwy”. Odpowiedziała mu Wincenta Łozorajtis, żona litewskiego ministra spraw zagranicznych w latach 1934-38 („Wiadomości nr 1022, 31.10.1965) pisząc bezczelnie: „Ale najwięcej p. Pawlikowskiego drażniło, że ci policjanci litewscy, w swej stolicy i nie znając innego języka, zwracali się do wszystkich wyłącznie w języku litewskim. Tak jak policjant w Warszawie zwracałby się do wszystkich w języku polskim”. Ta prymitywna litewska chłopka zignorowała fakt, że Warszawa była stolicą Polski i z pewnością prawie wszyscy jej mieszkańcy znali bardzo dobrze lub względnie dobrze język polski. Natomiast w Wilnie 98-99% jego mieszkańców nie znało języka litewskiego. I takie miasto oraz miasto bez litewskiego prezydenta, rządu i Sejmu, którzy przebywali w faktycznej stolicy Litwy – Kownie, ośmieliła się nazwać stolicą Litwy.
Odpowiadając na obronę zachowania się Litwniów w polskim Wilnie w r. 1939-40 przez Wincentę Łozorajtis zabrał głos w tychże „Wiadomościach” (6.3.1966) Tadeusz Kiersnowski, członek działającego wówczas w Wilnie Komitetu Polskiego, który poparł wywody Pawlikowskiego pisząc: „…uwagi p. Pawlikowskiego dotyczyły okresu okupacji Wilna w r. 1939/1940, a więc przede wszystkim zachowania się władz litewskich, które z łaski bolszewików objęły rządy w Wilnie w październiku 1939. Niestety, okres ten stanowi ponurą kartę w stosunkach polsko-litewskich. Nie wszyscy bowiem zdają sobie sprawę, że na 208 000 mieszkańców Wilna Litwini stanowili tylko 0,81% ludności i język litewski w ogóle nie był znany. Pomimo to został on wprowadzony nazajutrz po objęciu władzy jako jedyny język urzędowy. Wszystkie napisy, odezwy, plakaty i t.p. były w języku, którego nikt nie rozumiał. Życie już tylko z tego powodu stało się nieznośne, nie można było nic w urzędach załatwić, a nawet kupić znaczka na poczcie, bez pomocy tłumacza. Następnie przyszła przymusowa paszportyzacja ludności. Wymyślono wówczas nowy termin „przychodźca”, oznaczający w odróżnieniu od autentycznych uchodźców wojennych osobę, która nie mogła udowodnić, że urodziła się na Litwie, lub na skrawku Wileńszczyzny wykrojonym przez bolszewików dookoła miasta. Autentyczni autochtoni, osiadli tam z dziada pradziada, jeżeli w metryce jako miejsce urodzenia mieli np. (będące w pobliżu Wilna, ale po stronie bolszewickiej) Bianiakonie lub Oszmianę, uznawani byli za „przychodźców”, a więc ludzi pozbawionych prawa do pracy lub wykonywania zawodu (Litwini planowali głodem wytępić Polaków w Wilnie! – M.K.). Łączyła się z tym gwałtowna litwinizacja nazwisk; dodawano każdemu końcówkę „as” lub „is” a w miarę możności zupełnie nazwisko przekręcano przez tłumaczenie źródłosłowu. Tak np. Wróblewski otrzymywał paszport (dowód osobisty) na „Żwirblis”, Zajączkowski na „Kiszkis”, Stoma zaś przełożony sylabami zrobił się „Szymtaturis”. Żadne protesty nie pomagały. Prawie co niedziela przywożono autobusami z Kowna szaulisów, którzy do krwi bili w kościołach ludzi śpiewających zwyczajowo po nabożeństwie „Boże coś Polskę”. Nb. przy tej okazji w kościele św. Kazimierza przy ul. Wielkiej dotkliwie pobito księdza, autentycznego Włocha, który z ramienia nuncjusza papieskiego przyjechał do Wilna by naocznie przekonać się jak pod okupacją litewską wygląda tolerancja religijna. Te i temu podobne autentyczne fakty doprowadzają do wniosku, że istotnie to nie był już szowinizm, to raczej był wręcz zoologiczny nacjonalizm”.
Prawie wszystkie antypolskie akcje w Wilnie prowadzili – jak ich nazywano w mieście - „przybłędy z Kowna”, których osiedliło się podczas jego litewskiej okupacji ponad 5000 osób (byli to głównie urzędnicy, policjanci i studenci). Poza tym w niedziele przywożono autobusami z Kowna do Wilna setki młodzieży litewskiej do bicia Polaków w kościołach i na ulicach.
Panowanie litewskich nacjonalistów-katolików litewskich w Wilnie i na przyznanej im części Wileńszczyzny, trwające od 28 października 1939 r. do 15-17 czerwca 1940 r., tj. do chwili włączenia Litwy w skład Związku Sowieckiego, było tak potwornie dokuczliwe, że Polacy, którzy pamiętali sowieckie brutalne panowanie w Wilnie od 19 września do 27 października 1939 r., odetchnęli z ulgą. Polscy autorzy wspomnień z tamtych dni piszą, że pierwsze dni istnienia republiki radzieckiej przyniosły swobody dla wyraźnie uciskanych od kilku miesięcy Polaków. Mogli na ulicach bezpiecznie rozmawiać w swoim języku, który odzyskał również swoje prawa w szkole, po dłuższej przerwie wznowił działalność teatr polski, Polaków przyjmowano do pracy, co dało chleb wielu dotychczas głodującym rodzinom. Tadeusz Łopalewski konstatuje: „dla Polaków na Wileńszczyźnie powiał przyjaźniejszy wiatr” (M. Kosman).
Znany pisarz litewski, minister oświaty w nowym sowieckim rządzie litewskim Liudas Gira w teatrze wileńskim 11 lipca 1940 r. przepraszał w języku polskim Polaków za swych rodaków – nacjonalistów i faszystów, będących często w sutannach, mówiąc: „...dobrze pamiętacie to urąganie się z waszej mowy i polskiej kultury w urzędach nacjonalistycznej Litwy, to przymusowe narzucanie wam języka litewskiego, który stawał się wam prawie znienawidzony... Czytając wyrzuty w oczach moich polskich przyjaciół, znajomych i nieznajomych, nie mogłem im nic na to odpowiedzieć i czułem sam, iż rzeczywiście i ja sam, mimo mej woli, przy takim stanie rzeczy jestem okupantem. Ale dzisiaj już nie czuję się nim, czuję się między wami jako wolny z wolnymi, jako równy z równymi” („Gazeta Codzienna” nr 185, Wilno, 14 VII 1940).
Litwin – i to znany Litwin przyznał, że Litwa-Litwini okupowali Wilno w okresie od 28 października 1939 r. do 15 czerwca 1940 r. (okupowali Wilno w latach 1940-44 także komuniści litewscy/Związek Sowiecki i Niemcy, a do 1994 r. ponownie komuniści litewscy/Związek Sowiecki i w ostatnich 3 latach ponownie nacjonaliści litewscy). Okupowali i przy tym łamali wszelkie umowy międzynarodowe dotyczące okupacji. Zachowywali się na polskiej ziemi nie tylko jak okupanci, ale okupanci wyzuci zupełnie z człowieczeństwa.
Historyk polski Paweł Rokicki opisując zachowanie się Litwinów w Wilnie konkluduje: „Działania władz (litewskich) stwarzały wrażenie pośpiesznej kolonizacji podbitego, wrogiego terenu. Intensywna polityka depolonizacji i lituanizacji była przede wszystkim przedłużeniem dotychczasowej antypolskiej linii politycznej prowadzonej w przedwojennej Republice Litewskiej. Tak jak zepchnięto na margines Polaków w Kownie, tak obecnie w ekspresowym tempie starano się dokonać tego samego w Wilnie. Tak jak systematycznie ograniczano stosowanie języka polskiego w kościołach kowieńskich, aby go ostatecznie wyrugować w 1937 r., tak analogiczne rozpoczęto w Wilnie w latach 1939-1940. W tym celu sięgnięto do sprawdzonych wcześniej metod, polegających na prowokowaniu zamieszek w kościołach przez zorganizowane grupy bojówkarzy. Trudno też nie dostrzec podobieństwa pomiędzy wspomnianym wcześniej progromem w kościele św. Trójcy z 26 września 1926 r. a np. atakiem szaulisów na modlących się w kościele św. kazimierza w Wilnie 5 maja 1940 r., kiedy to przypadkowo pobity został także sekretarz nuncjatury watykańskiej w Kownie mons. Vito Peroni. Różnica polegała może na tym, że policja litewska w Kownie biernie przyglądała się zajściom, a w Wilnie czynnie wspierała atakujących i aresztowała pobitych” (Glinciszki i Dubinki IPN, Warszawa 2015).
Bolszewicy-ateiści niekiedy okazywali się być lepsi dla Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie od litewskich katolików!
O ile „podbój” polskiego Wilna i Wileńszczyzny rozpoczął się w tym czasie niemal od podstaw, z braku ludności litewskiej na tym terenie, o tyle antypolskie działania na Litwie Kowieńskiej po upadku państwa polskiego wchodziły w fazę finalną. Władze litewskie nie musiały się już liczyć z ewentualnym przeciwdziałaniem ze strony rządu polskiego, dlatego zamiast dotychczasowej wytrwałej i stanowczej polityki małych kroków w 1940 r. mogły dokonywać ruchów rozstrzygających. Doszło więc do niemal zupełnej likwidacji resztek polskiej edukacji. Minister oświaty nakazał zamknięcie dwóch z trzech istniejących na terenie Litwy Kowieńskiej gimnazjów polskich oraz wszystkich ośmiu szkół początkowych i ponownie zlikwidowano polskie nabożeństwa w kościołach, a ludność polską „wzięto za mordę”.

© Marian Kałuski

Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

16 Kwietnia 1948 roku
W Paryżu 16 państw powołało Europejską Organizację Współpracy Gospodarczej.


16 Kwietnia 1919 roku
Wojsko Polskie ruszyło na Wilno, okupowane przez Armię Czerwoną.


Zobacz więcej