Piątek 19 Kwietnia 2024r. - 110 dz. roku,  Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 28.02.21 - 22:58     Czytano: [1104]

Twarzą pod wiatr

(opowiadanie do antologii SAP w Warszawie)




Taki tytuł nosi moja opowieść - saga rodzinna – część pierwsza (lata 1910-1968), począwszy od urodzenia mojego ojca do roku, w którym wyszłam za mąż. Wiele wątków swojego opowiadania oparłam na wspomnieniach rodzinnych mojego ojca Aleksandra i matki Stefanii, wiele zapamiętałam z czasów dzieciństwa, a potem z dorosłego życia. W moim dzieciństwie zabrakło babci, czy dziadka. Jedną babcię, co prawda, widziałam jako dziecko chyba dwa razy w życiu, ale ona już wtedy więcej przebywała z aniołami, niż z żyjącymi. Dotąd bardzo żałuję, że nie dane mi było przytulić się do babci, czy dziadka, wysłuchać ich opowiadań. Tę rolę pełnił mój ojciec. To on opowiadał mi bajki i przed snem kazał powtarzać: „szła kaczka po desce, powiedzieć ci jeszcze?” aż do momentu zaśnięcia.

Życie mojej rodziny było trudne, czasem tragiczne. Część tych strasznych historii można było przypisać trudnym czasom międzywojennym, a potem wojennym, ale wiele z nich, myślę, jest zwyczajnym powtórzeniem. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Doświadczenia, wyniesione z domu rodzinnego – moja matka przenosiła potem do swojego życia, kiedy sama już miała swoje córki. Ponieważ jej życie było niezmiernie trudne, zarówno w czasach dzieciństwa i młodości, to potem już nie potrafiła żyć inaczej, łatwiej. Wybierała zawsze najtrudniejszą drogę do zdobycia celu, zarobienia pieniędzy i taką samą narzucała swoim dzieciom. Nieprawdą jest, że zawsze tak trzeba było iść pod wiatr... Były przecież możliwości, jeśli już nie w latach młodości, to choćby w latach późniejszych. Trzeba było tylko dokonywać właściwych wyborów, od których przecież zależy całe życie. Sama gdybym miała od nowa przeżyć je – z pewnością podejmowałabym samodzielne decyzje, nie ulegając namowom, czy perswazjom. A tak przyszło mi drogo zapłacić za owe nie całkiem swoje wybory. Dzisiaj oceniając siebie samą - myślę, że mogłabym osiągnąć w życiu dużo więcej, gdybym tylko wtedy potrafiła się przeciwstawić. Moja nauka przeciwstawiania się przyszła z opóźnieniem i wtedy już urosła do wymiaru buntów. Nie umiałam żyć ugodowo, w łatwiźnie. Buntowałam się przeciwko korupcjom, oszustwom, układom. Dlatego nie było mi łatwo. Musiałam wystawiać twarz pod wiatr, często nie tylko w obronie własnych wartości, ale też grupy współpracowników. Czy było warto? Zadawałam sobie to pytanie wtedy i zadaję teraz. Jedno jest pewne, że ludzie, dla których często wystawiamy twarz nie docenią tego. To, co pozostaje – to świadomość własnej godności w poczuciu niezaprzedania swojej duszy.
Na „stare lata” pokorniejemy. Nie chcemy już wojować, chcemy żyć w spokoju. Wielu przez całe życie tak wolało – „nie wychylać się”. „Pokorne dziecię dwie matki ssie” – mawiała kiedyś moja matka. Sama jednak nie należała do tej grupy pokornych. W moim domu panowała dominacja mojej mamy. Było jej z tym trudno, bo wraz z ową dominacją przejmowała i obowiązki mężczyzny. Myślę, że i my, trzy córki, odziedziczyłyśmy w jakimś stopniu tę cechę dominacji i na nas również spadł cały ciężar utrzymania rodzin. Z pewnością taka sytuacja nie dotyczy tylko nas, kobiet - w mojej rodzinie, ale też wielu kobiet w Polsce.
Polki – emancypantki. Chciałyśmy swoich praw i je otrzymałyśmy, ale też nikt nie zwolnił nas z dotychczasowych obowiązków pracy w domach. Śmiem twierdzić, że znakomita większość polskich kobiet, pracując zawodowo, praktycznie sama albo z niewielką pomocą, zajmuje się domem i dziećmi.
I nie tylko. Wiele na dokładkę pracuje społecznie, pełniąc różnorakie funkcje. Znamy swoje prawa, bronimy ich zażarcie nawet na ulicach, nie dbając o własne bezpieczeństwo i zdrowie.
Idziemy śmiało – mocne, dumne, niezniszczalne polskie kobiety! Nic to, że wiatr wieje prosto w twarz.
Nie chcemy się nawet przyznać, że jest nam trudno, że coś nas boli, że po prostu chcemy odpocząć.

Będąc z daleka od ojczystego kraju, często myślę o tych swoich dawnych „walecznych” czasach, ale też i o dzisiejszej sytuacji polskich kobiet w dobie klęski z wirusem. Musi im być trudno, bo obok pracy zawodowej, obowiązków domowych, przybyła im dodatkowa praca w charakterze nauczyciela, bo dzieci nie mogą chodzić do szkoły, a ucząc się w domu - potrzebują pomocy.
Szczególnie trudno jest ludziom, którzy walczą z tą straszną chorobą – Covidem19, nie mówiąc już o tych, którzy stracili najbliższych.
Obok pandemii świat nawiedzają różnorakie klęski żywiołowe: pożary, powodzie, wybuchy wulkaniczne, trzęsienia ziemi, niespotykane mrozy, bądź upały, a z tym susze, braki wody itp. Klęski te powodują niepowetowane straty materialne, ale też straty w ludziach. Niełatwo jest stanąć na nogi człowiekowi, który w kilka minut szalejącego żywiołu stracił wszystko, czego dorabiał się w ciągu całego życia. Dobrze, kiedy w tych trudnych czasach pozostaje w ludziach odruch człowieczeństwa - niesienia pomocy. I taką pomoc widzimy na co dzień. Wtedy, nawet tym, w najgorszej sytuacji ludziom, łatwiej jest się podnieść - czując pomocną dłoń, choćby im nawet przyszło iść twarzą pod wiatr...

Często nocą trudno mi jest zasnąć. Natarczywe myśli odsuwają sen. Wstaję wtedy, aby zaparzyć sobie polską nasenną herbatkę o nazwie „spokojny sen”, którą kupuję w miejscowym sklepie w Perth. Czasem też pomagam sobie w zaśnięciu magicznymi słowami mojego nieżyjącego ojca: „szła kaczka po desce, powiedzieć ci jeszcze?”

Danuta Duszyńska "australijka"
Perth, 25 Luty 2021

Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

19 Kwietnia 1988 roku
Zmarł Jonasz Kofta, polski dramaturg, satyryk (ur. 1942)


19 Kwietnia 1943 roku
Wybuch powstania żydowskiego w getcie założonym przez Niemców w okupowanej Warszawie


Zobacz więcej