Piątek 29 Marca 2024r. - 89 dz. roku,  Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 31.07.15 - 22:01     Czytano: [2406]

Polacy depolonizują Polaków!


Depolonizacja Polaków-katolików na Białorusi i Ukrainie

Proces asymilacji jest rzeczą nieuchronną jeśli żyje się poza krajem ojczystym i nawet jeśli żyje się we własnym getcie etnicznym w obcym środowisku. To tylko kwestia czasu: czy nastąpi to już w drugim czy trzecim pokoleniu.

W 1945 roku Stalin/Związek Sowiecki oderwał od Polski Ziemie Wschodnie włącznie z arcypolskimi miastami – Lwowem i Wilnem. Oderwane zostały od Polski ziemie, na których rozegrało się co najmniej 50% naszych dziejów, gdzie były nasze bardzo cenne pamiątki narodowe. Tragedię narodu powiększa to, że ziemiami tymi zawładnęli nasi wrogowie, którzy zacierają polską historię tych ziem i niszczą zagarnięte tam polskie dziedzictwo narodowe. Miłosierny Bóg, ponoć kochający każdego człowieka, srodze z nami postąpił, tylko nie wiemy za co. Właśnie, za co Polakom został przez Boga odebrany Lwów i Wilno?! Dwa tak bardzo arcypolskie miasta! Przecież we Lwowie Matka Boża została ogłoszona Królową Polski! Czy to nie miało i nie ma żadnego znaczenia? Przecież Kościół naucza, że historią ludzkości kieruje Bóg. Dlaczego Bóg tak bardzo nas skrzywdził?! Co więcej, człowiek, skrajny polakożerca, który przez 44 lata (1900-1944) działał na rzecz oderwania Lwowa od Polski, który w 1941 roku wysyłał Hitlerowi gratulacje za sukcesy jego podbojów w Europie, a 1944 roku wysłał Stalinowi list z podziękowaniem za przyłączenie Lwowa do sowieckiej Ukrainy, ukraiński arcybiskup grekokatolicki Andrej Szeptycki, zgodnie z zapowiedzią papieża Franciszka dokonaną 16 lipca 2015 roku, ma zostać ogłoszony błogosławionym, czyli wyniesiony na ołtarze. A wszystko to oczywiście z błogosławieństwem Ducha Świętego, który wszak jest, zgodnie z nauką Kościoła, darczyńcą mądrości i rozumu oraz opiekunem Kościoła.

Bez wódki tych mądrości/nauk człowiek nie jest w stanie pojąć. A problem ze mną polega na tym, że ja wódki i żadnego innego mocnego napoju nigdy nie piłem i nie piję.

Stalin nie tylko zagarnął polskie Ziemie Wschodnie, ale także wymordował i wypędził stamtąd prawie wszystkich Polaków. Nie tylko wsie i miasteczka przestały tam być polskie, ale także Lwów i Wilno. Władze sowieckie prawie doszczętnie zniszczyły polski Kościół katolicki, szczególnie na ziemiach przyłączonych do Ukrainy. W latach 80. XX wieku było tu czynnych jedynie 12 kościołów, w tym dwa we Lwowie: katedra i kościół św. Antoniego i pracowało tu 10 kapłanów. Trochę lepiej było na ziemiach włączonych do Białorusi, gdzie, po wypędzeniach Polaków w 1945-46 i 1957-58 pozostało wciąż setki tysięcy Polaków: czynnych tu było ok. 90 kościołów, w których pracowało 60 księży.
Religia – życie religijne było bardzo prześladowane w Związku Sowieckim. Stąd czynne kościoły na terenie Ukrainy i Białorusi zachowały polski charakter i polską mowę w liturgii (na terenie Białorusi tylko jeden ksiądz uważał się za Białorusina), chociaż coraz więcej Polaków, szczególnie ci urodzeni po 1945 roku, na co dzień posługiwało się językiem białoruskim, ukraińskim czy rosyjskim. Jednak język polski w liturgii i modlitwie prywatnej był i ciągle pozostaje dla większości z nich najważniejszą i zwykle jedyną oznaką ich tożsamości duchowej, którą większość pragnie zachować (ks. Roman Dzwonkowski „Dramat Polaków w kościele katolickim na Białorusi i Ukrainie” Nasz Dziennik 22-23.9.2007). Oto jakże wymowny dowód na to: „W polskim sercu Lwowa - w katedrze - ... po polsku odprawiane są wszystkie msze i nabożeństwa, po polsku wierni odpowiadają na wszystkie wezwania księdza. A potem wychodzą za drzwi świątyni i zaczynają między sobą rozmawiać po ukraińsku bądź rosyjsku... (I na wprowadzenie do katedry języka ukraińskiego nie wyrażają zgody, bo katedra to bastion polskości)” (Żanna Słoniowska „Wieża Babel pod barokowym hełmem” Rzeczpospolita 14.4.2006).

Pamiętajmy o stwierdzeniu ks. Romana Dzwonkowskiego, który badał te sprawy w tamtejszych parafiach, że język polski w liturgii i modlitwie prywatnej był i ciągle pozostaje dla większości rzymskokatolików na Białorusi i Ukrainie najważniejszą i zwykle jedyną oznaką ich tożsamości duchowej, którą większość pragnie zachować, podczas dalszej lektury tej pracy.

Zdecydowana większość wiernych Kościoła katolickiego na byłych polskich Ziemiach Wschodnich utożsamia się z narodowością polską, co potwierdziły przeprowadzone tam badania po upadku Związku Sowieckiego w 1991 roku i powstaniu niepodległych państw: Białorusi i Ukrainy. Badania te wskazują, że na Białorusi 63% (na Grodzieńszczyźnie 83,3%), a na Ukrainie 71% tamtejszych katolików utożsamia się z narodowością polską (R. Dzwonkowski SAC, O. Gorbaniuk, J. Gorbaniuk „Postawy katolików obrządku łacińskiego na Ukrainie wobec języka polskiego” Lublin 2001). Wskazuje to na charakterystyczny paradoks: mniejszość narodowa, którą w tych krajach stanowią Polacy, jest większością w Kościele katolickim (ks. Roman Dzwonkowski, j.w.).

Dekrety II Soboru Watykańskiego (1962-65) dopuszczały do liturgii w Kościele katolickim języków narodowych zamiast łaciny. Na Ziemiach Wschodnich – na Białorusi i Ukrainie język polski utrzymał się jako jedyny do lat 90. XX w. Jak widzimy z powyższych danych, po upływie 45 lat władzy sowieckiej na Ziemiach Wschodnich i przy ciągłej walce z polskością na tych terenach, oraz przez naturalny proces asymilacji, nie wszyscy tamtejsi katolicy uważali się już za Polaków. Toteż kiedy Białoruś i Ukraina uzyskały niepodległość w 1991 roku i kiedy w tych państwach zapanowała względna wolność religijna, sprawa języka liturgii w tamtejszych kościołach stała się aktualnym i poważnym zagadnieniem, tym bardziej, że włączył się do niej sam Watykan, a przede wszystkim papież Jan Paweł II.

Ponieważ katolicyzm obrządku łacińskiego był na Białorusi, Ukrainie i Rosji reprezentowany przez wieki głównie przez Polaków (np. według spisu ludności z 1897 r. w guberni wołyńskiej mieszkało 291 tys. Polaków, zaś katolików 298 tys., a w guberni podolskiej 261 tys. Polaków, zaś katolików 262 700), powstał tam stereotyp „katolik-Polak” – „Polak-katolik”, powodujący jego utożsamienie z polskością (ks. Roman Dzwonkowski, j.w.). W związku z tym, że tak Rosjanie, jak i Białorusini, a szczególnie Ukraińcy swoją tożsamość narodową budują na antypolonizmie, Watykan, pragnący pozyskać dla Kościoła katolickiego jak najwięcej Rosjan, Białorusinów i Ukraińców, postawił na depolonizację Kościoła katolickiego istniejącego na terenie Rosji, Białorusi i Ukrainie.

Tak rozpoczęła się walka o język liturgii w kościołach katolickich w tych państwach, którym, jak już wspomniałem, od II Soboru Watykańskiego do lat 90. XX wieku był język polski. Oczywiście katolicy narodowości białoruskiej, ukraińskiej i rosyjskiej na Kresach dawnej Rzeczypospolitej mają pełne prawo do nabożeństw we własnym języku w tamtejszych kościołach, a biskupi, w świetle dokumentów papieskich zajmujących się tą kwestią, zapewnić im tę możliwość. Jednak, jak słusznie zauważa ks. Roman Dzwonkowski, ważny był i jest sposób wprowadzania liturgii w różnych językach. I w tych parafiach, gdzie wprowadzono liturgię w różnych językach, zostało to przyjęte ze zrozumieniem przez wieloetnicznych wiernych danej parafii. Tam natomiast, gdzie biskup czy proboszcz w sposób odgórny i arbitralny eliminował z liturgii język polski na rzecz białoruskiego czy ukraińskiego, było dla polskojęzycznych wiernych, bardzo często stanowiących większość wiernych w tych parafiach, dotkliwym zlekceważeniem i upokorzeniem. Decyzje te odbierali jako głęboko niesprawiedliwe i niezrozumiałe, zwłaszcza gdy czynili to bardzo często księża przybyli z Polski (kilkuset w ostatnich 25 latach), z którymi wiązali wiele nadziei, a którzy ich zdradzili i poniżyli ich godność narodową. Kopniak od rodaka boli bardziej niż od wroga!

Na Ukrainie za przedwojenną granicą Polski istnieją parafie, gdzie został on już zastąpiony przez ukraiński, choć ogół wiernych nie wyrażał takiego życzenia. Przeciwnie, prosili oni o jego zachowanie. Prośby tego rodzaju były ignorowane. Istotną sprawą jest jednak wszędzie nie aktualny i zmienny stan faktyczny, lecz nastawienie dużej części duszpasterzy na eliminację języka polskiego z liturgii, niezależnie od oczekiwań parafian. Taka lub inna opcja narodowościowa duchownego duszpasterza jest jego osobistą sprawą. Gdy jednak w sposób negatywy rzutuje ona na jego stosunek do oczekiwań wiernych innej niż on narodowości dotyczących języka w liturgii, prowadzi to do naruszenia ich praw w Kościele.

Należy tu przypomnieć naturę Kościoła: nie może on być polski, ukraiński, białoruski, litewski itp., lecz powinien być Kościołem katolickim w Polsce, na Ukrainie, na Białorusi czy na Litwie, w którym jest miejsce dla wszystkich, którzy chcą do niego należeć i modlić się w swoim języku. Wszyscy, niezależnie od narodowości, mają w nim takie same prawa do liturgii, nauczania i opieki religijnej w swoim języku, jeśli sobie tego życzą. Odmawianie tego ludności polskiej z racji jej zamieszkiwania w państwie białoruskim czy ukraińskim jest zaprzeczeniem ponadnarodowej misji Kościoła. Jego zadaniem nie jest służba zachowania świadomości narodowej tej czy innej grupy wiernych ani też zmienianie jej na inną za pomocą zmiany języka nabożeństw, lecz odpowiadanie na jej oczekiwania i prośby, gdy chodzi o język liturgii.

W Kościele katolickim obrządku łacińskiego nie może być wyłączności narodowej i językowej i nie może być ona wprowadzana do tego Kościoła, jak to się już niekiedy dzieje.

W wyniku zmian kościelnych, narodowościowych i politycznych Kościół katolicki obrządku łacińskiego, istniejący od niemal 700 lat na Białorusi i Ukrainie, zmienia swój dotychczasowy charakter. Z Kościoła pod względem kulturowym polskiego staje się stopniowo w tym względzie białoruski i ukraiński, w wyniku działań części hierarchii i duszpasterzy, jakkolwiek większość jego wiernych utożsamia się nadal z narodowością polską i oczekuje języka polskiego w kościołach.

Według wspomnianego nauczania Kościoła, mniejszości narodowe powinny mieć zapewnione prawo do wyznawania wiary w swoim języku. Na Białorusi i Ukrainie Kościół katolicki zawdzięcza ludności polskiej swoje tam przetrwanie w czasach prześladowań oraz odrodzenie. Mają w nim oni takie same prawa, jak każda inna grupa narodowościowa ludności katolickiej.

Niestety, prawa polskich katolików na Białorusi i Ukrainie są brutalnie deptane (na ten temat można znaleźć dużo materiałów w Internecie). Mnie, jak Polaka, boli to, że w tym łamaniu praw polskich katolików w Kościele na Białorusi i Ukrainie biorą udział kapłani z Polski, a więc ponoć Polacy.

Na Białoruś i Ukrainę wyjeżdżali i wyjeżdżają bowiem księża i zakonnicy polscy z reguły bez znajomości dziejów miejscowego Kościoła i społeczności katolickich, ich religijnej i kulturowej specyfiki (ks. R. Dzwonkowski, j.w.), a jedynie z misją depolonizowania tamtejszych katolików. I robią to dla Watykanu.

W „Rzeczpospolitej” z 9 sierpnia 2014 roku ukazał się artykuł Białorusina Rusłana Szoszyna pt. „Reżym łaskawy dla katolików”. Autor pisze m.in.: „Tak się historycznie złożyło, że najbardziej katolickim regionem Białorusi jest Grodzieńszczyzna, gdzie mieszka kilkaset tysięcy Polaków. Mimo że od lat panował stereotyp, że katolik to Polak, a Polak to katolik, reżim Łukaszenki traktuje te dwie wspólnoty w zupełnie odmienny sposób. W ostatnich latach, gdy białoruskie władze zamykały Domy Polskie i prześladowały działaczy mniejszości polskiej, Kościół katolicki wybudował na Białorusi kilkaset świątyń”. Z dalszej lektury artykułu dowiadujemy się dlaczego reżym Łukaszenki jest łaskawy dla Kościoła katolickiego na Białorusi i popiera jego rozwój. A to dlatego, że: „Gdy w 2009 r. Aleksander Łukaszenko... odwiedził Watykan na specjalne zaproszenie ówczesnego papieża Benedykta XVI... Kościół i władze zawarły nieoficjalne porozumienie, zgodnie z którym Kościół ma się nie angażować w żaden sposób w sprawy polityczne – mówi „Rz" Paweł Siewiaryniec, jeden z liderów opozycyjnego ugrupowania Białoruska Chrześcijańska Demokracja i były więzień polityczny. – W zamian Kościół otrzymał zielone światło na budowanie nowych świątyń, wydawanie własnych tytułów prasowych i przeprowadzanie imprez masowych – dodaje. Zdaniem białoruskich ekspertów Łukaszenko prowadzi przyjazną politykę wobec Kościoła, ponieważ widzi w nim pośrednika, za pomocą którego próbuje poprawić stosunki z Zachodem”.

W rozumowaniu tym jest tylko pół prawdy. Jest bowiem inny powód dla którego Łukaszenka popiera działalność Kościoła katolickiego na Białorusi. Wyjaśnia to mój komentarz opublikowany w „Rzeczpospolitej” pod artykułem Szoszyna: „Reżym Łukaszenka walczy z Polakami i polskimi organizacjami, ale popiera Kościół katolicki na Białorusi tylko i wyłącznie dlatego, że jeszcze za pontyfikatu Jana Pawła II stanęła umowa między Watykanem a rządem białoruskim, że Watykan, że duchowni pracujący na Białorusi będą białorutenizować tamtejszych katolików, czyli Polaków. Oburzające w tym wszystkim jest to, że białorutenizują Polaków-katolików na Białorusi także księża przybyli z Polski (to także jest czynione na Ukrainie). To zdrada narodowa! Dużo o brutalnej białorutenizacji Polaków-katolików, którzy nie chcą być depolonizowani, pisał ks.prof. Roman Dzwonkowski. Czując się Polakiem zrozumiałem, że Kościół "polski" wcale nie jest polski, że jest to Kościół watykański. W Polsce jest polski tylko dlatego, że pracuje i musi pracować wśród Polaków. Marian Kałuski, Australia”.

Kiedy w dalszej polemice stwierdzono („Wilnianin”), że Kościół nie jest polski, białoruski, ukraiński czy jakikolwiek inny, a tylko powszechny, wówczas zabrałem głos ponownie pisząc: „Tylko w teorii Kościół katolicki jest powszechny (powszechnym jest tylko w tym sensie, że działa w większości krajów świata). Jeśli byłby naprawdę powszechny, to np. Kościół na Litwie, zdominowany przez Litwinów - duchowieństwo litewskie, nie ustanawiał by arcypolskiej w swych dziejach katedry wileńskiej litewską świątynią narodową i nie rugował by z niej języka polskiego. Gdyby był powszechny, to biorąc pod uwagę to, że ciągle 40-50% wiernych w archidiecezji wileńskiej stanowią Polacy, jeden z biskupów pomocniczych byłby Polakiem i stał na straży interesów polskich katolików. A tak polscy katolicy są prześladowani przez duchowieństwo litewskie. Ładna mi powszechność i nakazana przez Boga miłość bliźniego, którą naucza Kościół. Słówka, słówka, za którymi nic nie stoi! Marian Kałuski - praktykujący katolik, autor książek katolickich (patrz Internet)”.

I jeszcze jedno. Określenie: „Kościół polski” (chodzi tu o Kościół katolicki działający w Polsce) jest przez Kościół uważane za błędne, bo Kościół katolicki jest tylko jeden, gdyż jest to Kościół powszechny – wielonarodowy w swej naturze. Nie ma więc czegoś takiego jak „Kościół polski”. Dlatego poprawna nazwa, według Kościoła-Watykanu, musi brzmieć „Kościół katolicki w Polsce”. Dlaczego więc w 1975 roku Watykan nadał Cerkwi grekokatolickiej obrządku ukraińskiego nową – narodowo-nacjonalistyczną nazwę: „Kościół katolicki obrządku bizantyjsko-ukraińskiego”, bo taką nazwę chcieli mieć Ukraińcy. Czy to nie jest sprzeczne z głoszoną tezą o powszechności Kościoła? Czyli wszystko można nagiąć do aktualnych potrzeb politycznych. A więc jeszcze raz: słówka, słówka, za którymi tak naprawdę nic nie stoi!

Przykre w tym wszystkim jest to, że nikogo w Polsce nie martwi prowadzona depolonizacja Polaków na Białorusi i Ukrainie oraz na Litwie. Takich dożyliśmy czasów. Takich mamy dziś „Polaków”!

Źródła do dziejów Sobieskich w Mińsku

Krzysztof Kossarzecki, pracownik Działu Rękopisów Biblioteki Narodowej w Warszawie, przebadał po upadku Związku Sowieckiego archiwalia znajdujące się w różnych państwach na wschód od Polski, m.in. w Narodowym Archiwum Historycznym Białorusi w Mińsku. Badania te wykazały, że mińskie archiwum posiada jeden z najbogatszych i ciekawych zasobów archiwaliów do dziejów epoki staropolskiej. Niedostępność do nich dla polskich uczonych w okresie sowieckim sprawiała, że jak dotąd są one dość słabo rozpoznane przez historyków polskich. Tymczasem spoczywające w nim staropolskie dokumenty stanowią przebogate źródło unikalnych informacji. Np. dla historyka zajmującego się losami rodu Sobieskich, szczególną wartość mają dwa obszerne zespoły. Przede wszystkim pochodzące z Oławy na Dolnym Śląsku Archiwum Sobieskich, zaginione w 1945 r. w Berlinie, które, nie przekazane Polsce, odnalazło się pod koniec lat 90. XX w. w archiwum w Mińsku oraz ta część Archiwum Radziwiłłów z Nieświeża, która nie zwrócona Polsce po 1945 roku pozostała w stolicy Białorusi.

Kamienica Królewska i Muzeum Narodowe im. Króla Jana III we Lwowie

Jednym z najcenniejszych zabytków Lwowa jest tzw. Kamienica Królewska na rynku lwowskim pod numerem 6, zbudowana w stylu renesansowym w 1580 roku dla kupca pochodzenia greckiego Konstantego Korniatka (rodzina ta spolonizowała się). Budowla, zaprojektowana przez Piotra Barbona (niektórzy widzą tu raczej rękę jego ucznia, Pawła Rzymianina), wyróżnia się włoskim dziedzińcem arkadowym, wzorowanym na rozwiązaniach wawelskich, stąd kamienicę zwano „Małym Wawelem”. Dziedziniec otaczają z trzech stron piętrowe krużganki (zrekonstruowane w l. 1926-29 przez polskiego architekta L. Gyurkowicza), nadając mu śródziemnomorski charakter. Kiedy Korniaktowie uzyskali nobilitację szlachecką i weszli w poczet rodów ziemiańskich, swą lwowską siedzibę darowali w 1623 roku polskim karmelitom. W 1640 roku od zakonników, dom odkupili Jakub i Teofila Sobiescy. Jakub Sobieski (zm. 1646) był czterokrotnym marszałkiem Sejmu, senatorem i wojewodą bełskim oraz ruskim, kasztelanem krakowskim. Po jego śmierci przeszła na jego syna – króla Jana III Sobieskiego, który przebudował ją na pałacową rezydencję z okazałymi komnatami i salą audiencjonalną. Elewację jej wieńczy attyka, jedna z najszykowniejszych w mieście, zdobna bogatym portalem z girlandami i maszkaronami, na której umieszczono dekorację rzeźbiarską przedstawiającą postać króla w koronie i orszak zbrojnych rycerzy.
Elewację ozdobił również herb Sobieskich Janina i od tej pory o gmachu zaczęto mówić kamienica Sobieskich. W kamienicy odbywały się słynne uczty i audiencje. Ostatni raz monarcha zawitał do Lwowa i przebywał w swej kamienicy w 1694 roku. Wcześniej, bo w 1634 roku przeleżał tutaj miesiąc chory na ospę król Władysław IV. Natomiast 21 grudnia 1686 roku król Jan III Sobieski zaprzysiągł tutaj traktat pokojowy Rzeczypospolitej z Rosją (tzw. traktat Grzymułtowskiego; od nazwiska posła polskiego), który ustalał nową granicę polsko-rosyjską, która przetrwała do 1772 roku. Po śmierci króla, w XVIII w., już jako własność Rzewuskich, Kamienica Królewska stała się jednym z miejsc odbywania słynnych dorocznych tzw. kontraktów lwowskich, podczas których szlachta polska zawierała transakcje majątkowo-matrymonialne. Wieczorami wydawano publiczne przyjęcia, a przy kartach właścicieli zmieniały folwarki i klucze wsi. W XIX w. wnętrza kamienicy częściowo przebudowano, a F. Baumann wykonał bogate, empirowe dekoracje w tzw. salach królewskich. Później Kamienica Królewska stała się własnością Lubomirskich.

Władze miasta Lwowa odkupiły Kamienicę Królewską od Andrzeja Lubomirskiego i od 1908 roku stała się ona siedzibą polskiego Muzeum Narodowego im. Jana III, które zostało założone staraniem A. Czołowskiego i T. Rudkowskiego. Początkowo gromadziło ono obrazy i pamiątki dotyczące okresu panowania Jana III (m.in. siodło wezyra Kara Mustafy), z czasem zostało powiększone o zabytki związane z dziejami kultury polskiej w Małopolsce Wschodniej i na Rusi. W skład zbiorów wchodziła kolekcja portretów (XVI-XIX w.), zespół dawnej broni i pamiątek powstańczych oraz obiekty rzemiosła artystycznego. W latach 1909-1935 zbiory zostały zasilone darowiznami wybitnych kolekcjonerów polskich: W. Kozłowskiego, H. Dąbczańskiej, W. Łozińskiego, B. Orzechowicza (w tym cykl 44 kartonów przedstawiających „Poczet królów i książąt polskich” Jana Matejki), K. Brunickiego, A. Smolińskiego, jak również przekazami instytucji kulturalnych i kościelnych. W 1939 roku zbiory liczyły ponad 50 tys. eksponatów, które były podzielone na dwa działy: Zabytki z okresu niepodległości Polski do 1795 roku i Pamiątki z okresu walk o niepodległość Polski 1795-1920. Po zajęciu Lwowa przez Związek Sowiecki, w 1940 roku te cenne polskie zbiory zostały przejęte - zagrabione przez utworzone wówczas i działające po dziś dzień ukraińskie Lwowskie Muzeum Historyczne. Szereg dokumentów i przedmiotów (umieszczonych w 13 skrzyniach) świadczących dobitnie o polskości Lwowa zostało wówczas zniszczonych. Pozostałe zbiory prezentowane są dzisiaj jako dziedzictwo narodu ukraińskiego! W 1956 roku Ministerstwo Kultury Związku Sowieckiego przekazało Polsce znajdującą się do tej pory w tym muzeum kolekcję obrazów Aleksandra Sochaczewskiego „Sybir”, składającą się ze 124 płócien, która przedstawia sceny męczeńskie wygnańców POLSKICH na Syberii po Powstaniu Styczniowym 1863. Nie oddano jednak np. 92 obrazy Jozafata Łukaszewicza, przedstawiające typy umundurowania i uzbrojenia Wojska Polskiego w Królestwie Polskim (1815-1831; były to tereny etnicznie polskie), które dla Ukraińców nie mają żadnego znaczenia. Niestety, wiele pozostałych we Lwowie arcypolskich pamiątek nie konserwowanych po prostu niszczeje. Jednak rządy warszawskie po 1989 roku nic nie zrobiły, aby te polskie pamiątki odzyskać i ocalić dla narodu polskiego.
Naród polski, wyprany z patriotyzmu, milowymi krokami dąży do samounicestwienia!

Lwowska „Bitwa pod Grunwaldem”

Polski Lwów był do 1939/1945 roku wielką skarbnicą często bardzo bezcennych polskich dzieł sztuki – polskich pamiątek narodowych, które przywłaszczył sobie Stalin, odrywając Lwów od Polski. Jedną z tych pamiątek narodowych jest duży obraz namalowany przez dwóch wybitnych malarzy polskich: Zygmunta Rozwadowskiego i Tadeusza Popiela „Bitwa pod Grunwaldem” (5 x 10 m), namalowany z okazji 500-rocznicy bitwy (1910 r.). Obaj malarze pracowali przy wielkiej „Panoramie Racławickiej” (114 x 15 m), która w latach 1894-1939 była atrakcją turystyczną Lwowa i która, dzięki staraniom władz polskich, została łaskawie oddana narodowi polskiemu przez władze sowieckiej Ukrainy w 1946 roku i dzisiaj jest własnością Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Dioramę grunwaldzką Popiel i Rozwadowski namalowali w 1910 roku na zlecenie Rady miasta Krakowa, by uczcić 500-lecie bitwy grunwaldzkiej. Dzieło to pokazywane było w tymże roku w krakowskim grodzie - kiedy zwycięstwo nad Krzyżakami miało ogromne znaczenie dla tożsamości narodowej podzielonych przez zaborców Polaków - w specjalnie wybudowanej drewnianej rotundzie. Co prawda nie stwarzało aż takiej iluzji przestrzenności jak apoteoza bitwy pod Racławicami, ale dzięki specjalnemu doświetleniu dawało wrażenie trójwymiarowości. Potem trafiło do polskiego muzeum we Lwowie. Po wojnie Ukraińcy nie tylko nie oddali go Polsce, ale, jak prawdziwi barbarzyńcy i wrogowie narodu polskiego, trzymali obraz w magazynie, gdzie bez żadnej opieki niszczał. Ich celem było i jest zniszczenie jak najwięcej polskiego dziedzictwa narodowego, którym zawładnęli przez agresję Stalina na Polskę w 1939 roku. Płótno było uznawane przez polskich historyków sztuki za zaginione aż do 1989 roku, gdy w magazynie Muzeum Historycznego miasta Lwowa odnalazł je prof. Zdzisław Żygulski. Obraz został poddany w Krakowie ekspresowej konserwacji (aby ocalać najcenniejsze pamiątki polskie w muzeach lwowskich Polska musi konserwować je za własne pieniądze, a Ukraińcy je mają!) i wypożyczony ze Lwowa był główną atrakcją obchodów 600-rocznicy bitwy pod Grunwaldem w 2010 roku – był prezentowany w dziewięciu miastach Polski. Dzieło Popiela i Rozwadowskiego do Polski sprowadziła Wałbrzyska Galeria Sztuki Biuro Wystaw Artystycznych „Zamek Książ”. „Naszym zadaniem było przede wszystkim upowszechnienie tego obrazu, jako w Polsce nieznanego (polskie dzieło sztuki nieznane w Polsce!). Drugim zadaniem poprzez prezentację tego obrazu w Polsce była edukacja skierowana głównie do dzieci i młodzieży w celu ukazania trochę inaczej średniowiecza, metod walki czy konkretnie bitwy – jej przyczyn, etapów a także, przede wszystkim, skutków dla nowoczesnej dzisiejszej Europy” – stwierdziła dyrektor Wałbrzyskiej Galerii Sztuki Alicja Młodecka.

„Bitwa pod Grunwaldem” Tadeusza i Jana Styków w Kownie

W zbiorach Muzeum Wojskowego im. Witolda Wielkiego w Kownie także odnaleziono czy raczej „odnaleziono” szkice niezrealizowanej panoramy „Bitwa pod Grunwaldem” Tadeusza i Jana Styków. Może „odnaleziono” tak jak niby odnaleziono w muzeum lwowskim dzieła sztuki należące prawnie do Karoliny Lanckorońskiej. „Odnaleziono” je dopiero po jej śmierci w 2002 roku, a więc wówczas, kiedy Lanckorońska nie mogła domagać się ich zwrotu (były jej prywatną własnością)! Szkice Styków prezentowane były w Krakowie w 1910 roku z okazji 500. rocznicy bitwy pod Grunwaldem. Także i one przez polskich muzealników były uważane za zaginione. „Jednak one nie zaginęły, bo, jak mówią dzisiaj Litwini, w 1940 roku od wdowy malarza Jana Styki ponoć kupił je dyrektor Muzeum Wojskowego im. Witolda Wielkiego gen. Vladas Nagevičius”. Był to okres wojny i okres, w którym władze litewskie przywłaszczyły sobie prywatne zbiory polskie. Zostały wówczas nabyte lub przywłaszczone nie tylko te szkice, ale i jeden obraz o tematyce grunwaldzkiej Tadeusza Styki.

Panorama Lwowa w Katowicach

W Bibliotece Śląskiej w Katowicach jest drzeworyt przedstawiający panoramę Lwowa wzorowaną na panoramie miasta widzianego od zachodu według Aureliusa Passarotiego z 1617 roku.

Fotografie kresowe z zbiorach Biblioteki Narodowej w Warszawie

Zbiór fotografii w Bibliotece Narodowej w Warszawie, liczący ponad 115 000 obiektów ma dużą wartość dokumentalną i historyczną. Jest to niewyczerpane wręcz źródło podobizn sławnych osób, ważnych wydarzeń, ciekawych miejsc, świadectwo dawnych i najnowszych obyczajów. W skład zbioru wchodzą m.in. fotografie najstarsze (dagerotypy, ambrotypy, ferrotypy, talbotypy). W zbiorach m.in. prace artystów fotografów związanych z Kresami, m.in. prace wileńskich fotografów: Jana Mieczkowskiego, który działał w Wilnie pod koniec lat 50. XIX w., a w okresie międzywojennym: Jana Bułhaka - kierownika Zakładu Fotografii Artystycznej przy Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie i współzałożyciela i prezesa Fotoklubu Wileńskiego oraz Edmunda Zdanowskiego (1905-1984) – rodem z Wilna, współpracownika Jana Bułhaka w tym Zakładzie, i jego żony Bolesławy. Niezwykle cenną ze względów ikonograficznych jest kolekcja fotografii - głównie miejscowości kresowych - ze zbioru Mieczysława Orłowicza, obejmująca ponad 1300 pozycji.

Przedwojenny księgozbiór Teatru Polskiego we Lwowie jest w Polsce

Z zawieruchy II wojny światowej, tj. okupacji sowieckiej Lwowa w latach 1939-41 i okupacji niemieckiej tego miasta w latach 1941-44 oraz ponownej okupacji sowieckiej Lwowa od 1944 roku wyszedł cało i w cudowny sposób pozostał w rękach polskich księgozbiór Teatru Lwowskiego (Teatru Wielkiego). Ten cenny księgozbiór – cenne druki i rękopisy - musiał być wywieziony „nielegalnie” ze Lwowa, gdyż na wszystko co polskie położyli swe brudne i niszczycielskie łapy Sowieci i Ukraińcy. Po ostatecznym przyłączeniu Lwowa do Związku Sowieckiego i po zarządzeniu Stalina o wypędzeniu Polaków z miasta, odrodzony w 1944 roku Teatr Polski we Lwowie, tj. wszyscy jego aktorzy zostali załadowani do jednego „teatralnego” transportu kolejowego, który zawiózł aktorów do Katowic. Wraz z nimi dobrze ukryty wyjechał ze Lwowa księgozbiór Teatru Polskiego. W Katowicach księgozbiór ten złożono w Teatrze im. Stanisława Wyspiańskiego, gdzie w zasadzie był ciągle ukrywany, gdyż bano się, że Sowieci zażądają jego zwrotu. Dopiero w 1978 roku księgozbiór lwowski został przekazany Bibliotece Śląskiej w Katowicach w liczbie 5 350 egzemplarzy, a ponad 1000 tomów - głównie rękopisów, zostało przekazanych do wywodzącego się ze Lwowa Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu. We Lwowie pozostały jednak inne polskie cenne teatralia, jak np. obrazy i litografie wybitnych polskich aktorów związanych z polskim teatrem we Lwowie (m.in. Anieli Aszperger, Antoniego Bensa, Bogumił Dawison, Jana Nepomucena Kamińskiego, Witalisa Smochowskiego) czy afisze teatralne (Maria Deryng), które obecnie znajdują się m.in. w Gabinecie Sztuki ukraińskiej Państwowej Biblioteki Naukowej we Lwowie czy Bibliotece Ukraińskiej Akademii Nauk we Lwowie.

Kościół Chrystusa Króla i Dom Polski w Stanisławowie

Monumentalny kościół rzymskokatolicki p.w. Chrystusa Króla przy przedwojennej ul. Wołczynieckiej w Stanisławowie – stolicy województwa stanisławowskiego w przedwojennej Polsce (obecnie Iwanofrankowsk na Ukrainie), jako najmłodszy w mieście, zbudowany został w nowoczesnym stylu w latach 1929-1938 (architekt S. Trela) na osiedlu zwanym Górką, staraniem rodzin pracowników kolei Polskich Kolei Państwowych (Stanisławów był ważnym węzłem kolejowym i do 1934 r. siedzibą okręgowej dyrekcji PKP). Kamień węgielny wmurował 13 października 1929 roku arcybiskup lwowski Bolesław Twardowski i on także dokonał konsekracji kościoła w październiku 1938 roku. Kościół był czynny do 1961 roku. Zamknięty przez władze sowieckie, został odzyskany przez pozostałych w mieście Polaków-katolików w okresie Gorbaczowskiej pierestrojki w 1989 roku i poświęcony przez ks. Jana Olszańskiego 24 czerwca t.r. Strasznie zdewastowany kościół był remontowany do 1999 roku. Los sprawił, że ten właśnie kościół jest dzisiaj jedynym czynnym kościołem rzymskokatolickim w mieście (wszystkimi innymi zawładnęli bezprawnie Ukraińcy). W listopadzie 1990 roku biskup Marian Jaworski z Lubaczowa (od 1991 r. arcybiskup lwowski) udzielił w Stanisławowie sakramentu bierzmowania, pierwszego tu od ponad 40 lat. W parafii do 2010 roku pracowało 10 kapłanów i 12 sióstr urszulanek z Polski. Przez 13 lat zasłużonym proboszczem był tu ks. Kazimierz Halimurka. Wielu kapłanów przyjeżdżających z Polski do pracy na Ukrainie praktykę zaczynało właśnie w parafii stanisławowskiej. Parafia jest dzisiaj polsko-ukraińska, gdyż dużo Polaków w okresie sowieckim (prześladowania Polaków) zukrainizowało się. Ks. proboszcz Halimurka zbudował przy kościele duży (parter i dwa piętra) Parafialny Dom Polski (tak brzmi nazwa domu). Kamień węgielny do tego domu pobłogosławił papież bł. Jan Paweł II. W domu mieszkają księża obsługujący parafię oraz siostry zakonne – urszulanki, jest tu duża biblioteka, gabinety: lekarski i stomatologiczny, są trzy salki katechetyczne i dużo pokoi gościnnych (głównie dla odwiedzających miasto Polaków), a służy on, obok grup religijnych, także społeczeństwu polskiemu – polskim organizacjom.

Rożyszcze na Wołyniu

Rożyszcze do 1945 roku było miasteczkiem w powiecie łuckim, w województwie wołyńskim (obecnie Ukraina, obwód wołyński). Właścicielem tutejszego majątku ziemskiego był Aleksander Zapolski (zm. 1941). W okresie międzywojennym miasto było siedzibą wiejskiej gminy Rożyszcze. Mieszkali tu Żydzi i Polacy oraz trochę Ukraińców (95% Ukraińców w przedwojennej Polsce mieszkało na wsi). Żydów wymordowali Niemcy wraz z Ukraińcami w latach 1941-42. W okolicy mieszkało sporo Polaków, a podczas zaboru władze carskie nie godziły się na budowę kościoła. Mogło to nastąpić dopiero w 1921 roku, czyli po odrodzeniu się państwa polskiego, w którym znalazł się także Wołyń. Duży, murowany kościół p.w. Przemienienia Pańskiego, wzniesiony przez proboszczów: ks. Telesfora Kawczyńskiego i jego następcę ks. Jerzego Zwolińskiego ze składek parafian, poświęcił w 1931 roku biskup sufragan łucki Stefan Walczykiewicz. W 1938 roku parafia rożyska liczyła 3571 wiernych i należała do niej kaplica publiczna w Żołobowie. Od 1929 roku w głównym ołtarzu kościoła rożyskiego był umieszczony słynący łaskami obraz Chrystusa Miłosiernego z XVII w., który do 1920 roku był czczony w kościele w Tarnorudzie na Podolu (od 1920 r. w Związku Sowieckim), przywieziony do Krakowa przez ostatniego proboszcza tarnorudzkiego, ks. Budrego. W 1935 roku Kuria Biskupa w Łucku wydała książeczkę pt. „Modlitwy i pieśni do cudownego obrazu Miłosierdzia Pana Jezusa Tarnorudzkiego w Rożyszczach na Wołyniu”. Obraz był w kościele rożyskim do 1945 roku, kiedy to, wobec przyłączenia Rożyszcz do Związku Sowieckiego, ówczesny proboszcz wywiózł go do Polski (do Malborka). W czasie niemieckiej okupacji Wołynia, podczas dokonywanej tam rzezi Polaków w latach 1943-44 przez bandytów z Ukraińskiej Powstańczej Armii zginęła cała masa Polaków, także w rejonie Rożyszcz. W Rożyszczach powstał wówczas zakonspirowany polski ośrodek samoobrony z oddziałem bojowym liczącym 130 ludzi, do którego ściągali licznie polscy uchodźcy z okolicznych wsi, którzy uszli z życiem z pogromów. Bezpieczeństwo Polakom zapewniał także stacjonujący tu oddział policji złożony z Polaków. W 1945 roku Stalin postanowił oderwać Wołyń od Polski i wypędzić stąd wszystkich Polaków. Polacy z Rożyszcz w większości trafili do niemieckiej wioski Gruenhagen na Mazurach, którą nazwali Wołyńcem – od swego ukochanego Wołynia. Jednak władze komunistyczne w 1948 roku zmieniły nazwę miejscowości na Zielonka Pasłęcka i tak jest do dziś. W tutejszym kościele znalazły się 3 duże zabytkowe obrazy z kościoła w Rożyszczu, które przywieźli ze sobą rożyszczanie. W 1986 roku postarali się oni o to, aby także i ich cudowny obraz Chrystusa Miłosiernego znalazł się w tym kościele. Władze sowieckie zamieniły kościół w Rożyszczu na stajnię dla koni wojskowych, a w latach 80. urządziły w nim skład artykułów żywnościowych. Dopiero po upadku Związku Sowieckiego w 1991 roku pozostali tu Polacy-katolicy w 1992 roku odzyskali kościół, którego proboszczem został kapłan z Polski ks. Marek Gmitrzuk. W Rożyszczach urodził się Wacław Wójcik (1919-1997), polski kolarz szosowy, dwukrotny zwycięzca Tour de Pologne (1948, 1952), mistrz Polski w wyścigu indywidualnym z 1950 i czterokrotny mistrz Polski w wyścigu drużynowym (1951, 1953, 1954 i 1955).

Katedra katolicka w Pińsku na Polesiu

Pińsk, leżący w środku Polesia, był jego naturalną stolicą i do 1945 roku należał do Polski (obecnie Białoruś).

Podczas reorganizacji Kościoła w odrodzonej Polsce, papież Pius XI 28 października 1925 roku erygował nową diecezję – diecezję pińską, która została włączona do metropolii wileńskiej. Kościołem katedralnym został kościół p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Pińsku, a pierwszym biskupem pińskim Zygmunt Łoziński (1925-32), zmarły w opinii świętości.

Katedra pińska do dawny kościół polskich franciszkanów, bodajże najstarsza świątynia katolicka na Polesiu. Franciszkanie przybyli do Pińska w 1396 roku. Katedra i klasztor są dzisiaj najokazalszym i najcenniejszym zabytkiem Pińska. Kościół został bardzo poważnie zniszczony przez Szwedów w 1706 roku. Odbudowany w stylu barokowym w 1712 roku, został konsekrowany w 1730 roku. Osobno stojąca dzwonnica została wzniesiona w 1817 roku; czwartą kondygnację ma z XX w. Całość otacza ceglany mur z przełomu XVII i XVIII w.

Katedra jest budowlą trójnawową z przybudowanymi kaplicami i półkoliście zamkniętym prezbiterium, nakrytą wysokim dachem. Na styku nawy i prezbiterium wznosi się sygnaturka z barokową kopułą. Boczne nawy są bardzo wąskie i znacznie niższe od głównej. Bogato zdobiona fasada obecny kształt uzyskała w 1766 roku. Jest nieco szersza od korpusu budowli, ma trzy kondygnacje. Zwieńczona jest dużym, krzywoliniowym frontonem z wnęką, flankowana przez dwie czworoboczne wieże nakryte barokowymi hełmami. W dekoracji wykorzystano pilastry, złożone gzymsy i różnego kształtu nisze. Wnętrze kryte jest sklepieniem kolebkowym. W ołtarzu głównym znajduje się kopia obrazu Bartolomea Estebana Murilla: patronki świątyni – Wniebowzięcia NMP i płaskorzeźba poświęcona patronowi klasztoru: Stygmatyzacja św. Franciszka. Uwagę przyciąga też obraz Alfreda Romera „Pińska Madonna” z 1894 roku. Polichromia sklepienia i freski namalowane zostały w 1909 roku przez Stanisława Rudzińskiego, zaś malowidła na ścianach prezbiterium – przez Bronisława Wiśniewskiego. W latach 1981-86 świątynię odremontowano za pieniądze parafian. W katedrze jest siedem ołtarzy z około setką figur i ornamentów wyrzeźbionych w XVIII w. przez Jana Szmyta. Jest także ambona, bogato zdobiona płaskorzeźbami Chrystusa, apostołów Piotra i Pawła, Czterech Ewangelistów i figurą Michała Archanioła na baldachimie. Rzeźby w ołtarzach i na ambonie pokrywa złota i srebrna farba. Organy mają 1498 piszczałek, 36 rejestry i 27 czynnych głosów. W katedrze jest tablica ku czci 30 zakładników –znamienitych polskich obywateli Pińska rozstrzelanych w Janowie Poleskim w styczniu 1943 roku w odwecie za akcję Armii Krajowej na pińskie więzienie. Poza tym znajdują się tam tablice upamiętniające poległych i zamordowanych w latach 1919-1939 marynarzy Flotylli Pińskiej oraz 49 księży diecezji pińskiej zamordowanych przez hitlerowców w latach 1941-45. W kaplicy Matki Boskiej Ostrobramskiej, ufundowanej przez kardynała Kazimierza Świątka, spoczywa trumna zmarłego w 1932 roku w opinii świętości biskupa pińskiego, Zygmunta Łozińskiego.

Władze carskie walcząc z polskością na Kresach zamknęły klasztor w 1852 roku, a kościół Wniebowzięcia Najświętszej Panny Marii, został kościołem parafialnym. Od tego czasu był nieprzerwanie czynny, nawet w okresie okupacji sowieckiej do 1991 roku. Był to zawsze kościół polski. Po 1991 roku, zgodnie z polityką Watykanu dążącą do powstania narodowego Kościoła białoruskiego, jest białoruszczony/białorutenizowany, a wierni polskiego pochodzenia białoruszczeni/białorutenizowani. Niestety, proces ten zapoczątkował w niepodległej Białorusi polski duchowny, długoletni proboszcz, a następnie biskup piński, ks. Kazimierz Świątek, zmarły w 2011 roku (Maria Popowska: Kresowiacy.com).

Dawne dzwony polskiego Wilna

W historii Wilna w różnym okresie czasu było czynnych kilkadziesiąt kościołów, z których wiele przetrwało do dnia dzisiejszego. Wszystkie miały dzwony, z których – z tych najstarszych – niewiele pozostało. Dzieliły los Polski i Polaków, bo były one związane z naszym narodem. Przepadły więc podczas pożarów miasta czy wojen oraz były zrabowane przez okupantów i zaborców, zazwyczaj na potrzeby armii (wyrób broni), albo niszczone jako polskie pamiątki. Np. w 1601 roku w pożarze miasta stopił się wielki czyli „królewski” dzwon, zwany też „Zygmuntem”. 50 lat później przepadły w pożarach wojennych wszystkie dzwony katedry, wśród nich wielki dzwon zwany „Moskiewskim” albo „Moskalem”, jako że król Zygmunt III Waza zdobył go w Smoleńsku w 1611 roku i Wilnu ofiarował. Po potopie i okupacji rosyjskiej Wilna w połowie XVII w. nowe dzwony dla odbudowanej katedry odlał słynny wileński ludwisarz Jan Delamars, z tych jeden tylko, dzwon zegarowy, przetrwał do XX w. Demalars wykonał co najmniej trzydzieści wileńskich dzwonów, z których aktualne do dziś możemy w Wilnie usłyszeć dzwony: w kościołach św. Piotra i Pawła, św. Katarzyny i w kościele uniwersyteckim. Największym do 1915 roku był dzwon „Bernardyn” z 1804 roku, odlany przez Samuela Wachnera, ważący 11 000 funtów. Podczas I wojny światowej, w 1915 roku mimo gromkich protestów wilnian, władze carskie przez opuszczeniem miasta wywiozły dużo wileńskich dzwonów w głąb Rosji. Cztery dzwony zostały zwrócone Polsce przez bolszewicką Rosję w wyniku pokojowego traktatu ryskiego z 1921 roku i zawisły w katedrze wileńskiej. Świadczyły one, jak to ujął Witold Hulewicz, o męczeńskich dniach niezłomnej, Bogu i Polsce zawsze wiernej Ziemi Wileńskiej. Trzy spośród nich pochodzą z dawnych kościołów unickich. Jeden tylko „Kapitulny” zachował się z dawnych lat. Mówił o swoich dawnych przodkach, zabitych z ręki wroga. Mówił o wiernej straży nad Wilją, przy prochach królów, przy trumnie świętego królewicza Kazimierza, patrona Polski i polskiej Litwy, przy czczonym przez Polaków (kult MB Ostrobramskiej był i jest słaby wśród Litwinów) cudownym obrazie Matki Boskiej Ostrobramskiej, nad mogiłami polskich ofiar (bo litewskich grobów w Wilnie nie było) ze wszystkich powstań i wojen.

Mówiąc o dzwonach należy wspomnieć, że kiedy, w wyniku porozumienia Litwy ze Związkiem Sowieckim, który 17 września 1939 roku napadł zbrojnie na Polskę i zagarnął polskie Ziemie Wschodnie wraz z Wilnem, Moskwa sprezentowała Litwie arcypolskie Wilno za bazy wojsk sowieckich w tym kraju, które ułatwiły Stalinowi zawładnięcie całą Litwą w czerwcu 1940 roku, 28 października 1939 roku do Wilna wkraczały oddziały wojska litewskiego, nie witały je dzwony ani jednego kościoła katolickiego, bo 98% katolików w mieście było Polakami, a dzwony polskich kościołów nie mogły witać wojsk nowego okupanta, wcale nie lepszego od okupanta niemieckiego i sowieckiego (Piotr Łossowski „Litwa a sprawy polskie 1939-1940” Warszawa 1985).

Rzeź Polaków w Oszmianie na Wileńszczyźnie

W Mickiewiczowskim „Panu Tadeuszu” w swym znanym Polakom koncercie, Jankiel przypomina Insurekcję Kościuszkowską z 1794 roku. Słuchacze przypominają sobie: „wojnę, atak, szturm, wystrzały, płacz kobiet” i zaraz po tym wydarzeniu Jankiel przypomina Rzeź Pragi z 4 listopada 1794 roku. Słuchacze stoją poruszeni, drżą na wspomnienie straszliwej masakry cywilnej ludności miasta.

Mickiewicz pisze, że rzeź Pragi słuchacze koncertu Jankiela „znali z pieśni i z powieści”.

Były jednak rzezie w historii Polski, które nie są znane dziś Polakom (poza nielicznym historykom). Do tych rzezi zalicza się masakra Polaków w Oszmianie na Wileńszczyźnie (do 1945 r. w Polsce, obecnie na Białorusi), dokonana prawie 37 lat po rzezi warszawskiej Pragi. Ja sam przez wiele, wiele lat wiedziałem o niej tylko tyle ile na ten temat napisano w przedwojennej „Encyklopedii Gutenberga”, a więc bardzo niewiele. Po wojnie historycy polscy nią się nie interesowali. Dopiero Wikipedia przyniosła nam więcej informacji o rzezi oszmiańskiej.

W czasie Powstania Listopadowego 1831 Oszmiana została opanowana przez oddziały powstańcze złożone z mieszkańców Oszmiany, którymi dowodzili pułkownik Karol Przeździecki i dominikanin z tutejszego klasztoru, o. Jasińskiego. 15 kwietnia 1831, podczas ataku wojsk rosyjskich (1500 ludzi pod dowództwem płk Wierszilina) doszło do walki między Rosjanami a kilkudziesięcioosobowym oddziałem powstańczym pod dowództwem Stelnickiego, który stanowił tylną straż oddziału Przeździeckiego, stacjonującego w Puszczy Nalibockiej. Bo bitwie wojska rosyjskie spaliły miasto i dokonały rzezi mieszkańców. W kościele dominikańskim, w którym szukali schronienia mieszkańcy miasta przed dziczą moskiewską, zamordowano 500 osób, m.in. kobiety, dzieci i kapłana, który akurat sprawował nabożeństwo. W latach międzywojennych w tym kościele, wówczas podominikańskm, znajdowała się tablica upamiętniająca rzeź mieszkańców Oszmiany z 1831 roku oraz pocisk wmurowany w boczną nawę, którym wojsko carskie rozbiło drzwi do kościoła dominikańskiego. Dzisiaj tego nie ma, a i sam fakt rzezi, poza Oszmianą, stał się prawie nikomu nieznany.

Marian Kałuski
(Nr 116)

Wersja do druku

Jan Orawicz - 14.08.15 12:06
Panie Perth nie bądż zarozumałym!Ja panu nie będe podawał danych o Stalinie,
pochodzących od naszych i zachodnich historyków. Może jako zarozumialec
pan sobie poszuka te dane. Bo ja mam zasadę,że nie piszę takich itp. spraw z kapeluszą. A o obronie takiego zwyrodnialca jakim był Stalin to z mej
strony jest sprawą niemożliwa. Ten zbój nie ukończył średniej szkoły w postaci
Seminarium Duchownego,ale miał zdolności do języków obcych. Zresztą za
dużo panu podpowiedziałem.

Perth - 14.08.15 10:40
"Ma pan mikrą wiedzę na jego temat. Oprócz tego posiadał duże zdolności do języków obcych. I w tym wypadku przypominam panu,że Kworum odwiedzają
osoby wykształcone". Pisze p. Orawicz

Stalin NIE znał języków obcych, nawet jego j. rosyjski był ubogi.
Każde jego słowo do tych, którzy nie znali rosyjskiego, a szczególnie "języka" gruzińskiego było tłumaczone przez zaufanego tłumacza wybranego spośród setek znających j. angielski, francuski czy niemiecki.
Proszę więc nie pisać bajek tym razem o Stalinie.

Jan Orawicz - 06.08.15 1:21
Panie His nie ma pan racji w ocenie watażki Stalina.On nie był analfabetą!
Ma pan mikrą wiedzę na jego temat. Oprócz tego posiadał duże zdolności do języków obcych. I w tym wypadku przypominam panu,że Kworum odwiedzają
osoby wykształcone.

Marian Kałuski - 01.08.15 9:53
"His" to bardzo niepoważne pytanie, wręcz głupie. Przeczytaj sobie w KWORUM co napisałem o tym Zydzie. On swoim prywatnym podziałem Galicji na jej mapie pomógł Stalinowi w 1945 roku ukraść Lwów od Polski, z tym, że w 1919 roku zapewne nawet nie wiedział kto to jest Stalin.
Oto cecha charakteru wielu Polaków: albo są złośliwi, albo udają mądrali, którymi nie są. Stąd trudno o poważną dyskusję z nimi. Widać to wyraźnie w portalach społecznościowych.
Następnym razem zmilcz waśpan, po co się ośmieszać!
Marian Kałuski, Australia

His - 01.08.15 8:06
Panie Kałuski: to Lewis Bernstein-Namierowski TEŻ wykonywał rozkazy analfabety Stalina odcinając Lwów od Polski ?¿

Wszystkich komentarzy: (5)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

29 Marca 1983 roku
Uruchomiono pierwszy komputer typu laptop


29 Marca 1848 roku
We Włoszech z inicjatywy Adama Mickiewicza został podpisany akt zawiązania legionu polskiego.


Zobacz więcej