Sobota 20 Kwietnia 2024r. - 111 dz. roku,  Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 25.04.15 - 4:45     Czytano: [2271]

O mądrą politykę wschodnią


Chyba każdy naród - każde państwo ma zbrodnie na swoim sumieniu. Jedne mniej, inne więcej. Ale chyba najwięcej zbrodni na swoim sumieniu mają Rosjanie i Rosja. Jeśli jakiś naród/państwo był i jest narzędziem w rękach szatana - to dla mnie bez wątpienia takim narodem/państwem jest Rosja. To państwo, podobnie jak Ukraina i Białoruś, nigdy nie będzie państwem demokratycznym i praworządnym. Bo te trzy narody nie należą do kultury zachodniej (Zachodu). To państwa kultury turańskiej. W dużym stopniu dotyczy to także Litwinów/Litwy. Chrześcijaństwo (chociaż nominalnie Litwini są katolikami, przez kilka wieków byli pod silnym wpływem prawosławia i kultury turańskiej) nie wypleniło z nich barbarzyństwa i pogaństwa oraz wodzostwa.

Naszym nieszczęściem jest to, że graniczymy z nimi. Dlatego Polska powinna jak najmocniej związać się z Zachodem i wypracować naprawdę dobrą dla Polski (a nie dla kogoś innego!) politykę wschodnią, a nie bujać w obłokach i bredzić o jakimś Międzymorzu (sto lat temu można było o tym dyskutować, ale dzisiaj to utopia - marzenie ściętej głowy) i strategicznym partnerstwie z Litwą i Ukrainą. Bo wody z ogniem nie da się połączyć. Ukraińcy i Litwini nigdy nie będą przyjaciółmi Polaków, bo oba te narody swoją tożsamość narodową budują OTWARCIE na antypolonizmie. Ukraińcy są wierni słowom patriotycznej pieśni „Nie pora, nie pora, nie pora Moskalowi i Lachowi służyć” do słów XIX-wiecznego poety Iwana Franko, którą śpiewano podczas uroczystej nadzwyczajnej sesji ukraińskiego parlamentu 16 lipca 2010 roku z okazji 20-tej rocznicy przyjęcia „Deklaracji o suwerenności Ukrainy” (EastBook.eu. 16.7.2010). Natomiast Litwini wysysają antypolonizm z mlekiem matki. Każdy polityk polski powinien znać na pamięć to co powiedział współczesny historyk litewski Alfredas Bumblauskas. W audycji „Komentarze tygodnia” w prywatnej litewskiej stacji telewizyjnej TV3 powiedział: „Cała nasza litewska tożsamość jest antypolska. My, współczesny naród litewski, urodziliśmy się jako antypolacy. Najważniejsi XIX-wieczni twórcy naszej tożsamości narodowej mówili, że podstawowym dążeniem tworzącego się narodu litewskiego powinno być wyzwolenie się spod dominacji polskiej (zasianie nienawiści do Polski i Polaków i wszystkiego co polskie)...”. Zdaniem Bumblauskasa każdy humanista i naukowiec litewski powinien zadać sobie pytanie, co osobiście zrobił, by przezwyciężyć te uformowane w okresie międzywojennym antypolskie stereotypy we wszystkich naukach, a w tym i w polityce. Jego zdaniem w tej dziedzinie nie zrobiono nic albo bardzo mało (Kresy24.pl 18.5.2011).

I taka jest – gorzka – prawda, panowie politycy polscy, głoszący, że Litwa i Ukraina są strategicznym sojusznikiem Polski.

Polska sama stworzyła Prusy, które w latach 1772-1795 zniszczyły państwo polskie. Nie twórzmy dzisiaj banderowskiej Ukrainy, bo ona w dzisiejszych warunkach geopolitycznych może być większym dla nas zagrożeniem niż Rosja. Bo Rosja nie ma pretensji terytorialnych wobec Polski - Ukraina je ma! Nie tylko do Chełma i Przemyśla ale także do Krakowa: „Kraków to stare ukraińskie miasto” – czytamy w książce ukraińskiego polityka nacjonalistycznego ze Lwowa Rostysława Nowożenca pt. „Ukraińskie miejsca w Polsce” („Rzeczpospolita” 2010.05.07).

Polacy, a przede wszystkim politycy Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości zacznijcie wreszcie trochę myśleć i troszczyć się przede wszystkim o swoją ojczyznę – o jej i Polaków interes narodowy. Przestańcie martwić się o jakiś Krym i Donbas. Martwcie się o polski Kraków, aby pogrobowcy UPA nie zaczęli wyciągać po niego swe łapy, zakrwawione od 1943-45 krwią Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.

Podłe szukanie wyjścia z polsko-litewskiego patu

Czy Polacy i Litwini mogą dojść do porozumienia w różniących ich kwestiach historycznych? Odpowiedzi na to i inne pytania szukali szef Fundacji Ośrodka Karta w Warszawie Zbigniew Gluza i kilku polskich publicystów w debacie zorganizowanej przez Ośrodek Karta w warszawskim Domu Spotkań z Historią 17 kwietnia 2015 roku.

Zbigniew Gluza, którego głos otworzył piątkową debatę wyraził opinię, że ze wszystkich sąsiadów Polska ma najgorsze stosunki właśnie z Litwą, zaś dyskusja wokół kwestii zajęcia Wilna w 1920 r. pokazuje jak wiele spraw polsko-litewskich jest zaniedbanych oraz że Polacy i Litwini nie potrafią o tym rozmawiać. Polska polityka wobec Litwy jest zdaniem redaktora „Karty” płytka i niemądra, a problemy związane z polską mniejszością na Litwie mają korzenie w historii i tym, co wydarzyło się przez ostatnie sto lat. Rozwiązaniem, zdaniem Gluzy, jest dialog, ale prowadzony tylko na zasadzie partnerstwa. Pierwszy krok powinna uczynić strona polska, ponieważ to Litwini czują się w tym sporze lekceważeni, zastraszeni, a ten strach wywołuje – zdaniem Gluzy – właśnie strona polska (Radio Wnet).

Każda debata o trudnych stosunkach polsko-litewskich w ostatnich 100 latach, wadach narodowych, o stereotypach i uprzedzeniach przez to zrodzonych może być pożyteczna. Tylko żeby taką debatę o winach i sumieniu prowadzić, potrzebna jest elementarna uczciwość, rzetelność, szacunek dla faktów, rozumienie historycznego procesu, zdolność wyjścia poza swój wąski punkt widzenia i dostrzeżenie, albo przynajmniej próba dostrzeżenia, kontekstu zaistniałych wydarzeń.

Nie przez Polaków, bo ich mała Litwa, antypolscy Litwini i w gruncie rzeczy mało istotne sprawy polsko-litewskie wcale nie interesują (co najwyżej niektórzy z nich są oburzeni niszczeniem Polaków i polskości w Wilnie i na Wileńszczyźnie), ale przez Litwinów. Jednak na to nie można liczyć, z tego prostego powodu, że WSZYSCY Litwini (wyjątki potwierdzają regułę!) wypijają antypolonizm z mlekiem matki, a dodatkowo przechodzą antypolskie pranie mózgu w szkołach, przez antypolską politykę rządu i wspierające ich w tym media. Stwierdzenie to wspiera historyk litewski Alfredas Bumblauskas. W audycji „Komentarze tygodnia” w prywatnej litewskiej stacji telewizyjnej TV3 powiedział: „Cała nasza litewska tożsamość jest antypolska. My, współczesny naród litewski, urodziliśmy się jako antypolacy. Najważniejsi XIX-wieczni twórcy naszej tożsamości narodowej mówili, że podstawowym dążeniem tworzącego się narodu litewskiego powinno być wyzwolenie się spod dominacji polskiej (zasianie nienawiści do Polski i Polaków i wszystkiego co polskie)...”. Zdaniem Bumblauskasa każdy humanista i naukowiec litewski powinien zadać sobie pytanie, co osobiście zrobił, by przezwyciężyć te uformowane w okresie międzywojennym antypolskie stereotypy we wszystkich naukach, a w tym i w polityce. Jego zdaniem w tej dziedzinie nie zrobiono nic albo bardzo mało (Kresy24.pl 18.5.2011).

Gluza nie rozumie jednej rzeczy: Litwini wiedzą, że w sposób nielegalny – sprzeczny z prawem międzynarodowym i z rąk superbandyty i imperialisty XX wieku Stalina dostali Wilno w 1939 i 1944 roku, że są w tym POLSKIM mieście zwykłymi intruzami – przybłędami z Kowna. To ciężki garb na ich historii. Dlatego dążą do tego, aby sama Polska zgodziła się z ich strasznie głupią tezą, że to przynależność Wilna do Polski w latach 1920-39 była okupacją.

Gluza jest więc rzecznikiem antypolskiej w swej wymowie sprawy litewskiej w społeczeństwie polskim. Pytanie jest: czy robi to za pieniądze czy przez głupotę?

I jeszcze jedno: uznanie przez Polskę, że w latach 1920-1939 rzekomo okupowała Wilno NA PEWNO W NICZYM NIE ZMIENI NEGATYWNEGO – WRĘCZ OBRZYDLIWEGO STOSUNKU LITWINÓW DO POLSKI I POLAKÓW. A dodatkowo będzie traktowane przez Litwinów i apologetów Jałty jako skaza na historii Polski – obciążająca Polaków o grzech, którego nie popełnili: bo na pewno nie okupowali POLSKIEGO Wilna. Litwini będą triumfować i poniżać Polskę i Polaków. Dostaną dodatkowy argument aby zniszczyć Polaków (polskich okupantów!) w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Tymczasem w 1920 roku Polska miała sto razy większe prawo do posiadania Wilna niż Litwa, gdyż miasto to zamieszkiwali Polacy (tylko 1% mieszkańców Wilna stanowili Litwini!!!) i przez kilkaset lat było związane z Polską i Polakami.

Czy strach przed Ukraińcami pcha nas w ich objęcia

W Salonie24.pl, na swoim tam blogu społeczno-politycznym Janusz Wojciechowski, poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, zamieścił swój komentarz polityczny pt. „Ludobójstwa UPA (na Wołyniu) potępiamy, wolną Ukrainę popieramy!”.

Kilka rzuconych przez niego myśli zasługuje na naszą uwagę. Pierwszą z nich jest sprawa stawiania przez Ukraińców pomników dla wielkiej skali morderców Polaków podczas II wojny światowej, w tym Stepanowi Banderze. Wojciechowski pisze: „Boli nas to, ale mnie osobiście bardziej boli, gdy prezydent Polski, Bronisław Komorowski, przemawiając w ukraińskim parlamencie, stawia znak równości między polskimi i ukraińskimi krzywdami, nie wspomina o ludobójstwie, tylko mówi, że to były „dawne swary”. Jakby skreślił w ten sposób naszą polską pamięć i dał na banderowskie pomniki moralne przyzwolenie”. Ale czy takiego przyzwolenia nie daje także zdecydowana większość Polaków, która nie zauważyła tej wpadki Komorowskiego, a przez to samo gromko nie zaprotestowała przeciwko skandalicznemu pomniejszaniu winy bandytów ukraińskich przez prezydenta Polski?!

Wojciechowski powołując się następnie na przepowiednię Lecha Kaczyńskiego z 2009 roku o parciu Rosji na Zachód, pisze dalej: „Musimy popierać Ukrainę pomimo Wołynia, a może nawet ze względu na Wołyń... bo jeśli jutro zniknie wolna Ukraina (na której trwa wojna domowa), pojutrze zniknie wolna Polska, a wtedy i Katyń i Wołyń znów będą możliwe… I dodaje: Wolna Ukraina nam nie zagraża, lecz zwiększa nasze bezpieczeństwo, bo odgradza nas od Rosji. Wolna Ukraina nam nie zagraża. Nie napadnie nas, nie przekroczy naszych granic, bo nawet gdyby ktoś tam tego chciał, to nie znajdzie dość siły”.

Nie ulega wątpliwości, że wolna Ukraina zwiększa bezpieczeństwo Polski od wschodu, bo nawet bez Krymu i Donbasu byłaby państwem większym obszarowo od dzisiejszej Polski i miała tyle samo ludności co Polska. Jednak Wojciechowski pisze bzdury, mówiąc, że wolna Ukraina „odgradza nas od Rosji”, bowiem Polska graniczy bezpośrednio z Rosją na odcinku mazurskim (województwo warmińsko-mazurskie). Z tego rejonu (obwodu kaliningradzkiego) może prowadzić wojnę z Polską i sto razy silniejsza armia rosyjska mogła by urządzić defiladę wojskową w Warszawie na trzeci czy czwarty dzień po napadzie na Polskę. Poza tym gdyby doszło do wojny polsko-rosyjskiej, to nie ulega wątpliwości, że atak na Polskę prowadzony byłby także z terenu związanej z Rosją Białorusi. Dziwne, że prawie wszyscy politycy polscy nie dostrzegają wspólnej granicy polsko-rosyjskiej i granicy polsko-białoruskiej będącej do dyspozycji Kremla i okłamują naród potrzebą istnienia rzekomego buforu ukraińskiego między Rosją a Polską. Starczy po prostu przekonać Polaków do tego, że sam fakt istnienia wolnej Ukrainy zmniejsza ryzyko marszu Kremla na Polskę.

Osobnym zagadnieniem jest to czy wolna i nacjonalistyczna Ukraina na pewno nie będzie zagrażała Polsce. Nie ulega wątpliwości, że dzisiejsza i w najbliższych kilkudziesięciu latach Ukraina, będąca najbiedniejszym krajem w Europie, nie ma i nie będzie miała dość siły aby napaść na Polskę i oderwać od niej wszystkie tereny polskie, do których rości pretensje nacjonalizm ukraiński. Ale nie trzeba od razu prowadzić wojnę, aby szkodzić drugiemu państwu – swemu sąsiadowi, jak to ma miejsce na przykład między Indiami i Pakistanem czy między Turcją a Syrią. I tego – bardzo realnego – niebezpieczeństwa ze strony nacjonalistycznej Ukrainy nie możemy i nie mamy prawa bagatelizować, tym bardziej, że coraz więcej Ukraińców o poglądach banderowskich osiedla się w Polsce. I oni są właśnie potencjalnym koniem trojańskim.

Niepoważne jest również straszenie Polaków, że z braku wolnej Ukrainy może dojść do nowej rzezi wołyńskiej, czyli masowego mordowania (ludobójstwa) Polaków przez Ukraińców, gdyż Wołyń należy dziś do Ukrainy i praktycznie nie ma tam Polaków. Z kolei na Chełmszczyźnie i Ziemi Przemyskiej nie ma dziś Ukraińców (wyjątki potwierdzają regułę), więc i tutaj nie może dokonać się rzeź Polaków przez Ukraińców, chyba, że obszar ten zajęły by wojska ukraińskie i one dokonywały rzezi.

A więc są to przysłowiowe „Strachy na Lachy”, aby Polaków skłonić do akceptowania istnienia nacjonalistycznej Ukrainy.

Kończąc tę sprawę mam jedno, ale jakże ważkie pytanie do pana Wojciechowskiego: gdzie w tym jego rozumowaniu jest pamięć o zamordowanych Polakach i sprawiedliwość? Czy bieżąca polityka Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości ma to zasłonić?

Czy już do końca świata narodowi polskiemu ma być serwowana wybiórcza polityka historyczna?!

Na koniec za „Dziennikiem.pl” (16.4.2015) przytaczam fragment jakże wymownej rozmowy przeprowadzonej przez „Dziennik Gazeta Prawna” z generałem Waldemarem Skrzypczakiem:

Będzie wojna?
Dlaczego pani straszy?

Ja? Przecież pan mówił, że mamy wspierać Ukrainę, że broń im dawać, szkolić.
Ale już nie mówię. Wycofuję się ze wszystkiego, co powiedziałem na temat Ukrainy, na temat wsparcia tego kraju.

Kilka dni temu prezydent Komorowski przemawiał w Najwyższej Radzie Ukrainy, gwarantował swoją przyjaźń.
A kilka godzin później ukraińscy parlamentarzyści uchwalili ustawę gloryfikującą UPA. W tym momencie zrozumiałem, że Ukraina zupełnie nie liczy się z Polską. To, co się stało na Wołyniu, rzeź 100 tys. Polaków przez UPA trzeba mieć z tyłu głowy. Mojego wuja UPA zamordowała, przybijając widłami do drzwi stodoły. Z tego, co wiem, trzy dni umierał. Ich bestialstwo przekracza ludzką wyobraźnię. Hitlerowscy Niemcy tego nie wymyślili, co robili Ukraińcy. (…) Zastanawiam się, na czym prezydent Poroszenko buduje przyszłość Ukrainy. Na krwiożerczym nacjonalizmie? Straszne to. Od dawna mówię, że Ukraińcy powinni wyzbyć się nacjonalizmów, bo jak się nie wyzbędą, to współpraca z Polską będzie bardzo trudna, a w zasadzie niemożliwa.

Politycy o tym w zasadzie nie mówią.
Bo zadeklarowali wsparcie. A Ukraina pokazuje, gdzie ma nasze wsparcie, gdzie ma rzeź wołyńską. Ja nie jestem politykiem. Mogę mówić to, co myślę. Trzeba poczekać na prawną interpretację przez stronę polską tej ustawy. Nasi politycy w większości żyją złudzeniami. Nie podejmują żadnej decyzji, która mogłaby być nawet w minimalnym stopniu kontrowersyjna...

Reakcja polskiego Lwowa na wiadomość o wybuchu I wojny światowej

Zaraz po wybuchu I wojny światowej w Europie 28 lipca 1914 roku, we Lwowie zawiązała się nowa polska formacja paramilitarna obejmująca Sokole Drużyny Polowe, Drużyny Bartoszowe (7 tys. członków) i Drużyny Strzeleckie działające we Lwowie i Wschodniej Galicji (Małopolsce Wschodniej). Politycznym opiekunem połączonych formacji stał się nowo utworzony we Lwowie (koniec lipca 1914) Centralny Komitet Narodowy (CKN), do którego do 11 sierpnia 1914 roku weszły: Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne (reprezentowane w CKN przez Stanisława Głąbińskiego, podolacy (reprezentant Leon Piniński, były namiestnik Galicji), grupy „centrum” (Witold książę Czartoryski), Polskie Stronnictwo Ludowe – grupa „Piasta” (Wincenty Witos) oraz mniejsze partie i organizacje jak np.: Grupa Rzeczypospolitej, Stronnictwo Autonomistów, Stronnictwo Katolicko-Narodowe, Lwowskie Stronnictwo Mieszczańskie, Związek Polskich Organizacji Narodowych, powiatowych, miejskich, duchowieństwo, Towarzystwo Uczestników Powstania 1863 roku. Wszedł do CKN również dotychczasowy przewodniczący wspólnego komitetu wyborczego polskich ugrupowań prawicowych we Wschodniej Galicji, tzw. Rady Narodowej, Tadeusz Cieński. Akces do lwowskiego CKN zgłosił również Komitet Obywatelski w Cieszynie (Śląsk Cieszyński). 16 sierpnia 1914 roku nastąpiło połączenie lwowskiego CKN z krakowską Komisją Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych w wyniku czego powołano do życia Naczelny Komitet Narodowy (NKN), składający się z dwóch części – krakowskiej i lwowskiej, a 27 sierpnia 1914 roku utworzono dwa Legiony Polskiego u boku armii austriackiej – Legion Zachodni w Zachodniej Galicji (Kraków) i Legion Wschodni (Lwów). Przewodniczącym NKN został prezes Koła Polskiego w parlamencie austriackim we Wiedniu i prezydent Krakowa Juliusz Leo (rodem ze Stebnika koło Drohobycza we Wschodniej Galicji), a prezesem Sekcji Wschodniej (lwowskiej) został Tadeusz Cieński. Dowódcą Legionu Wschodniego (we wrześniu 1914 r. 6200 ludzi) został kpt. Józef Haller. Wobec zajmowania Wschodniej Galicji przez wojska rosyjskie, decyzją władz, Legion wyruszył ze Lwowa na zachód i 21 września 1914 roku w Mszanie Dolnej został rozwiązany, gdyż jego patriotycznie nastawieni żołnierze nie chcieli złożyć przysięgi na wierność Austrii. Z legionistów którzy byli gotowi złożyć przysięgę (800) oraz z ochotników ze Śląsk Cieszyński (około 370) i Podhala (około 500) został utworzony 3 Pułk Piechoty Legionów Polskich pod dowództwem ppłk Homińskiego.

Teatr polski we Lwowie 1780-1945

W polskim Lwowie w latach 1780-1945 kwitło bujnie polskie życie teatralne – działały stałe i liczne teatry polskie: teatry dramatyczne, kabarety, operetka i opera (pierwszy skromny teatr ukraiński – Teatr Ruśkiej Besidy powstał we Lwowie dopiero w 1864 r.). Polski ośrodek teatralny w Krakowie często ustępował pierwszego miejsca polskiemu ośrodkowi teatralnemu we Lwowie, a w okresie międzywojennym scena lwowska należą do najlepszych w Polsce.

Pierwszy stały zawodowy teatr polski we Lwowie założyli w sierpniu 1780 roku Tomasz i Agnieszka Truskolascy wespół z Kazimierzem Owsińskim (dla przykładu pierwszy stały teatr w Krakowie został założony w 1781 r.). Teatr ten działał do września 1783 roku. W latach 1795-99 teatr polski we Lwowie prowadził Wojciech Bogusławski, zwany „ojcem teatru polskiego”. Następnie przez 3 lata teatr amatorski prowadził Jan Nepomucen Kamiński, uczeń Bogusławskiego; niestety teatr ten zamknięto z nakazu zaborcy austriackiego. W 1809 roku Kamiński wrócił do swego Lwowa i wznowił - nie bez przeszkód ze strony zaborcy - trudną walkę o polską scenę, zakończoną sukcesem. Kamiński będąc dyrektorem teatru polskiego w latach 1809-42 położył wielkie zasługi dla polskiego życia teatralnego we Lwowie. W założonym przez niego zespole znalazły się tak znakomite nazwiska, jak np. Antoni Bensa czy Jan Nepomucen Nowakowski, a w 1817 roku zadebiutował w nim Aleksander hrabia Fredro jako autor dramatyczny sztuką „Komedia naprędce”. Fredro wrósł w teatr lwowski i pozostał mu wierny: na jego scenie miały miejsce pierwsze wykonania większości jego licznych komedii.

W tym czasie teatr miał swoją siedzibę w przerobionym na ten cel w 1787 roku kościele pofranciszkańskim. Z biegiem lat teatr polski we Lwowie utrwalił swój byt dzięki energicznemu kierownictwu i społecznemu mecenatowi. Hrabia Stanisław Skarbek zbudował w 1842 roku własnym kosztem wielki budynek teatralny przy Krakowskim Przedmieściu. Teatr ten, zwany Teatrem Skarbkowskim, mający widownię dla 1460 osób, w momencie jego otwarcia był największym teatrem w Europie. Budynek był przez fundatora oddany miastu w bezpłatne użytkowanie na pięćdziesiąt lat. Zaborca austriacki, prowadzący wówczas politykę germanizacyjną, w statucie teatru narzucił polskiemu teatrowi obowiązek wystawiania sztuk także w języku niemieckim, podczas których teatr świecił pustkami, gdyż niewielu Niemców mieszkało we Lwowie. Inauguracyjnym przedstawieniem była niemiecka sztuka Franza Grillparzera „Życie snem”, zaś następnego dnia polski zespół wystawił „Śluby panieńskie” Aleksandra Fredry. Polski zespół grał w poniedziałki, środy i piątki, zaś w pozostałe dni występował zespół niemiecki. Sytuacja taka trwała do 1871 roku, kiedy po uzyskaniu przez Galicję autonomii teatr został całkowicie objęty przez polski zespół teatralny (Wikipedia).

Jednak i przed 1871 rokiem teatr polski - Teatr Skarbkowski był skarbnicą i szermierzem polskości w mieście. Na przykład ówczesny Lwów zapoczątkował wystawianie dramatów Juliusza Słowackiego na ziemiach polskich, wystawiając 7 marca 1862 roku „Balladynę” i w tym samym roku „Marię Stuart”, a 23 czerwca 1863 roku „Lille Wenedę”, a później dramaty Juliusza Słowackiego zawsze były w repertuarze teatrów lwowskich. Podczas pobytu marsz. Józefa Piłsudskiego we Lwowie 22 listopada 1920 roku z okazji drugiej rocznicy wyzwolenia arcypolskiego miasta z rąk ukraińskich intruzów, w ramach bogatego programu uroczystości, specjalnie dla Marszałka w Teatrze Wielkim wystawiono I akt Kordiana Juliusza Słowackiego.

W 1872 roku w teatrze założona została polska scena opery i operetki, wówczas jedyna w Galicji (koncertowali tu m.in. Franciszek Liszt i Niccolo Paganini). Chociaż w operze lwowskiej wystawiano opery wielu wielkich kompozytorów europejskich, jednak jej głównym celem było otworzenie swojej sceny dla twórczości polskich kompozytorów. Wystawiane tu przed 1918 rokiem polskie opery (jak np. „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki w 1877 r. czy „Konrad Wallenrod” w 1885 r. i „Goplana” w 1897 r. Władysława Żeleńskiego) pomagały czcić i pielęgnować historyczną pamięć narodu polskiego. To w operze lwowskiej w 1900 roku premierami „Janka” Władysława Żeleńskiego (1837-1921) i w 1901 roku „Manru” Ignacego Jana Paderewskiego (1860-1941) opera polska wkroczyła w XX wiek; także tutaj w 1909 roku odbyła się premiera opery Ludomira Różyckiego (1883-1953) „Bolesław Śmiały” z librettem według Stanisława Wyspiańskiego. Około 1870 roku powstało we Lwowie Towarzystwo Przyjaciół Sceny Polskiej, które założyło szkołę dramatyczną, którą ukończyło wielu polskich wybitnych aktorów teatralnych.

Po prawie 60 latach użytkowania Teatru Skarbkowskiego teatr lwowski potrzebował nowej i bardziej nowoczesnej sceny. Ten nowy, jeszcze wspanialszy gmach teatralny (i operowy) otrzymał Lwów w 1900 roku (gmach ma powierzchnię ponad 3000 m², kształt prostopadłościanu o wymiarach 45x95 m, a budowlę wieńczy znajdująca się nad sceną miedziana kopuła, widownia ma 1200 miejsc, piękna główna kurtyna jest, tak jak w krakowskim Teatrze im. J. Słowackiego, dziełem artysty-malarza Henryka Siemiradzkiego); był to do 1945 roku najpiękniejszy budynek teatralny w Polsce i jest to jeden z najpiękniejszych budynków miasta. W okresie międzywojennym był nazywany Teatrem Wielkim. Zbudowany w centrum miasta (kończył w kierunku północnym sławne Wały Hetmańskie) według planu wybitnego polskiego architekta Zygmunta Gorgolewskiego, a upiększony został przez znanych polskich malarzy i rzeźbiarzy. 4 października 1900 roku odbyło się uroczyste otwarcie teatru roku w obecności gości honorowych – Henryka Sienkiewicza, Ignacego Paderewskiego, Henryka Siemiradzkiego, prezydenta miasta Godzimira Małachowskiego, namiestnika galicyjskiego Leona Ponińskiego, marszałka krajowego galicyjskiego Stanisława Badeniego oraz delegacji z Pragi czeskiej z burmistrzem Vladimirem Srbem i byłym dyrektorem Narodowego Divadla Františkiem Adolfem Šubertem. Odegrano hymny: polski, austriacki i czeski. W programie inauguracyjnym wystawiono: widowisko poetycko-choreograficzne „Baśń nocy świętojańskiej” ze słowami Jana Kasprowicza i oprawą muzyczną Seweryna Bersona, operę Władysława Żeleńskiego „Janek” (specjalnie na tę okazję zamówioną i skomponowaną) oraz komedię Aleksandra Fredry „Odludki”.

W latach 1900-06 teatrem polskim we Lwowie kierował Tadeusz Pawlikowski, a w latach 1906-18 Ludwik Heller. Pawlikowski i Heller zebrali świetny zespół (m.in. Irena Solska, Paulina Wojnowska, Anna Gostyńska, Kazimierz Kamiński, Ludwik Solski, Karol Adwentowicz). Wtedy to teatr lwowski uzyskał poziom zachodnioeuropejski. W 1906 i w 1910 roku teatr lwowski występował z powodzeniem we Wiedniu, a w 1913 roku w Paryżu, gdzie Heller otrzymał za poziom gry zespołu palmy akademickie. W okresie międzywojennym wybitnymi dyrektorami Teatru Wielkiego byli Leon Schiller (1930-31) i Wilam Horzyca (1932-37). To właśnie we Lwowie Leon Schiller rozwijał swoją koncepcję „teatru monumentalnego”, która zaowocowała m.in. realizacjami utworów wielkich romantyków polskich – najsławniejsze jego inscenizacje: „Kordian” w 1930 i „Sen srebrny Salomei” w 1932 roku Juliusza Słowackiego, „Dziady” Adama Mickiewicza w 1932 roku. Horzyca inscenizował m.in. „Wyzwolenie” Stanisława Wyspiańskiego (1935), a za jego dyrekcji odbyła się - co warto odnotować - prapremiera „Kleopatry” Cypriana Kamila Norwida (1933). W teatrze lwowskim dojrzał wielki talent scenograficzny Andrzeja Pronaszki i Władysława Daszewskiego, inscenizatorski Wilama Horzycy, za którego dyrektorstwa teatr monumentalny doszedł do niebywałego rozkwitu, a jednocześnie powstał aktualny teatr polityczny (np. „Krzyczcie Chiny” S. Tretiakowa w inscenizacji Schillera, 1932), który nasunął nowy styl, neorealizm, widoczny potem w twórczości młodszych inscenizatorów (A. Węgierko, E. Wierciński). Toteż już po pierwszym sezonie Horzycy stwierdzono, że „można mówić o specjalnie lwowskim stylu kształtowania rzeczywistości teatralnej” (S. Kawyn „Wiadomości Literackie” 1934, nr 7).

W polskim teatrze we Lwowie wystawiono po raz pierwszy w Polsce wiele sztuk i dramatów, m.in. „Hamleta” Szekspira (1798), „Otwartą tajemnicę” (1824) i „Lekarza swojego honoru” Calderona, „Ucznia diabła” Bernarda Shaw (1903), „Ojca” Augustyna Strindberga (1908); teatr lwowski w latach 1906-14 wystawił największą liczbę utworów wielkiego dramatopisarza norweskiego Henrika Ibsena prezentowanych w teatrach w Polsce. Również wiele polskich sztuk i komedii wystawiono we Lwowie po raz pierwszy w Polsce, m.in. nieśmiertelną komedię „Zemstę” Aleksandra Fredry (1834) i 15 innych jego komedii, „Legendę” Stanisława Wyspiańskiego (1904), „Moralność pani Dulskiej” (1907, jej akcja toczy się we Lwowie), „Ich czworo” (1907) i „Panna Maliczewska” (1910) Gabrieli Zapolskiej, „Kleopatrę Cypriana Norwida (1933). W teatrze lwowskim odbyły się debiuty autorskie znakomitych pisarzy, m.in. Józefa Korzeniowskiego („Dymitr i Maria” 1831), Tadeusza Rittnera („Sąsiadki” 1901), Włodzimierza Perzyńskiego („Lekkomyślna siostra” 1904). Podczas gdy we Lwowie „Dziady” Adama Mickiewicza wystawiono po raz pierwszy w 1906 roku, to w Warszawie dopiero w 1909 roku, „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego we Lwowie w 1901 roku (razem z Krakowem), a w Warszawie w 1902 roku.

W latach 1780-1945 we Lwowie w różnym okresie czasu działało aż kilkadziesiąt polskich teatrów lub zespołów teatralnych. W 1931 roku działały we Lwowie 3 duże teatry polskie (nie licząc kilka innych mniejszych i kabaretów) posiadające własne budynki teatralne. Na scenie tych teatrów grali prawie wszyscy wybitni aktorzy i aktorki polskie z Heleną Modrzejewską na czele. Wydany w Warszawie w 1973 roku „Słownik biograficzny teatru polskiego 1765-1965” wymienia aż 1451 aktorów i aktorek, którzy występowali do 1945 roku w teatrach polskich we Lwowie. W 1936 roku teatry polskie we Lwowie sprzedały 227 biletów teatralnych.

Wiele kabaretów polskich działało we Lwowie od pierwszych lat XX wieku do 1939 roku. Najbardziej znane to kabaret artystyczny Semafor i literacki „Ul”. To głównie kabarety sprawiły, że tylko Lwów i Warszawa posiadały do 1939 roku z wszystkich polskich miast i posiadają do dzisiaj tak wielki wybór utworów: piosenek wierszy, anegdot, poświęconych miastu, których treścią jest nie tylko historia ale i codzienne życie jego mieszkańców. Prócz scen dla inteligencji powstał we Lwowie w 1901 roku tani teatr polski zwany ludowym.

Jeden teatr polski działał we Lwowie także podczas sowieckiej okupacji miasta w latach 1939-41. Odrodzony w 1944 roku, po trzyletniej przerwie podczas okupacji niemieckiej miasta, teatr polski został w 1945 roku przymusowo ewakuowany do Katowic przez władze sowieckie.

Teatry polskie we Lwowie, obok teatrów Warszawy i Krakowa, odegrały największą rolę w dziejach teatru polskiego.

Polski popularyzator piękna Gorganów w Małopolsce Wschodniej

Gorgany to pasmo górskie w południowo-wschodniej części Beskidów Wschodnich, między rzekami Świcą na zachodzie i Prutem na wschodzie. Część ich, zwana Beskidami Lesistymi, jest ich najdzikszą częścią. Gorgany, zbudowane głównie z piaskowców, charakteryzują duże różnice wysokości względnych; poszczególne grupy górskie oddzielone są od siebie głębokimi dolinami rzek: największe Opor, Łomnica). Stoki gór są porośnięte gęstymi lasami a wyżej gęstą i wysoką kosodrzewiną. W partiach szczytowych są rumowiska głazów, zwanych tutaj gorganami (stąd nazwa gór). Najwyższymi szczytami Gorganów są: Sywula (1836 m), Ihrowiec (1807 m), Wysoka (1805 m), Doboszanka (1754). Głównym grzbietem Gorganów przebiegała historyczna – przez całe wieki i do 1919 roku granica polsko-węgierska, w latach 1919-39 polsko-czechosłowacka i ponownie w 1939 roku polsko-węgierska, o której ciągle przypominają przedwojenne słupki graniczne, jak np. na szczycie Popadia (1740 m); Gorgany leżały na terenie województwa stanisławowskiego – powiaty: stryjski, doliński i nadwórniański. Od 1945 roku Gorgany, z woli Stalina, leżą na terenie Ukrainy.

Obszar Gorganów zawsze był i jest bardzo słabo zaludniony i uważany był i jest za najdzikszy obszar górski w Europie. Rzadko tu zaglądali miłośnicy gór i turyści przed I wojną światową. Rozreklamował Gorgany i otworzył je dla turystów w okresie międzywojennym Adam Ambroży Lenkiewicz (1888-ok. 1942), lwowski nauczyciel gimnazjalny, artysta fotografiki działacz turystyczny, którego w 1940 roku wywiózł na Sybir okupant sowiecki, gdzie zginął. W 1921 roku Lenkiewicz zorganizował Oddział Lwowski Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego (PTT), był jego wiceprezesem, a w latach 1928-39 prezesem. Zakochany w Groganach zaczął prowadzić tam wycieczki. We Lwowie wydał szereg publikacji turystycznych związanych z Gorganami: w 1923 roku „Gorgany Zachodnie”, w 1925 roku „Historia jednej wycieczki (Z Gorganów)”, w 1936 roku książkę „Gorgany” i w 1937 roku „Przewodnik historyczno-turystyczny po Gorganach” – rozdziały z 2 tomu „Przewodnika po Polsce” 1937. W 1927 roku opracował i wydał mapę Gorganów w skali 1:100 000, a w 1932 roku w skali 1:75 000. W 1930 roku wspólnie z drem Wacławem Majewskim wykonał film pt. „Karpaty Wschodnie”, a w 1936 roku nakręcił film pt. „Gorgany”. Z inicjatywy Lenkiewicza wybudowano lub adoptowano w tych górach schroniska turystyczne: w 1926 roku „na Jalu” i w Ryzarni za Osmołodą, w 1936 roku przy klauzie Świcy, a do 1937 roku także schroniska w Mołodzie, na Przełęczy Wyszkowskiej i na Ruszczynie pod Sywulą (oddział PTT w Stanisławowie wybudował w 1929 roku schronisko pod Doboszanką). Lenkiewicz wytyczył i udostępnił Polakom, gdyż głównie to oni tu przybywali, nowe szlaki turystyczne w Gorganach.

Ukraińskie Gorgany popadły znowu w niebyt. Turystykę w Europie w tamtych czasach, czyli jeszcze długo po II wojnie światowej, uprawiały osoby dobrze sytuowane i inteligentne. W sowieckiej Małopolsce Wschodniej, dzisiaj nazywanej Zachodnią Ukrainą, takich ludzi było i jest bardzo mało. Stąd dzisiaj w Gorganach brakuje zagospodarowania turystycznego - po wszystkich przedwojennych polskich schroniskach pozostały tylko ruiny, a turystyką górską nie interesuje się wielu Ukraińców. Dopiero od niedawna zaczęto skromnie znakować szlaki turystyczne, dlatego jednymi z najlepszych punktów orientacyjnych pozostają ciągle przedwojenne polskie słupki graniczne.

Akcja budowy kościołów katolickich na Wołyniu w 1939 roku

W katolickiej diecezji łuckiej, która obejmowała cały Wołyń, w wyniku prowadzonych tutaj na szeroką skalę przez carat w latach 1831-1905 akcji antykatolickich, połączonych z likwidacją klasztorów i zazwyczaj przyklasztornych kościołów oraz zakazem budowy nowych kościołów, odczuwano dotkliwy brak tak kościołów jak i parafii, chociaż w okresie międzywojennym założono tu prawie 80 nowych parafii. Toteż kuria biskupia przebadała tę sprawę i opracowała publikację pt. „Projekty erygowania nowych parafii, budowy lub remontów kościołów i kaplic oraz prefektur objazdowych” (Drukarnia Kurii Biskupiej, Łuck, luty 1939).

W odpowiedzi na tę publikację biskup ordynariusz łucki, ks. bp Adolf Szelążek, uzyskał poparcie materialne m.in. od państwa, ale przede wszystkim od ziemian wołyńskich, którzy przez wieki zawsze wspierali materialnie działalność Kościoła na Kresach. I tak np. na budowę kościoła w Kiryłówce Państwowy Bank Rolny wyasygnował kwotę 1000 zł, księżna Lubomirska przeznaczyła na ten cel drewno wartości 1411 zł, Stefan Hlar ofiarował kwotę 900 zł, a Adela Łaskiewiczowa z Kiryłówki darowała działkę o powierzchni 1,5 ha. Na budowę kościoła w Smordwie książę Aleksander Ledóchowski ofiarował parcelę wielkości 0,5 ha oraz cegłę, dając równocześnie cegłę na budowę Domu Katolickiego w Młynowie (obie miejscowości w powiecie dubieńskim). W Berezowie książę Karol Radziwiłł z Maniewicz koło Stolina obiecał wybudować plebanię i zapewnić proboszczowi częściowe utrzymanie. W parafii Pulemiec w powiecie lubomelskim ziemianie: Wawrzykowscy i Szumoska przeznaczyli dla parafii 10 morgów ziemi poleśnej. Podobnie 10 morgów ziemi poleśnej przeznaczył na ten cel Karol Grotka z majątku Wólka Chrypska. Na budowę kościoła w Hucie Stepańskiej była prezydentowa Maria Wojciechowska (żona prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego) ofiarowała kwotę 5000 zł. W Małyńsku w powiecie kostopolskim ziemianin Dzięciołowski z Polan obiecał zbudować kościół, a Państwowy Bank Rolny w Warszawie ofiarował dla plebanii 17 ha ziemi i 100 m sześc. drewna budulcowego.

Z innych poważniejszych subwencji można tu jeszcze wymienić ofiarowanie pałacu wraz z 12 ha ziemi parafii w Długoszyjach w powiecie dubieńskim przez Zofię Boguszową, który to pałac został szybko przerobiony na kościół; subwencję hrabiego Małyńskiego z Żurnego w sumie 2500 zł na budowę kościoła w Nastopolu; ofiarowanie przez ziemianina Steckiego z Międzyrzecza Koreckiego budulca (drewno) na budowę kościoła w Ludwipolu w powiecie kostopolskim; przekazanie przez hrabinę Ledóchowską cegły na budowę kościoła w Nowym Gnieźnie w powiecie horochowskim; przekazanie przez hrabiego Zygmunta Krasickiego 800 m kw. ziemi na budowę kaplicy w Marianówce w powiecie horochowskim oraz wybudowanie i wyposażenie przez Karola Kadeckiego-Milenbiera kaplicy we wsi Bielska Wola w powiecie sarneńskim; uzyskanie przez Kościół dzięki hojności hrabiego Kaszkowskiego kościoła zaopatrzonego w aparaty kościelne; ofiarowanie przez hrabinę Rzewuską z Borsuk działki o powierzchni 1 ha pod budowę kościoła i plebanii we wsi Szpile Radeckiego, a we wsi Buda Gruszewska w powiecie rówieńskim kaplicy (przeznaczonej na kościół parafialny) i szereg innych podobnych subwencji.

Polska Holandia na Polesiu Szczęsnego Leona Poniatowskiego

Polesie to nizinna kraina geograficzna pełna błot, torfowisk, łąk i pastwisk. Przed I wojną światową polscy ziemianie z Polesia Wołyńskiego zrzeszeni w Wołyńskim Ziemstwie Gubernialnym w 1912 roku rzucili myśl założenia w Sarnach stacji badawczej łąkowo-błotnej. Najbardziej zabiegał o jej powstanie Szczęsny Leon Poniatowski (1857-1936), prawnik z zawodu, działacz społeczny i polityczny – poseł ziemi wołyńskiej do rosyjskiej I Dumy Państwowej w Petersburgu, ale także rolnik, właściciel dużego majątku ziemskiego w Cepcewiczach na Polesiu Wołyńskim. Uzyskał w rosyjskim ministerstwie rolnictwa zgodę na jej założenie i finansowanie przez ministerstwo. W 1913 roku na teren stacji przeznaczono 14 100 hektarów gruntów państwowych pod Sarnami na torfowisku Czemerne; stacja miała być filią Instytutu Błotnego w Mińsku. Prace jej obejmowały ważne dla Polesia zagadnienia melioracyjne oraz ekologiczne i meteorologiczne. W szybkim tempie pobudowano potrzebne budynki do ich prowadzenia. Działalność stacji przerwała I wojna światowa (1914-18), a następnie wojna polsko-bolszewicka 1919-20. Po zwycięskiej dla Polski wojnie polsko-bolszewickiej w granicach odrodzonego państwa polskiego znalazło się Polesie Wołyńskie wraz z torfowiskiem Czemerne. Wówczas Szczęsny Leon Poniatowski założył w Sarnach w 1922 roku Towarzystwo Rolnicze, którego został prezesem. Towarzystwo to przystąpiło do reaktywowania przedwojennej stacji badawczej łąkowo-błotnej w Saranach, która to inicjatywa znalazła poparcie tym razem polskiego Ministerstwa Rolnictwa, gdyż w odrodzonej Polsce dużą wagę przywiązywano do rolniczego zagospodarowania torfowisk, szacowanych na przeszło 4 mln ha (10% powierzchni kraju). W 1923-24 roku uruchomiono ją w dawnych budynkach stacji jako samodzielny Zakład Doświadczalny Uprawy Torfowisk, którego pierwszym kierownikiem został inżynier rolny Bronisław Chamiec, właściciel pobliskiego majątku Andruga i znany hodowca rolny; kolejnym kierownikiem, od 1930 roku, był wybitny uczony, doc. dr Bolesław Świętochowski. Poniatowski aż do swej śmierci w 1936 roku był członkiem zarządu Zakładu, który rozwinął się w największą w Polsce placówkę badania uprawy i melioracji torfowisk, łąk i pastwisk. Na temat działalności Zakładu i melioracji Polesia pisał artykuły w „Gazecie Rolniczej”, m.in. „Polesie, przyszła polska Holandia (R. 66: 1926) i „W sprawie osuszenia Polesia” (R. 68: 1928).

Tak dzięki staraniom Szczęsnego Leona Poniatowskiego Zakład Doświadczalny Uprawy Torfowisk (1924-39) w Sarnach, związany z Wydziałem Rolniczo-Leśnym Politechniki Lwowskiej (Dublany k. Lwowa) stał się znaczącą placówką naukową i odegrał dużą rolę w dziejach polskiej melioracji oraz polskiego łąkarstwa i torfoznawstwa. Tutaj w okresie międzywojennym działał pierwszy w Polsce Instytut Torfowy oraz pierwszy w Polsce zakład i stacje doświadczalne melioracyjne. Współczesne łąkarstwo polskie wiele zawdzięcza pracom prowadzonym w tym wielkim ośrodku wiedzy łąkarskiej. Tutaj wydawano pierwsze polskie czasopismo łąkarskie „Łąka i Torfowisko” (Warszawa-Sarny 1934-39) oraz szkolono pierwszych instruktorów łąkarskich; tutaj utworzono także Polskie Stowarzyszenie Łąkarzy, działające do 1939 roku. Czasopisma „Łąka i Torfowisko” oraz „Rocznik Łąkowy i Torfowy” (1935-37) były organami Polskiego Stowarzyszenia Łąkarzy; wydawcą obu czasopism był Zakład Doświadczalny Uprawy Torfowisk w Sarnach; Zakład wydawał także rocznik „Sprawozdanie z działalności Zakładu Doświadczalnego Kultury Torfowisk pod Sarnami” (1926-1933/35). Sarneńska placówka naukowa była związana także z Wołyńską Izbą Rolniczą w Łucku, która wydawała „Sprawozdanie Zakładu Doświadczalnego Uprawy Torfowisk Wołyńskiej Izby Rolniczej pod Sarnami za rok....” (Puławy-Sarny 1931, 1933, 1935).

Polskie Sopoćkinie na Białorusi

Sopoćkinie to miasteczko leżące do 1945 roku na polskiej Suwalszczyźnie (powiat augustowski, woj. białostockie), należące dzisiaj do Białorusi: północno-zachodni cypel przy granicy z Polską, obwód grodzieński.

Do końca XIII w. tereny te zamieszkiwali pogańscy Jaćwingowie – lud prusko-litewski. Wytępili ich Krzyżacy i długi czas królowała tu dzika puszcza. Krzyżacy nie zajęli tej ziemi, więc formalnie należała do Wielkiego Księstwa Litewskiego, będącego w unii z Polską od 1385 roku. W XV w. te dziewicze tereny zaczęli zasiedlać Polacy i Białorusini; kolonizacji litewskiej na większą skalę tu raczej nie było. W 1514 roku teren wokół osady Święck nadał król Zygmunt I Stary Szymkowi Sopoćko, która stała się główną miejscowością tych terenów. W 1560 roku stała się ona miasteczkiem o nazwie Sopoćkinie. Dla katolików (Polaków) nowy właściciel tutejszych dóbr Jan Wołłowicz ufundował w 1612 roku kościół katolicki (jego płyta nagrobna wmurowana jest w ścianę kościoła), natomiast Jan Gosiewski w 1780 roku cerkiew dla unitów (Białorusinów i Polaków). Z biegiem lat ludność białoruska (unicka) uległa polonizacji. Po III rozbiorze Polski w 1795 roku Sopoćkinie należały do Prus, w latach 1807-15 leżały w granicach Księstwa Warszawskiego, a w 1815-1915 roku do Królestwa Polskiego (Kongresówka), będącego pod zaborem rosyjskim. Za carskich czasów (1815-1915) odebrano Sopoćkiniom prawa miejskie, a katolikom zabrano kościół. W 1890 roku w Sopoćkiniach mieszkało 2457 osób. W okresie międzywojennym katolicy odzyskali kościół. W Sopoćkiniach 22 września 1939 roku został zamordowany przez żołdaków armii sowieckiej dowódca obrony Grodna przed najeźdźcą sowieckim w dniach od 20 do 22 września generał Józef Olszyna-Wilczyński. W latach 1939-41 ziemia sopoćkińska była okupowana przez Związek Sowiecki, a w 1941-44 przez Niemcy, po czym ponownie zjawił się tu okupant sowiecki.

W dniach od 4 do 11 lutego 1945 roku w Jałcie na Krymie odbyła się konferencja szefów rządów trzech mocarstw sojuszniczych w II wojnie światowej: J. Stalina (Związek Sowiecki), F.D. Roosevelta (USA) i W. Churchilla (Wielka Brytania), na której tych trzech łobuzów za plecami Polski i narodu polskiego wytyczyli nową wschodnią granicę Polski, która odrywała od naszej Ojczyzny całe Ziemie Wschodnie, włącznie z tak arcypolskimi miastami jak Lwów i Wilno. Uchwalono tam, że wschodnia granica Polski ma przebiegać wzdłuż tzw. linii Curzona, z możliwością odchyleń 5-8 km na korzyść Polski („Jałtańska Konferencja” w: Wielka Encyklopedia PWN, t. 5, Warszawa 1965). Na mocy tego postanowienia, władze sowieckie zobowiązały się do zwrotu Polsce terytoriów na zachód od linii Curzona, która w rejonie Sopoćkiń przebiega wzdłuż Niemna. Ziemia sopoćkińska znajduje się na zachód od tej linii, ponadto zamieszkana była prawie wyłącznie przez Polaków. Mimo to, zapadła decyzja na Kremlu o pozostawieniu jej w składzie Białoruskiej SRR. Tym samym Stalin złamał umowę jałtańską, a jednocześnie udowodnił, że zabór Ziem Wschodnich nie miał podłoża etnicznego. Bowiem odrywano od Polski nie tylko ziemie zamieszkałe w większości przez Ukraińców i Białorusinów, ale także tereny zamieszkałe głównie przez Polaków lub ziemie etnicznie czysto polskie.

W odpowiedzi na ten zamach na terytorium polskie, mieszkańcy Sopoćkiń i pobliskich miejscowości utworzyli komitet, który 15 lipca 1945 roku skierował list do „Pana Posła Poselstwa Polskiego w Moskwie” z prośbą o pomoc i interwencję na rzecz zmiany decyzji, pisząc: „...wobec tego że rejon sopoćkiński zamieszkały jest w 100% przez Polaków i na podstawie Krymskiej konferencji granica powinna być przemieszczona po linii Kerzona, a linia ta przechodzi po rzece Niemen i dlatego cały rejon sopoćkiński przypadnie Polsce i dlatego nie należało by rujnować ludzi materialnie w tym rejonie, a szczególnie teraz przed żniwami, dlatego i prosimy Pana Posła o terminową interwencję zatrzymania wywozu Polaków z tego rejonu oraz roztoczenie opieki nad nami”. Ambasada Polska, będąc jednak w pełni uzależniona od woli Związku Sowieckiego, nie była w stanie podjąć żadnych kroków w tym kierunku. W rezultacie Sopoćkinie i cała ziemia sopoćkińska pozostały w granicach Białoruskiej SRR (Wikipedia). Sopoćkinie (1300 mieszkańców) i ziemię sopoćkińską nadal zamieszkują głównie Polacy, a Sopoćkinie są jedynym miastem na Białorusi, gdzie dopuszczono dwujęzyczne polsko-białoruskie nazwy ulic.

Powiązania złotnicze polsko-wileńskie

Wileński ośrodek złotniczy, istniejący od XV do XVIII wieku, pozostawał w bezpośrednim związku z innymi ośrodkami złotniczymi Rzeczypospolitej Obojga Narodów i tworzyli go, poza Polakami, złotnicy różnych narodowości, których wyroby były zazwyczaj nabywane przez Polaków i polskie instytucje. Był to względnie duży ośrodek złotniczy, a o jego dość dużym poziomie świadczy to, że rodowity gdańszczanin Reinhold Uphagen nie kształcił się w swoim rodzinnym mieście, które było największym ośrodkiem złotniczym w Rzeczypospolitej, lecz w Wilnie. Chociaż dziś Wilno należy do Litwy i przez ten fakt Litwini jego dawne złotnictwo włączają do historii sztuki litewskiej i nachalnie próbują je litwinizować wbrew faktom historycznym i zdrowemu rozsądkowi, to tak naprawdę złotnictwo wileńskie należy duszą i ciałem do polskiego obszaru artystycznego – do polskiego dziedzictwa narodowego, gdyż w jego historii etniczny element litewski prawie zupełnie nie istniał.

Do 1939 roku w arcypolskiej w swych dziejach katedrze wileńskiej z gotyckich wyrobów ze złota na uwagę zasługiwały: tzw. monstrancja gieranońska z 1535 roku, która jest dziełem złotników krakowskich, relikwiarz polskiego świętego Stanisława Biskupa w kształcie ręki i jeden z kielichów, które świadczą o ekspansji złotnictwa polskich Prus Królewskich (Pomorze Gdańskie) na Litwę oraz kielich z podobizną polskiej świętej Jadwigi, wykonany w Wilnie w XVII w.; jest tu także wiele przedmiotów związanych z kultem polskiego królewicza, św. Kazimierza. Skarbiec katedry wileńskiej wskazuje na ścisłe związki jego kosztowności z Krakowem. Roboty złotników wileńskich jest również relikwiarz z 1637 roku zawierający relikwie w schowku na piersiach dwugłowego orła i w szeregu puszeczek rozmieszczonych na ujmującej go owalnej obręczy, po bokach której stoją postacie św. Władysława i św. Cecylii. Aluzja to do króla polskiego Władysława IV i jego pierwszej żony, Cecylii Renaty, której ten relikwiarz ofiarował Rafał Korczak, unicki metropolita kijowski i halicki, ona zaś przekazała go krakowskim dominikanom.

Bogaty skarbiec katedry wileńskiej, stworzony głównie przez polski katolicyzm, przez swe bogactwo i zgromadzone relikwie, był porównywalny ze skarbcami wawelskim i jasnogórskim. Razem z nimi należał do grupy najbogatszych skarbców kościelnych w Europie środkowej. Po wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku, zawartość skarbca liczącego wówczas 270 przedmiotów zgodnie z decyzją arcybiskupa wileńskiego Romualda Jałbrzykowskiego została zamurowana w podziemiach katedry. Podczas prac remontowych w katedrze Litwini odnaleźli skarbiec w 1985 roku i oczywiście to polskie dziedzictwo narodowe nie tylko, że sobie przywłaszczyli ale przedstawiają je jako... litewskie dziedzictwo narodowe (!). Część tych zbiorów (100 sztuk) była prezentowana na wystawie „Skarbiec katedry wileńskiej” na Zamku Królewskim w Warszawie 2 VII – 28 IX 2008 i na Zamku Królewskim na Wawelu 15 X 2008 – 15 I 2009. Polacy mogli oglądać i podziwiać m.in. tak bliskie im, jako Polakom, eksponaty jak: wspaniałe dzieła złotnicze fundacji wybitnych postaci historycznych i dostojników zarówno świeckich (np. srebrny relikwiarz w kształcie figury św. Kazimierza fundacji Ewy Gosiewskiej, wojewodziny smoleńskiej, z 1637 r.), jak i duchownych (np. złoty kielich i patena ofiarowany przez bpa Konstantego Pawła Brzostowskiego przed 1712 r., czy złota monstrancja, fundacji bpa Jerzego Tyszkiewicza z lat 1649 – 55), lecz także dary wotywne zwykłych Wilnian – Polaków (no bo Litwinów w tym mieście przez całe wieki było tyle „co kot napłakał”), dowody ich głębokiej wiary. Wspaniałe vasa sacra – złote i srebrne kielichy, monstrancje, puszki na hostie, a także relikwiarze (wśród nich relikwiarz ręki św. Stanisława, relikwiarze figuralne św. Stanisława i Kazimierza, czy relikwiarz św. Magdaleny de Pazzi), pastorały, krucyfiksy, a w końcu różnorodne wota oraz tkaniny liturgiczne, często z herbami fundatorów.

W Muzeum Narodowym w Warszawie przechowywane są tzw. srebra podskarbiowskie roboty Andrzeja Mackensena (zm. 1677), złotnika krakowskiego i gdańskiego, które król Jan Kazimierz ofiarował podskarbiemu koronnemu Janowi Kazimierzowi Krasińskiemu z okazji zaślubin jego syna Jana Bonawentury z kasztelanką wileńską Teresą Chodkiewiczówną. Ta okazała zastawa stołowa, należąca do najcenniejszych dzieł złotnictwa gdańskiego, składa się z dwunastu talerzy, czy raczej pater w kształcie talerzy, wspartych na okrągłych stopach za pośrednictwem pełnoplastycznych orłów polskich. Na zwierciadle każdego z talerzy wykuł Mackensen popiersie jednego z królów polskich, od Władysława Jagiełły począwszy, a na Janie Kazimierzu skończywszy. Spośród szeregu innych powiązań złotniczych powiązań polsko-wileńskich należy wspomnieć bardzo cenną łyżkę wileńską z 1. tercji XVII wieku w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie pochodząca z kolekcji Hutten-Czapskiego. Oprócz płaskiego, profilowanego trzonu z dekoracją w trójkątnym polu i zwieńczenia w formie puklowanej szyszki ze sterczyną, łyżka posiada od spodu czerpaka podobny rytowany małżowinowy kartusz. Z najnowszych dziejów złotnictwa wileńskiego należy wspomnieć, że insygnia rektorskie polskiego Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie (1919-39) projektował polski artysta z Wilna Ferdynand Ruszczyc, a piękne insygnia rektorskie i dziekańskie założonego w 1945 roku Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, który nawiązuje do tradycji Uniwersytetu Wileńskiego, wykonał wypędzony z Wilna w 1945 roku przez okupanta sowieckiego artysta Jerzy Hoppen.

Polscy żołnierze i policjanci internowani na Litwie 1939-40

1 września 1939 roku Niemcy hitlerowskie a 17 września tego roku Związek Sowiecki napadł zbrojnie na Polskę. Sowieci zajęli całe polskie Ziemie Wschodnie wraz z Wilnem. Pewna część jednostek Wojska Polskiego operujących na terenach graniczących z Litwą przekroczyła granicę polsko-litewską. Pierwsi internowani żołnierze przekroczyli granicę polsko-litewską 18 września 1939 roku. Według danych litewskich do 26 września 1939 roku zostało internowanych 12 767 żołnierzy i policjantów polskich. Umieszczono ich w kilku obozach: w Połądze, Rakiszkach, Wiłkomierzu, Kownie, Kalwarii i Wyłkowyszkach, z których największy był w Połądze – ok. 4000 internowanych.

Wojna toczyła się do pierwszych dni października, dlatego władze litewskie i społeczeństwo litewskie zachowywali się na ogół poprawnie wobec internowanych żołnierzy. W kilku miejscach doszło jednak do ataków na nich. Np. we wspomnieniach Stanisława Jankowskiego „Agatona” pt. „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie” (Warszawa 1980), w rozdziale „Litwa, ojczyzna nie moja” czytamy o tym, że oddział żołnierzy polskich, w którym znajdował się Jankowski, wieziony przez Litwinów do obozu jenieckiego w Połądze, został w Poniewieżu wrogo przyjęty przez miejscową ludność: „Otoczyli nas gestykulując i wykrzykując. Wygrażali nam pięściami. Ktoś rzucił kamieniem w nasz samochód... Wyratował nas z opresji dowódca szaulisów, zaalarmowany zbiegowiskiem na rynku. Przecisnął się do nas z kilku swoimi ludźmi. Coś tłumaczył, przekonywał. Gdy to nie poskutkowało, szaulisi zdjęli karabiny przewieszone przez plecy. Kamieniem nikt więcej nie rzucił, ale nienawistne okrzyki wtórowały nam, gdyśmy pod eskortą przejeżdżali przez wrogi szpaler”.
Jednak po klęsce Polski i jej okupacji przez Niemcy i Związek Sowiecki ich stosunek do internowanych żołnierzy i w ogóle polskich uchodźców zmienił się diametralnie. Po podpisaniu traktatu litewsko-sowieckiego 10 października 1939 roku, w Kownie odbyła się masowa demonstracja nacjonalistów litewskich. Przed Muzeum Wojskowym przemówił do tłumów gen. Vladas Negavicius, który „pozwolił sobie w tragicznej dla Polaków chwili, na słowa szyderstwa i ciężkiej obrazy narodu polskiego”, że po upadku Polski „Polacy płaczliwie żebrzą o kawałek chleba, buty i kawałek dachu nad głową tu, na Litwie, jako uchodźcy” (Leon Mitkiewicz „Wspomnienia kowieńskie 1938-39” Londyn 1968). Także w gazetach litewskich, w tym także katolickich (!), „mnożyły się szyderstwa i kpiny z tragedii bratniego przez wieki narodu” polskiego (Marceli Kosman „Orzeł i Pogoń” 1992). Litwini okazywali teraz jawnie swe polakożercze oblicze. W obozie w Rakiszkach jego władze siały wrogość między oficerami polskimi a żołnierzami niepolskiego pochodzenia, do doprowadziło 25 października 1939 roku do wybuchu zamieszek między polskimi oficerami i kadetami a niepolskimi żołnierzami. Rozporządzenia litewskie ograniczały w istotny sposób prawa internowanych polskich żołnierzy i cywilów, a dla protestujących stworzyły obóz koncentracyjny, który został otwarty 1 czerwca 1940 roku w Podbrodziu/Padbrade (Gintautas Surgailis „Uchodźcy wojenni i polscy żołnierze internowani na Litwie” 2013). Rząd litewski starał się, by jak największa część uchodźców wyjechała z Litwy. Przez palce patrzono na ucieczkę internowanych Polaków. Ogółem około 2500 internowanych żołnierzy i policjantów polskich uciekło z obozów; wielu z nich wydostało się z Litwy i dołączyło do formowanych we Francji i Anglii polskich jednostek wojskowych.

Byli politycy litewscy, jak np. ówczesny poseł litewski w Berlinie, a w 1938 roku w Warszawie Kazys Škirpa, którzy proponowali swemu rządowi, by stworzyć internowanym żołnierzom i uchodźcom polskim takie warunki, by sami poprosili o wyjazd z Litwy do okupowanej przez Niemcy części Polski. Jak zauważa Gintautas Surgailis: „Wysnuta z osobistej inicjatyw K. Škirpy koncepcja przymusowego zwrotu wszystkich uchodźców i internowanych niestety nie była możliwa do przyjęcia przez neutralną Litwę. Przede wszystkim polscy żołnierze poddając się władzom Litwy wiedzieli, że zostaną internowani i zgodnie z prawem międzynarodowy mieli pozostać internowani na neutralnej Litwie do końca wojny. (…) Przymusowy zwrot internowanych oznaczałby naruszenie przez Litwę zasad neutralności, bowiem zwracając internowanych wsparłaby jedną z wojujących stron”.

Z zagranicy napływała natomiast pomoc dla uchodźców, organizowana m.in. przez środowiska polskie i żydowskie w Stanach Zjednoczonych. Ogólnie na pomoc uchodźcom Polacy i Żydzi na Litwie i za granicą zebrali ponad 7,2 mln. litów. Internowanym żołnierzom starali się pomagać miejscowi Polacy.

15 czerwca 1940 roku Związek Sowiecki rozpoczął okupację Litwy, a w lipcu 1940 roku NKWD przejęło z litewskich obozów 4767 internowanych Polaków, w tym 859 oficerów, z których 2172 osoby przebywały w obozie w Wyłkowyszkach, 1198 osób w obozie w Wiłkomierzu, 925 w Kalwarii koło Wilna i 472 osoby w Kownie - w V Forcie Kowieńskim. Wszyscy zostali wywiezieni w głąb Związku Sowieckiego.

W 2013 roku ukazała się w Warszawie w polskim tłumaczeniu książka dyrektora Instytutu Nauk Wojskowych Litewskiej Akademii Wojskowej (szumna nazwa wielkiego zera, gdyż litewskie wojsko prawie nie istnieje!) Gintautasa Surgailisa pt. „Uchodźcy wojenni i polscy żołnierze internowani na Litwie”. Jest ona nie tylko tendencyjna, ale po prostu paszkwilem na internowanych polskich żołnierzy i nieudolną próbą wybielenia grzechów popełnionych wobec polskich żołnierzy przez Litwinów. Oczywiście polscy historycy nabrali wodę w usta, aby nie narażać się rządowi polskiemu, który kłania się w pas Litwinom, a nic nie znaczącą pod każdym względem Litwę uważa za strategicznego partnera Polski.

Marian Kałuski
(Nr 109)

Wersja do druku

M.Karolak - 20.06.15 18:42
(.......) Komentarz zatrzymany z uwagi na niedopuszczalne sformułowania, niczym nie udokumentowane opinie dotyczące innych wypowiadających się na tym forum. Bardzo proszę o komentowanie treści powyższego artykułu.
Admin

Lubomir - 20.06.15 12:32
Wciąż balansujemy pomiędzy ideą unii 'poziomej' i unii 'pionowej'. Obecnie zaczynamy mieć lepsze relacje z Czechami, Słowakami i Węgrami, niż z Litwinami, Białorusinami i Ukraińcami. Kiedy zmarł tragicznie Lech Kaczyński, prasa czeska pisała o wspólnym rodowodzie Czechów i Lechitów-Polaków, o tym, że przyszliśmy do Czech i Polski z terenów Chorwacji. Może czas na rekonstrukcję tych więzi?. Może pojęcie Międzymorza należy rozszerzyć?

His - 25.04.15 8:15
Kto steruje polską polityką wschodnią ?
Za Cimoszewicza próbowano zorganizować majdan na Białorusi. 124 mln zł wpakowano w propagandę m.in. w Biełsat, ściągnięto młodych Białorusinów do POlski na pranie mózgów. Bolkiem rewolucji na Białorusi miał być finansowany przez nas Franciszak Wiaczorka,dostał stypendium i 6 OOO OOO zł, żeby nakręcił film o sobie.
Dzisiaj możemy ocenić ten nieudany majdan na Białorusi i wciągnięcie w tą pułapkę naszej tamtejszej Polonii.

Wszystkich komentarzy: (3)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

20 Kwietnia 1873 roku
Urodził sie Wojciech Korfanty, polityk, działacz ruchu narodowościowego na Śląsku (zm. 1939)


20 Kwietnia 1946 roku
Odział KWP pod dowództwem kpt J. Rogulki ps. "Grot" odbił 57 więźniów w Radomsku


Zobacz więcej