Piątek 29 Marca 2024r. - 89 dz. roku,  Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 13.12.13 - 11:19     Czytano: [2780]

Tematy polsko-ukraińskie


Gen. Władysław Anders uratował bandytów z ukraińskiej Dywizji SS-Galizien

Podczas II wojny światowej Ukraińcy splamili siebie i swoją historię bliską współpracą z Niemcami hitlerowskimi, łudząc się – bezpodstawnie! – że z pomocą Hitlera utworzą państwo ukraińskie. M.in. powstało kilka ukraińskich formacji wojskowych walczących u boku Niemców.

Wiosną 1943 roku została utworzona przez rząd i dowództwo wojskowe III Rzeszy (Niemiec) 14. Waffen-Grenadier-Division der SS (ukrainische Nr. 1) - 14 Dywizja Grenadierów SS (1 ukraińska), złożona z ukraińskich ochotników z Galicji/Małopolski Wschodniej wyznania grekokatolickiego i związanych z nacjonalistami ukraińskimi (Organizacją Ukraińskich Nacjonalistów). Dywizja ta walczyła u boku wojska niemieckiego, dokonując licznych zbrodni wojennych, w tym także na Polakach (zbrodnie we wsiach: Huta Pieniacka koło Brodów i Prehoryłe, Smoligów, Borów, Majdan Nowy w woj. lubelskim), i, tak jak wszystkie inne dywizje SS (z wyjątkiem SS-Reiterei), została uznana przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze za organizację zbrodniczą. Kiedy hitlerowskie Niemcy „diabli brali”, 19 kwietnia 1945 roku do sztabu dywizji w Grazu (Austria) przybył inny ukraiński kolaborant hitlerowski, generał Pawło Szandruk (1889 – 1979 USA), od marca 15 marca 1945 roku przewodniczący Ukraińskiego Komitetu Narodowego i głównodowodzący Ukraińskiej Armii Narodowej, również walczącej u boku hitlerowskiego Wehrmachtu, przejmując bezpośrednio dowodzenie dywizją.

Wojna się kończyła i nad żołnierzom 14 Dywizji SS-Galizien groziła słuszna kara za popełnione wraz z hitlerowcami zbrodnie wojenne. Celem gen. Szandruka było więc uratowanie żołdaków z dywizji przed ich przekazaniem władzom Związku Sowieckiego. Szandruk, który sam był przedwojennym obywatelem polskim, postanowił sam siebie i jemu podobnych ukraińskich kolaborantów hitlerowskich uratować przez wykorzystanie faktu, że wszyscy oni byli przed wojną obywatelami polskimi. W przeddzień kapitulacji Niemiec, 7 maja 1945 roku wydał rozkaz dywizji opuszczenia frontu i przejścia na teren Austrii zajęty przez wojska brytyjskie, gdzie w rejonie Tamsweg skapitulowała ona przed Brytyjczykami i Amerykanami. Szandruk bezpośrednio po kapitulacji dywizji zażądał od Brytyjczyków spotkania w cztery oczy z generałem Władysławem Andersem, dowódcą II Korpusu Polskiego Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, którego teren operacyjny znajdował się w północnych Włoszech, które mu umożliwiono. Zadziwiające jest żądanie rozmowy bez świadków. Szandruk przed wojną służył w Wojsku Polskim jako oficer kontraktowy i znał gen. Andersa; ciekawe jakie tajemnice ich łączyły, że Szandruk przekonał gen. Andersa do swojego planu, gdyż w normalnych warunkach trudno uwierzyć w to, że Polak staje w obronie bandziorów–zbrodniarzy wojennych, którzy mordowali Polaków! Wkrótce po tym spotkaniu, bandziorów z dywizji przewieziono do obozu Bellaria nad Morzem Adriatyckim w pobliżu Rimini we Włoszech, a następnie do Rimini, w którym to rejonie stacjonował II Korpus Polski. Z bliżej nieznanych powodów, czy raczej tych prawdziwych powodów, gen. Anders dał się namówić do akcji nie wydawania ukraińskich bandziorów Stalinowi, do której to akcji wciągnięto także Stolicę Apostolską, poprzez działalność grekokatolickiego biskupa (1929-45 sufragan lwowski) Iwana Buczkę, który od 1946 roku był wizytatorem apostolskim dla grekokatolików w Europie Zachodniej. To dzięki niemu Watykan pomógł w ucieczce z Europy największym ukraińskim zbrodniarzom z okresu II wojny światowej. W konsekwencji osobistej interwencji gen. Andersa w Londynie, którą poparła Stolica Apostolska, Brytyjczycy uznali żołnierzy 14 Dywizji SS-Galizien za obywateli polskich i odrzucili żądania Moskwy wydania ich władzom sowieckim oraz umożliwili im osiedlenie się w 1947 roku w Wielkiej Brytanii i krajach Wspólnoty Brytyjskiej, w tym Australii. Gen. Anders nie dość na tym, że uratował Szandruka przed zasłużoną szubienicą, to jeszcze w 1959 roku odznaczył go polskim odznaczeniem - krzyżem Virtuti Militari.

Był to wielki błąd gen. Andersa, gdyż byli żołnierze 14 Dywizji SS-Galizien działając w organizacjach ukraińskich na Zachodzie należeli do najbardziej zaciętych wrogów Polski i Polaków.

„Chrześcijaństwo” w wydaniu ukraińskim

W 1974 roku w Londynie ukazała się w tłumaczeniu na język angielski książka pod tytułem In the whirlpool of combat (W wirze walki), napisana przez Jurija Boreca z Australii. Jej ukraińskie wydanie ukazało się w 1971 roku. Chociaż podtytuł mówi, że jest to nowela współczesna, książka ma charakter zbeletryzowanych wspomnień autora, bez wątpienia bandziora ukraińskiego – upowca, który po klęsce walk z wojskiem polskim w Bieszczadach w 1947 roku, wraz z szeregiem innych bandziorów przez Czechosłowację przedarł się do Niemiec, gdzie udając Polaka (no bo miał obywatelstwo polskie sprzed wojny) i, podobnie jak setki jemu podobnych bandziorów ukraińskich, jako Polak/Polacy i DP-is/DP/si, czyli bezpaństwowiec/bezpaństwowcy z obozów w Niemczech, wyemigrował/wyemigrowali do Australii, Wielkiej Brytanii, Ameryki czy Kanady, gdzie zrzucili polską maskę i powrócili do swej walki o samostijną Ukrainę, prowadząc m.in. intensywną działalność antypolską.

Na treść książki składa się opis walk Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) z ludowym Wojskiem Polskim na terenie Ziemi Przemyskiej i Bieszczad (zachodnia część woj. lwowskiego, która po wojnie pozostała w granicach Polski) zaraz po II wojnie światowej. Książka jest napisana w duchu skrajnie manicheistycznych ostrych kontrastów: Ukraińcy dobrzy ludzie – Polacy źli, Ukraińcy biali-nieskazitelni, patrioci i demokraci – Polacy czarne typy, szowiniści i komuniści. Z jej stron bucha wprost zwierzęca nienawiść nie tylko do „komunistycznego” wojska polskiego, ale w ogóle do Polski, Polaków i wszystkiego co polskie. Są w niej ustępy, w których zwykły bandytyzm przeplata się z wiarą „chrześcijańską” w ukraińskim wydaniu (np. grekokatolicki ksiądz Kadyło z pistoletem maszynowym z którego strzela do bliźnich, do braci w Chrystusie!; a przecież żaden duchowny nie ma prawa – w świetle prawa kanonicznego – zabijać drugiego człowieka!!!; tymczasem Borec nazywa go „misjonarzem Kościoła” – str. 294). Najzabawniejsze pod względem głupoty momenty w książce to te, w których autor stara się przekonać czytelnika, że istnieje takie pojęcie czy nawet rzecz jak „humanitarna wojna”. Oczywiście, według autora, humanitarnie walczyli Ukraińcy, a Polacy to wprost szatani w ludzkim ciele, którzy sadystycznie walczyli i znęcali się nad aniołami-Ukraińcami.

Na obwolucie książki, która jątrzy a nie łagodzi stosunki polsko-ukraińskie, jest napisane, że do jej wydania przyczynił się finansowo ukraiński ks. Szewciw z Sydney. Czy uczynił to również ku większej chwale Boga?!

W tym miejscu warto zwrócić uwagę na jeszcze inny fakt, który dyskredytuje ukraińskie „chrześcijaństwo” grekokatolickie i to przede wszystkim w oczach samego Boga. Otóż z wydanych w Nowym Jorku w 1959 roku wspomnień ukraińskiego kolaboranta hitlerowskiego, generała Pawło Szandruka (1889 – 1979 USA) pt. Arms of Valor, a właściwie z listu wysłanego 14 października 1945 roku przez ukraińskiego biskupa grekokatolickiego rezydującego w Rzymie Iwana Buczki do Szandruka, który został opublikowany w tej książce, dowiadujemy się , że 30 byłych bandziorów z ukraińskiej hitlerowskiej 14 Dywizji SS-Galizien, która popełniała zbrodnie ludobójstwa, wstąpiło do seminarium duchownego (!). Bowiem po kapitulacji Niemiec sporo bandziorów z ukraińskich hitlerowskich formacji wojskowych, aby ratować się przez zasłużoną szubienicą wstąpiło do grekokatolickiego Ukraińskiego Seminarium Duchownego w Hirschbergu, a potem w Culemborgu w Niemczech, którego założycielem i w latach 1945-50 rektorem był Wasyl Łaba, w latach 1943-45 kapelan ukraińskiej hitlerowskiej 14 Dywizji SS-Galizien.

No i w taki oto sposób Kościół katolicki, bo w ukraińskiej Cerkwi grekokatolickiej nie była to nowość, dostał księży z rękom zbroczonymi we krwi ofiar nacjonalizmu ukraińskiego i hitleryzmu niemieckiego i księży, którzy zamiast głosić słowo Boże siali nienawiść między narodami. Możliwe, że do tych księży zaliczał się także ks. Szewciw z Sydney.

Polska baza samoobrony w Przebrażu na Wołyniu

Podczas II wojny światowej, na Wołyniu okupowanym przez Niemców od lata 1941 roku, w lutym 1943 roku nacjonaliści ukraińscy przy częstym wsparciu czerni ukraińskiej, u której wojna wyzwoliła zawsze drzemiące w duszy ukraińskiej instynkty bandyckie (dowodem na to jest historia Ukraińców – ich wyjątkowo krwawych powstań i dokonywanych przez nich licznych rzezi ludności i duma z tych zbrodni: jeden z czołowych bandytów Maks Skorupśkyj „Maks” po napadzie na Kuty 3 maja 1943 r. napisał: „Poczynając od naszej akcji na Kuty, dzień w dzień, zaraz po zachodzie słońca, niebo kąpało się w blasku pożogi. To płonęły polskie wsie” – za: Grzegorz Motyka Od rzezi wołyńskiej do akcji Wisła Kraków 2011; tylko w tym miesiącu bandy ukraińskie wymordowały ludność 68 polskich wsi) przystąpili do masowej rzezi Polaków tam mieszkających często od kilkuset lat w 3400 miejscowościach. W masowej tej zbrodni, która była w świetle prawa międzynarodowego zwykłym ludobójstwem (w literaturze często jest nazywane „rzezią wołyńską”), która trwała do lutego 1944 roku zginęło w wyjątkowo bestialskich mordach ok. 60 000 Polaków, przede wszystkim kobiet i dzieci.

Polacy nie myśleli ginąć bez walki o swoje życie i swe domostwa. Niestety, we wsiach, gdzie Polacy byli mniejszością, ludność ta nie miała najmniejszej szansy na przeżycie, chyba że na czas i szczęśliwie uciekła do wiosek polskich czy miast. Natomiast w większości wiosek, które były polskie, albo w których była przewaga Polaków powstały placówki samoobrony. W lipcu 1943 roku było na Wołyniu 128 polskich placówek samoobrony. Poza placówkami samoobrony powstało na Wołyniu 17 baz samoobrony ludności polskiej. Były to zespoły polskich osiedli, posiadające własne umocnienia obronne, wzajemnie się wspierające i podejmujące wspólne akcje. Często bazy na stałe współpracowały z polskimi oddziałami partyzanckimi oraz okazyjnie z sowieckimi, które zwalczały nacjonalistyczną partyzantkę ukraińską. Pierwsza taka baza została zorganizowana na początku maja 1943 roku w Pańskiej Dolinie w powiecie dubieńskim. Inne bazy samoobrony powstały w: Zaturcach (pow. Horochów), Starej Hucie i Hucie Stepańskiej-Wyrce (pow. Kostopol), Zasmykach i Dąbrowie (pow. Kowel), Dederkałach, Rybczach i Kutach (pow. Krzemieniec), Jagodzinie-Rymarczach (pow. Luboml), Przebrażu, Antonówce Szepelskiej i Rożyszczach (pow. Łuck), Antonówce (pow. Sarny), Bielinie-Spaszczyźnie i Andresówce (pow. Włodzimierz Wołyński), Witoldówce i Ostrogu (pow. Zdołbunów).
Niestety z małych i słabo uzbrojonych placówek samoobrony do wkroczenia na Wołyń w 1944 roku Armii Czerwonej przetrwały jedynie placówki: Młynów, Klewań, Rokitno, Kurdybań Warkowicki, Lubomirka, Budki Snowidowickie, Osty i tylko dlatego, że korzystały one z ochrony bądź to polskiej lub sowieckiej partyzantki, albo były ochraniane przez Niemców. Przetrwała natomiast większość baz samoobrony. Bandyci Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) zdołali rozbić jedynie ośrodki: Huta Stepańska-Wyrka (16-18 lipca 1943 r.) i Antonówka (30 lipca 1943 r.). Natomiast baza samoobrony w Kutach k. Krzemieńca, zdołała odeprzeć zmasowany atak bandytów ukraińskich dokonany 3 maja 1943 roku, ale wobec zniszczeń i braku amunicji, ludność polska musiała się ewakuować z pomocą Niemców do Szumska a potem do Krzemieńca.

Największą bazą polskiej samoobrony i największym bastionem walki z UPA na Wołyniu było Przebraże (obecnie miejscowość nosi nazwę Gajowe) w powiecie łuckim, leżące 20 km na północny wschód od Łucka – stolicy województwa wołyńskiego. Wieś została założona w 1864 roku i w 1938 roku miała 1150 mieszkańców, głównie Polaków. O patriotycznej postawie miejscowych Polaków świadczy fakt, że ludność, łaknąca za caratu mowy polskiej, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości własnymi środkami zbudowała siedmioklasową szkołę powszechną. Pod opieką Strzelca rozwinął tu ożywioną działalność wiejski klub sportowy. W zimie instruktorzy ze szkoły rolniczej w pobliskim Trościańcu prowadzili kursy rolnicze. Działał tu także zespół artystyczny pod opieką kierownika szkoły Stanisława Bochniewicza.

Po pierwszych rzeziach Polaków na Wołyniu baza samoobrony ludności polskiej w Przebrażu powstała w marcu 1943 roku, a jej przywódcą został przedwojenny podoficer Wojska Polskiego, a wówczas żołnierz Armii Krajowej Henryk Cybulski. Natomiast komendantem cywilnym samoobrony został Ludwik Malinowski, pełniący funkcję przewodniczącego Rady Starszej, która stanowiła samorząd Przebraża. Pełnił on istotną rolę w kontaktach "pół legalnej" samoobrony z Niemcami. Jego rolą było przekupywanie niemieckich urzędników, pozyskiwanie broni (kilkanaście karabinów oficjalnie dostarczyli sami Niemcy dla obrony Przebraża przed bandytami ukraińskimi) i żywności dla samoobrony, ukrywanie przed Niemcami realnej siły samoobrony z Przebraża (Wikipedia.pl). Samoobrona w Przebrażu ściśle współpracowała z Inspektoratem Armii Krajowej w Łucku. Baza samoobrony w Przebrażu została zorganizowana na sposób wojskowy, a siły jej obrońców stanowiły cztery kompanie po 150-200 ludzi oraz oddział odwodowy liczący ponad 200 ludzi; pod koniec sierpnia 1943 roku było w Przebrażu 1300 mężczyzn pod bronią. Żołnierze ci byli skoszarowani i stołowali się w zorganizowanej kuchni polowej. Do bazy samoobrony włączono okoliczne wsie – Chołopiny, Jaźwiny, Mosty, Wydrankę i Zagajnik, o łącznej liczbie mieszkańców ok. 2000 osób. Linię obrony obwiedziono okopami wzmocnionymi gniazdami karabinów maszynowych i zasiekami z drutu kolczastego. Bezpieczeństwo od strony południowej zapewniały odrębne pobliskie ośrodki samoobrony w Rafałówce i Komarówce oraz bagna. Przebraże szybko stało się miejscem schronienia dla wielu tysięcy Polaków środkowego Wołynia, uciekających przed bandytami z UPA. Oddział zbrojny z Przebraża przeprowadził ewakuację m.in. 3000 Polaków z Kołek i okolicznych wiosek. Henryk Cybulski relacjonował, że w szczytowym okresie w obozie przebywało około 18 000 osób; jednak historycy uważają, że w Przebrażu znalazło schronienie od 10 500 do 12 000 osób. Ludwik Malinowski organizował i rozdzielał dla nich żywność, noclegi, lekarstwa, rozsądzał spory. Mógł działać skutecznie i pomagać wszystkim uciekinierom przede wszystkim dzięki wielkiemu poświęceniu rodowitych mieszkańców wsi, którzy musieli dzielić się z uciekinierami wszystkim co mieli. Pomocy udzielał także Inspektorat AK w Łucku, dostarczając głównie mąkę. Opiekę duchową w bazie sprawował ks. Stanisław Szczypta, proboszcz parafii pw. Najświętszej Marii Panny Różańcowej w Jeziorze, do której należało Przebraże, gdzie także ks. Szczypta znalazł schronienie.

Bandziory z Ukraińskiej Powstańczej Armii wsparci przez równie zbandyciałe okoliczne chłopstwo ukraińskie przeprowadzili trzy ataki na Przebraże. Pierwszy atak miał miejsce w nocy z 4 na 5 lipca 1943 roku. Licząca ok. 1000 osób banda UPA po zaatakowaniu dwudziestu okolicznych miejscowości, w których zabiła około 550 Polaków (ocaleni uciekli do Przebraża), uderzyła całą siłą na Przebraże. Atak trwał do wieczora 5 lipca. Bandyci zrozumieli, że nie zdobędą bazy i wycofali się. Następny atak miał miejsce 31 lipca. Na Przebraże szło tym razem 3500 bandytów z UPA, co świadczy o tym, że bandyci chcieli zdobyć Przebraże z marszu (Władysław Filar). Prawdziwa bitwa rozegrała się na przyległych do Przebraża polach w kierunku Chmielówki i Jaromli. Henryk Cybulski rzucił do boju wszystkie siły samoobrony, a w odwodzie byli gotowi do walki cywile uzbrojeni w broń białą. Walki toczyły się aż do wieczora, a front rozciągnął się aż na kilka kilometrów. Dopiero użycie przez Przebraże dwóch posiadanych dział kal. 45 mm (z wraków czołgów) i zniszczenie wozów z amunicją przeciwnika, zmusiło bandytów z UPA do odwrotu (Wikipedia.pl). Bandyci ukraińscy nie dali za wygraną i 30 sierpnia przystąpili do trzeciego ataku na Przebraże. W ataku wzięło udział jeszcze więcej bandytów z UPA, bo aż 6000, których wspierało dalszych 6000 zbandyciałych chłopów, błogosławionych do walki przez popów. Atak na Przebraże rozpoczął się o godzinie 4.45 rano ostrzałem artyleryjskim (liczono na zaskoczenie i wybuch paniki w bazie), jednak atak wcale nie zaskoczył obrońców, którzy czuwali nad swym bezpieczeństwem w dzień i w nocy, a wybuchy pocisków artyleryjskich nie spowodowały wybuchu paniki. Jednocześnie upowcy zaatakowali Przebraże od zachodu. Rozgorzała zażarta walka. Tymczasem UPOwcy przygotowywali się do głównego ataku na Przebraże od wschodu, licząc na to, że główne siły obrońców będą bronić Przebraża od zachodu. Plan ten Ukraińcom się nie udał. Bowiem dowództwo samoobrony po rozpoznaniu rozmieszczenia i wielkości sił przeciwnika postanowiło poprosić o pomoc sowiecki oddział partyzancki płka Nikołaja Prokopiuka (210 ludzi, w tym 60 kawalerzystów), stacjonujący w pobliskich lasach. Jednocześnie przez Błota Warchańskie w kierunku na Hermanówkę przekradła się wyselekcjonowana grupa obrońców Przebraża złożona z 120 ludzi, wzmocniona 30 osobowym oddziałem zwiadu konnego Przebraża. Sowieci zgodzili się wziąć udział w obronie Przebraża. Polski oddział wydzielony i z partyzantka sowiecka wspólnie zaatakowali główne siły UPA od tyłu. W tym samym czasie obrona Przebraża rozpoczęła kontratak na wszystkich odcinkach. Manewr ten był dla upowców całkowitym zaskoczeniem. Bandyci wpadli w panikę i rozpoczęli niekontrolowany odwrót. W tej bitwie zginęło ok. 400 upowców a 40 zostało wziętych do niewoli, zdobyto na nich 17 cekaemów, 6 erkaemów i 6 miotaczy min (Władysław Filar Przebraże – bastion polskiej samoobrony na Wołyniu Warszawa 2007).

Bandyci ukraińscy nigdy nie zdobyli Przebraża. Co więcej, dowództwo samoobrony w Przebrażu organizowało akcje zaczepne i działania ofensywne, skierowane przeciwko bandyckiej Ukraińskiej Powstańczej Armii. I tak, w odpowiedzi na napad na Przebraże 5 lipca, 12 lipca 1943 roku Henryk Cybulski na czele trzech kompanii przeprowadził udany atak na bazę UPA w oddalonej o 7 km wsi Trościaniec, zakończony rozproszeniem oddziałów UPA; pod koniec września 1943 roku 100-osobowy oddział z Przebraża wraz z oddziałami samoobrony w Komarówce i Rafałówce zaatakowały i rozbiły bazę UPA w Hauczycach, stanowiącą nieustanne zagrożenie dla Rafałówki; 5 października 1943 roku 300-osobowy oddział z Przebraża wspólnie z sowieckim 150-osobowym oddziałem płk. Prokopiuka zniszczył szkołę podoficerską UPA w Omelnie, bronioną przez ok. 200 członków UPA, w tym 120 słuchaczy szkoły, zabijając w walce co najmniej 10 Ukraińców; podobną akcję przeprowadzono w nocy z 27 na 28 października 1943 roku atakując wspólnie z partyzantami Prokopiuka Słowatycze, zadając UPA straty w wysokości kilkudziesięciu zabitych; 26 listopada 1943 roku 740 ludzi z Przebraża przeprowadzono wyprawę zbrojno-aprowizacyjną do Żurawicz, zabierając upowcom ok. 1000 sztuk bydła oraz duże ilości zboża i mąki.

Baza samoobrony w Przebrażu przetrwała do stycznia 1944 roku, gdy nadeszła Armia Czerwona. Samoobrona została wówczas rozbrojona, a jej żołnierze wcieleni w większości do Ludowego Wojska Polskiego lub paramilitarnych oddziałów sowieckich, a mieszkańcy Przebraża oraz Polacy szukający w nim schronienia w okresie rzezi wołyńskiej zostali później wypędzeni przez okupanta sowieckiego do jałtańskiej Polski, czyli Polski bez Kresów, które zostały włączone do Związku Sowieckiego. Dzisiaj (od 2001 r.) cmentarz polski w Przebrażu ma status cmentarza wojennego.

O obronie Przebraża wydano w Polsce szereg książek, m.in.: Henryk Cybulski Czerwone noce, Warszawa 1966, Józef Sobiesiak Przebraże Warszawa 1969, Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945 Warszawa 2000, Grzegorz Motyka, Ukraińska partyzantka 1942-1960, Warszawa 2006, Władysław Filar Przebraże – bastion polskiej samoobrony na Wołyniu Warszawa 2007.
Na 2013 rok planowana jest premiera filmu w reżyserii Jarosława Banaszka opowiadającego o wydarzeniach w Przebrażu. Roboczy tytuł filmu to „Garnizon 100”.

Ukraińcy wypierali się dokonania barbarzyńskiej zbrodni ludobójstwa na Wołyniu

Na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach 1943-45 zostało zamordowanych, zazwyczaj w strasznie brutalny – iście barbarzyński-sadystyczny sposób, przez bandy nacjonalistów ukraińskich wiele tysięcy Polaków. Liczba ofiar nie jest jeszcze dokładnie zbadana, waha się od 100 do 120 tysięcy Polaków, które to liczby przyjmują za wiarygodne prawie wszyscy historycy badający tę sprawę. W świetle definicji ludobójstwa Organizacji Narodów Zjednoczonych zbrodnia nacjonalistów ukraińskich była właśnie ludobójstwem.

W szeregu publikacjach i gazetach ukraińskich na emigracji do niedawna w ogóle zaprzeczano rzeziom. Np. paryskie „Ukraińskie Słowo” z 2-9 stycznia 1977 roku pisało: „Polacy powinni wreszcie zaprzestać nagabywać o rzezi UPA na Wołyniu”. Inne pisma ukraińskie pomniejszały skalę zbrodni i obwiniały za nią Polaków. Np w londyńskiej „Ukraińskiej Dumce” z 21 kwietnia 1977 roku nijaki J. Rubiżnyj pisze: „To Polacy zapoczątkowali palenie wsi ukraińskich i mordowanie ludności. Ukraińcy bronili się!...”.

Odpowiedział Ukraińcom na podobnie kłamliwe twierdzenia Władysław E. Szkoda w londyńskiej „Gazecie Niedzielnej” z 14 sierpnia 1988 roku pisząc: „Panowie Ukraińcy, czy Wy naprawdę chcecie zgody?! Jeśli tak, to przestańcie tworzyć mity... zawierzmy raczej faktom i zdrowemu rozsądkowi. Przed wojną w Polsce najwięcej Ukraińców mieszkało na Wołyniu i w (województwie) stanisławoskiem (około 68% ogółu ludności w obu przypadkach). Natomiast w (województwie) tarnopolskim 45% (podobnie w województwie lwowskim)... Należy podkreślić, że Polacy po czterech latach wywózek i aresztowań przez NKWD i Niemców, na pewno stanowili liczebnie mniejszość narodową i to mniejszość bardzo słabą, po pozbawioną (przez okupanta sowieckiego w latach 1939-41) ludzi zdolnych do walki. Proporcje te pogłębiły się w okresie okupacji niemieckiej, w związku z wywózkami na roboty do Niemiec i prześladowaniami ze strony UPA. Nie mogło być więc mowy, nawet teoretycznie, o jakimś zagrożeniu ze strony Polaków dla kogokolwiek. UPA nie mogła więc bronić nikogo przed Polakami”.

Antypolski sojusz UPA z sowietami

Od stycznia do sierpnia 1944 roku wojska sowieckie, wypierając Niemców, zajęły ponownie Małopolskę Wschodnią i Wołyń. W okresie tym ziemie te były sterroryzowane przez nacjonalistyczno-faszystowską Ukraińską Powstańczą Armię (UPA) współpracującą w latach 1941-44 z Niemcami i dążącą do stworzenia samostijnej Ukrainy. Hasło UPA „Lachy za San!” odpowiadało okupantowi sowieckiemu, gdyż Kreml postanowił na trwałe przyłączyć polskie Ziemie Wschodnie do Związku Sowieckiego poprzez wysiedlenie wszystkich Polaków do Polski na zachód od Bugu. Toteż w latach 1944-45 sowiecka polityka wobec UPA, która fizycznym terrorem chciała oczyścić te ziemie z elementu polskiego, była celowo liberalna. Polacy zrozumieli ten fakt jako wyraz wspólnoty interesów Związku Sowieckiego i UPA na odcinku biologicznego wyniszczenia Polaków. Tolerowano UPA tak długo dopóki morderstwa popełniane przez nią na Polakach zmuszały ich do ucieczki ze wsi do miast, a następnie za Bug. Tą prostą drogą rozwiązywano dla sowietów problem depolonizacji Kresów Wschodnich i wyparcia ocalałych Polaków z ukraińskich rzezi do jałtańskiej Polski (tj. Polski bez Kresów).

Jak pisze jeden z wypędzonych z Kresów Polaków (tzw. repatriantów), Lesław Jurewicz, w swoich wspomnieniach zatytułowanych Niepotrzebny (Zeszyty Historyczne Nr 15, Paryż 1969): „Terror UPA był jedynym powodem, dla którego większość wiejskiej ludności polskiej zdecydowała się opuścić ojczystą ziemię i ratować życie „repatriacją” do Polski. Ludność miast, gdzie bezpieczeństwo było większe, wyjeżdżała głównie po to, ażeby uniknąć życia pod sowiecką okupacją, tak dobrze znaną z doświadczeń lat 1939-41. Rozumowano w ten sposób: „Jaka Polska będzie, taka będzie. Ale przynajmniej będziemy mogli po polsku mówić. Lepsza już nawet Polska komunistyczna, jak życie w Rosji”. Wyjazdu „na zachód”, jak mówiono, w zasadzie nie traktowano, jako przesiedlenie na stałe. Przeciwnie, łączono nadzieje na interwencję Anglii i Stanów Zjednoczonych Ameryki o utrzymanie naszych wschodnich granic. Sam wyjazd był czymś w rodzaju ucieczki po to, aby przeżyć. A, po zapanowaniu pokoju i wycofaniu sowietów – wrócić. Sądzono na ogół iż istnienie Polski komunistycznej będzie krótkotrwałe”.

Jednak pozostała jeszcze we Lwowie 150 tysięczna społeczność polska zdecydowanie odrzuciła myśl opuszczenia miasta i postanowiła bojkotować tzw. repatriację. Władze sowieckie były więc zmuszone zastosować naciski administracyjne i przemoc (aresztowania i nowa zsyłka kilku tysięcy Polaków na wschód) w celu depolonizacji Lwowa, który miał charakter nie tylko polski od 500 lat, ale także którego ludność polska znana była z wielkiego patriotyzmu polskiego i miłości do swego – a nie żadnego ukraińskiego! - miasta.

Nacjonaliści ukraińscy jak hitlerowcy

Wielkopolska i Pomorze to ziemie, które od VI wieku zamieszkiwały plemiona lechickie, z których w późniejszych wiekach powstał naród polski. Stąd ziemie te w latach 60. IX wieku weszły w skład powstałego wówczas państwa polskiego. Wielkopolska do 1793 roku zawsze i bez przerwy należała do państwa polskiego, natomiast Pomorze w 1308 roku opanowali Krzyżacy i okupowali je do 1466 roku: potem ponownie do 1772 dzieliło ono losy Polski.

Od 1772/1793 roku Prusacy (czyli Niemcy) kolonizowali Pomorze i Wielkopolskę oraz prowadziły politykę zmierzającą do zgermanizowania tamtejszych Polaków. W 1921 roku 16,7% ludności Wielkopolski stanowili Niemcy i Żydzi, którzy uważali się w prawie 100 procentach za Niemców.

Według danych Powszechnego Spisu Ludności, przeprowadzonego w 1931 roku, w województwie poznańskim mieszkało wówczas 2 106 500 osób, z których 1 906 400 osób podało język polski jako język ojczysty, a tylko 193 100 osób język niemiecki jako język ojczysty; z kolei w województwie pomorskim mieszkało wówczas 1 080 100 osób, z których 969 400 osób podało język polski jako język ojczysty, a tylko 105 400 osób język niemiecki jako język ojczysty.

Ludność niemiecka w Wielkopolsce i na Pomorzu stanowiła w 1931 roku, po wyjeździe części ludności niemieckiej do Niemiec, mniej niż 10% ogółu ludności tych ziem.

Chyba wszyscy Niemcy przed 1919-1920 rokiem uważali Wielkopolskę i Pomorze za część Niemiec i nie zgadzali się z ich przyłączeniem do odrodzonego w listopadzie 1918 roku państwa polskiego w wyniku polskiego antyniemieckiego powstania wielkopolskiego 1918-19 i decyzji powziętych na konferencji pokojowej w Wersalu w 1919 roku. Pałali więc rewanżyzmem i chęcią ponownego odebrania Polsce tych prastarych ziem polskich, które dał im rzekomo „Bóg” w 1772 i 1793 roku.

Hitlerowcy, którzy rządzili Niemcami w latach 1933-45, posunęli się jeszcze dalej w swej polityce wschodniej: uznawali Wielkopolskę i Pomorze za ziemie „rdzennie niemieckie”!

Podobnie postępuje propaganda nacjonalistów ukraińskich, która głosi, że Małopolska Wschodnia i Wołyń były zawsze przed 1945 rokiem ziemiami etnicznie ukraińskimi. I tę propagandę powtarzają na każdym kroku – do znudzenia, co jest objawem zwykłej paranoi. No, ale nie ma się czemu dziwić, gdyż nacjonaliści ukraińscy, tak samo jak ich bracia spod znaku hitlerowskiej swastyki, nie mieli i nie mają „wszystkich klepek w głowie”! Cechuje ich buta połączona z kłamstwem i głupotą, czego produktem jest terror psychologiczno-propagandowy.

Małopolskę Wschodnią i zachodni Wołyń zamieszkiwały plemiona lechickie (Bużanie na Wołyniu, Biali Chorwaci w Małopolsce Wschodniej) i ziemie te (w granicach Grodów Czerwieńskich) znalazły się w granicach powstałego w latach 60. IX wieku państwa polskiego. Ich władcą był książę polski Mieszko I. Potwierdza to kronikarz kijowski Nestor, który pisze, że w 981 roku książę Włodzimierz Wielki wyruszył „ku Lachom” (ukraińska nazwa Polaków) i zajął ich (Polaków) ziemie. Wspomina o tym także ówczesna kronika niemiecka, która najazd Włodzimierza Wielkiego na ziemie Bużan i Białych Chorwatów nazwała najazdem na Polskę. Potem bez przerwy aż do XIV w. terytoria te były ziemiami spornymi, do których posiadania rościli sobie prawo władcy polscy; królowie Bolesław Chrobry i Bolesław Śmiały przyłączali je ponownie do Polski. W 1340 roku ich panem – z woli ostatniego księcia Rusi Halicho-Wołyńskiej Jerzego II, który pochodził z Piastów mazowieckich – został król polski Kazimierz Wielki. Odtąd aż do 1772 roku nie tylko dzieliły one losy Polski, ale były ziemiami wyjątkowo wiernymi Rzeczypospolitej. Lwów został nawet nazwany miastem Semper Fidelis (zawsze wiernym Polsce).

Ziemie te po najazdach tatarskich i litewskich były bardzo wyludnione, a później wyludniały je częste najazdy Tatarów krymskich i Turków. Stąd trwała ich naturalna kolonizacja elementem polskim, niemieckim, wołoskim (z obecnej Rumunii), ormiańskim i żydowskim. Czyli od XIV wieku były to tereny wybitnie etnicznie mieszane. Prawda, przeważał na nich element ruski (tylko na wsi; miasta były zawsze niemiecko-polsko-żydowsko-ormiańskie, a później polsko-żydowskie, element ruski był w nich nieliczny). Element ruski przeważał na wsi, głównie dlatego, że w Polsce przedrozbiorowej nikt nie dbał o to, aby rozproszeni osadnicy polscy pozostawali Polakami, a Wołosi Wołochami. Jestem pewny, że gdyby Bóg chciał zabrać głos w tej sprawie, to dowiedzielibyśmy się, że co najmniej 50% dzisiejszej ludności tzw. Zachodniej Ukrainy (Małopolska Wschodnia) ma w swych żyłach krew polską. W Małopolsce Wschodniej były jednak nie tylko wsie czysto polskie czy których ludność była w większości polską, ale także całe gminy, a nawet powiaty, w których Rusini/Ukraińcy stanowili mniejszość ludność a Polacy większość (powiaty: brzeżański, buczacki, czortkowski, drohobycki, jarosławski, kamionecki, lwowski, mościski, podhajecki, przemyski, przemyślański, rudecki, skałacki, tarnopolski, trembowelski, zbaraski, zborowski, złoczowski). A więc w 18 powiatach na 42 powiaty Małopolski Wschodniej Polacy stanowili większość ludności. A trzeba przy tym pamiętać, że Polacy mieszkali na tych terenach od 600, 500, 400, 300, 200 czy chociażby 100 lat. To była ich ojczyzna, tam był ich dom, miedza i warsztat pracy ich kościoły z pokolenia na pokolenie oraz groby przodków.

Jak więc tych 18 powiatów Małopolski Wschodniej, w których w 1939 roku Ukraińcy stanowili mniejszość ludności można nazywać ziemiami etnicznie ukraińskimi, tylko dlatego, że kiedyś te polskie ziemie były okupowane i rutenizowane przez Ruś – książętów ruskich?! A Polaków tam mieszkających nieraz od 600 czy 500 lat uważać za kolonistów czy okupantów, którzy nie mają najmniejszych praw do tej ziemi, których należy stąd wypędzić lub wymordować w masowych rzeziach, które nazywane są ludobójstwem?!

Bez wątpienia tamtejsi Polacy mieli pełne prawo tam mieszkać i uważać się za prawowitych gospodarzy tej ziemi i czuć się Polakami i walczyć w 1918-19 roku o przynależność tej ziemi do Polski. Bo przecież ziemia ta przez 600 lat należała do Polski (nawet podczas zaboru austriackiego 1772-1918, gdyż okupacja austriacka nie zmieniła tego faktu, że np. Lwów przez cały ten czas zachował charakter miasta polskiego, tak jak także i Warszawa, chociaż była w latach 1815-1915 pod zaborem rosyjskim) i prawie cała jej historia jest związana z historią Polski, a nie żadnej Ukrainy, a wszystko co na niej było wartościowego i ładnego-pamiątkowego czy przynosiło korzyści było wytworem polskim. Rusini/Ukraińcy byli tam prawie wyłącznie małorolnymi chłopami i właścicielami jedynie drewnianych cerkiewek; w historii tej ziemi byli prawie nieobecni i niewiele trwałego tej ziemi dali. Czym dzisiaj mogą się chwalić zagranicznym turystom jak nie budowlami wzniesionymi przez Polaków czy dla Polaków (zamki, pałace, kościoły czy inne budowle, jak np. piękny gmach opery, monumentalny Politechniki czy dworca głównego we Lwowie)?!

We Lwowskiej Galerii Obrazów jest trzymanych ponad 2000 obrazów skradzionych narodowi polskiemu. I tu mam ciekawe pytanie: ile w tej galerii jest obrazów malarzy ukraińskich, które były w tej galerii do 1939 roku, albo których twórcami byli malarze ukraińcy z Małopolski Wschodniej sprzed 1939 roku? Na pewno niewiele i to także zaprzecza maniakalnemu twierdzeniu, że Małopolska Wschodnia była przed 1939 rokiem ziemią tylko etnicznie ukraińską.

Nie, Małopolska Wschodnia i Wołyń przed 1945 na pewno nie można było nazywać ziemiami „etnicznie ukraińskimi”!

Co więcej, nacjonaliści ukraińscy nazywają „ziemiami ETNICZNIE ukraińskimi” także pozostające w granicach dzisiejszej Polski Podlasie, Ziemię Chełmską i Ziemię Przemyską (ok. 20 tys. km kw.) chociaż po 1945 roku mieszka na tych terenach mikroskopijna garstka Ukraińców w polskim morzu. I tak jak hitlerowcy chcieli odzyskać dla Niemiec „etnicznie niemiecką” Wielkopolskę i Pomorze, tak nacjonaliści ukraińscy marzą o odebraniu Polsce Podlasia, Chełmszczyzny i Ziemi Przemyskiej.

Mam do nich pytanie: czy wypędzą z tych ziem 1,5 miliona Polaków tam mieszkających od 650 lat, czy zadowili ich jedynie wymordowanie ich siekierami i widłami, jak to robili z Polakami na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej podczas II wojny światowej?

Nawet wielu polskich komunistów uważało, że Lwów powinien należeć do Polski

Podczas marszu armii sowieckiej na Polskę i dalej na zachód, w lutym 1919 roku grupka ukraińskich i żydowskich agentów Kremla utworzyła w Stanisławowie Komunistyczną Partię Galicji Wschodniej, którą w 1923 roku zmieniono nazwę na Komunistyczną Partię Zachodniej Ukrainy (jej członkiem był m.in. Ozjasz Szechter – ojciec Adama Michnika, redaktora „Gazety Wyborczej”!), która wchodziła w skład Komunistycznej Partii Polski jako organizacja autonomiczna kierowana przez wspólne Biuro Polityczne. Zgodnie z dyrektywą otrzymaną z Kremla jej hasłem był oderwanie Małopolski Wschodniej wraz ze Lwowem od Polski.

Członkami Komunistycznej Partii Polski byli przedstawiciele wszystkich grup etnicznych zamieszkujących Polskę, głównie jednak Żydzi, Polacy, Ukraińcy i Białorusini.

Chociaż także Komunistyczna Partia Polski zgodnie z dyrektywą otrzymaną z Moskwy głosiła hasło „samookreślenia ludności” Małopolski Wschodniej, czyli moskiewski program oderwania jej od Polski, to nie jest prawdą, jakoby wszyscy komuniści polskiego etnicznego pochodzenia, którzy znali niezaprzeczalną polskość Lwowa, godzili się z myślą oderwania tego miasta od Polski, gdyż chociaż byli komunistami byli jednak także chociaż jakimiś Polakami. Przeciwnie, wierzyli, że to miasto pozostanie jednak przy Polsce. Dlatego wbrew Moskwie agenturalna wobec Kremla Polska Partia Robotnicza (PPR) założyła jesienią 1942 roku swój Obwód Lwowski, jako Obwód VII PPR i zorganizowała tam kilka małych oddziałów Gwardii Ludowej (wśród Polaków we Lwowie i Małopolsce Wschodniej było niewilu zwolenników komunizmu). Jednocześnie kierownictwo PPR dwukrotnie interweniowało u Stalina, aby pozostawił Lwów w granicach „Polski Ludowej” („Monat”, wrzesień 1970). Stalin odrzucił te sugestie i jesienią 1943 roku nakazał likwidację Obwodu Lwowskiego PPR, a oddziały Gwardii Ludowej na terenie Małopolski Wschodniej musiały zmieniać nazwę na Organizację Ruchu Partyzanckiego Zachodnich Obwodów Ukrainy i przeszły pod kierownictwo Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (WEnc. PWN, t. 9, Warszawa 1967).

Latem 1944 roku komuniści polscy z pomocą bagnetów sowieckich objęli władzę na zajętych przez Armię Czerwoną ziemiach polskich na zachód od Bugu, czyli na zachód od tzw. „linii Curzona”. Rozpoczęły się rozmowy z Kremlem o przebieg nowej granicy polsko-sowieckiej. Komuniści ukraińscy, kierowani przez polakożercę Nikitę Chruszczowa domagali się, aby na odcinku galicyjskim przebiegała według ustalonej w 1939 roku granicy niemiecko-sowieckiej, czyli wzdłuż rzeki San i z Przemyślem po stronie sowieckiej (obszar ok. 4000 km kw.); poza tym Chruszczow czynił starania na Kremlu, aby włączyć do Związku Sowieckiego-Ukrainy Chełmszczyznę z Chełmem. Także Białorusini – Pantelejmon Ponomarenko, I sekretarz KC KP Białorusi - chcieli utrzymać granicę niemiecko-sowiecką z 1939 roku, czyli pozostawiającą po stronie sowieckiej nie tylko Białystok, ale także etnicznie polską Kurpiowszczyznę (razem ok. 20 000 km kw.); a jak nie da się zatrzymać Kurpiowszczyzny przy Związku Sowieckim, to należało koniecznie zatrzymać Białystok i całą Puszczę Białowieską. Komuniści litewscy – Antanas Snieczkus, I sekretarz KC KP Litwy - podchodzili Stalina, aby koniecznie przyłączyć do Litwy Sejneńszczyznę (dzisiejszy powiat sejneński i pn. część pow. suwalskiego, razem ok. 1500 km kw.).

Stalin od razu odrzucił jednak plany Ukraińców i Białorusinów przyłączenia do Ukrainy Przemyśla i ziem po San oraz Chełmszczyznę, a do Białorusi Kurpiowszczyzny i Białegostoku. Myślał jednak poważnie o zatrzymaniu przy Związku Sowieckim całej Puszczy Białowieskiej, dowodząc, że znajduje się ona po wschodniej stronie „linii Curzona” i Sejneńszczyzny, gdyż w ten sposób chciał pozyskać Litwinów, gdyż Litwini przeżywali i nawet buntowali się przeciwko ponownemu przyłączeniu Litwy do Związku Sowieckiego. Poza tym w rozmowie o granicy polsko-sowieckiej z delegacją polską utrzymywał, że otrzymał od Roosevelta i Churchill prawo do zajęcia tych terenów już w Teheranie w 1943 roku.

Jeśli Sejneńszczyzna i Puszcza Białowieska wraz z Parkiem Narodowym należą dzisiaj do Polski, to jest w tym wielka zasługa komunistycznego rządu warszawskiego.

Edward Osóbka-Morawski, premier rządu warszawskiego w latach 1945-47 z ramienia Polskiej Partii Socjalistycznej, pisze w swoich wspomnieniach, że propozycje ówczesnego rządu polskiego w rozmowach ze Stalinem „zmierzały przede wszystkim do tego, aby sprawy granicy wschodniej odroczyć do czasów późniejszych, gdyż wymaga to głębszych studiów i dłuższych narad... Istniało oświadczenie radzieckie z początku 1944 r. w sprawie polskiej wschodniej granicy, które głosiło, że w zasadzie ma być przyjęta linia Curzona, lecz mogą być dokonane poprawki w linii na korzyć Polski. Moim zdaniem były trzy możliwości zmiany granicy na naszą korzyść, godne nazwania ustępstwem ZSRR: pierwsza to Lwów, druga – to borysławskie zagłębie naftowe i Puszcza Białowieska.

Niestety, Stalin, wspierany namiętnie przez Chruszczowa, brutalnie odrzucił myśl zwrócenia Polsce Lwowa i zagłębia naftowego. A w jakim stopniu był on wraz z Chruszczowem nieustępliwy odnośnie jakichkolwiek ustępstw terytorialnych na korzyść Polski potwierdza sprawa węzła kolejowego w przygranicznym Chyrowie, który znalazł się po stronie sowieckiej. Oderwanie go od Polski unieruchomiło ważną linię kolejową po stronie polskiej – z Przemyśla do Sanoka.

Ostatecznie Stalin zgodził się jedynie na pozostawienie przy Polsce Sejneńszczyzny (nie robił w zasadzie łaski, gdyż „linia Curzona” nie obejmowała tej ziemi i należała do Polski przed wojną) oraz prawie połowy Puszczy Białowieskiej, za co jednak oderwał od Polski kilkaset kilometrów kwadratowych z etnicznego terytorium Polski na północ od Grodna – okolice Sopoćkiń, leżące po polskiej stronie „linii Curzona”, odpychając w tej sposób Polskę od Niemna.

Ukraińska „prawda” o akcji „Wisła”

Polski tygodnik wydawany w Kanadzie „Goniec” z datą 8 maja br. wydrukował list pani A. Nazarowycz, który jest polemiką z moim artykułem pt. „Prawda o akcji „Wisła”, który ukazał się najpierw w „Wirtualnej Polonii” (3.4.2004), a następnie w „Gońcu” i 9 grudnia 2012 roku w „Kworum”.

Pani Nazarowycz mój artykuł się nie spodobał, pisząc: „...artykuł ten jest niczym innym jak bełkotem pełnym frazesów, spoza których, jak słoma z dziurawych butów, wyłazi polski wielkomocarstwowy szowinizm”.

Tymczasem to właśnie o jej liście można tak powiedzieć, z poprawką wyrazu „polski” na „ukraiński” (wielkomocarstwowy szowinizm). Co więcej, kobieta ta udowodniła ponad wszelką wątpliwość jak bardzo nienawidzi Polski i Polaków. I później śmie pisać, że Polacy nie wiedzą, a Ukraińcy wiedzą, „jak przyjemnie jest żyć wg Bożych Przykazań, miłując swoich bliźnich”.

Pan Jezus powiedział, że nikt z nas nie jest bez winy. Okazuje się jednak, że jest naród, który uważa, że jest bez najmniejszej skazy – Ukraińcy. I to nie tylko tak uważa p. Nazarowycz, ale masa innych Ukraińców. Starczy wspomnieć, że kiedy z okazji 1000-lecia chrztu Rusi w 1988 roku doszło do oficjalnego spotkania biskupów polskich i ukraińskich w Rzymie, na słowa polskiego prymasa Józefa Glempa: „Przebaczamy i prosimy o wybaczenie”, ukraiński kardynał Lubacziwśkyj odpowiedział tylko „Przebaczamy”! (za paryską „Kulturą”).

Innego zdania od p. Nazarowycz jest żydowski literat piszący po polsku Aleksander Ziemny. W swej książce „Rzeczy ukraińskie” (Chotomów 1991) przyjmuje za fakt wielowiekowy bandytyzm ukraiński i stara się dojść do jego źródeł i do przyczyny jego pochwały przez Tarasa Szewczenkę w jego poemacie „Hajdamacy” (1841). Ciekawa lektura.

Jeśli p. Nazarowycz uważa Ukraińców za chrześcijan, to w tym wypadku wszyscy Polacy są już za życia świętymi! Wszak na naszym sumieniu nie ciążą aż tak potworne zbrodnie, jakich w swych dziejach dopuścili się Ukraińcy (tzn. niektórzy Ukraińcy, gdyż także wśród nich byli, są i będą porządni ludzie i dobrzy chrześcijanie). Historia odnotowała potworne rzezie Polaków i Żydów dokonane przez Kozaków-Ukraińców podczas powstania Bohdana Chmielnickiego (1648-54). W żydowskiej „Encyclopeadia Judaica” (Jerusalem 1971) Chmielnicki jest nazwany „rzeźnikiem Żydów”. A potem słynna w historii – także Żydów i Europy – „rzeź humańska” w 1768 roku, podczas której motłoch ukraiński (hajdamacy) wymordował 20 000 Polaków i Żydów? A przedtem i potem liczne mniejsze zbrodnie, jak np. wymordowanie polskiego oddziału powstańczego podczas antyrosyjskiego Powstania Styczniowego przez chłopów ukraińskich pod Sołowijówką na ziemiach ukrainnych 8 maja 1863 roku czy zgładzenie wielu setek Polaków w ukraińskim obozie koncentracyjnym (nie jenieckim!)w Kosaczowie podczas wojny o Galicję Wschodnią w 1919 roku. I potem znowu wielkie zbrodnie: pogromy Żydów z tysiącami ofiar na Ukrainie w latach 1918-20; mordowanie polskich żołnierzy i uciekinierów na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej we wrześniu 1939 roku (tysiące ofiar); współpraca Ukraińców w tępieniu Polaków podczas okupacji sowieckiej Ziem Wschodnich 1939-41; wspólne z Niemcami wymordowanie prawie wszystkich Żydów wschodniogalicyjskich, wołyńskich i poleskich (kilkaset tysięcy ofiar!, szczegóły w „Encyclopeadia Judaica”); współpraca z Niemcami w prześladowaniu Polaków podczas II wojny światowej (tysiące ofiar) i wreszcie wielkie rzezie Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej (do 100 tys. ofiar, a może i więcej).

Niestety, historia stosunków polsko-ukraińskich i polsko-żydowskich jest systematycznie zakłamywana po 1945 roku przez władze najpierw polsko-komunistyczne, a potem polskie (np. w „Wielkiej Encyklopedii PWN” z lat 1962-71, w haśle „Humań” w ogóle nie ma wzmianki o rzezi 20 000 ludzi!), a najwięcej przez Ukraińców, którzy starają się narzucić stronie polskiej swoją interpretację historii stosunków polsko-ukraińskich (jako jeden z przykładów: ukraińskie strony internetowe). I to bez najmniejszej dyskusji. Stąd wrogość do mojego artykułu, który obala wierutne kłamstwa ukraińskie.

Ale to nie było celem mojego artykułu. Jego celem było ukazanie roli Żydów, Rosjan i samych Ukraińców w zniszczeniu ukraińskiego terroryzmu w Polsce i w przeprowadzeniu akcji „Wisła” w 1947 roku, czyli wysiedleniu głównie Łemków i trochę Ukraińców na Ziemie Zachodnie. A wszystkie (powtarzam: wszystkie) podane przeze mnie informacje pochodzą z książki historyka ukraińskiego - i to w dodatku nieżyczliwego Polakom - Eugeniusza Misiło „Akcja „Wisła”, którą wydało Archiwum Ukraińskie w Warszawie w 1993 roku. To on domaga się przeprosin ze strony Polaków za przesiedlenie Ukraińców, podczas gdy podane przez niego fakty wskazują głównie na Żydów, Rosjan, a nawet i grupy Ukraińców jako sprawców tej tragedii. Dlatego napisałem, że Polacy nie mają obowiązku nikogo przepraszać za zbrodnie popełnione przez nie-Polaków. Chyba jest to i logiczne i etyczne.

W liście p. Nazarowycz jest tyle kłamstw i banialuków antypolskich, że trudno z nimi wszystkimi polemizować. Np. perfidnym kłamstwem jest twierdzenie, że Polacy zniszczyli przed wojną 500 prawosławnych cerkwi na Chełmszczyźnie (niech p. Nazarewycz poda ich pełną listę!, chyba nawet 250 cerkwi tam nigdy nie było), że ludność Chełmszczyzny była w ponad 80% ukraińska (wg rosyjskich danych z 1912 r. gubernię chełmską zamieszkiwało 745 tys. osób, w tym 467 tys. katolików-Polaków, a oprócz tego było dużo Żydów) lub, że Łemkowszczyzna ma dobrą ziemię (niech sobie popatrzy na mapę glebową Polski). Misiło pisze, że 60-70% Łemków było zadowolonych z przesiedlenia. A jaką podłością jest łączenie obozu w Jaworznie z obozem koncentracyjnym Auschwitz-Oświęcim! Czy chociażby porównywanie obozów na gruncie moralnym: Auschwitz ok. 1,5 miliona więźniów (niewinnych ludzi), z których ok. 1,1 mln zginęło – Jaworzno 3873 więźniów ukraińskich (w tym wielu bandytów) i garść ofiar.

Dlatego jeśli p. Nazarowycz atakuje mój artykuł, to tak naprawdę atakuje Misiłę. On jednak jest historykiem. A czy nim jest p. Nazarowycz?

Warto także przypomnieć p. Nazarowycz, że polityczne stosunki polsko-ruskie (ukraińskie) rozpoczął najazd zaborczy księcia kijowskiego Włodzimierza na Polskę w 981 roku. Mówi o tym kronika ruska Nestora: „Ide Władymir k’Lacham i zaniał grady ich Peremyszl, Czerwien i inny i że sut do seho dnia pod Rusiu”.

A więc w pierwszym kontakcie historycznym polsko-ruskim to nie Polacy napadli na Ruś ukrainną, a tylko Ruś napadła na Polskę - w celach zaborczych. Bowiem wówczas dzisiejszą Chełmszczyznę, Ziemię Przemyską (łącznie – Grody Czerwieńskie), a także Ziemię Lwowską i Wołyń zamieszkiwały plemiona lechickie, tzn. polskie. Nazwa „Wołyń” jest czysto polska, co świadczy o tym, że mieszkali tam Polacy, którzy nadali tej ziemi polską nazwę. Tzw. Łemkowszczyzna zawsze należała do Polski. W te polskie karpackie tereny napłynęli rumuńscy pasterze Wołosi dopiero w XIV w., którzy, dzięki polskiej tolerancji, ulegli rutenizacji. Stąd wielu Łemków nie uważa się dzisiaj za Ukraińców, co wykazał spis ludności, przeprowadzony w Polsce w 2002 roku. Mają oni swoje organizacje i od Ukraińców trzymają się z daleka. Wiedzą, że to głównie ukraińscy nacjonaliści zgotowali im tragedię 1947 roku.

Zresztą Rusini-Ukraińcy – rzekomo niewinni aniołkowie - napadali na Polskę w celach zaborczych jeszcze kilka innych razy. Np. w koalicji z Niemcami w 1031 roku, w 1090 roku, w 1135 roku (spalili Wiślicę niedaleko Krakowa) i w 1205 roku. W tym roku książę włodzimiersko-halicki Roman zorganizował całą wyprawę na polskie ziemie. Jednak połączone wojska Leszka Białego i Konrada mazowieckiego pod wodzą wojewody mazowieckiego, Krystyna, zadały mu decydującą klęskę pod Zawichostem nad Wisłą.

Polska nie prowadziła zaborczych wojen z Ukrainą. Ruś Halicką zapisał w testamencie królowi polskiemu Kazimierzowi Wielkiemu ostatni książę halicki Jerzy Trojdenowicz i stąd od 1340 roku była częścią Polski. Natomiast pozostałe ziemie ukrainne dostały się Polsce w wyniku unii polsko-litewskiej w 1385 roku i Unii Lubelskiej 1569 – i to bez żadnej walki. Do wojny o granicę państwową między Polską a Ukraińcami doszło po raz pierwszy dopiero w 1918 roku. Chodziło o Galicję Wschodnią i Lwów. Były to tereny etnicznie mieszane, a miasta tamtejsze – z Lwowem na czele – były prawie czysto polsko-żydowskie. Wygrali Polacy i rząd ukraiński S. Petlury zaakceptował ten fakt w porozumieniu z rządem polskim w kwietniu 1920 roku. A w 1923 roku ziemie te (wraz z Wołyniem) przyznała Polsce Rada Ambasadorów w Paryżu. W świetle prawa międzynarodowego ziemie te legalnie należały do Polski. Jeśli te ziemie nie należą dziś do Polski to tylko w wyniku zwycięstwa zła. Bo chyba Stalin, który je nam ukradł zbrojnie w 1939 i ponownie 1944/45 roku, nie był narzędziem w rękach Boga! Ukraińcy nie Chmielnickiemu czy Banderze ale Stalinowi powinni stawiać pomniki w swoich miastach. To on – ten antychryst! - jest twórcą granic współczesnej Ukrainy, która skrzywdziła nie tylko Polaków, ale także Węgrów i Rumunów. Jakże dzisiaj wymownym jest fakt, że nie w Krakowie, Warszawie czy w Częstochowie, ale w polskiej katedrze we Lwowie 1 kwietnia 1656 roku król polski Jan Kazimierz ogłosił Matkę Bożą królową Korony Polskiej.

Pani Nazarowycz pyta się czyją ziemią jest Chełmszczyzna, Przemyskie i Łemkowszczyzna. Odpowiadam: polską bez przerwy od połowy XIV wieku (nie licząc pierwotnych i wcześniejszych przynależeń do Polski) i na zawsze będzie polską, tym bardziej, że ich ludność jest dzisiaj prawie czysto polska – w ponad 95 procentach! A to ważne, według niej samej.

Ukraiński barbarzyńca

W polskim tygodniku wydawanym w Kanadzie „Związkowiec” z datą 24 stycznia 1977 roku ukazała się notatka zatytułowana Barbarzyńca następującej treści: „Książka z biblioteki jest własnością publiczną. Pożyczony egzemplarz mamy zwrócić w stanie nieuszkodzonym. Czytelnik odpowiada za nią. Otrzymaliśmy z torontońskiej Biblioteki Publicznej egzemplarz świetnej pracy dr Romana Buczka Stronnictwo Ludowe w latach 1939-45. Jest to poważne dzieło historyczne, oparte na źródłowym materiale. Książka ta znalazła się w rękach jakiegoś barbarzyńcy. Na licznych stronach grubiańskie uwagi pod adresem autora w rodzaju „idiota”, inne okraszane wyzwiskami jak „przeklęte Lachy”. Tego Ukraińca drażnił termin Małopolska Wschodnia, wykreślał go więc wpisując Ukraina Zachodnia, oraz wiele innych „pięknych” określeń. Ta manifestacja polityczna na marginesach obiektywnego dzieła naukowego jest li tylko dowodem barbarzyństwa owego Ukraińca”, barbarzyństwa, którego krzewicielem jest nacjonalizm ukraiński!

Zachęta nacjonalisty ukraińskiego do dialogu pod groźbą

W kanadyjskim tygodniku polonijnym „Związkowiec” z dnia 16 marca 1977 roku ukazał się artykuł nacjonalistycznego polityka ukraińskiego i byłego posła na Sejm RP 1930-35, Ołeksa Jaworśkyego, który 23 września 1930 roku został aresztowany pod zarzutem współpracy z ukraińskimi ugrupowaniami terrorystycznymi, ale zwolniono go po uzyskaniu mandatu do Sejmu (Kto był kim w Drugiej Rzeczypospolitej Warszawa 1994). Jaworśkyj w tym artykule pisze na temat konieczności nawiązania dialogu polsko-ukraińskiego. Autor tak ujął sprawę, że nawet przychylnie ustosunkowana do dialogu polsko-ukraińskiego redakcja „Związkowca” poprzedziła artykuł p. Jaworśkyego notą od redakcji, w której stwierdza, że wywody autora są bardzo stronnicze, a od siebie dodajmy, że także bardzo niedyplomatyczne. Autor nawołując Polaków do zgody z Ukraińcami używa takich określeń jak „głupi polscy przywódcy” (dosłownie!), oraz grozi nam, że jak powstanie wolna Ukraina, to jej rząd zażąda od Polski także zwrotu Chełma, Przemyśla, Jarosławia i Karpat po Krynicę. Jednym słowem „wspaniała zachęta” do budowania przyjaźni polsko-ukraińskiej!

Sprawy polsko-ukraińskie

Nie może podlegać dyskusji to, że niepodległa i suwerenna, tj. niezależna od Rosji Ukraina naprawdę leży w polskim interesie narodowym.

Są jednak sprawy do załatwienia między Warszawą i Kijowem, jak np. chociażby sprawa zwrotu Polsce niby prawnie, ale tak naprawdę bezprawnie, a już na pewno nieetycznie przetrzymywanego we Lwowie Ossolineum i szeregu innych dóbr polskiej kultury narodowej na Ukrainie.

Jeśli do tej pory nic nie załatwiono w tej sprawie, to wina leży całkowicie po stronie rządów polskich, sprawujących władzę od 1989 roku.

Chyba nigdy w Polsce nie mieliśmy tak antynarodowych rządów jakie mamy od chwili obalenia władzy komunistycznej w Polsce. Oczywiście rządy PRL były jeszcze mniej polskie, ale wiadomo, że byli to agenci Kremla. Rządy po 1989 roku to agenci wszystkich – tylko nie Polaków i Polski!

Polsce zależy na Ukrainie. Jednak na pewno w tej chwili więcej zależy Ukrainie na poparciu jej spraw ze strony Polski.

Pomagajmy w budowie niezależnej i suwerennej Ukrainy, ale jednocześnie nie zaniedbujmy wspomnianych wyżej do załatwienia spraw polsko-ukraińskich. I róbmy to teraz, kiedy możemy coś załatwić, a nie jak już będzie za późno, bo Ukraina kiedy stanie na nogach zacznie ignorować Polskę, tak jak to robi teraz Litwa.

Ukraińcy dobrze wiedzą, że na tym świecie nie ma nic za darmo. My, Polacy też płacimy wystawiane nam rachunki za takie czy inne poparcie tego czy tamtego państwa. Popierajmy więc to o czym marzą Ukraińcy (i co leży również w naszym interesie). Ale za pomoc wystawiajmy rachunki, które stać Ukrainę na uregulowanie. Ostatecznie Ukraina przejęła ZA NIC olbrzymią – obliczaną na wiele miliardów dolarów – własność Polaków, których BEZPRAWNIE wypędzono ze Lwowa, Małopolski Wschodniej i Wołynia po 1945 roku.

Ukraina ma MORALNE zobowiązania wobec Polaków! I czas najwyższy, aby to trafiło do ich świadomości i do ludzi rządzących Polską.

Marian Kałuski

Wersja do druku

Lubomir - 14.12.13 15:16
Nie śmiałbym niczego sugerować wprost znakomitemu historykowi Ziem Wschodnich, publicyście i pisarzowi Marianowi Kałuskiemu, ale wydaje mi się, że w dorobku Pana Mariana Kałuskiego brakuje pracy zatytułowanej: 'Języki i dialekty Pierwszej Rzeczypospolitej'. Ciężko będzie nam wrócić na ziemie krajów Polski Jagiellońskiej, jeżeli z całą głębią nie spojrzymy na tak eksponowane obecnie kwestie językowe. To wyzwanie udało się podjąć Włochom. Mieszkańcy dawnego Królestwa Sardynii czy Królestwa Obojga Sycylii, dzisiaj mówią sami o dialekcie sardyńskim, sycylijskim i neapolitańskim. Na Litwie, Łotwie i m.in. w Estonii jest tendencja do większego zainteresowania Polską. Jednak to co najbardziej dzieli te bliskie niegdyś sobie nacje, to różnice językowe. Wokół językowej egzotyki, buduje się mury nie do obalenia. Tego nie było w przeszłości.

Wszystkich komentarzy: (1)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

29 Marca 1943 roku
Oddział Jędrusiów wspólnie z grupą AK rozbił więzienie niemieckie w Mielcu i uwolnił 126 więźniów


29 Marca 1983 roku
Uruchomiono pierwszy komputer typu laptop


Zobacz więcej