Czwartek 25 Kwietnia 2024r. - 116 dz. roku,  Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 15.11.13 - 13:44     Czytano: [4011]

Polska dla Polaków


Skąd się wzięło hasło „Polska dla Polaków”?

Od czasów kolonizacji niemieckiej zapoczątkowanej w XIII wieku, a przede wszystkim po przyłączeniu do Polski Rusi Halicko-Wołyńskiej przez króla Kazimierza Wielkiego w 1340-1349 roku i unii polsko-litewskiej w 1385 roku i aż do II wojny światowej Polska była państwem wielonarodowym, jak prawie wszystkie państwa w Europie. W 1939 roku mniejszości narodowe w Polsce stanowiły ponad 30% ludności kraju, tj. ponad 10 milionów osób. Najwięcej było Ukraińców, Rusinów i Łemków, Żydów, Białorusinów i Niemców; Litwinów była garstka, a jeszcze mniej było Czechów, Rosjan, Słowaków, Tatarów, Ormian i Karaitów. Pojałtańska Polska, utworzona przez Stalina, Churchilla (Anglia) i Roosevelta (USA) w 1945 roku jest dzisiaj jednym z nielicznych państw homogenicznych w Europie: mniejszości narodowe stanowią mniej niż 2% ludności Polski. Jednak ta homogeniczność po dziś dzień nie rozwiązała w pozytywny sposób stosunków między Polakami a nielicznymi Ukraińcami i Litwinami nie tylko mieszkającymi w Polsce ale także mieszkającymi poza Polską.

W Krótkim zarysie tragicznych dziejów polsko-ukraińskich (1978) mieszkający w Krakowie Lucjan Karaczko pisze m.in. że w Polsce współczesnej niezależnie od regionu i niezależnie od stanowiska zakorzeniła się wśród Polaków zaciekła nienawiść w stosunku do Ukraińców.

Sprawa ta wymaga wyjaśnienia z powodu tendencyjnego tłumaczenia tego faktu przez samego Karaczkę jak i innych Ukraińców-Haliczan (bo Ukraińcy z Ukrainy nie żywią wrogości do Polaków, a Polacy do nich!). Według nich to imperializm polski względem ziem ukraińskich/Ukrainy rodził i rodzi tę nienawiść do szlachetnych, spokojnych i miłujących pokój Ukraińców, którzy nic złego nikomu i nigdy nie uczynili. Dlatego kiedy podczas spotkania w Rzymie w październiku 1987 roku z okazji 1000-lecia chrztu Rusi (1988) prymasa Polski, kardynała Józefa Glempa z kardynałem Myrosławem Lubacziwśkym, grekokatolickim arcybiskupem większym Lwowa, prymas Polski nawiązując do trudnej historii stosunków polsko-ukraińskich w przeszłości wypowiedział znaną już formułę „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, kard. Lubaczwiśkyj w arogancki i niechrześcijański sposób odpowiedział „Przemaczamy” i na tym skończył, bo według niego rezuni ukraińscy Polakom żadnej krzywdy nigdy nie wyrządzili! (większość mediów polskich ten incydent przemilczała, ale nie paryska „Kultura”). Z kolei nastawieni proukraińsko Polacy czy takie wyprane z polskości kręgi jak np. „Gazeta Wyborcza” twierdzili i twierdzą, że wrogość Polaków do Ukraińców (uogólniają) ma swoje korzenie w uprawianej przez komunistów w okresie PRL-u antyukraińskiej polityce (takiej polityki nie było z tego powodu, że sowiecka Ukraina była częścią Związku Sowieckiego, a między Polską i Związkiem Sowieckim i Polakami i wszystkimi narodami Związku Sowieckiego panowała głoszona do znudzenia przez oba państwa braterska przyjaźń!), poprzez drukowanie w dużych nakładach takich książek jak np. Jana Gerharda Łuny w Bieszczadach (o walce z ukraińskimi bandytami-faszystami).

Jednak powojenna niechęć Polaków do Ukraińców miała czy w niektórych kręgach nadal ma zupełnie inne podłoże. Podłożem czy przyczyną tego było zachowywanie się przedwojennych mniejszości polskich wobec Polaków podczas II wojny światowej. We wrześniu 1939 roku Niemcy od zachodu i Związek Sowiecki/Rosjanie od wschodu najechali zbrojnie na Polskę (Niemcy wspierała militarnie Słowacja i formacje wojskowe nacjonalistów ukraińskich), podbili ją i dokonali IV rozbioru Polski, w którym uczestniczyła także Słowacja (przyłączono do niej polski Spisz i Orawę) oraz Litwa, która od złodzieja sowieckiego za bazy sowieckie na Litwie odkupiła arcypolskie Wilno i część Wileńszczyzny. Do tej zbrodni doszło nielojalne zachowanie się polskiej mniejszości niemieckiej (V kolumna!), żydowskiej (na Kresach zajętych przez Armię Czerwoną), ukraińskiej i białoruskiej na Kresach.

Już tylko to w pełni wystarczyło by na to, aby Polacy znienawidzili swoje mniejszości narodowe. Tymczasem po dokonaniu IV rozbioru Polski nastąpiła okupacja ziem polskich, która zgotowała Polakom prawdziwe piekło. Do tego piekła w dużym stopniu przyczynili się nacjonaliści ukraińscy, litewscy i białoruscy (w tej kolejności), a podczas sowieckiej okupacji Kresów w latach 1939-41 także Żydzi (Jerzy Robert Nowak Przemilczane zbrodnie. Żydzi i Polacy na Kresach w latach 1939-1941 Warszawa 1999; Jan Tomasz Gross, Irena Grudzińska-Gross W czterdziestym nas matko na Sybir zesłali... Polska a Rosja 1939-42 Londyn 1983). Ukraińcy, Litwini i Białorusini kokietowani przez Niemców poszli na pełną z nimi współpracę tak daleko, że zgodzili się na wystawienie pomocniczych formacji paramilitarnych, a Ukraińcy nawet na ukraińską Dywizję SS Galizien. Wykorzystując przyznane im przez Niemców przywileje i stanowiska, wykorzystywali je do brutalnej walki z Polakami na Ziemiach Wschodnich. Ale nie tylko na Ziemiach Wschodnich. Zbrodnie popełnione przez nacjonalistów w centralnej (etnicznej!) Polsce były także na dużą skalę. Bandyci litewscy, którzy w dzisiejszej Litwie są nazywani patriotami-bohaterami narodowymi, także hulali w centralnej Polsce, m.in. brali udział w zagładzie polskich Żydów (np. getto warszawskie), a w arcypolskim Wilnie namawiali Niemców, aby po wymordowaniu wileńskich Żydów do getta po nich przesiedlić Polaków wileńskich i ich tak samo wymordować; wspólnie z Niemcami zamordowali w Ponarach ok. 20 000 Polaków z Wilna, a dzisiaj prześladują Polaków w ukradzionym nam Wilnie i na Wileńszczyźnie. Rządy polskie (?) po 1989 roku i usłużni im „historycy” polscy (?) robią wszystko, aby ta prawda była jak najmniej znana.

Zatrzymajmy się więc trochę przy „niewinnych” Ukraińcach, których tak bardzo nienawidzą Polacy.
W napaści na Polskę we wrześniu 1939 roku u boku Niemców walczyły oddziały ukraińskich hitlerowców. Natomiast cywilni nacjonaliści ukraińscy, obywatele państwa polskiego w tymże wrześniu 1939 także występowali przeciwko Polsce, ludności polskiej i wojsku polskiemu. W okresie pierwszej okupacji Ziem Wschodnich w latach 1939-41 Ukraińcy pozwolili się użyć władzom sowieckim jako narzędzie do gnębienia i eliminowania ludności polskiej (Polskie Siły Zbrojne w Drugiej Wojnie Światowej. Tom III Armia Krajowa Londyn 1950). W utworzonej przez Niemców Generalnej Guberni już od 1939 roku było ich wszędzie pełno: w policji, w ochronie zakładów pracy i kolei, w oddziałach antypartyzanckich i wśród jednostek niemieckich pacyfikujących polskie wsie, w obsłudze i pilnowaniu obozów koncentracyjnych i zagłady (np. Auschwitz, Treblinka, Sobibór), więzień (np. na Pawiaku w Warszawie), jako strażnicy getta warszawskiego, jako tłumacze, nawet jako kierownicy biblioteki POLSKIEJ w Warszawie (Lew Bykowśkyj). Ci słudzy naszego śmiertelnego wroga rzucali się w oczy na każdym kroku i dali się poznać Polakom jako wyjątkowi bandyci i zwyrodnialcy, co potwierdza bardzo wiele polskich dokumentów i relacji z okresu II wojny światowej. Do tego doszedł ich udział w likwidacji Powstania warszawskiego 1944 (a jednak!!!), powstanie ukraińskiej dywizji SS-Galizien z jej zbrodniami, pomoc Niemcom w wysiedlaniu Polaków z Zamojszczyzny, no i przede wszystkim wielkie i wyjątkowo sadystyczne rzezie Polaków (ok. 100-120 tysięcy ofiar) na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej oraz terror i bandytyzm Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) na Chełmszczyźnie i w Ziemi Przemyskiej oraz Bieszczadach w latach 1944-47. Do tego doszła utrata arcypolskiego Lwowa, który znalazł się w ukraińskich – polakożerczych łapach – ludzi, którzy masowo brali udział w rzeziach Polaków, co Polaków dodatkowo bolało. - Co tam dużo mówić: Polacy po tych wszystkich doświadczeniach panicznie bali się Ukraińców – więcej niż Niemców! Na sam wyraz Ukrainiec dostawali „gęsiej skórki”, a z ust wychodziły przekleństwa ciskane pod ich adresem. Trwało to aż pięć lat więc strach przed ich bandytyzmem i nienawiść do nich przeszły Polakom aż do szpiku kości.

Czy można się temu dziwić i temu, że Polacy nie lubią Ukraińców?! Chyba nie, tym bardziej, że Ukraińcy na emigracji robili i robią wszystko (np. podła akcja mająca udowodnić, że Monte Cassino zdobyli w 1944 roku nie Polacy a tylko Ukraińcy (zob. Marian Kałuski Ukraiński zamach na Polskie Sanktuarium Narodowe pod Monte Cassino Londyn 1989); mapy Ukrainy w Domach Ukraińskich z granicami sięgającymi po Kraków; wydawanie licznych antypolskich książek, jak np. Jurija Boreca In the whirlpool of combat w Londynie w 1974 roku; czy wspomniane wyżej sprzeczne z nauką chrześcijańską zachowanie się ukraińskiego kardynała Myrosława Lubycziwśkyego podczas spotkania z biskupami polskimi w Rzymie w 1987 roku; po 1991 roku bardzo częste antypolskie zachowywanie się Ukraińców we Lwowie (np. sprawa odbudowy Cmentarza Obrońców Lwowa, trudności z otwarciem Domu Polskiego, którego Polacy do dziś nie mają, nie oddali Polakom ani jednego kościoła, stawiają pomniki mordercom Polaków, jak np. Stepanowi Banderze) i bezwstydne fałszowanie historii arcypolskiego Lwowa, który przypadł im z daru szatana), niedawne opublikowanie książki, w której piszą, że to Ukraińcy założyli Kraków i Polskę, aby ta niechęć Polaków do nich ciągle była żywa.

Jak widzimy, niechęć Polaków do Ukraińców i Litwinów ma zupełnie inne podłoże niż rasistowskie. Po prostu Polacy wyjątkowo srodze przez nich skrzywdzeni podczas II wojny światowej „chcą być wyłącznymi gospodarzami w swym kraju. Nie chcą mniejszości...” jak pisze w głośnej swego czasu książce pt. W Polsce pod sowieckim jarzmem (Londyn 1955) zbiegły z komunistycznej Polski prof. Marek Korowicz. Tym bardziej, że utworzona w 1945 roku przez Stalina, Churchilla i Roosevelta jałtańska Polska jest krajem etnicznie polskim (wyjątki na historycznych ziemiach polskich: zaledwie 8 gmin w których większość stanowią Białorusini i jedna z Litwinami – w woj. podlaskim, potwierdzają regułę; nieliczni Ukraińcy są rozproszeni po całej Polsce). Polacy rozumiejąc, że tracą chyba na zawsze Lwów i Wilno, nie wymyślili sami, ale zaakceptowali hasło „etnicznej Polski”, narzucone nam przez Stalina, Churchilla i Roosevelta. W wytworzonej sytuacji uznano to za okazję do zbudowania „Polski dla Polaków”, w której nie będziemy się bać wrednego sąsiada nie-Polaka i która przez ten fakt umożliwi rozwiązanie konfliktów z naszymi wschodnimi sąsiadami i lepszą z nimi współpracę międzypaństwową.

Jak duża była zaraz po wojnie wrogość Polaków nie tylko do Ukraińców (nazywanych powszechnie rizunami – od rizat – rżnąć-mordować) i Litwinów (nazywanych kałakutasami), ale do wszystkich nie-Polaków – nawet tych zasymilowanych i lojalnych obywateli państwa polskiego czyli de facto do Polaków o odrębnych tradycjach narodowo-religinych, udowadniają np. wydane w kraju w 1986 roku dwie książki: Piotra Borawskiego i Aleksandra Dubińskiego Tatarzy polscy. Dzieje, obrzędy, legendy, tradycje i Tadeusza Petrowicza Od Czarnohory do Białowieży. Autorzy pierwszej mówiąc o przybyłych z Wileńszczyzny i Nowogródczyzny na Ziemie Zachodnie Tatarach polskich piszą: „Współżycie Tatarów z ludnością polską na nowych terenach w początkowym okresie nie układało się najlepiej. Ludność napływająca na Ziemie Zachodnie z różnych obszarów naszego kraju patrzyła na siebie dość nieufnie... Polacy... traktowali początkowo Tatarów jako obcą grupę narodowościową... proces akceptacji Tatarów... trwał wiele lat i nie przebiegał bez zgrzytów. Z czasem jednak doszło do zbliżenia Tatarów do społeczności polskiej. Zostali uznani za swoich, za Polaków wyznania muzułmańskiego”.

Podobnie pisze w swoich wspomnieniach Tadeusz Petrowicz, z tym, że mówi on o kłopotach wysiedlonych ze Lwowa i Małopolski Wschodniej do jałtańskiej Polski Ormian polskich, czy bardziej poprawnie szczerych Polaków pochodzenia ormiańskiego i wiary ormiańsko-katolickiej. Pisze on o tym jak polskich Ormian ze Stanisławowa zawieziono w maju 1946 roku do Opola i jak duszpasterz obrządku katolicko-ormiańskiego, ksiądz Kazimierz Filipiak udał się do katolickiej administratury apostolskiej w tym mieście z prośbą zorganizowania ośrodka duszpasterskiego dla polskich Ormian w mieście. Pisze: „...przyjął go ks. infułat Bolesław Kominek, późniejszy kardynał we Wrocławiu. Niestety, został bardzo chłodno, a nawet wrogo przyjęty”. – Dzisiaj stosunek do Polaków obrządku ormiańskiego jest także zupełnie inny – przyjacielski. Przekonano się, że to nie nowa V-ta kolumna, a tylko prawdziwi Polacy, którzy takimi byli od bardzo dawna.

Także te dwa przykłady udowadniają, że niechęć czy u niektórych Polaków wrogość do Ukraińców wypływała i wypływa przede wszystkim z tragicznych wspomnień z okresu II wojny światowej i wrogim zachowywaniu się Ukraińców we Lwowie wobec tamtejszych Polaków i spraw polskich, jak również z faktu że Polacy, po zgotowanym im przez Ukraińców piekle, chcą jednak tego co im Wielka Trójka brutalnie narzuciła w Jałcie w 1945 roku: chcieli być i raczej chcą nadal być jednolitym narodowo społeczeństwem. Tym bardziej, że dla tego narzuconego nam hasła musieliśmy stracić dwa arcypolskie miasta, bez których Polska nie jest Polską w całym tego słowa znaczeniu: Lwów i Wilno! Polacy po II wojnie światowej chcieli i chcą, a mieli i mają do tego pełne naturalne prawo!, aby polska ziemia karmiła tylko Polaków i tych cudzoziemców, którzy Polskę kochają jak Polacy. Bo Polak, jak pokazała to historia wielonarodowościowej Rzeczypospolitej, nie był i nie jest ksenofobem i rasistą i zawsze zaakceptuje – uzna za swojaka każdego obcokrajowca, który, jak Mickiewiczowski Jankiel, Polskę kocha tak jak Polacy. Poza tym dlaczego mamy tolerować w Polsce – w ojczyźnie Polaków! - wrogich nam Ukraińców, Litwinów i Białorusinów, którzy nie tolerują pozostałych Polaków na Kresach i którzy brutalnie dążą do budowy u siebie homogenicznych społeczeństw?! I tego np. „Gazeta Wyborcza” ani myśli potępiać! Tacy to „Polacy” i ludzie „mający” na względzie dobro wszystkich ludzi.

Polskie Towarzystwo Naukowe we Lwowie

Polski ruch naukowy we Lwowie w XIX wieku miał oparcie w wielu polskich instytucjach naukowych, a przede wszystkim w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich (założony w 1817 r.), uniwersytecie (spolszczonym w 1871 r.) i politechnice (także spolszczona w 1871 r.) oraz kilku specjalistycznych towarzystwach naukowych. Jednak dopiero w 1900 roku założono we Lwowie towarzystwo ogólnonaukowe pod nazwą Towarzystwo dla Popierania Nauki Polskiej. Powstało ono dzięki inicjatywie prof. Oswalda Balzera z Uniwersytetu Lwowskiego i hojnej pomocy materialnej ziemianina Bolesława Orzechowicza. Głównym zadaniem Towarzystwa miało być gromadzenie funduszów „celem umożliwienia większego rozwoju nauki polskiej”. Do tego głównego celu dostosowana została organizacja-struktura Towarzystwa. Starano się zdobywać jak największą ilość członków, których ustanowiono cztery kategorie, odpowiadające formie współpracy ich z Towarzystwem i wysokości pomocy, jakiej mu udzielali. Tuż przed I wojną światową Towarzystwo liczyło 1000 członków nie tylko ze Lwowa, ale i z innych miejscowości Galicji, całej Polski i zagranicy. Zbierane fundusze przeznaczane były przede wszystkim na cele wydawnicze. W tym okresie Towarzystwo wydawało coroczne „Sprawozdania” i obcojęzyczny „Bulletin”, a od 1903 roku wydawało „Archiwum Naukowe”, od 1904 roku „Prace Naukowe”, od 1906 roku „Studia nad Historią Prawa Polskiego” i od 1907 roku „Zabytki Piśmiennictwa Polskiego”. Biblioteka Towarzystwa zgromadziła ok. 40 000 tomów (zbiór ten udostępniono w 1923 roku jako depozyt Bibliotece Publicznej w Łucku na Wołyniu) i z jego inicjatywy założono biblioteki publiczne w Tarnopolu, Stanisławowie i Przemyślu. I wojna światowa (1914-18) zamknęła pierwszy okres działalności Towarzystwa.

Nowy okres w historii Towarzystwa zaczął się już w odrodzonym państwie polskim w 1918 roku, gdy w nowych warunkach i nowych okolicznościach powzięto uchwałę daleko idącego przekształcenia dotychczasowej jego struktury. W 1920 roku zmianie uległa także nazwa - na Towarzystwo Naukowe we Lwowie. Jego zawiązkiem stało się tylko 26 dawnych członków, będących zarazem członkami Polskiej Akademii Umiejętności z siedzibą w Krakowie. Z czasem Towarzystwo skupiało niemal bez reszty wszystkie znaczące polskie siły naukowe we Lwowie. Towarzystwo mające 3 wydziały: filologiczny, historyczno-filozoficzny, matematyczno-przyrodniczy i Sekcję Historii Sztuki i Kultury, poważnie rozwinęło swą działalność i należało do grupy przodujących towarzystw naukowych w Polsce, tworzących ich oficjalną „elitę”. W 1931 roku Towarzystwo Naukowe we Lwowie wspólnie z Polską Akademią Umiejętności, Akademią Nauk Technicznych i Towarzystwem Naukowym Warszawskim utworzyło Komitet Porozumiewawczy, który w 1936 roku powołał 15 komitetów naukowych dla poszczególnych dyscyplin oraz, stanowiącą ich nadbudowę, Radę Nauk Ścisłych i Stosowanych. Była to pierwsza w Polsce udana próba organizowania i koordynowania rozwoju nauki w skali ogólnokrajowej. W 1934 roku Towarzystwo Naukowe we Lwowie liczyło na wszystkich Wydziałach 233 członków wszystkich kategorii, do czego dochodziło 27 członków samodzielnej Sekcji Historii Sztuki i Kultury. Prezesami Towarzystwa byli kolejno: Antoni Małecki 1900-13, Oswald Balzer 1913-33 i Franciszek Bujak 1933-39. Sekretarzem generalnym był prof. Przemysław Dąbkowski. Przewodniczącymi Wydziałów i sekcji oraz ich sekretarzami byli uczeni o znanych i wysoko cenionych nazwiskach w nauce polskiej, a także i światowej, jak Władysław Abraham, Jan Bołoz-Antoniewicz, Władysław Bruchnalski, Benedykt Fuliński, Mieczysław Gębarowicz, Jan Piniński, Władysław Podlacha, Jan Ptaśnik, Władysław Tarnawski, Stanisław Zakrzewski, ks. Władysław Żyła. Po I wojnie światowej Towarzystwo Naukowe we Lwowie wznowiło prawie wszystkie przedwojenne publikacje, a nawet rozpoczęło wydawanie nowych serii: od 1923 roku „Zabytki Dziejowe” i od 1924 roku „Prace Sekcji Historii Sztuki i Kultury”, a w 1928 roku przejęło wydawanie „Akt Grodzkich i Ziemskich”. W latach 1921-34 wygłoszonych zostało na posiedzeniach Towarzystwa ponad 700 referatów. Dorobkiem naukowym Towarzystwa jest 80 tomów wydawnictw zawierających ponad 160 prac naukowych. Polskie Towarzystwo Naukowe we Lwowie jest na zawsze wpisane w dzieje nauki polskiej.

Po zajęciu Lwowa przez Związek Sowiecki we wrześniu 1939 roku, okupant sowiecki zlikwidował Towarzystwo Naukowe we Lwowie i przejął jego archiwa i zbiory, które są dzisiaj w łapach ukraińskich – przejęte od złodzieja i traktowane jako dziedzictwo narodu ukraińskiego! Po II wojnie światowej i wypędzeniu do Wrocławia polskich uczonych ze Lwowa, tradycje Towarzystwa Naukowego we Lwowie przejęło Wrocławskie Towarzystwo Naukowe, założone w 1946 roku na wzór Towarzystwa Naukowego we Lwowie. Inicjatorem jego założenia i pierwszym prezesem w latach 1946-55 był były profesor (1924-39) i rektor (1936-37) Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie.

Generał Tadeusz Rozwadowski – syn Małopolski Wschodniej

W 1983 roku ukazała się w Londynie broszura Kornela Krzeczunowicza pt. Wspomnienia o generale Tadeuszu Rozwadowskim.

Ten jeden z najwybitniejszych generałów Wojska Polskiego odrodzonej w 1918 roku Polski urodził się w 1866 roku w Babinie nad Łomnicą koło Wojniłowa w pow. kałuskim w woj. staniwsławowskim (po 1945 r. Ukraina). Do stopnia generała-majora doszedł już w wojsku austriackim w 1913 roku. W odrodzonym Wojsku Polskim w 1918 roku zostaje generałem dywizji i szefem Sztabu Generalnego Armii Polskiej; od listopada 1918 roku do końca marca 1919 roku był dowódcą Armii „Wschód” i zasłynął jako obrońca Lwowa i Małopolski Wschodniej w wojnie polsko-ukraińskiej, którą narzucił Polsce nacjonalizm domorosłych nacjonalistycznych polityków ukraińskich. Od maja 1919 roku do lipca 1920 roku gen. Rozwadowski był szefem polskich misji wojskowych w Paryżu, Londynie i Rzymie; od 22 lipca 1920 roku do 31 marca 1921 roku był szefem Sztabu Generalnego i członkiem Rady Obrony Państwa. Jest na pewno jednym z architektów „Cudu nad Wisłą”, tj. zwycięstwa oręża polskiego nad bolszewikami w sierpniu 1920 roku. 1 kwietnia 1921 roku awansuje na generała broni, jest Inspektorem Armii, Generalnym Inspektorem Kawalerii i członkiem Ścisłej Rady Wojennej. W 1922 roku zostaje członkiem Kapituły Orderu Virtuti Militari. Podczas zamachu majowego 1926 marsz. Józefa Piłsudskiego w Warszawie gen. Rozwadowski był dowódcą wojsk wiernych przysiędze i konstytucyjnemu rządowi. Zmarł 18 października 1928 roku i został pochowany na Cmentarzu Obrońców Lwowa.

Katolickie, a więc polskie Brzeżany

Brzeżany były do 1939 roku miastem powiatowym w woj. tarnopolskim (po 1945 r. Ukraina). Od czasu przyłączenia ziemi brzeżańskiej do Polski w 1349 roku systematycznie wzrastała tu liczba Polaków-katolików. Najstarsze kościoły katolickie zostały tu ufundowane w Buszczu już w 1399 roku i w Dunajowie w 1413 roku. Najstarszą świątynią katolicką, a więc polską w Brzeżanych był gotycko-renesansowy kościół przy zamku Sieniawskich, wzniesiony w 2. poł. XVI wieku (odrestaurowany w 1876 r. przez znanego polskiego architekta i rzeźbiarza Leonarda Marconiego, twórcy pomników A. Fredry we Lwowie i T. Kościuszki na Wawelu w Krakowie), przy którym utworzono pierwszą parafię rzymskokatolicką, należącą do archidiecezji lwowskiej. W 1621 roku erygowano nową parafię przy gotyckim kościele Narodzenia NMP, zbudowanym w 1600 roku, podniesionym w 1774 roku do rangi prepozytury; od 1728 roku duszpasterstwo przy tym kościele prowadzili księża komuniści, czyli księża życia wspólnego, którzy po 1730 roku przez jakiś czas mieli w Brzeżanach własne seminarium duchowne. W 1938 roku parafia brzeżańska pw. św. Piotra i Pawła miała 7149 wiernych, a do dekanatu brzeżańskiego należało 20 kościołów parafialnych z ogólną liczbą 47 853 wiernych w: Budyłowie (zał. 1853 r., 2353 wiernych), Buszczu (zał. 1399 r., 1541 wier.), Dunajowie (zał. 1413 r., 4750 wier.), Firlejowie (zał. 1573 r., 1216 wier.), Horodyszczu Wielkim (zał. 1907 r., 1727 wier.), Koniuchach (zał. 1922 r., 746 wier.), Kotowie (zał. 1921 r., 1012 wier.), Kozłowie (zał. 1733 r., 3834 wier.), Kozowej (zał. 1669 r. 6834 wier.), Kuropatnikach (zał. 1913 r., 1695 wier.), Lipicy Dolnej (zał. 1920 r., 1185 wier.), w Litiatynie (zał. 1925 r., ok. 1200 wier.), Mieczyszczowie (zał. w 1937 r., 970 wier.), Narajowie (zał. 1705 r., 2255 wier.), Podwysokiem (zał. 1618 r., 3830 wier.), Szybalinie (zał. 1934 r., 1000 wier.), Taurowie (zał. 1909 r., 1910 wier.), Wicynie (zał. 1888 r., 1632 wier.) i Wołkowie (zał. po 1936 r., 1029 wier.) (Schematismus.. . Lwów 1939). Mikołaj H. Sienawski ufundował w Brzeżanych w 1683 roku polskim bernardynom klasztor wraz z kościołem św. Mikołaja; konwent ten przetrwał do 1945 roku. W latach 1888-1945 polskie siostry służebniczki prowadziły w Brzeżanach dom dla nieuleczalnie chorych, ochronkę i dom starców; w latach 1891-1900 polskie józefitki prowadziły tu bursę uczniowską; w latach 1895-1939 w szpitalu powiatowym pracowały szarytki, a w latach 1930-39 albertynki w przytułku dla ubogich. – W Brzeżanach osiedliła się duża grupa Ormian, którzy z biegiem lat ulegli polonizacji. W 1710 roku erygowano tu parafię ormiańsko-katolicką przy drewnianym kościele Maryi Pocieszycielki, należącą do dekanatu stanisławowskiego; w jej miejsce w 1764 roku wzniesiono nowy murowany kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP. Parafia ta, jako jedyna w woj. tarnopolskim, przetrwała do 1945 roku. W latach 1890-97 proboszczem był tu ks. Józef Teodorowicz, wielki patriota polski, w latach 1901-38 arcybiskup ormiańsko-katolicki we Lwowie.

Dzieje prasy polskiej na Wołyniu do 1944 roku

Pierwszym w historii czasopismem polskim ukazującym się na Wołyniu był „Wzór i Porządek Nauk, Które na Lekcjach Publicznych w Gimnazjum Wołyńskim od... do... Dawane Będą” wydawane przez Liceum Wołyńskie w Krzemieńcu w latach 1805/1806 – 1824/1825”. Drugim polskim pismem wydawanym na Wołyniu była „Prawda”, nielegalny tygodnik drukowany przez władze powstańcze na Wołyniu podczas Powstania Styczniowego w Krzemieńcu w 1863 roku. Po zdławieniu tego powstania i właściwie aż do upadku Rosji carskiej w 1917 roku, administracja rosyjska prowadziła bezlitosną walkę z polskością na Wołyniu, z tym że po rewolucji w Rosji w 1905 roku car przyznał narodom zamieszkującym cesarstwo większe prawa, w tym także Polakom. Wówczas, w 1907 roku w Łucku zaczął się ukazywać katolicki tygodnik ilustrowany „Lud Boży”, wydawany do wybuchu I wojny światowej w 1914 roku. Po zajęciu Wołynia przez wojska niemieckie, niemiecki sztab generalny sprawujący władzę na Wołyniu, dostrzegając obecność tu Polaków i ich dużą rolę w życiu tej krainy, w latach 1915-16 wydawał m.in. po polsku „Łuckie Nowości”. Na czasopisma polskie na Wołyniu w czasie wojny i toczących tu bez przerwy od 1916 roku walk, nie było miejsca. Toteż prasa polska zaczęła być tu wydawana dopiero po przyłączeniu Wołynia w 1919 roku do odrodzonej Polski w listopadzie 1918 roku. W tymże roku zaczął ukazywać się pod redakcją Aleksandra Szuro tygodnik „Ziemia Włodzimierska” (do 1920), który od 7-go numeru wydawano pod tytułem „Ziemia Wołyńska”; pismo wydawane było we Włodzimierzu Wołyńskim (było to pierwsze miasto zajęte przez wojsko polskie) przez Towarzystwo Straży Kresowej i adresowana do polskiej ludności Wołynia. Wkrótce potem zaczęło ukazywać się na Wołyniu drugie pismo polskie – „Goniec Wołyński”, wydawany dwa razy w tygodniu w latach 1919-20 (do przejściowego zajęcia Łucka przez Armię Czerwoną w lipcu 1920 r.). Jednocześnie w Chełmie (Lubelskie) w 1919 roku zaczęto wydawać tygodnik dla polskiej ludności Wołynia „Polak Kresowy” (1919-21). W 1922 roku ukazywało się na Wołyniu ogółem zaledwie 6 czasopism, w 1929 roku już 33 w tym 18 w języku polskim, a w 1937 roku 54 czasopisma. Ogółem w latach 1919 – 1939 na Wołyniu było wydawanych 144 pisma polskie. Światowy kryzys gospodarczy w latach 1930-35 utrudniał wydawanie pism na Wołyniu; szereg pism, niekiedy bardzo dobrych, upadło. Najwięcej czasopism polskich ukazywało się w stolicy województwa wołyńskiego w Łucku – 67 pism i w Równem – 30 pism. Pozostałe pisma polskie – ogółem 47 były wydawane w 9 innych miastach Wołynia: w Kowlu – 12, Krzemieńcu – 9, Dubnie – 8, we Włodzimierzu Wołyńskim – 6, w Sarnach – 6, Rokitnie, pow. Sarny – 2, Kostopolu – 2 i w Zdołbunowie – 1. Dziennikami były: „Codzienny Głos Wołynia” (Równe 1927), „Dziennik Wołyński” (Łuck 1922-24), „Echo Rówieńskie” (1924-31), „Echo Wołyńskie” (Łuck 1938), „Express Wołyński” (Równe 1924-25), „Gazeta Kresowa” (Równe 1922-34), „Kurier Wołyński” (Łuck 1922), „Ostatnie Telegramy” (Równe 1939), „Ostatnie Wiadomości Wołyńskie” (mutacja warszawskich „Ostatnich Wiadomości”, Równe 1931-32). Najważniejszymi pismami wydawanymi na Wołyniu w latach 1919-39 były: miesięcznik katolicki „Charitas” (Łuck 1921-33), „Echo Rówieńskie” (1924-31), „Głos Nauczycielstwa Wołyńskiego” (Równe 1935-39), „Głos Robotnika” (Janowa Dolina 1934-39), „Kronika Diecezji Łucko-Żytomierskiej” (Łuck 1921-25), tygodnik „Kurier Wołyński” (Łuck 1937-39), tygodnik katolicki „Lud Boży” (Łuck 1920-25), organ Polskiego Stowarzyszenia Łąkarzy „Łąka i Torfowisko” (Sarny 1934-39), katolicki „Miesięcznik Diecezjalny Łucki” (1926-39), dwutygodnik Wołyńskiego Związku Młodzieży Wiejskiej „Młoda Wieś” (Równe 1929-39), organ poetów kresowych „Peleryna” (Dubno 1928), dwutygodnik wołyńskich kółek rolniczych „Skiba” (Łuck 1932-39), „Wiadomości Wołyńskie” (Równe 1930-32), tygodnik społeczny, polityczny i gospodarczy „Wołyń” (Łuck 1933-39), tygodnik społeczno-polityczny „Wschód” (Równe 1925-28), tygodnik poświęcony sprawom Wołynia „Ziemia Wołyńska” (1928-32), miesięcznik społeczno-naukowy Związku Nauczycielstwa Polskiego „Znicz” (Łuck 1934-38), tygodnik „Życie Katolickie” (Łuck 1934-39), „Życie Liceum Krzemienieckiego” (Krzemieniec 1932-39), tygodnik „Życie Wołynia” (Łuck 1924-28). W Lublinie w latach 1924-25 był wydawany i rozprowadzany także na Wołyniu „Przegląd Lubelsko-Kresowy”, a w 1928 roku był wydawany w także tym mieście pod redakcją Władysława Kamirskiego dziennik „Kurier Poranny Lubelsko-Wołyński”, który kolportowany był w dużych ilościach egzemplarzy także na Wołyniu, szczególnie w Łucku i Równem. Dwa pisma wołyńskie: wydawane przez Wołyński Związek Młodzieży Wiejskiej dwutygodnik „Młoda Wieś” 1929-39 i przez Wołyński Związek Spółdzielczy miesięcznik „Wspólna Praca” 1934-37 były drukowane po polsku i ukraińsku, a wydawany w Dubnie „Polsko-Żydowski Tygodnik Kresów Wschodnich” 1934-36 w języku polskim i jidysz. Dziennikarzy wołyńskich zrzeszał Związek Prasy Wołyńskiej, którego założycielem i prezesem był Aleksander Szuro. Podczas kampanii wrześniowej 1939 ukazywał się w Równem dziennik „Telegramy” (do zajęcia miasta przez Armię Czerwoną).

Łachwa na Polesiu

Łachwa była przed wojną małym miasteczkiem w powiecie łuninieckim w woj. poleskim. Pierwsza wzmianka o tej miejscowości pochodzi z 1493 roku. Dobra tutejsze od 1513 roku należały do Radziwiłłów, a w połowie XIX w. przez wiano księżniczki Stefanii, córki Dominika Radziwiłła przeszłe do książąt Wittgensteinów. Radziwiłłowie w XVIII w. zbudowali tu sobie pałac. Tutejsze olbrzymie dziewicze puszcze były wyjątkowo pełne zwierzyny toteż Radziwiłłowie urządzali tu z królewską wystawnością wielkie polowania z udziałem wielu dygnitarzy i znanych osobistości w Rzeczypospolitej, których opisy znajdujemy w pamiętnikach epoki. Radziwiłłowie ufundowali tu w 1746 roku murowany kościół katolicki pw. św. Trójcy, co świadczyło o tym, że nawet w tutejszej głuszy poleskiej nie brakowało Polaków. Kościół ten zaborca rosyjski (od 1793 r.) odebrał katolikom w 1854 roku i oddał Cerkwi prawosławnej, pozostawiając katolikom kaplicę, którą przyłączono do parafii w Dawidgródku. Parafia katolicka odrodziła się w Łachwie w odrodzonej Polsce, w której pracował ks. Aleksander Ciszkiewicz; należała ona do dekanatu łunińskiego w diecezji pińskiej. W 1919 roku Łachwa znalazła się w wolnej Polsce; była siedzibą gminy Łachwa. W Łachwie siedzibę swoją miała sformowana w lutym 1925 roku Brygada Korpusu Ochrony Pogranicza „Polesie”, której zadaniem była ochrona granicy polsko-sowieckiej na terenie województwa poleskiego. Jej kapelanem był m.in. ks. kpt. Zygmunt Muszalski (1901 – 1949), ofiara zbrodni reżymu komunistycznego w Polsce. Podczas niemieckiej okupacji Polesia w latach 1941-44 w lasach koło Łachwy operował 14-osobowy oddział partyzancki Armii Krajowej, dowodzony przez por. Lucjana Szydłowskiego „Lucjana” (Cezaty Chlebowski Wachlarz Warszawa 1983). Po włączeniu Polesia do Związku Sowieckiego w 1945 roku okupant sowiecki wypędził Polaków z Łachwy i okolicy do jałtańskiej Polski (Polski bez Kresów). Jak za dawnych carskich czasów, okupanci sowieccy zamienili po 1945 roku kościół katolicki w Łachwie na cerkiew prawosławną.
W Łachwie urodził się Marian Czapski (1816 – 1875), zasłużony hodowca i pszczelarz polski. Jego Historia powszechna konia (t. 1-3 1874), przetłumaczona na język niemiecki (1876), stanowi trwałą pozycję w literaturze światowej tego przedmiotu. Czapski opublikował także jeden z pierwszych polskich poradników pszczelarskich Pszczelarz polski (1863). Natomiast w przedwojennej Łachwie urodził Mieczysław Rewaj (ur. 1931), fizyk, senator RP 1993-97.

W Wołkowysku Polacy złożyli hołd Jagielle

14 sierpnia 1385 roku w Krewie koło Oszmiany na Wileńszczyźnie (po 1945 r. Białoruś) została zawarta umowa polsko-litewska. Wielki książę litewski Jagiełło w zamian za uzyskanie ręki królowej Jadwigi i tronu polskiego zobowiązał się do przyjęcia chrztu przez Litwę i przyłączyć do Polski ziemie Litwy i Rusi.

11 stycznia 1386 roku Jagiełło w drodze do Krakowa spotkał się w Wołkowysku (Grodzieńszczyzna, po 1945 r. Białoruś) z panami polskimi, którzy wyjechali na spotkanie swego nowego króla i aby oddać mu hołd. Tutaj też wręczyli Jagielle dokument gwarantujący mu tron polski.

Adam Mickiewicz w Wilnie

Lata 1815-1824 to tzw. wileńsko-kowieński okres w życiu i twórczości największego poety polskiego – Adama Mickiewicza. Rozpoczęły go w 1815 roku jego studia humanistyczne na polskim wówczas Uniwersytecie Wileńskim. Studiował na Wydziale Nauk Fizycznych i Matematycznych, uczęszczając jednocześnie na wykłady Wydziału Nauk Moralnych i Politycznych oraz Literatury i Sztuk Wyzwolonych, a później także w uniwersyteckim Seminarium Nauczycielskim, co gwarantowało później zatrudnienie w szkołach carskich. - „Tu mieszkał Adam Mickiewicz” – informuje po dziś dzień tablica na skromnej kamieniczce cichego zaułka Bernardyńskiego (obecnie Pilies), gdzie powstała m.in. Grażyna. Lata uniwersytecie (1815-19), ukończone ze stopniem magistra, dzięki znakomitemu zespołowi jego wileńskich profesorów (m.in. J. Lelewel, L. Borowski, G.E. Groddeck), dały Mickiewiczowi solidną podstawę w zakresie filologii klasycznej, literatury ojczystej i polskiej historii. Środowisko rówieśników i przyjaciół z tego okresu, na całe życie otoczyło poetę kręgiem wiernych przyjaciół (m.in. Ignacy Domeyko, Aleksander Chodźko, Jan Czeczot, Tomasz Zan, Jan Sobolewski, Onufry Pietraszkiewicz, Franciszek Malewski), upamiętnionych później przez Mickiewicza w II części Dziadów. Z tymi przyjaciółmi brał Mickiewicz udział w tajnych patriotycznych stowarzyszeniach filomatów i filaretów, których był współzałożycielem odpowiednio w 1817 i 1822 roku (razem miały 200 członków), za co, po ich wykryciu, poeta był więziony od 23 października 1823 do 21 kwietnia 1824 roku w klasztorze bazylianów w Wilnie. Wypuszczony na wolność, otrzymał nakaz opuszczenia Wilna. W kościele św. Jana w Wilnie do 1939 roku pokazywano miejsca, w których poeta, uczestniczący we mszy św., zawsze stawał. Adam Mickiewicz jako poeta debiutował wierszem Zima miejska na łamach „Tygodnika Wileńskiego” w listopadzie 1818 roku. W Wilnie ukazały się w latach 1822 i 1823 dwa pierwsze tomy poezji Mickiewicza (m.in. Ballady i romanse, II i IV część Dziadów, Grażyna), które dokonały przełomu romantycznego w literaturze polskiej.

Wypędzenie polskiej inteligencji z Wilna przez Litwinów w 1945 roku

Po oderwaniu w 1945 roku przez Związek Sowiecki arcypolskiego Wilna i litewskiej dziś części Wileńszczyzny, na której Polacy ciągle stanowią większość ludności, i włączeniu ich do Sowieckiej Litwy, na wyjazd do jałtańskiej Polski (tj. Polski bez Kresów) wyraziło chęć 134 446 rodzin (379 498 osób). Jednak, jak pisze prof. Jerzy Ochmański w swej Historii Litwy (Wrocław 1982), zezwolenie na wyjazd otrzymało od władz sowieckich zaledwie 61 127 rodzin (178 158 osób). Nie zezwolono na wyjazd wszystkim Polakom, którzy chcieli opuścić sowiecką Litwę, gdyż mały naród litewski nie był w stanie zasiedlić Wilna i przyznanej sowieckiej Litwie Wileńszczyzny Litwinami (jeszcze w 1959 r. Litwini w Wilnie stanowili zaledwie 35% ludności miasta!), a Rosja bardzo się wykrwawiła podczas II wojny światowej i także nie miało za dużo kolonistów. Administracja sowieckiej Litwy, chociaż rzekomo komunistyczna była tak nacjonalistyczna i polakożercza, jak większość wszystkich Litwinów, zadbała o to, aby wśród wyjeżdżających było przede wszystkim jak najwięcej Polaków z Wilna (wjechało 80% polskiej ludności Wilna) i cała inteligencja tego miasta i Wileńszczyzny, wierząc, że pozostała ludność polska – ludność wiejska łatwiej ulegnie litwinizacji, szczególnie jak tutejsze parafie obejmą księża litewscy – szermierze nacjonalizmu i polakożerstwa litewskiego (to głównie oni przyczynili się do depolonizacji Litwy Kowieńskiej w latach 1918-45). Tego jednak nie życzyli sobie, zgodnie z zasadą „dziel i rządź, władcy Kremla, którzy dali pozostałym Polakom na Litwie takie przywileje o jakich nawet nie mieli prawa śnić dwa razy liczniejsi niż na „Litwie” Polacy na sowieckiej Białorusi. Akcja oczyszczania Wilna i Wileńszczyzny z polskich „kulturtragerów”, jak polską inteligencję nazywali litewscy nacjonaliści, była przez Litwinów tak dokładnie opracowana w szczegółach, że np. wysiedlono w jednej grupie – w jednym transporcie wszystkich profesorów i wykładowców Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie (200 osób plus rodziny), otwartego ponownie w 1944 roku, jak również także razem wszystkich aktorów z otwartych ponownie pod koniec 1944 roku teatrów polskich: Polskiego Teatru Dramatycznego i Teatru Komedii Muzycznej. Oczyszczenie Wilna z polskiej inteligencji było tak duże, że po zakończonym 1 listopada 1946 roku wysiedlaniu ludności polskiej, w Wilnie pozostały dosłownie jednostki spośród polskiej inteligencji, jak np. słynny wileński historyk sztuki dr Jerzy Orda (zm. 1972), dr Aniela Sielska (zm. 1977) czy historyk Dawid Fajnhauz (1948-59 pracownik naukowy Uniwersytetu Wileńskiego) oraz muzyk i historyk sztuki Piotr Jugo de Grodnicki (dwaj ostatni wyjechali do polski podczas drugiej „repatriacji 1957-58) oraz zaledwie kilku księży polskich.

Litwini w 1929 roku zdetronizowali Jagiełłę!

Chciałem ten tekst zatytułować „Nacjonaliści litewscy zdetronizowali Jagiełłę”. Byłby to jednak niewłaściwy tytuł. Bowiem w przedwojennej Litwie nie było innych Litwinów jak nacjonaliści (wyjątki potwierdzają regułę). A litewski nacjonalizm był i jest wyjątkowo głupi. Poniższe fakty, dwa z wielu, wielu setek, w pełni to potwierdzają.

Jagiełło (ok. 1362 lub ok. 1352 – 1434) był wnukiem Giedymina, w latach 1316–1341 wielkiego księcia litewskiego i założyciela litewskiej dynastii Giedyminowiczów i synem Olgierda, który w latach 1345-77 był także wielkim księciem litewskim. Sam Jagiełło w latach 1377–1381 i 1382–1401 wielkim księciem litewskim, a następnie do 1434 roku najwyższym księciem litewskim.

Polsce i jeszcze bardziej Litwie, gdyż było to ostatnie państwo pogańskie w Europie, zagrażało śmiertelnie Państwo Krzyżackie. Toteż 14 sierpnia 1385 roku w Krewie k. Oszmiany (woj. wileńskie, po 1945 r. Białoruś) Polska i Litwa (Wielkie Księstwo Litewskie) zawarły unię personalną. Jagiełło w zamian za uzyskanie ręki królowej polskiej Jadwigi i tronu polskiego zobowiązał się przyjąć chrzest w obrządku katolickim i nawrócić Litwę na chrześcijaństwo oraz przyłączyć do Polski ziemie Litwy i opanowanej przez nią Rusi, której obszar stanowił aż 90% obszaru Wielkiego Księstwa Litewskiego. Jagiełło został królem Polski i był nim od 1386 do swojej śmierci w 1434 roku, stając się założycielem dynastii Jagiellonów, która rządziła w Polsce i Litwie do 1572 roku, tj. do śmierci ostatniego jej reprezentanta – króla Zygmunta Augusta.

Nie ulega wątpliwości, że unia Polski i Litwy uratowała Litwinów przed losem, który spotkał Prusów (którzy zostali wytępieni przez Krzyżaków). Z mapy politycznej zniknęło jednak państwo litewskie. Jednak gdyby nawet Krzyżacy nie podbili Litwy, to niechybnie podbiło by ją Wielkie Księstwo Moskiewskie/Rosja, którego władca Iwan III Srogi rzucił hasło „zbierania ziem ruskich”, które on i jego następcy – carowie rosyjscy z wielką determinacją realizowali odnośnie ziem litewsko-ruskich od 1499 roku, kiedy to wybuchła pierwsza wojna litewsko-rosyjska o ziemie ruskie. Tych wojen na wschodniej granicy Rzeczypospolitej było coraz więcej i nie tylko doprowadziły w ostateczności do upadku Litwy w 1795 roku, ale także i z nią Polski. Jakie więc szanse na przetrwanie miało Wielkie Księstwo Litewskie bez Polski? Żadne! Z Polską także upadło, ale bez Polski nastąpiło by to nie w 1795 roku, ale znacznie, znacznie wcześniej – może nawet już w XVI wieku i na pewno nie było by dziś narodu litewskiego. W unii z Polską Litwini bardzo zbliżyli się do Polaków, przyjęli polską kulturę, a wyższe sfery narodu także język polski. Litwin i Polak byli braćmi – jak pisał Adam Mickiewicz (zm. 1855).

W wyniku III rozbioru Polski w 1795 roku Litwa znalazła się w granicach Rosji. W połowie XIX wieku przez Europę przeszła fala przebudzenia narodowego wśród niehistorycznych jje narodów, jak np. Ukraińców, Białorusinów i Litwinów. Ci ostatni zarazili się nacjonalizmem dopiero pod koniec XIX wieku dzięki i Rosjanom i Niemcom, którzy widzieli w Litwinach narzędzie w swoich rękach w walce z dużo poważniejszym wrogiem – Polakami. Pionierami i szermierzami nacjonalizmu litewskiego i wrogami Polski, Polaków i wszystkiego co polskie stali się katoliccy księża litewscy, pochodzący z warstwy chłopskiej, wśród której przetrwał język litewski oraz synowie chłopów, którzy ukończyli studia na uniwersytetach rosyjskich często na koszt rządu rosyjskiego i w antypolskiej atmosferze panującej na tych uczelniach. Podczas I wojny światowej Niemcy okupowali Litwę (1915-18) i całą swoją mocą wspierając nacjonalistów litewskich w 1918 roku wyrazili zgodę na utworzenie państwa litewskiego, które miało być złączone politycznie z Niemcami poprzez Niemca jako króla litewskiego Mendoga II. Tym samym nastąpiło z woli nacjonalistów litewskich zerwanie unii polsko-litewskiej. Chociaż Niemcy cesarskie upadły pod koniec 1918 roku, jednak ich płód – nacjonalistyczna Litwa przeżyła ten upadek. Nacjonalistyczne państwo litewskie stało się faktem dokonanym. Rządzili tym kraikiem w dwudziestoleciu międzywojennym doprawdy antypolskie gadziny. Antypolonizm stał się nie tylko credo rządów Litwy, ale przez nie także wszystkich jej obywateli. Polska i Polacy nie mieli i nie mają większych wrogów na świecie od Litwinów. Na podstawie faktów można śmiało powiedzieć, że Litwini byli i są gorszymi naszymi wrogami od Ukraińców z Zachodniej Ukrainy, Niemców i Rosjan (chodzi o narody, a nie rządy).

Że Litwini są obrzydliwymi polonofobami twierdzi nie żaden Polak, a tylko współczesny i zapewne życzliwie do nas ustosunkowany historyk litewski Alfredas Bumblauskas. W audycji „Komentarze tygodnia” w prywatnej litewskiej stacji telewizyjnej TV3 powiedział: „Cała nasza litewska tożsamość jest antypolska. My, współczesny naród litewski, urodziliśmy się jako antypolacy. Najważniejsi XIX-wieczni twórcy naszej tożsamości narodowej mówili, że podstawowym dążeniem tworzącego się narodu litewskiego powinno być wyzwolenie się spod dominacji polskiej (zasianie nienawiści do Polski i Polaków i wszystkiego co polskie). Stąd, przy najmniejszym pretekście, Litwini tak łatwo wpadają w złość na swojego strategicznego sąsiada - Polskę." (Kresy24.pl 18.5.2011).

Czego to w swej antypolskiej paranoi nie wymyślili Litwini?!
Otóż w grudniu 1929 roku w Koszedarach narodek litewski odbył „sąd” nad Władysławem Jagiełłą. „Władcę oskarżono o zburzenie jedności narodu i przyłączenie Litwy do Polski... Wyrok pozbawił władcę tytułu wielkoksiążęcego i skazywał na wymazanie jego imienia z kart historii Litwy. Pięć lat później, odnotowując 500 rocznicę śmierci króla, pismo „Vilniaus Rytojus” zauważyło 6 czerwca 1934 roku, iż gdyby nie Jagiełło nie byłoby zapewne ani unii, ani zjednoczenia z Polską. Litwa stanowiłaby wielkie państwo aż po wiek XX” (Henryk Wisner Wojna nie wojna. Szkice z przeszłości polsko-litewskiej (Warszawa 1978).
Czyli Litwini, według autora tego strasznie głupiego stwierdzenia, w tymże 1934 roku zapewne by poili swe konie nad brzegiem rzeki Moskwy w Moskwie lub Wołdze. A kto wie, może Litwini panowaliby po dziś dzień w całej Europie i wszyscy papieże byli Litwinami.
Sny małego i głupiego narodku – narodku polonofobów!

Czy Jagiełło był Litwinem a królowa Jadwiga Węgierką? Czyli nowa litewska antypolska hucpa

Mała i bez żadnego znaczenia polityczno-gospodarczo-kulturalnego oraz mało atrakcyjna z punktu widzenia turystycznego Litwa i mały naród litewski są nie tylko nieznane prawie wszystkim ludziom na świecie, ale również w Europie i to także w krajach Unii Europejskiej, do której od 2005 roku należy także Litwa (razem z Polską i Węgrami). Gorzej, jak podały ostatnio media polskie, Litwa i Litwini nie są znani także Polakom, a więc najbliższemu sąsiadowi Litwy, z którą Polska stanowiła przez ponad 400 lat jedno państwo, bowiem badania wykazały, że ponad 95% Polaków prawie nic nie wie o współczesnej Litwie i Litwinach. Rząd litewski od 20 lat stara się, ale to syzyfowa praca, aby Litwa i Litwini zaistnieli w świadomości chociażby tylko narodów Europy. Nie ma nic w tym złego, pod warunkiem, że ta akcja nie ma na celu fałszowanie faktów i historii. Niestety, tak się nie dzieje.

Jak podał dziennik „Rzeczpospolita” z 30 października 2013 roku, pod murami zamku w Budapeszcie stanął pomnik króla Władysława Jagiełły i św. Jadwigi. Nie za ładny – dwie siedzące postacie wyrzeźbione na wzór chińskich wojowników z terakoty w grobowcu cesarza Qin Shi w prowincji Shaanxi. Pomnik powstał z inicjatywy ambasady Litwy na Węgrzech, ale w jego wzniesieniu udział brali także przedstawiciele polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i władz miejskich Budapesztu. Ze strony polskiej w odsłonięciu pomnika, co okazało się jeszcze jedną litewską antypolską hucpą, udział wzięli wiceminister spraw zagranicznych Henryka Mościcka-Dendys oraz ambasador RP w Budapeszcie Roman Kowalski.

Dziwne to, że rząd Litwy postanowił wznieść pomnik królowi polskiemu Władysławowi Jagielle. Wszak w grudniu 1929 roku w Koszedarach Litwini odbyli „sąd” nad Władysławem Jagiełłą. „Władcę oskarżono o zburzenie jedności narodu i przyłączenie Litwy do Polski... Wyrok pozbawił władcę tytułu wielkoksiążęcego i skazywał na wymazanie jego imienia z kart historii Litwy” (Henryk Wisner Wojna nie wojna. Szkice z przeszłości polsko-litewskiej (Warszawa 1978).

Dzisiaj, według oficjalnej wersji litewsko-węgiersko-polskiej, ten pomnik ma przypominać wspólne tradycje Europy środkowej – powiązania Litwy z Węgrami i ponoć także i z Polską – ale to tylko w interpretacji tego wydarzenia ze strony Polaków. Odsłaniający pomnik szef dyplomacji litewskiej Linas Linkevičius przypomniał, że Władysław Jagiełło jest dla wszystkich trzech krajów postacią symboliczną jako założyciel dynastii, która odegrała istotną rolę w historii Litwy, Polski i Węgier (trzech królów z dynastii jagiellońskiej zasiadało na tronie węgierskim - Władysław I, Władysław II i Ludwik II). Jednak zaraz potem ambasador Litwy w Budapeszcie Giedriusa Galkauskasa ujawnił intencje Litwinów odnośnie pomnika i jednocześnie, jak przystało na prawdziwego nacjonalistę litewskiego – polonofoba, uderzył w nutę antypolską. Bowiem, jego zdaniem, pomnik ma spełnić pewną misję edukacyjną przypominając fakty historyczne: większość Litwinów sądzi, że Jadwiga była Polką, większość Węgrów zaś uważa Jagiełłę za Polaka. Wtórowała mu w tej nowej litewskiej antypolskiej hucpie także rasowa Litwinka - twórczyni pomnika, rzeźbiarka Dalia Matulaite, która zabierając głos w czasie uroczystości przypomniała znaczenie świadomości historycznej dla narodów i podkreśliła dumę narodową Litwinów, którą podbudowuje postać tak znamienita jak założyciel dynastii jagiellońskiej, zapominając, że jej dziadkowie w Koszedarach w 1929 roku pozbawili Jagiełłę tytułu wielkoksiążęcego i skazali na wymazanie jego imienia z kart historii Litwy.

Jeden z internautów (strzelec76) tak skomentował to wydarzenie pod artykułem w „Rzeczypospolitej”: „Ciekawe jest, że wśród herbów są herb Litwy, Węgier andegaweńskich, i herb Rzeczypospolitej z czasów po unii lubelskiej. Lietuvisom, obojętnie czy wykształconym, czy prostym, nadal nie odpowiada herb państwa którego królem został Jagiełło. Nota bene przed wojną wytoczono mu w Kownie proces za zdradę. Taka abberacja umysłowa. Słowem, żadne zachwyty, ciekawe jak brzmią napisy na tym pomniku. Pewnie zgodnie z językiem państwowym Litwy. Kolejna porażka dyplomacji największego twitterowca III RP” (czyli dyplomacji polskiej).

A my zastanówmy się jak „mądre”- uzasadnione są litewskie uwagi co do narodowości i obywatelstwa św. Jadwigi i Jagiełły.

Na wstępie należy zaznaczyć, że gdyby Jagiełło nie został królem Polski to nie tylko nie było by dynastii jagiellońskiej, ale także sam Jagiełło byłby nikomu w Europie nieznaną postacią historyczną. Tym kim jest dzisiaj w historii nie tylko Polski i Litwy ale i Europy zawdzięcza tylko i wyłącznie tronowi polskiemu! Także Litwa bez unii z Polską miała by w historii Europy status równy (nie obrażając tych narodów, ale prawda jest prawdą) Finlandii czy Albanii. Czyli zerowy.

Przez sam fakt, że św. Jadwiga była królem Polski i po jej śmierci Władysław Jagiełło królem Polski i że oboje przez większość swego życia żyli w Polsce czyni ich Polakami czy się to Litwinom podoba czy nie. Można się urodzić w jakimś państwie, ale z własnego wyboru zostać obywatelem i patriotą innego państwa-narodu. Ja też mieszkam w Australii dłużej niż w Polsce i mam od dawna obywatelstwo australijskie. W świetle prawa australijskiego i w opinii Australijczyków jestem także Australijczykiem. Miejsce urodzenia jest nieważne lub mniej ważne. Bo nawet rodowity Niemiec czy Australijczyk może urodzić się poza Niemcami czy Australią, ale nikt mu nie odbierze narodowości niemieckiej czy australijskiej. Tym bardziej nikt nie odbierze narodowości polskiej św. Jadwidze, gdyż w jej żyłach oprócz krwi węgierskiej płynęła także krew polska, o czym, jak widać, nie wie mało wykształcony albo polonofob ambasador litewski w Budapeszcie Giedrius Galkauskas, który chce ze św. Jadwigi zrobić Węgierkę. Otóż babką św. Jadwigi – królowej Polski w latach 1382-1399 była Elżbieta (Łokietkówna), córka króla polskiego Władysława Łokietka (i siostra króla polskiego Kazimierza Wielkiego) i Jadwigi, córki księcia kaliskiego Bolesława Pobożnego. Z kolei matką św. Jadwigi była Elżbieta Bośniacka, córka Elżbiety (Kujawskiej), córki Kazimierza III, księcia gniewkowskiego. Poza tym św. Jadwiga otrzymała swe imię na cześć św. Jadwigi Śląskiej albo po prababce Jadwidze, żonie Władysława Łokietka. Ta rzekomo Węgierka według antypolsko nastawionych Litwinów, na swoim krakowskim dworze skupiła elitę intelektualną Polski, a na wiosnę 1387 roku stanęła na czele wyprawy rycerstwa polskiego, której celem była rewindykacja zajętej przez Węgrów Rusi Czerwonej (Ziemi Lwowskiej). Św. Jadwiga zleciła pierwsze w naszej historii tłumaczenie Księgi Psalmów na język polski (zachował się po dziś dzień egzemplarz tego dzieła znany jako Psałterz floriański). W testamencie zapisała swój majątek Akademii Krakowskiej. Zmarła w stolicy Polski w Krakowie i jest pochowana w katedrze na Wawelu. No i na koniec, św. Jadwiga jest patronką Polski, a nie Węgier.

A teraz przyjrzyjmy się jakim Litwinem był Jagiełło. Na pewno był nim do 1386 roku, ale z pewnością nie był rasowym Litwinem, gdyż w jego żyłach płynęło bardzo mało krwi litewskiej. A co ciekawe to to, że w jego żyłach płynęła także krew polska!

Dziadem Jagiełły był wielki książę litewski Giedymin (1316-41), założyciel dynastii Giedyminowiczów, którego żoną, jak przyjmuje większość historyków, była Jewna, córka księcia połockiego Iwana, a więc Rusinka-Białorusinka. Ich synem i ojcem Jagiełły był wielki książę litewski Olgierd (1341-77), którego żoną była Julianna Aleksandrowna Twerska, córka wielkiego księcia ruskiego Tweru Aleksandra i Anastazji halickiej, która była córką ruskiego księcia halickiego Jerzego I i Eufemii kujawskiej, siostry króla polskiego Władysława Łokietka (ich rodzicami byli: książę kujawski Kazimierz I i Eufrozyta, córka księcia opolskiego Kazimierza I).

Jak z tego widzimy, Jagiełło nie był rasowym Litwinem. W jego żyłach płynęła krew litewska, ruska (dzisiaj białoruska, rosyjska i ukraińska) oraz polska.

Dynastia Jagiellońska już przez samego Jagiełłę, w którego żyłach płynęło bardzo mało krwi litewskiej, była mało litewska, a tym bardziej przez jego syna Kazimierza Jagiellończyka, wnuka Zygmunta Starego i prawnuka Zygmunta Augusta była jeszcze mniej litewska, gdyż nie otrzymywała nowej krwi litewskiej. Dlatego w każdym następnym pokoleniu coraz trudniej nazywać ją litewską. Matką wszystkich dzieci Władysława Jagiełły była spolonizowana Rusinka-Białorusinka (m.in. inicjatorka pierwszego tłumaczenia Biblii na język polski – tzw. Biblia Królowej Zofii) Zofia Holszańska (zm. 1461 Kraków), królowa Polski od 1422 roku.

Morderca Polaków w Stołpcach w Nowogródczyźnie

Jak podał ukazujący się w Melbourne (Australia) dziennik „The Herald” z 20 października 1984 roku, Białorusin na służbie niemieckiej (hitlerowskiej) Iwan Avdzej, który podczas II wojny światowej – podczas okupacji niemieckiej (1941-44) był burmistrzem Stołpc (woj. nowogródzkie), opuścił Stany Zjednoczone Ameryki i jednocześnie zrezygnował z obywatelstwa amerykańskiego. Przyznał się on do odpowiedzialności za śmierć co najmniej 3000 Żydów i Polaków ze Stołpc. Gdyby dobrowolnie nie opuścił Stanów Zjednoczonych został by deportowany do Izraela lub Polski.

Wileńszczyzna w latach 1939-1944

W 1976 roku w Toronto w Kanadzie nakładem Biblioteki „Pogoń” i Białoruskiego Klubu Artystycznego ukazały się wspomnienia dra Józefa Małeckiego zatytułowane „Pod znakiem Pogoni”.

Autor wspomnień był Białorusinem i ponoć katolikiem (ponad 95% Białorusinów to prawosławni). Pochodził z rodziny ziemiańskiej (bardzo spolonizowanej), z powiatu dziśnieńskiego w województwie wileńskim (po 1945 r. Białoruś). Z zawodu był lekarzem (ukończył polski Uniwersytet w Wilnie) i przed wojną praktykował w Wołominie koło Warszawy. W latach 1939-44 był działaczem białoruskim na sowieckiej Wileńszczyźnie; w 1941 roku był jednym z założycieli i wiceprezesem Białoruskiego Komitetu Narodowego i blisko współpracował z białoruskim „prezydentem” Radosławem Ostrowskim. Po wojnie wyemigrował do Australii i mieszkał w Sydney.

Wspomnienia dra Małeckiego ze względu na liczne polonica powinny zainteresować wielu Polaków, a szczególnie polskich historyków: ich sposób przedstawiania oraz interpretowania spraw polskich i białoruskich.

Wspomnienia rozpoczynają się latem 1939 roku. Dr Małecki, dobrze sytuowany młody lekarz, własnym samochodem (!) udaje się na urlop w rodzinne strony. Jadąc kresowymi gościńcami rozczula się nad „niedolą” Białorusinów w Polsce, nad prześladowaniem białoruskiego życia narodowego, ma pretensje o to, że w katolickich kościołach na Wileńszczyźnie proboszczami, a w klasztorach zakonnikami są Polacy a nie Białorusini („zapomina” o tym, że ci księża i zakonnicy pochodzą właśnie nie z centralnej Polski, ale z Wileńszczyzny i że służą miejscowej od wieków ludności katolickiej, która, tak jak i oni, w większości uważała się za Polaków), a nawet i o to, że na Kresach nie było wystarczająco dużo lekarzy (czemu więc on sam praktykował w centralnej Polsce zamiast w swoich rodzinnych stronach?; wszak nic o tym nie pisze, że go do tego zmuszano!; czy praktykował w centralnej Polsce nie dlatego, że tam więcej zarabiał?!).

Tak rozmyślając i biadoląc doszedł dr Małecki do wniosku, że nadciągająca wojna polsko-niemiecka przyniesie ze sobą duże zmiany na lepsze dla Białorusinów, gdyż gorzej – jak za Polaków – być nie może. Dlatego rozpaczał widząc jak chłopi białoruscy wieźli swoich synów „do obcego (polskiego) wojska, aby walczyli i ginęli za cudzą sprawę”.

Wracając do Warszawy, dr Małecki spotkał się w Wilnie z redaktorem „Białoruskiej Krynicy” Janem Poźniakiem, który na zapytanie: „Co słychać w Warszawie?” otrzymał od Małeckiego następującą odpowiedź: „Niemal wszyscy Polacy chcą wojny, bo mówią, że nareszcie przyszła ta chwila, w której razem z Aliantami będą mogli Niemcom z garbować skórę i odebrać Gdańsk”. Większej bzdury nie można było powiedzieć, ale Małecki ciągnie swoją głupotę dalej: „Ale i na tych pychą otumanionych panów przyjdzie dzień sądu”. Pisze także o słabym morale wojska polskiego, różne bzdurne plotki o prezydencie Mościckim i o głupocie obrony Warszawy (chyba dlatego, że martwił się o swoje życie i mieszkanie).

Wojna wybuchła: od zachodu napadły na Polskę Niemcy i Słowacy, a od wschodu Związek Sowiecki i zakończyła się czwartym rozbiorem Polski, w którym oprócz Niemiec i Związku Sowieckiego partycypowała pośrednio Litwa, która przejęła od złodzieja Stalina arcypolskie Wilno i okolice, oraz Słowacja, która zajęła Spisz i Orawę.

Związek Sowiecki zagarnął m.in. Wileńszczyznę, Nowogródczyznę, Grodzieńszczyznę, Białostocczyznę z zawsze etnicznie polskimi Kurpiami (!) oraz Polesie, włączając te ziemie do sowieckiej Republiki Białoruskiej. Wilno zaś, które nacjonaliści białoruscy uważają za historyczną stolicę Białorusi Stalin sprezentował Litwie za zgodę na zainstalowanie sowieckich baz wojskowych na Litwie (co ułatwiło Moskwie zajęcie całej Litwy już w czerwcu 1940 roku). Przez wojnę dr Małecki znalazł się w Wilnie. Opisując w swoich wspomnieniach ten okres zauważa, zgodnie z prawdą, że w 1939 roku w Wilnie Litwini stanowili jedynie 2% ludności miasta, dlatego prawie nikt nie witał wkraczające do miasta wojska litewskie. Okupanci litewscy (to jego słowa) czuli się w Wilnie bardzo obco i aby móc rządzić miastem przywieźli z Kowieńszczyzny 20 000 Litwinów. Administracja litewska prowadziła zaciętą walkę z polskością i Polakami, m.in. policja litewska atakowała w kościołach: św. Jana, św. Kazimierza, w Ostrej Bramie i w katedrze tłumy wiernych śpiewających Boże coś Polskę.

Kiedy w czerwcu 1940 roku Litwa została przyłączona do Związku Sowieckiego, bolszewicy przeprowadzili w Wilnie, które liczyło wtedy ponoć 340 000 mieszkańców (?!), plebiscyt w sprawie języka wykładowego w szkołach. W plebiscycie tym 50% ludzi opowiedziało się za językiem polskim, 20% za rosyjskim (głównie Żydzi), 12% za białoruskim, 10% za żydowskim i tylko 8% za litewskim. Oczywiście dr Małecki pisząc o tym bardzo niepoważnie dowodzi, że większość ludzi na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie podających się za Polaków, to Białorusini, powierzchownie tylko spolonizowani. Według niego Polacy mieszkali tylko w majątkach ziemskich. Podane jednak przez samego Małeckiego fakty w różnych miejscach jego książki temu zaprzeczają.

Otóż w czerwcu 1941 roku wybuchła wojna niemiecko-sowiecka. Pomimo zdziesiątkowania Polaków przez bolszewików (sowieci wywieźli z Kresów kilkaset tysięcy Polaków, wiele tysięcy wymordowali, a przez wojnę poza Kresami znalazło się 100-200 tys. Polaków) siła żywiołu polskiego na Wileńszczyźnie wciąż była bardzo silna, czemu nie może, chociaż próbuje to robić nieudolnie, zaprzeczyć nawet autor omawianych tu wspomnień. Pisze np. że po ucieczce bolszewików z Grodna władzę w mieście i powiecie objęli Polacy. Burmistrzem miasta został p. Garbacewicz. Jednakże w krótkim czasie Niemcy ustanowili swoją władzę na nowo zdobytych terenach. 17 lipca 1941 roku ustanowili cywilną administrację na Wileńszczyźnie, Białorusi i w państwach bałtyckich – tzw. Reichskommissariat Ostland. Wilno zostało włączone do General Berzik Litauen, a Białostocczyzna i Grodzieńszczyzna do Prus Wschodnich.

Od tego czasu rozpoczyna się nowa karta w życiu dra Małeckiego, które koncentrowało się na budowaniu Białorusi na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie i na walce z Polakami i z polskością tych ziem. Okresowi temu autor poświęcił większość swoich wspomnień.

Z książki dowiadujemy się, że w walce z Polakami i polskością na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie odznaczyli się: U. Szawł – komendant policji białoruskiej w Mińsku w 1943 roku; Justyn Muraszka – do listopada 1941 roku burmistrz Oszmiany (tj. do czasu włączenia Oszmiany do niemieckiej administracji Litwy), następnie Wołożyna; Alojzy i Władysław Piacukiewicze – organizatorzy białoruskiej policji w Brasławiu, Baranowiczach, Słonimie i Nowogródku; Adam Dasiukiewicz . naczelnik powiatu Postawy; Julian Sakowicz – m.in. komendant policji białoruskiej w Mińsku; Jerzy Sobolewski – były poseł na Sejm RP, w 1942 roku burmistrz Słonimia, a w 1943 roku Baranowicz, w 1944 roku wiceprezydent Białoruskiej Centralnej Rady; Aleksander Rusak – w 1944 roku burmistrz Baranowicz; Stanisław Hrynkiewicz – prezes Białoruskiego Zjednoczenia Narodowego.

Jak zażarta i brutalna – wręcz bandycka była walka z Polakami i polskością udowadnia następujący fakt opisany przez Małeckiego. Otóż na Białorusi Sowieckiej w 1927 roku mieszkało według sowieckich danych ok. 100 000 Polaków, czynnych było 132 szkoły polskie i 67 kościołów katolickich. Kilka lat później Stalin zdziesiątkował Polaków i zamknął wszystkie szkoły i kościoły. Po zajęciu Białorusi przez wojska niemieckie arcybiskup wileński Romuald Jałbrzykowski, którego Małecki nazywa zajadłym wrogiem Białorusinów, wysłał 13 księży do pracy duszpasterskiej wśród katolików na sowieckiej Białorusi. Małecki, ponoć sam katolik, nazwał tę troskę abpa Jałbrzykowskiego o los katolików na Białorusi „nową polską awanturą, tym razem na ziemiach wschodniej Białorusi”. Nacjonaliści białoruscy specjalnie śledzili misjonarzy, a następnie wydawali ich w ręce niemieckich siepaczy. Ksiądz Głębowicz został przez Niemców na miejscu rozstrzelany, a resztę księży wysłano do obozów koncentracyjnych, ku wielkiej radości Małeckiego.

W Wilnie władzę sprawowali Niemcy z pomocą Litwinów. Okupant niemiecki, podobnie jak poprzednio sowiecki, wykorzystywał tak Litwinów w General Berzik Litauen jak i Białorusinów w General Berzik Weissrussland jako czynnik antypolski – pomocniczy do brudnej roboty przeciw Polakom. Szczególnie Litwini, judzeni przez Niemców i z własnej nienawiści Polaków, wykorzystywali swe stanowiska w administracji i samorządzie do szykanowania i uciskania tamtejszych Polaków. Lekceważeni przez Niemców, wyżywali się Litwini w gnębieniu Polaków do spółki z Niemcami i białoruskimi nacjonalistami oraz w zwalczaniu i niszczeniu wszelkich objawów polskiej kultury.

Na pierwszy ogień poszedł Kościół katolicki. W 1942 roku Litwini wywieźli z Wilna arcybiskupa Jałbrzykowskiego i kanclerza kurii wileńskiej do Kowna (stolica Litwy Kowieńskiej) oraz aresztowali w Wilnie i okolicy wielu polskich księży, otwierając tym pociągnięciem drogę do litwinizacji i białorutenizacji Kościoła katolickiego na Wileńszczyźnie. Zarząd archidiecezji objął, wbrew konkordatowi Polski z Watykanem!!!, biskup M. Reinys, obywatel litewski, wielki wróg Polaków. Niestety, miał on w tym poparcie Watykanu, a sympatyzujący z Niemcami papież Pius XII wyniósł go do godności arcybiskupa! Litwinizował on parafie wileńskie, a odebrany Polakom kościół św. Michała oddał grupce katolików białoruskich. Przystąpił także do nachalnego białoruszczenia katolików w „białoruskiej” części arcybiskupstwa wileńskiego, co radowało Małeckiego. Biskup Reinys wysłał do Mińska, za zgodą Niemców, litewskiego księdza Ignatevicziusa oraz księży białoruskich: Gljakowskiego, Rybałtowskiego, Malca, W. Godlewskiego, P. Tatarynowicza i W. Szutowicza, aby z tamtejszych niedobitków polskich z okresu stalinowskiego uczynić Białorusinów.

Specjalną uwagę powinniśmy zwrócić na wywody Małeckiego dotyczące okupacji niemieckiej i Armii Krajowej na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie w latach 1941-44.

Już od października 1939 roku, a więc natychmiast po zakończeniu działań wojennych, rozwijała się konspiracja polska na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie. Powstała z różnych formacji wojskowych Armia Krajowa, w okręgach Nowogródek i Wilno prowadziła od 1941 roku samoobronę przed Niemcami – walczyła o żywność, o niedawanie niewolniczego pracownika do Rzeszy, odbijała więźniów, jak również utrzymywała w terenie poczucie, że po klęsce Niemców wróci tu jedyna legalna władza – Polska.

Całą Wileńszczyznę zamieszkiwali w ok. 50% Polacy (były okręgi gdzie Polacy stanowili bezwzględną większość ludności), dlatego Armia Krajowa miała rekrutację naturalną, dlatego strzeżone i wspomagane przez wierną miejscową ludność oddziały polskie z miesiąca na miesiąc rosły w siłę. Polskie oddziały w maju 1944 roku liczyły 11 batalionów piechoty, cały 27-my i po dwa dywizjony 23-go i 26-go pułku ułanów, 2 kompanie saperów oraz po 1 kompanii łączności i lotniczej – razem ponad 8000 ludzi w polu (w lipcu 1944 r,. oddziały bojowe AK na Wileńszczyźnie liczyły 12 500 ludzi), a ponad dwa razy tyle zakonspirowanych oddziałów w „garnizonach”.

Oddziały polskie coraz intensywniej walczyły z Niemcami, osiągając znaczne sukcesy, przede wszystkim zaś dozbrajały się po każdej akcji. Tak np. tylko w Nowogródzkiem oddziały Armii Krajowej przez cały czas swego istnienia stoczyły z Niemcami ok. 150 walk i potyczek, a ponadto 80 walk w obronie ludności miejscowej. W wyniku tych akcji obwody (powiaty) szczuczyński, lidzki (75% Polaków!) i wołożyński przeszły całkowicie pod władzę polską, która objęła administrację, szkolnictwo oraz inne ważniejsze działy życia publicznego.

5500 żołnierzy Armii Krajowej brało udział w walkach o Wilno między 7 a 13 lipca 1944 roku, walnie przyczyniając się do wyzwolenia miasta spod okupacji niemieckiej. Na Górze Zamkowej w Wilnie powiewała chorągiew polska, mimo że ją dwukrotnie sowieciarze zdejmowali. A Depesza – szyfr Nr 371 VV555 donosiła władzom polskim w Londynie: „...Polskość miasta bije w oczy, Litwinów nie ma – gdyż koloniści uciekli, po mieście chodzi dużo naszych żołnierzy służba OPL polska, szpitale przepełnione – wszystkie w rękach polskich. W fabrykach i warsztatach tworzą się komitety i zarządy polskie”.

Jest faktem bezsprzeczny, że od lipca 1944 roku do lipca 1945 roku, tj. do czasu rozpoczęcia masowego wysiedlania Polaków do tzw. Polski Ludowej lub jałtańskiej Polski (w latach 1945-47 wysiedlono z Wileńszczyzny „litewskiej” 180 000, a z Wileńszczyzny „białoruskiej” 275 000 Polaków), Wilno było miastem prawie całkowicie polskim (nie licząc urzędników sowieckich) pod polityczną okupacją sowiecką. Uniwersytet i szkoły były polskie, odrodził się teatr polski, ukazywała się prasa polska, władzę duszpasterską ponownie sprawował arcybiskup Romuald Jałbrzykowski.

Innego zdania jest dr Józef Małecki. Twierdzi, że nieliczni Polacy na Wileńszczyźnie mieszkali tylko w majątkach (str. 69) i byli na tej ziemi okupantami-agresorami (str. 173), dlatego określa ich epitetami: nasi wrogowie (str. 115) i wredni Polacy (str. 129). Małecki twierdzi także, że podczas ostatniej wojny Polacy nagminnie współpracowali z administracją niemiecką (str. 52). Według niego administracja w Ostlandzie (Wileńszczyzna i Białoruś) była w rękach polskich volksdeutschów (str. 50), którzy de facto byli agentami polskimi i pracowali dla polskiego rządu w Londynie. Bardzo ujemnie i złośliwie pisze o Polakach (oczywiście wg Małeckiego Białorusini to chodzące anioły). Twierdzi, że Polacy urządzali prowokacje, za które musiał płacić naród białoruski (str. 64). Sam sobie jednak zaprzecza pisząc, że za 2 zabitych Niemców w Grodnie w 1942 roku, Niemcy rozstrzelali 100 przedstawicieli polskiej inteligencji w tym mieście.

W tym miejscu warto zaznaczyć, że zgodnie z instrukcjami Rosenberga, administracja niemiecka Ziem Wschodnich postawiła na narody, które stanowiły w międzywojennej Polsce mniejszości narodowe (poza Żydami) i zaczęła wygrywać najłatwiejszą propagandowo nutę – nutę antypolską. Na obszarach włączonych do Generalnego Komisariatu Białorusi Niemcy postawili na Białorusinów (co jest bezsprzecznym faktem) i jeżeli wykorzystywali również częściowo Polaków w dziedzinach gospodarczo-technicznych, to tylko z braku wykształconych Białorusinów.

Masowe aresztowania księży katolickich w Nowogródczyźnie, faworyzowanie Cerkwi prawosławnej na obszarach Generalnego Komisariatu Białorusi, utworzenie samodzielnej Cerkwi białoruskiej i popieranie białoruskiego szkolnictwa podstawowego – wszystko to prowadzić miało do pozyskiwania Białorusinów i do białorutenizacji tej części kraju.

Fikcja samorządu, używanie przez Niemców „armii” i policji białoruskiej i litewskiej do poniżających zadań (np. bandyckiej likwidacji Żydów), lekceważenie przez Niemców wszelkich petycji i ofert współpracy politycznej, wyzysk gospodarczy, branka masowa na roboty do Niemiec, ograniczanie swobód w dziedzinie życia kulturalnego – oto bilans wysługiwania się Białorusinów (jak również Litwinów i Ukraińców) Niemcom. Mimo świadomości bankructwa polityki współpracy z Niemcami Białorusini (a także Litwini i Ukraińcy) „trwali na swoim posterunku” w ciągu całego okresu okupacji niemieckiej, wykorzystując przyznane im przez Niemców drobne przywileje i stanowiska do likwidowania polskości na Ziemiach Wschodnich. Już Niemcy wycofali się z Mińska, a uczestnicy Kongresu Białoruskiego głosili wieczystą wrogość względem Polski i Polaków i wieczystą przyjaźń z Niemcami.

Małecki oczywiście wybiela wojenną współpracę nacjonalistów białoruskich z Niemcami twierdząc, że była ona nakazem chwili i samoobroną narodową przed agresorami polskimi i sowieckimi. I w tej części wspomnień Małecki „buja w obłokach”. Opisuje m.in. ponoć nieudany (a w rzeczywistości całkowicie udany!) atak polskich band (tak nazywa autor oddziały Armii Krajowej) na miasteczko Żodziszki, w którym stacjonowały faszystowskie oddziały białoruskie.

A oto jakie nie tylko brednie ale i obelgi napisał Małecki o Armii Krajowej: „...Pomocnikami Niemców na naszych ziemiach były polskie oddziały wojskowe, polska policja i różnego rodzaju ciemne typy polskie. Chociaż rząd polski w Londynie i polskie podziemie w Generalnej Guberni prowadzili wojnę z Niemcami, to jednak na ziemiach Zachodniej Białorusi (tj. Wileńszczyzny – M.K.) tak jedni jak i drudzy postanowili współpracować z Niemcami. Myśleli w ten sposób opanować administrację samorządową, a korzystając z protekcji niemieckiej tworzyli swoje oddziały wojskowe, podobnie jak to uczynił Piłsudski podczas I wojny światowej. Polskie oddziały wojskowe na terytorium Białorusi (tj. Wileńszczyzny – M.K.) liczyły w przybliżeniu: w Grodzieńszczyźnie 200 ludzi, w okręgu lidzkim 250-300 ludzi ze sztabem w Woronowie, w Nalibokach 250, w Stołpcach 150, Rubjeżewiczach 100, w okręgu baranowickim 150, w okręgu Wilejka 150 i na Wileńszczyźnie („litewskiej”, tj. Wilno i okolice) 350 ludzi. Razem 1600-2000 ludzi (dane te są dalekie od prawdy i, delikatnie mówiąc, autor wyssał je sobie z palca – M.K.). Do wiosny 1944 roku Niemcy płacili Armii Krajowej żołd, dawali uzbrojenie, rynsztunek, transport i instrukcje odnośnie działania, i się jej nie czepiali, kiedy jej bandy, wbrew umowie, napadały nie na partyzantów sowieckich, a tylko na białoruskich działaczy oświatowych i gromadzkich, do których strzelali zza węgła. Wiosną 1944 roku, kiedy Mikołajczyk dobijał targu ze Stalinem a Armia Czerwona z polskim wojskiem komunistycznym z dywizji im. T. Kościuszki zajęła całą Ukrainę i stała na polskim pograniczu, generał Bór Komorowski, jako naczelny dowódca polskiego podziemia, wydał rozkaz wszystkim oddziałom AK na Zachodniej Białorusi wykonywania rozkazów tylko sztabu głównego Armii Krajowej, jak również mobilizacji i zakładania urzędów polskich na tyłach armii niemieckiej. Wówczas Niemcy z Białorusinami rozbili oporne i wrogie punkty polskiej dywersji. Po tej akcji tylko drobna część Polaków pozostała w służbie niemieckiej. Inni wstąpili do partyzantki i starali się połączyć z sowieckimi bandami. Jednakże dowództwo partyzantki sowieckiej miało rozkaz od sztabu gen. Ponomareki likwidowania AKowców jako sojuszników niemieckich, którzy za namową Mikołajczyka nie chcą pogodzić się z oderwaniem Wileńszczyzny od Polski i włączenia jej do Białorusi. Los tych oddziałów był więc tragiczny. Latem 1944 roku, po zajęciu Wileńszczyzny przez bolszewików, większość AKowców, na czele z ich dowódcą, pułkownikiem Krzyżanowskim, zostało wziętych podstępem do niewoli sowieckiej i zlikwidowanych przez NKWD. Część ratując się od zagłady, dołączyła do białoruskiej antysowieckiej partyzantki”.

Tak wygląda historia Armii Krajowej na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie w ujęciu dra Józefa Małeckiego.

Takich bredni i obelg o Armii Krajowej nie pisano nawet w najbardziej tendencyjnych wydawnictwach w komunistycznej Polsce. Czytając wspomnienia dra Józefa Małeckiego należy pamiętać, że napisał je nacjonalista białoruski – wróg Polski, Polaków i wszystkiego co polskie!

Marian Kałuski

Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

25 Kwietnia 1926 roku
Urodził się Tadeusz Janczar, aktor teatralny i filmowy (zm. 1997)


25 Kwietnia 1943 roku
W wyniku tzw. sprawy katyńskiej zerwano polsko-radzieckie stosunki dyplomatyczne.


Zobacz więcej