Piątek 6 Grudnia 2024r. - 341 dz. roku,  Imieniny: Dionizji, Leontyny, Mikołaja

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 30.08.13 - 23:20     Czytano: [5934]

Gorzka prawda o Ukraińcach


Kościoły ukradzione Polakom/Kościołowi katolickiemu przez Ukraińców we Lwowie, czyli gorzka prawda o ukraińskiej Cerkwi grekokatolickiej

W 1939 roku Lwowie mieszkało ponad 150 000 Polaków-katolików i w mieście było 39 kościołów katolickich: Bazylika Metropolitalna Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (katedra) i kościoły parafialne: św. Anny, św. Antoniego Padewskiego (franciszkanie), Bożego Ciała (dominikanie), Matki Boskiej Śnieżnej, św. Mikołaja, św. Marii Magdaleny, św. Marcina, św. Andrzeja Apostoła (bernardyni), św. Elżbiety, św. Łazarza, św. Franciszka z Asyżu (kapucyni), Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, Matki Boskiej Różańcowej, Królowej Korony Polskiej (saletyni), św. Wincentego a Paulo, św. Piotra i Pawła na Sygniówce, Najświętszego Serca Jezusa na Batorówce (od 1939 r.); razem 18 kościołów parafialnych. Poza tym były we Lwowie 4 kościoły-kapelanie, 8 kościołów zakonnych i 9 innych, jak np. kościół seminaryjny, prebenda św. Łazarza (Encyklopedia Katolicka t. 11, Lublin 2006).

Po wypędzeniu przez okupanta sowieckiego do jałtańskiej Polski w latach 1945-46 około 90% Polaków ze Lwowa, władze sowieckie pozostawiły katolikom (Polakom) do celów kultu 4 kościoły: Bazylikę Metropolitalną Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, czyli katedrę oraz kościoły: Matki Boskiej Śnieżnej, św. Marii Magdaleny i św. Antoniego Padewskiego na Łyczakowie; wielu Polaków rozrzuconych po całym wielkim mieście miało bardzo daleko do kościoła. Pozostałe kościoły odebrano Kościołowi i w większości przeznaczono na cele pozakościelne (magazyny, muzea, hale sportowe, szpitale, budynki różnych instytucji); zburzono świątynię przy klasztorze sióstr Sacre Coeur i kościół Matki Boskiej Nieustającej Pomocy na Lewandówce. Niestety, władze sowieckie walczące zawzięcie z religią w swym państwie (m.in. w 1946 r. zlikwidowały ukraińską Cerkiew grekokatolicką) już 12 kwietnia 1951 roku zamknęły kościół Matki Boskiej Śnieżnej, a 22 października 1962 roku kościół św. Marii Magdaleny, z którego uczyniono salę koncertową. Katolikom pozostawiono do końca istnienia Związku Sowieckiego w 1991 roku tylko dwa kościoły: Bazylikę Metropolitalną Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i kościół św. Antoniego Padewskiego na Łyczakowie.

W 1991 roku upadł Związek Sowiecki i powstało po raz pierwszy w dziejach państwo ukraińskie w granicach ustalonych przez Stalina i Chruszczowa, a więc także ze Lwowem. W mieście, jak i całej tzw. Zachodniej Ukrainie, czyli terenach, które do 1945 roku należały do Polski, władzę objęli nacjonaliści ukraińscy – ludzie, którzy nienawidzą Polski, Polaków i wszystkiego co polskie, ludzie, którzy w latach 1943-45 brali udział w masowych i strasznie brutalnych rzeziach ludności polskiej (ludobójstwo!) na terenie Wołynia i Małopolski Wschodniej albo ich synowie i wnuki. Wszyscy oni za swoich bogów uznają ludobójców, jak np. Stepana Banderę, któremu stawiają pomniki, nadają honorowe obywatelstwo miast i jego imieniem nazywają ulice. Skandaliczne i oburzające w tym fakcie jest to, że nacjonalistom tym przewodzi w bardzo dużym stopniu, czyli ma wpływ na nich i ich urabia w nacjonalistyczno-faszystowskim i antypolskim duchu ukraińska Cerkiew grekokatolicka, która, odrodzona w 1991 roku, jest głównym wyznaniem we Lwowie i Małopolsce Wschodniej – Haliczynie. To jej biskupi święcą pomniki Banderze!

Ktokolwiek analizuje realia społeczno-polityczne na Zachodniej Ukrainie musi się zgodzić z tym, że ukraińska Cerkiew grekokatolicka od czasu arcybiskupa Andreja Szeptyckiego (1900-1944), który gratulował Hitlerowi jego podbojów i błogosławił ukraińską hitlerowską dywizję SS-Galizien (ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski Pojednania nie da się zbudować na kłamstwie „Rzeczpospolita” 3.11.2008) jest po prostu złym duchem ludzi tego regionu kraju. To ona w dużym stopniu jest winna temu co się tam działo i dzieje w odniesieniu do Polski i Polaków, a przede wszystkim do Polaków, Kościoła rzymskokatolickiego i wszystkiego co polskie w Małopolsce Wschodniej-Haliczynie. W wywiadach z polską Katolicką Agencją Informacyjną (21.6.2013) i następnie z „Naszym Dziennikiem” (28.6.2013), przeprowadzonych w związku z wizytą w Polsce abpa Światosława Szewczuka, zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, arcybiskup katolicki Lwowa Mieczysław Mokrzycki powiedział m.in.: „Oczekujemy, że podczas wizyty Konferencja Episkopatu Polski wesprze Kościół rzymskokatolicki na Ukrainie, którego znaczną część stanowią wierni polskiego pochodzenia. Upomni się o to, aby nasz Kościół traktowany był na równi z innymi obrządkami na Ukrainie i dla grekokatolików był Kościołem braterskim. Byśmy byli wspierani jako Kościół mniejszościowy przez Kościół większy i mocniejszy. Aby też dla nas, na Ukrainie, stały otworem drzwi świątyń greckokatolickich, tak jak ma to miejsce w relacjach międzykościelnych w Europie Zachodniej. Mam nadzieję, że abp Światosław, tak jak obiecał, załatwi pozytywnie sprawę oddania naszych świątyń...” oraz „Chcielibyśmy, żeby przy okazji podpisania deklaracji został potępiony ten skrajny nacjonalizm, który był ideologią w XX wieku i spowodował miliony ofiar. Jeżeli jest deptane prawo Boże „nie zabijaj”, to nie usprawiedliwia tego żadna ideologia czy konflikty międzynarodowe. Niestety, niebezpieczne jest to, że na Ukrainie właśnie skrajny nacjonalizm nie został jeszcze wykorzeniony. Tak samo zbrodnia wołyńska nie została – nie tylko przez państwo, ale także przez Kościół greckokatolicki – totalnie potępiona. Bywa wręcz przeciwnie. Na zachodniej Ukrainie (Małopolska Wschodnia), najbardziej naznaczonej cierpieniem, nacjonalistyczni liderzy wynoszeni są do rangi bohaterów. Niestety, także przez Kościół greckokatolicki, który często ukazuje ich jako wzór patriotów i chrześcijan. Trudno to zrozumieć. Przecież powinno się uwrażliwić wiernych na to, do czego doprowadził ten skrajny nacjonalizm ukraiński”.

Gdyby ukraińska Cerkiew grekokatolicka była prawdziwie chrześcijańskim Kościołem to wiele spraw z pewnością wyglądałoby we Lwowie i Małopolsce Wschodnie-Haliczynie zupełnie inaczej. Przysłowie mówi, że przykład idzie z góry. Jest wiele przykładów na to, że ukraińska Cerkiew grekokatolicka jest daleka od istoty chrześcijaństwa (wyjątki potwierdzają regułę!). Przytoczę tu tylko jeden przykład, ale najwymowniejszy z wszystkich. Otóż do czasu wypędzenia Polaków ze Lwowa przez sługę Szatana – jednego z największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości Józefa Stalina zaraz po II wojnie światowej, jedną z polskich i katolickich parafii w tym mieście była parafia p.w. Matki Bożej Królowej Polski na Zniesieniu. Po upadku Związku Sowieckiego ukraińska Cerkiew grekokatolicka bezprawnie zagarnęła (ukradła!) ten kościół i nadała mu nowe wezwanie – Matki Bożej Władczyni Ukrainy!!! Ile złośliwości i pogańskiego triumfalizmu nad drugim człowiekiem i bratem w Chrystusie miał ten duchowny (zapewne grekokatolicki arcybiskup większy Lwowa, kard. Myrosław Lubaczewśkyj!), który wybrał to wezwanie pełne nienawiści, a przez to świętokradcze wobec Matki Bożej! Gdyby ukraińscy grekokatolicy byli prawdziwymi chrześcijanami i katolikami, ludźmi kochającymi drugiego człowieka – nawet (zgodnie z nauką Pana Jezusa) nieprzyjaciela i prawdziwymi katolikami, to kościołowi lwowskiemu na Zniesieniu pozostawili by wezwanie Matki Bożej Królowej Polski, dlatego, że takie wezwanie wybrali budowniczowie kościoła, Matka Boża jest królową wszystkich ludzi, kult Matki Bożej jako Królowej Polski jest oficjalnie zatwierdzony przez Stolicę Apostolską, a przede wszystkim dlatego, że jak pisał prorektor Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie Myrosław Marynowycz: „Chrześcijanie powinni starać się przezwyciężyć jeden drugiego w miłości, a nie ambicji narodowej”. Postępując tak ukraińscy grekokatolicy, a przede wszystkim hierarchia tego obrządku, udowodnili by, że są prawdziwie chrześcijanami i katolikami. A swój patriotyzm i miłość do Matki Bożej powinni okazać wznosząc we Lwowie okazałe sanktuarium maryjne p.w. Matki Bożej Władczyni Ukrainy. Polacy także potwierdzili by to, że są prawdziwymi chrześcijanami, gdyby jeden z kościołów w Polsce otrzymał wezwanie Matki Bożej Władczyni Ukrainy. Dlaczego nie?! Przecież Matka Boża jest królową-władczynią wszystkich państw chrześcijańskich. Pan Jezus powiedział: „Po owocach ich poznacie”.

Jeśli więc hierarchowie i duchowni ukraińskiej Cerkwi grekokatolickiej są przeżarci nacjonalizmem i faszyzmem, nienawiścią do Polaków, to siłą rzeczy także świeccy członkowie tego Kościoła są wrogo nastawieni do Polaków, są nacjonalistami i faszystami. I w swoim zachowaniu kierują się wrogością do Polaków oraz właśnie ideologią nacjonalistyczno-faszystowską. Stąd w Małopolsce Wschodniej-Haliczynie, a nawet wśród ukraińskich grekokatolików w Polsce (Ukrainiec-grekokatolik Miron Sycz, który jest posłem na Sejm RP z ramienia Platformy Obywatelskiej i przewodniczącym sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych, powiedział publicznie: "Byłem chowany w nienawiści do Polaków" – Dziennik.pl 17.7.2013) jest tak nagminne łamanie 10 przykazań, a szczególnie przykazanie miłowania drugiego człowieka (bliźniego) i „nie kradnij”, czyli nie przywłaszczaj sobie rzeczy, które do ciebie nie należą. Dlatego tak wielka tam nienawiść do nie-Ukraińca i nie-grekokatolika, dlatego tak wielkie panujące tam bezprawie i barbarzyńskie metody działania. Dlatego cywilizacja zachodnia jest tam nieznana. Tak jak to było w Związku Sowieckim.

Związek Sowiecki był krajem bezprawia. Komuniści robili co chcieli i znani byli z prześladowania chrześcijan. Wszystkie kościoły traktowali jako własność państwa. Po wypędzeniu Polaków ze Lwowa (i z Kresów) przejęli większość kościołów, ignorując fakt, że nawet jeśli w danej parafii nie ma już wiernych, to kościół i budynek parafialny należy do Kościoła, który, w przypadku Kościoła rzymskokatolickiego, nie uległ likwidacji - zdelegalizowania (spotkało to ukraińską Cerkiew grekokatolicką). Każdy kraj i naród demokratyczny, cywilizowany i tolerancyjny wobec mniejszości narodowych i religijnych szanuje własność prywatną wszystkich ludzi oraz instytucji i wspólnot wyznaniowych.

W 1991 roku upadł Związek Sowiecki i m.in. jego Sowiecka Republika Ukraińska stała się niezależnym krajem. Jednocześnie 31 marca 1991 została zalegalizowana ponownie ukraińska Cerkiew grekokatolicka – i za zgodą Watykanu! - pod nacjonalistyczną (!) nazwą Kościół katolicki obrządku bizyntyjsko-ukraińskiego we Lwowie i Małopolsce Wschodniej-Haliczynie. Władzę we Lwowie i Haliczynie objęli nacjonaliści ukraińscy, którzy w przygniatającej większości są wyznania greckokatolickiego. Charakteryzuje ich m.in. nienawiść do Kościoła katolickiego, Polski i Polaków oraz wszystkiego co polskie, szczególnie w zasięgu ich ręki – ich władzy. Hierarchia i duchowieństwo grekokatolickie to także obrzydliwi nacjonaliści (wyjątki potwierdzają regułę!; miejmy odwagę nazywać rzeczy po imieniu!).
W niepodległej Ukrainie odrodziły się także struktury administracyjne Kościoła katolickiego wyższego szczebla (m.in. arcybiskupstwo lwowskie) i on i jego wierni zaczęli domagać się zwrotu kościołów zamkniętych przez władze sowieckie. Także we Lwowie. Oczywiście, katolicy nie potrzebują dzisiaj wszystkich kościołów, które należały i prawnie po dziś dzień należą do Kościoła katolickiego. Katolicki arcybiskup lwowski Marian Jaworski pragnął odzyskać tylko kilka kościołów. Niestety, do dziś dnia, pomimo wielkich starań, katolicy nie odzyskali ani jednego kościoła! Na początku lat 90. mówiono o zwrocie Kościołowi kościoła św. Elżbiety w zamian za przekazanie Ukraińcom kościoła rzymskokatolickiego na ich katedrę w Przemyślu (poprzednia ich katedra w tym mieście była także kościołem rzymskokatolickim, który ukradła Kościołowi i Polakom Austria!). Kiedy Ukraińcy dostali piękny kościół pojezuicki w Przemyślu, nacjonalistyczne władze Lwowa będące w zmowie z grekokatolickim arcybiskupem Lwowa, kard. Lubacziwśkym od razu przekazały kościół św. Elżbiety grekokatolikom, a oni bez najmniejszego wstydu z jawnej kradzieży kościół przejęli i uczynili w nim swój chram. Od tej pory i po dziś dzień trwa kradzież (polskich) kościołów katolickich przez Lwowską Radę Miejską i grekokatolickie arcybiskupstwo lwowskie. Bowiem nie tak dawno temu, bo w kwietniu 2009 roku grekokatolicki arcybiskup lwowski Igor Woźniak, prawdziwy polakożerca, przejął najstarszy kościół rzymskokatolicki we Lwowie – pw. św. Jana Chrzciciela, a wcześniej kościół św. Kazimierza, w którym urządził muzeum sztuki cerkiewnej. Jeszcze później, bo w 2011 roku media podały, że także z inicjatywy Lwowskiej Rady Miejskiej podjęta została w 2010 roku decyzja o otwarciu kościoła jezuitów jako greckokatolickiej świątyni garnizonowej, a 6 grudnia 2011 roku nastąpiło otwarcie kościoła jako świątyni greckokatolickiej. Katolicka Agencja Informacyjna (23.4.2009) podała, że zabytkowe kościoły polskie we Lwowie – żw. Jana Chrzciciela i św. Kazimierza przejęli ukraińscy grekokatolicy bez poinformowania o tym lwowskiej kurii metropolitalnej obrządku łacińskiego, co jest sprzeczne z kościelnym prawem kanonicznym. Podobnie było z kościołem jezuitów i wszystkimi innymi kościołami. Katolikom nie oddano żadnego kościoła, jedynie zezwolono im na odprawianie w niedzielę mszy w kościele Marii Magdaleny, który na co dzień jest świecką salą koncertową. W rozmowie z polską Katolicką Agencją Informacyjną (21.6.2013) abp Mieczysław Mokrzycki, rzymskokatolicki metropolita lwowski powiedział m.in.: „Pomimo starań nie odzyskaliśmy wielu dawnych świątyń, klasztorów i innych budynków kościelnych. Nie jest też łatwo pozyskać place pod budowę nowych kościołów...”. Co więcej, hierarchia grekokatolicka po chamsku (!) traktuje biskupów katolickich, o czym wspomniał abp. Mokrzycki w tej samej rozmowie mówiąc: „...wierzymy, że nie będzie już incydentów publicznego obrażania Rzymskokatolickiej Konferencji Episkopatu Ukrainy i jego przewodniczącego tak, jak miało to miejsce po zebraniu KEP w marcu br.: kiedy przestawiłem opinie na temat uczczenia zbrodni wołyńskiej greckokatolicki biskup pomocniczy archidiecezji lwowskiej Benedykt powiedział, że jest to tylko moje prywatne zdanie. Napisałem wtedy list do abp. Światosława (głowa Cerkwi grekokatolickiej na Ukrainie) z prośbą o publiczne przeprosiny, bo nie było to moje prywatne stanowisko, lecz głos przewodniczącego episkopatu, który mówi w imieniu społeczności. Jak na razie nie otrzymałem żadnej odpowiedzi”.
Władze Lwowa i Cerkiew grekokatolicka zupełnie ignorowały i ignorują fakt, że kościoły, które należały do Kościoła katolickiego zanim zostały bezprawnie zabrane przez władze sowieckie są nadal jego własnością. Traktują je jako własność narodu ukraińskiego. Cerkiew grekokatolicka łamie tym samym odnośne budynków kościelnych paragrafy Kodeksu Prawa Kanonicznego Kościoła katolickiego z 1917 roku i VII przykazanie boskie: „Nie kradnij”. Oburzające jest nie tylko jej zachowanie, ale także Stolicy Apostolskiej, która udaje, że tego bezprawia i grzechu nie widzi! Zadowala się tym, że ukraińska Cerkiew grekokatolicka uznaje papieża. A wszystko inne – to, że nie jest to żadna wspólnota chrześcijańska jest dla niej nieważne. Gorzej, Watykan załatwia sprawę beatyfikacji (wyniesienia na ołtarze) ojca duchowego pogańskiego i zwyrodniałego nacjonalizmu ukraińskiego, arcybiskupa Andreja Szeptyckiego, który nienawidził Polaków, a także kłaniał się Hitlerowi i wspierał jego podboje (ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski Pojednania nie da się zbudować na kłamstwie „Rzeczpospolita” 3.11.2008). Episkopat polski, posłuszny sługa Watykanu, nawet w jego akcjach antypolskich (np. zaplanowana przez Watykan depolonizacja katolików na Ukrainie, Białorusi i Rosji!), także udaje, że nic złego się nie dzieje, o czym wyraźnie mówi arcybiskup lwowski Mieczysław Mokrzycki (KAI 21.6.2013). Między innymi te i podobne zachowania Watykanu (w sprawach polskich także ignoruje prześladowanie Polaków w Wilnie przez równie nacjonalistyczny Kościół litewski) przyczyniają się w dużym stopniu do kryzysu wiary i upadku Kościoła w cywilizowanym świecie – krajach Zachodu. Ludzie nie widzą w Kościele strażnika nauki Jezusa Chrystusa, a tylko zwierzęcy nacjonalizm. Widzą także na każdym kroku upadek moralny instytucji kościelnych (np. skandale w Watykanie, pedofilia wśród księży). Co to za chrześcijański Kościół, w którym jeden chrześcijanin-katolik nienawidzi drugiego chrześcijanina -katolika i go prześladuje?!

Ukraińska Cerkiew grekokatolicka, całkowicie ignorując prawowitego właściciela kościołów rzymskokatolickich we Lwowie (i całej Małopolsce Wschodniej) – Kościół katolicki i potrzeby katolików lwowskich, bezprawnie (prawo świeckie w każdym cywilizowanym kraju i Kodeks Prawa Kanonicznego Kościoła katolickiego i wbrew przykazaniu boskiemu „Nie kradnij”), przywłaszczyła sobie następujące kościoły rzymskokatolickie we Lwowie: Matki Boskiej Śnieżnej, św. Anny, św. Elżbiety, św. Zofii, św. Łazarza, św. Andrzeja (bernardynów), Bożego Ciała (dominikanów), św. Piotra i Pawła (jezuitów) – cerkiew wojskowa, św. Michała Archanioła (karmelitów trzewiczkowych), MB Nieustającej Pomocy i św. Józefa, Świętej Rodziny, MB Różańcowej (reformaci), św. Józefa i bł. Andrzeja Boboli, św. Franciszka z Asyżu, Królowej Korony Polskiej, Matki Boskiej Ostrobramskiej, p.w. Zaślubin Maryi Panny, Wszystkich Świętych, św. Jana Chrzciciela, kościół i klasztor oo. karmelitów bosych pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny (obecnie monastyr ojców studytów), kościół klasztorny pw. MB Gromnicznej.

Władze miasta przekazały także Cerkwi prawosławnej kościoły katolickie: św. Mikołaja (obecnie katedra prawosławna), Świętej Rodziny (reformatów), Najśw. Serca Pana Jezusa (franciszkanek Najśw. Sakramentu) i św. Piotra i Pawła na Sygniówce oraz kościół Niepokalanego Poczęcia NMP (kapucyni) adwentystom, kościół Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa baptystom i kościół św. Marcina Bpa chrześcijanom wiary ewangelickiej.

Nienawidź i zabijaj dla wielkości i chwały Ukrainy

Dzisiejsze ziemie ukrainne to tereny między Polską na zachodzie, Białorusią na północy, Rosją na wschodzie i Morzem Czarnym na południu. Z tym że właściwa (historyczna) Ukraina to tylko Wołyń, Podole i Kijowszczyzna po Sumy i Połtawę na wschodzie i Kirowohrad na południu. Doniec, Krym czy Odessa nigdy nie były ukraińskie i do dziś dnia przeważa tam ludność rosyjska lub rosyjskojęzyczna. Tak samo Haliczyna-Galicja Wschodnia-Małopolska Wschodnia i Ruś Zakarpacka oraz Bukowina to nie historyczne ziemie ukraińskie, ani nigdy nie były ziemiami etnicznie ukraińskimi. Rusini w Małopolsce Wschodniej i na Rusi Zakarpackiej to zupełnie inne narody. Z nimi to zupełnie podobna sytuacja jaka panuje między Niemcami, Austriakami, Szwajcarami języka niemieckiego i Luksemburczykami. Wszyscy mówią po niemiecku, ale tylko Niemcy są Niemcami. Austriacy (poza okresem międzywojennym i II wojny światowej, kiedy uważali się za Niemców z przyczyn politycznych), Szwajcarzy języka niemieckiego i Luksemburczycy nie uważają się za Niemców, tak jak Rusini Zakarpaccy nie uważają się po dziś dzień za Ukraińców i domagają się autonomii w ramach państwa ukraińskiego, a chociaż są także grekokatolikami, nie należą do ukraińskiej Cerkwi grekokatolickiej! Tylko od ponad stu lat za Ukraińców uważają się Rusini zamieszkujący dawną Ruś Halicką. Chociaż Ukraińcami nie są z powodów historycznych, językowych, kulturalnych i religijnych za takich się uważają i mają do tego prawo, tak ja mieli by prawo uważać się za Polaków, co w przeszłości w wielu przypadkach miało miejsce. Niestety, Austriacy, aby móc okupować Galicję, zasiali w nich nienawiść do Polaków. I co ciekawe i oburzające z punktu widzenia chrześcijańskiego to to, że Austryjacy przekupili biskupów grekokatolickich i oni pierwsi stali się wrogami wolnej Polski, Polaków i wszystkiego co polskie; biskupi tę swoją nienawiść przelali na swoich duchownych, a ci na Rusinów!

Do XX wieku, a w zasadzie do 1991 roku nigdy nie było państwa ukraińskiego (ojcem dzisiejszego państwa ukraińskiego i twórcą jego granic jest nie kto inny, jak tylko Józef Stalin – jeden z największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości). Jednak na przełomie XIX i XX wieku, a więc w okresie panującego odrodzenia narodowego w Europie wśród niehistorycznych narodów (do których zaliczali się Ukraińcy), wśród wielu mieszkańców ziem ukrainnych i Galicji Wschodniej/Małopolski Wschodniej zaczęła się rodzić świadomość odrębności narodowej z jednoczesną wolą posiadania własnego państwa. I widzieli je nie tylko na terenach, na których dominowa ludność uważająca się za Ukraińców, ale także na terenach gdzie stanowili oni mniejszość ludności, czyli na terenach etnicznie mieszanych, na których nie odgrywali żadnej znaczącej roli, jak np. właśnie w Galicji Wschodniej/Małopolsce Wschodniej, gdzie dominującą grupę ludności w życiu kraju zawsze stanowili Polacy, i na wschodnich i południowych terenach dzisiejszej Ukrainy, gdzie dominowali i dominują Rosjanie. Nacjonaliści ukraińscy w sprawach przez siebie ustalonych granic nie myśleli o żadnym kompromisie z Polakami i Rosjanami. A w jaki sposób chcieli zrealizować swój plan Ukrainy od Krakowa po Morze Kaspijskie mówią: 10 przykazań Ukraińskiej Partii Ludowej, sformułowane przez nacjonalistę ukraińskiego z gubernii połtawskiej Mykołę Iwanowicza Michnowśkyego (1873 – 1924), który na początku XX w. postulował powstanie niepodległego państwa ukraińskiego i sformułował hasło: „Ukraina dla Ukraińców” oraz w 1903 roku opracował treść tzw. 10 Przykazań dla Ukraińców, szeroko kolportowanych wśród społeczeństwa ukraińskiego na rosyjskiej Ukrainie, a następnie wśród Rusinów w zaborze austriackim (Galicja Wschodnia/Małopolska Wschodnia), oraz w diasporze jako manifest ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego. Zdaniem historyka polskiego Lucyny Kulińskiej ulotka miała na celu wzniecanie nienawiści Ukraińców do innych narodowości w celu walki o niepodległość Ukrainy (Lucyna Kulińska Działalność terrorystyczna i sabotażowa nacjonalistycznych organizacji ukraińskich w Polsce w latach 1922-1939, Kraków 2009; Krzysztof Łada, Teoria i ludobójcza praktyka ukraińskiego integralnego nacjonalizmu wobec Polaków, Żydów i Rosjan w pierwszej połowie XX wieku. [w:] Czesław Partacz, Bogusław Polak, Waldemar Handke (red.), Wołyń i Małopolska Wschodnia 1943-1944, Koszalin-Leszno 2004).

Oto treść tych przykazań:
1. Jedna, jedyna, niepodzielna, niepodległa, wolna, demokratyczna Ukraina – republika ludzi pracujących. Oto narodowy ogólnoukraiński ideał. Niech każde ukraińskie dziecko pamięta, że narodziło się ono na ten świat, by spełnić ten ideał.
2. Wszyscy ludzie są twoimi braćmi, ale Moskale, Lachy (Polacy – m.k.), Węgrzy, Rumuni i Żydzi – to wrogowie naszego narodu, dopóki oni panują nad nami i wyzyskują nas.
3. Ukraina dla Ukraińców! Wygoń więc zewsząd z Ukrainy obcych – gnębicieli.
4. Zawsze i wszędzie używaj ukraińskiego języka. Niech ani twoja żona, ani twoje dzieci nie kalają twojego domu mową obcych – gnębicieli.
5. Szanuj działaczy rodzinnego kraju, nienawidź jego wrogów, znieważaj przechrztów – odstępców, a będzie dobrze całemu twojemu narodowi i tobie.
6. Nie zabijaj Ukrainy swoją obojętnością dla ogólnonarodowych interesów.
7. Nie stań się renegatem – odstępcą.
8. Nie okradaj własnego narodu pracując dla wrogów Ukrainy.
9. Pomagaj swojemu rodakowi przed innymi. Trzymaj się kupy.
10. Nie bierz sobie żony z obcych, gdyż twoje dzieci będą twoimi wrogami; nie przyjaźń się z wrogami naszego narodu, bo tym dodajesz im siły i odwagi; nie zadawaj się z gnębicielami naszymi, bo zostaniesz zdrajcą.

Dekalog UPL posłużył jako wzór dla późniejszego Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty - Dziesięcioro przykazań ukraińskiego nacjonalisty, który w 1929 roku opracował i wydał jako broszurę bliski współpracownik ukraińskiego führera Stepana Bandery (który był odpowiedzialny za masowe rzezie Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach 1943-45; a wspomnieć tu trzeba, że nienawiść do Polaków wyniósł z domu; jego ojciec Andrej był księdzem grekokatolickim, o którego beatyfikację starają się dzisiaj w Watykanie Ukraińcy!, aby ona opromieniowała samego terrorystę i bandytę Stepana Banderę) Stepan Łenkawski (1904-1977); na jej powstanie duży wpływ miała ukraińska doktryna nacjonalistyczno-faszytowska, którą przyjęli wszyscy ukraińscy nacjonaliści. Motto do Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty napisał pionier faszyzmu ukraińskiego Dmytro Doncow (1883-1973). Oto treść ukraińskiego nacjonalistyczno-faszystowskiego Dekalogu:
Ja - Duch odwiecznej walki, który uchronił Ciebie od potopu tatarskiego i postawił między dwoma światami, nakazuję nowe życie:
1. Zdobędziesz państwo ukraińskie albo zginiesz walcząc o nie.
2. Nie pozwolisz nikomu plamić sławy ani czci Twego Narodu.
3. Pamiętaj o wielkich dniach naszej walki wyzwoleńczej.
4. Bądź dumny z tego, że jesteś spadkobiercą walki o chwałę Trójzęba Włodzimierzowego.
5. Pomścij śmierć Wielkich Rycerzy.
6. O sprawie nie rozmawiaj z kim można, ale z tym, kim trzeba.
7. Nie zawahasz się spełnić największej zbrodni, kiedy tego wymaga dobro sprawy.
8. Nienawiścią oraz podstępem będziesz przyjmował wrogów Twego Narodu.
9. Ani prośby, ani groźby, tortury, ani śmierć nie zmuszą Cię do wyjawnienia tajemnic.
10. Będziesz dążył do rozszerzenia siły, sławy, bogactwa i obszaru państwa ukraińskiego nawet drogą ujarzmienia cudzoziemców.

Terror władz ukraińskich, Cerkwi grekokatolickiej i Ukraińców skierowany wobec Polaków w Małopolsce Wschodniej w latach 1918-19

Z pomocą właśnie upadającej cesarskiej Austrii nacjonaliści ukraińscy dokonali 1 listopada 1918 roku zbrojnego zamachu stanu w Galicji Wschodniej (Małopolsce Wschodniej) i ogłosili utworzenie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Rządy ukraińskie w Małopolsce Wschodniej od 1 listopada 1918 do 15 lipca 1919 roku odznaczały się wyjątkowym terrorem i brutalnością w stosunku do 1,5 milionowej ludności polskiej zamieszkującej ten teren. Potwierdza to szereg dokumentów.
Zaraz po opanowaniu Małopolski Wschodniej, władze ukraińskie aresztowały kilka tysięcy co aktywniejszych polskich działaczy niepodległościowych i społecznych. Osadzono ich w licznych więzieniach i obozach dla internowanych – obozach koncentracyjnych, z których największe i najsroższe były w Kosaczowie na Pokuciu i Mikulińcach koło Tarnopola. Jednym z dokumentów zbrodni ukraińskich popełnionych w latach 1918-19 na narodzie polskim jest książka Stanisława Łozy Czy wiesz kto to jest? (Warszawa 1938), która składa się z krótkich biogramów znanych w Polsce osób. Z biogramów m.in. Juliana Becka, Witolda Cieńskiego, Henryka Damma, Stefana Dąbkowskiego, Władysława Dobrowlańskiego, Jana Drużby, Józefy Fuksówny, Adama Galińskiego, Zbigniewa Garlińskiego, Bolesława Rosłanowskiego, Teodora Seidlera, Władysława Smolenia, Kazimierza Sołtysika i Józefa Olszyna-Wilczyńskiego dowiadujemy się, że wszyscy oni przeszli przez ukraińskie więzienia lub obozy koncentracyjne w Małopolsce Wschodniej w latach 1918-19 (obozy koncentracyjne - wymysł angielski podczas wojny z Burami w Południowej Afryce, Ukraińcy szybko adoptowali u siebie).
Biskup Wincenty Urban w pracy Ostatni etap dziejów Kościoła w Polsce... 1815-1965 (Rzym 1966) wymienia nazwiska księży polskich, którzy zostali zamordowani przez Ukraińców. Śmierć ponieśli m.in. ks. kanonik Wincenty Czyżewski z Sokolnik k. Lwowa (12.11.1918), ks. Adam Hintschl z Biłki Szlacheckiej (29.12.1918), ks. Wawrzyniec Czernik w Pustomytach (pocz. 1919 r.), ks. Walerian Raba w Skałacie, ks. Jan Ruciński z Potylicza, wyjątkowo brutalnie zamordowano ks. Jana Dziugiewicza z Porchowej k. Buczacza (25.5.1919) i wielu innych. Aresztowano 85 księży katolickich i zniszczono kilkadziesiąt kościołów rzymsko-katolickich. Aresztowanych księży katolickich z Kamionki Strumiłowej (woj. tarnopolskie) i okolicznych parafii uratowała od wywiezienia do obozu jenieckiego manifestacja kilku tysięcy wiernych i interwencja ukraińskiego zakonnika bazyliańskiego ojca Cegielskiego. Nacjonaliści ukraińscy mordowali także propolsko nastawionych Ukraińców, w tym także grekokatolickich księży, jak np. ks. Kiryłowicza w Kołomyi (Kamil Barański Przeminęli zagończycy, chliborobi, chasydzi.. . Londyn 1988).

O zezwierzęceniu się licznych rzesz ukraińskiego duchowieństwa grekokatolickiego, rzekomych kapłanów Jezusa Chrystusa!, podczas tej wojny można napisać całą grubą książkę. Informacje dochodzące zza ukraińskiej linii frontu wskazywały wyraźnie na niektórych duchownych greckokatolickich jako inicjatorów prowadzonych czystek etnicznych. Kapłani uniccy niejednokrotnie wzywali swoich wiernych do działania i podżegali do zabójstw. Przykładowo, ks. Czajkowski z Sambora nawoływał, aby: „wyrżnąc wszystkich lackich (polskich – m.k.) księży i zapewniał, że jako pierwszy by zarżnął” (F. Rzemieniuk Cerkiew greckokatolicka w Małopolsce Wschodniej a ukraiński ruch nacjonalistyczny (na przykładzie wydarzeń z przełomu 1918-1919 r.) , Rocznik Historyczno-Archiwalny, t. VI, Przemyśl 1989). W archiwum zachowała się odezwa kapłana grekokatolickiego następującej treści: Nie odpuszczonym grzechem jest dać choćby wody zranionemu Lachowi (…) Zrywajcie drogi za nimi i przed nimi, zabijajcie ich we śnie i na kwaterach i nie znajcie litości wobec nich” (Archiwum Akt Nowych, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, sygn. 2858, op. cit. s. 42). Grekokatolicki ksiądz Dmyterko z parafii w Byczkowcach k. Czortkowa (we wsi mieszkało więcej Polaków niż Ukraińców) osobiście katował polskie kobiety nahajką, a zakonnicy z klasztoru grekokatolickich bazylianów w Żółkwi nawoływali z ambony do pogromów polskiej ludności cywilnej (F. Rzemieniuk Cerkiew greckokatolicka. .. s. 69). Dowódca Wojsk Polskich gen. Tadeusz Rozwadowski zwrócił się w pierwszych dniach stycznia 1919 roku do grekokatolickiego metropolity lwowskiego Andeja Szeptyckiego z prośbą o wpłynięcie na podległe mu duchowieństwo, aby swoim autorytetem zahamowało wzbierającą falę mordów na bezbronnej ludności polskiej. Niestety, abp Szeptycki prośbę tę zignorował! A inne jego połowiczne działania w tym kierunku były ignorowane przez nastawione szowinistycznie i przeżarte bandytyzmem duchowieństwo grekokatolickie.

Strasznym dokumentem są wspomnienia Stanisława Kroczaka, zamieszczone w „Biuletynie Koła Lwowian” w Londynie (nr 19-20 1971) pt. Sokolniki w obronie Lwowa, w których autor, naoczny świadek opisywanych wydarzeń, pisze m.in.: „Gdy wieś zaczęła się palić (podpalona przez Ukraińcśw – m.k.), delegacja wsi w osobach: proboszcz ks. Czyżewski, kier. Szkoły Gerstman oraz wójt Hubisz z synem Janem udali się do Ukraińców z białą chorągwią. Potraktowano ich prawdziwie po hajdamacku. Związano ręce kolczastym drutem i skatowanych zamordowano...”. M.J. Wielopolska, która jako jedna z ocalałych ofiar, opisała Z krwawych dni Złoczowa 1919 roku (Złoczów 1921) życie pod okupacją ukraińską w Złoczowie i koszmar więzienia ukraińskiego w starym zamku złoczowskim. Zbrodnie popełnione przez Ukraińców w Złoczowie bardzo zaszkodziły ich sprawie w Zachodniej Europie! Dr Elżbieta Dębicka w swoich wspomnieniach pt. Polskie organizacje w Tarnopolu w 1918/1919 („Niepodległość” t. XVIII, Warszawa 1937), opisując przeżycia własne pod rządami Ukraińców stwierdza, że niszczono pomniki Adama Mickiewicza, bito na ulicy rozmawiających po polsku, w obozach jeńców i szpitalach „chorzy na tyfus ze zdrowymi, robactwo, na cały dzień ćwiartka chleba i burak podlany wodą”; w marcu 1919 komendantem Tarnopola został sotnik dr Ciokan, który poprzednio zdobył ponurą sławę dzięki masowym aresztowaniom Polaków w Złoczowie, maltretowaniem ich i skazaniem 16 niewinnych ludzi na śmierć przez rozstrzelanie. Pomocnikiem jego był podobny zwyrodnialec Wowk. Nominacja Ciokana – stwierdza Dębicka, a za nią Władysław Pobóg-Malinowski w Najnowszej historii politycznej Polski (t. 2 Londyn 1956) – przeraziła tarnopolan; istotnie z chwilą jego przybycia rosła szybko ilość Polaków aresztowanych; w trakcie śledztwa „bito, katowano do utraty przytomności” – kilku Polaków i tu skazano na śmierć i rozstrzelano. Witold Huppert w swojej książce Walki o Lwów (Warszawa 1933), opartych na połączeniu wspomnień osobistych i relacji uczestników z dokumentami z archiwów, stwierdza, że Ukraińcy w okresie swoich rządów „terrorem zmuszali wszędzie ludność polską do spokoju”; terror przeradzał się wielokrotnie w „masowe internowania Polaków w obozach, w niezliczone aresztowania, a nawet gwałty i mordy, popełniane na zupełnie niewinnych ludziach, jak np. w Złoczowie (str.16); „prawie żadna polska wieś w pobliżu Lwowa nie uszła pożarowi i rabunkowi”; w Brzuchowicach „wymordowano bestialsko bezbronnych kolejarzy” polskich (str. 120); w wojsku ukraińskim nie brakowało – i to w dużej ilości „ludzi, dla których ta walka była tylko okazją do hulaszczego życia na tyłach frontu” (str. 96); ogłoszony tamże (na str. 200) raport kapitana Żebrowskiego, szefa służby bezpieczeństwa w Dowództwie „Wschód” mówi o „Polakach w Małopolsce Wschodniej ginących z głodu w obozach dla internowanych lub też wprost bez żadnego powodu mordowanych przez bandy lub ad hoc utworzone sądy”, o „znęcaniu się Ukraińców nad jeńcami, a nawet nad pojmanymi polskimi sanitariuszkami”.
Nawet ukrainofil i człowiek o nieciekawej przeszłości politycznej (dlatego tak łatwo jest mu być źle nastawionym do Polaków), a z wykształcenia historyk Maciej Kozłowski w swej książce o wojnie polsko ukraińskiej 1918-19 pt. Między Sanem a Zbruczem (Kraków 1990), w której stara się wybielać Ukraińców, w świetle znanych faktów musiał napisać: że ze strony ukraińskiej „...zdarzały się, nieodłączne od wojny przypadki brutalności, rabunków, zabójstw... W czasie pierwszego dnia walk (o Lwów 1 listopada 1918 – m.k.) Ukraińcy z grupy atamana Dołuda... dopuścili się mordów na jeńcach (polskich – m.k.)”. Po wypędzeniu ukraińskich uzurpatorów ze Lwowa przez Polaków po trzech tygodniach walk w mieście, Ukraińcy koniecznie chcieli mścić się na ludność miasta, bez przerwy je ostrzeliwując z dalekonośnych armat i wziąć je głodem i przez brak wody pitnej. Kozłowski pisze: „29 grudnia (1918 r.. –m.k.) Ukraińcy zdobyli wodociągi miejskie (za miastem) i odcięli dopływ wody (do mieszkań lwowian – m.k.). Następnego dnia celny pocisk artyleryjski zniszczył turbiny w elektrowni i miasto pozostało bez światła. Otoczenie Lwowa szczelnym pierścieniem wojska odcięło dowóz żywności i zaopatrzenia. W szpitalu miejskim zanotowano pierwsze przypadki tyfusu” i dalej: „wojna (a właściwie ukraińska okupacja Małopolski Wschodniej! – m.k.) z każdym dniem staje się bardziej zacięta i okrutna... zaczyna się polowanie na szpiegów, rozstrzeliwanie, brutalne traktowanie jeńców. W pierwszych dniach grudnia (1918 r. – m.k.) Ukraińcy palą polską wieś Sokolniki, do Lwowa docierają wiadomości o rozstrzeliwaniu Polaków (cywili! – m.k.) w Złoczowie... Strategicznie bezsensowny, a politycznie zabójczym pociągnięciem było ostrzelanie przez Ukraińców pociągu odwożącego zgodnie z zapowiedzią delegację aliantów z Lwowa do Przemyśla”. I kończy tak: „... opisy toczących się walk... mówiące o okrucieństwach strony ukraińskiej przedstawione zostaną szczegółowo w czasie sejmowej debaty 9 lipca 1919 roku”.

Kto tu jest strategicznym partnerem kogo i w czym?

Po II wojnie światowej granice polityczne Europy Wschodniej uległy zmianie i przez to miały miejsce wysiedlania ludności, w tym także Polaków. Z Kresów wojna – pierwsza okupacja sowiecka 1939-41, okupacja niemiecka 1941-44 i rzezie Polaków przez Ukraińców oraz ponownie okupant sowiecki po wojnie wypędziły prawie 3 miliony Polaków, z terenów, które po upadku Związku Sowieckiego należą przez sadyzm historii i dzięki Józefowi Stalinowi – jednemu z największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości do Ukrainy, Białorusi i Litwy. Na pewno polskie Kresy nie należą do Ukrainy, Białorusi i Litwy w imię sprawiedliwości dziejowej! Bo trudno uznać Stalina za narzędzie tej sprawiedliwości. To prezent od Szatana i jemu powinni Ukraińcy (a nie jakiemuś Stepanowi Banderze, który w tym kierunku NIC nie zrobił), Białorusini i Litwini wznieść niebosiężny Pomnik Wdzięczności w swojej stolicy i jego ogłosić patronem swoich państw.
Pod koniec sierpnia 2013 roku w Berlinie odbyły się obchody Niemieckiego Dnia Stron Ojczystych. W posłaniu do uczestników obchodów prezydent Niemiec Joachim Gauck napisał, że utrata małej ojczyzny należy do najstraszniejszych wydarzeń, jakie mogą przytrafić się człowiekowi. Prezydent podziękował wschodnim i południowo-wschodnim sąsiadom Niemiec za odbudowanie zniszczonych pomników niemieckiej historii (PAP 24.8.2013).
W granicach nowej Polski znalazły się odłączone od Niemiec ziemie na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej – starodawne ziemie piastowskie oo 800 lat o wspólnej jednak historii polsko-niemieckiej. W wolnej od 1989 roku Polsce nie fałszuje się historii tych ziem, wspiera mniejszość niemiecką, a także zadbano o szereg pomników niemieckiej historii tych ziem.
Niestety, na Ukrainie, Białorusi i Litwie, które to państwa są wolne od 1991 roku ale rządzone przez ludzi zionących nienawiścią do Polski, Polaków i wszystkiego co polskie, tak jak za czasów sowieckich tak i dzisiaj – pomimo podpisanych z Polską traktatów! - prześladuje się pozostałą tam ludność polską, wcale lub prawie wcale nie wspiera się jej działalności, w obrzydliwy sposób fałszuje się polską historię tych ziem, no i nie tylko, że nie dba się o pomniki polskiej historii na tych ziemiach, ale robi wręcz wszystko aby je zniszczyć. Przy pełnej albo prawie pełnej aprobacie wszystkich władców Polski od 1989 roku, którzy uważają Ukrainę i Litwę za strategicznego partnera Polski. – Wychodzi na to, że to strategiczne partnerstwo ogranicza się do tego, że Polska jest strategicznym partnerem Ukrainy, Białorusi i Litwy w ich walce z polskością na Kresach.

Zborów, czyli ukraińska historia pełna banialuków i głupot

Jedną z miejscowości związanych bliżej z historią Polski i Ukrainy jest Zborów. Jest ona także związana z jedną z banialuk i głupot, od których roi się historia pisana przez Ukraińców – nacjonalistów i tzw. historyków. Jak chociażby ta głupota, że Kraków założyli Ukraińcy (AHISTORIA 12.5.2010), czy ta, w którą wierzą Ukraińcy po dziś dzień pisząc o tym, że po stłumieniu powstania kozackiego 1595-96 Polacy jego przywódcę Semena Najewajkę mieli upiec we wnętrzu miedzianego wołu (Wikipedia.pl), co jest i mało prawdopodobne i na co nie ma najmniejszego dowodu. Albo te, że to Ukraińcy pobili Turków pod Wiedniem (T. Czuhłyba „Wiedeń 1683. Ukraina-Ruś w bitwie o Złote Jabłko Europy”, Narodowa Akademia Nauk Ukrainy), bolszewików w 1920 roku – tzw. „Cud nad Wisłą” (Marian Kałuski „Kresy w życiu Polski...” Nr 49) czy że zdobyli Monte Cassiono w 1944 roku (Marian Kałuski „Ukraiński zamach na Polskie Sanktuarium Narodowe pod Monte Cassino” Londyn 1989). Zborów jest kolejnym przykładem niepoważnego interpretowania niemiłych dla Ukraińców faktów historycznych.

Zborów to miasteczko w Małopolsce Wschodniej, na dzisiejszej tzw. Zachodniej Ukrainie, które do 1945 roku należało do Polski. Było miastem powiatowym w województwie tarnopolskim. Zborów został założony w XVI w. przez Zborowskich, szlachtę polską przybyłą na te ziemie z Małopolski i od ich nazwiska miejscowość wzięła swą nazwę. W początkach XVII w. Zborów stał się własnością Sobieskich. W 1766 roku właścicielem Zborowa został Antoni Bielski, łowczy nadworny koronny. Prawa miejskie nadał miejscowości król Władysław IV w 1639 roku. Parafia katolicka (polska), z kościołem p.w. św. Anny, została tu założona w 1627 roku przez Jakuba Sobieskiego, ojca króla Jana III, i w 1938 roku liczyła 3343 parafian. Do katolickiego dekanatu zborowskiego w archidiecezji lwowskiej należały parafie w: Bogdanówce, Jeziernej, Kokutkowcach, Milnie, Olejowie, Płauczy Małej, Pomorzanach, Trościańcu Wielkim, Załoźcach i Zarudziu (łącznie 24 000 parafian). W kościele do 1945 roku czczony był cudowny obraz Matki Bożej Zborowskiej z Jezusem w lewej ręce, który obecnie znajduje się w Lubaczowie; obraz ten brał ze sobą król Jan III Sobieski podczas wielu wypraw zbrojnych. Po zniszczeniach wojennych (wojny z Kozakami i Tatarami) w 1689 roku król Jan III Sobieski nadał miastu nowe przywileje. W 1727 roku królewicz Jakub Sobieski założył tu zakład dla ubogich, który przetrwał do 1939 roku. Według austriackiego spisu ludności z 1890 roku w Zborowie mieszkało 2297 Polaków, 1800 Rusinów/Ukraińców i 3 Niemców. W 1772 roku Zborów zajęli Austriacy. Od czasów autonomii galicyjskiej (1867 r.) do 1939 roku miastem rządzili ponownie Polacy. W 1931 roku w powiecie zborowskim mieszkało 81 413 osób, z tego 39 623 (48,7%) było Polakami, 39 174 Ukraińcami (48,1%) i 2522 Żydami. W Zborowie urodziło się szereg znanych Polaków, m.in. Maksymilian Baranowski (ur. 1920), poeta; Korneli Juliusz Heck (1860-1911), historyk literatury, wydawca, bibliofil, redaktor; Jerzy Macieliński (1910-1973), znany działacz akademicki we Lwowie i po wojnie polonijny w Anglii; Szczepan Zimmer (1903-1984), pedagog, po wojnie szef szkolnictwa polskiego w Niemczech.

Zborów przeszedł na zawsze do historii Polski przez dwa wydarzenia historyczne z 1649 roku: oblężenie miasta i ugodę zborowską. Podczas powstania Kozaków pod wodzą Bohdana Chmielnickiego, które wybuchło na ukrainnych Dzikich Polach w maju 1648 roku, Kozacy, wspomagani przez Tatarów, parli na zachód, zagrażając właściwym ziemiom polskim. 10 lipca 1649 roku armia kozacko-tatarska (ok. 200 000 Kozaków i 100 000 Tatarów) przystąpiła do oblegania Zbaraża (woj. tarnopolskie, od 1945 r. Ukraina), którego broniło wojsko koronne (polskie) w sile 9-15 tys. żołnierzy. Wówczas król Jan Kazimierz na czele armii polskiej, liczącej 15-20 tys. żołnierzy (wojska zaciężne i pospolite ruszenie nie dokończone jeszcze), pospieszył z odsieczą Zbarażowi. Przez pośpiech o przeciwniku nie wiedziano nic. Przybyłe do Zborowa wojsko polskie zostało niespodziewanie otoczone przez przeważające siły kozacko-tatarskie, złożone z części sił oblegających Zbaraż, które wyszły naprzeciw wojskom królewskim i w dniach 15-16 sierpnia 1649 roku doszło tu do krwawej bitwy. W pierwszej fazie bitwy Tatarzy, dowodzeni przez chana Islam Gireja, razili chorągwie jazdy polskiej, jednak dzięki silnemu ogniu piechoty i czeladzi obozowej Polacy odparli atak nieprzyjaciela w walce trwającej do późnego wieczora. W nocy cała armia polska skoncentrowała się na prawym brzegu rzeki Strypy i usypano wały. Położenie armii królewskiej było jednak ciężkie. Jedni radzili przebicie się i ucieczkę, inni dalszy bój i jednoczesne rozpoczęcie rokowań w chanem krymskim. Król przychylił się do drugiej rady, która okazała się bardzo dobra. Rankiem 16 sierpnia Tatarzy zaatakowali prawe skrzydło wojsk polskich, a Kozacy Chmielnickiego front i tyły wojska polskiego. Kozacy wdarli się nawet do miasta i na szańce lewego skrzydła, jednak w ciężkiej walce zostali odparci. W tym samym czasie kanclerz Jerzy Ossoliński przekupił chana krymskiego, który zmusił Chmielnickiego do wszczęcia rokowań z królem. Chan bowiem niechętnie patrzył na rosnącą potęgę Chmielnickiego, a tym bardziej nie życzył sobie powstania niepodległego i silnego państwa ukraińskiego. Chciał także rozgrywać z korzyścią dla siebie konflikt polsko-kozacki. Dlatego nie życzył sobie także pełnego poddania Kozaków i Ukrainy Polsce. Tataram najlepiej odpowiadał stan anarchii na ziemiach ukrainnych. Dlatego w porozumieniu z Polakami zażądał podniesienia liczby kozaków regestrowych do 40 000, a dla siebie zaś corocznej daniny nazywanej „żołdem” w zamian za co zobowiązał się udzielać Polsce pomocy. Chmielnicki ze swej strony zażądał nadania kozakom regestrowym przywilejów szlacheckich, a na siedzibę województw: bracławskiego, czernihowskiego i kijowskiego (zwróćmy uwagę na to, że nie zgłaszał pretensji do Ziemi Lwowskiej i Wołynia! ), usunięcia z tych województw jezuitów i Żydów, powołanie prawosławnego metropolity kojowskiego do senatu koronnego (polskiego) i rozdanie urzędów w trzech województwach kozackich (a nie ukraińskich z nazwy!) wyłącznie szlachcie prawosławnej. Chmielnicki nie osiągnął jednak najważniejszego swego celu – powstania niezależnego państwa kozackiego, a gwarantem jego swobód został chan, od którego został całkowicie uzależniony. Dlatego twierdzenie kanclerza Ossolińskiego, że dzięki zawartej ugodzie zborowskiej chan tatarski wzięty został na żołd Rzeczypospolitej było zasadne. - Ugoda zborowska nie zadowoliła jednak żadnej ze stron i wkrótce okazała się nierealną.

Współcześni historycy ukraińscy, a właściwie nacjonalistyczni propagandziści, uważają, że bitwa pod Zborowem była wielkim triumfem kozackiego oręża, co jest kompletnym nonsensem. Wielkim triumfem, czy chociażby zwycięstwem kozackiego oręża byłaby wówczas, gdyby Chmielnicki pokonał wojska polskie, co nie miało miejsca. W swej głupocie historycy ukraińscy brną nawet dalej twierdząc, że tylko zdrada Tatarów, którzy ułożyli się z królem polskim spowodowała, że Kozacy zostali zatrzymani prawie u wrót zwycięstwa (było to także twierdzenie historiografii sowieckiej, a za nią w Polsce Ludowej) i przez to król nie dostał się do niewoli Chmielnickiego i – najgłupsze z wszystkich twierdzeń - cała Rzeczpospolita przez to nie legła u stóp kozackiego hetmana. Przecież nawet klęska Polaków pod Zborowem i wzięcie króla do niewoli wcale nie musiało i na pewno nie doprowadziło by do upadku Polski, do jej opanowania i ujarzmienia przez Kozaków Chmielnickiego. Próbowali tego Szwedzi kilka lat później, w latach 1655-60, i to im się nie udało. A szwedzka armia była wówczas chyba najlepsza w Europie, gdy tymczasem Kozacy byli zwykłymi niezdyscyplinowanymi rozpijaczonymi bandziorami – rzezimieszkami, którym, poza nielicznymi, wcale na żadnej Ukrainie nie zależało. Nawet Chmielnicki jak rozpoczął powstanie to wyruszył na nie z polskimi sztandarami i miało ono wówczas charakter społeczny a nie narodowowyzwoleńczy! Jedynie nad czym górowali Kozacy nad Polakami to liczebnością. Jednak i ona często niewiele znaczyła w bitwach z regularnym i patriotycznie nastawionym wojskiem, czego najlepszym dowodem jest klęska, jaką znacznie liczniejszym Kozakom zadały wojska polskie (100 tys. Kozaków, 57 300 Polaków) w bitwie pod Beresteczniem, stoczonej 28-30 czerwca 1651 roku. Jak pisze Marek A. Koprowski (Kresy.pl, 30.8.2008) „Choć można istotnie spierać się o detale bitwy pod Zborowem i sensu zawartej po niej ugody, to jedno wydaje się całkiem pewne. Nie była triumfem Chmielnickiego, on sam ukorzył się nawet przed królem. Długo nie chciał też zaakceptować kapitulanckiej rzekomo ugody. Ta umożliwiała bowiem oswobodzenie Zbaraża i przygotowanie się Polski do ostatecznej bitwy. Zborów był wstępem do Beresteczka (gdzie rozgromiono Kozaków – m.k.). Jak znakomicie udowodnił to Władysław A. Serczyk na stronach „Historii Ukrainy”, scholastyczne rozważania na temat skali zborowskiego kompromisu nie mają sensu i zwrócił uwagę, że ugoda była kompromisem, z którego nietrwałości zdawały sobie sprawę wszystkie strony. Podpisały ją, bo była koniecznością - Tertium non datur - trzeciego wyjścia nie było...”.

Polskie osiedle Bronisławka na Polesiu Wołyńskim i jego powiązania z wileńskim grobem marsz. Józefa Piłsudskiego

Polesiem Wołyńskim nazywa się tereny które przed wojną stanowiły duży powiat sarneński oraz północne tereny powiatu kostopolskiego. Na początku XIX w. były to tereny w dużym stopniu dziewicze, słabo zaludnione. Dlatego przystąpiono do ich większego skolonizowania. Osiedlano tu oraz osiedlali się tu także Polacy. W ten sposób powstały tutaj w tym okresie dość liczne kolonie polskie. Jedną z nich była kolonia Bronisławka, leżąca na północ od Huty Starej w gminie Ludwipol, w powiecie kostopolskim. Tereny te, leżące na wschód od rzeki Słucz nazywano także Zasłuczem. Na początku w XIX wieku osiedliły się w niej rodziny Bronowickich, Kuriatów i Żygadłów, a w 2 połowie XIX w. również Dziębowskich, a potem jeszcze kilka innych rodzin, m.in. Dudkowscy, Jaworscy, Kostrzyccy, Stalscy, Prychodźkowie, Litwińczuki, Brusiłowie. Kolonia się rozrosła i według pierwszego polskiego spisu ludności przeprowadzonego we wrześniu 1921 roku w Bronisławce było już 47 zagród zamieszkanych przez 308 osób, z których 296 było Polakami, jedna rodzina była ukraińska i jedna niemiecka. Do przymusowego wysiedlenia Polaków przez Sowietów z Kresów do jałtańskiej Polski w 1945 roku było w Bronisławce ponad 60 zagród, liczących 350 stałych mieszkańców narodowości polskiej. Polacy tutejsi, którzy byli katolikami należeli do erygowanej w 1924 roku wielkiej obszarowo parafii w Potaszni (5227 wiernych w 1938 r.).

Z przedwojenną Bronisławką i jej mieszkańcami związana jest historia pomnika nagrobnego „Matka i Serce Syna” marsz. Józefa Piłsudskiego (zmarłego w maju 1935 r.) na Cmentarzu Rossa w Wilnie. Jego architekci i inżynierowie mieli kłopot ze znalezieniem odpowiedniego kamienia nadającego się do przykrycia grobowca. Nie mogli go znaleźć w kamieniołomach wołyńskich, włącznie z największym w Janowej Dolinie. Zaczęto więc szukać na polach okolicznych wiosek pełnych granitowych kamieni i głazów. Wtedy podczas lustracji pól Bronisławki znaleziono wreszcie odpowiedni głaz-materiał na płytę nagrobną. Okazało się jednak, że do wydobycia dziewiętnastotonowego kamienia brakowało odpowiedniego sprzętu. Wtedy swoją pomoc zadeklarowali chłopi bronisławscy. Całkowicie bezpłatnie przygotowali specjalny kołowrót z sosnowych bali, za pomocą którego można było wyrwać z ziemi tak wielki głaz. Następną operacją było przetaczanie na okrąglakach - z powodu braku platformy o odpowiedniej nośności i braku drogi - kamienia z Bronisławki do stacji kolejowej (wąskotorowej) w Moczulance. Operacja trwała 14 dni, w jej trakcie dla skrócenia trasy musiano wyciąć 850 m lasu na drodze do stacji. Podczas przetaczania głazu zasypano też rzeczkę płynącą zaraz za wsią. Ze stacji w Moczulance przetransportowano kamień do stacji kolei normalnotorowej w Rokitnie (pow. Sarny), stamtąd zaś już na specjalnej platformie do Warszawy, gdzie przekazano go do zakładu kamieniarskiego Bolesława Sypniewskiego. Po obróbce kamienia oszlifowana płyta ważąca teraz 10 ton została 30 kwietnia 1936 roku wyekspediowana do Wilna, gdzie żołnierze 3.p.a.c. i 3. pułku saperów wykonali ostatnią pracę, tzn. przykryli płytą gotowy już grobowiec (W. Wiernic Dzieje granitowego głazu „Gazeta Polska”, Warszawa 12 V 1937).

W okresie rzezi Polaków na Wołyniu przez nacjonalistów ukraińskich w 1943 roku Bronisławka należała do systemu samoobrony polskiej związanej ze Hutą Starą, który z pomocą oddziału partyzanckiego Armii Krajowej por. Władysława Kochańskiego „Bomby”, a potem także sowieckiej partyzantki, która zwalczała bandy nacjonalistów ukraińskich, przetrwał do końca walk z Ukraińcami w 1944 roku. Bronisławka stała się wówczas dużym skupiskiem uciekinierów z innych polskich osiedli zagrożonych przez ukraińskie bandy.

Jednak dni polskiej Bronisławki były już policzone – przetrwała tylko do lata 1945 roku, tj. do czasu wysiedlenia wszystkich Polaków z Wołynia do jałtańskiej Polski, czyli Polski bez Kresów. Rodziny wraz ze swym dobytkiem były ładowane do wagonów kolejki wąskotorowej w Moczulance i przewożone do Rokitna, skąd w wagonach towarowych sowieckiej kolei zostały przetransportowani na Ziemie Zachodnie Polski. Większość mieszkańców Bronisławki i w ogóle Zasłucza osiedliła się na Dolnym Śląsku. Zaraz po wysiedleniu Polaków – w jakiejś wprost barbarzyńskiej pasji niszczenia wszystkiego co było polskie - zabudowania kolonii Bronisławka zostały dokumentnie zniszczone (podobnie zrobiono z kościołem bronisławczan w Potaszni), a ona sama obecnie nie istnieje dziś nawet z nazwy. Tylko na niektórych współczesnych ukraińskich mapach turystycznych teren byłej Bronisławki zaznaczany jest jako „Uroczysko Bronisławka”.

Kresy: wiara w Bożą sprawiedliwość

W tomie XV „Tek historycznych” (1966 r.), które wydawało Polskie Towarzystwo Historyczne na Obczyźnie (Londyn), została wydrukowana praca dra Witolda Dzięcioła pt. „Tysiąclecie związku Ziemi Czerwieńskiej z Polską” (chodzi o Ziemię Lwowską –m.k.), którą autor zakończył jakże wymownym wywodem: „Wschodnia Polska w ostatniej wojnie została zniszczona. Nieprzyjaciel tu szalał najbardziej. Ta Polska jest symbolem tragedii ściągniętej na ludzkość przez siły ciemności. Triumf wielkiego zła w świecie został przypieczętowany nieprawością popełnioną na tej ziemi. Polacy poświęcili wszystko dla Wschodniej Polski. Gdyby na plany nieprzyjaciół względem tej ziemi się zgadzali, los Polski byłby znośniejszy. Armia polska, która tyle zwycięstw odniosła na Zachodzie, rekrutowała się przeważnie z Kresów Wschodnich. Ta armia oraz milionowa rzesza polskiej emigracji złożyły z siebie pełną ofiarę, poświęcając siebie i swoje dzieci dla Wschodniej Polski, skazanej na zatratę. Ta całopalna ofiara nie poszła na marne. Nad historią panuje Bóg. I On tak dzieje ludzkie pokieruje, że ziemie te do Polski nie tylko wrócą, ale i staną się pomostem lepszego zrozumienia i przyjaźni pomiędzy pobratymczymi narodami. Tak było już przedtem. Im większa była klęska, tym większe będzie ostateczne zwycięstwo”.

Rękopis „Pana Tadeusza”

Pan Tadeusz, czyli Ostatni zajazd na Litwie to poemat pisany wierszem - polska epopeja narodowa z elementami gawędy szlacheckiej, której akcja toczy się na Nowogródczyźnie (po 1945 r. na Białorusi), napisana w latach 1832-34 przez Adama Mickiewicza (1798 – 1855) i wydana w dwóch tomach w 1834 roku w Paryżu przez Aleksandra Jełowickiego. W 1871 roku syn Adama Mickiewicza – Władysław Mickiewicz sprzedał rękopis Pana Tadeusza hrabiemu Stanisławowi Tarnowskiemu (1837 – 1917 Kraków), który w późniejszych latach był historykiem literatury i krytykiem literackim, profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie oraz prezesem Akademii Umiejętności w Krakowie. Stanisław Tarnowski umieścił rękopis Pana Tadeusza w zamówionej przez niego specjalnej ozdobnej szkatule z mahoniu i kości słoniowej, którą wykonał w 1873 roku lwowski artysta Józef Brzostowski. Przez 68 lat rękopis znajdował się w zbiorach hrabiów Tarnowskich w Dzikowie koło Tarnobrzegu. Z powodu zbliżającej się wojny Tarnowscy w 1939 roku zabytek zdeponowali w polskim Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich we Lwowie. Wiosną 1944 roku z polecenia niemieckich władz we Lwowie przeprowadzono ewakuację do Krakowa najcenniejszych rękopisów Ossolineum (ok. 2300 jednostek, w tym rękopisy Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego) i dyplomów (ok. 2200 jednostek), które w lipcu tego samego roku zostały przewiezione do Adelina (Zagrodna) koło Złotoryi na Dolnym Śląsku. Po wojnie zbiory te, włącznie z rękopisem Pana Tadeusza, zasiliły reaktywowaną we Wrocławiu lwowską Bibliotekę Ossolineum (w ogóle Zakładu Narodowego im. Ossolińskich). W 1999 roku w wyniku negocjacji z rodziną hrabiów Tarnowskich rękopis Pana Tadeusza przeszedł na własność Zakładu Ossolińskich za cenę 200 tysięcy dolarów amerykańskich, ocenianą na 1/3 rzeczywistej wartości dzieła. W 2006 roku podjęto decyzję utworzenia osobnego Muzeum „Pana Tadeusza” (eksponowane mają być tu także pamiątki związane przede wszystkim z epoką romantyzmu europejskiego i polskiego) w Kamienicy Pod Złotym Słońcem w Rynku wrocławskim.

Miłość Józefa Piłsudskiego do ziemi rodzinnej – Wileńszczyzny i Wilna, czyli Marszałek miał większe prawa do Wilna niż ówczesny prezydent Litwy Antanas Smetona.

Marszałek i w latach 1919-22 Naczelnik Państwa Polskiego Józef Piłsudski urodził się 5 grudnia 1867 roku w majątku jego rodziców – Józefa Wincemtego i Marii z Billewiczów w Zułowie koło Podbrodzia w okresie międzywojennym w powiecie święciańskim w województwie wileńskim, a ochrzczony został 15 grudnia 1867 roku pobliskim kościele pw. św. Kazimierza w Sorokpolu (wydarzenie to upamiętnia umieszczona w kościele tablica pamiątkowa w języku polskim). Od 1874 roku Piłsudscy mieszkali w Wilnie, gdzie Józef ukończył szkołę podstawową i gimnazjum, po czym wyjechał na studia do Charkowa (dziś Ukraina). Wracał jednak często do swego rodzinnego Wilna. Na stałe Piłsudski powrócił do Wilna 1 lipca 1892 roku. Tam związał się z polskim ruchem socjalistycznym, zostając wileńskim korespondentem czasopisma konspiracyjnego „Przedświt”, a od lutego 1893 roku działał w tzw. Litewskiej Sekcji Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS), skupiającej socjalistów polskich głównie z Wilna, Grodna i Białegostoku. W 1894 roku został przedstawicielem Sekcji Litewskiej w nowo powstałym Centralnym Komitecie Robotniczym PPS i został redaktorem naczelnym jego organu prasowego „Robotnika” od nr 7, który był drukowany najpierw w Lipniszkach koło Lidy, a od 1895 roku w Wilnie. Piłsudski opuścił Wilno w 1896 roku, przenosząc się do Warszawy, gdzie stawał się jednym z czołowych działaczy politycznych tego okresu. Z Wilnem i Wileńszczyzną nie zrywał jednak kontaktu, udając się tam zawsze nielegalnie. 26 września 1908 roku dowodził udaną akcją pod Bezdanami koło Wilna, czyli napadem na rosyjski pociąg pocztowy, przewożący pieniądze polskich podatników (200 tys. rubli) z Kongresówki do Petersburga, aby car miał za co hulać. Po akcji musiał uciekać z Warszawy do Lwowa, ale i tam pamiętał o swoich rodzinnych stronach. Dlatego kiedy w listopadzie 1918 roku odrodziła się Polska i Piłsudski został Naczelnikiem Państwa, robił wszystko, aby arcypolskie Wilno i Wileńszczyna, które chcieli zagarnąć Litwini i rosyjscy bolszewicy znalazła się w granicach państwa polskiego. Chyba zrozumiała jest miłość Józefa Piłsudskiego do ziemi rodzinnej i do polskiego Wilna i Wileńszczyzny. Mieliśmy do tego miasta i tej ziemi największe prawa. A już na pewno Piłsudski – syn tej ziemi miał większe prawa do niej niż np. ówczesny prezydent Litwy Antanas Smetona, który pochodził z Litwy Kowieńskiej, tak jak wszyscy inni (poza jednym) politycy litewscy.

W Londynie w 1936 roku ukazał się w druku dziennik sir Esme Howarda, jednego z twórców angielskiej polityki w latach 1900-1930 pt. Theatre of life by Lord Howard of Penrith. W dzienniku wspomina on m.in. trzy rozmowy z Józefem Piłsudskim w okresie od 18 lutego do 30 marca 1919 roku. Głównym tematem tych rozmów była kwestia wileńska. Howard cytuje wypowiedź Piłsudskiego: „Och, powiedział on, czy Pan będzie mógł zrozumieć, co ja czuję dla moich stron rodzinnych w pobliżu Wilna na Litwie. Nigdzie nie mogę być naprawdę szczęśliwy jak tylko tam”. Dalej Piłsudski opowiadał, że będąc wygnańcem ściganym przez carską policję dużo ryzykował, ale mimo to odwiedzał swe strony rodzinne, choć tam mógł być z łatwością rozpoznany. W rozmowie odbytej 1 marca Piłsudski ponownie „mówił głównie o kwestii litewskiej” i pochwalił się, że wśród swoich przodków ma również takiego, który w XVI wieku podpisał akt „wielkiej unii” z Polską. Rozmowa pożegnalna (30 marca) była bardzo długa. Omawiano dużo spraw, w tym także ponownie sprawę Wilna i Litwy. Howard zanotował w swoim dzienniku: „Jego miłość dla rodzinnego Wilna jest wprost wzruszająca”.

Marian Kałuski

Wersja do druku

normalny - 05.11.13 17:25
Widze ,ze Polacy i Ukraincy nie maja szansy na pogodzenie. Psuja to takie oszolomy po obu stronach . Ile nienawisci a moze tak dac sobie na luz. To jednak nie mozliwe . Autor zapomnial o burzeniu cerkwi prawoslawnych w 1938r. Kozacy nie wygrali bitwy pod Wiedniem .Ale czy uczy sie w Polsce o udziale kozakow pod Chocimiem jak dowodzil Chodkiewicz. Ilu ich bralo udzial w bitwie.

jasko - 04.11.13 19:17
Ale pisze pan banialuki .Bola koscioly na ukrainie a co bylo w polsce To samo .nie bede komentowal pozostalych rzeczy .Pozdrawiam pana historyka . I kto ma uczyc nasze dzieci

Jan Orawicz - 31.10.13 21:04
Drogi Panie Historyku życzę Panu dużo zdrowia,bo kto nam tak wspaniale opiszę utracone Kresy Rzeczypospolitej Polskiej. To są - co tu mówić perełki
historii Wschodniej Polski. Serdecznie Pozdrawiam

Waclaw Zurawski - 31.10.13 20:12
Juz kiedys pisalem, ze z Bronsilawki na Wolyniu wziet glaz granitowy na pomnik Elizy Orzeszkowej a nie na nagrobek marszalka Pilsudskiego wykopnany z bazaltu. Na Wolyniu Bazalt wystepowal w Janowej Dolinie k/Kostopola oraz w Klesowie mna Polesiu. Niestety, nie dotarlo.

Wszystkich komentarzy: (4)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

06 Grudnia 1829 roku
Zmarł Jan Paweł Woronicz, poeta, arcybiskup warszawski, prymas Królestwa Polskiego (ur. 1757)


06 Grudnia 1916 roku
Powstanie Tymczasowej Rady Stanu Królestwa Polskiego.


Zobacz więcej