Czwartek 17 Lipca 2025r. - 198 dz. roku, Imieniny: Aleksego, Bogdana, Martyny
| Strona główna | | Mapa serwisu
dodano: 06.10.06 - 18:34
Czytano: [2714]
Dział: Zakamarki historii
Wspomnienie o Ogniu
Wczoraj przeżyłam chwilę wielkiego wzruszenia. Po 60 latach wyszydzania, opluwania a ostatnio zwyczajnego milczenia i niepamięci, stanie w Nowym Targu pomnik Józefa Kurasia - pseudonim "OGIEŃ''.
Niezależnie od wzruszenia jakie mnie ogarnęło, odczułam jeszcze coś na kształt dumy.
No, bo przecież ja, w roku 1945 byłam zaledwie 13-letnią dziewczynką a było mi dane siedzieć z nim przy ognisku wraz z innymi harcerzami, śpiewać obozowe harcerskie i powstańcze pieśni i być świadkiem wysadzenia przez jego ludzi pomnika wdzięczności dla Armii Radzieckiej, która raczyła nas podbić wespół w zespół z Niemcami.
To było w Rabce w 1945 roku, gdzie wraz z rodzicami spędzałam wakacje.
Pamiętam jak dziś, że siedziałam przy stoliku w kawiarni "Parkowa" i jedząc lody z rodzicami, z bijącym sercem pochłaniałam kolejne ciastka, aby tylko odwlec moment powrotu do domu, aby tylko doczekać chwili gdy potężna eksplozja zmiecie z powierzchni ziemi ten hańbiący wiernopoddańczy monument. No i doczekałam się.
W kawiarni poleciały szyby. Rodzice przestraszyli się bo o niczym wcześniej nie wiedzieli. Ale ja wiedziałam. Zawsze miałam talent nawiązywania kontaktów z odpowiednimi ludźmi, którzy o dziwo, mieli zaufanie do młodej harcerki bo wiedzieli, że umiem dochować tajemnicy i że nawet po fakcie nie będę się chwalić i wymądrzać, że "ja o wszystkim wiedziałam". Po wysadzeniu pomnika, Ogień wszedł do kawiarni ze swoimi ludźmi, gdzie spokojnie popijali piwo po wykonaniu "roboty".
Nie było w tym żadnego ryzyka.
Latem, 1945 roku Ogień był faktycznym królem Podhala. W Rabce nie było wówczas ani jednego żołnierza Armii Ludowej, ani jednego ubeka, ani jednego członka Polskiej Partii Robotniczej.
Pamiętam, że w kawiarni "Parkowa" pojawił się razu pewnego pianista, przygrywający gościom na fortepianie dla uprzyjemnienia czasu. Już po dwóch dniach podszedł do niego jeden z ludzi Ognia i powiedział do owego pianisty żeby do rana nie było już po nim nawet śladu. Nie pamiętam dokładnie słów, ale treść wypowiedzi była mniej więcej taka "Mógłbym cię zaraz rozwalić ale co nam po twoim nędznym życiu. Szkoda zapaskudzać kawiarni i straszyć gości. Po prostu się wynoś, bo nie potrzeba tu nam kapusiów. No i kapuś się wyniósł.
Wtedy na Podhalu była jeszcze wolna Polska. Górale widzieli w Ogniu swojego przywódcę i wiązali z nim wielkie nadzieje. Zaszczytem dla każdego gazdy było ugoszczenie Go w swoim domu.
A w telewizji słyszę , że nakładał na górali kontrybucje. A po co niby miał to robić, gdy górale dobrowolnie zaopatrywali w żywność jego oddziały Widziałam to na własne oczy i słyszałam ciepłe słowa kierowane do Niego: "Bierz, synku, żeby Wam niczego nie brakowało a jak czego jeszcze będziecie potrzebować, to przyślij Jaśka, Józka, Jędrka, to damy. To przecież byli ich synowie, ich bracia. Prawie nie było rodziny w której przynajmniej jeden z jej członków nie byłby w lesie u Ognia.
A w telewizji słyszę, że Ogień był dla górali postacią kontrowersyjną. Jedni widzieli w nim bohatera a inni zbója. Ciekawe, kim byli ci "Świadkowie" - co widzieli w nim zbója. Jaki był ich rodowód? Ile im zapłacono za wystąpienie przed szklanym ekranem? Tego się pewnie nie dowiemy.
Jeszcze jedną ulubioną etykietkę przyklejaną Ogniowi przez komunistyczną propagandę
był jego rzekomy antysemityzm. Najgorszym kłamstwem są jak wiadomo półprawdy.
Owszem zastrzelił wielu żydów, ale milczeniem pomijano fakt, że to byli ubecy.
A powszechnie wiadomo, że mniej więcej 90 % ludzi pracujących w Urzędzie Bezpieczeństwa stanowili Żydzi.
Nie ci, którzy byli obywatelami polskimi i w większości zostali wymordowani przez Niemców. Lecz ci ze ZSRR, którzy przywlekli się ze wschodu ze zwycięską czerwoną armią.
W tym roku również, latem odbyło się referendum. Całe Podhale powiedziało wówczas "NIE” - TRZY RAZY NIE - władzy komunistycznej, obcej, niepolskiej.
Na murach rabczańskich domów natychmiast niewidzialne ręce porozklejały wyniki referendum; TE SFAŁSZOWANE I TE PRAWDZIWE.
W komisjach do liczenia głosów byli przecież Polacy. I żaden kapuś nie ośmielił się zrywać plakatów.
A teraz ważni publicyści głoszą w dziennikach telewizyjnych, że górale ulegli częściowo komunistycznej indoktrynacji. Osobiście nie znam drugiej takiej społeczności lokalnej, która byłaby tak odporna na komunistyczną indoktrynację jak górale.
Jedynie szczegóły dotyczące samobójczej śmierci Ognia są prawdziwe, ale niezbyt szczegółowe. Gdy został okrążony przez wojsko w jednym z domów - strzelił sobie
w skroń, ale nie zginął na miejscu. Śmiertelnie rannego wleczono jeszcze do szpitala, wydaje mi się, że aż do Krakowa, bo prawdopodobnie obawiano się próby odbicia rannego na Podhalu, ale tego nie jestem pewna. Pewne jest tylko to, że jedyne słowa jakie zdołał wymówić, były prośbą o księdza, który udzielił Mu Ostatniego Namaszczenia.
Taki był koniec Ognia i koniec marzeń Polaków o zbrojnym zwycięstwie w starciu z sowieckim okupantem.
Na początku napisałam, że byłam dumna z tego, że poznałam OGNIA. Teraz wiem, że dumna jestem jeszcze z jednego powodu. Mianowicie, że dla mnie 13-letniej dziewczynki nie był ON ani przez chwilę ''postacią kontrowersyjną" jak dla wielu przemądrzałych publicystów, których w większości na świecie nie było gdy te wydarzenia miały miejsce. Od razu rozpoznałam w NIM bohatera.
Jakoś, w tym samym czasie nastąpiło rozwiązanie harcerstwa, tego prawdziwego, przedwojennego, w którym nikt nie nosił do munduru czerwonej chusty.
Nie oddałam swojego munduru. Utworzyłam nielegalny zastęp OGNIA.
Pewnego niedzielnego poranka, dwanaście dziewcząt w zakazanych mundurkach i wojskowym szyku, pomaszerowało na Mszę św. w Kościele ss. Felicjanek, odprawioną za pokój duszy Józefa Kurasia, przez ks. Jana Mazanka, katechetę Gimnazjum Żeńskiego "Jotejki". Ksiądz oczywiście nie przyjął za odprawienie Mszy ofiary pieniężnej, którą uciułałyśmy z trudem, bo zamożnych wśród nas nie było.
Jako jedyny warunek postawił odprawienie Mszy św. o godzinie 6-tej rano, bo wiadomo, że o tej porze oprócz dwóch czy trzech staruszek wstających o świcie, nikogo w kościele nie będzie.
To dla bezpieczeństwa naszego, naszych rodziców no i może nawet samego księdza.
Oczywiście, wstanie o 5-tej rano i włożenie zakazanego już mundurka, wzbudziło niepokój moich rodziców. Mama płakała i chciała mnie zatrzymać. Ale ojciec powiedział kategorycznie, że tak nie wolno. Następnym razem nas okłamie - powiedział - a i tak zrobi to co uważa, że zrobić powinna. I miał rację.
Kolejny rok w PRL-u, rok 1946 zapisał się w mojej pamięci dzięki spontanicznemu
pochodowi w dniu 3 Maja. To już nie był dzień wolny od pracy, od lekcji czy wykładów. A pochód - tego nie przewidziano, że tysiące ludzi zwłaszcza młodych - ruszy jak rzeka od domów akademickich przy ul Reymonta w kierunku Błoń a dalej ulicą Piłsudskiego a potem pod Kurię Biskupią na Franciszkańskiej.
Tam - krótki przystanek i potężny śpiew "Boże coś Polskę " Kardynał Sapieha podszedł do okna, błogosławił znakiem Krzyża tę rzeszę szaleńców. Wzruszenie. Pochód potężniał, rozrastał się, bo wszyscy przechodnie przyłączyli się do niego.
Ludzie wyglądali przez okna, obrzucali idących kwiatami. Okrzyki "precz z PPR", "niech żyje Mikołajczyk", "chcemy wolnych wyborów" były coraz głośniejsze.
Szłam razem z grupą studentów, ja - uczennica pierwszej klasy Gimnazjum i Liceum im. Królowej Wandy w Krakowie i byłam niesłychanie dumna, że mówią do mnie "koleżanko". Dumna, ale przede wszystkim zachłyśnięta tą wolnością, brawurą, entuzjazmem, zachrypnięta od krzyku, z kwiatami w ręku.
Pochód podążał ulicą Basztową, w kierunku Pomnika Nieznanego Żołnierza.
Tam wreszcie władza zdecydowała się na brutalną konfrontację. Drogę zagrodziły czołgi. U wylotu każdej z głównych ulic prowadzących do Rynku stały już „suki”, do których ładowano "na upych" wszystkich, co znaleźli się pod ręką. Padły strzały. Ktoś krzyknął "Jezus Maria ", ktoś upadł na bruk. Ludzie zaczęli uciekać. Jakiś student chwycił mnie za rękę. Powiedział - tędy mała. Drogi do domu nie pamiętam. Szłam, a raczej biegłam przez jakieś bramy przechodnie, zaułki. W końcu znalazłam się na ulicy Stradomskiej. Przez okno, jak zwykle wypatrywała mnie mama, strwożona, zapłakana, bo przecież cały Kraków już wiedział, że młodzież "ruszyła na czerwonych". Wbiegłam po schodach upojona, szalona, zapominając natychmiast o przeżytym strachu.
Bo oczywiście się bałam. Ale ten dzień stanowił przełom w moim życiu. Przypomniałam sobie słowa murzyna, Kalego z powieści Sienkiewicza, gdy mówił do Stasia "Kali się bać ale Kali pójść". Wiedziałam, że nieraz jeszcze będę się bała ale zawsze pójdę, gdy uznam, że powinnam pójść. Potem były aresztowania, potem strajki na wyższych uczelniach i w niektórych gimnazjach. Moje gimnazjum też strajkowało.
Pierwsze zagrożenie wylaniem ze szkoły i otrzymania "wilczego biletu".
Skąd właściwie wzięło się takie określenie "wilczy bilet " - tego naprawdę nie wiem. Ale doskonale wiedziałam, co oznacza. Wstęp zamknięty do wszystkich szkół i uczelni w całym kraju.
Jednak tym razem, wszystko się dobrze skończyło. Parę lat później zlikwidowano Gimnazjum i Liceum Królowej Wandy w Krakowie, przy ul Oleandrów, jako ognisko najciemniejszych sił reakcji.
I z taką etykietką szłam sobie przez życie. A w latach 80-tych zasłużyłam sobie na miano "wybitnie negatywnego elementu opiniotwórczego " - tak napisano w moich
osobowych, co po dziś dzień poczytuję sobie za największy zaszczyt. Cóż, każdy człowiek lubi, jak go czasem docenią.
Marianna, Kraków
Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!
Tragedia w Wąwolnicy
Mieszkańców wsi komuniści ukarali za sprzyjaniu podziemiu niepodległościowemu. W podpalonej przez UB wsi, za pomocą granatów, benzyny i...
01.05.25 - 14:38 | Czytaj więcej
17 Lipca 1916 roku
Urodził się Aleksander Gieysztor, polski historyk mediewista, odznaczony Orderem Orła Białego (zm. 1999)
17 Lipca 1989 roku
Polska nawiązała stosunki dyplomatyczne ze Stolicą Apostolską