Unicestwianie Polaków na Litwie 1939-2024 (11)
© Marian Kałuski
Unicestwianie Polaków i polskości
w Wilnie i na Wileńszczyźnie przez Litwinów
w latach 1939-2024
Tragiczny los przedwojennych Polaków na Litwie Kowieńskiej realizowany dziś przez Litwinów w Wilnie i na Wileńszczyźnie najpierw z pomocą Sowietów (1940-41), potem hitlerowców (1941-44), ponownie Sowietów (1944-89) i obecnie z pomocą władz polskich
Ciągła paranoja litewska w sprawie Wilna
powodem ciągłej nienawiści Litwinów do Polaków
19 września 1939 r. Armia Czerwona zajęła arcypolskie polskie Wilno, a 27/28 października tego roku wojska litewskie na okres kilku miesięcy i ponownie Armia Czerwona 15 czerwca 1940 r., rozpoczynając sowiecko-litewską okupację miasta, która trwała do lat 1991-1994 (z przerwą w latach 1941-44, kiedy miasto okupowały Niemcy). Formalnie Wilno ciągle należało do Polski do lutego 1945 r. (konferencja jałtańska), a właściwie do 26 kwietnia 1994 r., tj. do czasu, kiedy to rządy Polski i Litwy podpisały Traktatu o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy, w którym oba państwa uznały obecną granicę polsko-litewską. Tym samym Polska, a właściwie ówczesny rząd polski, który nie pytał narodu o zgodę na to (referendum) pogodziła się z utratą Wilna, gdyż są wydarzenia w historii, które są nieodwracalne. Do takich należy posiadanie dziś Wilna przez Litwę.
Utrata arcypolskiego Wilna przez Polskę to nic innego jak sadyzm historii. Wilno dostało się Litwie bezprawnie i wbrew prawu międzynarodowemu. Litewskie dziś Wilno jest jeszcze jednym dowodem na to, że świat był zawsze i jest w rękach sił ciemności (nie kto inny jak sam Pan Jezus powiedział: "Królestwo moje nie jest z tego świata", czyli świat nie jest domeną bożą). Historyk ks. Witold Dzięcioł tak to ujął: "Wschodnia Polska w ostatniej wojnie została zniszczona. Nieprzyjaciel tu szalał najbardziej. Ta Polska jest symbolem tragedii ściągniętej na ludzkość przez siły ciemności. Triumf wielkiego zła w świecie został przypieczętowany nieprawością popełnioną na tej ziemi" ("Teki Historyczne. Tom XV" Londyn 1966-1968, str. 66). Polacy nie mogą mieć jednak o to pretensji czy żalu do Litwinów, bo to nie oni nam Wilno zabrali. Podał im na tacy jeden z największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości Józef Stalin, który we wrześniu 1939 r. wspólnie z Hitlerem napadł na Polskę i wspólnie wymazali nasz kraj z mapy politycznej Europy, po czym przekazał Wilno Litwinom, aby móc łatwiej przyłączyć Litwę do Związku Sowieckiego już w czerwcu 1940 r. Jeśli więc Polacy chcą mieć do kogoś pretensje o utratą arcypolskiego Wilna, to winowajcami są Hitler, Stalin, Roosevelt i Churchill, a także - bądźmy szczerzy w powiedzeniu tej gorzkiej prawdy: także Matka Boska, która jest ponoć Królową Polski i która podczas swego (rzekomego) objawienia jezuicie Juliusz Mancinelli 14 sierpnia 1608 r. powiedziała: "Ja to królestwo wielce umiłowałam i wielkie rzeczy dlań zamierzam, ponieważ osobliwą miłością ku Mnie pałają jego synowie" (Wikipedia), nie potrafiła w 1945 r. uratować Wilna (i Lwowa, w którym w 1656 r. była ogłoszona Królową Polski) dla Polski.
.....
W latach 1944-89 Polska, a Litwa do 1990/91 były pod butem Moskwy i żaden dialog polsko-litewski nie mógł być prowadzony. Ani cenzura polska, ani sowiecka nie dopuszczały do publicznej debaty i do publikacji spraw związanych z konfliktem polsko-litewskim o Wilno, a tym bardziej do jego podgrzewania. Sprawę uznawano za zamkniętą w 1945 r., tj. przez z pewnością ostateczny fakt przynależności Wilna do Sowieckiej Litwy/Związku Sowieckiego i jedynie oficjalna sowiecka wersja tego konfliktu była dopuszczalna, ograniczająca się do tego, że przed wojną Polska okupowała miasto. Podgrzewanie tej sprawy i to z punktu widzenia nacjonalistów litewskich szkodziło by propagandzie i polskiej, i sowieckiej głoszących miłość między narodami i przedstawianiu Związku Sowieckiego jako szczerego i wiernego przyjaciela komunistycznej Polski Ludowej, a Polski jako szczerego przyjaciela Związku Sowieckiego. Natomiast na emigracji Polacy i Litwini żyli w wolnym świecie. Konflikt polsko-litewski o Wilno był ciągle tematem dnia wśród emigracji litewskiej na Zachodzie - w czasopismach i publikacjach książkowych. Dla Litwinów na Zachodzie, zazwyczaj działaczy nacjonalistycznych na Litwie Kowieńskiej i zbrodniarzy wojennych z okresu II wojny światowej czas stanął w miejscu i ciągle trwa konflikt polsko-litewski o Wilna, na co oni muszą zdecydowanie reagować, chociaż miasto w 1945 r. stało się na zawsze litewskie. Starano się drażnić polską emigrację i wciągać ją do polemiki, czy raczej awantury o Wilno, którą kontynuują po dziś dzień - od 1988 r. teraz głównie na Litwie. Bo polakożerstwo jest dla Litwinów chlebem powszednim po dziś dzień.
Paryska "Kultura", redagowana przez Jerzego Giedrojcia i dążąca do pojednania polsko-litewskiego na emigracji kilka razy inicjowała dialog polsko-litewski, aby pogodzić zwaśnione strony w oparciu o istniejące od 1945 r. fakty natury politycznej. Podczas pierwszego dialogu głos zabrał m.in. Litwin dr Juozas Girnius ("Kultura" Nr 10 1955). Jego wywody tak skomentował m.in. Tadeusz Chruściel z Londynu: Girnius "Poszukując polsko-litewskiego dialogu, nie wskazuje nam żadnych nowych dróg i rozwiązań. Jak litewski Giertych (Jędrzej -publicysta polski na emigracji M.K.) przejeżdża się po wiekach wspólnej historii i z lekkim sercem brnie w problem Wilna. Litewscy nacjonaliści nie będą mieli do niego wielkich pretensji..." ("Kultura" Nr 12 1955). Girnius o Wilnie pisał: "Problem Wilna jest tym problemem, od którego rozwiązania zależy przyszłość polsko-litewska. Dopóki problem ten nie zostanie rozwiązany, dopóty nie możliwe będzie uregulowanie sąsiedzkich stosunków polsko-litewskich... Wilno jest odwieczną stolicą Litwy. Każdy kamień tego miasta mówi o przeszłości litewskiego narodu" (ciekawe, które to kamienie? - M.K.). Przyznaje, że ludność Ziemi Wileńskiej jest polska. "Jednak między roszczeniami polskimi i litewskimi istnieją zasadnicze różnice. Litwini, roszcząc pretensje do Wilna, domagają się własnych ziem historycznych wraz z ludnością litewskiego pochodzenia (czyli Polakami, których mają prawo zlituanizować - M.K.). Polacy zaś chcą ziem i ludności, zdobytych drogą kulturalnej ekspansji". W sprawie litewskich kamieni w Wilnie odpowiedział mu ambasador Michał Sokolnicki pisząc: "Uczucie - w zamian za uczucie. Osobiście, będąc Polakiem nie mającym ani jednej kropli krwi litewskiej, uważam, poza naszą stolicą, za najbardziej polskie dwa miasta: Kraków i Wilno. A więc Wilno nie jest tylko Litwą. Jest także Polską. Należy znaleźć jakieś wyjście, które byłoby wspólne" ("Kultura" Nr 12 1955).
Dwadzieścia lat później paryska "Kultura" zainicjowała kolejną próbę dialogu polsko-litewskiego. Ze strony litewskiej słychać było ponownie ich stare pieśni. Zabrał w niej udział tym razem m.in. litewski historyk z Chicago Jonas Dainauskas ("Kultura" Nr 4 1976). Oczywiście, J. Dainauskas również rozpisał się szeroko na temat Wilna. Złościło go, że w 1919-22 Polacy z Wilna i na Wileńszczyźnie, stanowiący tam większość ludności, opowiedzieli się za przynależnością do Polski, bardzo źle i często o nich się wypowiadając, że redaktor "Kultury" Jerzy Giedroyć zabierając głos w dialogu polsko-litewskim ośmielił się "powtarzać stare slogany o polskości Wilna, Uniwersytetu Stefana Batorego, o sercu Marszałka (na Rossie), o sentymentach Ostrej Bramy itd. Stwierdza, że ten kto mówi o polskości Wilna "kłamie sobie i światu", dodając, że "taki ni na jotę nie ustąpi w stosunku do argumentów litewskich (czyli antypolskiej i kłamliwej propagandy litewskiej - M.K.). Pisząc o Uniwersytecie Stefana Batorego, który definitywnie założony przez Polaków i który w latach 1919-39 istniał i zasłużył się nauce polskiej, i który w wyjątkowo w brutalny sposób zamknęli Litwini w grudniu 1939 r., ostrzega Polaków: "...stałe przypominanie Litwinom o polskości uniwersytetu w Wilnie nigdy nie przyczyni się do ułatwienia zapoczątkowania rozmów polsko-litewskich". Czyli Polacy sami muszą w swojej historii polsko-litewskiej wprowadzić białe plany i ją zakłamywać, aby Litwini byli zadowoleni. Dainauskas napisał także, że Polacy ciągle czyhają na litewskie Wilno, na co zareagował Czesław Miłosz w tym samym numerze "Kultury" pisząc: "Gdzie pan widzi teraz polskie podstępne zamiary wobec Wilna, nie wiem".
Litwini mają także obłęd w sprawie marszałka Józefa Piłsudskiego, który jako syn Wileńszczyzny i Wilna po przepędzeniu bolszewików z tego zamieszkałego przez Polaków miasta, przyłączył je do Polski najpierw w kwietniu 1919 r., a następnie, po Cudzie nad Wisłą, w październiku 1920 r. Dainauskas na temat marszałka napisał: "Piłsudski... walczył zbrojnie o to, ażeby Litwę Kowieńską... włączyć w Polskę, a Litwinów... przerobić nareszcie w całości na Polaków". Odpowiedział mu na ten kretynizm polityk międzywojennej Polski Kazimierz Okulicz pisząc w tym samym numerze pisma: "pisząc takie bzdury "wystawia (pan) sobie świadectwo nie historyka, lecz rzecznika jednostronnej propagandy".
Nic z tych dialogów na emigracji nie wychodziło. Bowiem Litwini zawsze chcieli takiego dialogu, podczas którego strony polska zaakceptuje wszystko to, co oni mówią o historycznych i współczesnych stosunkach polsko-litewskich, nawet to co jest zwykłym i w dodatku perfidnym kłamstwem.
W 1990/91 upadł Związek Sowiecki i Litwa odzyskała niepodległość. Pomimo różnych wstrząsów we Wschodniej Europie Wilno pozostało stolicą Litwy, a w 1994 r. rząd polski uznał za granicę międzynarodową obecną granicę polsko-litewską. Ze strony polskiej definitywnie nie grozi oderwanie Wilna od Litwy. A jednak paranoja Litwinów w odniesieniu do Wilna jest ciągle żywa, co jest trudne do zrozumienia. Bierze się ona stąd, że bardzo dobrze zdają sobie sprawę z tego, że dostali polskie Wilno przysłowiowym prawem kaduka, czyli dzięki szczęśliwemu przypadkowi przez agresję Niemiec i Związku Sowieckiego na Polskę we wrześniu 1939 r., a także przez złamanie przez Litwę ogłoszonej neutralności w tym konflikcie, jak również prawa międzynarodowego i przez jej udział w IV rozbiorze Polski. To nie daje im moralnego prawa do posiadania Wilna. Dlatego chcą się więc wybielić i uzyskać moralne prawo do posiadania Wilna. Czynią to przez wyjątkowo obrzydliwe fałszowanie historii miasta i zacieranie w nim wszelkiej wielowiekowej polskości. M.in. uparcie utrzymują, że Wilno w okresie międzywojennym było etnicznie litewskie i Polska okupowała miasto w latach 1919-39 (Dangiris Maciulis, Rimas Miknys, Alvydas Nikzentai "Okupacja Wilna - Rzecz o historii drugiego stopnia" Mówią Wieki 2011) i od odzyskania przez Litwę ponownie niepodległości w latach 1990/91 domagają się od kolejnego rządu polskiego przyznania się do tego i oficjalnych przeprosin, z czym polska strona się nie zgadza i nie myśli przepraszać. Publicznie wypowiedział się w tej sprawie w wywiadzie dla TVN24 minister spraw zagranicznych RP Radosław Sikorski mówiąc, że "Litwa uważa, że Polska okupowała Wilno przed wojną, a my tak nie uważamy" (Interia.pl 18.6.2009). I jest to jedynie słuszny i ostateczny głos polski w tej sprawie. Wilno należało do Polski wolą jego mieszkańców - w przygniatającej większości Polaków i zgodnie z prawem narodów do samostanowienia oraz
zgodnie z prawem międzynarodowym. Ale gdyby to była okupacja, to z pewnością byłaby to jedyna w dotychczasowych dziejach świata i ludzkości okupacja, z której zadowolona była miejscowa ludność, która z całego serca i całej swej woli chciała, aby Wilno należało do Polski. I taka jest prawda. Prawda, której nie tylko nie zmienią Litwini, ale także sam Bóg. Bo wtedy sam przestał by być prawdą.
Nie ulega wątpliwości, że w 1939 r. i 1945 r. Wilno było miastem etnicznie polskim - 2/3 jego ludności stanowili Polacy (ok. 130 tys.). W 1945 r. dzięki Stalinowi (konferencja w Jałcie) Wilno definitywnie stało się miastem litewskim, do 1991 r. właściwie litewsko-sowieckim, gdyż Litwa była jedną z 15 republik tworzących Związek Sowiecki (ZSRR). Przez te lata komunistom litewskim udało się zrobić z polskiego Wilna miasto litewskie. Jednak dopiero w 1989 r., a więc po 45 latach intensywnej lituanizacji Wilna, Litwini zaczęli stanowić większość jego mieszkańców - było ich tam jednak zaledwie 50 procent, czyli dużo mniej niż Polaków w przedwojennym Wilnie (65%). Jeszcze i dzisiaj (2025 r.) Wilno jest miastem wybitnie wieloetnicznym. Jeśli Wilno z biegiem lat stawało się coraz bardziej litewskie to jedynie przez wypędzenie z Wilna 107 613 Polaków w latach 1945-46 do nowej Polski i wymordowanie przez Niemców i Litwinów 50 tys. wileńskich Żydów. Ludność dzisiejszego Wilna w ok. 90% nie ma nic wspólnego z ludźmi, którzy tu mieszkali w 1939 r. Wyludnione miasto trzeba je było zasiedlić
kolonistami - przybyszami z Litwy Kowieńskiej i Rosji. Jednak dlatego, że większość polskiej ludności wiejskiej wokół Wilna (pozostało ok. 200 tys.) nie została wypędzona do komunistycznej Polski (wypędzono z terenów wiejskich włączonych do Litwy tylko 96 896 Polaków) do Wilna napłynęło także wiele tysięcy Polaków mieszkających wokół tego miasta jak i z pobliskiej etnicznie polskiej części Wileńszczyzny włączonej do Białorusi. Pomimo tego, że podczas drugiego wysiedlania Polaków do Polski w latach 1955-59 wyjechało z Litwy 48 tys. osób (ponownie bardzo wielu z Wilna), w 1959 r. w mieście pozostało 47 tys. Polaków, czyli stanowili 20% ludności miasta liczącego 235 tys. mieszkańców. W 1944 r. Litwinów w mieście prawie nie było, więc w lutym 1945 r. władze sowieckiej Litwy przystąpili do realizowania pierwszego planu osiedlenia w Wilnie 30 tys. Litwinów z Litwy Kowieńskiej. Według dr Vitalija Stravinskiene z Instytutu Historii Litwy w Wilnie (Antoni Radczenko "Kurier Wileński" 21.12.2019), realizacja tego planu okazała się wówczas niemożliwa, gdyż z Litwy Kowieńskiej - bardzo słabo zurbanizowanej w okresie międzywojennym, do Wilna mogli przyjeżdżać w większości tylko chłopi litewscy, a oni nie chcieli porzucać swoich gospodarstw. Dopiero po przeprowadzeniu kolektywizacji do Wilna zaczęli napływać chłopi litewscy, którzy nie chcieli pracować w kołchozach; w ten sposób w 1959 r. Litwini stanowili w mieście już 33,6% jego ludności. Natomiast do miasta napływało swobodnie wiele tysięcy Rosjan (w 1959 r. stanowili 29,4% ludności miasta) i Białorusinów. Dzisiaj Litwini, po wyjeździe z Wilna wielu tysięcy Rosjan, stanowią ok. 65% ludności miasta.
Litwini są więc dzisiaj gospodarzami miasta. Jednak w litewskiej prasie nacjonalistycznej (to de facto prawie cała prasa litewska) wydawanej po 1988 r. na Litwie można znaleźć informacje, że to nie naród panów, za jakich się uważają i są Litwini w dzisiejszym Wilnie i na Wileńszczyźnie, tylko Polacy tam mieszkający prześladują Boga ducha winnych Litwinów i dybią na nich i ich panowanie w Wilnie ("Lietuvos Rytas 31.7.1996; "Myśl Polska o Kresach" kwiecień 1998).
Jak już wspomniałem, od 1939 r., a szczególnie po odzyskaniu przez Litwę niepodległości w 1990 r. Litwini robią wszystko co tylko mogą zrobić w tej sprawie, aby całkowicie zakłamać historię Wilna - obedrzeć miasto z jego polskiej historii oraz w miarę możności zlikwidować wszystkie polskie pamiątki i ślady w tym mieście, tak aby nikt z Litwinów nie łączył miasta z Polską i Polakami oraz polską historią, aby był przekonany, że miasto było przez wieki litewskie do szpiku kości. Dlatego nacjonalistów litewskich krew zalewa, że Polacy w Polsce i na świecie nie chcą przyjść ich wersji historii Wilna i nie chcą zapomnieć o jego roli w życiu Polski i narodu polskiego, że ciągle modlą się do Matki Boskiej Ostrobramskiej i św. Kazimierza. W 1940 i 1945 r. Litwini przejęli bezprawnie cały majątek Polaków (budynki, muzea, a nawet prywatne zbiory sztuki), uznając za swoją własność czy litewskie dziedzictwo narodowe. Usunięto np. prawie wszystkie pamiątki polskie z katedry wileńskiej, budynku Ostrej Bramy i Uniwersytetu Wileńskiego oraz usunęli wiele historycznych napisów i tablic z szeregu innych budynków związanych w przeszłości z instytucjami polskimi i znanymi Polakami, zmienili bardzo stare historyczne nazwy ulic. Takie zachowanie, typowe dla okupantów-kolonistów, słusznie oburza Polaków w Wilnie i Polsce:
"W sierpniu spędziłem dwa tygodnie w Wilnie... Dziedziniec uniwersytecki i widniejące na tablicach napisy np. mogą świadczyć, jak wielu światłych rodaków tu działało. Co prawda, wszystkie tablice zmienione zostały na inne - już z napisami w języku litewskim. Aż trudno w to uwierzyć, że ludzkość wkraczająca w XXI wiek tak postępuje. Wszak należy zachować spuściznę przodków, choćby pisali oni po chińsku czy japońsku. Tymczasem jesteśmy z Litwinami sąsiadami. Jedynie możemy zachować nasze wartości kulturowe poprzez wzajemną tolerancję oraz szanowanie jedni drugich. Niszczenie śladów historycznych prowadzi donikąd" (Wojciech Mierzejewski Doświadczenia wileńskie "Znad Wilii" 13-26.9.1992).
"Wilno... jest dziś stolicą Republiki Litewskiej, czy to nie wystarczy (Litwinom)? Dlaczego chce się za wszelką cenę obedrzeć to miasto z tradycji eksmitując historycznie tu wszechobecny język polski, który jeszcze w siedemnastym wieku zastąpił starobiałoruski jako oficjalny język kancelarii Wielkiego Księstwa Litewskiego? Dlaczego bzdurnie pisze się i mówi, że "Polacy wileńscy to denacjonalizowani Litwini", że Stankiewicz to Stankevicius, Mickiewicz to Mickievicius itp.? Pomijając wszystko inne, takie stwierdzenia narażają samych Litwinów na śmieszność; Polacy mogą przecież zawsze porównać Brazauskasa z Brzozowskim, Kuzmickasa z Kuźmickim, Kalinauskasa z Kalinowskim i..." (Dariusz Witold Kulczyński "Lietuva tevyne musu" "Wiadomości Polskie", Sydney, 19.4.1993, za "Związkowcem", Kanada).
W Internecie jest oficjalna litewska strona Uniwersytetu Wileńskiego - Vilnius University z historią tej uczelni. Pomimo tego, że jest krótka pełno w niej przemilczeń, półprawd i po prostu kłamstw. A w sumie jest bardzo antypolska. Historia Uniwersytetu do 1832 r. (zamknięty przez cara) nie ma najmniejszych powiązań z Polską i Polakami i jest całkowicie wyprana z wyrazów:, "Polska" czy "Polak/Polacy", np. Stefan Batory jest nazwany królem, ale jakiego państwa był królem czytelnik się nie dowie, także o tym jakiej narodowości byli profesorowie, jak np. Marcin Śmiglecki, Maciej Sarbiewski czy Jędrzej (Andrzej) i Jan Śniadeccy (oczywiście imiona ich i króla są podane w wersji litewskiej): czytelnik musi domyślać się czy przyjmować za pewnik, że skoro Uniwersytet był zawsze litewski, no to oni są Litwinami. Uniwersytet do 1939 r. nigdy nie był litewski. Tymczasem z tej historii dowiadujemy się, że przed wojną Polska okupowała Wilno i wówczas Uniwersytet był polskim uniwersytetem i że w 1939 r.
ponownie został litewskim.
Litewska antypolska propaganda głosi, szczególnie po II wojnie światowej, co związane było z obchodami 600-lecia chrztu Litwy i czyni to nadal, że Polska nie miała nic wspólnego z chrystianizacją Litwy, z utworzeniem w 1387 r. biskupstwa katolickiego w Wilnie. Litwini twierdzą, że Litwa została ochrzczona albo ogniem i mieczem przez Krzyżaków, albo przez kler polski (paryska "Kultura" Nr 7/8 1985, str. 137). Kwestionują też zasługę polskiej królowej, św. Jadwigi w nawróceniu Litwy, sugerując, że chrystianizację Litwy rozpoczęli wspólnie Jagiełło i Witold przez chrzest licznych bojarów litewskich (paryska "Kultura" Nr 6 1985, str. 103). Aby podbudować swoją głupotę o tym, że Polska i królowa św. Jadwiga nie uczestniczyli w chrystianizacji Litwy, czynią z niej nikogo innego jak tylko Węgierkę. W październiku 2013 r. Litwini, z udziałem Polski (!), urządzili w stolicy Węgier - Budapeszcie antypolską hucpę. Odsłonili pomnik Jagiełły i Jadwigi, który ma przypominać powiązania Litwy z Węgrami. Odsłaniający pomnik szef dyplomacji litewskiej Linas Linkevicius uderzył w antypolską nutę, mówiąc, że pomnik ma spełnić pewną misję edukacyjną przypominając, że Jagiełło był Litwinem, a św. Jadwiga Węgierką i wyraził swoje niezadowolenie z tego, że Węgrzy uważają Jagiełłę za Polaka, a nie za Litwina ("Rzeczpospolita" 30.10.2013). Tymczasem tak Jadwiga jak i Jagiełło byli osobno królami Polski i ten sam fakt czyni z nich Polaków, niezależnie od tego, gdzie się urodzili i jaka krew płynęła w ich żyłach. Tym bardziej, że w żyłach i Jadwigi i Jagiełły płynęła także krew polska. Babką Jadwigi była Elżbieta, córka króla polskiego Władysława Łokietka i Jadwigi, córki księcia kaliskiego Bolesława Pobożnego; natomiast matką św. Jadwigi była Elżbieta Bośniacka, córka księżniczki Elżbiety Kujawskiej. Natomiast w żyłach Jagiełły połowę krwi było ruskiej - jego babką i matką były księżniczki ruskie; w żyłach matki płynęła także krew polska - krew Eufemii Kujawskiej, siostry króla polskiego Władysława Łokietka. I bez tego faktu nie byłoby także ponoć "litewskiej" a de facto wieloetnicznej dynastii Jagiellońskiej i najmniej litewskiej, szczególnie w ostatnim pokoleniu - tylko 1/16 krwi króla Zygmunta Augusta była krwią litewską! Robienie z niego Litwina, a szczególnie tylko Litwina to wielka głupota (M. Kałuski "Sprawy kresowe bez cenzury" t. I, str. 547-549). Poza tym prawda jest taka, że Jagiełło w historii europejskiej zaistniał dopiero jak został królem Polski i tak go Europa - w tym także Węgrzy pamiętają. Przedtem, jeśli ktoś o nim słyszał, to był to barbarzyńca - poganin. Żebrał o unię Wielkiego Księstwa Litewskiego (nie Litwy!), chcąc przed Krzyżakami ratować swoją władzę i zapewne głowę. Także i to wydarzenie pokazuje, że przedwojenne polakożerstwo Litwinów jest ciągle żywe. Bowiem jakże jest ono podobne do tego co głosili i wyprawiali Litwini przed wojną. Historyk litewski Alvydas Nikžentaitis przypomniał wydarzenie z lat 30. XX w., kiedy to attache wojskowy Litwy, składając listy uwierzytelniające w Pradze, podarował czechosłowackim gospodarzom obraz Matejki, mówiąc: "Oto dzieło znanego
czeskiego malarza Jana Matejki, który na innym obrazie przypomina nam wielkie zwycięstwo Litwinów i Czechów ze wspólnymi wrogami pod Grunwaldem w 1410 r." - nie zająknął się o Polakach ani o Niemcach. - Oczywiście ufundowana przez króla polskiego Władysława Jagiełłę arcypolska w całych swych dziejach katedra wileńska pod wezwaniem patrona Polski św. Stanisława (którego obraz znajduje się w głównym ołtarzu!) i św. Władysława i której pierwszym biskupem został Polak - Andrzej z Krakowa, była według nacjonalistów litewskich zawsze świątynią litewską i dlatego w 1989 r. ogłoszono ją litewską katedrą narodową, w której mogą być odprawiana nabożeństwa tylko po litewsku.
W sekcji turystycznej australijskiego dziennika "The Weekend Australian" (26-27.7.2014) ukazał się artykuł o Wilnie Paola Totaro pt. "Going for baroque in Vilnius", który został napisany zgodnie z informacjami uzyskanymi przez autorkę z litewskiego państwowego Departamentu Turystyki. I tak np. Totaro pisząc o katedrze wileńskiej powtarza litewską brednię, że katedra wileńska stoi w miejscu katedry wzniesionej przez litewskiego króla Mendoga, który przyjął katolicyzm w roku 1251 (ale tylko na jeden sezon). Kłamstwo to jest wyjątkowo obrzydliwe i obliczone na niewiedzę czytelników, gdyż stolicą Mendoga był Nowogródek, a poza tym z czasów pomiędzy panowaniem Mendoga a panowaniem Giedymina, nie ma żadnych wzmianek kronikarskich o Wilnie! Oczywiście w artykule nie ma żadnej wzmianki o tym, że prawdziwy chrzest Litwy miał miejsce dopiero w 1387 r., po zawarciu unii z Polską i że odbywał się on za pośrednictwem Polski i Kościoła polskiego. W całym artykule nie ma nic o tym, że Wilno było polskie i nic o Polakach, chociaż są wspomniani Żydzi i Karaici oraz okupant sowiecki. Autorka pisząc o pałacu w Zatroczu (lit. Uzutrakis) koło podwileńskich Trok wspomina tylko tyle, że zbudował go w latach 1897-1902 "litewski książę". Tymczasem pałac ten zbudował nie "litewski książę", a tylko polski hrabia Józef Tyszkiewicz i jego żona, księżna Jadwiga Swiętopełk-Czetwertyńska i należał on do tej rodziny do 1940 r., kiedy przejęły go władze sowieckie. Plany pałacu wykonał znany architekt warszawski Józef Huss. Litwini także niczego w Wilnie i na Litwie nie zbudowali, gdyż do XX wieku nie było żadnych architektów litewskich. Był to prawie w stu procentach naród małorolnych chłopów i analfabetów.
Wprost w paranoiczny i obrzydliwy sposób po dziś dzień także Litwini na Litwie leją pomyje na marszałka Józefa Piłsudskiego, generała Lucjana Żeligowskiego czy Armię Krajową, tak jakby czas stanął w miejscu, jakby marszałek i generał ciągle żyli, a Armia Krajowa ciągle działała. Historyk polski, prof. Piotr Łossowski w artykule pt. "Czy potępić akcję gen. Żeligowskiego?" ("Słowo Powszechne" 30.10.-1.11.1992, Warszawa) pisze: "Ze strony litewskiej od dłuższego czasu dają się słyszeć głosy żądające, ażeby Polska potępiła akcję gen. Lucjana Żeligowskiego w 1920 roku, a która doprowadziła do odzyskania (zamieszkałego) przez Polaków Wilna. Ostatnio tego rodzaju wymagania nasiliły się. Mówi się, iż odnośne stwierdzenie powinno zostać wprowadzone do przygotowywanego polsko-litewskiego traktatu. Jest to żądanie bardzo daleko idące. Doświadczenie uczy, iż bardzo rzadko jedna ze stron zgadzała się na wprowadzenie do traktatu międzynarodowego sformułowania, które by zawierało krytyczny osąd czy też potępienie jej postępowania w przeszłości. W praktyce mogło to nastąpić tylko w rezultacie poniesionej klęski, przegranej wojny!" I dodaje: "Polska w XX wieku wojny z Litwą nie przegrała, bo jej nie prowadziła. Nie musi też wstydzić się, a tym bardziej potępiać tego co uczynili nasi ojcowie w walce o niepodległą Rzeczypospolitą. Żądania litewskie są całkowicie bezpodstawne z punktu widzenia formalnego. Nie mają również uzasadnienia merytorycznego...". Żądanie to odrzucił rząd polski. Niemniej Litwini po dziś dzień domagają się od Polski i Polaków potępienia gen. Żeligowskiego oraz rzekomej okupacji Wilna przez Polskę w latach 1919-1939. Jak się to mówi - na dziecięcy upór nie ma lekarstwa.
W wileńskim ratuszu na Starym Mieście odbyła się konferencja, poświęcona "90. rocznicy podpisania i złamania umowy suwalskiej". Organizatorem konferencji był skrajnie polakożerczy "Sajudis" i równie polakożercza "Vilnija" oraz znajdujący się w rękach konserwatystów Samorząd miasta Wilna, stąd rej na niej wodziła śmietanka nacjonalistów-polakożerów, jak europarlamentarzysta Vytautas Landsbergis, poseł na Sejm RL Gintaras Songaila, prof. Antanas Tyla, dr Kazimierzas z Ministerstwa Kultury oraz dr Kazimieras Gursva z Ministerstwa Oświaty, który jeszcze przed jej rozpoczęciem rzucił się na fotoreportera "Kuriera Wileńskiego" Mariana Pluszkiewicza z wyzwiskami i intencją uniemożliwienia wykonywania mu swej pracy. Najpierw Tyla przeczytał referat "Zagarnięcie Wileńszczyzny przy złamaniu umowy suwalskiej, w którym pokrótce opisał ogłoszenie przez Litwę niepodległości i problemy z jej utrzymaniem, skupiając się na polskiej agresji i pomijając kwestię współpracy litewsko-bolszewickiej przeciwko Polsce, o której na konferencji nie padło ani jedno słowo. Oczywiście nie zostawiono suchej nitki na gen. Lucjanie Żeligowskim. Natomiast Landsbergis jak opętany lał pomyje na marszałka Józefa Piłsudskiego. Wszyscy prelegenci żądali pokajania się Polski i głosili tezę, iż tylko uznanie przez Polskę faktu rzekomej okupacji Wileńszczyzny i złamania umowy suwalskiej może uzdrowić stosunki między Litwą a Polską ("Litewscy narodowcy: Kajajcie się, Polacy" "Kurier Wileński" 11.10.2010).
Trochę więcej niż rok później, Litewskie Towarzystwo Historyczne wydało kopertę z prowokacyjnym nadrukiem. Przedstawiono na niej trzy postacie mające uosabiać: Hitlera, generała Lucjana Żeligowskiego i Stalina. Są oni skuci kajdankami. Na głowach mają charakterystyczne czapki. W wolnych rękach trzymają buławy: Hitler z "gapą" i swastyką, generał Lucjan Żeligowski - z polskim orłem, a Stalin z sierpem i młotem. Nad skazanymi umieszczono tron, na którym zasiada Najwyższy Sędzia. Nad tronem napis: "Sąd Ostateczny nad Katami Litwy". Napis ten sporządzono w języku litewskim, ale u dołu kompozycji widnieje on również w języku angielskim... Koperta ta została oficjalnie wprowadzona w obieg przez (państwową!) Pocztę Litewską. Treść koperty ma niewątpliwie na celu poniżenie Polski i Polaków..." (Aleksander Sulibor "Co dalej, bracia Litwini? Antypolska "racja stanu"" "Słowo. Dziennik Katolicki" 3.2.1994). - W 2008 r. Litwini wydali kolejną kopertę sprzedawaną na pocztach litewskich z napisami i grafiką o skrajnie antypolskiej wymowie i oszczerczych treściach ("Tygodnik Polski" 31.3.-7.4.2010, Melbourne).
Z okazji 90. rocznicy przyłączenia Wilna do Polski Litwini wydali, a litewskie urzędy pocztowe sprzedawały kolejną antypolską kopertę. Tym razem w towarzystwie Hitlera i Stalina pokazano marszałka Józefa Piłsudskiego. Podpis w języku litewskim informuje, że są to "wielcy organizatorzy ludobójstwa narodu litewskiego". Do grona ludobójców narodu litewskiego dodano Armię Krajową. "Następnie oskarża się Polskę, że chce być zamiast "strategicznym partnerem" - "strategicznym okupantem", a nasza oficjalna polityka trąci szowinizmem, duchem wielkopolskim i imperializmem... Jakiś czas temu zamieszczono podobizny Piłsudskiego z Hitlerem. Wtedy były różnego rodzaju interwencje, ale nie bardzo one skutkowały..." ("Tygodnik Polski" 31.3.-7.4.2010, Melbourne, przedruk z "Naszego Dziennika", Warszawa). Wszystkie protesty ze strony polskiej nie poskutkowały, a to dlatego, że rząd polski cackając się z maleńką i antypolską Litwą nie potrafi walnąć pięścią o stół i krzyknąć: "Basta!"
W demonizowaniu Armii Krajowej, walczącą podczas wojny w rejonie Wilna z Niemcami, z którymi nacjonaliści litewscy byli za pan brat, i która brała udział w wyzwalaniu Wilna spod okupacji niemieckiej w lipcu 1944 r. prym wiedzie polakożercza organizacja Vilnija (Wilnija - litewska nazwa Wileńszczyzny), pielęgnująca od 1988 r. tradycje przedwojennego Związku Wyzwolenia Wilna. O polskie Wilno jako o swoje miasto - swój dom, w lipcu 1944 r. walczyły oddziały polskiej Armii Krajowej i polska ludność miasta. I to jest fakt historyczny. Tymczasem są Litwini, którzy ten fakt chcą wymazać z historii miasta. Pierwszy uczynił to Litwin Vladas Karvelis, były dowódca litewskiego oddziału komunistycznego na Litwie, w książce pt. "Wyzwolenie Litewskiej SRR spod okupacji hitlerowskiej, 1941-44". Karvelisa pisze w niej, , że "W latach 1941-1944 operowały na Litwie (w jej obecnych granicach, a więc z polskim Wilnem i polską Wileńszczyzną) 92 oddziały partyzantów o liczebności ponad 10 tysięcy ludzi. Spośród zarejestrowanych partyzantów 62,5% stanowili Litwini, 22% sowieccy żołnierze, a resztę Rosjanie, Żydzi, Polacy, Ukraińcy, Białorusini i inni". Czyli jeśli polska partyzantka na Wileńszczyźnie była mikroskopijna, to siłą rzeczy nie mogła ona uczestniczyć w wyzwalaniu Wilna w lipcu 1944 r. Widać z tego, że to nie Armia Krajowa tylko mikroskopijna partyzantka litewska wyzwalała wtedy miasto wraz z Armią Czerwoną. Według nacjonalistów litewskich Armia Krajowa współpracowała z okupantem niemieckim i zajmowała się wyłącznie mordowaniem Litwinów i taki jej obraz jest głęboko zakodowany w świadomości Litwinów. Tak to przedstawiają m.in. propagandowe i zakłamane filmy litewskie zamieszczone w internetowym You Tube, jak np. "Polska Armia Krajowa na Litwie. Collaboration between Nazis and Polish AK. Mass killings by AK", zamieszczony tam w 2012 r. Andrzej Tokarczyk pisze: "Młodsze pokolenie litewskie nie ma właściwie żadnego pojęcia o roli, jaką Armia Krajowa odegrała na Wileńszczyźnie. Ma natomiast krzywdzące, tendencyjne wyobrażenie "o Polakach z AK", co prowadzić musi do antypolskich ekscesów oraz do dalszego fałszowania historii najnowszej. Bez jej odkłamania nie da się odbudować wzajemnego szacunku ani doprowadzić do zgodnego współżycia obu narodów" ("Biała Księga ziemi wileńskiej" "Nowy Świat" 30.6.1992, Warszawa). Problemem z Litwinami - z dialogiem z nimi jest to, że są chyba najbardziej upartym narodem na świecie. Znane jest od bardzo dawna powiedzenie "Uparty jak Litwin" - po litewsku: užsispyręs kaip lietuvis (Mirosław Ikonowicz "Swym działaniem Algirdas Brazauskas wpisał się w nurt niepodległościowy" "Tygodnik Przegląd" 21.2.2010). Jeśli Litwin uwierzy w czyjąś brednię, że dwa plus dwa jest pięć (5), to chyba nawet Bóg nie przekona go do zaakceptowania tego, że dwa plus dwa jest cztery (4), że tak mówią wszyscy ludzie na świecie. I to jest główna przyczyna paranoi Litwinów w sprawie Wilna i w ogóle stosunków polsko-litewskich. Założyciel i redaktor paryskiej "Kultury" i wielki przyjaciel Litwy i Litwinów Jerzy Giedroyc mówił: "Ciągle istnieje na Litwie kompleks zagrożenia Polską. Stosunek do generała Żeligowskiego czy do Armii Krajowej (w Wilnie i na Wileńszczyźnie) to problem bardzo ciężki, ale zostawmy go historykom, bo to czas przeszły dokonany. Trzeba nam wreszcie napisać uczciwie historię stosunków polsko-litewskich..." (Iwona Hofman "O programie wschodnim Jerzego Giedrojcia" Wilnoteka 25.1.2011). Polską odpowiedzią na ataki litewskie na AK jest praca Romana Korab-Żebryka pt. "Biała Księga w obronie Armii Krajowej na Wileńszczyźnie" (Lublin 1991), w której autor dokumentuje wydarzenia tamtych lat w sposób niezwykle sumienny i szczegółowy. Analizuje także głosy prasy litewskiej, wypowiedzi polityków i uczonych. Zestawia je z wypowiedziami polskich polityków i historyków, poddaje krytyce. Słowem, napisał swą Białą Księgę ziemi wileńskiej nie po to, aby jątrzyć, lecz po to, aby godzić. Niestety, nic to pozytywnego nie dało. Litwini trzymają się swojej zakłamanej wersji historii jak rzep psiego ogona. "Współcześni Litwini muszą nauczyć się szerszego rozumienia własnej narodowości i historii. W przeciwnym wypadku będą ograniczali się do historii walk z Polakami o Wilno w 1920, (swoich bandyckich) szaulisów będą nazywać "Strzelcami Ponarskimi", żołnierzy litewskich (w służbie Niemiec hitlerowskich) bohaterami narodowymi walczącymi z "bandytami spod znaku AK", a i (wyjątkowo zbrodnicza litewska policja bezpieczeństwa w służbie Niemiec podczas II wojny światowej - postrach Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie) Saugumo Policija doczeka się za parę lat pochlebnych opinii" (Dariusz Witold Kulczyński "Lietuva Tevyne Musu" "Wiadomości Polskie" 19.4.1993, Sydney, przedruk z kanadyjskiego "Związkowca"). Po wielu staraniach władz polskich (na najwyższym szczeblu), dopiero w 1992 r. Litwini wyrazili zgodę na uporządkowanie wojskowej części cmentarza na Rossie z grobami żołnierzy polskie z 1919 r. oraz żołnierzy AK poległych w walce o wolne Wilno w lipcu 1944 r., którzy pochowani byli w różnych częściach cmentarza (Internet: Kronika Wilna).
Wszelkie powiązania Polski i Polaków z Wilnem irytują nacjonalistów litewskich, pragnących wymazać z dziejów Wilna jego powiązania z Polską i narodem polskim oraz Kościołem polskim. Jak widać nie tylko na dzisiejszej Litwie, ale także w... Polsce. Irytuje ich między innymi kult MB Ostrobramskiej i św. Kazimierza. Otóż 5 lutego 1989 r. ukazała się w krakowskim "Tygodniku Powszechnym" rozmowa z Vytautasem Landsbergisem, przewodniczącym Rady Sejmu litewskiego Sajudisu, skrajnym nacjonalistą i wrogiem Polski i Polaków, a szczególnie tych w Wilnie i na Wileńszczyźnie (nawet paryska "Kultura" w numerze 1-2 1993, str. 13 napisała, że Sajudis jest upojony antypolskim nacjonalizmem), w której Landsbergis powiedział: "...Ujmując rzecz generalnie: jesteśmy nieufni (wobec Polaków). Zastanawiamy się, o co wam chodzi z tym "kultem" Litwy, a zwłaszcza Wilna? Co znaczą obrazy Matki Boskiej Ostrobramskiej w polskich domach...". Na ten nacjonalistyczny kretynizm litewski odpowiedział Stanisław Stomma, publicysta i poseł katolicki na Sejm związany z tym tygodnikiem w artykule pt. "Z uczuciem, ale rozumnie" ("Tygodnik Powszechny" 28.5.1989) pisząc m.in.: (Litwa to Polska - tak rozumowali Polacy do 1918 r., a odnośnie Matki Boskiej Ostrobramskiej) "...Spowodował to przede wszystkim literacki geniusz Adama Mickiewicza, który w ogóle umysłowość polską w sposób szczególny zapłodnił na przeszło 200 lat, a może i na dłużej. Przede wszystkim to sprawa "Pana Tadeusza". Przecież pierwsze słowa tej rzeczywiście znakomitej epopei brzmią: "Litwo, Ojczyzno moja"... Ta zachwycająco piękna inwokacja rozpoczynająca utwór weszła w mózgi, serca i krew Polaków... Tamże słowa piękne, o sensie wręcz religijnym: "Panno święta, co jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie". Oba czczone wizerunki postawione razem, na równi, obok siebie. Jakże można o tym zapomnieć, jakże czytelnik polski mógłby to z duszy swojej wyrzucić!... Weszło to do skarbca literatury polskiej i w niej trwa. Uczą się tego i chłoną polskie dzieci. Przy okazji ingresu swego na Stolicę Apostolską słowa te na placu św. Piotra przytoczył po polsku Ojciec Święty Jan Paweł II. To są fakty i trzeba powiedzieć fakty nie tylko nienaganne, ale piękne i dobre. To zostaje. I właśnie zgrzyt niemiły. Udzielając wywiadu w Warszawie, przedstawiciel (litewskiego) ruchu "Sajudis", p. Landsbergis, wytknął Polakom kult Matki Bożej Ostrobramskiej. Potraktował go politycznie, niemal jako przejaw polskiego nacjonalizmu. Czytaliśmy to z zażenowaniem. Trudno z tym polemizować. Tłumiąc reakcje uczuciowe, należy powiedzieć, że chodzi o fakty społeczne tak mocne jak życie. Tego nie można zmodyfikować. Mickiewicza nie można wyrwać z kultury polskiej. A zresztą chodzi w danym wypadku o fakt przekraczający Mickiewicza w czasie i sile uczuciowej. Po prostu tak jest...".
Ciekawe byłoby się dowiedzieć, co Landsbergis i wszyscy nacjonaliści litewscy zasugerowali by, aby Polakom wybić z głowy Wilno - jego polską historię i miłość do tego miasta. Myślę, że mogli by to osiągnąć jedynie przez wysłanie ok. 50 mln Polaków w kraju i za granicą przez kominy krematoryjne do nieba. Czy zrobili by to, gdyby mogli to zrobić? Ostatecznie po wspólnej z Niemcami zagładzie Żydów z getta wileńskiego, zasugerowali Niemcom, aby teraz zagnać do niego wszystkich Polaków mieszkających w Wilnie i zgładzić ich tak jak przedtem wygładzili Żydów!
Jak już wskazałem w jednym z rozdziałów mojej książki pt. "Litwa Kowieńska - tam była Polska" (Toruń 2021), Wilno odegrało wielką rolę w życiu Polski i narodu polskiego. Ten fakt powoduje, że Wilno nigdy - do końca świata nie zostanie wymazane z historii Polski i narodu polskiego. Irytuje to Litwinów, bo ci inteligentniejsi zdają sobie sprawę, że mają dzisiaj arcypolskie Wilno i miasto bez większych powiązań w swych dziejach z Litwinami psim swędem i że są bezradni w zakłamaniu historii Wilna. Marek Sarjusz-Wolski w artykule "Listki na pamiątkę" ("Przegląd Tygodniowy" 3.9.1989) pisze: "Wilno. Litwini są przerażeni kultem tego miasta, jaki mogą obserwować w Polsce i wśród przyjeżdżających Polaków". Wymazanie Wilna z historii Polski i narodu polskiego nie udało by się nawet Jerzemu Giedroyciowi, który tak jak Stalin oddawał to arcypolskie miasto Litwinom; zresztą był na tyle mądrym człowiekiem, że nie próbował by nawet tego robić. Tym bardziej nie uda się Litwinom akcja depolonizacji dziejów Wilna w polskiej świadomości i z dziejów miasta, chociaż zawzięcie niszczą polskie pamiątki w mieście. Nawet bez nich nie wymażą z pamięci polskiej i polskiej historii Wilna. Po prostu muszą pogodzić się z tym faktem. Tym bardziej, że dzisiaj Wilno jest litewskim miastem i tak zostanie do końca świata. Polska historia miasta tego nie zmieni. A tylko nacjonalistyczni podli propagandziści fałszuję historię. Polacy nie fałszują np. historii Wrocławia, jego niemieckiej przeszłości. Bo Wrocław jest dzisiaj polski i tak również pozostanie do końca świata. Więc jego niemiecka historia nie jest żadnym zagrożeniem dla dzisiejszej polskości miasta.
Niestety, chociaż Litwini mają dziś Wilno i mocno je trzymają, ciągle, jak widać są paranoikami w odniesieniu do tego miasta. Zdają sobie sprawę z tego, że od wieków polskie Wilno należy do Litwy psim swędem lub prawem kaduka - dostało im się bezprawnie, drogą agresji sowieckiej i niemieckiej na Polskę we wrześniu 1939 r. I dlatego - zupełnie bezpodstawnie! - panicznie boją się tego, że któregoś dnia Polska może porozumieć się z Rosją, która bezprawnie oderwała miasto od Polski i że Wilno powróci do Polski. Chociaż "Dziś Litwini stanowią ok. 65 proc. mieszkańców Wilna, jednak nadal nie czują się w nim pewnie. Dlatego Litwa jest dziś najbardziej skonfliktowanym z Polską państwem Unii Europejskiej, a relacje dwóch potencjalnie najlepszych sojuszników na wschodniej rubieży Unii przybierają (przez działania rządu litewskiego) znamiona wrogości... Litewscy nacjonaliści budują mitologię narodową, wskazując wrogów: Rosję i Polskę... (i że) w imię obrony litewskości przed polonizacją warto zapłacić każdą cenę. Nawet jeśli rzekomego najeźdźcy ani widu, ani słychu" (Michał Kacewicz "Strach, że przyjdą Polacy" ("Newsweek/Express Wieczorny" 28.11.2010).
Redaktor naczelny wydawanego w Warszawie dziennika "Rzeczpospolita" Dariusz Fikus, wielki zwolennik porozumienia polsko-litewskiego i polityki wschodniej paryskiej "Kultury", omawiając litewskie antypolskie posunięcia tak rozpoczął swój artykuł pt. Kiszkis czy Zając (5-6.9.1992): "Jak każdy niewielki naród Litwini mają swoje kompleksy, uprzedzenia i zadry", których za nic nie potrafią się wyzbyć. I dodał: Bowiem "Od szowinizmu dużych narodów gorszy jest tylko szowinizm małych narodów". I to właśnie ten szowinizm małego narodu stoi za ciągle trwającą, pomimo pozytywnych dla Litwy rozwiązań na odcinku polsko-litewskim, wrogością Litwinów do Polski i Polaków.
Agata Chutnik, która w bliższym nam czasie udała się do Wilna w celu porozmawiana z Litwinami i tamtejszymi Polakami o tym mieście, w artykule pt. "Spór o Wilno: wielość obrazów", opublikowanym w 2017 r. w "Studiach z Historii Społeczno-Gospodarczej XIX i XX" pisze mniej więcej tak: "...Rozważając tematykę Wilna, trzeba wskazać też na jeden znaczący aspekt, wpływający na szersze rozumienie współczesnego konfliktu rodzącego się na jego tle. Są to media... a historia ma wręcz zasadnicze znaczenie" tak po stronie litewskiej jak i polskiej. W debacie publicznej zawsze ktoś z Litwinów zawsze wyskoczy z tą historią: "że Polacy zabrali od nas Wilno! Ten Piłsudski!", czy jeszcze coś takiego!" Jeden z jej rozmówców polskich mówi: "...myślę, że już jest czas zapomnieć tę historię. Bo to raczej już daleka przeszłość. Jednak trudno tym osobom po prostu o tym zapomnieć. Niestety raczej ciągle jest tak, że ciągle wspomina się tę historię". Inna osoba mówi: "...media przypominają, żeby Litwini pamiętali, żeby ludzie o tym nie zapomnieli, więc ciągle są produkowane jakieś filmy, jakieś programy. Ciągle jest przypominana ta historia, w której przedstawia się złego Polaka i dobrego Litwina".
Do kwestii historii i poczucia zagrożenia związanego z możliwością odebrania władzy odwołuje się zresztą większa część moich rozmówców. Inna narratorka mówi: "Litwini ciągle wspominają, że Polacy zabrali od nich Wilno. I nie mogą tego wybaczyć i ciągle wracają do tego. Tymczasem trzeba żyć teraźniejszością, a oni ciągle wracają do tego, że >to Polacy zabrali Wilno< i no i zawsze o tym. [...] No i zawsze wydaje się im, że Wilno oderwiemy kiedyś od Litwy". To prawdziwa mentalność okupantów i kolonizatorów. Takim histerycznym zachowaniem tylko potwierdzają, że są nimi w Wilnie.
I tak jest od 105 lat i od 1945 r., tj. od kiedy Stalin sprezentował im Wilno, czyniąc z miasta - po raz pierwszy w dziejach ich (etnicznej Litwy) prawdziwą stolicę (do 1975 r. Wilno nie było stolicą Litwy, a tylko Wielkiego Księstwa Litewskiego, które składało się w 80 procentach z ziem białoruskich i w takim samym procencie było zamieszkałe przez Białorusinów (60%) i Polaków (20%), a nie na papierze, jak to było przed wojną. Nie wierzą w żadne umowy międzypaństwowe ani międzynarodowe. Ignorują fakt, czy nie uspokaja ich to, że i Polska, i Litwa są członkami Unii Europejskiej i NATO. - To prawdziwi paranoicy, czyli osoby z zaburzeniami psychicznymi, które charakteryzują się obecnością urojeń o absurdalnej treści.
Poza litewskimi pretensjami do Polski i Polaków w odniesieniu do sprawy Wilna, w internecie można znaleźć także artykuły odnoszące się do stosunku Litwinów do Polaków. Jeden z nich pt. "Delfina na Litwie. Czy Litwini naprawdę nienawidzą Polaków?" został opublikowany w 2015 r. Jego autorka pisze: "W internecie znajdziecie pełno artykułów na ten temat. Media kochają pisać historie o nienawiści polsko-litewskiej...". Dlatego Ponlord pisze (6.5.2017): "Czytając takie rzeczy jak ten artykuł nigdy nie wiem czy: 1. To jest część "propagandy pojednania", celowego fałszowania, sztucznego polepszania wizerunku Litwinów, 2. Autorka miała po prostu szczęście i zwyczajnie nie wie, jak to tak naprawdę wygląda. W rzeczywistości Litwini generalnie nie lubią Polaków - oczywiście poszczególni ludzie mogą być różni, ale w ogólnym, zbiorczym ujęciu tak to właśnie wygląda. Żeby nie być gołosłownym - nie wiem, czy można dawać tu na blogu linki, ale w 2012 roku został przeprowadzony sondaż, według którego 51% Litwinów nie chciałoby mieć Polaka za sąsiada. Od nas Litwini akceptują mniej tylko Romów - nawet ROSJAN akceptują bardziej".
Pod artykułem ciągle zamieszczane są nowe odpowiedzi, które potwierdzają żywotność tej kwestii po dziś dzień. Odpowiadając Szym pisze (23.11.2023): "Litwini dzielą się na dwie kategorie, tych co Polaków kochają i przeciwnie. Tak jak są dwie opcje na Litwie, propolska, odwołująca się do wspólnej przeszłości i dawnego braterstwa, i antypolska, zwalczająca wpływy polskie, rozpamiętująca międzywojenny konflikt o Wilno..."
I taka jest prawda, bo prawdą jest, że wśród wszystkich narodów na świecie (także i polskim) są ludzie dobrzy i źli. Wie o tym dobrze także autorka artykułu internetowego pt. "Delfina na Litwie". Jednak w podtytule stawia pytanie "Czy Litwini naprawdę nienawidzą Polaków?" stawiając nacisk na wyraz "nienawidzić", udowadniając tym samym, że sama jest świadoma istnienia wśród Litwinów nienawiści do Polaków - wśród wielu Litwinów, gdyż tzw. marginesem społecznym, czyli ludźmi, którzy nie przestrzegają przyjętych norm i zasad współżycia społecznego, nikt na poważnie się nie przejmuje. Tak więc nienawiść bardzo wielu (czyli nie wszystkich - co podkreślam) jest faktem, którym mogłoby się podzielić wiele setek, a może nawet tysięcy Polaków, którzy odwiedzają Litwę czy mieli kontakt z Litwinami w Polsce czy za granicą. I tak dla przykładu pod artykułem "Delfina na Litwie", w odpowiedzi na jego/jej pytanie Anna pisze (24.7.2024): "W Wilnie nie poczułam się jak w domu. Pojechałam z rodziną na wycieczkę do Wilna i mam bardzo złe wspomnienia. W restauracji nas nie obsłużono, na parkingu ktoś porysował nam samochód. Nie polecam wycieczki na Litwę; Marcin pisze (27 lipca 2021): "Wczoraj przyjechałem na Litwę, nastawienie (mam) pozytywne, nie czytałem nigdy na temat relacji polsko-litewskich, ale już pierwszego dnia miałem niemiłe doświadczenie. Otóż przez przypadek zaparkowałem na miejscu niedozwolonym pod blokiem, jakaś pani coś mówiła do mnie po litewsku nie wiem co, para w wieku 65 lat i jej mąż zaczął kopać mi w samochód, ciągnąć za wycieraczkę, gdyż nie spodobała mu się moja rejestracja z obwódką "Polska"; co niektórzy są niezrównoważeni, przejawiają cechy silnie ksenofobiczne, mój komentarz w żadnym stopniu nie jest podżeganiem do nienawiści itp., ale pierwszego dnia i takie coś - jestem w szoku..."; osoba podpisana "M" pisze (24.4.2021): "Ja dowiedziałam się o tym, ze Litwini nie lubią Polaków, dopiero jak mój partner-Litwin mi to powiedział"; Bogusław pisze (15.8.2018): "Byłem na Litwie tylko dobę. Jechałem samochodem na polskich tablicach rejestracyjnych. Nigdy nie spotkałem się z taką niechęcią do mnie innych kierowców, choć dużo jeżdżę po Polsce i Europie - siedzenie na zderzaku czy trąbienie na mnie bez powodu zdarzało się wielokrotnie. Trąbił na mnie nawet kierowca trolejbusu w Wilnie, któremu chciałem ustąpić pierwszeństwa przejazdu. Ponadto, gdy z córkami przechodziłem obok katedry wileńskiej, rozmawiając po polsku, opluł mnie jakiś menel, mamrocząc coś po litewsku... Jako czytelnik Sienkiewicza byłem kiedyś pozytywnie nastawiony do Litwinów - dzisiaj to się zmieniło"; wtóruje mu Piter (11.9.2020): "Zgadzam się. Ja także spotkałem się z niechęcią do Polaków. Jadąc do Kowna Tirem na rozładunek również na mnie trąbiono, a w firmie, do której zajechałem byłem również źle potraktowany... Niechęć jest wzajemna. Na postojach weekendowych np. w Niemczech Polacy Białorusini Rosjanie i Ukraińcy razem jedli pili i się bawili, a Litwini stanowili odrębną grupę ewentualnie nas zaczepiając"; Marc pisze (24 maja 2017): "Jadąc dalej na wschód, przejeżdżałem przez Litwę. Pytając o drogę po rosyjsku, wszyscy udawali, że nie rozumieją. Tak, udawali, bo niestety niechęć na twarzy była wyraźna. Przykre to było dla mnie. Zatrzymaliśmy się w Wilnie na obiad. Poszliśmy do restauracji. Zamawiając danie, kelner usłyszał, że rozmawiamy po polski. Powiedział, że nas nie będzie obsługiwał. Szok. Obok była nieoficjalna przewodniczka z polskiej wycieczki, powiedziała, że niestety jest to częste. Wilno bardzo nam się podobało, ale podejście do nas było naprawdę przykre. Może mieliśmy pecha. Ale takie podejście nie zachęca"; Andrzej pisze (27.7.2017): "Mam rodzinę na Litwie i rzeczywiście Litwini nie lubią Polaków. Po prostu boją się dalej myślą, że odbierzemy im Wilno. Wzajemnym stosunkom nie sprzyja też brak zwrotu ziemi dla miejscowych Polaków oraz brak możliwości pisowni polskich nazwisk; Jerzy Ruciński pisze (14.7.2021): "Niestety spotkałem się z podobną sytuacją. Kilka razy byłem na Litwie i bardzo lubię ten kraj. Nie obsłużono nas na stacji benzynowej tylko dla tego, że zobaczono polskie rejestracje. Mówiłem oczywiście po angielsku. To przykre, bo zachowanie tego człowieka w średnim wieku wynikało pewnie ze stereotypów i być może fałszowanie wiedzy historycznej z poprzedniego ustroju"; malina pisze (17.2.2017): Mieszkam w Kanadzie. Pracowałam ponad rok z młodym Litwinem. Znał świetnie angielski, ale również rosyjski. Na pytanie skąd pochodzi odpowiedział z duma - z Wilna, naszego Wilna. Wy Polacy chcielibyście nam Wilno zabrać. Byłam bardzo zaskoczona, ponieważ to był drugi dzień jego pracy w firmie i moje pytanie było czysto kurtuazyjne. To młody 28-letni wykształcony człowiek. Często rozmawialiśmy i faktycznie potwierdzał, że Litwini nie lubią Polaków... Musze przyznać, że byłam bardzo zaskoczona jego dość atakującą postawa. To młody chłopak. Być może poznałam litewskiego nacjonalistę. - Ja z kolei mam takie wspomnienie z Wilna. Wycieczki po Wilnie oprowadzać mogą jedynie Litwini. Rok 2005: uczestnicy naszej wycieczki, w tym także i ja, poprosiliśmy litewską przewodniczkę, aby zaprowadziła nas także do jedynego w dzisiejszym Wilnie "polskiego" kościoła św. Ducha na Starówce. Obiecała, że nam pokaże - jednak nie pokazała!
Wygląda na to, że przeciętny Litwin nigdy już nie będzie ponownie dla Polaka bratem - w pojęciu chrześcijańskim. Nigdy nie ustanie w niszczeniu Polaków i polskości na Litwie. Nawet za sto lat. Zawsze będzie przeklinał nas za polskie Wilno, czyli za polską jego historię. Tym bardziej, że prawdę mówiąc trudno mówić o etnicznie litewskiej historii Wilna. Prawie cała historia Wilna od 1386 r., a szczególnie od XVI w. to historia Polski i Polaków. I to ich najwięcej boli. Bowiem wiedzą, że nawet jeśli uda im się zniszczyć polską społeczność w Wilnie, nigdy nie będą w stanie zakłamać polskiej historii miasta. Tym bardziej, że jest ona pielęgnowana nawet w Polsce, bo to ważna część historii Polski i narodu polskiego. I była pielęgnowana nawet w okresie komunistycznej PRL, która także, gdzie mogła fałszowana historię Wilna. Np. w publikacji poświęconej 400-leciu Uniwersytetu Wileńskiego, wydanej w 1979 r. pominięto milczeniem okres 1919-39, kiedy Uniwersytet był polskim Uniwersytetem Stefana Batorego. Pomimo tego np. w haśle o sztuce litewskiej w Wielkiej Encyklopedii PWN (t. 6, PWN, Warszawa 1965) czytamy: "Po unii polsko-litewskiej (1385) ugruntowały się na Litwie wpływy artystyczne polskie i zachodnio-europejskie, w rezultacie czego sztuka litewska pozostawała do 2 połowy XIX w. w zasięgu polskiego obszaru artystycznego". Wypisywane i wypowiadane dzisiaj głupoty o litewskości Wilna przed XX w. do po prostu zwykłe banialuki - brednie i niedorzeczności.
Prawda jest taka i nikt i nic nie zmieni tej prawdy - tym bardziej maleńka i bez najmniejszego znaczenia Litwa, że etnicznie polskie Wilno - czwarte najważniejsze miasto w dziejach Polski i narodu polskiego (po Warszawie, Krakowie i Lwowie, a przed Poznaniem czy Gdańskiem) i Wileńszczyzna (która jest po dziś dzień bardziej polska niż litewska), będące dzisiaj stolicą Litwy, leży ciągle na etnicznie polskim morzu) stały się litewskie "prawem kaduka" (zostało złamane prawo międzynarodowe oraz o Polsce decydowano bez Polski) w Jałcie 1945 r. przez łajdacką decyzję prezydenta Stanów Zjednoczonych F. Roosevelta i premiera brytyjskiego W. Churchilla, którzy wsparli imperializm Stalina. To na pewno nie było wypełnienie sprawiedliwości dziejowej. Konstantynopol, czyli dzisiejszy Istambuł, był ponad 1000 lat sercem Grecji. Od prawie 600 lat jest turecki. Czy wypędzenie dzisiaj Turków z Istambułu i przekazanie miasta Grekom byłoby sprawiedliwością dziejową? Litwini świadomi są, że posiadają skradzioną rzecz. Boją się, że jeśli kiedyś sprawiedliwość dziejowa obróciła by się przeciwko nim, to mogliby utracić swój Vilnius, czyli Wilno, które do przełomu XIX-XX w. Vilniusem nie nazywali nawet Litwini. I także z tego powodu jest tyle nienawiści u nacjonalistów litewskich do Polski i Polaków i wszystkiego co polskie.
Zachowanie Litwinów wobec polskiej historii Wilna i w ogóle ich stosunku do Polski, Polaków i wszystkiego co polskie można wytłumaczyć następująco: Zachowanie Litwy i Litwinów wskazuje na to, że jest to naród psychicznie niezrównoważony. Po prostu jest to ciągle naród upartych i nieokrzesanych chłopów, antypolskich paranoików, co potwierdza także brutalna walka z pozostałymi po 1945 r. Polakami w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Także niezmiennie od 140 lat prowadzona przez litewski chłopski Kościół katolicki, który świadomie depcze II przykazanie miłości: "Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca swego, z całej duszy swojej i ze wszystkich sił swoich, a bliźniego swego jak siebie samego".
Bez wątpienia Litwini to w odniesieniu do Polski, Polaków, Wilna i wszystkiego co polskie w tym mieście i na Wileńszczyźnie, to prawdziwi paranoicy, czyli osoby z zaburzeniami psychicznymi, które charakteryzują się obecnością urojeń o absurdalnej treści. Przykro tak mówić o dawnych naszych współbraciach, ale niestety taka jest dzisiaj prawda.
© Marian KałuskiWersja do druku