Unicestwianie Polaków na Litwie 1939-2024 (10)
© Marian Kałuski
Unicestwianie Polaków i polskości
w Wilnie i na Wileńszczyźnie przez Litwinów
w latach 1939-2024
Tragiczny los przedwojennych Polaków na Litwie Kowieńskiej realizowany dziś przez Litwinów w Wilnie i na Wileńszczyźnie najpierw z pomocą Sowietów (1940-41), potem hitlerowców (1941-44), ponownie Sowietów (1944-89) i obecnie z pomocą władz polskich
Starania o autonomię dla polskiej części Wileńszczyzny
w latach 1988-92
W Polsce starania o autonomię dla polskiej części Wileńszczyzny są przemilczane i w oficjalnej wersji zakłamane. Jak pisze Aleksander Olechnowicz w mało znanym wśród Polaków szkicu historycznym
Polacy na Litwie (Fronda.pl 9.9.2014): "(Obecna) Trudna sytuacja Polaków w Republice Litewskiej ma swoje źródła w przegranej walce o autonomię jaką próbowaliśmy wywalczyć w czasie powstawania litewskiego państwa. To właśnie brak konstytucyjnie gwarantowanej autonomii narodowo-terytorialnej ułatwił Litwinom ustanowienie dyskryminacyjnego reżimu politycznego: ograbienie nas z ziemi, języka i reprezentacji politycznej". Za tę sytuację należy obwiniać i potępiać wszystkie rządy warszawskie po 1989 r., które miały i mają możliwość wstrzymania tej zbrodni, ale nie chciały i nie chcą powiedzieć rządowi litewskiemu "Basta!", jak również zmusić Unię Europejską do zajęcia się nią, co jest jej ustawowym obowiązkiem. Co to za unia, jeśli jeden jest członek gnębi i niszczy fizycznie ludzi jej innego członka?!
***
W niektórych państwach europejskich mieszkające w zwartej grupie mniejszości narodowe cieszą się autonomią regionalną. Te jednostki administracyjna mają prawo stanowić prawo na swoim obszarze.
Nie ulega wątpliwości, że autonomia regionalna dla mniejszości narodowych jest ściśle związana z podstawowymi prawami człowieka, demokracją, a samo jej wprowadzenie ma kluczowe znaczenie dla rozładowania napięć społecznych i tendencji separatystycznych. Dlatego autonomią terytorialną cieszy się Szkocja w Wielkiej Brytanii, Katalonia i Kraj Basków w Hiszpanii, Dolina Aosty oraz Prowincja Bolzano-Alto Adige na obszarze Tyrolu Południowego, we Włoszech. Np. ta druga prowincja od 1970 r. posiada status prowincji autonomicznej (tzw. Pakiet), z zagwarantowaną równością języka włoskiego i języka niemieckiego jako języków urzędowych, nauczanych również w szkołach. Kanton Gryzonia w Szwajcarii posiada trzy oficjalne języki: niemiecki (75,2% ludności), retoromański (14,7%) i włoski (13,2%) i żadnemu demokracie i prawdziwemu chrześcijaninowi to nie przeszkadza. W Europie Środkowo-Wschodniej jest szereg państw, na których terenie w zwartej masie mieszkają mniejszości narodowe, jak np. Polacy na Wileńszczyźnie na Litwie i na Zaolziu w Czechach, Węgrzy w południowej Słowacji, na Zakarpaciu na Ukrainie, w Serbii (Wojwodina) i w Rumunii (głównie w Siedmiogrodzie). W okresie komunistycznym tylko w Rumunii - w Siedmiogrodzie w latach 1952-68 istniał Węgierski Obwód Autonomiczny, zniesiony przez reżym Nicolae Ceausescu. Po obaleniu władzy komunistycznej w latach 1989/90 Węgry jako pierwsze w tej części Europy zaczęły domagać się autonomii dla swojej ludności w sąsiednich krajach. Wsparł je prezydent Francji François Mitterrand, który podczas oficjalnej wizyty na Węgrzech w styczniu 1990 r. powiedział, że sprawy narodowościowe w Europie Wschodniej można rozwiązać m.in. przez utworzenie okręgów autonomicznych dla mniejszości narodowych. Walka Węgrów z rządami sąsiednich państw nie była i nie jest łatwa. 15 marca 2006 r. zgromadzenie Węgrów (Szeklerów) we Wschodnim Siedmiogrodzie - w większości etnicznie węgierskie opowiedziało się jednogłośnie za autonomią dla zamieszkiwanego przez siebie terytorium. Oświadczenie odnosi się do Deklaracji Wiedeńskiej przyjętej w roku 1993, głoszącej, że każdy naród ma prawo do samorządu. Dokument zgodny jest również z Traktatem Paryskim z 1919 r., w którym Rumunia zagwarantowała prawo do autonomii dla tej grupy etnicznej. Rumunia aspirowała na członka Unii Europejskiej. Wykorzystali ten fakt Seklerzy, zwracając się do Unii Europejskiej, by włączyła kwestię autonomii Wschodniego Siedmiogrodu do kryteriów, które państwo rumuńskie musiało spełnić przed przystąpieniem do jej struktur w 2007 r. i wygrali z nacjonalizmem rumuńskim, na którego miejsca nie powinno być w żadnym kraju Unii Europejskiej. Autonomię uzyskali także Węgrzy w Wojwodinie w Serbii. Prawo do prześladowania Węgrów na swoim terytorium roszczą sobie Ukraina i Słowacja (0,5 mln Węgrów). Szczególnie ostry był przez lata konflikt węgiersko-słowacki, pełen różnych antywęgierskich incydentów. Węgry w 2009 r. wystąpiły nawet do Komisji Europejskiej o wszczęcie procedury przeciwko Słowacji w ramach instytucji Unii Europejskiej, która jak Piłat w zasadzie obmyła ręce. Węgrzy na Słowacji ciągle domagają się utworzenia autonomii z oddzielnym parlamentem, anulowania Dekretów Beneša (kradzież mienia Węgrów przez powojenne władze Czechosłowacji), poprawy finansowania węgierskiego szkolnictwa, kultury, związków zawodowych i ugrupowań politycznych.
Dobrym przykładem sukcesu autonomii jest przykład Gagauzów w Mołdawii. W czasie wychodzenia Mołdawii na niepodległość również ten mały naród stał się celem dyskryminacyjnej polityki dominujących w tej republice, rumuńskojęzycznych Mołdawian. Mimo to w ostrej politycznej i ulicznej walce w latach 1990-94 Gagauzom udało się obronić swoją wolność i dziś cieszą się swobodą posiadając status Autonomicznej Republiki Gagauzji w ramach Mołdawii. Podkreślić trzeba, że Gagauzów jest tylko 157 tysięcy a ich autonomiczna republika obejmuje terytorium zaledwie 1 832 kilometrów kwadratowych. To znacznie mniejsze terytorium i znacznie mniej ludności niż miał Polski Kraj Narodowo-Terytorialny. Co jeszcze ciekawsze jak twierdzi jeden z członków Rady Koordynacyjnej PKN-T sami Gaguzi konsultowali się na początku lat 90 z wileńskimi Polakami jak konstruować jednostkę autonomiczną (A. Olechnowicz).
***
Pod koniec lat 70. XX w. nastąpił wyjątkowo groźny kryzys systemu politycznego (kolejne porażki w polityce międzynarodowej - powstanie Solidarności w Polsce, brak zwycięstwa w wojnie afgańskiej) i gospodarczego Związku Sowieckiego, grożący ewentualnym jego upadkiem. Na zlecenie Jurija Andropowa, ówczesnego przywódcy Związku Sowieckiego zostały opracowane w latach 1983-84 reformy gospodarcze i państwowe, które zostały nazwane "pierestrojką". Istotą jej była modernizacja gospodarki, częściowe jej urynkowienie, zwiększanie swobód obywatelskich, tzw. głasnost", która oznaczać miała jawność życia politycznego oraz ocieplenie stosunków z państwami zachodnimi, dzięki którym zachowałby się system komunistyczny w Związku Radzieckim. Reformy te zaczął wprowadzać w życie nowo wybrany w 1985 r. Sekretarz Generalny KPZR Michaił Gorbaczow. W wyniku głasnosti wzrosła aktywność społeczna mieszkańców Związku Sowieckiego. Stała się ona katalizatorem świadomości narodowej w republikach sowieckich, w pierwszym rzędzie bałtyckich (Litwa, Łotwa, Estonia) i zakaukaskich. Powstały ruchy, które dążyły początkowo do zagwarantowania swoim grupom praw kulturalnych lecz z biegiem czasu zaczynały walczyć o coraz większą autonomię polityczną, a niebawem i o niepodległość doprowadziła do rozpadu Związku Sowieckiego w 1991 r. (republiki zostały wolnymi państwami), rozpadu bloku wschodniego (wszystkie kraje europejskie rządzone przez komunistów uzyskały wolność - pierwsza Polska w czerwcu 1989 r.), rozwiązania militarnego Układu Warszawskiego i Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG), przez którą Kreml kontrolował i eksploatował na swoją korzyść gospodarki państw komunistycznych. W wyniku upadku Związku Sowieckiego Stany Zjednoczone pozostały jedynym światowym supermocarstwem.
W wyniku pieriestrojki władze Związku Sowieckiego potwierdziły negowane przez dziesięciolecia wydarzenia z przeszłości, m.in. podpisanie w sierpniu 1939 r. paktu Ribbentrop-Mołotow, który umożliwił Hitlerowi i Stalinowi rozpoczęcie II wojny światowej atakiem na Polskę odpowiednio 1 i 17 września 1939 r. oraz zajęcie przez Stalina w czerwcu 1940 r. Litwy, Łotwy i Estonii. Na Litwie zawiązał się 3 czerwca 1988 r. nacjonalistyczny ruch Sąjudis - Litewski Ruch na rzecz Przebudowy (Pieriestrojki) z prawdziwym polakożercą, muzykologiem Vytautasem Landsbergisem na czele, w celu poparcia przebudowy systemu sowieckiego. Najpierw domagał się większych praw narodowych dla Litwinów, później wysunął na pierwszy plan działalność polityczną. W latach 1990-92 r. Sajudis rządził Litwą. I wtedy działając już bez żadnej maski okazał w pełni swe polakożercze nastawienie. Nie ma się temu co dziwić, gdyż w jego szeregach, a szczególnie w kierownictwie była cała masa pogrobowców przedwojennego dyktatora Litwy i wielkiego polakożercy Antanasa Smetony, a oprócz tego wiele nieciekawych typów. Np. kierownikiem rady Sajudisu był Vytautas Landsbergis, syn Vytautasa Landsbergisa-Žemkalnisa, w 1941 r. ministra w tzw. rządzie litewskim u boku Niemiec hitlerowskich, który był współodpowiedzialny za wymordowanie Żydów litewskich (Wikipedia angielska), a poza tym człowiek bardzo niesympatyczny w kontaktach z innymi osobami. Był lisem w rozmowach z innymi osobami... Ma niewątpliwie poczucie humoru, ale jest to humor zimny i bezlitosny. Bywa ironiczny aż do sarkazmu, a nawet pogardy i prowokacji - pisze Leopold Unger - stały współpracownik prolitewskiej paryskiej "Kultury" (Nr 1-2 1993: "Widziane z Brukseli i Z Wilna"). Był chamem i zamordystą w stosunkach z Polakami na Wileńszczyźnie. Aż dziw bierze, że potrafił omamić polską posolidarnościową klasę polityczną (zob.: Irena Lasota "Sto lat, prezydencie Landsbergis" "Rzeczpospolita" 12.10.2017; Polski pean na cześć polakożercy litewskiego (w:) Marian Kałuski "Sprawy kresowe bez cenzury. Tom III" Toruń 2018, str. 555), co dobrze nie świadczy o jej inteligencji. Natomiast sekretarzem generalnym Sajudisu był w latach 1989-90 Virgilijus Čepaitis, zmuszony do wycofania się z życia politycznego po tym, jak wyszły na jaw jego powiązania z sowiecką służbą bezpieczeństwa (Internet: Lietuvos Respublikos Aukščiausiosios Tarybos AKTO Del Lietuvos nepriklausomos valstybes atstatymo signataras: Virgilijus Juozas ČEPAITIS; Wikipedia polska). Natomiast o samym Sajudisie Leopold Unger ("Kultura" 1-2 1993, Paryż) po przegranych przez niego wyborach w 1992 r. pisze: "Sajudis, zafascynowany grą polityczną, intrygami, upojony nacjonalizmem nie tylko antyrosyjskim, ale i antypolskim, płaci cenę za arogancję i ślepotę, Landsbergis osobiście za pychę...". Sami Litwini tak go mieli dość, że przywrócili do władzy komunistów! Z takim Polakożercą mieli Polacy na Wileńszczyźnie mieli do czynienia w latach 1988-92 i 1996-2000, kiedy to sprawował urząd przewodniczącego Sejmu.
Czym Sajudis przekonał wielu Solidarnościowych lunatyków politycznych i zdrajców w Warszawie do popierania ich wrogiej postawy wobec Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie? T. Szynkowski na łamach "Życia Literackiego" ("O Polakach Wileńszczyzny" Nr 40, 8.10.1989) tak to tłumaczy: "...kierownictwo tego ruchu (Sajudisu) serwuje dla Moskwy i Warszawy specjalne "dania firmowe z antypolską przyprawą". Dla tej pierwszej podsuwa się straszak o niebezpieczeństwie przyznania Polakom Wileńszczyzny prawa do samorządu terytorialnego, gdyż ich śladem pójdą Polacy na Białorusi i Ukrainie, a to w nieprzewidzianej sytuacji mogłoby grozić przyłączeniem tych terenów do Polski. Natomiast Warszawa - będąc, w mniemaniu Sajudisu, uczulona na wszystko co rosyjskie - zostanie zneutralizowana i obojętna na postulaty Polaków wileńskich o ile przedstawi się ich polskiej opinii publicznej możliwie w najgorszym świetle, jako kulturowo zacofanych i podejrzanych o prorosyjskość".
Sajudis, wspierany przez Łotyszów i Estończyków, "domagał się ujawnienia całości tajnego protokołu paktu Ribbentrop-Mołotow z 1939 r., który decydował o podziale Europy Centralnej między strefę Związku Sowieckiego i strefę nazistowskich Niemiec. Było w tych staraniach Sajudisu dużo hipokryzji i cynizmu - Litwini protestowali przeciw zniewoleniu pierwszej Republiki Litewskiej przez Sowietów, jednocześnie nie chcieli pamiętać, że to właśnie ten niemiecko-sowiecki pakt umożliwił okupację polskiej Wileńszczyzny przez Republikę Litewską a potem Sowiecką Litwę (A. Olechnowicz); czyli Sajudis przez potępienie paktu Ribbentrop-Mołotow chciał z jednej strony zanegowania obecności Litwy w strukturze ZSRR, a z drugiej zachowaniem korzyści, jakie Litwa odniosła z tego paktu w postaci posiadania Wilna i dużej części etnicznie polskiej Wileńszczyzny - łącznie prawie 10 tys. km kw. (P. Błaszkowski). W następnym roku Sajudis widząc konanie Związku Sowieckiego, a zachęcony uzyskanym potępieniem przez Kreml paktu Ribbentrop-Mołotow, który doprowadził do bezprawnego przyłączenia Litwy do Związku Sowieckiego, zaczął opowiadać się za niepodległością Litwy w obecnych granicach.
Po gehennie wojennej 1939-44 i wypędzeniach Polaków z Wilna i Wileńszczyzny w latach 1945-47 197 156 z tego 107 156 z Wilna (Jan Czerniakiewicz "Repatriacja ludności polskiej z ZSRR 1944-1948" Warszawa 1987; wg prof. Jerzego Ochmańskiego "Chęć wyjazdu do Polski wyraziło wówczas 134 446 rodzin - 379 498 Polaków
Historia Litwy Wrocław 1982 - nie wypuszczono wszystkich Polaków, gdyż Wileńszczyzna byłaby wówczas prawie bezludna, bo Litwinów było za mało, aby kraj zasiedlić; także dzisiaj jest tylko nieco ponad 2 miliony Litwinów) i w latach 1956-58 - 48 151 Polaków ("Powroty ludności polskiej z ZSRR w latach 1955 - 1959" Redakcja PrawicowyInternet 28 stycznia, 2015), według spisu ludności przeprowadzonego na Litwie w 1959 r., w mieście tym i na ziemi wileńskiej mieszkało nadal 230 107 Polaków, w tym 47 200 w Wilnie (Wikipedia litewska). W 1989 r., czyli w okresie upadania Związku Sowieckiego i powstawania państwa litewskiego, w Wilnie i na Wileńszczyźnie mieszkało 257 994 Polaków. Polacy stanowili większość ludności w rejonach wileńskim mieszkało wówczas 100 tys. (66% ludności) i solecznickim 40 tys. (80% ludności) oraz w przyległych do tych dwóch rejonów gminach: Maguny i Podbrodzie oraz miasto Podbrodzie w rejonie święciańskim, Landwarów, Połuknia, Troki, Stare Troki w rejonie trockim i Jawnuny w rejonie szyrwinckim. Powtarzam, to były gminy z przewagą ludności polskiej, w których wiele wsi było czysto polskich, a całość stanowiła jeden zwarty obszar etnicznie polski. Czy Polacy tam mieszkający mieli prawo i dlaczego go nie mają pomimo starań do posiadania autonomii narodowej?
Jak pisze Aleksander Olechnowicz w swoim omówieniu sprawy polskiej autonomii Wileńszczyzny w literaturze polskiej (tu z moimi ważnymi uzupełnieniami), "Ottepiel" czasów Gorbaczowa spowodowała także uwolnienie inicjatywy polskich działaczy na Litwie. 5 maja 1988 r. grupa przedstawicieli inteligencji polskiej mieszkającej na Litwie (wtedy Litewska SRR) zainicjowała powstanie Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie (SSKPL), którego prezesem został Jan Sienkiewicz, dziennikarz polskiego dziennika wydawanego w Wilnie "Czerwony Sztandar". Początkowo działało ono w zakresie szeroko pojętej kultury (ochrona zabytków, działalność wydawnicza, historia, itp.), jednak ze względu na narastające napięcie między litewską większością i a polską mniejszością, na I Zjeździe SSKPL w dniach 15-16 kwietnia 1989 r., zostało przekształcone w Związek Polaków na Litwie (ZPL). Pierwszym prezesem ZPL został dotychczasowy prezes SSKPL Jan Sienkiewicz. 26 sierpnia 1988 r. w Wilnie odbyło się spotkanie społeczności polskiej, zorganizowane przez SSKPL, na którym sformułowano postulaty Polaków w sprawach narodowych. Polacy wspierali Litwinów w staraniach o zwrot katolikom tak bardzo polskich w swych dziejach Katedry i kościoła św. Kazimierza. Po ich zwrocie Litwini nie zezwolili na odprawianie w nich nabożeństw także po polsku; katedrę, tak bardzo polską w swych dziejach, ogłosili "litewską świątynią narodową" (kpina w żywe oczy!). Został natomiast nawiązany kontakt polskiego Kościoła katolickiego z polskimi katolikami i Ostrą Bramą w Wilnie. W dniach 14-17 listopada 1988 r. w Wilnie przebywała pierwsza polska pielgrzymka - grupa pielgrzymów z archidiecezji warszawskiej z biskupami Zbigniewem Kraszewskim i Władysławem Miziołkiem oraz kanclerzem Kurii ks. Zdzisławem Królem.
Jeszcze działacze Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie próbowali nawiązywać dialog z Sajudisem, jednak litewscy liderzy nie byli nim zainteresowani. Co prawda 17 sierpnia 1988 r. w Wilnie odbyło się spotkanie społeczności polskiej z Sajudisem, ale z winy strony litewskiej przekształciło się ono w prezentację wzajemnych pretensji i urazów (Leon Brodowski
Kronika litewska "Lithuania" 1/1990). Kolejne spotkanie z Sajudisem odbyte z inicjatywy polskiej odbyło się 3 listopada i także zakończyło się fiaskiem. Opanowany przez nacjonalistów Sajudis w ogóle nie zabiegał o poparcie Polaków na Litwie i ani jeden Polak nie został zaproszony do jego kierownictwa (zupełnie ignorowali ten fakt wielbiciele Sajudisu, a zarazem krytycy polskich przywódców na Litwie w Polsce). Sajudis miał bowiem inny plan w sprawie Polaków na Wileńszczyźnie: zakładający szybką asymilację tamtejszych Polaków - podobną do tej przeprowadzonej na Litwie Kowieńskiej w latach międzywojennych. Dlatego wkrótce sami powstający z kolan Litwini zadali pierwszy cios mniejszościom narodowym, w tym oczywiście także polskiej uchwalając 6 października 1988 r. w litewskiej Radzie Najwyższej LSRS ustawę o języku litewskim jako wyłącznym języku publicznym republiki. I to nawet w rejonach, gdzie Polacy stanowili większość ludności. Polacy zareagowali na to wnioskami do władz partyjnych o uwzględnieniu języka polskiego w rejonach zamieszkanych przez Polaków, jednak zostały one odrzucone. W środowiskach polskich rozpoczęła się więc dyskusja nad sposobami zabezpieczenia swoich oczywistych praw. Odrzuceni przez Sajudis Polacy na Wileńszczyźnie postanowili sami walczyć o należne Polakom prawa. 26 sierpnia 1988 r. w Wilnie odbyło się spotkanie społeczności polskiej, zorganizowane przez dziennikarzy "Czerwonego Sztandaru". Sformułowano tam postulaty Polaków w sprawach narodowych, których byli dotychczas pozbawieni. Redakcja "Czerwonego Sztandaru" nie rezygnując z ponownej próby nawiązania współpracy Polaków na Wileńszczyźnie z Sajudisem, doprowadziła do ponownego z nim spotkania 3 listopada w redakcji gazety, ale i ono zakończyło się fiaskiem. A kiedy 19 listopada Litwini postawili na swoim, że język litewski ma być jedynym językiem państwowym na Litwie (Rada Najwyższa Sowieckiej Litwy zatwierdziła ten dekret na swojej XI sesji odbytej 18-19 maja 1989 r.), 28 grudnia 1988 r. polska gmina (apilinka) w Suderwie jako pierwsza ogłosiła się gminą narodową. W ciągu następnych pięciu miesięcy to samo zrobiły 16 gmin rejonu wileńskiego (w tym 1 miejska) i 14 gmin rejonu solecznickiego (w tym 2 miejskie). 5 lutego 1989 r. w Wilnie odbyła się I konferencja Oddziału Miejskiego Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie. Prezesem wybrano mec. Czesława Okińczyca. 14 marca 1989 r. opublikowano "Nakazy wyborców" dla kandydatów w polskich okręgach wyborczych do parlamentu Związku Sowieckiego (ZSRR), w których wyrażono postulaty społeczności polskiej na Litwie. W odbytych 26 marca 1989 r. wyborach Polacy z Wileńszczyzny zdobyli 2 mandaty: Jan Ciechanowicz (docent Wileńskiego Instytutu Pedagogicznego) i Anicet Brodawski (przewodniczący sowchozu w Białej Wace; byli to pierwsi Polacy w parlamencie Związku Sowieckiego. W związku z tym, że najbardziej aktywni w walce o prawa dla Polaków na Litwie byli dziennikarze polskiego dziennika "Czerwony Sztandar", Sajudis i jego zwolennicy przeprowadzili bezpardonowy atak na redakcję gazety. 29 marca 1989 r. hasła przeciwko "Czerwonemu Sztandarowi" wznosili uczestnicy pikiety przed gmachem Centralnego Komitetu Komunistycznej Partii Litwy - członkowie skrajnie antypolskich towarzystw: "Lithuanica" i "Vilnija" - powstała specjalnie dla walki z wszelką polskością na Wileńszczyźnie. Z kolei 4 kwietnia "Czerwony Sztandar" opublikował za litewską "Komjaunimo Tiesa" memorandum Rady Koordynacyjnej Organizacji Młodzieży Litwy, w którym żądano ścisłej integracji Wileńszczyzny z Litwą, rozszerzenia tam szkolnictwa litewskiego przez zakładanie litewskich szkół w polskich wioskach oraz ostro zaatakowano "Czerwony Sztandar" za jego postawę w sprawach Polaków na Wileńszczyźnie i wysunięto postulat, aby gazetę, mającą zaledwie kilka stron, wydawać w trzech językach: po polsku, litewsku i białorusku, co oznaczało by, że na tekst polski przypadła by tylko 1-2 strony, co oznaczało by, że polski dziennik stał by się trójjęzycznym biuletynem. Natomiast 8 kwietnia czasopismo "Literatura ir menas" opublikowało list otwarty do I sekretarza KC Komunistycznej Partii Litwy, w którym ostro skrytykowało "Czerwony Sztandar", za podjudzanie sporów narodowościowych polsko-litewskich, który podpisali przedstawiciele związków twórczych. Skarżyli się ci, którzy prym wiedli w nagonce na Polaków - ludzie chcący pozbawić Polaków jakichkolwiek praw. Świadczy to dobitnie jak wrogo do Polaków na Wileńszczyźnie była ustosunkowana nie tylko "ulica" ale także inteligencja litewska, co bardzo źle o niej świadczyło i nadał świadczy: demokracja, pluralizm, tolerancja, prawa mniejszości były i często nadal są jej obce. Redakcja "Czerwonego Sztandaru" nie przejęła się wrogą postawą nacjonalistów litewskich wobec Polaków na Litwie i nadal walczyła o prawa Polaków na Wileńszczyźnie. Np. 1 czerwca 1989 r. "Czerwony Sztandar" opublikował projekt pt. "Podstawowe kierunki przebudowy polskiej szkoły ogólnokształcącej na Litwie", a 6 sierpnia opublikował projekt ustawy "O obywatelstwie LSRR".
Po ponad 40 latach ignorowania mniejszości polskiej na Litwie i jej problemów, w 1988 r. po raz pierwszy losem i potrzebami Polaków na Wileńszczyźnie zainteresował się reżym warszawski i okazywał je do chwili utraty władzy w 1989 r., co wywoływało furię w środowisku nacjonalistów litewskich. I tak np. 23 kwietnia w Wilnie przebywał prof. Henryk Bednarski, minister edukacji narodowej Polski rozmawiał z władzami państwowymi i partyjnymi Litwy w sprawie bliższej współpracy, okazując troskę o sytuację Polaków na Wileńszczyźnie oraz dostarczył pomoce naukowe dla szkół polskich na Litwie. W dniach 31 maja - 7 czerwca 1988 r. gościł w Wilnie Teatr Wielki z Warszawy wystawiając dla tamtejszych Polaków opery "Straszny dwór" i "Hrabina" Stanisława Moniuszki, a 7 sierpnia w Wilnie rozpoczęto emisję stałego, półgodzinnego programu telewizyjnego w języku polskim pt. "Panorama tygodnia". 6 września przybył do Wilna ambasador Polski w Moskwie Włodzimierz Natorf, który spotkał się z 1 sekretarzem Komunistycznej Partii Litwy, premierem Litwy i społecznością polską. Owocem wizyty było to, że 13 września na brifingu MSZ Litwy Sowieckiej poinformowano o bliskim otwarciu konsulatu polskiego w tym mieście. Wiadomość ta wywołała wściekłość w szeregach Sajudisu. Utrudnili oni jego otwarcie 11 listopada, domagając się równoczesnego otwarcia konsulatu litewskiego w Warszawie, wiedząc, że to jest niewykonalne, gdyż nie istniało wówczas niezależne państwo litewskie; oznaczało to, że konsulat polski nie zostanie otwarty i 250 tysięcy Polaków na Litwie będzie nadal miało utrudniony kontakt z krajem. Dlatego 24 stycznia 1989 r. w Wilnie odbyło się spotkanie I sekretarza Komunistycznej Partii Litwy z konsulem generalnym PRL w Mińsku - M. Obiedzińskim w tej sprawie. Pierwszym polskim oficjalnym przedstawicielem na Litwie - w Wilnie (w randze chargé daffaires) został w 1991 r. Mariusz Maszkiewicz. Na zjazd założycielski Związku Polaków na Litwie, który odbył się w Wilnie 14 kwietnia 1989 r. przybyli: polski konsul generalny z Mińska Mieczysław Obiedziński, sekretarz Towarzystwa "Polonia" w Warszawie Józef Klasa i prezes Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Litwy Leon Brodowski. 31 października 1989 r. w Wilnie odbyły się premiery "Śpiewnika domowego" Stanisława Moniuszki w reżyserii Adama Hanuszkiewicza oraz filmu Tadeusza Konwickiego "Lawa", opartego na motywach "Dziadów" Adama Mickiewicza. Jednocześnie Wilno zaczęli masowo odwiedzać Polacy i do Ostrej Bramy ciągnąć zaczęły pielgrzymki z Polski. Nie podobało się to bardzo Litwinom i 20 października 1989 r. władze Litwy wprowadziły drastyczne restrykcje w ruchu turystycznym pomiędzy Litwą a Polską ("Lithuania" Nr 1 1990).
Widząc wrogą postawę Sajudisu wobec Polaków na Wileńszczyźnie, umizgiwać się do nich zaczęły się komunistyczne władze Sowieckiej Litwy, szukając w nich poparcie dla zachowania swej władzy w kraju. 1 marca 1989 r. w Wilnie odbyło się spotkanie I sekretarza Komunistycznej Partii Sowieckiej Litwy Algirdasa Brazauskasa z przedstawicielami Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie, na którym omawiano m.in. potrzebę nowych pism polskich na Litwie, w tym własnego biuletynu Stowarzyszenia. 17 kwietnia I sekretarz Komunistycznej Partii Sowieckiej Litwy spotkał się z polskim konsulem generalnym z Mińska Mieczysławem Obiedzińskim, sekretarzem Towarzystwa "Polonia" w Warszawie Józefem Klasą, prezesem Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Litwy Leonem Brodowskim i prezesem Związku Polaków na Litwie Janem Sienkiewiczem. W dniach 26-28 czerwca 1989 r. Algirdas Brazauskas przebywał w Polsce w celu nawiązania bliższej współpracy między Komunistycznymi Partiami Litwy i Polski. Podczas pobytu w Warszawie z Brazauskasem spotkało się Prezydium Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Litwy. Doręczono mu memoriał, zawierający postulaty Polaków z Litwy pod adresem władz litewskich. Obiecał przyglądnąć się tym postulatom. W dniach 19-20 grudnia w Wilnie obradował nadzwyczajny XX Zjazd Komunistycznej Partii Litwy. W referacie programowym Algirdas Brazauskas m.in. krytycznie ocenił dotychczasową politykę wobec Polaków na Litwie oraz stwierdził: "Litwa była i pozostanie wielonarodowościowa i tolerancyjna". Komuniści utracili władzę na Litwie w marcu 1990 r. Niestety, Algirdas Brazauskas niebawem poszedł za głosem nacjonalistycznego ludu litewskiego w sprawach Polski i Polaków na Litwie, co widoczne było podczas pełnienia przez niego urzędu prezydenta w latach 1993-98 i premiera w latach 2001-06.
26 marca 1989 r. rozpoczęły się w Moskwie dwustopniowe wybory do Rady Najwyższej Związku Sowieckiego, w której głosami Polaków Wileńszczyzny zasiadali dostali się do niej Anicet Brodawski i Jan Ciechanowicz. Brodawski zgłosił na tym forum postulat autonomii dla ziemi wileńskiej w ramach litewskiej republiki. Postulat ten był zaciekle zwalczany przez innych litewskich deputowanych. W kwietniu 1989 r. w polskojęzycznym dzienniku "Czerwonym Sztandarze" opublikowane zostało tłumaczenie artykułu Hugo Wormsbechera zamieszczonego w piśmie "Znamia" - (ros.), poświęconego przedwojennej autonomii Niemców Nadwołżańskich w ZSRR. Zapoczątkowało to dyskusję na łamach tej gazety, w toku której przypomniano także o ówczesnych polskich rejonach autonomicznych na Ukrainie i Białorusi. Polscy aktywiści postanowili jednoczyć wysiłki i powołali do życia Radę Koordynacyjną ds. Utworzenia Polskiego obwodu Autonomicznego w składzie Litewskiej SRR.
Przypomniano sobie także o tym co pierwsza litewska konstytucja, uchwalona 1 sierpnia 1922 r. mówiła na temat ustanawiania okręgów autonomicznych. Otóż jej paragraf 5 zawiera postanowienie: "Z uwagi na specjalne potrzeby ludności miejscowej mogą być z poszczególnych okręgów Litwy tworzone jednostki autonomiczne, których granice i prawa określa ustawa". Natomiast jej paragraf 73 brzmi: "Mniejszości narodowe obywateli, składające ich znaczną część, mają prawo w granicach ustaw zarządzać autonomicznie potrzebami swojej kultury narodowej - oświatą ludową, dobroczynnością, wzajemną pomocą i dla prowadzenia tych spraw wybierają, w porządku przepisanym ustawą, organy reprezentacyjne".
Należy zaznaczyć, że po upadku władzy Związku Sowieckiego na Litwie i zanim Litwini nie uchwalili nowej konstytucji 25 października 1992 r., władze litewskie i nacjonaliści litewscy powoływali się na konstytucję z 1922 r.
Tak więc sprawa autonomii Polaków na Wileńszczyźnie nie była ani wymysłem Boga, ani Moskwy, ani innych osób trzecich, poza jedną jedyną osobą, która o niej powiedziała dekadę wcześniej. W wywiadzie udzielonym Barbarze Toruńczyk, zimą 1981 r., sam guru wszystkich polityków polskich po 1989 r. i przyjaciel Litwinów (przez nich honorowany!) - redaktor paryskiej "Kultury" Jerzy Giedroyc powiedział jakże ważne słowa na temat autonomii Wileńszczyzny, które zignorowali tak polscy i litewscy politycy jak i on sam dziesięć lat później, bo zakochał się w szowinistach litewskich i wypiął się na Polaków, a szczególnie na Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie (w 1994 r. odmówił przyjęcia Orderu Orła Białego, natomiast w 1997 r. przyjął Honorowe Obywatelstwo Litwy i w 1998 r. litewski Order Wielkiego Księcia Giedymina). Giedroyc powiedział wówczas:
"Przy ułożeniu sobie stosunków z wolną Litwą musimy zapewnić tamtejszym Polakom jakąś autonomię kulturalną, zachowanie zabytków polskości i podkreślać, że te paręset lat to jest jednak wspólna historia naszych narodów" (za: "Gazeta Wyborcza" nr 221, 2000, str. 16). Giedroyc - guru pseudo Polaków i wróg Polaków na Wschodzie, był de facto ni psem ni wydrą: z urodzenia Białorusin, przed wojną obywatel polski z rosyjską żoną, po wojnie mieszkający we Francji agent amerykański ("Kulturę" wydawał za pieniądze amerykańskie!), na koniec Litwin z wyboru. Narzucił polskim lewakom "swoją" politykę wschodnią dla rządów polskich, która dlatego że silnie związana jest z Ameryką (możliwe, że tak jak komunistyczny Manifest Lipcowy PKWN wyprodukowany w 1944 r. nie w Lublinie a tylko w Moskwie, tak tzw. polityka wschodnia Giedroycia nie została opracowana w Paryżu, a tylko w Waszyngtonie) jest wiernie wykonywana przez wszystkie rządy polskie od 1989 r. - tak prawicowe jak i lewicowe. Przez pseudo Polaków czy ludzi strasznie naiwnych jest czczony jak jakiś bożek. W 1998 r. odznaczyli go Medalem "Zasłużony dla Tolerancji", chociaż z tolerancją był często na bakier. Nie był na przykład tolerancyjny wobec Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie czy w ogóle na Kresach.
Myśl uzyskania autonomii zrodziła się samodzielnie (bo Polacy w Wilnie nic nie wiedzieli o "Kulturze") także czy przede wszystkim na Litwie - w Wilnie i Wileńszczyźnie. Jej praojcami są na równi Litwini i Polacy a zacierem litewska (1939-40) i sowiecko-litewska (1940-41 i 1944-1989 okupacja Wilna i Wileńszczyzny i Sajudis, opanowany przez dzieci nacjonalistów i polakożerców przedwojennej Litwy. Podczas tych okupacji tamtejsi Polacy byli niemiłosiernie prześladowani i dyskryminowani. Pierwszy prezes nowo założonego Związku Polaków na Litwie - pierwszej prawdziwie polskiej organizacji społecznej na jej terenie od 1944 r. Jan Sienkiewicz mówi: "To co się dzisiaj dzieje, jest efektem procesu zrodzonego przed pół wiekiem: samoobrony tutejszych ludzi o zachowanie szeroko rozumianej polskości. Przez długie lata próbowaliśmy, na ogół bez oczekiwanych efektów, rozmawiać z przedstawicielami władz republiki (Litwinami! - M.K.) o zagwarantowaniu nam prawa do nauczania i posługiwania się językiem polskim. Domagaliśmy się też, bez skutku, rzeczywistego i reprezentatywnego udziału we władzach federalnych i w organach wykonawczych. Dotychczas (od 1988 r.) milczeniem zbywano (komunistyczne władze Litwy i Sajudis) również sugestie Polaków o potrzebie opracowania przynajmniej nowych projektów ustaw o narodowości i o referendum. Władze republiki nie przyjmowały naszych próśb o powołanie zawodowego polskiego teatru, zorganizowania ośrodka kultury polskiej (w Wilnie) i wydawanie niezależnej gazety polskojęzycznej - mówię niezależnej, bo "Czerwony Sztandar" jest organem partii (komunistycznej)..." ("Polska na Litwie. Ten proces zrodził się przed pół wiekiem" "Przegląd Tygodniowy" 24.9.1989). Ta skarga jest uzupełnieniem jego wcześniejszej wypowiedzi, opublikowanej w "Gazecie Wyborczej" ("Spór o polskie gminy" 14-16.7.1989): "Była już mowa o ich (Polaków na Wileńszczyźnie) zacofaniu socjalnym i ekonomicznym... Od lat notuje się też ogólny niedorozwój rejonów Wileńszczyzny na tle innych. Latami nie dodawano tu środków budżetu republiki na infrastrukturę. Jaką mamy alternatywę? Oprócz autonomii żadnej, dotychczas bowiem nie posiadamy najmniejszych gwarancji prawnych, jeśli chodzi o ochronę języka, kultury, tradycji, poziomu stopy życiowej, innych niezbywalnych praw". A Zbigniew Balcewicz, redaktor naczelny "Czerwonego Sztandaru" dodał: Centrum wileńskie (Litwini) przysyłało tu przez 50 lat swoją "kadrę kierowniczą", w zasadzie nie polskiej narodowości i nie znającej miejscowych realiów. Z kolei redakcja "G.W." przypomniała, że Rada Najwyższa Litwy pod naciskiem sajudisowców w 1988 r. proklamowała język litewski, językiem urzędowym, co miejscowi Polacy odebrali jako próbę podważenia faktycznej pozycji języka polskiego w zamieszkałych przez nich rejonach Wileńszczyzny. Dodatkowym bodźcem dla Polaków na Wileńszczyźnie w walce o autonomię były starania Litwinów w Moskwie o przyznanie im większych praw narodowych. Poszli ich śladem. Jednocześnie liderzy polscy starający się o autonomię dla Wileńszczyzny oświadczyli na łamach "Czerwonego Sztandaru", że: "Dążenie do utworzenia Polskiego Obwodu Autonomicznego podyktowane nie jest pragnieniem podziału Litwy, stanowi ewentualny wariant poprawy sytuacji zamieszkałych tu zwartą grupą Polaków" ("Noty" "Przegląd Tygodniowy" 27.8.1989, Warszawa). A już po przyjęciu 7 września 1989 r. przez radę Deputowanych Ludowych w Solecznikach o przyjęciu dla rejonu soleczyńskiego autonomii terytorialnej, tenże tygodnik piórem Włodzimierza Krzyżanowskiego i Marka Sarjusza-Wolskiego tak usprawiedliwiali ogłoszenie autonomii: U podstaw tego faktu "legła teza (Litwinów), że w granicach republiki nie ma Polaków, lecz tylko spolonizowani Litwini. Implikowała ona stanowisko władz republikańskich, które nie były skłonne przyznać "żywiołowi polskiemu" praw, o które dla siebie dobijali się w Moskwie (Litwini)..." ("Polska na Litwie" 24.9.1989). Nawet prolitewska "Gazeta Wyborcza" ("Spór o polskie gminy" 14-16.7.1989) pisała: "Lokalna autonomia... była reakcją na ogłoszoną z końcem stycznia ustawę Rady Najwyższej (Litwy) proklamującą język litewski, językiem urzędowym. Miejscowi Polacy odebrali ją jako próbę podważenia faktycznej pozycji języka polskiego w zamieszkałych przez nich rejonach". Z kolei Zbigniew T. Wierzbicki w "Ładzie" ("Kulą w płot" 5.11.1989) napisał: "...autonomia paru polskich gmin nie może zagrażać suwerenności Litwy, tym bardziej iż autentycznie niepodległa Litwa proponowała (po I wojnie) daleko idącą autonomię terytorialną ludności polskiej, jeśli Polska odstąpi Republice Litewskiej sporne tereny Wilna i okolic. Jeśli wówczas nie godziło to w suwerenność młodego, dynamicznego państwa litewskiego, to jak może godzić w nią dzisiaj, zwłaszcza że autonomia obecna jest bardziej ograniczona, a ludność polska pod każdym względem słabsza od litewskiej".
Chociaż Sajudis starania Polaków o autonomię dla Wileńszczyzny uznał za zagrożenie dla integralności Litwy, to na Litwie początkowo idei autonomii całkowicie nie odrzucano, szczególnie dla rejonu solecznickiego, gdzie Polacy stanowili ponad 80% jego ludności, a Litwinów była garstka. Był nawet okres, że także sam Sajudis, co prawda z musu, był skłonny przyznać autonomię dla części polskiej Wileńszczyzny. Mówił o tym sam Landsbergis. Jeśli się z tego wycofał, to prawdopodobnie przez to, że ideę autonomii chociażby dla części Wileńszczyzny odrzucali giedroyciowcy będący u steru rządu w Polsce (głównie K. Skubiszewski, G. Kostrzewa-Zorbas, B. Geremek), śmiertelni wrogowie Polaków na Wileńszczyźnie. Kostrzewa-Zorbas już "jesienią 1989 r. stwierdził, że gotów jest poświęcić wileńskich Polaków na ołtarzu przyjaźni polsko-litewskiej i ...konsekwentnie ich poświęcał. MSZ wypowiedział się oficjalnie przeciwko autonomii terytorialnej, pomimo że, "wobec nacjonalizmu litewskiego jest to jedyna gwarancja zachowania praw narodowych przez wileńskich Polaków" (Marian Piłka "Polska-Litwa. Stracona szansa" "Życie Warszawy" 25.9.1991). Wypowiedź Kostrzewy-Zorbasa nie była odosobniona w kręgach mało patriotycznej, naiwnej politycznie - dającej się wszystkim ograć i w gruncie rzeczy mało inteligentnej elity "Solidarności", którą oblazły antypolskie wszy sajudisowskie; w odniesieniu do spraw polskiej polityki wschodniej, to w jej szeregach cep cepa cepem poganiał. To byli (i są!) ludzie bez najmniejszej wyobraźni politycznej, na co wskazuje wypowiedź Skubiszewskiego o Litwie w "Sejmowym expose ministra spraw zagranicznych RP Krzysztofa Skubiszewskiego" (Warszawa, 26 kwietnia 1990 r.): "Aspiracje narodu litewskiego winny zostać spełnione", czyli aspiracje nacjonalistów i polakożerców litewskich. Nawet Zdzisław Najder, jeden z czołowych polityków polskich w pierwszej połowie lat 90. XX wieku, a więc człowiek ze swojej sfery, któremu to i owo można by było także zarzucić, dał się poznać jako krytyk polityki zagranicznej realizowanej przez min. Krzysztofa Skubiszewskiego (M. Habowski "Spór o polską politykę zagraniczną w latach 1989-1993: Zdzisław Najder o polityce ministra Krzysztofa Skubiszewskiego" "Racja Stanu. Studia i materiały" 2012, nr 1 (11), Wrocław 2012). Ludzie "Solidarności" rzucili nawet myśl ponownego wysiedlenia Polaków z Litwy (Leon Brodowski "Kronika polska" "Lithuania" Nr 1 1990), czyli ponownego potraktowania ich jak jakieś bydło, które można przewozić z miejsca na miejsce. Kiedy Jelcyn rozważał możliwość rekompensaty dla Polski za zbrodnie Związku Sowieckiego popełnione na Polsce i Polakach, którą stanowiłby obwód kaliningradzki przyłączony do Polski, to minister spraw zagranicznych bez wyobraźni politycznej Krzysztof Skubiszewski (rządzący) odrzucił tę sugestię. A dzisiaj ten obwód najeżony rakietami skierowanymi na Polskę, zagraża naszej Ojczyźnie.
12 września 1989 r. został ukonstytuowany pierwszy w Polsce postkomunistycznej rząd Tadeusza Mazowieckiego, złożony z działaczy Solidarności i giedroyciowców, w którym ministrem spraw zagranicznych został Krzysztof Skubiszewski. 8 grudnia 1989 r. przyjął on pięcioosobową delegację powstałego niedawno Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Litwy (Warszawa) w składzie: prof. Piotr Łossowski, prof. Zbigniew T. Wierzbicki, dr Czesław Biedluski, Ryszard Załuska i dr Leon Brodowski. Przedstawiciele Klubu przedłożyli swoje propozycje dotyczące polityki polsko-litewskiej. Jednak Gierdroyciowski rząd miał i zaczął już realizować swoją politykę wschodnią i nie był zainteresowany żadnymi innymi propozycjami. Nowy rząd "małopolski", czerpiąc ze spuścizny carów rosyjskich i bolszewików oraz nacjonalistów litewskich i ukraińskich, postawił na zagładę Polaków na Kresach. Giedroyciowcy w Polsce zapomnieli co o autonomii dla Polaków na Wileńszczyźnie w 1981 r. mówił ich guru - Jerzy Giedroyć, redaktor paryskiej "Kultury" (patrz wyżej). Zresztą zapomniał także swoich słów Giedroyć (żył do 2000 r.), kiedy przyszło do obrony praw Polaków na Litwie. On także w 1989 r. postawił na zagładę Polaków na Wileńszczyźnie! I właśnie za to prezydent Litwy Algirdas Brazauskas nadał mu honorowe obywatelstwo Litwy. "Tym najwidoczniej przejęty redaktor "Kultury", zaczął pisać i mówić językiem szowinistów litewskich. Dowiadujemy się o tym m.in. z przedruku w tymże "Lietuvos Rytas" (3.3.1998), zaczerpniętego z polskojęzycznej "Rzeczypospolitej", dla której J. Giedroyc udzielił wcześniej wywiadu. "Trzeba pamiętać" - cytuje J. Giedroycia litewska gazeta - "że kiedy Litwini uchwalili akt niepodległości Litwy, to przedstawiciele Polaków w parlamencie głosowali przeciwko temu". Mimo, że było zgoła inaczej (deputowani polscy wstrzymali się od głosu) to nowo upieczony obywatel honorowy Litwy dalej szczuł na Polaków wileńskich, mówiąc: "Oni byli od samego początku nastawieni przeciwko niepodległości Litwy, żądali utworzenia autonomicznej republiki polskiej w składzie ZSRR. To hańba!" Prawdziwą hańbą, chciałoby się powiedzieć było uprawianie przez redaktora "Kultury" demagogii, w czym zresztą wielu polskojęzycznych Europejczyków nie ustępuje ich dalekim krewnym bolszewikom. Wobec oskarżeń J. Giedroycia aż się ciśnie pytanie: dlaczego nasi rodacy na Wileńszczyźnie mieliby nie żądać autonomii w byłym ZSRR, czy potem w sajudisowskiej Litwie?..." (Jan M. Kowalewski "Myśl Polska o Kresach" kwiecień 1998).
Taki był z Jerzego Giedroycia Polak! Jak mówią Rosjanie: "napluć i przykryć" - na wszystkich polityków "polskich" od 1989 r. - morderców polskości na Wschodzie. To z pewnością jedyni politycy na świecie, którzy niszczyli (i często niszczą) biologiczną masę własnego narodu!
W Wikipedii czytamy: Do autonomii Polaków na Wileńszczyźnie prowadziły w latach 1988-91 dwie drogi. Jedna we współpracy z Litwinami (autonomia od góry), i druga, realizowana oddolnie przez władze zdominowanych przez Polaków okręgów i gmin na Wileńszczyźnie z pomocą Moskwy, gdyż Litwa należała jeszcze wtedy (do wrzesień 1991 r., o czym w tej sprawie zawsze należy pamiętać) do Związku Sowieckiego i zdawali sobie sprawę z tego, że z Litwinami tej sprawy się nie załatwi, bo Sajudis oblazły czy stworzyły nacjonalistyczne antypolskie wszy (Jan Ciechanowicz, Czesław Wysocki z Solecznik).
Pierestrojka Gorbaczowa sprawiała, że społeczność polska na Litwie zaczęła także podnosić głowę i domagać się należnych jej praw. 12 maja 1989 r. odbył się w Mickunach koło Wilna I Zjazd Deputowanych Ludowych Wileńszczyzny, w którym uczestniczyli przedstawi-ciele 3 miejskich i 27 apylinkowych (gminnych) rad deputowanych ludowych w sprawie utworzenia Polskiego Obwodu Autonomicznego na Litwie. Na zjeździe powołano Radę Koordynacyjną do spraw Utworzenia Polskiego Obwodu Narodowo-Terytorialnego w ramach LSRS, w jej skład weszli delegaci wybrani spośród polskich samorządowców. Uchwalono na nim odezwę do władz w Wilnie i Moskwie: "Zwracamy się do władz Litewskiej SRR i ZSRR o poparcie dla inicjatywy kilkudziesięciu rad gminnych Wileńszczyzny, które uchwaliły nadanie sobie statusu narodowych Rad polskich. Uważamy, że takie rozwiązanie sprawy najbardziej odpowiadałoby potrzebom całej zamieszkałej tu ludności, zapewniałoby równouprawnienie obywatelskie i narodowe, przyczyniłoby się do uregulowania stosunków narodowościowych w Republice. Zjazd wyraża nadzieję, że Rząd Republiki Litewskiej, rozpatrując postulaty o autonomii mieszkańców Wileńszczyzny, będzie się kierował względami humanitaryzmu, a sprawa ta spotka się ze zrozumieniem i poparciem narodu litewskiego". Zarząd Związku Polaków na Litwie poparł we wrześniu ideę polskiego okręgu autonomicznego, który miałby jednak pozostać w składzie państwa litewskiego. Tymczasem 21 czerwca 1989 r. Prezydium Rady Najwyższej Sowieckiej Litwy opublikowało oświadczenie w sprawie autonomii terytorialnej Polaków na Wileńszczyźnie, w którym uznano uchwałę zjazdu w Mickunach za nieważną, określając ją jako niekonstytucyjną. Nie potrafiła jednak wskazać, które rzekomo zapisy konstytucji zostały złamane. W swojej odpowiedzi polska Rada Koordynacyjna zauważyła, że sama litewska Rada Najwyższa oficjalnie łamie konstytucję ZSRS powołując się przy tym na wolę narodu, tymczasem wola narodu polskiego Wileńszczyzny popiera właśnie program autonomiczny. Jednocześnie Rada Najwyższa zapowiedziała przygotowanie ustawy o narodowościach na Litwie, pragnąc tym chwytem uspokoić nastroje niezadowolenia panujące wśród Polaków z postawy Litwinów do praw Polaków na Litwie.
Przypomnijmy, że 5 maja 1988 r. grupa przedstawicieli inteligencji polskiej mieszkającej na Litwie (wtedy Litewska SRR) zainicjowała powstanie Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie (SSKPL), która początkowo działała w zakresie szeroko pojętej kultury (ochrona zabytków, działalność wydawnicza, historia, itp.), jednak ze względu na narastające napięcie między litewską większością i a polską mniejszością, na I Zjeździe SSKPL w dniach 15-16 kwietnia 1989 r., zostało ono przekształcone w Związek Polaków na Litwie (ZPL). Pierwszym prezesem ZPL został dotychczasowy prezes SSKPL Jan Sienkiewicz. ZPL podjął kwestię polskiej autonomii, a zarząd tej organizacji poparł we wrześniu ideę polskiego okręgu, który miałby jednak pozostać w składzie państwa litewskiego.
W lipcu 1989 r. odbyła się oficjalna konferencja dyskusyjna w redakcji wydawanego w Wilnie polskojęzycznego dziennika "Czerwony Sztandar" między przedstawicielami polskiej społeczności i Sajudisem reprezentowanym przez przewodniczącego jego Rady Sejmu Vytautasa Landsbergisa i księdza Vaclovasa Aliulisa. Litewscy działacze zdecydowanie odrzucili możliwość przyznania praw autonomicznych ludności polskiej. Landsbergis powiedział m.in.: "Myślę, iż byłoby rzeczą niepożądaną ubiegać się o autonomię. Stałaby się ona "państwem w państwie"", a ks. Aliulis dodał: "jak wyglądałoby Wilno, gdyby się znalazło w pierścieniu polskich gmin?". Prawa Polaków na Litwie tych dwóch panów w ogóle nie interesowały, a Polacy odrzucili ich argumenty.
Prawa Polaków na Litwie nie interesowały także nowo mianowanego przez papieża Jana Pawła II arcybiskupa wileńskiego - Litwina Julijonasa Steponavičiusa. Na terenie tej archidiecezji mieszkają obecnie prawie wszyscy Polacy na Litwie - z pewnością nie mniej jak 200 000 ludzi, którzy stanowią bardzo duży odsetek praktykujących katolików w Wilnie i na Wileńszczyźnie, w przeciwieństwie do Litwinów, wśród których jest bardzo dużo bezwyznaniowców. Nowy biskup, jak przystało na prawdziwego Litwina, bez próby nawet ukrywania tego pokazał, że jest wrogiem Polaków na Litwie. Uczynił to w rozmowie opublikowanej w "Vilniaus Balsas" z 18-24 grudnia 1989 r. Twierdził, że w Wilnie i na Wileńszczyźnie nie ma żadnych Polaków, a tylko katolicy białoruscy, którzy bawią się w Polaków. W ogóle bardzo krytycznie mówił o tamtejszych Polakach. Powiedział m.in., że "rodzą się tutaj niedorozwinięte dzieci, połowa uczniów w klasach jest niepełnowartościowa". Pisząc o tym wywiadzie autor wydanej książki "Biała Księga w obronie Armii Krajowej na Wileńszczyźnie" (Lublin 1991) Roman Korab-Żebryk napisał w nawiązaniu do tego stwierdzenia: "...jeśli takie są rezultaty kilkudziesięcioletniego litewskiego zarządzania tymi terenami, to rozwiązaniem może być tylko niezwłoczne przyznanie autonomii autochtonom".
- Arcybiskup Steponavičius potwierdził tym wywodem, że Litwini na zajmowanej przez nich Wileńszczyźnie od 1944 r. nie tylko dyskryminowali Polaków, ale prowadzili względem nich także politykę ukrytego "ludobójstwa".
W czerwcu 1989 r. zapoczątkowana została nowa rzeczywistość polityczna w Polsce. Przeprowadzone 4 i 18 czerwca wybory do Sejmu i Senatu. Komuniści zostali odsunięci od władzy, którą przejęła w swoje ręce "Solidarność". 19 sierpnia Tadeusz Mazowiecki został desygnowany na stanowisko prezesa Rady Ministrów (premiera) i 24-go powołał rząd. Sajudis natychmiast wysłał do Warszawy swoją delegację w składzie: Jurgis Oksas - członek Komisji Zagranicznej Sajudisu, Birute Nedzinskiene - z rewizjonistycznego Związku Przesiedleńców (w 1941 r. Niemcy wysiedlili z włączonej do Niemiec Suwalszczyzny kilka tysięcy Litwinów na Wileńszczyznę; niektórzy działacze Sajudisu domagali się podjęcia próby przyłączenia Sejn do Litwy), Vidmantasa Povilionisa - członka Kowieńskiej Rady Towarzystwa "Vilinija" (skrajnie antypolskiego) - wszyscy byli jednocześnie posłami do Sejmu Sajudisu oraz Arturasa Rukasa - z organizacji "Młoda Litwa", by zbadać stosunek nowych władz polskich do politycznych wydarzeń na Litwie i do problemów Polaków na Wileńszczyźnie. Spotkali się z Jackiem Kuroniem, Bogdanem Borusewiczem, Ryszardem Reiffem oraz Piotrem Nowiną-Konopką. W rozmowie z nimi przedstawiali Polaków na Wileńszczyźnie jako agentów sowieckich na Litwie i starali się skłonić stronę polską do niepopierania ich starań o autonomię dla Wileńszczyzny. Jednocześnie lali pomyje na działającą podczas wojny na Wileńszczyźnie Armię Krajową, rzekomo mordującą niewinnych Litwinów, oczywiście nic nie wspominając o tym, że ci zgładzeni przez AK-owców Litwini byli na usługach hitlerowców, gestapo i wspólnie z nimi mordowali Polaków ("Ktoś chce nas skłócić" "Gazeta Wyborcza" 18-20.8.1989). Odjeżdżali do Wilna usatysfakcjonowani z wyniku rozmów, dowiedziawszy się, że rząd solidarnościowy przyjął do realizacji politykę wschodnią Jerzego Giedroycia, mającą doprowadzić do wynarodowienia Polaków na Kresach.
Z oburzeniem odebrał tę informację jeden z działaczy polskich na Litwie, pisząc do redakcji "Gazety Wyborczej" list, ale raczej adresowany do krajowej "Solidarności". Czytamy w nim m.in.: "Kochani moi, przez 50 lat nie pamiętaliście, że istniejemy, a teraz chcecie na nas zbić kapitał. Od 50 lat zamiatamy ulice. Nas status społeczny takim jak Cyganów. Utrudnia nam się dostęp do wyższych uczelni, mówią żebyśmy studiowali w Polsce. Na 1000 osób Litwini mają 200 z wyższym wykształceniem, my zaś 32. Polskie rejony otrzymują z budżetu republiki o połowę mniej niż rejony litewskie, więc polski chłop musi pracować znacznie więcej. Litewskie władze kościelne nie przyjmują Polaków do seminariów duchownych, mówiąc, że za słabo znają litewski. Karaimowie, których jest na Litwie trzystu (300), dostają wszystko, czego tylko chcą. Potem Litwini twierdzą, że szanują potrzeby nawet takich mniejszości narodowych. A o potrzebach Polaków, których jest ponad 300 tysięcy, nie mówią. "Wilnija", narodowa organizacja litewska, odmawia nam nawet prawa do określenia tożsamości narodowej. Nazywa nas spolonizowanymi Litwinami i chce zniszczyć wszystko co polskie. A "Gazeta Wyborcza" zamieszcza wywiad z członkami "Wilniji", który opowiada jakimi to nacjonalistami są litewscy Polscy. I ten wywiad idzie na całą Polskę... "Solidarność" jeszcze palcem nie kiwnęła w naszej obronie, a podpowiada, jak mamy działać politycznie. Jeśli wy walczycie o obronę swoich praw, to zrozumiałe, że my też walczymy o to samo... Autonomia to dla nas ostatnia deska ratunku. Gorzej z nami już być nie może! Zarzucacie nam, że współpracujemy z Rosjanami, że wykorzystujemy trudną sytuację Litwy. W Warszawie polewacie nas błotem. Sugerujecie, jak mamy żyć... (wyraz trudny do odczytania - M.K.). Chcecie z Litwinami iść wspólnym frontem przeciw Moskwie. Idźcie sobie kochani moi, my też z Litwinami pójdziemy wszędzie, jeśli zrozumieją i zrealizują nasze żądania. Zrozumcie naszą sytuację, my musimy balansować między Moskwą i Wilnem. Jeżeli możecie nam pomóc, to pomóżcie, ale na litość, nie szkodźcie!..." ("List Polaka z Litwy" 25.9.1989).
"Solidarność" przyduszana wielokrotnie do muru w sprawie Polaków na Litwie poruszyła wreszcie ten temat w "Tygodniku Solidarność" piórem Wojciecha Giełżyńskiego pisząc: "...Dla Polski priorytetem jest wspieranie litewskich dążeń niepodległościowych oraz odbudowanie, w nowych formach, starych więzi obojga narodów - przyjaznych sobie i równoprawnych. To nie znaczy, że wolno nam zapomnieć o losie Polaków na litewskiej ziemi. Solennie deklarując, że nie mamy żadnych roszczeń terytorialnych - nie możemy uznać argumentacji Litwinów, iż Polacy na Litwie są w istocie "spolonizowanymi Litwinami"; i to nawet, gdyby jakież historyczne argumenty taki pogląd uzasadniały. O przynależności narodowej nie decyduje rodowód - decyduje świadomość". Giełżyński poparł w zasadzie starania o autonomię dla Wileńszczyzny, przypominając konstytucję litewską z 1922 r. która umożliwiała tworzenie autonomicznych rejonów. Pisze, że jest to program minimum. I dodaje: "...żeby Litwini, nie czekając na nawiązanie pełnych stosunków dyplomatycznych z Polską, przełamali np. swój lęk przed otwarciem w Wilnie ośrodka kultury polskiej oraz wydziału polonistyki na wileńskim uniwersytecie... Jarosław Marek Rymkiewicz, pisarz w Litwie szczególnie rozkochany, powiedział niedawno w wywiadzie dla "Wolnej Europy": niech Wilno będzie polityczną stolicą Litwy, ale też jedną z duchowych stolic Polski. Nie można bowiem unieważnić historii. Chociaż warto dodać, na wszelki wypadek, żeby rozwiać podejrzenia Litwinów, że za jedną z duchowych stolic Polski uważamy także Lwów. I poniekąd - Watykan. I nawet Paryż. Francuzi i ani Ojciec Święty nie mają o to pretensji" ("Litwo, ojczyzno wasza..." "Wiadomości Polskie" 5.11.1990, Sydney, za "Tygodnikiem Solidarność").
Niestety, był to odosobniony głos w Solidarności. Wszyscy czołowi działacze "Solidarności" byli zakochani w Sajudisie i związek w tamtym okresie nigdy nie wspierał Polaków na Litwie.
Długo nie trzeba było czekać, aby wspomniany wyżej Vidmantas Povilionis - członek Kowieńskiej Rady Towarzystwa "Vilinija" odsłonił swe prawdziwe oblicze, które ukrywał podczas spotkania z przedstawicielami "Solidarności". Ten obrzydliwy polakożerca został w neosmetonowskiej Litwie, czyli Litwie Sajudisu, szefem parlamentarnej Komisji Spraw Zagranicznych. Kiedy nowo mianowany i jednocześnie pierwszy ambasador RP w Wilnie, a jednocześnie skrajnie prolitewski prof. Jan Widacki w wywiadzie dla litewskiego czasopisma "Pozici" powiedział: "Nasi rodacy w Ameryce znaleźli się dobrowolnie. Natomiast ci Polacy, którzy teraz tu (na Litwie) mieszkają, nigdy nie wyjeżdżali z Polski. To Polska wyjechała stąd" Polvilionis w antypolskiej furii zaproponował, by wypowiedzią ambasadora RP zajęło się polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych" (Jacek Fedor "Bardzo mocne słowa" "Życie Warszawy" 27.8.1992).
24 lutego 1990 r. odbyły się wybory do nowej Rady Najwyższej Sowieckiej Litwy. W jej nowym składzie znaleźli się przedstawiciele społeczności polskiej: Stanisław Akanowicz, Leon Jankielewicz, Ryszard Maciejkie-niec, Stanisław Pieszko, Edward Tomaszewicz, Zbigniew Balcewicz, Medard Czobot, Czesław Okińczyc, którzy utworzyli parlamentarną frakcję polską. Sytuacja polityczna zmienia się wraz ogłoszeniem 11 marca 1990 r. przez Radę Najwyższą całkowitej niepodległości kraju już jako Republiki Litewskiej. Jak pisze Aleksander Olechnowicz, sześciu polskich deputowanych wstrzymało się od głosu. Jeden z nich - Stanisław Pieszko wspomina: polscy reprezentanci zostali całkowicie zaskoczeni głosowaniem uchwały o niepodległości, bowiem Litwini nie informowali ich o swoich planach i nie interesowali się wcześniej ich stanowiskiem. Z pewnością jednak swoją rolę odegrał także niepokój związany z antypolskim, szowinistycznym kursem Sajudisu. Zaraz po objęciu władzy, nacjonaliści litewscy z Sajudisu zamknęli 26 szkół polskich na Wileńszczyźnie i bardzo długo sprzeciwiali się retransmisji TV polskiej na Litwę, gdyż pragnęli odciąć Polaków na Litwie od Polski oraz zaczęli prowadzić z premedytacją i zaciętością dyskryminację i wynaradawianie Polaków na każdym kroku, posługując się przy tym tak perfidnymi metodami jak np. uzależnienie przydziału mieszkania od zmiany nazwiska z polskiego na litewskie (P. Błaszkowski). Mimo to Związek Polaków na Litwie poparł uchwałę niepodległościową a jego prezes już 12 marca wystąpił w litewskiej telewizji, w której złożył deklarację: "Dobro Litwy jest naszym wspólnym celem. Za wolność naszą i waszą!". Za niepodległością opowiedział się oficjalnie II Zjazd ZPL obradujący w Wilnie 22 kwietnia 1990 r. Władze sowieckie na litewską deklarację niepodległości zareagowały blokadą ekonomiczną. Republika Litewska została uznana przez niewiele państw na świecie, co powodowało, że sytuacja przez cały rok była niepewna. Mimo tego litewskie władze nie decydowały się na spełnienie postulatów i wniosków Polaków Wileńszczyzny, jednocześnie bały się, wobec niepewności swojej własnej sytuacji, zastosować wobec Polaków represji. Tym bardziej, że żołnierze sowieccy obsadzili kilka państwowych budynków w Wilnie, w tym siedzibę miejskiego komitetu partii komunistycznej. Dlatego Polacy rozwijali swoje plany co było o tyle łatwiejsze, że 24 marca 1990 r. odbyły się wybory do rad terenowych, w których polscy kandydaci odnieśli duże sukcesy - w skali całego kraju Polacy zajęli 12% wszystkich miejsc, głównie w radach w tych rejonach, gdzie stanowili większość mieszkańców. Był to wyraźny sygnał poparcia programu autonomicznego przez polską ludność Wileńszczyzny.
Liderzy Związku Polaków na Litwie wiązali duże nadzieje na zapewnienie praw mniejszości polskiej przez nowe władze litewskie, w czym utwierdziła ich uchwała parlamentu w Wilnie ze stycznia 1990 r., uzależnionego jeszcze w dużym stopniu od Moskwy, w której zobowiązano rząd litewski do przygotowania projektu polskiej jednostki terytorialnej do 31 maja 1990 r. Ważyły się w owym czasie losy całego ZSRR, a Litwa przygotowywała się do ogłoszenia niepodległości, więc Litwini nie chcieli mieć otwartego konfliktu z Polakami, którzy mogli liczyć na wsparcie ze strony Moskwy. Jednak, kiedy Litwini przekonali się o słabości Kremla i o tym, że mogą to uczynić, ogłosili deklarację niepodległości 11 marca 1990 r. i problem polski przestał mieć dla nich znaczenie, a sprawę zaczęto przeciągać, by wreszcie nigdy uchwały nie zrealizować. Co więcej, okazało się wówczas, że Sajudis nie tylko z wielką furią odrzuca myśl utworzenia polskiego okręgu autonomicznego na Litwie, ale w ogóle neguje istnienie społeczności polskiej w państwie litewskim. Dla niego, tak jak dla władców przedwojennej Litwy Kowieńskiej, Polacy na Wileńszczyźnie to tylko częściowo spolonizowani Litwini, których należy przywrócić narodowi litewskiemu, jak potrzeba przy użyciu brutalnym metod administracyjnych. Na sesji Rady Najwyższej Litwy w dniu 20 czerwca 1990 r. jej litewska posłanka Bronislava Daunoriene jasno to wyartykułowała: "My wyspy litewskie (na Wileńszczyźnie) nigdy nie zgodzimy się żyć w polskiej narodowościowej autonomii... warstwy rządzące rejonu wileńskiego... dążą do tworzenia nowej Polski od Wilna do Lwowa w składzie Związku Sowieckiego... Proponujemy, aby niezwłocznie i po wsze czasy zlikwidować polskie rejony na Litwie... Bezzwłocznie uchwalić ustawę o oświacie, przewidującą zatwierdzenie tam litewskich kierowników wydziałów oświaty i bezpośrednie ich podporządkowanie Ministerstwu Oświaty, gwarantujące status nietykalności szkół litewskich w rejonach polskich". Nawiązując do postulatu związanego z oświatą na Wileńszczyźnie, poseł polski Stanisław Akanowicz powiedział: "Kierownicy Ministerstwa Kultury i Oświaty nie znaleźli czasu, aby przyjechać do rejonu wileńskiego, zainteresować się sprawami oświaty i kultury, jedynie pisemnie wskazali samorządowi w jakich miejscowościach powinniśmy otworzyć szkoły i klasy litewskie. Na przykład od lat sugeruje się nam abyśmy otworzyli klasy litewskie w czysto polskich wioskach w Suderwie, Ławaryszkach, Mościszkach i Sużanych, gdy tymczasem nie ma chętnych tam uczniów i podań do takich klas. A w ostatnim czasie ludzie w imieniu Ministerstwa Oświaty rozjeżdżają się po rejonie agitując Polaków, aby posyłali dzieci obowiązkowo do szkół litewskich. A więc komu tu się dzieje krzywda - Litwinom czy Polakom?" (Serwis Informacyjny Ruchu Narodowego 10.7.1990, Gdańsk).
Kiedy władze litewskie ani myślały o przedstawieniu projektu polskiej jednostki terytorialnej, co miały zrobić do 31 maja 1990 r., działacze polskiej Rady Koordynacyjnej postanowili jak najszybciej przejść do działania. Rada zorganizowała w krótkim czasie trzy zjazdy delegatów polskiej mniejszości w sprawie utworzenia polskiej jednostki terytorialnej w składzie Litwy, w których uczestniczyło blisko 240 delegatów. Odbyły się one w Ejszyszkach, Jaworowie i Mościszkach, a do udziału w nich zapraszano litewskie władze i litewskie media. Prawie wszyscy delegaci popierali projekt autonomii. Na krótko przed upływem majowego terminu działań Rady Najwyższej Litwy, na przeprowadzonym 22 maja 1991 r. zjeździe w Mościszkach zapadły uchwały ustanawiające ostatecznie plan powołania do życia Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego w granicach Republiki Litewskiej.
Z kolei 1 czerwca 1990 r. w Zawiszańcach odbył się II Zjazd Deputowanych do Rad Terenowych Wileńszczyzny, który zgromadził 213 delegatów. Wystosowali oni apel do Rady Najwyższej RL o uwzględnienie polskich planów autonomicznych oraz przekształcili Radę Koordynacyjną, która od tej pory występowała oficjalnie jako Rada Koordynacyjna ds. Utworzenia Polskiego Narodowo-Terytorialnego (PKN-T) Samorządu Okręgu Wileńskiego. W lecie 1990 r. odbyły się kolejne zebrania na których konkretyzowano ustrój prawny planowanej autonomii, uchwalając jednocześnie jego Statut (czyli konstytucję). Idea autonomiczna została poparta przez Związek Polaków na Litwie. Władze litewskie całkowicie odrzuciły uchwały zjazdu deputowanych PKN-T. Jednak przez całe lato nie odważyły się siłowo stłumić polskich dążeń wolnościowych. Ciągle znajdowały się pod presją Moskwy. Jeszcze 18 lipca Rada Koordynacyjna PKN-T zwróciła się ponownie do litewskiej Rady Najwyższej o wykonanie jej własnej ustawy z 29 stycznia o spełnieniu postulatów autonomicznych Polaków. Apel pozostał bez odpowiedzi. Polacy postanowili podjąć ostateczne decyzje w sprawie Autonomicznego Kraju Wileńskiego. Zjazd w Ejszyszkach 6 września 1990 r. decyzją swojej rady jako autonomiczny ogłosił się cały rejon solecznicki. 15 września taką samą uchwałę przyjęła rada rejonu wileńskiego. Przyjęto przełomową uchwałę o dążeniu do utworzenia Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego w składzie Republiki Litewskiej. W zjeździe brało udział 209 delegatów. W jego trakcie doszło do gorącej dyskusji. W własną koncepcją wystąpił Czesław Wysocki - przewodniczący rejonowej rady solecznickiej, który proponował, aby tworzyć osobny Autonomiczny Kraj Wileński w ramach ZSRS, poza granicami Litwy. Jego koncepcję poparło tylko kilkunastu delegatów. Ogromna większość opowiedziała się za autonomią w granicach Republiki Litewskiej. W skład polskiego okręgu autonomicznego miały wejść rejony: solecznicki i wileński, miasto Podbrodzie, gminy podbrodzka i maguńska z rejonu święciańskiego, gminy połukniańska, trocka, starotrocka i karaciska z rejonu trockiego oraz jawnuńska z rejonu szyrwinckiego, czyli obszary zamieszkane w większości przez Polaków.
Ukazujący się w Wilnie w języku polskim dziennik "Czerwony Sztandar" (tytuł narzucony Polakom przez władze Sowieckiej Litwy; 9 lutego 1990 r. Polacy wyzwoleni spod litewsko-sowieckiego jarzma, pismo przekształcili w "Kurier Wileński", nawiązując do nazwy przedwojennego czasopisma polskiego wydawanego pod tym tytułem) zamieścił oświadczenie Rady Koordynacyjnej ds. Utworzenia Polskiego obwodu Autonomicznego w składzie Litewskiej SRR. Oto jego treść:
Zebrani deputowani Wileńszczyzny na zjeździe w Ejszyszkach 6 września 1990 r. jednogłośnie podjęli uchwałę o utworzeniu Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego. Od tego dnia istnieć miała jednostka autonomiczna w składzie Litwy. Polski region miał obejmować: Rejon wileński, Rejon solecznicki, Rejon święciański: miasto Podbrodzie, gmina Podbrodzie, gmina Maguny, Rejon trocki: gmina Landwarów, gmina Połuknia, gmina Troki, gmina Stare Troki, Rejon szyrwincki: gmina Jawniuny. Siedzibą władz autonomicznych miała być położona centralnie Nowa Wilejka, obecnie wschodnia dzielnica Wilna z największym udziałem ludności polskiej. Terytorium autonomiczne miało obejmować obszar nie całej litewskiej Wileńszczyzny, ale tylko tej części, na której ludność polska stanowiła zdecydowaną większość, a zatem około 4930 km2 (uwzględniając rozszerzone granice Wilna) z ludnością 215 tys. mieszkańców, w tym 33 tys. Nowa Wilejka (dla porównania Luksemburg ma powierzchnię 2586 km2 i ludność 470 tys. mieszkańców, a autonomiczna niemieckojęzyczna wspólnota w Belgii obejmuje tylko 854 km2 i 71 tys. mieszkańców). Osoby deklarujące narodowość polską stanowiły na tym obszarze ponad 66%, ale ten wskaźnik zapewne w sposób naturalny by wzrastał, gdyby język polski stał się tu urzędowym lub jednym z urzędowych obok litewskiego - a nawet białoruskiego. Skonkretyzowano prawny zakres autonomii, który poszerzono - Republika Litewska miała stać się w praktyce równoprawną federacją części litewskiej i PKN-T. Ustawy prawne federacji nie mogły by być sprzeczne z ustawami uchwalanymi przez parlament autonomicznego Kraju. Większość pieniędzy zebranych poprzez podatki miała zostawać w budżecie regionalnym. Władze PKN-T miały mieć wyłączne kompetencje w sprawach oświaty i kultury. Zapisano pełne równouprawnienie języków polskiego, litewskiego i rosyjskiego na jego terytorium. Poza terytorium autonomicznym pozostawało samo Wilno, w którym Polacy w liczbie ponad 100 tys. stanowili 18-20% mieszkańców. Przyjęto hymn terytorium - Rotę i flagę biało-czerwoną. W istniejącym obecnie podziale administracyjnym Republiki Litewskiej na 10 okręgów (apskritis) polski okręg autonomiczny byłby średnią jednostką zarówno pod względem liczby ludności jak i powierzchni.
Po zjeździe, którego uchwały przedstawiono litewskiej Radzie Najwyższej, Anicet Brodawski udał się do Warszawy, gdzie przekonywał władze Rzeczpospolitej, aby uznanie niepodległości Litwy uzależniły od uznania przez władze litewskie autonomii PKN-T.
Nacjonaliści litewscy się wściekli na wiadomość o powstaniu autonomicznych okręgów solecznickiego i wileńskiego. Zarzucili Polakom na Litwie, że są narzędziem w rękach Moskwy. 21 września litewska Rada Najwyższa zdecydowanie odrzuciła uchwały w sprawie autonomii polskiej ponownie uznając je za nieważne. Polscy samorządowcy z kolei nie uznają tego postanowienia. Trwał więc polityczny pat, jednak w praktyce w polskich rejonach, faktycznie autonomicznych, zaczęło rozkwitać polskie życie narodowe.
Zarzuty o to, że Polacy są narzędziem w rękach Moskwy powtórzyła wydawana w Polsce skrajnie prolitewska "Gazeta Wyborcza" Adama Michnika zamieszczając wypowiedzi w tym duchu Wojciecha Świdnickiego, Czesława Okińczyca i Vatautasa Landsbergisa pod wspólnym jakże wymownym tytułem "Czy to jest polskie święto?" (11.9.1989). Jeden z największych polakożerców litewskich Landsbergis napisał: "Program parcelacji Litwy na okręgi autonomiczne nie powstał tutaj... W ten sposób Moskwa chce zatrzymać proces narodowego usamodzielnienia się republik. Polacy, proszę was, opamiętajcie się. Litwa jest naszą wspólną ojczyzną". I lamentował, że Polacy chcą urządzić Litwinom "Karabach", czyli ich mordować. - Nawet jeśli Litwa jest ojczyzną także dla mieszkających tam Polaków, to nie ulega najmniejszej wątpliwości, że ta "ojczyzna" jest dla nich obrzydliwą macochą! Wypowiedź Landsbergisa o powiązaniach Polaków z Wileńszczyzny z Moskwą wsparła w tym samym numerze "Gazety Wyborczej" inna "czarna owca" z tego środowiska Czesław Okińczyc, który w 1988 r. zaangażował się w działalność przeżartego polakożerstwem Sajudisu. Chyba po cichu, bo gdyby Polacy o tym wiedzieli, to nie zostałby wybrany na przewodniczącego wileńskiego zarządu Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie i w 1990 r. nie współtworzyłby Związku Polaków na Litwie. Ciekawe czy nie był wtyczką Sajudisu w tych organizacjach, o co chyba był posądzany, gdyż został odtrącony przez patriotów polskich i wówczas stał się już jawnym Litwinem: w wyborach w 1992 r. był już kandydatem z ramienia Litewskiej Partii Socjaldemokratycznej, od 1998 r. pełnił funkcję doradcy najpierw prezydenta Valdasa Adamkusa ds. mniejszości narodowych (w 2000 r. otrzymał Medal Niepodległości Litwy), później prezydenta Rolandasa Paksasa, a w 2006 r. został doradcą premiera Litwy ds. mniejszości narodowych. Jaką z tego korzyść odniosła mniejszość polska na Litwie? Żadną! Dosłownie żadną! I taka osoba od lewicowych, skrajnie prolitewskich władz "polskich" otrzymała: Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski (1996), Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej (1999) i od prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyż Wielki Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej (2013) (Wikipedia). Pokazuje to jak nisko jako Polacy upadli ludzie rządzący Polską od 1989 r.
Ogłoszenie polskiej autonomii przez rejony solecznicki i wileński wywołało wściekłość nie tylko Litwinów, ale także... "farbowanych Polaków" i lunatyków oraz cwaniaczków wypranych z patriotyzmu w okresie Sowieckiej Litwy i komunistycznej Polski Ludowej.
Otóż w 1980 r. postał w Gdańsku Niezależny Samorządny Związek Zawodowy "Solidarność" - ogólnopolski związek zawodowy powstały dla obrony praw pracowniczych, który do 1989 r. był również jednym z głównych ośrodków opozycji przeciw rządowi Polski Ludowej i komunizmowi, po którego obaleniu w Polsce w tymże roku, i aż do 2001 r. miał duże wpływy polityczne w III Rzeczypospolitej. Przez ten fakt "Solidarność" - wielu jej czołowych działaczy "oblazły wszy": zazwyczaj bardzo wielu z nich było byłymi komunistami, Żydami udającymi Polaków, karierowiczami, cynikami, cwaniaczkami i złodziejami oraz różnej maści lunatyków, wypranych z patriotyzmu w szkołach i organizacjach lewicowych PRL. Do tych ostatnich należał Zbigniew Romaszewski (senator RP 1989-2011), który zanim został działaczem opozycji antykomunistycznej był członkiem koła Związku Młodzieży Polskiej - młodzieżowej organizacji ideowo-politycznej, działającej w Polsce w latach 1948-1957 i wzorowanej na sowieckim Komsomole, a w październiku 1956 r. uczestniczył w zjeździe założycielskim marksistowskiego Rewolucyjnego Związku Młodzieży. Ten lewak wyprany z patriotyzmu polskiego oraz kochanek Sajudisu już jako senator RP 29 sierpnia 1989 r. udzielił wywiadu sekcji polskiej Radia Wolna Europa (RWE), w którym w arogancki sposób zakwestionował istnienie wielusettysięcznej społeczności polskiej na Litwie, twierdząc, że ostatni Polacy z Wilna i Wileńszczyzny wyjechali do Polaki w 1956 r., a ci co dzisiaj mówią, że są Polakami to katolicka ludność białoruska, która w związku z tym uważa się za Polaków, natomiast język ich jest takim pewnego rodzaju volapukiem polsko-białorusko-rosyjskim (Leon Brodowski "Kronika polska" "Lituanica" Nr 1 1990). Wystąpienie Romaszewskiego skrytykował T. Szynkowski na łamach "Życia Literackiego" ("O Polakach Wileńszczyzny" Nr 40, 8.10.1989) pisząc m.in.; "Pragnę w tym miejscu przypomnieć, że przedstawiciele władz polskich lat 50. i później, udający się do ZSRR, najczęściej woleli nie dostrzegać ciężkiego losu swoich rodaków, chociaż - gwoli prawdzie - unikali też wypowiedzi publicznych mogących jeszcze bardziej zaszkodzić ich i tak już niezwykle trudnej sytuacji. Dlatego wizyta Pana Senatora (Romaszewskiego) w Wilnie była swego rodzaju wizytówką nowo wybranego Senatu (RP) oraz stwarzała szanse do pojednania narodowego i zacieśnienia więzi z rodakami na Wileńszczyźnie. W jakim stopniu cel ten został osiągnięty, niech świadczą o tym wypowiedzi Pana Senatora dla RWE". Krytyki Romaszewskiego i jego głupiej, podłej i antypolskiej wypowiedzi było wiele. Zareagowało m.in. Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej - Oddział w Warszawie, które w swoim oświadczeniu, napisało m.in.: "Pozwalamy sobie zauważyć, że to właśnie ci Polacy (na Wileńszczyźnie - M.K.), nazywani przez Pana "katolicką ludnością białoruską i mniejszości opartą o wieś białoruską, która sobie wpisuje narodowość polską", ucierpieli szczególnie za swoją wierność Polsce w okresie tego, co nazwał Pan tak delikatnie "emigracją lat 1939, 1941 i 1945". Dla nas są oni wiernymi synami Polski, którzy nawet w najgorszych stalinowskich czasach o Polsce nie zapomnieli, że są Polakami" ("Do senatora Romaszewskiego" "Gazeta Wyborcza" 21.9.1989). Z kolei Krzysztof Wojciechowski w swojej odpowiedzi na ten temat pt. "Jak ustalać narodowość" napisał: "... 1. Czy narodowość powinno ustalać się na podstawie genealogii, czy raczej na zasadzie samookreślenia? Sądzę, że ludzi, którzy na Litwie zadeklarowali się jako Polacy, trudno posądzać o koniunkturalizm - przyznanie się do polskości niejednokrotnie było dla nich obciążeniem. 2. Pan Romaszewski jest znanym i zasłużonym obrońcą praw ludzkich. Dlaczego odmawia tym ludziom prawa do czucia się Polakami? Przecież to, że uznajemy tych ludzi - zgodnie z ich wyborem - za Polaków, nie musi oznaczać na przykład chęci odebrania Wilna". Najbardziej oburzające w tym łajdackim - skrajnie antypolskim uczynku jest to, że do dziś dnia Romaszewski uważany jest w Polsce - nawet tej PiS-owskiej za bohatera narodowego: w 2011 r. został odznaczony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Orderem Orła Białego, w 2013 r. otrzymał tytuł honorowego obywatela m.st. Warszawy, w 2014 r. jego imieniem nazwano salę nr 176 w budynku Senatu, także rondo w Siedlcach, aleję w Radomiu oraz ulice w Warszawie (w dzielnicy Bielany) i Tarnowie Podgórnym. Doprawdy, wielu współczesnych Polaków to prawdziwe badziewie! Litwini także uznali go za litewskiego bohatera narodowego i w 2007 r. nadali mu Krzyż Komandorski Orderu "Za Zasługi dla Litwy". Różne agentury zadbały o to, aby wielu czołowych działaczy "Solidarności" przyjęło jako doktrynę "polskiej" polityki wschodniej opracowaną przez Amerykanów, a następnie lansowaną przez jej agenturę (Marian Kałuski "Polityka paryskiej "Kultury" czyli USA wobec Ziem Wschodnich RP po 1945 roku (w:) "Sprawy Kresowe bez cenzury Tom I", Toruń 2017, str. 33-38; "Kultura" była finansowana przez USA [Jan Nowak Jeziorański "Na Antenie" czerwiec 1972, RWE Monachium]) przez wydawany w Paryżu przez Jerzego Giedroycia miesięcznik "Kultura" "polską" koncepcję polityczną wobec Europy Wschodniej, która zakładała uznanie przez Polskę postanowień jałtańskich dotyczących wschodniej granicy Polski, wrogie nastawienie do komunistycznej Rosji (dzisiaj w ogóle Rosji, gdyż ona jest po prostu ZSRR-bis) i wspólną walkę o niepodległość dla Litwy, Białorusi i Ukrainy, nawet kosztem żywotnych polskich interesów narodowych - strona polska ma godzić się na wszystko to, co żądają lub spodziewają się te państwa od Polski. Agentom amerykańskim i "Kultury" udało się to w stu procentach. Od 1989 r. do dnia dzisiejszego koncepcji tej są wierne wszystkie rządy polskie - tak lewicowe jak i tzw. prawicowe, które lansują przez to wybiórczy patriotyzm. Dzieje się to pomimo tego, że koncepcja ta uderza w żywotne interesy narodu polskiego.
Na pierwszy rzut poszła sprawa uznania Jałty, a więc m.in. bezprawnego przyłączenia Wilna do Sowieckiej Litwy/Związku Sowieckiego za zgodą rządów USA i Wielkiej Brytanii, jednak przede wszystkim prezydenta USA Franklina D. Roosevelta, który był zakochany w Stalinie i przez to nieżyczliwie ustosunkowany do Polski i narodu polskiego (to właśnie on razem ze Stalinem jak jeden mąż w perfidny sposób fałszowali prawdę o Katyniu), a nawet do polskich Żydów - zupełnie ignorował ich holocaust. Polskę oddał Stalinowi, a Żydów na wymordowanie w Auschwitz-Birkenau i innych niemieckich obozach koncentracyjnych (Cezary Korycki). Jeszcze po niepełnym objęciu władzy przez "Solidarność" w 1989 r. (Sejm pozostawał ciągle w rękach komunistów), która posiada większość w Senacie, kochankowie polakożerczej Litwy w tej izbie parlamentu nie tylko wydali uchwałę potępiającą pakt Ribbentrop-Mołotow, ale jednocześnie oświadczyli, że Polska nie kwestionuje powojennej wschodniej granicy Polski, czyli akceptuje narzuconą Polsce przez Stalina, Roosevelta i Churchilla obecną wschodnią granicę Polski. Nowy rząd polski, złożony z kochanków Litwy, Ukrainy i Białorusi, miał zatwierdzić i to bez żadnego "ale" bezprawny i krzywdzący Polskę tzw. IV rozbiór Polski! I miał to uczynić w rzekomo polskim interesie narodowym. I to przed uzgodnieniem i podpisaniem traktatu polsko-litewskiego 26 kwietnia 1994 r. czy przed zawarciem z Ukrainą umowy o dobrosąsiedztwie, przyjaźni i współpracy 18 maja 1992 r., podczas których załatwia się sporne kwestie. Jakim trzeba być Polakiem bez "jaj" i z małym móżdżkiem, aby "bez bicia" samemu rezygnować z polskiej racji stanu!
Gorzej. Ze środowiskiem "Solidarności" i koncepcją Giedroycia byli i są związani politycy i publicyści, niekoniecznie lewaccy, jak np. Tomasz Gabiś, publicysta i myśliciel konserwatywny, który po uznaniu Jałty przez rząd Polski w 1994 r. dzisiaj dąży do tego, abyśmy w ogóle zapomnieli o Kresach, o Polakach tam ciągle mieszkających i o tamtejszym polskim dziedzictwie narodowym. Gabiś "postuluje faktyczną rezygnację ze starań o zachowanie na Kresach polskiego stanu posiadania. (Jego) zdaniem powinniśmy pogodzić się z tym, że polskie dziedzictwo materialne na dawnych Kresach ocaleje tylko w pewnym i to raczej niewielkim zakresie, natomiast pozostali tam Polacy są jedynie pozostałością po I i II RP, które przestały na zawsze istnieć i przeniosły się w sferę mitu. W dłuższej perspektywie powinniśmy się więc skupić raczej na wygaszaniu polskości na Kresach niż na bezcelowym jej tam podtrzymywaniu" ("Naród, który został szafą" Kresy.pl 15.2.2017). Tylko, że Litwini, Ukraińcy i Białorusini nie myślą o ocalaniu nawet w niewielkim zakresie polskich pamiątek narodowych. Dążą do ich całkowitego zniszczenia, jak również do zagłady tamtejszych Polaków. Gabisie o tym dobrze wiedzą, jednak udają, że nie wiedzą, że publikują w swoich wypocinach głupoty, bo są z nich tacy Polacy jak przysłowiowo: z koziej d... trąba, a delikatnie mówiąc Polakami inaczej.
Mając to na uwadze, nie należy się dziwić skrajnie prolitewską działalnością wszystkich władz "polskich" (raczej polskojęzycznych) oraz innych polityków, organizacji, a także lewackich i polskojęzycznych znajdujących się w obcych rękach mediów po 1989 r. ich wścieklizną graniczącą z polakożerstwem, po ogłoszeniu przez Polaków na Wileńszczyźnie autonomii.
Skrajnie prolitewskie i zarazem antypolskie stanowisko rządu i Ministerstwa Spraw Zagranicznych przedstawił Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, wicedyrektor Departamentu Europy Ministerstwa Spraw Zagranicznych w artykule pt. "Notatki polityczne z podróży do Wilna i Kowna, październik 1989", opublikowanym w numerze ze stycznia-lutego 1990 r. pisma "Czas Przyszły", który redagował i opublikował (choć nie musiał, czyli podzielał polakożerstwo Kostrzewy-Zorbasa) Jacek Czaputowicz, obecny (od 2018 r. minister spraw zagranicznych). Kostrzewa-Zorbas w swoim długim paszkwilu na Polaków na Wileńszczyźnie napisał m.in. takie prolitewskie i antypolskie głupoty (inaczej tego nazwać nie można): "Społeczeństwo litewskie, prezentowane przede wszystkim przez Sajudis, jest naturalnym partnerem zarówno państwa polskiego, jak i mniejszości polskiej na Litwie... Forsowanie autonomii polskiej nie tylko wzniosło barierę między Polakami a Litwinami na Litwie, lecz i zablokowało rozwój stosunków pomiędzy społeczeństwem i państwem polskim, a społeczeństwem i wyłaniającym się państwem litewskim... Zaowocuje to trwałą nienawiścią (A czy likwidacja autonomii nie spowodowała wrogości tamtejszych Polaków do Litwinów? I to Kostrzewę-Zorbasa nie zmartwiło? - M.K.). Niezdolność do porozumienia i trwanie separatyzmu zepsują także image Polaków i Polski na Ukrainie i Białorusi oraz w oczach opinii międzynarodowej, wyrządzając uboczną, lecz poważną szkodę długotrwałym interesom polskiego bezpieczeństwa narodowego. Szersza analiza wykazuje, że polska autonomia Wileńszczyzny jest niedopuszczalna z punktu widzenia nie tylko Litwy, lecz także Polski oraz całej Europy Środkowo-Wschodniej, i ze względu na równowagę europejską i pokój (Kiedy Kostrzewa-Zorbas pisał te słowa z pewnością znana mu była wypowiedź prezydenta Francji François Mitterranda, który podczas oficjalnej wizyty na Węgrzech w styczniu 1990 r. powiedział, że sprawy narodowościowe w Europie Wschodniej można rozwiązać m.in. przez utworzenie okręgów autonomicznych dla mniejszości narodowych, ale on wolał ją zignorować, bo nie była po jego i "polskiego" MSZ myśli! - M.K.). Dla Litwy zgoda na autonomię oznaczałaby zagrożenie stolicy (jeden z rejonów, które mają większość polską i których rady ogłosiły status autonomiczny, otacza Wilno szczelnym pierścieniem...". Artykuł kończy stwierdzeniem, że rząd polski powinien uznać Jałtę. I że taka decyzja leży w interesie Polski, gdyż Litwini zgłaszają pod adresem Polski pretensje terytorialne nie tylko do Sejn, ale i Suwałk (P. Błaszkowski). Aby wzmocnić swój postulat uznania przez Polskę Jałty powinien przestraszyć Polaków tym, że jak tego nie zrobią to (maleńka!) Litwa napadnie na Polskę i wówczas zbrojnie odbierze Polsce nie tylko te dwa miasta, ale także Białystok i w ogóle wszystkie ziemie, które należały do Wielkiego Księstwa Litewskiego, a obecnie jako etnicznie polskie znajdują się w granicach Polski. Wówczas z pewnością Polacy ze strachu zafajdali by gacie i nie tylko uznali Jałtę, ale dodatkowo, aby uszczęśliwić nacjonalistów i polakożerców litewskich daliby im w prezencie także Sejny, uprzednio wyrzynając mieszkających tam Polaków. - Oto w całej krasie mądrość i patriotyzm "polski" władców Polski po 1989 r.!
Kostrzewa-Zorbas nie był jedynym Polakiem inaczej. W numerze 93/1991 r. "Gazety Wyborczej", którą w tamtych latach śmiało można nazwać organem pseudo Polaków wspierających nacjonalizm litewski (i ukraiński) opublikowano fragmenty "Listu otwartego do Braci Polaków na Litwie" działającej w Polsce "Solidarności Rolników Indywidualnych", podpisany przez pp. Czartoryskiego, Baumgarta i Bartoszcze, ostrzegający ich, by "nie realizowali sprzecznych z ich własnym dobrem celów", a więc nie wprowadzali autonomii kulturalnej na Wileńszczyźnie (czyli języka polskiego jako urzędowego obok litewskiego w regionach o znacznej przewadze ludności polskiej). Czyli, według tych antypolskich klaunów, wprowadzenie języka polskiego (obok litewskiego!) jako urzędowego w rejonach zamieszkałych w zdecydowanej większości Polaków jest "sprzeczne z ich własnym dobrem"! Jaka w tym logika?!
Tymczasem naród polski - prawdziwi patrioci polscy jak jeden mąż popierali starania Polaków na Wileńszczyźnie o autonomię. Jarosław Marek Rymkiewicz, polski poeta, eseista, dramaturg, krytyk literacki i profesor nauk humanistycznych napisał w "Gazecie Wyborczej" tekst zatytułowany "Czego chcą Polacy na Litwie?" Po wyliczeniu szeregu postulatów zgłaszanych do litewskich władz przez naszych rodaków - mieszkańców Litwy (dotyczących swobód kulturalnych, proporcjonalnego udziału we władzy, samorządu, równouprawnienia w dziedzinie religii) Rymkiewicz pisze: "Myślę, że są to rozsądne i rzeczowe postulaty. Prawo do własnego języka, do własnych bibliotek, do własnej telewizji, do własnych przedszkoli i do własnego samorządu gospodarczego przysługuje - a przynajmniej powinno przysługiwać - każdej mniejszości narodowej w każdym kraju. Myślę też, że nasi przyjaciele - Litwini, spełniając te postulaty, zyskaliby oddanego i lojalnego sojusznika w ich walce o suwerenność Litwy w jej obecnych i nienaruszalnych granicach". - Niestety, Litwini nie chcą w Polakach Wileńszczyzny mieć swojego oddanego i lojalnego sojusznika. Oni chcą zagłady tamtejszych Polaków i wszystkich oznak polskości na Wileńszczyźnie. Taki to faszystowsko-komunistyczny narodek!
Polacy nie pozostawili bez odpowiedzi antypolskiego wygłupu - "Listu otwartego do Braci Polaków na Litwie" pp. Czartoryskiego, Baumgarta i Bartoszcze z "Solidarności Rolników Indywidualnych". Jako pierwsza zabrała głos w tej sprawie na łamach "Gazety Wyborczej" ("Nie krzywdźmy naszych Braci" 28.9.1989) Maria Bugaj pisząc: "...W liście tym autorzy uzurpują sobie prawo do pouczania żyjących na Litwie Polaków, co dla nich jest najsłuszniejsze. Gdyby tylko pouczali... Posuwają się jednak do oskarżenia Polaków o haniebną zdradę Polski. Jako zarzut wysuwają utworzenie polskiego okręgu autonomicznego na Litwie... Jako dziennikarka miesięcznika dla Polonii "Panorama Polska" byłam zapraszana do Wilna na założycielski zjazd Związku Polaków na Litwie. Na zjeździe - który był wielkim świętem Polaków nie tylko na Litwie, ale i w całym Związku Radzieckim - idea tworzenia polskich okręgów autonomicznych spotkała się z bardzo gorącym poparciem. I nie było to wyrazem ani proradzieckiego, ani antylitewskiego nastawienia zebranych, lecz zdecydowaną wolą ratowania się przed dalszym wynarodowianiem, spowodowanym kilkudziesięcioletnim procesem rusyfikacji. Polacy z Wileńszczyzny, którzy tę ziemię zamieszkują od setek lat, chcą wreszcie sami decydować o swoich losach. Zostawmy im to podstawowe prawo ludzkie, o które w Polsce tak długo walczyliśmy. Ich dramat polega na tym, że w pełni popierają zasadnicze cele Sajudisu i przebudowy, ale jednocześnie polska społeczność nie ma zagwarantowanych przez ten Ruch podstawowych warunków dla zachowania swego języka i kultury. Są one nawet gorsze niż w latach nazywanych okresem stagnacji. Dodatkową goryczą napawa fakt, iż przez wszystkie lata stalinizmu i stagnacji nikt w Polsce nie upominał się o ich prawa. Natomiast teraz, kiedy w ramach "pieriestrojki" sami walczą o prawo do tożsamości narodowej, ze strony Polaków w kraju napotykają brak zrozumienia".
Z kolei na łamach "Ładu" ("Kulą w płot" 5.11.1989) Zbigniew T. Wierzbicki pisze: "...List ten czyta się z mieszanymi uczuciami. Pomijając napastliwy ton, niestosowny w tego typu apelach, jest on taktycznie błędny, a merytorycznie niesłuszny. Pierwsza uwaga, która się nasuwa: udzielanie "dobrych rad" na odległość, znad Wisły, gdy trudno znać aktualną sytuację nad Niemnem i Wilią, jest zawsze ryzykowne. W naszym przypadku może się spotkać z ripostą z tamtej strony: nie interesowaliście się nami przez 40 lat, a teraz nas pouczycie, nie orientując się w naszym położeniu. A my jesteśmy społecznie i kulturalnie dyskryminowani, zaś podstawowym prawem uciśnionych jest prawo do samoobrony. Po drugie, autonomia paru polskich gmin nie może zagrażać suwerenności Litwy, tym bardziej iż autentycznie niepodległa Litwa proponowała (po I wojnie światowej) daleko idącą autonomię terytorialną ludności polskiej, jeśli Polska odstąpi Republice Litewskiej sporne tereny Wilna i okolic. Jeśli wówczas nie godziło to w suwerenność młodego, dynamicznego państwa litewskiego, to jak może godzić w nią dzisiaj, zwłaszcza że autonomia obecna jest bardziej ograniczony, a ludność polska pod każdym względem słabsza od litewskiej... Po trzecie, jeśli autorzy Listu otwartego są mężami sprawiedliwymi..., to powinni z analogicznym apelem wystąpić do strony silniejszej, to jest do Sajudisu, by wyciągnął rękę do Polaków, potępiając wszelkie przejawy dyskryminacji, w tym archaiczną, wydumaną zasadę - Polacy są to spolonizowani Litwini, co pociąga za sobą pewne niebezpieczne dla współżycia obu narodów konsekwencje, w tym tendencję do kwestionowania praw mniejszości polskiej. Nie zatrzymuję się tu nad stale powtarzanymi bezpodstawnie oskarżeniami AK o współpracę z Niemcami, na utrudnieniach w dostępie do szkół wyższych na Litwie, czy nawet nad rozbijaniem polskich zebrań (na szczęście jak dotąd, sporadycznym) przez dziwne bojówki, ponieważ na tych zebraniach nie mówi się po litewsku itd., itd. Wszystkie te bolesne sprawy powinny być przedmiotem bezpośredniego dialogu przy litewsko-polskim "okrągłym stole" bez nieproszonych doradców".
Protestuję przeciwko nazywaniu Polakami pp. Czartoryskiego, Baumgarta i Bartoszcze i im podobne osoby budzące swoim postępowaniem wstręt i odrazę!
"Ambasador Józef Klasa, sekretarz generalny Towarzystwa "Polonia", tak komentuje ostatnie wydarzenia na Litwie: W Polsce, niestety, ciągle jeszcze zbyt mało wiemy o tym, jak naprawdę żyją Polacy w Związku Radzieckim. I dlatego po prostu nie mamy podstaw, żeby im cokolwiek radzić, ani podpowiadać czy w jakikolwiek inny sposób stymulować ich działania. Polacy w Związku Radzieckim sami muszą wziąć odpowiedzialność za teraźniejsze i za przyszłe życie swojej grupy etnicznej" ("Polska na Litwie" "Przegląd Tygodniowy 24.9.1989).
Początek roku następnego przyniósł dramatyczne przyspieszenie biegu wydarzeń. W noc 12-13 stycznia 1991 r. do Wilna wkroczyły sowieckie czołgi a komandosi opanowali kilka ważnych obiektów w mieście. W czasie szturmu na wieżę telewizyjną zginęło 15 osób. Sowieccy sołdaci wyrzucili z państwowego Domu Prasy także redakcje "Kuriera Wileńskiego" - odnowionego polskiego dziennika powstałego na bazie "Czerwonego Sztandaru". Komuniści poza wydawnictwami w języku litewskim, rozpoczęli także propagandę w języku polskim. W dawnej redakcji "Kuriera..." rozpoczęli wydawanie dziennika "Ojczyzna", którego redaktorem naczelnym był Feliks Mierkułow - związany z sowieckimi służbami. Prosowieccy komuniści litewscy ustami Juozasa Jermalavičius ogłosili powstanie Komitetu Ocalenia Narodowego LSRS jako jedynej uprawnionej władzy na terenie Litwy. W tych dramatycznych chwilach Polacy stanęli po stronie Litwinów. Przewodniczący frakcji polskiej w Radzie Najwyższej Litwy Zbigniew Balcewicz wydał odezwę w telewizji: "Dziś w trudnej dla naszej Ojczyzny Litwy chwili, zwracam się do was drodzy rodacy i wszystkich mieszkańców Litwy, apeluję o rozwagę, spokój i wzajemne zrozumienie. Pamiętajmy, szanowni rodacy, że żyliśmy i będziemy żyć razem z narodem litewskim, że na nas żyjących leży odpowiedzialność, abyśmy my i przyszłe pokolenia żyły w zgodzie, aby różnice kultur, tradycji i języków służyły wzajemnemu wzbogaceniu się i poszanowaniu. Puśćmy dziś w niepamięć to, co dzieli, darujmy tym, co nie zawsze chcieli nas rozumieć, szukajmy tego, co nas łączyło i będzie łączyć - niechęć do dyktatu z pozycji siły, wspólne dążenia do wolności, demokracji i niepodległości". Odezwa ta została poparta przez Związek Polaków na Litwie. Była to niezwykła deklaracja dobrej woli ze strony Polaków, którzy doznali do tej pory kolejnych objawów wrogości ze strony Sajudisu i władz nowo ustanowionej Republiki Litewskiej. Jednak w tym momencie władze litewskie miały przysłowiowy nóż na gardle. W Wilnie stacjonowały sowieckie oddziały zbrojne, a świat do tej pory nie uznawał oficjalnie państwowości litewskiej. W tej sytuacji Litwini wykonali pierwszy kompromisowy gest pod adresem Polaków w Kraju Wileńskim - 29 stycznia 1991 r. Litewska Rada Najwyższa wprowadziła poprawki do ustawy o mniejszościach narodowych i zobowiązała się do sporządzenia planów ustanowienia polskiego regionu, najpóźniej do 31 maja tego roku.
Polscy działacze przyjęli z nadzieją te zapewnienia. Jednak z biegiem czasu, wraz z oddalaniem się groźby zbrojnego ataku Związku Sowieckiego na Litwę, skompromitowanego w oczach światowej opinii publicznej styczniowymi wypadkami pod wieżą telewizyjną, władze litewskie stawały się coraz twardsze. Istotnym sygnałem był fakt, że Moskwa nie zareagowała faktycznie na referendum niepodległościowe zorganizowane przez litewskie władze 9 lutego 1991 r., mimo, że niemal w tym samym czasie - 19 marca - odbywało się ogłoszone przez Gorbaczowa referendum w sprawie przekształcenia Związku Sowieckiego w nową, luźniejszą konfederację. Co charakterystyczne referendum Gorbaczowa, choć uznane przez władze litewskie za nielegalne, odbyło się na terenie rejonu solecznickiego i części wileńskiego, co świadczy o tym, że polscy działacze dysponowali wówczas faktyczną niezależnością.
Tymczasem już przed sporządzeniem planów ustanowienia polskiego regionu na Wileńszczyźnie najpóźniej do 31 maja 1991 r. przez Litewską Radę Najwyższą, marszałek Senatu RP Andrzej Stelmachowski publicznie wystąpił przeciwko autonomii terytorialnej dla Polaków. Nic tedy dziwnego, że zaraz po wizycie Grzegorza Kostrzewy-Zorbasa z polskiego MSZ w Wilnie i jego przyjacielskich tam rozmowach z polakożercami z Sajudisu, Litwini zrozumieli, że mają ze strony polskiego rządu zielone światło na rozwiązanie polskich samorządów. Bierna postawa Polski zachęciła szowinistów litewskich do coraz dalej idących antypolskich działań" (Marian Piłka "Stracona szansa?" "Życie Warszawy" 25.9.1991).
Wydarzeniem, które całkowicie zmieniło sytuację był nieudany pucz w Moskwie w dniach 19-21 sierpnia 1991 r. Porażka twardych komunistów dążących do przywrócenia starego ustroju Związku Sowieckiego i praktyczne uniezależnienie się Rosyjskiej Republiki od władz Związku oraz delegalizacja w samej Rosji partii komunistycznej (KPZS), spowodowały, że ostateczny rozpad i zniknięcie ZSRR stało się kwestią niedługiego czasu. Jelcyn nie był jednoznacznym przeciwnikiem litewskiej niepodległości. Niepodległość Litwy uznały wówczas Stany Zjednoczone (2.9.1991 r.). Prezydent George Bush ogłosił, że jeżeli ZSRR użyje siły przeciwko Litwie, Stany Zjednoczone będą zmuszone zareagować. W końcu, 6 września władze radzieckie zgodziły się uznać niepodległość Litwy. Wkrótce potem kolejne państwa zaczęły uznawać niepodległość Republiki Litewskiej. W tej sytuacji władze litewskie wykorzystując okazaną sympatię Zachodu Litwie i licząc na to, że sprawa nie uzyska rozgłosu, a przede wszystkim wiedząc, że nie będzie zdecydowanego protestu ze strony rządu polskiego (a ten który będzie, będzie mydleniem oczu społeczeństwu polskiemu), zdecydowały się na stłumienie siłą Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego. Tym bardziej, że propaganda litewska rozpoczęła nagonkę na polskie rady, zarzucając im politykę promoskiewską, a Polaków na Litwie przedstawiana jako jedynych na Litwie zatwardziałych komunistów. Działacze polscy odrzucali te oskarżenia, wskazując, że po stronie Moskwy opowiadała się jedynie niewielka część liderów polskich i że zostali oni odwołani z zajmowanych stanowisk przed decyzją sejmu litewskiego ("Zaostrzenie konfliktu" Gazeta Wyborcza 9.9.1991).
Realizując swój cel zagłady Polaków na Wileńszczyźnie, opanowana przez nacjonalistów Rada Najwyższa Republiki Litewskiej dnia 4 września 1991 r. wydała uchwałę rozwiązującą Solecznicką i Wileńską Rady Rejonowe, a 9 września 1991 r. rząd litewski wydał rozporządzenie rozwiązujące zarządy tych rejonów, złożone z polskich samorządowców z wyborów lokalnych. 4 września 1991 Rada Najwyższa Republiki Litewskiej wydała uchwałę o bezpośrednim zarządzaniu rejonami solecznickim i wileńskim przez litewskich komisarzy, którzy przejęli władzę pod osłoną specjalnych oddziałów litewskiej policji. Było to działanie nielegalne, sprzeczne z samym litewskim prawem, w myśl którego parlament nie miał kompetencji do zawieszania rad lokalnych. Komisarze Arturas Merkys (r. wileński) i Arunas Eigirdas (r. solecznicki) będą despotycznie rządzić do marca 1993 r., dopiero wtedy władze litewskie zezwolą na powołanie nowych samorządów.
Rzeczą bardzo ciekawą jest to, że swoją antydemokratyczną i antypolską decyzję likwidującą polskie władze samorządowe na Wileńszczyźnie parlament litewski powziął 4 września 1991 r. - w pierwszy dzień nawiązania stosunków dyplomatycznych z Polską ("Znad Wilii", jw.). Najprawdopodobniej chciał pokazać Warszawie, że nawiązanie przez Litwę stosunków dyplomatycznych z Polską nie zmieni litewskiej antypolskiej polityki w odniesieniu do Polaków na Litwie, że wprowadzony w życie w 1990 r. ich plan wyplenienia (ausrotten) Polaków będzie kontynuowany aż do jego pełnej realizacji. I plan ten jest realizowany po dziś dzień. Z powodów geopolitycznych w wolniejszym tempie, ale ciągle realizowany za pełną zgodą Warszawy.
Były poseł polski do Rady Najwyższej Litwy Jarosław Wołkanowski powiedział: "Ustawa ta ma na celu pozostawienie Wileńszczyzny bez jej przedstawicieli, wynarodowienie, jak to się stało prawie z 200 tysięczną rzeszą naszych rodaków w przedwojennej Litwie. Musimy obronić deputowanych, którzy reprezentują interesy Wileńszczyzny. Jeżeli tego nie zrobimy - nastąpi nowa dyktatura ("Decyzja o rozwiązaniu rad i samorządów" "Znad Wilii" 15.9.1991). W tym samym numerze pisma poseł polski do Sejmu litewskiego Czesław Okińczyc pisał ("Zagrożone porozumienia"), że dzisiaj najważniejszy jest fakt, że polscy mieszkańcy tych dwóch rejonów zostali bez wybranej w wolnych demokratycznych wyborach władzy i że decyzje władz litewskich z punktu widzenia prawa międzynarodowego mogą być komentowane jako łamanie praw człowieka, zagwarantowanych w dokumentach międzynarodowych dotyczących obrony praw człowieka (Artykuł 21 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka i artykuł 26 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych) i swój komentarz zakończył uwagą: "Jeśli Litwa chce naprawdę znormalizować stosunki z Polakami, powinna nie tylko respektować prawa mniejszości polskiej, lecz również postępować z większą rozwagą, dalekowzrocznością i taktem, gdyż w przeciwnym razie już teraz groźnie wyglądająca sytuacja może przerosnąć w tragiczny w skutki konflikt narodowościowy, na którym chyba żadnej stronie nie zależy". - Nie przejmując się niczym tylko kierując się polakożerstwem, Litwini w obu polskich rejonach przejęli pełną władzę i wprowadzali na nich litewską administrację, która prowadziła antypolską działalność, przez co bardzo osłabiła polski stan posiadania na Wileńszczyźnie. Jednak po dwóch latach Litwa bojąc się, że będzie okrzyknięta państwem ksenofobicznym i nie demokratycznym oraz nie mogąc liczyć na pełne poparcie Warszawy w tej sprawie, oddała władzę Polakom w tych rejonach. Jednak po dziś dzień dokucza im jak tylko może. Bowiem celem Litwinów jest wytępienie na Wileńszczyźnie i Polaków i wszystkiego co jest polskie na tej ziemi.
Zarząd Główny Związku Polaków na Litwie zaprotestował przeciwko decyzji parlamentu litewskiego rozwiązującej polskie samorządy na Wileńszczyźnie. Rozwiązanie władz terenowych, rewizje u deputowanych Rady Najwyższej, wytoczenie spraw karnych, presja na placówki oświatowe, groźby zawieszenia wydawania pism polskich wyraźnie świadczą o stawianie przez rząd litewski na konfrontację. Nie tędy droga do Europy - stwierdził w swym proteście Zarząd Związku Polaków na Litwie. Większość działaczy polskich na Litwie poparła protest ZPL i odrzuciła oskarżenia władz litewskich o to, że Polacy na Litwie stoją po stronie Moskwy (
Zaostrzenie konfliktu Gazeta Wyborcza 9.9.1991). Wyłom w gronie Polaków zrobił Medard Czobot (1928-2009), polski deputowany do litewskiego parlamentu z okręgu miejskiego w Wilnie z ramienia Związku Polaków na Litwie. Czobot jako pseudo Polak, w rozmowie z Wojciechem Maziarskim z "Gazety Wyborczej" Polaków, którzy ogłosili autonomię Wileńszczyzny nazwał "bolszewikami a nie Polakami" (To byli bolszewicy a nie Polacy "Wiadomości Polskie" 23.9.1991, Sydney, za "Gazetą Wyborczą"). I tak okazało się, że to Czobot nie był Polakiem, a tylko polakożercą litewskim, wtyczką Sajudisu w Związku Polaków na Litwie. Internetowa litewska Wikipedia pisze o nim jak o Litwinie, nie wspominając nawet jego polskie etniczne pochodzenie i to, że w parlamencie litewskim należał do frakcji polskiej. Wyszło szydło z worka.
W trudnej sytuacji znaleźli się ci działacze polscy, którzy popierali dążenia niepodległościowe Litwy, krytykując wszystkich tych Polaków, którzy starali się o obronę swoich interesów na Kremlu. "Co mam teraz mówić swoim ludziom - zastanawia się Czesław Okińczyc, który starał się o jak najlepszą współpracę między Litwinami i Polakami i utrzymywał, że w interesie Polaków leży niepodległość państwa, w którym mieszkają. - Jeżeli oni nie ustąpią (chodzi o rozwiązanie rad), to będę musiał powiedzieć, że druga wojna światowa zakończyła się dla Litwy, ale nie dla Polaków na Litwie". Inny działacz Związku Polaków dodaje: "Umawiając się z Litwinami rząd polski przypieczętował nad naszymi głowami skutki zbrodniczego paktu (sowiecko-litewskiego) z 1939 r.", oddającego Litwie Wilno i część Wileńszczyzny na okupację ("Demonstracje Polaków na Litwie" "Tygodnik Polski" 28.9.1991, Melbourne).
10 września 1991 r. przed rozpoczęciem sesji parlamentu litewskiego przed budynkiem Rady Najwyższej w Wilnie odbył się wiec kilku tysięcy Polaków, protestujących przeciwko rozwiązaniu przez parlament polskich rad rejonowych: wileńskiej i solecznickiej. Demonstrację zorganizowali mieszkańcy Wileńszczyzny i Związek Polaków na Litwie. Na transparentach napisano w kilku językach: "Precz z dyktaturą", "Matko Boska Ostrobramska, daj rozum deputowanym", "Polacy to też ludzie". Śpiewano "Rotę", "Boże, coś Polskę", "Marsz, marsz Polonia" i inne pieśni patriotyczne. Skandowano: "Polska, Polska" i "Wileńszczyzna, Wileńszczyzna" (Wojciech Tochman "Polacy demonstrują przed litewskim parlamentem" "Gazeta Wyborcza" 11.9.1991). Do zebranych wyszło kilku posłów litewskich, w tym Aleksander Abiszala - minister bez teki, Wirgilius Czepaitis, Eugenius Petrowas i Kazimieras Moteika, którzy usprawiedliwiali rozwiązanie rad polskich. Moteika buńczucznie powiedział, że "demokracja ma prawo bronić się i to uczyniła", że rady polskie opanowali komuniści i ich uchwały były sprzeczne z konstytucją. Do zebranych przemówił także członek frakcji polskiej w Parlamencie, poseł Czesław Okińczyć, który powiedział zebranym, że frakcja polska oświadczyła, że rady zostały rozwiązane z pogwałceniem ustaw i tego stanowiska będzie broniła w parlamencie i na świecie (Jerzy Szostakowski "Próba dialogu" "Kurier Wileński" 12.9.1991, str. 1,3).
Po rozwiązaniu przez rząd litewski polskiej Autonomii Wileńszczyzny Kierownictwo Ruchu Narodowego (z siedzibą w Sopocie) wydało 21 września 1991 r. Oświadczenie Ruchu Narodowego, w którym czytamy m.in.: Prowadzona od 1989 r. "Polityka rządu warszawskiego wobec Litwy daje Litwinom czas na tworzenie faktów dokonanych na Wileńszczyźnie, a w odbiorze wewnętrznym ma dawać złudzenie obrony interesów polskich. Bezwarunkowe poparcie przez ten rząd dążeń niepodległościowych Litwy, Białorusi i Ukrainy pogorszyło sytuację Polaków na Wschodzie. Rząd warszawski metodycznie przemilczał położenie naszych Rodaków, był obojętny wobec ich prześladowań i jednocześnie (fanatycznie) popierał mniejszości narodowe w Polsce". Polscy patrioci protestowali przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Liderzy warszawscy uparcie trzymający się zaadoptowanej przez siebie antypolskiej polityki wschodniej paryskiej "Kultury"/Jerzego Giedroycia ignorowali nieakceptowanie jej przez szerokie rzesze społeczeństwa.
Tym razem decyzja władz litewskich postawiła w jeszcze bardziej trudnej sytuacji w oczach Polaków wyraźnie skrajnie prolitewski rząd Jana Bieleckiego (takim był także rząd Tadeusza Mazowieckiego i były i są wszystkie następne) i musiał tym razem jakoś na nią zareagować, bojąc się antyrządowej i antylitewskiej reakcji ze strony Polaków. Musieli szybko zareagować, aby spacyfikować te nastroje. Jak podała agencja PAP, przebywający w Moskwie na konferencji KBWE minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski, złożył na ręce litewskiego ministra Algirdasa Saudardisa protest w związku z rozwiązaniem zarządów polskich rad rejonu wileńskiego i solecznickiego, zaznaczając, że jest to cios wymierzony w polską społeczność i że Polska nie może pozostawać bierna wobec łamania praw Polaków i w związku z tym zaapelował o zawieszenie wykonania tych decyzji. Co więcej, postawił władzom litewskim warunek przywrócenia samorządów w rejonach wileńskim i solecznickim. PAP nie przytoczył jednak odpowiedzi Saudardisa ("Oświadczenie MSZ..." "Życie Warszawy" 26.9.1991), której może nawet nie było. Litwini wiedzieli, że list min. Skubiszewskiego mogą sobie zignorować, znając popieranie Litwy przez Polskę za każdą cenę, nawet żywotnych interesów jej i narodu polskiego. Potwierdza to zdanie z tej samej informacji w "Życiu Warszawy": "Żaden przedstawiciel MSZ nie wypowiadał się w sprawie poświęcenia wileńskich Polaków na ołtarzu przyjaźni polsko-litewskiej". Jednocześnie MSZ zaapelowało do Polaków o zachowanie opanowania "w tej ważnej trudnej sprawie". Obawiano się wielkich antylitewskich i antyrządowych demonstracji. Szkoda, że do nich nie doszło. Musiały by być wzięte pod uwagę ze strony rządzących. Jednocześnie PAP poinformował, że prezydent Lech Wałęsa w swym liście z 15 września do Przewodniczącego Rady Najwyższej Republiki Litewskiej Vytautasa Landsbergisa wskazał na potrzebę zaspokojenia potrzeb i aspiracji mniejszości polskiej na Litwie zgodnie z przyjętymi standardami międzynarodowymi. Litwini wiedzieli, że i ten list mogą spokojnie zignorować, gdyż Wałęsa wielokrotnie okazywał swą miłość do Sajudisu, chociaż było już wiadomo, że to nacjonalistyczna i antypolska formacja partyjna. Jak nieszczery był tzw. protest min. Skubiszewskiego potwierdza to, że kiedy sprawa autonomii Wileńszczyzny trochę ucichła, już 13 stycznia 1992 r. przybył on do Wilna i podpisał z rządem litewskim "Deklarację o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy" i niebawem wysłał do Wilna jako pierwszego ambasadora Polski na Litwie Jana Widackiego, który z jego błogosławieństwem zawzięcie atakował i szkodził Polakom na Wileńszczyźnie i przedstawiał ich jako głównego winowajcę konfliktu polsko-litewskiego, nie szczędząc jej złośliwych uwag i krytyki (Karol Kaźmierczak "Po co nam Litwa?" "Do Rzeczy" 19-24.10.2015). W "Myśli Polskiej o Kresach" (Nr 9/30, wrzesień 1996), dodatku pod patronatem Federacji Organizacji Kresowych do wydawanego w Warszawie tygodnika "Myśl Polska" ukazał się artykuł pt. "Stachanowiec polskiej dyplomacji" podsumowujący działalność Jana Widackiego na stanowisku ambasadora RP w Wilnie, w którym czytamy: "Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Republice Litewskiej... Jan Widacki kończy swą misję w Wilnie. Nareszcie! - słyszę w wyobraźni westchnienia ulgi wileńskich i warszawskich (oczywiście tych nastawionych patriotycznie) Polaków. Ta ulga jest zrozumiała, jest najbardziej na miejscu. Jan Widacki rzetelnie zasłużył sobie bowiem na opinię najbardziej wrogiego wobec Polaków spoza dzisiejszej granic Polski polskiego ambasadora. Nie dlatego, że realizował politykę wyprzedaży fundamentalnych interesów litewskich Polaków, nie dlatego, że zwalczał osobistości i organizacje dla nich reprezentatywne, nie dlatego wreszcie, że promował w Polsce punkt widzenia litewskich szowinistów... W końcu po to właśnie wysłali profesora Widackiego do Wilna profesorowie Geremek i Skubiszewski. Jan Widacki zasłużył na przytoczoną wyżej opinię ze względu na swój prywatny urok, czyli na sposób w jaki postawione sobie zadania realizował. Czynił to z takim zapałem i z takim zaangażowaniem, że należy mu się miano stachanowca polskiej... Pardon! Geremkowskiej dyplomacji. Obraźliwe zachowania i obraźliwe, czasami wręcz absurdalne, wypowiedzi, zwalczające Polaków, ich aspiracje, interesy i inicjatywy; przenoszenie tego na teren krajowy - ten cały dyplomatyczny magiel, ale także wspieranie antypolskiej polityki władz litewskich czy szczególnie szkodliwa konsekwentna skrajnie zawężający interpretacja postanowień Traktatu polsko-litewskiego - wszystko to czytelnikom "Myśli Polskiej" jest dobrze znane... Mimo tych awantur, mimo licznych skarg, protestów i apeli Polaków z Litwy i przedstawicieli środowisk kresowych w Kraju ambasador Widacki był dyplomatą nie do odwołania. Teraz zaś, to znaczy 15 sierpnia 1996 r., na odchodnym , został zaszczycony przyznaniem mu medalu Wielkiego Księcia Litewskiego Giedymina co, według wypowiedzi przyznającego - prezydenta Litwy Algirdasa Brazauskasa, jest symbolem uznania i wdzięczności, jaką nasz naród i ja osobiście czujemy wobec Polski zaś według niżej podpisanego raczej demonstracją nonszalancji i braku przyzwoitości obu stron - darczyńców i obdarowanego... Nic nie czyni ludzi czy organizacji bardziej bezbronnymi nie poczucie bezradności, poczucie bezsensowności podejmowania jakichkolwiek działań. I wygląda na to, że taki właśnie był powód tego - na pierwszy rzut oka nonsensownego zachowania i ambasadora Widackiego i polskiego MSZ.
Polakom na Litwie i zainteresowanym ich losami Polakom w Kraju przez cztery lata demonstrowano, że jakich by racji przeciwko Ambasadorowi nie wytoczyli to i tak furda, - każde jego dyplomatyczne czy niedyplomatyczne posunięcie, każde jego skandaliczne zachowanie będzie bronione jak socjalizm. Inaczej mówiąc pokazano Polakom miejsce jakie przeznaczają im warszawscy Europejczycy. Varsovia locuta causa finita... małczi i ruki pa szwam!!! Jeszcze mocniejszą demonstracją jest przywołana tu medalowa dekoracja: - Jan Widacki mocno wspierał swoją zawężającą interpretacją traktatu polsko-litewskiego antypolską polityką litewską. - Jan Widacki został odznaczony litewskim wysokim odznaczeniem. Związek między tymi faktami jest przecież uderzający, co jednak nie powstrzymało ani dekorującego, ani dekorowanego. Nie powstrzymało, bo właśnie o demonstrację antypolskiego (wymierzonego w litewskich Polaków) porozumienia Polski i Litwy i o wtłoczenie w litewskich Polaków tuż przed wyborami przekonania o ich bezradności obu wysokim stronom przecież chodziło".
Jan Widacki nawet jak przestał być ambasadorem w Wilnie to nie przestał bluzgać na Polaków na Wileńszczyźnie. Co więcej, zaczął atakować Polaków w Kraju, którzy pomagali swoim rodakom na Wileńszczyźnie i razem z nimi walczyli o należne im prawa człowieka. W rozmowie z tygodnikiem "Newsweek" złośliwie o nich powiedział, wkładając w ich usta swoje bluzgi, a ich rzekome pretensje: "Najgorsze, że ci Litwini strasznie lituanizują Litwę. Gadają po litewsku, piszą po litewsku, ulice nazywają po litewsku, specjalnie, żeby Polak czuł się tam obco". I ciągnie dalej: "W zaślepieniu solidarnością plemienną budzimy coraz większą podejrzliwość Litwinów wobec nas i wobec Polaków na Litwie. Emocjonalną i bezrefleksyjną solidarnością ze wszystkim, co polscy liderzy na Litwie wymyślą, psujemy nie tylko stosunki polsko-litewskie. Przede wszystkim szkodzimy Polakom na Litwie"
(O co mamy żal do Wilna "Express Wieczorny" 18.12.2011, Sydney, za "Newsweek").
Co za bezczelność, co za cynizm! Człowiek, który swoją działalnością udowodnił i ciągle udowadnia, że jest wprost wściekłym wrogiem Polaków na Wileńszczyźnie okazuje rzekomą troskę o ich los! A poza tym co sugeruje robić Polakom w obliczu tępienia Polaków i polskości w Wilnie i na Wileńszczyźnie? Bezczynność? Przyglądanie się ze stoickim spokojem jak plugawi szowiniści litewscy brutalnie walczą z nimi i z polskością tej ziemi?
Zdrajca, czy według niektórych śmierdzący poljaczek? - Tak, na pewno zdrajca a la Aleksander Wielopolski. Podobnie jak Krzysztof Skubiszewski i Bronisław Geremek.
Niestety kolejni ambasadorzy polscy w Wilnie i wielu polskich polityków nie było i nie jest dużo lepszymi od Jana Widackiego. Ich celem było i jest niszczenie Polaków i polskości na Wileńszczyźnie. Jest na to wiele dowodów. Oto trzy spośród nich:
W buty Jana Widackiego wlazł całkowicie wicemarszałek Sejmu RP z ramienia PiS Ryszard Terlecki, który udzielił wywiadu litewskiemu portalowi Delfi.lt. Mówiąc o Polakach na Litwie powiedział: "...Polska nie może być zakładnikiem swojej mniejszości, na przykład na Litwie lub w innych krajach. Organizacje polskich mniejszości narodowych w innych krajach muszą brać pod uwagę interesy państwa polskiego (czy raczej "polskich" polityków) - przekonywał... stwierdził również, że naszym rodakom na Litwie jest o wiele lepiej niż próbuje się to pokazać w Polsce. - Mamy takie wrażenie, że Polacy na Litwie bardzo dobrze radzą sobie z tymi problemami, które mają, ich życie nie jest bardzo uprzykrzone. Jednak w Polsce jest to przedstawiane jako trwały konflikt, ciągłe prześladowanie bądź przeszkadzanie. Kiedy tu przyjeżdżamy, kiedy przyjeżdżają tu nasi parlamentarzyści i obserwują sytuację, to niezupełnie zgadzamy się z takim postrzeganiem stosunków polsko-litewskich - przyznał" ("Terlecki: Polska nie może być zakładnikiem swojej mniejszości na Litwie" "Do Rzeczy" 28.8.2018). - Do tych słów odniósł się prezes Ruchu Narodowego i poseł na Sejm RP Robert Winnicki, "który nie szczędził krytyki pod adresem prominentnego polityka partii rządzącej. - Jestem przekonany, że przyjdzie w Polsce czas, że za takie wypowiedzi i za takie posunięcia, będące jawną zdradą interesu narodowego, będziemy takich polityków jak Ryszard Terlecki rozliczać - podkreślił Winnicki. Polityk wskazał, że "brak elementarnej solidarności z Polakami na Kresach to zdrada tych, którzy mimo setek lat prześladowań, również skutecznych, chcą trwać przy polskości, która nie ułatwia im życia na co dzień, ale je utrudnia". Zdaniem prezesa Ruchu Narodowego, trzeba takie postawy piętnować. Robert Winnicki ocenił, że w kategoriach moralności w polityce słowa Terleckiego są przejawem "kompletnej degrengolady i degeneracji". - Marszałek Terlecki otwarcie sformułował koncepcję, która dominuje w polityce okrągłostołowej, od początku lat 90. XX wieku, że Polacy na Litwie muszą być złożeni na ołtarzu dobrych stosunków polsko-litewskich. Niestety, zaprezentował się jako polityk całkowicie z tego okrągłostołowego establishmentu - podkreślił polityk. ("Jawna zdrada interesu narodowego. Mocna odpowiedź Winnickiego na słowa Terleckiego" "Do Rzeczy 28.8.2018).
W czerwcu 2018 r. pięciu polskich - także i z ducha posłów do Parlamentu Europejskiego: prof. Mirosław Piotrowski, dr Urszula Krupa, Stanisław Ożóg, Beata Gosiewska i Zbigniew Kuźmiuk skierowało list do premiera Mateusza Morawieckiego, w którym krytykują działalność ambasadora RP w Wilnie Urszuli Doroszewskiej oraz kontrolowanej przez władze polskie Fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie" wymierzoną w Związek Polaków na Litwie. Europosłowie piszą: "Wdzięczni bylibyśmy Panu Premierowi za zwrócenie uwagi kierownictwu Fundacji, że nazywa się ona "Pomoc Polakom na Wschodzie", a nie Fundacja "Ścigania Polaków na Wschodzie"... W liście tym podkreślono, że nasi rodacy na Litwie zachowali tożsamość opartą na wspólnocie wartości i są przykładem świetnej samoorganizacji i determinacji w dochodzeniu swoich praw. "Dzięki Związkowi Polaków na Litwie i Akcji Wyborczej Polaków na Litwie - Związek Chrześcijańskich Rodzin bronią praw jej mieszkańców do zachowania języka, kultury i tradycji przodków. Od lat części organizacji politycznych na Litwie - tych o skrajnie antypolskim nastawieniu - zależy na zniszczeniu polskości na Wileńszczyźnie. Systematycznie dążą one do rozbicia jedności środowiska polonijnego" - czytamy w liście. Europosłowie przyznają, że z wielkim zaniepokojeniem i oburzeniem przyjęli informację o zachowaniu ambasador Polski na Litwie Urszuli Doroszewskiej "wymierzonym w autonomię i samostanowienie największej polskiej organizacji w Republice Litewskiej, poprzez nieuprawnioną próbę wpłynięcia na demokratyczne wybory w ZPL". Politycy podkreślili, że ich niepokój budzą również działania podjęte przez niektórych działaczy Fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie". "Mając na względzie wcześniej wpływające do MSZ interwencje poselskie i doniesienia mediów polonijnych, wnioskujemy o pilne przeprowadzenie kompleksowej kontroli prawidłowości i celowości wydatków oraz działalności ww. Fundacji i wyciągnięcie politycznych i personalnych konsekwencji" - wskazują europosłowie. List ma związek z zawiadomieniem o możliwości popełnienie przestępstwa przez Zarząd Główny Związku Polaków na Litwie. Prokuraturę zawiadomiła Fundacja "Pomoc Polakom na Wschodzie", która poinformowała w oświadczeniu, że wykonując obowiązki związane z nadzorem sprawozdań oraz oceną merytoryczną i finansową wydatkowania dotacji dla Zarządu Głównego Związku Polaków na Litwie, stwierdziła rażące naruszenia prawa polskiego oraz podstawowych zasad rachunkowości. "Jednoznacznie stwierdzono, że część dotacji przekazanych Zarządowi Głównemu Związku Polaków na Litwie nie została wykorzystana zgodnie z umową, bądź też w ogóle nie została zrealizowana, co starano się zataić przed Zarządem Fundacji" - czytamy w oświadczeniu... Zarząd Fundacji zawiadomił prokuraturę... W związku z zawiadomieniem, prokuratura wezwała na przesłuchanie prezesa Związku Polaków na Litwie Michała Mackiewicza. O prowadzonym przez polską prokuraturę postępowaniu i otrzymanym wezwaniu Mackiewicz poinformował podczas XV Zjazdu Związku Polaków na Litwie, na którym ponownie wybrano go na prezesa. Przypomnijmy, że dzień przed Zjazdem, Mackiewicz został wezwany przez Ambasador RP na Litwie Urszulę Doroszewską, która miała go nakłaniać do rezygnacji z ubiegania się o prezesurę ("Europosłowie PiS piszą do premiera ws. Związku Polaków na Litwie. Ostra krytyka Fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie" "Do Rzeczy" 6.6.2018). - Jest to niczym innym jak jeszcze jedną walką władz polskich ze Związkiem Polaków na Litwie. Sekretarz Rady Fundacji Maria Przełomiec od 2007 r. w TVP Info prowadzi program Studio Wschód w duchu giedroyciowskim, a w 2013 r. znana z polakożerstwa prezydent Litwy Dalia Grybauskaite przyznała jej Medal Pamiątkowy 13 Stycznia. - Pod tym artykułem ukazał się m.in. takie oto dwa komentarze: "Jeśli PiSowski beton się nie opamięta, to w tak dla tej fundacji jak i tej tzw. narodowej, wcześniej czy później powołana będzie musiała być komisja śledcza, mająca ustalić nie tylko sprawy finansowe, ale przede wszystkim działalność na szkodę interesów Polski i Polaków"; "Do Rzeczy" dyskretnie przemilcza wyjątkowo wredną krecią robotę w podkopywaniu wileńskich Polaków przez gadzinówkę Sakiewicza i Gójskiej - tzw. Gazetę - nomen-omen - "Polską", bardzo związaną z polityką PiS, w tym także wschodnią.
W opublikowanym w Kresach.pl (20.10.2017) artykule pt. "Związek Polaków na Litwie: polscy dyplomaci eliminują język polski" czytamy: "Polacy na Litwie uważają, że podczas imprez kulturalnych organizowanych przez przedstawicieli Polski na Litwie jest za mało języka polskiego. Podczas imprez kulturalnych organizowanych na Litwie przez przedstawicieli państwa polskiego można zauważyć eliminowanie języka polskiego - wynika z artykułu pt.
Czyżby nowa moda? opublikowanego w piątek na stronie internetowej Związku Polaków na Litwie. W artykule wskazuje się na dwa przypadki - wystawę z okazji 200. rocznicy śmierci Tadeusza Kościuszki w litewskim Sejmie oraz projekcję filmu "Twój Vincent", który otwierał 17. Festiwal Filmu Polskiego. Wystawa była organizowana m.in. przez ambasadę RP w Wilnie a organizatorem Festiwalu był Instytut Polski w Wilnie podlegający polskiemu MSZ. Jak informuje artykuł wystawa o Kościuszce, otwierana przez ambasador Polski na Litwie, miała napisy w językach litewskim i angielskim, ale nie w polskim. ...trudno pominąć milczeniem fakt, że wystawa o Tadeuszu Kościuszce prezentowana w Sejmie RL, przygotowana w Macierzy za pieniądze polskiego podatnika, została przedstawiona w języku litewskim i angielskim. A gdzie polski? Zabrakło. Dlaczego? - pyta autor artykułu. Czy takie eliminowanie języka polskiego na wystawie organizowanej przez przedstawicieli Państwa Polskiego jest prawidłowe? Uparcie walczymy w ciągu ponad 70 powojennych lat o zaistnienie języka polskiego w przestrzeni publicznej, bo to daje nam poczucie, że nasze trwanie przy ojczystym języku i kulturze jest naturalnym biegiem rzeczy tu, na tej ziemi. Ta nieobecność polskiego podczas takich wydarzeń jest bolesna. Tym bardziej, że w ciągu obchodów notorycznie podkreślano wspólną historię, walkę, cierpienia i zwycięstwa oraz bohaterów. Wydaje się, że właśnie takie okazje jak najlepiej służą temu, by dwa języki - polski i litewski zaistniały obok siebie... - czytamy na stronie ZPL. Polaków na Litwie zabolał także brak polskich napisów w filmie "Twój Vincent". Ta polsko-brytyjska anglojęzyczna produkcja miała napisy po litewsku... podczas tygodnia filmu polskiego nie zabierajcie nam polskiego! Nie mamy go w publicznej przestrzeni tu za dużo, wręcz przeciwnie - stanowczo za mało. Jak decydenci od języka imprez organicznie tego nie rozumieją, to mogliby przynajmniej uznać za ważki tak dziś modny argument: rosyjskie zagrożenie, ekspansję językową i kulturalną wielkiego wschodniego sąsiada. Ciągle nam, Polakom zza Buga, wytyka się podatność na rosyjską kulturę, propagandę, a z polskiej się okrada - twierdzi Związek Polaków na Litwie".
"Protesty" Warszawy po rozwiązaniu polskiej Autonomii Wileńszczyzny były nieszczere, mydleniem oczu Polakom w Kraju i próbą ich uspokojenia przez rząd warszawski. Bowiem, jak powiedział dr. hab., Włodzimierz Osadczy, historyk, dyrektor Ośrodka Badań Wschodnioeuropejskich na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim: "W polityce liczy się stanowczość" ("Nasz Dziennik" 4.7.2018). Tymczasem Warszawa nigdy nie okazała stanowczości w stosunkach polsko-litewskich! A prawda o "polskim" rządzie jest nawet bardziej tragiczna i wypowiedział ją Jan Ciechanowicz, osoba, która odgrywała bardzo dużą rolę w życiu politycznym Polaków na Litwie w latach 1988-91 mówiąc: "Okręg autonomiczny, zwany Krajem Polskim, istniał w granicach Litwy ponad rok. Na jego terytorium powiewały flagi Polski i Litwy.
Ta autonomia została zniesiona przez Litwinów przy czynnym udziale rządu polskiego i polskiej dyplomacji ("Rozmowa z Janem Ciechanowskim" http://www.trybunalscy.pl/node/2272; za "MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii" 12.8.2011). Ciechanowski powiedział także: ...Rząd w Warszawie, zamiast tego, by bronić interesów milionów członków narodu polskiego zamieszkałych na wschód od Bugu, potępił ich, podejmując się roli bezpłodnej kury, która sama jaj nie znosi, ale za to głośno krzyczy, gdy uczyni to kura sąsiedzka. Stało się: z "pawia" staliśmy się "kurą narodów"..." ("Powrót "polskiego imperializmu" "Tydzień Polski" 4.11.1991, Londyn). Autonomia została zniesiona przez Litwinów przy czynnym udziale rządu polskiego i polskiej dyplomacji czy raczej pseudo polskiego rządu i pseudo polskiej dyplomacji, a w konkluzji i w tym przypadku pachołków Litwy! I nikt nie udowodni, że tak to nie wygląda. Tymczasem rząd węgierski odważnie walczy o prawa narodowe dla Węgrów w Słowacji, Rumunii, Ukrainie i Serbii. Bo jest rządem złożonym z patriotów.
W Sejmie z ostrą krytyką władz litewskich za rozwiązanie polskich rad wystąpił poseł Stefan Niesiołowski ze Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego w imieniu 30 posłów, mówiąc, że polityka litewska kieruje się w znacznym stopniu doktryną, według której nie ma na Litwie Polaków, a tylko są spolonizowani Litwini, którym trzeba pomóc w depolonizacji. Domagał się stanowczej reakcji Ministerstwa Spraw Zagranicznych, że sprawy Polaków na Litwie znajdą się w centrum przygotowywanych rozmów ministra Skubiszewskiego w Wilnie, gdyż "Polska nie może zrezygnować z obowiązków wobec swych dzieci, siłą od niej odłączonych (w 1945 r."). Wystąpienie to wywołało sprzeciw lewaka-trockisty i fanatyka koncepcji Jerzego Giedroycia Jacka Kuronia, ministra i polityki socjalnej w gabinecie Tadeusza Mazowieckiego, który powiedział, że "ataki z trybuny sejmowej na władze litewskie szkodzą Polakom na Litwie i szkodzą Polsce" ("Zaostrzenie konfliktu" "Życie Warszawy" 9.9.1991).
Polacy na Litwie byli bardzo rozgoryczeni tym co ich spotkało ze strony litewskiej i z powodu zasadniczo biernej postawy rządu polskiego na ich tragedię, bo poza słówkami nie było żadnych konkretnych posunięć. Zarzucili mu, że ich opuścił, że polska delegacja rozmawiała nad ich głowami z Litwinami i nie stara się nawet wysłuchać punktu widzenia Polaków mieszkających na Wileńszczyźnie. Poseł do Litewskiej Rady Najwyższej Czesław Okińczyc powiedział, że "II wojna światowa zakończyła się pomyślnie dla Litwy, ale nie dla Polaków na Litwie. Inny działacz Związku Polaków na Litwie dodał: "Umawiając się z Litwinami rząd polski przypieczętował nad naszymi głowami skutki zbrodniczego paktu Ribbentrop-Mołotow z 1939 r." ("Demonstracje Polaków na Litwie" "Tygodnik Polski" 28.9.1991, Melbourne).
Redagowana przez Polaka pochodzenia żydowskiego, wypranego z patriotyzmu polskiego przez swych rodziców - przedwojennych działaczy komunistycznych żydowskiego pochodzenia: Ozjasza Szechtera i Heleny Michnik/Hindy Michnik-Rosenbusch, którzy działali na rzecz oderwania od Polski Ziem Wschodnich w szeregach nielegalnej Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy i którego starszy brat Stefan Michnik był sędzią w okresie stalinowskim, człowiekiem odpowiedzialnym za sądowe zbrodnie komunistyczne, "Gazeta Wyborcza" była i jest nadal wielkim orędownikiem koncepcji polskiej polityki wschodniej Jerzego Giedroycia, od początku swego istnienia reprezentowała interesy państwa litewskiego w Polsce. Po litewskim zamachu na polskie rady na Wileńszczyźnie, zapewne w ramach rządowej pacyfikacji antylitewskiej postawy większości Polaków opublikowała 9 września 1991 r. artykuł Wojciecha Maziarskiego pt. "Do Europy czy na Bałkany". W artykule tym znalazło się kilka ciekawych spostrzeżeń, wartych odnotowania: Sytuacja Polaków na Wileńszczyźnie "z winy litewskiego parlamentu uległa gwałtownej zmianie na gorsze... poprzez delegalizację lokalnych samorządów. W sprawach tak delikatnej natury, jak konflikty narodowościowe, niezbędny jest szczególny takt, rozwaga i zmysł dyplomatyczny - i właśnie tego tym razem zabrakło. Litewscy parlamentarzyści zapomnieli, że Soleczniki to... główne centrum polskości na Wileńszczyźnie, zaś rozpędzenie rad narodowych musi zostać przez społeczność polską odczytane jako zamach na jej prawa... przeciętny Polak z Wileńszczyzny, bojący się litewskiego nacjonalizmu, w decyzji parlamentu doszuka się potwierdzenia słuszności swych obaw - i bronić się będzie nacjonalizmem polskim... Parlament litewski osiągnął efekt przeciwny do zamierzonego: podsycił antylitewskie resentymenty Polaków, dał do ręki argumenty obrońców polskości na Wileńszczyźnie i zdezawuować tych, którzy chcieli być sojusznikami litewskiego ruchu niepodległościowego. Jeśli Litwini pragną unormować stosunki z Polakami, muszą nie tylko przestrzegać praw mniejszości polskiej na Wileńszczyźnie, lecz także wykazywać w tej kwestii więcej taktu, rozwagi i dalekowzroczności. Tym razem zachowali się jak słoń w składzie porcelany...".
A oto przykład na to jak w tym samym czasie, kiedy Polacy na Wileńszczyźnie nie wspierani przez "polskie" władze walczyli z szowinistami litewskimi o swoje prawa człowieka, mała garstka Litwinów na ziemi sejneńskiej (woj. podlaskie) - zaledwie 4867 osób w 2011 r.
z pomocą władz litewskich walczyła o zachowanie głównie litewskiego charakteru wsi Puńsk (Litwini stanowili w niej ok. 80% mieszkańców). Otóż po upadku Związku Sowieckiego w 1991 r. zaistniała konieczność strzeżenia granicy polsko-litewskiej, bardzo zagrożonej przestępczością. W 1992 r. Straż Graniczna rozpoczęła starania o zorganizowanie strażnicy w Puńsku. I taką lokalizację zakładał zatwierdzony na początku 1993 r. przez Komendanta Głównego Straży Granicznej "Harmonogram realizacji przedsięwzięć w zakresie uszczelniania granicy państwowej w latach 1993-1995". Zamiar ten zostały natychmiast oprotestowane przez litewskich mieszkańców gminy Puńsk i organizacje Litwinów w Polsce. Kolejne wystąpienia do władz lokalnych spotykały się zawsze z odmową. Litwini protestowali przeciwko strażnicy utrzymując, że może ona doprowadzić do polonizacji Puńska. A właściwie chodziło zapewne o coś innego - wielu Litwinów z pogranicza dobrze obławiało się na kontrabandzie (tym zajmowali się także w okresie międzywojennym). Wspomagały ich rząd litewski i Litwini na Zachodzie. Głośne protesty Litwinów i władz litewskich sprawiały, że przez następne lata strażnica nie mogła być wybudowana. Sprzeciwiali się jej założeniu nawet od kiedy granicę zaczęli masowo przekraczać nielegalni imigranci. Np. 23 listopada 1998 r. granicę przekroczyła grupa nielegalnych imigrantów, licząca 113 obywateli różnych narodowości, między innymi z Afganistanu, Pakistanu, Indii. Grupa została zatrzymana w okolicach Suwałk, Sejn i Puńska. Litewscy przemytnicy postanowili przerzucić wtedy kolejną grupę około 180 imigrantów. Doszło do tego, że w listopadzie 1998 r. opanowana przez Litwinów rada miejska zawiesiła swoją działalność, sprzeciwiając się w ten sposób kolejnej próbie zbudowania strażnicy. Władze polskie nadal cackały się z miejscowymi Litwinami i strażnica ostatecznie została otwarta dopiero 5 maja 2000 r. I wcale to nie doprowadziło do zwiększenia liczby Polaków w Puńsku! Akcja Litwinów była niczym innym jak zwykłym cwaniactwem i antypolską złośliwością. Bo jak mówi Olgierd Wiaktor, działacz litewski z Puńska, od 1918 r. trwa niechęć (raczej wrogość) Litwinów z Puńska do Polski i Polaków (Barbara Gruszka-Zych "W miasteczku Sejny" Gość.pl 2.8.2018).
To co się stało z Polakami na Wileńszczyźnie po odebraniu im autonomii przez polakożercze władze litewskie i przez z góry wiadomą inercję antypolskich władz polskich, za biskupem Ignacym Krasickim można skwitować następująco: Wśród serdecznych "przyjaciół" (w rządzie polskim) psy (Litwini) zająca (Polaków na Litwie) zjadły.
Władze litewskie przysłały do rejonów wileńskiego i solecznickiego swoich komisarzy i wiele setek różnego rodzaju litewskich urzędników. Komisarz w Solecznikach nie mówił w ogóle po polsku i twierdził, że polskość tego rejonu jest do zakwestionowania "Demonstracje Polaków na Litwie" "Tygodnik Polski" 28.9.1991, Melbourne). Litewscy rządowi komisarze w rejonach wileńskim i solecznickim rozpoczęli swoje urzędowanie od masowych zwolnień z pracy polskich urzędników, pracowników instytucji publicznych, kierowników spółdzielni. Wkrótce rozpoczęli likwidację wielu lokalnych ośrodków kulturalnych, szkół i przedszkoli służących polskiej społeczności. Oczywiście całkowicie zakazano używania języka polskiego w urzędach i kontaktach oficjalnych. Rabunkowa gospodarka mieniem państwowym doprowadziła do dalszego ubożenia tego regionu. Przez nikogo niekontrolowani komisarze rozpoczęli na masową skalę proces rozkradania ziemi należącej do Polaków. Ziemia należąca do Polaków i upaństwowiona przez władze sowieckie, teraz nie była zwracana prawowitym właścicielom (lub ich potomkom) lecz osobom narodowości litewskiej, często w jakiś sposób powiązanym z władzami. Jak masowy był proces tej kolonizacji świadczy dzisiejsza mapa etniczna Litwy - obszar z większością polskich mieszkańców jest dziś znacząco mniejszy niż zasięg dawnego Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego. Często był to proces prowadzony przemocą, ze wsparciem litewskiej policji, która rozganiała broniących ziemi Polaków.
Przez pewien czas Litwini nosili się z zamiarem osądzenia wszystkich zaangażowanych w ruch autonomiczny, na co jednak nie mogli sobie pozwolić ze względu na naciski międzynarodowe. Ostatecznie przed sądem postawiono członków solecznickiej rady rejonowej: Leona Jankielewicza, Jana Jurolajcia, Alfreda Aliuka, Jana Kucewicza i Karola Bilansa. Szef tej rady Czesław Wysocki zdołał zbiec na pobliską Białoruś. Procesy trwały łącznie od 1995 do 1999 r. Pewien czas w areszcie przesiedział L. Jankielewicz. Proces był przez działaczy polskich odbierany jednoznacznie jako próba zastraszenia Polaków i powstrzymania ich przed dalszą aktywnością społeczną. Jeszcze w 1992 r. litewska prokuratura zmierzała do delegalizacji Związku Polaków na Litwie, jednak przy całej swojej złej woli nie mogła do tego znaleźć formalnych podstaw.
O oskarżaniu przez Litwinów, a szczególnie Sajudis i ich polskich pachołków w Warszawie WSZYSTKICH Polaków na Wileńszczyźnie o komunizm, poseł i członek frakcji polskiej w litewskim Sejmie (Seimas) Czesław Okińczyc w rozmowie z korespondentem polskiej sekcji BBC Wojciechem Maziarskim powiedział: "Nie wolno poglądów grupki komunistów utożsamiać ze stanowiskiem całej społeczności polskiej. Mówiłem już o tym na forum litewskiego parlamentu i cieszę się, że mogę to teraz powtórzyć w Polsce: fakt, że była to grupka, nie może mieć wpływu na kształt stosunków polsko-litewskich. Przecież, mierząc w procentach, Litwinów popierających komunizm było więcej. Czy może to stanowić podstawę do oceniania całego narodu?" ("Polska uznaje wolną Litwę" "Wiadomości Polskie" 16.6.1991, Sydney). Kraj nie omieszkał próbować oskarżać Polaków na Litwie o komunizm i wysługiwanie się Moskwie także wśród polskiej emigracji. M.in. w londyńskim "Tygodniu Polskim" z 2 listopada 1991 r. ukazał się artykuł Adama Hlebowicza pt. "Powrót "polskiego imperializmu" przedstawiający znanego działacza polskiego na Wileńszczyźnie Jana Ciechanowicza jako agenta Kremla.
Dr Aleksander Srebrakowski, historyk z Uniwersytetu Wrocławskiego i od 2002 r. członek Polsko-Litewskiej Komisji Podręcznikowej, omawiając rzekomą współpracę Polaków na Wileńszczyźnie z komunistami sowieckimi podczas wybijania się Litwy na niepodległość, o którą oskarżają ich Litwini i także w tym przypadku ich polscy pachołkowie pisze: "Warto przy okazji wrócić uwagę na jeden wątek natury raczej politycznej niż historycznej. Otóż, tak w momencie litewskiej walki o suwerenność państwową, jak też i dzisiaj jednoznacznie potępia się u nas postawę części społeczności polskiej na Litwie, w tym też niektórych jej ówczesnych liderów, którzy stojąc na gruncie legalizmu we wszystkich swoich działaniach starali się załatwiać sprawy dotyczące Polaków na Litwie poprzez instytucje radzieckie, które przecież dzierżyły wtedy pełnię władzy w kraju. Oceniano to jako swoistą kolaborację Polaków z komunistami. Wszyscy, którzy tak przedstawiają problem zapominają, że do drugiej połowy roku 1991 Związek Radziecki istniał, a jego prezydent Michaił Gorbaczow zbierał na całym świecie pochwały za swoje reformatorskie działania. Co więcej, w mediach, szczególnie tych z wolnej części ówczesnego świata, był przedstawiany jako partner i przyjaciel przywódców mocarstw zachodnich. Wszyscy, nastawiali się na zmiany w ZSRR, ale w sposób ewolucyjny i to za zgodą ówczesnego kierownictwa kraju, czyli Gorbaczowa i podległych mu ludzi, wśród których było jeszcze bardzo wiele tak zwanego "betonu partyjnego". Czemu więc w sytuacji, kiedy cały świat uznawał istnienie ZSRR i jego władzy na terytorium zakreślonym przez jego granice wymagano od Polaków na Litwie działań diametralnie odbiegających od światowych tendencji? Zapomina się, że dostęp wolnego słowa do przeciętnego obywatela ZSRR był wtedy znacznie ograniczony, w związku z czym na kształt opinii publicznej główny wpływ miały oficjalne media państwowe. Reasumując, ówczesna postawa Polaków litewskich, którzy byli niestety tylko przedmiotem a nie podmiotem prowadzonej polityki, była wypadkową ich potrzeb jako mniejszości narodowej, narażonej na ataki aktywizujących się właśnie litewskich środowisk nacjonalistycznych i możliwości jakie dawał ówczesny układ polityczno-administracyjny w państwie. Należy pamiętać, że Polacy na Litwie to mimo wszystko mniejszość narodowa, która miała i ma nadal ewidentne prawo korzystać ze wszystkich dostępnych środków prawnych, mogących zapewnić im normalną egzystencję i zachowanie tożsamości narodowej. To, czemu Polacy w większości pozostali poza nurtem litewskiej rewolucji i czy było to z korzyścią dla nich czy nie, jest kwestią na osobny wykład. Generalnie z perspektywy historycznej można stwierdzić, że główną winę ponoszą tu sami Litwini, którzy walkę o niepodległość prowadzili nieomal że pod hasłem "Litwa dla Litwinów", stąd oczywiście zabrakło w tym ruchu miejsca dla mniejszości narodowych, takich jak Rosjanie, Polacy czy Białorusini" ("Polacy w Litewskiej SRR 1944-1989" Toruń 2000).
Głos w sprawie starań o autonomię dla Polaków na Wileńszczyźnie i jej rzekomo sowieckich źródeł zabrał znany polski historyk - lituanista, profesor Uniwersytetu w Białymstoku Krzysztof Buchowski. W rozmowie z Barbarą Jundo-Kaliszewską, autorką pracy doktorskiej pt. "Mniejszość polska w niepodległej Litwie" oraz badaczką m.in. historii tzw. "polskiej autonomii na Litwie" powiedział: "...ówczesna inspirowana przez Moskwę działalność niektórych liderów społeczności polskiej na Litwie doprowadziła do konfrontacji, czyli próby powołania autonomii. Rezultat tego przedsięwzięcia był smutny i mocno zaciążył zarówno na późniejszej sytuacji samej mniejszości, jak stosunkach między Polską a Litwą". Z kolei na pytanie: Co wskazuje na to, że działania mniejszości polskiej na Litwie na przełomie lat 80. i 90. XX w. na rzecz utworzenia polskiej jednostki autonomicznej były stymulowane z Moskwy?, prof. Buchowski odpowiedział: "Wiele dokumentów i faktów, które wyszły na jaw na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy Litwini weszli do wileńskiej siedziby KGB. Nadmieniam, że ta inspiracja moskiewska nie dotyczyła sedna relacji między odradzającym się litewskim państwem, a polską mniejszością. Problem tkwił bowiem znacznie głębiej, niejednokrotnie w wydarzeniach sprzed wielu dziesięcioleci. Moskiewska inspiracja dotyczyła zatem działań podejmowanych przez konkretne jednostki w konkretnym czasie. A przede wszystkim w interesie Moskwy, która wykorzystała autentyczne obawy ludności polskiej przed ekspansją litewskiego nacjonalizmu i zainspirowała autonomistów. W litewskiej opinii autonomia była niedopuszczalną irredentą, jeszcze jednym przejawem polskiej złej woli, podobnie jak np. akcja gen. Żeligowskiego. W omawianym okresie ze strony państwa polskiego nawet mowy nie było o przesuwaniu granicy czy powrocie do rzeczywistości przedwojennej. Polska nie zamierzała w żaden sposób skorzystać na autonomii, gdyż wdałaby się w otwarty konflikt z Litwą. Ze strategicznej perspektywy wsparcie autonomistów byłoby niebezpiecznym nonsensem. Sympatia dla rodaków na Wileńszczyźnie owszem, ale tylko tyle. W późniejszym czasie wiele problemów z polską mniejszością na Litwie miało źródło w postawie litewskich elit politycznych. Pokazuje to praktyka po 1994 r. - niektórych polskich postulatów nie spełniono jedynie na skutek obstrukcji strony litewskiej, która powoływała się na konieczność obrony własnego interesu narodowego oraz racji stanu". Natomiast na pytanie: "Bardzo często niektórzy politycy czy naukowcy postulaty mniejszości polskiej określają mianem "wygórowanych". Co Pan sądzi na ten temat?", Barbara Jundo-Kaliszewska otrzymała odpowiedź: "Nie uważam, że "wygórowanymi" można nazwać standardy przyjęte w Unii Europejskiej. Z drugiej strony, trudno odmówić uznania argumentów strony litewskiej, która twierdzi np., że sytuacja polskiej mniejszości polskiej jest wyjątkowa, choćby z powodu istnienia sieci polskojęzycznego szkolnictwa, jakiej nie ma w żadnym innym państwie europejskim. I wreszcie, jako historyk zajmujący się sprawami polsko-litewskimi, nie potrafię nie dostrzec obaw strony litewskiej przed Polakami. Obawy te wynikają z atawizmów, które rodziły się tak naprawdę wraz z narodowym ruchem litewskim. Dlatego w żaden sposób na Pani pytanie nie potrafię odpowiedzieć w kategoriach przeciwieństw: białe - czarne. Tu, moim zdaniem, są jedynie odcienie szarości. Natomiast każda ze stron jest przekonana, że racja jest tylko jedna - oczywiście nasza" ("Buchowski: Interes polskiej mniejszości został utożsamiony z przekonaniami jej liderów" zw.lt 27.5.2015).
Natomiast Barbara Jundo-Kaliszewska, która, jak już wspomniałem, sama badała sprawę autonomii polskiej na Wileńszczyźnie w rozmowie przeprowadzonej rok później z Antonim Radczenko powiedziała: "...w swojej rozprawie doktorskiej "Mniejszość polska w niepodległej Litwie" (promotor - wybitny historyk, prof. Albin Głowacki) skupiłam się przede wszystkim na próbie powołania polskojęzycznej autonomicznej jednostki terytorialnej w składzie Litwy na przełomie lat 80. i 90. XX w. Był to problem wówczas najważniejszy i najbardziej absorbujący nie tylko lokalną ludność polską, ale również elity Litwy, Polski i ZSRR. Z powodów politycznych, powstało wokół tego tematu wiele niedomówień, przekłamań i kontrowersji. Współcześnie na Litwie wyraz "autonomista" - to prawie wulgaryzm, a "autonomia" ma wyłącznie negatywne konotacje. Wolimy nie pamiętać, że za ideą utworzenia polskiej autonomii na terytorium współczesnej Wileńszczyzny (mam na myśli byłe woj. wileńskie i część woj. nowogródzkiego) opowiedziała się wówczas przeważająca większość ludności polskiej na tych terenach. Powinniśmy rozumieć zachodzące w tamtym okresie przemiany w przestrzeni geopolitycznej i to, w jaki sposób ówczesne wydarzenia rzutują na sytuację miejscowych Polaków do dziś". Na uwagę: "Okres tworzenia tzw. polskiej autonomii w swej pracy porównujesz do wydarzeń w Donbasie. Jakie są podobieństwa?" odpowiedziała: "Faktycznie, dostrzegam tu szereg analogii. Po pierwsze, podobnie, jak na Ukrainie, pierwszą przesłanką, aktywizującą mniejszości narodowe na Litwie, stał się dekret o języku państwowym z 1989 roku, kiedy to tzw. nacjonalizacja języka państwowego zapoczątkowała dyskryminację języków mniejszości. Inną paralelą, łączącą oba wydarzenia, jest inspiracja i udział Rosji (spadkobiercy ZSRR), która, nie godząc się na ograniczenia jej wpływów na obszarach państw postsowieckich, często ingeruje w wewnętrzne sprawy niegdyś podległych jej republik, wykorzystując jako pretekst do tego konieczność "obrony praw człowieka". Ponadto, w obu przypadkach pojawiają się trzy stałe elementy wojny informacyjno-propagandowej. Po pierwsze - Rosja, zarówno w mediach Litwy jak i Ukrainy, ukazywana jest wyłącznie jako "agresor-imperialista". Po drugie - w rosyjskiej przestrzeni medialnej akcentuje się kolaborację i udział w holokauście przedstawicieli narodów litewskiego i ukraińskiego, "wdrukowując" w świadomość odbiorców takiego przekazu wizerunek współczesnych "faszystów". Po trzecie - pojawia się kwestia mniejszości narodowej przedstawianej jako "V kolumna", co potęguje napięcia na tle etnicznym i przynosi odwrotne od zamierzonych efekty. Na Wileńszczyźnie na pocz. lat 90. XX w. zaistniał dodatkowy (czwarty) element, a mianowicie macierz - Rzeczpospolita Polska. Niestety, z uwagi na nie do końca przemyślaną politykę ówczesnych elit polskich w kwestii Polaków na Wschodzie, nie miało to większego przełożenia na przebieg i eskalację lokalnego konfliktu Polaków z Litwinami". Z kolei na pytanie: "Czy pomysł z autonomią pochodził z Moskwy, czy to była lokalna inicjatywa? Czy ten scenariusz może się powtórzyć?" powiedziała: "Nie znalazłam bezpośrednich dowodów na to, że idea autonomii była produktem stricte radzieckim. Koncepcja autonomii narodowościowej jako sposób na rozwiązywanie problemów mniejszości narodowych w państwach niejednolitych etnicznie, pojawiła się w europejskiej myśli politycznej już w XIX wieku, wraz z rozwojem procesów narodotwórczych i wzrostem aspiracji narodów zależnych w naszej części Europy. Przecież wszystkie konstytucje międzywojennej Litwy (podobnie jak konstytucja ZSRR) uwzględniały możliwość tworzenia autonomii narodowościowej. Idea Gorbaczowowskiej przebudowy, a wraz z nią - zmiana polityki etnicznej w ZSRR, (mam tu na myśli wdrożenie polityki "dwujazyczija") "rozmroziły" nacjonalizmy, co skutkowało działaniami narodowowyzwoleńczymi. Język ojczysty ponownie uzyskał utraconą przed laty rangę. Stał się znowu narodowym symbolem, swoistym sacrum. W krajach nadbałtyckich rozpoczęła się "śpiewająca rewolucja" i w tych realiach lokalni Polacy musieli odnaleźć swoje miejsce. Nie zmienia to faktu, że polskie aspiracje narodowe zostały w pewnym momencie wykorzystane przez władze na Kremlu i o tym również należy pamiętać. Historia zaś, jak wiemy, lubi się powtarzać". Z kolei na pytanie: "Piszesz, że kraje postsowieckie, takie jak Ukraina, Litwa, Łotwa, Estonia, na samym początku budowały swoją państwowość na zasadach etnolingwistycznych. Czy obecna polityka Litwa nadal opiera się na tych zasadach?" odpowiedziała: "Czynnik etnolingwistyczny odegrał i odgrywa zasadniczą - najczęściej niestety negatywną - rolę w procesie kształtowania relacji mniejszość-większość w młodych państwach postradzieckich. W dużej mierze, właśnie w oparciu o niego odbudowywały one swoją państwowość. Trwający przeszło ćwierć wieku lokalny konflikt polsko-litewski (który rzutuje na relacje bilateralne Polski i Litwy) przebiega obecnie w przestrzeni szeroko rozumianej semantyki. Polacy nie wysuwają żądań politycznych - zmian ustrojowych, obalenia władzy itd. Od samego początku walczą o prawa do posługiwania się językiem ojczystym w miejscach zwartego zamieszkania, o pisownię nazwisk, o dwujęzyczne toponimy, o edukację w języku polskim itd. Jak dotąd, żaden z tych postulatów nie doczekał się realizacji. Stąd wniosek, że polityka państwa raczej się nie zmieniła. Ponadto, litewska scena polityczna zrezygnowała z walki o polski elektorat. Wileńszczyzna jest pozostawiona sama sobie. Trudno się zatem dziwić, że region ten od lat funkcjonuje na własnych zasadach". Antoni Radczenko pyta następnie: "Badałaś dokumenty pochodzące z byłych archiwów KGB. Czy znalazłaś coś ciekawego? Czy wgląd do nich zmienił twój pogląd na pewne osoby, procesy lub zdarzenia?", na co Barbara Jundo-Kaliszewska odpowiada: "Udostępnione mi w Archiwum Akt Specjalnych w Wilnie archiwalia radzieckiej agentury nie są kompletne. Badacze mają do dyspozycji wyłącznie wyselekcjonowane materiały, w oparciu o które mogą wyciągać określone wnioski. Moje eksploracje naukowe utwierdziły mnie w przekonaniu, że na początku lat 90. XX w. społeczność polska na Litwie była inwigilowana w podobnym stopniu, jak wszystkie inne środowiska narodowe Litewskiej SRR. Służby specjalne próbowały wpływać na decyzje jej liderów i wykorzystywały lokalny konflikt polsko-litewski do wyhamowywania niepodległościowych aspiracji Litwinów. Jednakże miejscowe środowiska polskie były wtedy bardzo podzielone. Nie posiadały (wbrew pokutującym teoriom) jednego lidera i zwalczały się wzajemnie. Finalnie znacząco utrudniło to radzieckim służbom specjalnym skuteczne sterowanie naszą społecznością. Warto podkreślić, że - abstrahując od kontro-wersyjnych wystąpień niektórych działaczy polskich - Polacy na Wileńszczyźnie zabiegali o utworzenie własnej autonomii w składzie Litwy i odrzucili propozycję radzieckich wojskowych, którzy jesienią 1990 r. oferowali "pomoc" w tworzeniu... oddziałów "wileńskiej samoobrony"". Na ostatnie pytanie: "Jaka przyszłość czeka polską mniejszość na Litwie?" odpowiedziała: "Jestem przeciwniczką podgrzewania tego typu konfliktów. Wierzę w to, że ostatecznie zwyciężą rozsądek i dalekowzroczność polityczna elit rządzących Republiki Litewskiej. Mam nadzieję, że docenią one potrzebę konstruktywnego dialogu ze społecznością polską na Litwie i podejmą go, że urzeczywistni się wreszcie wola rozwiązania wysuwanych przez nią słusznych postulatów językowych. W gruncie rzeczy są one przecież symboliczne. Jednocześnie jednak mają fundamentalne znaczenie dla tej grupy narodowościowej, która bardzo często czuje się negowana i odrzucana przez swoje demokratyczne państwo - członka Unii Europejskiej. Ma to o tyle istotne znaczenie, że grupa ta od wieków zwarcie zamieszkuje dosyć pokaźne połacie terytorium dzisiejszej Republiki Litewskiej. Warto więc zadbać o to, by czuła się tu dobrze" (Barbara Jundo-Kaliszewska "Polskie aspiracje narodowe zostały wykorzystane przez Kreml" zw.lt 13.9.2016).
Bodajże najważniejszym w tym co powiedziała Barbara Jundo-Kaliszewska jest zdanie: "Nie znalazłam bezpośrednich dowodów na to, że idea autonomii była produktem stricte radzieckim", a to dlatego, że strona litewska przedstawia polskie starania o autonomię dla Wileńszczyzny za robotę Moskwy, zarzucając tym samym Polakom, że byli komunistami i wykonawcami sowieckiej antylitewskiej polityki. To ma być także usprawiedliwianiem antypolskiej polityki władz litewskich.
Aleksander Olechnowicz tak kończy swój szkic historyczny: "Obalenie siłą Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego było aktem założycielskim trwającej do dziś dyskryminacyjnej polityki litewskiej. Gdyby istniała polska autonomia terytorialna w zakresie zaproponowanym w latach 1989-91 niemożliwa byłaby dyskryminacja kultury i języka, polska oświata byłaby całkowicie bezpieczna będąc zależną tylko od ludzi, którym służy, ziemia należąca do polskich rodzin nigdy nie została by im ukradziona i nie doszłoby do kolonizacji Wileńszczyzny przez litewskich imigrantów. Niemożliwa byłaby również dyskryminacja polityczna poprzez dowolne zmienianie granic okręgów wyborczych. Podatki zbierane na Wileńszczyźnie służyły by jej mieszkańcom i nie były marnowane przez rządowych urzędników. Istnienie dzisiejszego reżimu potwierdza mądrość i zasadność dążeń sprzed ponad 20 lat. Tylko autonomia mogła ochronić przed dyskryminacją - nie ma autonomii, jest wszechstronna dyskryminacja.
Czy Polski Kraj Narodowo-Terytorialny mógł przetrwać? Prawdopodobnie mógł. Wszystko zależało od postawy Rzeczpospolitej. Władze w Warszawie choć apelowały do władz litewskich o szanowanie po-szczególnych praw Polaków Wileńszczyzny nigdy jednoznacznie nie domagały się najlepszej, całościowej formy ich zabezpieczenia w postaci autonomicznej jednostki terytorialnej. Władze w Warszawie uważały ją za niepotrzebną. Wierzyły, jak prawdziwi naiwniacy - analfabeci polityczni w dobrą wolę Litwinów. To tak, jakby Polska wierzyła w dobrą wolę Hitlera czy Stalina w 1939 r. Był to poważny błąd. Jeszcze poważniejszym było uznanie przez Polskę niepodległość Litwy 26 sierpnia 1991 r. i nawiązanie z nią stosunków dyplomatycznych 5 września, bez żadnych warunków wstępnych. Władze polskie miały szerokie możliwości, gdyż mogły negocjować sprawy Wileńszczyzny także bezpośrednio z Moskwą, Gorbaczow nie był wówczas radykalnie przeciwny działaniom autonomicznym dotychczas dyskryminowanym narodowości ZSRS. Niestety władze polskie tego nie uczyniły. Przeciwnie, robiły wszystko, aby zadowolić polakożerców litewskich.
"Choć jedną z przyczyn upadku Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego był brak zdecydowanego wsparcia ze trony rządu polskiego, nie wolno zapomnieć i o naszych własnych winach. To my sami utrwalamy naszą klęskę z 1991 r. To, że Litwini chcą przemilczeć tę sprawę jest dla nas oczywiste, ale dlaczego dla nas samych temat autonomii dla Polaków na Wileńszczyźnie stał się tematem tabu?! Dlaczego my sami nie chcemy o tym mówić, nie potrafimy tego żądać? Przecież to nasze elementarne prawo i praktyka instytucjonalna w szeregu państw Europy. A jednak tematu autonomii boją się jak ognia wszyscy polscy działacze starszego pokolenia, wśród nich ci, którzy byli wśród uchwalających PKN-T. Czy młode pokolenie też będzie milczeć, czy odważy się wypowiedzieć to co dla starszych i dla władz jest w tej chwili nie do pomyślenia? Pewne jest, że młodym czas o tym pomyśleć" pisał działacz polski na Wileńszczyźnie A. Olechnowicz. Należy w to wątpić, że bez zachęty do tego ze strony przywódców polskich na Litwie oraz Polski i społeczeństwa polskiego nie przyjdzie im to do głowy. Wśród Polaków na Litwie widać dziś brak woli do walki o należne im prawa ku radości szowinistów litewskich.
Brak autonomii dla zamieszkałego zwarcie przez Polaków rejonu Wileńszczyzny spowodował i powoduje nadal prowadzoną przez rząd litewski jego depolonizację. Przy czym działania litewskie od czasów przedwojennych i po dziś dzień charakteryzuje konsekwencja i upór. Według litewskich danych (spisy ludności), ogólna liczna Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie spadła z 258 tys. osób w 1989 r. do 183 tys. osób w 2021 r.; w 32 latach ubyło więc aż 75 tys. Polaków. To bardzo duży ubytek. Przy rocznym ubytku ok. 2400 Polaków i biorąc pod uwagę postępującą co raz bardziej lituanizacją, za ok. 50 lat nie będzie Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Giedroyc i jego akolici wśród pseudo polskich polityków i lunatyków będą to celebrować w czeluściach piekielnych.
"Od odrodzenia się państwa litewskiego realizowany jest na Wileńszczyźnie program nadzielania ziemią 30 000 litewskich osadników. W przygotowaniu jest program nadzielania ziemią dalszych 40 000 osadników litewskich przy jednoczesnym utrudnieniu lub uniemożliwieniu zwrotu ziemi i budynków znacjonalizowanych przez władze litewsko-sowieckie polskim właścicielom". Najgorzej było po zlikwidowaniu autonomii: wyznaczeni przez rząd litewscy komisarze z piekła rodem rozdawali na wielką skalę polską ziemię Litwinom z innych terenów Litwy i w ogóle prześladowali Polaków jak tylko mogli. Jednocześnie wprowadzono w życie tzw. plan "Wielkiego Wilna" obejmujący teren równy obszarowi wielomilionowego Londynu, w celu poddania mieszkających w masie Polaków na obrzeżach Wilna prawom miejskim i uniemożliwienia im odzyskania tamtejszej ziemi, która była ich własnością od kilkuset lat (Aleksander Dawidowicz "W sprawie Polaków na Wileńszczyźnie" "Nowy Świat" 25-26.7.1992). Rezultaty tej kierowanej przez władze litewskie z pomocą urzędasów w Warszawie depolonizacji widać jak na dłoni: podczas gdy w 1959 r. Polacy stanowili 80,3%% ludności rejonu wileńskiego, a w 1989 r. 63,5%, to w 2011 r. było ich tam już tylko 52%, dzisiaj zapewne jeszcze mniej. Liczba polskich szkół w Wilnie i na Wileńszczyźnie spadła ze 120 do 60 w 2013 r., a ilość uczniów spadła z 20 tys. do 10 tys. To najlepszy dowód na to, jak brak autonomii wynaradawia Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Ale czy to martwiło, czy martwi tzw. polskich polityków nad Wisłą, jak np. Zbigniewa Romaszewskiego czy Grzegorza Kostrzewę-Zorbasa, Krzysztofa Skubiszewskiego czy Bronisława Geremka? Na pewno nie. Bo chociaż mówili, czy mówią po polsku, to z nich byli, czy są tacy Polacy jak z koziej... i tak dalej. Jakim Polakiem jest premier Donald Tusk, który sam siebie nie uważa za Polaka, a tylko za Kaszuba i jest znanym germanofilem, czy minister sprawiedliwości Adam Bodnar, syn Ukraińca przesiedleńca z Bieszczad, którzy w życiu codziennym po dziś dzień nie okazują łączności z Polską i Polakami (a jabłko niedaleko pada od jabłoni)? Znany działacz polski na Wileńszczyźnie, redaktor naczelny wydawanej w Wilnie "Naszej Gazety" i poseł Artur Płokszta w rozmowie z "Życiem Warszawy" (24.9.1991) powiedział: "Drugą bardzo ważną kwestią jest sprawa własności - w czyich rękach zostanie ziemia i środki produkcji na Wileńszczyźnie. Jeżeli Litwini zdołają w ciągu (najbliższych) sześciu miesięcy wydrzeć Polakom ziemię, co przy odpowiedniej polityce "gubernatorów" jest bardzo możliwe, wtedy faktycznie sprawa polska na Wileńszczyźnie będzie przegrana". I tak się stało. Teraz widzimy postępującą zagładę Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie z rąk litewskich polakożerców. Czytałem w jakimś artykule, że całkowite wynarodowienie Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie zajmie Litwinom do stu lat. Jednak, gdyby istniała autonomia polskość tej ziemi trwała by zapewne do końca świata.
Myślę, że rządzący Polską w od 1989 r. mogą sobie pogratulować owoców swej antypolskiej działalności. Zdrada ojczyzna i rodaków nie należała do rzadkości wśród Polaków na przestrzeni wieków (starczy poczytać Polski Słowik Biograficzny). Jak mówi rosyjskie przysłowie: napluć i przykryć. A ja mówię: "Na pohybel im!". A jeśli któryś z nich powie czy napisze, że robili wszystko co było w ich mocy, to sam siebie okłamuje oraz okłamuje naród polski.
- Naród polski nie ma prawa zapomnieć zdrady polskich interesów narodowych przez rządzących krajem od 1989 r. pseudo polskich polityków (Polaków inaczej; byli i są tylko atrapą polskich rządów), którzy jak prawdziwi parobkowie wysługują się wszystkim dookoła, tylko nie chcą być sługami narodu polskiego i jego interesów narodowych.
***
Dzisiaj sprawa autonomii dla Polaków na Wileńszczyźnie to stara sprawa i czas przeszły dokonany. Jednak dla szowinistów litewskich towar ciągle chodliwy na Litwie, mający podtrzymywać nienawiść Litwinów do Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Dokładnie po dwudziestu latach od rozwiązania polskiego samorządu na Wileńszczyźnie dziennik litewski "Vilnaus Diena" alarmuje i straszy Litwinów autonomią Polaków pisząc, że polskie organizacje zbierają podpisy pod petycją o autonomię Wileńszczyzny. To prowokacja - odpowiadają Polacy (Newsweek/PAP 27.7.2011).
Głupota i złośliwość małego antypolskiego państwa i narodu.
Szkoda, że żaden dziennik polski nie zareagował na tę prowokację litewską w tym samym stylu pisząc, że przed wojną Litwa chciała się odgrodzić od Polski "chińskim murem". Pragnąc spełnić ich życzenie wiele polskich organizacji zbiera podpisy pod petycją o spełnienie życzenia Litwinów i odgrodzenie Polski od Litwy "chińskim murem". To by odcięło komunikację lądową Litwy z całą Europą! (czyli mamy kij na polakożerców litewskich). Kwiku "radości" ze strony Litwinów nie było by końca, szczególnie gdyby to była prawda.
***
Po zniszczeniu polskiej Autonomii Wileńszczyzny przez rząd litewski i wobec ciągłego prześladowania Polaków na Wileńszczyźnie w 2017 r. Towarzystwo Patriotyczne im. Mikołaja Reja zaproponowało sprawiedliwe rozwiązanie kryzysu wokół złego traktowania Polaków na Litwie. Przeciwstawia się w nim autonomii, która byłaby ponoć katastrofą dla wszystkich obywateli Litwy, a proponuje równouprawnienie Polaków z Litwinami, opierając się na rozwiązaniu jakie jest obecnie w Finlandii między mniejszością szwedzką a Finami (Sławomir Popławski "Litwo ojczyzno nasza - NIE dla autonomii, TAK dla równouprawnienia" youtube 2017). W Finlandii mieszka ok. 275 000 Szwedów, którzy stanowią 5,5% ludności kraju. Tylko na Wyspach Alandzkich stanowią większość ludności (ok. 25 tys.). Konstytucja Finlandii przyznaje językowi szwedzkiemu status języka urzędowego. Zarówno rząd krajowy jak i władze samorządów lokalnych w społeczeństwach dwujęzycznych są zobligowane do zapewnienia mieszkańcom zaspokajania wszelkich potrzeb w ich macierzystym języku - fińskim lub szwedzkim. W szkołach nauczanie języka szwedzkiego jest obowiązkowe w najwyższych klasach szkoły podstawowej, w liceach oraz na niektórych kierunkach studiów. Szwedzkojęzyczni obywatele Finlandii mają zagwarantowane prawo do zachowania odrębności językowej, istnieją również instytucje pozarządowe, jak np. Finlandssven-sksamling, które obserwują przestrzeganie praw językowych jak również służą pomocą. Na Wyspach Alandzkich prawa języka szwedzkiego jako jedynego urzędowego zagwarantowano w latach 1951 i 1991 (Wikipedia). Szwedzi mają również zapewniony swobodne kultywowanie swojej kultury. - Pod sugestią Towarzystwa Patriotycznego im. Mikołaja Reja ukazał się komentarz następującej treści: Robert Korecki: "Powinniśmy traktować ich tak jak oni nas. Poprawność polityczna i tzw. ustępstwa do niczego dobrego nie prowadzą. Skaczą jak wesz na grzebieniu, bo im na to pozwalamy. Mamy odpowiednie instrumenty nacisku politycznego i nie tylko... trzeba tylko to wykorzystywać".
© Marian KałuskiWersja do druku