Unicestwianie Polaków na Litwie 1939-2024 (2)
© Marian Kałuski
Unicestwianie Polaków i polskości
w Wilnie i na Wileńszczyźnie przez Litwinów
w latach 1939-2024
Tragiczny los przedwojennych Polaków na Litwie Kowieńskiej realizowany dziś przez Litwinów w Wilnie i na Wileńszczyźnie najpierw z pomocą Sowietów (1940-41), potem hitlerowców (1941-44), ponownie Sowietów (1944-89) i obecnie z pomocą władz polskich
Okupacja Wilna i Wileńszczyzny przez Litwę Kowieńską
październik 1939 - czerwiec 1940
Profesorem odrodzonego w 1919 roku Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie był Marian Zdziechowski, historyk kultur, wybitny znawca rosyjskiej filozofii. Wielki pesymista. Świat według niego jest miejscem skazanym na cierpienie i zło. Świat nie jest pod opieką miłosiernego Boga, ale Boga zła nazywanego Szatanem - drugie oblicze Boga-Stwórcy (to jest jedyna logiczna odpowiedź na pytanie skąd się wzięło zło, bo przecież - zgodnie z nauką chrześcijańską nic samo z siebie nie powstało, bo wszystko jest dziełem Boga). Przecież sam Syn Boży - Jezus powiedział: "Królestwo moje nie jest z tego świata", bowiem świat stworzył Bóg zła, który także stworzył Kaina, który zabił swego brata Abla (pierwsze biblijne morderstwo popełnione przez człowieka na Ziemi). Historia ludzkości w pełni potwierdza myśl prof. Zdziechowskiego na przysłowiowym każdym kroku: człowiek człowiekowi jest wilkiem, bo takim został stworzony. Człowieka nie trzeba uczyć zła, bo zło siedzi w nim od urodzenia. Czynienie dobra trzeba w niego wpajać. Wie o tym każda osoba, która ma dzieci. Jednak i to wpajanie w dziecko dobra bardzo często czy raczej zazwyczaj kończy się fiaskiem. Józef Stalin uczęszczał do szkoły cerkiewnej (1888-94). W 1894 roku jako jeden z najlepszych uczniów tej szkoły uzyskał stypendium w seminarium duchownym w stolicy Gruzji, Tyflisie. Studiował w nim przez pięć lat religię chrześcijańską i prawie nie został kapłanem - głosicielem dobra i miłości. Nie został. Został jednym z największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości. "Człowiekiem", który także oderwał arcypolskie Wilno od Polski, oddając je w ręce takich samych "chrześcijan" jakim on był.
..........
Od października 1938 roku, a szczególnie po zerwaniu 28 kwietnia 1939 roku paktu o nieagresji z Polską z 1934 roku, sytuacja polityczna w Europie groziła wybuchem wojny: Niemcy szykowały się na wojnę z Polską. W sierpniu 1939 roku doszło do zbliżenia dwóch reżymów - hitlerowskiego i sowieckiego, czyli Hitlera ze Stalinem. W Moskwie 23 sierpnia 1939 roku został podpisany pakt Ribbentrop-Mołotow, czyli umowa międzynarodowa będąca formalnie paktem o nieagresji pomiędzy III Rzeszą i Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich, która zgodnie z tajnym protokołem dodatkowym, stanowiącym załącznik do oficjalnego dokumentu umowy, dotyczyła rozbioru terytoriów lub rozporządzenia niepodległością suwerennych państw: Polski przez Niemcy i Związek Sowiecki oraz zajęcia w całości Litwy, Łotwy, Estonii oraz części terytorium Finlandii i Rumunii przez Związek Sowiecki. Dzielił on Europę na niemiecką i sowiecką strefę wpływów. W odniesieniu do Polski pakt ten jest określany jako IV rozbiór Polski.
Rząd litewski, oczywiście nic nie wiedząc o tajnym protokole niemiecko-sowieckim likwidującym państwo litewskie, na wypadek wojny Niemiec z Polską ogłosił neutralność w konflikcie, jednak de facto był gotowy do ewentualnej współpracy z wrogami Polski, tak jak to uczynił już przedtem - podczas wojny polsko-sowieckiej w 1920 roku. Za przyłączenie Wilna do Litwy był gotowy podeptać tę neutralność i wziąć udział w IV rozbiorze Polski.
Przed zaangażowaniem Litwy do wojny przeciw Polsce u boku Niemców ostrzegali Kowno Brytyjczycy mówiąc, że jeśli Litwa wykorzysta wojnę Niemiec z Polską jako okazję do odebrania Polsce Wilna, to ich sytuacja na przyszłej konferencji pokojowej będzie bardzo ciężka (Michał Wołłejko
"Vilnius musy ir Lietuva rusy" Wilnoteka.lt 30.10 2014). Sojusz z Niemcami nie doszedł do skutku, jednak Kowno postanowiło wówczas samo - z własnej i nieprzymuszonej woli wejść w paszczę sowieckiego smoka, aby z rąk Stalina dostać Wilno. Warto tutaj przypomnieć co powiedział premier brytyjski Churchill 5 września 1940 roku w Izbie Gmin, o czym dzisiaj może nikt z historyków polskich nie wie albo nie chce wiedzieć, bo ten fakt nie jest trefny dzisiaj: "Nie zamierzamy uznawać zmian terytorialnych, dokonanych podczas wojny, z wyjątkiem wypadków, gdy strony zainteresowane wyraziły na nie zgodę swobodnie i w atmosferze dobrej woli" (Sergiusz Piasecki
"Człowiek przemieniony w wilka" Londyn 1964).
1 września 1939 roku rozpoczęła się w Europie II wojna światowa. Tego dnia Niemcy hitlerowskie napadły na Polskę, a 17 września od wschodu najazdu zbrojnego na nasz kraj dokonał Związek Sowiecki, który zgodnie z paktem Ribbentrop-Mołotow przyłączył do Związku Sowieckiego polskie Kresy Wschodnie wraz z Wilnem. Armia Czerwona okupowała Wilno do 19 września do 27 października 1939 roku.
Po agresji Niemiec na Polskę większość żołnierzy wielkiego garnizonu wileńskiego została skierowana do walki z nimi. W Wilnie pozostały mniejsze i małe oddziały wojskowe, w tym 3 baon 1 Dywizji Piechoty, 2 baony piechoty pod dowództwem płk. Szyłejki, komendanta RKU Wilno i 3 baony Pułku KOP "Wilno" oraz przybyły do miasta po najeździe sowieckim oddział konny Ośrodka Zapasowego Wileńskiej Brygady Kawalerii w Nowej Wilejce; razem około 7000 ludzi. Dysponowano 14 działami, w tym 8 działkami ppanc., które jednak dysponowały niewielką ilością naboi; było jednak sporo broni maszynowej i granatów. Po napadzie Związku Sowieckiego na Polskę 17 września opracowany został plan obrony Wilna. Do obrony miasta zgłosiło się kilka tysięcy ochotników. Nie było jednak żadnego dynamicznego i zdeterminowanego dowódcy. Gorącym zwolennikiem obrony był płk. Kazimierz Rybicki, wokół którego zbierali się obrońcy miasta. Garnizon wileński wchodził w skład Dowództwa Okręgu Korpusu III Grodno, którego dowódcą był generał Józef Wilczyński-Olszyna. Rano 18 września przybył z Grodna do Wilna płk dypl. Jarosław Okulicz-Kozaryn i wydał rozkaz, że nie jesteśmy z bolszewikami w stanie wojny (sic) i oddziały wojskowe mają opuścić Wilno i przejść nad granicę litewską. Z powodu opuszczenia Wilna przez większość oddziałów wojskowych, tego dnia wieczorem ppłk Tadeusz Podwysocki wydał rozkaz: odwrót wszystkich żołnierzy na granicę litewską. Mieszkańcy miasta przyjęli z oburzeniem tą decyzję i postanowili sami go bronić przed bolszewickim najeźdźcą. Na dziedzińcu Rejonowej Komendy Uzupełnień zebrało się wiele setek ochotników, wyrażając wolę walki i żądających broni. Już późnym wieczorem rozpoczęła się obrona Wilna przez mieszkańców miasta, głównie młodzież gimnazjalną. Walki rozpoczęło powitanie ogniem armatnim z Góry Trzech Krzyży wkraczające czołgi sowieckie, co przeprowadziła młodzież pod dowództwem młodego plutonowego. Potem walki toczyły się na cmentarzu Rossa i w obronie wileńskiej radiostacji na Lipówce, walczono również koło wiaduktu kolejowego na szosie do Nowowilejki. Stworzony przez mjra Ossowskiego oddział "Legii Oficerskiej" wspólnie z pobliską placówką o.p.l, uzbrojony w ckm, zniszczył dwa czołgi sowieckie przy ul. Poleskiej, kilka innych czołgów zniszczono w pobliżu Zielonego Mostu i na ulicy Ostrobramskiej, które zostały obrzucone granatami. Obrona Wilna musiała być znacząca i bolesna dla czerwonoarmiejców, skoro o walkach z Polakami w Wilnie pisał obszernie główny dziennik sowiecki "Prawda" w wydaniach z dnia 23 i 27 września (Karol Liszewski
"Wojna polsko-sowiecka 1939" Londyn 1986). Mieszkańcy Wilna nie oddali Sowietom miasta bez walki! Podjęli się jej, chociaż był to beznadziejny i tragiczny opór. Bo walczyli o swój dom, o Polskę, o polskie Wilno.
Zaraz po zajęciu Wilna przez Armię Czerwoną władze litewskie wyraziły wobec Związku Sowieckiego niepokój przez zajęcie Wilna przez Armię Czerwoną, uważając w przesłanej nocie miasto za swą konstytucyjną stolicę, jak również Wilno i Wileńszczyznę za ziemię etnicznie litewską. Chociaż władze sowieckie uspokoiły Kowno oświadczeniem, że Moskwa "w zasadzie zamierza przekazać Wilno i Wileńszczyznę Litwie", wcale nie myślały tego uczynić, gdyż zgodnie z umową Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 roku Litwa miała się znaleźć w niemieckiej strefie wpływów. Jeśli tak by się stało, to Wilno jako zdobycz wojenna Moskwy byłoby sowieckie i prawdopodobnie przyłączone do Sowieckiej Republiki Białoruskiej, stąd zaraz "...po zajęciu przez Armię Czerwoną... Wilno było traktowane przez władze na miejscu na równi ze wszystkimi innymi "wyzwolonymi" miejscowościami w Polsce i uważane za część Zachodniej Białorusi", w mieście zainstalowały się władze białoruskie - białoruski Tymczasowy Zarząd Wileński i 22 września zaczął ukazywać się dziennik w języku białoruskim "Wilenskaja Prawda". 7 października w ramach "przedwyborczej kampanii" do Zgromadzenia Narodowego Zachodniej Białorusi, na placu Łukiskim w Wilnie urządzono wiec z transparentami domagającymi się połączenia Wilna z Białorusią Sowiecką. Moskiewski rządowy dziennik "Izwiestja" z 9 października 1939 roku w korespondencji z Wilna pisał: "...Strzałki zegarów zostały przestawione o dwie godziny naprzód i Wilno żyje według nowego moskiewskiego czasu..." (Wiktor Sukiennicki
"Biała Księga..." Instytut Literacki, Paryż 1964, str. 127). To, że z początku sowieckiej okupacji Wilna władze sowieckie nie podjęły jeszcze decyzji o przekazaniu Wilna Litwie, potwierdza także i to, że na murach miasta niezliczone afisze zapowiadały nowe lepsze czasy dla "uciskanej ludności" w Związku Sowieckim. O jakichkolwiek prawach Litwy do Wilna ani w Wilnie, w Moskwie nikt nie mówił i nie pisał, gdyż one dla Związku Sowieckiego wówczas po prostu nie istniały. W zajętym przez Armię Czerwoną Wilnie buszowało NKWD. Nocą enkawudziści przeprowadzali rewizje i aresztowania, szukając polskich oficerów, zalążków konspiracji, terroryzując ludność. W okresie kilkutygodniowej sowieckiej okupacji zdążyło zamordować około 2500 jeńców polskich i kilkuset cywilów oraz aresztować i wywieść do Związku Sowieckiego 500 znanych Polaków.
Dopiero podpisując traktat graniczny 28 września 1939 roku władze Niemiec i Związku Sowieckiego dokonały rewizji strefy wpływów w Polsce i we wschodniej Europie. Za wschodnie Mazowsze z prawobrzeżną częścią Warszawy (Praga) i Lubelszczyznę do sowieckiej strefy wpływów została włączona Litwa. Prawdopodobnie przyczyną zgody Niemiec na zamianę Litwy za Lubelszczyznę, która miała wraz z prawobrzeżną częścią Warszawy przypaść Związkowi Sowieckiemu był fakt zajęcia już Wilna przez Armię Czerwoną. Zajęcie Litwy przez Związek Sowiecki było więc tylko kwestią czasu. Wówczas Moskwa zaoferowała Litwie przejęcie Wilna wraz z małą częścią Wileńszczyzny, jednak nie za darmo, a za cenę łatwiejszego zajęcia Litwy przez Armię Czerwoną.
Michał Wołłejko w artykule
"Vilnius musy ir Lietuva rusy" Wilnoteka.lt 30.10.2014 pisze: Stalin chytrze rozegrał tę sprawę z Litwą. Zachowanie Moskwy w zajętym polskim Wilnie stwarzało wrażenie, że miasto zostanie przyłączone do Sowieckiej Republiki Białoruskiej. Jednak jednocześnie Moskwa wysyłała sygnały do Kowna, że jest skora przyłączyć miasto do Litwy, chociaż, jak wspomniałem, to Litwini pierwsi rozpoczęli flirt z Moskwą. Armia Czerwona zajęła Wilno 19 września 1939 roku i jeszcze tego samego dnia odbyło się posiedzenie rady ministrów Litwy, podczas którego polecono posłowi nadzwyczajnemu i pełnomocnemu rządu Litwy w Moskwie, aby powiadomił rząd sowiecki, że zajęte przez wojska sowieckie terytorium Wileńszczyzny (dosł. kraju wileńskiego) zamieszkałe jest przez Litwinów i Litwa ma prawa do tego terytorium. W rzeczy samej, jeszcze tego samego dnia Ladasowi Natkevičiusowi, przedstawicielowi Litwy, udało się spotkać w Moskwie z sowieckim ministrem spraw zagranicznych Wiaczesławem Mołotowem. Zachowała się obszerna, oznaczona gryfem "poufne", notatka z tej rozmowy sporządzona przez litewskiego dyplomatę. Natkevičius przypomniał komisarzowi spraw zagranicznych ZSRR o umowie sowiecko-litewskiej z 12 lipca 1920 roku, oraz że na jej mocy ustalona została granica pomiędzy Litwą a Rosją Sowiecką i że Litwini w sposób czynny pomogli wówczas Armii Czerwonej w jej zmaganiach z Polakami. Litewski dyplomata podkreślał, że strona sowiecka niejednokrotnie później potwierdzała, iż umowa ta jest wiążąca dla obu stron, zaznaczając jednocześnie, iż państwo litewskie pomimo tego, że nawiązało stosunki międzypaństwowe z Polską w 1938 roku nigdy nie wyrzekło się swych praw do terytorium przyznanego Litwie w traktacie sowiecko-litewskim z 12 lipca 1920 roku. Mołotow odpowiedział, że władze sowieckie pamiętają o swoich zobowiązaniach wobec Litwy i że problem Wilna może być rozwiązany pomyślnie dla Litwy, ale trzeba z tym poczekać z powodu nadal toczonych walk. Oczywiście nie powiedział o głównej przyczynie zwłoki, którą było to, że zgodnie z paktem sowiecko-niemieckim z 23 sierpnia 1939 roku Litwa Kowieńska miała być zajęta przez Niemcy. Mołotow zrozumiał wówczas, że działanie Litwinów jest złamaniem ogłoszonej przez nich samych neutralności i przez to otwiera pole do nowej gry i weryfikacji ustaleń z Niemcami z 23 sierpnia 1939 roku. Inicjatywa Litwinów dawała wreszcie możliwość wciągnięcia Litwy w orbitę wpływów ZSRS, co de facto oznaczało przyszłą okupację jej terytorium przez Sowietów. W dniach 27-28 września 1939 roku z udziałem Joachima von Ribbentropa, Wiaczesława Mołotowa oraz samego Józefa Stalina została ustalona strefa wpływów w Europie Wschodniej między Niemcami i Związkiem Sowieckim. W ich wyniku los Litwy został na nowo przesądzony. Mołotow i Stalin otrzymali Litwę w zamian za odstąpienie Niemcom wschodniego Mazowsza z lewobrzeżną częścią Warszawy i Lubelszczyzny, a więc ziem zamieszkałych przez Polaków, co było nie na rękę Związkowi Sowieckiemu, rzekomo wyzwalającemu spod polskiej okupacji Białorusinów i Ukraińców.
Po dziesięciu dniach oczekiwania Litwini zostali zaproszeni na Kreml. 7 października 1939 roku do Moskwy przybyła litewska delegacja rządowa na czele z ministrem spraw zagranicznych J. Urbszysem. Po długich rozmowach z Litwinami Stalin postanowił sprezentować Litwie polskie Wilno i część Wileńszczyzny (tę najbardziej polską) za bazy wojska sowieckiego na Litwie (20 tys. żołnierzy; w rzeczywistości było ich znacznie więcej). "Siła tych baz przewyższała siłę maleńkiej armii litewskiej. Mogą więc w każdej chwili nie tylko odebrać "prezent" (Wilno), ale i zabrać całą Litwę, którą trzymają w garści" (S. Piasecki). 10 października został podpisały Traktat o przekazaniu Wilna Litwie i o pomocy wzajemnej między Związkiem Sowieckim i Litwą. Litwini nie mogli i nie chcieli odmówić tego daru. Wilno to spełnienie ich marzeń. Prezydent Smetona wyraził więc zgodę na sowieckie warunki. Litwini z wielką radością przyjmują polskie Wilno z rąk Stalina. Na ulicach Kowna radość. Litewskie gazety wypuszczają nadzwyczajne wydania. Piszą o "przełomie w dziejach narodu". Ulicami maszerują wielotysięczne demonstracje - wdzięczność dla Stalina deklaruje nawet prawica (Marek Sterlingow
"Wilno. Sześć razy z rąk do rąk" Gazeta.pl 18.10.2009). Ale jednocześnie bardziej trzeźwo myślące osoby (niestety, Litwini przeżarci do szpiku kości skrajnym nacjonalizmem nigdy nie mieli i nie mają polityków wielkiej klasy i wizji, jak słusznie zauważa Michał Wołłejko w Wilnotece.lt z 30.10.2014) zaczęły głośno i proroczo mówić: "Vilnius musy ir Lietuva rusy /Wilno dla Litwy, a Litwa dla Ruskich". Szef propagandy III Rzeszy, Joseph Goebbels od 1923 roku prowadził dziennik (29 tomów) i pod datą 12 października 1939 roku zanotował: "W zamian za rezygnację z suwerenności, Moskwa odstąpiła Litwie Wilno. Poczciwi Litwini przyjmują to jeszcze z wdzięcznością". Litwa podpisując z Moskwą traktat o przekazaniu jej Wilna brutalnie złamała swoją neutralność ogłoszoną przed wybuchem wojny. I to już podczas rozmowy Ladasa Natkevičiusa z Wiaczesławem Mołotowem odbytej 19 września 1939 roku, kiedy to Litwa wysunęła roszczenia terytorialne wobec, co wymaga podkreślenia, wciąż walczącej przeciw dwóm wrogom Polski. I nie pomogą prezentowane w historiografii litewskiej tezy, że Litwa w 1939 roku zachowała neutralność, bo to wierutne kłamstwo. Szkoda, że to kłamstwo akceptują niektórzy słabo wykształceni i mało inteligentni lub przekupni historycy polscy. Po drugie traktat sowiecko-litewski był sprzeczny z prawem międzynarodowym, gdyż tereny przyznane przez Moskwę Litwie stanowiły w świetle prawa międzynarodowego terytorium państwa polskiego, a okupant - Moskwa nie ma prawa rozporządzać okupowanymi terytoriami, czyli zmieniać granice okupowanego terytorium, a Litwa nie miała prawa ich przyjmować od okupanta. Litwa Kowieńska przejmując polskie Wilno od Stalina wzięła de facto wraz z Niemcami, Związkiem Sowieckim i Słowacją w IV rozbiorze Polski (pośredni udział). Pisarz historyczny Sławomir Koper w wywiadzie udzielonym internetowej gazecie wPolityce (12.10.2019) na pytanie: "Ilu było agresorów we wrześniu 1939 roku? Tylko Niemcy i Sowieci napadli na Polskę?" odpowiedział, że: "Do tego grona należy jeszcze zaliczyć Słowaków i Litwinów. Pierwsi wkroczyli razem z Wehrmachtem, a drudzy wzięli udział w rozbiorze Polski zajmując Wileńszczyznę" (ale w Polsce o tym głośno się nie mówi i stąd to pytanie do Sławomira Kopera). Polakożerczy odrodzony ponownie litewski Związek Wyzwolenia Wilna triumfował, a zaczadzony polakożerstwem deklarował: "Pragniemy bliskiego i przyjaznego sąsiedztwa z ZSRR" (M. Kosman). Życzenie ich spełniło się nawet ponad to czego chcieli. W latach 1940-1991 Litwa była częścią Związku Sowieckiego. I jak się okazało, przekazanie Litwie Wilna i części Wileńszczyzny było zwykłą "pożyczką". Pożyczką za którą słono zapłacili: zniewoleniem kraju na okres 50 lat oraz śmiercią i zsyłką chyba ponad 100 tysięcy Litwinów.
Rozmowa Ladasa Natkevičiusa z Wiaczesławem Mołotowem odbyta 19 września 1939 roku była źródłem późniejszej zgody suwerennych władz litewskich na utratę przez Litwę niepodległości, poprzez instalację wojskowych baz sowieckich na terytorium Litwy; dlatego oskarżanie dziś Moskwy za rzekomo bezprawną okupację Litwy jest niezgodne z prawdą, bo rząd litewski wyraził na nią zgodę w 1939 roku. A Michał Wołłejko stawia pytanie: Czy zatem nie stało się tak, że niepohamowana żądza posiadania Wilna przez kierownictwo państwa litewskiego pchnęła ich w "sowieckie łapy"? Zaryzykowałbym taką tezę. Należy więc postawić pytanie, co by się stało, gdyby faktycznie władze z Kowna trzymały się twardo ogłoszonej przez nich samych zasady neutralności. Z pewnością Niemcy wymogłyby na Litwie sojusz wojskowy i zwasalizowałyby Litwę. Dowodzą tego ich działania we wrześniu 1939 roku, w tym wskazany wyżej projekt umowy obronnej. Niemniej trudno wyobrazić sobie, że Litwa byłaby w pierwszych latach wojny okupowana przez III Rzeszę, a tym bardziej, by Niemcy dokonali wywózki i eksterminacji ludności, tak jak to uczynili Sowieci w czerwcu 1941 roku. I rzecz najważniejsza: nawet w wymuszonym sojuszu z III Rzeszą, upragnione Wilno stałoby się po trupie Polski własnością Litwinów. Czasem bywa tak, że dążenie do celu za wszelką cenę, powoduje, że wyłącza się racjonalne myślenie, pragmatyzm i zdrowy rozsądek. Przestaje obowiązywać kalkulacja zysków i strat. Posiadanie Wilna przez 7 miesięcy kosztowało, jak już wspomniałem, naród litewski ogromną cenę i do tego zupełnie nieadekwatną do zysku. Płynie z tej historii nauka. Nigdy nie wolno być talmudycznym i nigdy nie należy paktować - co należy podkreślić - z własnej woli z diabłem. Tym akurat w 1939 roku byli bolszewicy. Przed 75. laty, zarówno politycy, jak i społeczeństwo litewskie, w ogóle nie zdawali sobie sprawy z błędów, jakie popełnili. Niech świadczy o tym chociażby, dziś szokujący, fragment tekstu profesora Fabionisa Kemešisa zamieszczony 11 października 1939 roku na łamach gazety "Musy Vilnius" - organu Związku Wyzwolenia Wilna. Pisał on - "19 lat cierpieliśmy z powodu utraty Wilna, teraz je mamy! - pisał naukowiec - Nasz wschodni sąsiad - Wielka Rosja - po czasowym przejęciu z rąk okupanta naszej stolicy i kraju wileńskiego - zwrócił je nam. Czyż trzeba wyjaśniać, jak doniosły krok uczynił ZSRR? [...] Pragniemy bliskiego i przyjaznego sąsiedztwa z ZSRS".
Spełniał się sen mieszkańców Litwy Kowieńskiej o litewskim Wilnie. I nie miało to najmniejszego znaczenia, że 98-99% ówczesnych Litwinów nie miała nawet podczas zaboru rosyjskiego najmniejszego kontaktu z Wilnem - w ogóle tego miasta nie znała, nigdy nie widziała grodu nad Wilią na własne oczy. Czy to jednak było takie ważne? Czy miał dla nich jakiekolwiek znaczenie fakt, że Wilno było w istocie od kilkuset lat pod każdym względem miastem polskim - czwartym, po Warszawie, Krakowie i Lwowie najważniejszym miastem w dziejach Polski i narodu polskiego, zamieszkałym głównie przez tych okropnych, często znienawidzonych Polaków, obok których żyli Żydzi, Rosjanie i Białorusini i tylko maleńka garstka Litwinów? Tak, - o zgrozo! - Białorusinów było w Wilnie nawet więcej niż Litwinów i również śnili o tym, że to najpiękniejsze miasto północnej Europy będzie kiedyś stolicą ich państwa, że miasto nie ma przeszłości litewskiej. To wszystko było wtedy bez znaczenia. Ważne było tylko to, co dzieje się "tu i teraz", że Wilno jest litewskie. Vilnius musy - darła się wniebogłosy rozemocjonowana młodzież ze Związku Wyzwolenia Wilna. I nie tylko ona. W patriotyczno-efekciarskie tony bili poruszeni publicyści i politycy. I zgoła niewielu zdawało sobie sprawę z tego, że litewskie Wilno stało się początkiem końca niepodległości Litwy.
Chociaż układ sowiecko-litewski z 10 października 1939 roku nawiązywał do traktatu litewsko-sowieckiego z 12 lipca 1920 roku, to jednak nie przywracał granicy sowiecko-litewskiej przewidzianej tym traktatem. Moskwa uznała, że nie może przekazać Litwie ponad 20 000 km kw. obszaru z grubo ponad pół milionami mieszkańców, na którym w ogóle nie ma Litwinów. Przyznany Litwie obszar był prawie na całej długości wąskim pasem terytorium ciągnącym się 220 km, zaczynającym się na południu koło stacji kolejowej Orany i ciągnącym się wzdłuż dawnej granicy polsko-litewskiej aż do Turmontu przy dawnej granicy polsko-łotewskiej (Paweł Eberhatdt
"Polska granica wschodnia 1939-1945" Warszawa 1993). Kreml przekazał teraz Litwie obszar zaledwie 6 880 km kw. - większość powiatu wileńskiego, ok. połowę powiatu święciańskiego i małą część powiatu brasławskiego przy granicy z Łotwą, a więc 3-4 razy mniejszy od ustalonego w 1920 roku, na którym mieszkało 549 000 ludzi, w tym 321 700 Polaków, zaledwie 31 300 Litwinów, 107 600 Żydów i 75 200 Białorusinów (P. Łossowski, M. Kosman). Aby uspokoić nastroje antysowieckie wśród Litwinów za włączenie Litwy do Związku Sowieckiego w 1940 roku, Kreml w okresie sierpień-listopad tego roku przekazał Litwie dodatkowo 2 647 km kw. - dalszą część powiatu święciańskiego i małą część powiatu grodzieńskiego - tereny wokół miejscowości Druskieniki i Marcinkańce. Tak więc na przekazanym Litwie obszarze mieszkało 10 razy więcej Polaków niż Litwinów! Dlatego nawet sowiecki minister spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow w swoim expose na V Nadzwyczajnej Sesji Rady Najwyższej ZSRR z 31 października 1939 roku powiedział m.in.: "Związek Sowiecki poszedł na przekazanie miasta Wilna Republice Litewskiej nie dlatego, że dominuje w nim ludność litewska. Nie, w Wilnie większość stanowi ludność nie-litewska" ("Izwiestja" nr 253 (7023), Moskwa 1 XI 1939; "Biała Księga", Instytut Literacki, Paryż 1964, s. 136-137). Tym samym Związek Sowiecki udowodnił, że nie respektował prawo narodów do samostanowienia o własnym losie. Polacy w Wilnie mieli żyć pod okupacją litewską tylko dlatego, że takie było życzenie Stalina, no i oczywiście Litwinów.
Kiedy 10 października 1939 roku została upubliczniona treść traktatu litewsko-sowieckiego, czyli o tym, że Rosja przekazuje Litwie Wilno z częścią Wileńszczyzny, poseł polski w Kownie Franciszek Charwat 12 października złożył oficjalny protest rządu polskiego na litewsko-sowiecki zamach na integralność terytorialną Polski, czyli w tym wypadku przeciwko pogwałceniu przez Litwę suwerenności władzy Polski nad okupowaną Wileńszczyzną. Na protest ten rząd litewski odpowiedział dwa dni później, że nie uznaje Polski jako państwa i nowego rządu polskiego w Paryżu, ponieważ Polska, a powtarzał to za Hitlerem i Stalinem, jako państwo, przestała istnieć z dniem 18 września 1939 roku. - Odpowiedzi udzielił litewski minister spraw zagranicznych Juozas Urbsys, który odbierał Wilno od Stalina. Arogancki, bo pewny siebie i wiary, że przyszłość Litwy jest zabezpieczona, osiem miesięcy później przeżywał upadek państwa litewskiego, które Stalin przyłączył do Związku Sowieckiego. A on sam pojechał na koszt Stalina na zasłużony urlop w więzieniach sowieckich, w których przebywał przez 13 lat, o co sam się postarał.
Nastąpiło więc zerwanie przez Litwę stosunków dyplomatycznych z Polską i wyjazd z Kowna 16 października 1939 roku polskiego posła i attache wojskowego. Attache wojskowy w Kownie, płk Leon Mitkiewicz napisał w swoich
"Wspomnieniach kowieńskich": "W chwili opuszczenia Kowna nie zostały skierowane do nas żadne słowa pożegnania ze strony Litwinów. Nikt z litewskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych czy też z litewskiego sztabu Generalnego, nie uważał za potrzebne zjawić się w Poselstwie Polskim, aby zadość uczynić elementarnej kurtuazji dyplomatycznej". - Prostactwo i chamstwo litewskich polityków i dowódców z rodzin chłopskich, a przede wszystkim nienawiść do Polski i Polaków dały tu znać o sobie. Zresztą nie pierwszy i nieostatni raz.
Rząd polski złożył protest rządowi litewskiemu "przeciwko paktowi i objęciu przez rząd Litwy ziem polskich przekazanych przez ZSRR i nie należących do ZSRR". Minister Zaleski protest ten, poprzez ambasadorów, przesłał rządom państw sojuszniczych i neutralnych (Piotr Żaryń
"Polska - Litwa - Wilno" "Życie Warszawy" 26-27.10.1991).
Otumaniani przez lata antypolską propagandą o Wilnie Litwini byli pewni, że przekazane im przez Stalina miasto zostaje wyzwolone spod okrutnej polskiej okupacji, że mieszkańcami Wilna są spolonizowani Litwini tęskniący dniem i nocą za powrotem do "litewskiej macierzy" i do ukochanej litewskiej mowy (A. Kasperavitius
"Relituanizacja i "powrót do macierzy". Spojrzenie z Kowna na mieszkańców Wilna i Wileńszczyzny", w:
"Tematy polsko-litewskie" Olsztyn 1999). Jednak litewską administrację i przybywających do Wilna kolonistów litewskich już wkrótce miały spotkać w mieście niemiłe niespodzianki w postaci oporu ze strony polskich mieszkańców, którzy w 99 procentach nie czuli się w żadnym stopniu Litwinami, Litwę nie uważali za swą "macierz", a całkowicie im obcego języka litewskiego i litewskiej wiejskiej kultury wcale nie chcieli znać.
Mitkiewicz pisze, że po podpisaniu traktatu litewsko-sowieckiego w Kownie odbyła się masowa demonstracja radosnych ze szczęścia Litwinów. Przed Muzeum Wojskowym przemówił do tłumów gen. Vladas Negavicius, który "pozwolił sobie w tragicznej dla Polaków chwili, na słowa szyderstwa i ciężkiej obrazy narodu polskiego", że po upadku Polski "Polacy płaczliwie żebrzą o kawałek chleba, buty i kawałek dachu nad głową tu, na Litwie, jako uchodźcy". Także w gazetach litewskich, w tym także katolickich (!), "mnożyły się szyderstwa i kpiny z tragedii bratniego przez wieki narodu" polskiego (Marceli Kosman
"Orzeł i Pogoń" Toruń 1992). Niestety, również wielu Litwinów przyjęło z zadowoleniem także upadek państwa polskiego. Zygmunt Brzozowski wspomina: "Moi znajomi Litwini z Wiłkomierza, po przegranej przez Polskę wojnie, nie mogli odmówić sobie przyjemności, by z odcieniem pewnego szyderstwa w głosie nie zapytać: "No i co z waszym honorem. Zaledwie miesiąc potrafiliście stawiać opór wojskom niemieckim"". - Tymczasem Litwa Kowieńska nie potrafiła ani jednego dnia walczyć w obronie swej niepodległości. Kilka miesięcy po wypowiedzeniu tych podłych słów - 15 czerwca 1940 roku oddała ją Armii Czerwonej/Związkowi Sowieckiemu bez oddania chociażby jednego strzału! A niby tak cenili swoją niepodległość! Litwini pokazali swe prawdziwe - chamskie oblicze. Co to za chrześcijanin co cieszy się z czyjegoś nieszczęścia?! Oto do jakiego upadku moralnego doprowadził Litwinów nacjonalizm ich przywódców politycznych.
Należy zwrócić uwagę na fakt, że po przejęciu Wilna przez Litwinów od Stalina, ani prezydent Antanas Smetona, ani rząd litewski, ani wszystkie inne agendy rządu litewskiego na przeniosły się do Wilna, które w ich konstytucji było przecież stolicą Litwy. Chociaż w mieście litewski garnizon wojskowy liczył 7000 żołnierzy (ok. 25% stanu armii litewskiej) i było mrowie policjantów, bano się polskiego Wilna i prowokowania Polaków. Miasto tylko w konstytucji litewskiej było stolicą Litwy Kowieńskiej, a de facto polskim miastem znajdującym się pod okupacją litewską. Dopiero Sowieci uczynili z Wilna faktyczną stolicę Litwy - Sowieckiej Litwy. Także hitlerowskie władze okupacyjne (1941-44) umieścili swe urzędy dla Litwy nie w polskim Wilnie, a tylko w Kownie, gdzie wśród przyjaciół litewskich czuły się bezpieczniej.
Po ataku Związku Sowieckiego na Polskę 17 września 1939 roku chcąc uniknąć niewoli sowieckiej, granicę litewską przekroczyło około 13-15 tysięcy polskich żołnierzy (P. Łossowski, K. Buchowski) i około 20 tysięcy cywilnych uchodźców. Dla uchodźców wojskowych władze litewskie utworzyły szereg specjalnych obozów w Birsztynach, Birżach, Kalwarii (Suwalskiej), Kołotowie, Olicie, Połądze, Rakiszkach, Wojtkuszkach koło Wiłkomierza i w samym Wiłkomierzu. Bardzo wielu z tych internowanych żołnierzy udało się zbiec do wojska polskiego na Zachodzie - Francji i Anglii (Z. Brzozowski); pozostali (4,5 tysiąca w czerwcu 1940 r.) wpadli w łapy NKWD i zostali wywiezieni w głąb Rosji, gdzie wielu z nich zostało zamordowanych. W wielu polskich prolitewskich, czyli tendencyjnych artykułach i publikacjach czyta się o nadspodziewanie poprawnym ustosunkowaniu się Litwinów do polskich uchodźców. Okazuje się jednak, że odnoszenie się Litwinów do tych Polaków, szczególnie do cywilnych uchodźców nie zawsze było poprawne. Aż za często.
Otóż we wspomnieniach Stanisława Jankowskiego "Agatona" pt.
"Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie" (Warszawa 1980), w rozdziale "Litwa, ojczyzna nie moja" czytamy o tym, że oddział żołnierzy polskich, w którym znajdował się Jankowski, wieziony przez Litwinów do obozu jenieckiego w Połądze, został w Poniewieżu wrogo przyjęty przez miejscową ludność: "Otoczyli nas gestykulując i wykrzykując. Wygrażali nam pięściami. Ktoś rzucił kamieniem w nasz samochód... Wyratował nas z opresji dowódca szaulisów, zaalarmowany zbiegowiskiem na rynku. Przecisnął się do nas z kilku swoimi ludźmi. Coś tłumaczył, przekonywał. Gdy to nie poskutkowało, szaulisi zdjęli karabiny przewieszone przez plecy. Kamieniem nikt więcej nie rzucił, ale nienawistne okrzyki wtórowały nam, gdyśmy pod eskortą przejeżdżali przez wrogi szpaler". Także mój znajomy w Australii, p. Antoni Mackiewicz rodem z Litwy Kowieńskiej mówił mi, że kiedy polskich żołnierzy prowadzono do obozu w Wiłkomierzu, ludność litewska pluła na nich i wyzywała ich. Również senator Józef Godlewski, który znał język litewski, w swoich wspomnieniach pisze, że jak jechał autobusem w Kownie to jeden Litwin słysząc go mówiącego po polsku z drugim Polakiem obruszył się głośno, że "tym Polakom, wrogom, dają władze prawo pobytu, objadania i skrywania się przed wojną", a w Polpielanach, gdzie musiał się zameldować jako uchodźca polski, komendant miejscowej policji, nie wiedząc że zna litewski, krzyczał: "Licho nadało tu tych Polaków, co Wilno Litwie zabrali, kto ich tutaj wzywał i po co władze zezwalają im zaśmiecać Litwę".
Jeśli chodzi o cywilnych uchodźców polskich to, jak pisze Zygmunt Brzozowski, społeczeństwo litewskie w pierwszym okresie w stosunku do nich wykazywało dużo życzliwości i zrozumienia. Wyczuwało się wśród Litwinów (ale nie bezrozumnych i antypolskich polityków litewskich) niepokój o los samej Litwy. Tak było do momentu zajęcia Wilna przez Litwę. Od tej pory los cywilów polskich był nie do pozazdroszczenia. Władze litewskie bardzo niezadowolone z ich pobytu w Wilnie (najchętniej przekazali by ich w ręce sowieckie i niemieckie, co zresztą właściwie próbowali robić, co potwierdza Krzepkowski) mało im pomagały w ich trudnych warunkach bytowych. Gdyby nie pomoc amerykańskiej misji pomocy w Kownie i Czerwonego Krzyża, a przede wszystkim Polaków mieszkających na Litwie Kowieńskiej (B. Wierzbiański, Z. Brzozowski), to przymierali by z głodu i zimna. Natomiast Krzysztof Buchowski pisze o uchodźcach polskich, którzy znaleźli się na Litwie Kowieńskiej: "Władze i społeczeństwo litewskie w bardzo niejednorodny sposób reagowały na problem polskich uchodźców. Obok swoistej Shadenfreude (zadowolenia z czyjejś tragedii), bardzo często uciekinierzy doświadczali ze strony Litwinów odruchów współczucia i sympatii. Niemniej w kręgach nacjonalistycznej młodzieży oraz wśród nieprzejednanych działaczy narodowych bardzo niechętnie spoglądano na szeroko rozgałęzione kontakty uchodźców z miejscowymi Polakami. (Dlatego) Władze rozpoczęły akcję przenoszenia uchodźców na prowincję, przede wszystkim na tereny o najniższym odsetku polskiej ludności autochtonicznej" (
"Litwa wobec ludności polskiej od września 1939 do czerwca 1940 roku").
Na takich zawziętych wrogów Polski i Polaków wychowali Litwinów nacjonaliści i księża litewscy rządzący Litwą i Kościołem litewskim w latach 1918-40, którzy uważali siebie za chrześcijan!
Warto w tym miejscu także przypomnieć, że kiedy w 1990/91 roku Litwini pod przewodnictwem Sajudisu walczyli o niepodległą Litwę, skomleli i błagali polityków polskich, aby Polska, jako pierwsze państwo, uznało niepodległość Litwy, zapominając jak po łajdacku potraktowali Polskę i jej upadek oraz Polaków w 1939 roku (L. Mitkiewicz).
Zanim Litwini zajęli Wilno, miasto od 19 września do 28 października 1939 roku znajdowało się pod okupacją Czerwonej Armii, czyli pod władzą sowiecką w całym tego słowa znaczeniu. Oznaczała ona represje, egzekucje, pospolity rabunek i gwałty. Wraz z Armią Czerwoną przybyło Wilna NKWD, które aresztowało setki Polaków, głównie przedstawicieli polskiej administracji i elity oraz wojskowych. 25 września miały miejsce pierwsze areszty. Aresztowano tego dnia m.in. prezydenta miasta Wiktora Maleszewskiego, wiceprezydenta Kazimierza Grodzickiego, wicewojewodę wileńskiego Rakowskiego, prezesa Izby Kontroli Zenona Mikulskiego, dyrektora Dyrekcji Kolejowej Głazka i jego zastępcę Mazurowskiego, dyrektora Banku Rolnego Maculewicza, profesorów Uniwersytetu Wileńskiego Jakowickiego i Czarnockiego, senatora Abramowicza, znanych adwokatów Jamonta i Bagińskiego. Aresztowani zostali także bracia marszałka Józefa Piłsudskiego - Jan i Kazimierz. Wszystkie te osoby zostały wywiezione na Syberię. Od pierwszego dnia okupacji Wilna rozpoczęła się sowiecka grabież mienia prywatnego i publicznego. Sowieci wywozili z miasta dosłownie wszystko, poczynając od mienia PKP (np. ich liczący setki ton zapas węgla) do wyposażenia komunalnego (np. tramwajów, szyn a nawet zbiorników na wodę), a kończąc na wyposażeniu masowo rabowanych mieszkań, w tym eleganckich mebli z niektórych urzędów państwowych, wielu cennych przedmiotów i antyków z prywatnych kolekcji (Karol Liszewski
"Wojna polsko-sowiecka 1939" Londyn 1987;
"28 października 1939 r. - wkroczenie wojsk litewskich do Wilna. Część 1 - konflikt o Wilno, 1918-39" tysol.pl 29.10.2017). Dokonano także rabunku zasobów Archiwum Państwowego czy bibliotek (wywieźli m.in. ok 440 starodruków z XVI-XVIII w.). Na wschód zostało wywiezionych aż 17 wagonów towarowych samych archiwaliów
(Rok 1939 - rabunek archiwów wileńskich "Przegląd Wschodni" t. IV, z. 2 (14) 1997). Polski znany pisarz Sergiusz Piasecki w swej książce
"Człowiek przemieniony w wilka" (Londyn 1964) tak wspomina ówczesną sowiecką okupację Wilna: "Znałem Wilno i je lubiłem. Było schludne, pięknie położone i miało wiele pięknych świątyń i dużo zabytków historycznych". Lecz kiedy po tułaczce związanej z kampanią wrześniową zobaczył miasto okupowane przez władze sowieckie zobaczył to miast jakby wymarłe. Był zdumiony zmianą, "która zaszła w tak krótkim czasie. Sklepy przeważnie pozamykane. Ulice brudne, zaśmiecone. Ludzie na nich ponurzy, nieufni, marnie ubrani... W mieście drożyzna i brak produktów. Bolszewicy zdążyli w ciągu kilku tygodni wywieźć wszystkie zapasy żywności i towarów, które znaleźli w składach państwowych i prywatnych. Wywieziono nawet sprzęt z małych fabryk i kompletne urządzenie jedynej w Polsce fabryki aparatów radiowych "Elektryt", która zatrudniała dwa tysiące robotników i była dumą Wilna oraz założoną przed wojną fabrykę lniarską z podwileńskiej Nowej Wilejki wraz z jej dyrektorem Zapaśnikiem. Z olbrzymiego magazynu uniwersalnego "Braci Jabłkowskich" zabrano nie tylko wszystkie towary, lecz nawet drzwi obrotowe... Bolszewicy przekażą Litwie Wileńszczyznę, którą obrabowali doszczętnie...".
Po krótkim epizodzie okupacji sowieckiej w zachodniej części Wileńszczyzny z końcem października 1939 roku rozpoczął się okres okupacji litewskiej, która dla większości społeczeństwa litewskiego była długo oczekiwanym wyzwoleniem "ziem utraconych" spod "polskiej okupacji". Okres ten okazał się szczególnie brzemienny w skutkach, spowodował bowiem drastyczne pogłębienie się przepaści pomiędzy narodami polskim i litewskim. Przyczyną tego był ostry kurs antypolski wprowadzony przez władze litewskie na zajętym terenie. Po siedmiu i pół miesiącach władzy litewskiej, przede wszystkim na skutek dyskryminacyjnej polityki językowej, mieszkańcy Wileńszczyzny zaczęli zdecydowanie odwzajemniać wrogie uczucia, których doświadczyli ze strony przybyszów zza kordonu - z Litwy Kowieńskiej (Paweł Rokicki
"Glinciszki i Dubinki" IPN, Warszawa 2015).
27 października 1939 roku korpus ekspedycyjny wojsk litewskich, składający się z sił piechoty, kawalerii oraz czołgów, dowodzony przez gen. Vincasa Vitkauskasa, przekroczył dawną granicę z Polską. W asyście delegowanych oficerów Armii Czerwonej uroczyście przepiłowano szlabany graniczne i zniesiono wszystkie inne oznakowania państwowości polskiej, które zostały następnie spalone na stosach. Do Wilna wojska litewskie wkroczyły 28 października 1939 roku, a wkraczały w cieniu wojsk sowieckich zgrupowanych na centralnym placu miasta - placu Katedralnym. "Żołnierze z Pogonią na czapkach przekraczali rogatki miasta entuzjastycznie witani, jak donosiła później litewska prasa z Kowna, przez tłumy wiwatującej ludności. Władze litewskie zadbały należycie zarówno o "publikę", jak i entuzjazm (już wówczas ważny był pijar). Nim jeszcze dziarscy kawalerzyści z 3 pułku dragonów na swych rumakach oraz ich koledzy z piechoty defilowali po wileńskim bruku, do Wilna ściągnięto autobusami całe grupy młodzieży z Kowna, Wiłkomierza i innych miast tzw. Litwy Kowieńskiej. Wyposażeni w okolicznościowe transparenty, zbudowali bramy triumfalne i przy wsparciu garstki miejscowych wilnian pochodzenia litewskiego krzyczeli na widok żołnierzy - jak donosił jeden z korespondentów prasy kowieńskiej - aż do ochrypnięcia: valio (hurra) (Michał Wołłejko
"Vilnius musy ir Lietuva rusy" Wilnoteka.lt 30.10 2014). Tej propagandowej hucpie przypatrywali się polscy gapie bez entuzjazmu. Bo byli to przecież dla nich nowi okupanci. Chociaż był to uświęcony historyczny zwyczaj, nie witały Litwinów także dzwony licznych kościołów wileńskich (co rozwścieczyło Litwinów), bo były to kościoły polskie, a nowi władcy Wilna okupantami. Polskie Wilno płakało nad tym wydarzeniem. Jak wspomina znany dziennikarz warszawski, który przez wojnę znalazł się w Wilnie Mieczysław Krzepkowski, dzień ten był ponury i dżdżysty, a po ulewnym deszczu w nocy, urządzona następnego dnia defilada poprzedzona zawieszeniem sztandaru litewskiego na baszcie zamkowej (nazywanej dzisiaj Giedymina) odbyła się na placu Katedralnym pełnym kałuż i błota. Natomiast Józef Godlewski pisze: "Wojska litewskie, zresztą nieliczne, weszły do Wilna przy dźwiękach orkiestry i przedefilowały ulicami. Wilnianie poznali siodła naszej (polskiej) kawalerii, konie oraz przemalowane samochody (przejęte od żołnierzy polskich, którzy szukali schronienia na Litwie przed Armią Czerwoną), które teraz służyły nowym gospodarzom litewskim, dragonom pułku "Żelaznego Wilka"".
"Od tego czasu do aneksji Litwy przez ZSRS w czerwcu 1940 roku tereny te znajdowały się pod faktyczną okupacją litewską, bez wypowiedzenia wojny Państwu Polskiemu" (Maciej Orzeszko
"28 października 1939 r. - wkroczenie wojsk litewskich do Wilna. Część 1 - konflikt o Wilno, 1918-39" tysol.pl 29.10.2017).
Jeden ze świadków wejścia wojsk litewskich do Wilna - pisarz Sergiusz Piasecki tak wspomina ten dzień (28 X 1939): "NARESZCIE Litwini zajęli miasto. Ludność odetchnęła z ulgą. Ale nie była to radość. Uważano, że zło mniejsze zastąpiło zło duże. Przypuszczano jednak, że zacznie się normalne życie"
("Człowiek przemieniony w wilka" Londyn 1964).
Wilno stało się litewskie, ale tylko pod względem administracyjnym i to jedynie na szczeblu lokalnym. "Należy jednak zaznaczyć, że pomimo licznych zapowiedzi, rząd litewski nie przeniósł stolicy państwa (z Kowna) do Wilna. Przyczyn było wiele. Z jednej strony obawa przed komplikacjami na forum międzynarodowym, z drugiej strony niewielka liczba Litwinów w Wilnie utrudniała zorganizowanie administracji centralnej" (Paweł Eberhatdt
"Polska granica wschodnia 1939-1945" Warszawa 1993). Trzecim powodem równie ważkim było to, że dominująca w mieście ludność polska, która aż za dobrze wiedziała o prześladowaniu Polaków na Litwie Kowieńskiej, odrzucała litewską okupację Wilna. Bojąc się właśnie wrogiej reakcji ze strony Polaków, ściągnięto do miasta całą masę policjantów i wojska, a w wydanej w przeddzień zajęcia miasta jednodniówce "Witaj Litwo!" mającej na celu uspokojenie i ewentualne pozyskanie sobie Polaków, prezydent Litwy Antonas Smetona stwierdzał, że: "Litwa otrzymała Wilno w rezultacie długotrwałej przyjaźni, jaka łączy ją z Sowietami" oraz chcąc spacyfikować chociażby tylko częściowo wrogą postawę Polaków wobec Litwy i litewskiej okupacji Wilna zapewniał Polaków, że: "Przychodzimy bracia nie ciemiężyć, lecz kochać, nie burzyć, lecz budować. Przychodzimy, niosąc porządek i pracę. Przynosimy prawo i sprawiedliwość. Litwa jest ojczyzną nas wszystkich i my wszyscy jej synowie i córki mamy równe prawa i jednaką jej miłość i szacunek. Nie ma na Litwie zwyczaju prześladować za wiarę i mowę bądź przekonania poszczególnych ludzi" [ostatnie zdanie było oczywistą nieprawdę: w okresie międzywojennym w Republice Litewskiej prześladowano i wynaradawiano mieszających tam Polaków i przedstawicieli innych narodów] (litewski dziennik rządowy "Lietuvos Aidas" 27 października 1939 r.; Maciej Orzeszko
"28 października 1939 r. - wkroczenie wojsk litewskich do Wilna. Litewska okupacja Wileńszczyzny 1939-40" BlogRepublika.com 13 listopada 2015; Marceli Kosman "Orzeł i Pogoń" Warszawa 1992).
Jak kłamliwe były słowa Smetony, przekonali się Polacy - prawni panowie tej ziemi już w pierwszych dniach litewskiej okupacji. I nie zmieniły one tego faktu, że Wilno i Wileńszczyzna znalazły się pod okupacją litewską tak w świetle prawa międzynarodowego jak i przez fakt, że zdecydowana większość ludności Wilna i Wileńszczyzny, czyli Polscy nie myśleli z nią się pogodzić. Jak pisze badaczka i zarazem także świadek tamtych wydarzeń "miejscowa ludność polska od początku traktowała ówczesny stan rzeczy (okupację litewską - M.K.) jako krótkotrwały i przejściowy epizod. Wybiegając myślami ku ogólnym wynikom wojny, odnosiła się do Litwinów z nieskrywanym lekceważeniem" (S. Lewandowska
"Życie codzienne Wilna w latach II wojny światowej" Warszawa 1997).
Polacy protestując przeciwko tym razem litewskiej okupacji Wilna, już następnego dnia po zajęciu miasta, czyli 29 października wyszli na jego ulice. Doszło w mieście do pierwszej antylitewskiej manifestacji polskiej młodzieży. Interweniowała policja, byli pierwsi poszkodowani. Rozruchy powtarzały się przez kilka kolejnych dni. Do najpoważniejszych należała demonstracja z 31 października przeciwko okupacji litewskiej i kolaborantom sowieckim i litewskim pochodzenia litewskiego, podczas której obrażeń doznało ponad trzydzieści osób. Dopiero po kilku godzinach litewska policja przywróciła spokój w mieście, aresztowano wielu uczestników zajść. W następnych dniach napięcie wyraźnie wzrosło. 1 listopada Polacy zorganizowali patriotyczną manifestację na cmentarzu na Rossie przy płycie z sercem marszałka Piłsudskiego, w której wzięło udział 5-6 tysięcy osób. Tym razem podczas interwencji zginął litewski policjant. Natomiast 2 listopada w okolicach cmentarza zebrało się około 30 tysięcy demonstrantów wznoszących antylitewskie hasła. Tłum ruszył w kierunku centrum miasta z antylitewskimi okrzykami, żądając wolnej Polski, zdzierając litewskie flagi". Pod Ostrą Bramą demonstranci zostali spacyfikowani przez litewską policję konną - pobito całą masę demonstrantów i aresztowano kilkuset osób, w tym bardzo wielu uczniów ("Kultura" Nr 1/352 / 2/353, Paryż; A. Bubnys
"Stosunki polsko-litewskie podczas wojny" w: "Tematy polsko-litewskie" Olsztyn 1999). Jak pisze inny litewski badacz - A. Kasperavicius, "przedstawiciele władz i społeczeństwa Litwy ze zdziwieniem i rozgoryczeniem stwierdzili, że świadomych Litwinów na Wileńszczyźnie jest mniej niż obliczano". Dużo, dużo mniej niż głosiła propaganda litewska (np. że w Wilnie Litwini stanowią połowę ludności, podczas gdy było ich mniej niż 1% ludności!).
Pierwsze tygodnie okupacji litewskiej zaprzeczyły słowom prezydenta Smetony i według opinii Sergiusza Piaseckiego, mieszkającego wówczas w Wilnie, okazało się, że okupacja sowiecka była mimo wszystko mniejszym złem od okupacji litewskiej! Bowiem okazało się, jak pisze Piasecki, że "tylko trzy czwarte procentu ludności litewskiej (w Wilnie) oraz przyjeżdżający teraz z rdzennej Litwy wojskowi, urzędnicy, kupcy, studenci, są tubylcami, natomiast 99 procent są to obcokrajowcy - nawet jeśli tutaj się urodzili, a ich przodkowie żyli w Wilnie od stuleci...", którym nie przysługują żadne prawa, włącznie z prawem do pracy i chleba. Ludźmi skazanymi na powolną śmierć głodową (głodowało tysiące Polaków!), co popierał nawet litewski Kościół katolicki. Ani jeden ksiądz litewski nie ofiarował kromki chleba głodnym Polakom! W każdym bądź razie nie odnotowują tego żadne wspomnienia Polaków z Wilna i nikt inny o tym nie pisał. Przeciwnie, księża litewscy w Wilnie i na Wileńszczyźnie (wielu przybyło tu z Litwy Kowieńskiej, w tym prawie wszyscy księża w Wilnie) należeli do największych wrogów Polaków wśród Litwinów. Uważali, że Boskie przykazanie miłości bliźniego ich nie obowiązuje. Tacy to byli katolicy, tacy chrześcijanie!
Te fakty są najlepszym dowodem na to, że słowa litewskiego prezydenta Smetony do mieszkańców Wilna wypowiedziane 27 października 1939 roku to chyba najobrzydliwszy przykład zakłamanej nacjonalistyczno-rasistowsko-semifaszystowskiej propagandy litewskiej w jej historii. Jakże bliskiej z ducha i treści propagandzie sowieckiej (chociażby słowa hymnu sowieckiego:
"Chwała ci, ojczyzno/Tyś ziemia swobody/ludów przyjaźni ostojo i straż"). Bowiem niedługo potem przedstawicielom społeczności polskiej w Wilnie oficjalny przedstawiciel litewskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, pan Ceceta, brutalnie oświadczył, że Polacy w Wilnie mają do wyboru: przyjąć narodowość litewską oraz młodą i prężną ludową kulturę litewską zamiast (trzymać się) starej i obcej kultury szlacheckiej, albo uznać się za obcych mieszkańców Litwy na prawach międzynarodowego statusu narodowych mniejszości (Kazimierz Okulicz
"Ostatnie słowo oskarżonego" "Kultura" Nr 4 1976, Paryż). Było to zgodne ze stanowiskiem rządu i nacjonalistów litewskich oraz litewskiego Kościoła katolickiego! (M. Orzeszko), którzy postulowali brutalną rozprawę z Polakami, a w szczególności z polską inteligencją i duchowieństwem, w których widziano głównych wrogów państwa litewskiego. Największy litewski dziennik wydawany w Kownie "Lietuvos Aidas" z 10 stycznia 1940 roku pisał, że "sprawa polska jest wielobarwna i skomplikowana. Trudne i niekoniecznie potrzebne jest pospieszne jej ujmowanie i szersze rozpatrywanie". Wyraźnie dawano zatem do zrozumienia, iż w żadnym wypadku nadal nie można liczyć na jakąkolwiek pozytywną ofertę w stosunku do Polaków. Czyli należy ich dalej prześladować i wynaradawiać, aby zmusić ich do stania się Litwinami. W litewskiej opinii publicznej w sprawie stosunku do "świadomych Polaków"... na Wileńszczyźnie ton nadawały wypowiedzi takie, jak głos profesora (Uniwersytetu w Kownie) Vaclovasa Biržiški, który apelował do władzy o "zdjęcie białych rękawiczek, póki nie jest jeszcze za późno". Inny publicysta przekonywał, że "na sfanatyzowanych panach polskich wywiera wrażenie tylko twarda postawa". Z kolei znany poeta i dramaturg litewski Balys Sruoga, ukrywający się pod pseudonimem J. Plieninis wydał w Wilnie na początku 1940 roku broszurę zatytułowaną
"Na rozdrożu. Odezwa Litwina do Polaków", ostrzegł Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie, aby nie poszli w ślady Polaków na Litwie Kowieńskiej (ok. 200 tys.), którzy wzorem Polaków w zaborze rosyjskim unikali i unikają z małymi wyjątkami wszelkiej współpracy, nawet gospodarczej, ze sferami litewskim, grożąc, że to nic dobrego im nie da oraz przedstawiał litewską wykładnię dziejów stosunków polsko-litewskich, chcąc poprzeć twierdzenie nacjonalistów litewskich, że Polacy na Litwie i Wileńszczyźnie to spolonizowani Litwini, którzy powinni powrócić na łono narodu litewskiego, ostrzegając, że Litwini nie pozwolą nadal uprawiać pod żadnym pozorem wynaradawiania członków swego narodu. Wspierał tym samym walkę ze szkołami polskimi i z polskim obliczem Wilna i Wileńszczyzny. Ci sami "intelektualiści" litewscy po likwidacji getta wileńskiego w 1943 roku sugerowali Niemcom osadzenie w nim Polaków wileńskich i wykończenie ich tak jak zostali zamordowani Żydzi".
Oficjalne zadania litewskiej polityki wobec polskiej ludności Wileńszczyzny określił wreszcie sam prezydent Antanas Smetona w przemówieniu na zjeździe Związku Szaulisów 2 marca 1940 roku: "Na Wileńszczyźnie mieszka wiele osób uznających siebie za "tutejszych", mówiących zarówno w języku litewskim, jak i nielitewskim, które jeszcze się nie określiły pod względem narodowości, chociaż bez wątpienia są pochodzenia litewskiego. Byłoby zbrodnią wobec swego narodu, gdybyśmy ich nie pobudzili, gdybyśmy uśpionych zostawili na pastwę losu... Rzeczą najważniejszą jest wzbudzić w człowieku świadomość narodową, w następstwie tego odrodzi się w nim chęć poznania języka, którego używali jego rodzice i pradziadkowie" ("Lietuvos Aidas" z 4 marca 1940). Krzysztof Buchowski pisze: "Generalnie w kręgach władzy dominował optymizm co do możliwości odwrócenia na Wileńszczyźnie procesu polonizacji. Miało się to dokonać w ciągu kilkunastu najbliższych lat". Jak czas pokazał, było to tylko pobożne życzenie nacjonalistów litewskich. Od 1939 roku minęło 85 lat, a polskość w Wilnie i na Wileńszczyźnie mimo nieustannego i przez dziesięciolecia brutalnego prześladowania i lituanizowania Polaków jest tam ciągle bardzo silna i żywotna. W dzisiejszym Wilnie mieszka 85 tys. Polaków, a na Wileńszczyźnie dalszych 100 tys. - cały rejon solecznicki jest w ok. 80% etnicznie polski.
Tak więc, jak pisze Krzysztof Buchowski: w rządzie litewskim "zwyciężyła koncepcja lansowana przez radykalne kręgi narodowców, sprowadzająca się do przeprowadzenia jak najszybszej lituanizacji Wileńszczyzny wszystkimi dostępnymi sposobami.
Pierwszym pełnomocnikiem rządu litewskiego w Wilnie został Antanas Merkys, dotychczasowy gubernator Kowna. Od listopada 1939 roku przystąpiono zatem do zacierania administracyjnej i etnicznej odrębności Wileńszczyzny, posługując się często metodami wcześniej stosowanymi wobec polskiej mniejszości na terenie Republiki Litewskiej. Już w tymże miesiącu wymieniono administrację polską na litewską. Przysłani z Kowna urzędnicy na początku w rozmowie używali języka polskiego (ciągle znanego przez wiele tysięcy Litwinów), ale wkrótce udawali, że nie rozumieją naszego języka (Aleksander Kropiwnicki
"Obok Litwinów" "Tygodnik Solidarność" 20.9.1991). Wkrótce Merkysa, który został premierem, zastąpił zażarty Polakożerca Kazys Bizauskas, zwolennik jak najostrzejszego kursu wobec Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Rozpoczął on brutalną walkę z Polakami i z polskością w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Z antypolską polityką litewskich władz Wilna szła w parze brutalność funkcjonariuszy litewskiej policji oraz wroga postawa wielu przeciętnych Litwinów, przybyszów-kolonistów z Litwy Kowieńskiej, przejawiająca się np. spontaniczną agresją, szczególnie ze strony przybywającej do Wilna litewskiej młodzieży. W życiu codziennym miasta pojawiło się nowe zjawisko wieczornych napadów na mówiących po polsku przechodniów. Nierzadko kończyły się one ciężkimi obrażeniami u ofiar (M. Korejwo
"Moje ścieżki partyzanckie" Bydgoszcz 1995). Już w listopadzie 1939 roku attaché wojskowy Polski w Kownie do połowy października 1939 roku Leon Mitkiewicz pisał: "Litwini prowadzą, jak wynika z raportów otrzymywanych już w Paryżu (pod koniec 1939 r.), skrajnie eksterminacyjną, szowinistyczną politykę względem Polaków na terenie zajętych przez nich obszarów Rzeczypospolitej na Wileńszczyźnie i w samym Wilnie, licząc się z tym, że zakończenie wojny obecnej pozostawi te obszary pod ich władzą. Nie chcę wdawać się w tej chwili w szczegółowe rejestrowanie faktów, ilustrujących postępowanie władz litewskich w "oddanych" im przez Moskwę Wilnie i Wileńszczyźnie, w stosunku do ludności polskiej. Ale można już teraz niezbicie stwierdzić, że polityka tych władz nie przynosi im zaszczytu i nie przyczynia się do pomniejszenia urazów powstałych wzajemnie pomiędzy sąsiadującymi ze sobą narodami - litewskim i polskim".
Zbrojnym ramieniem okupanta litewskiego było skierowane do Wilna i na Wileńszczyznę mrowie policjantów i wojska, których celem było nie tyle stać na straży porządku prawnego w mieście, co terroryzowanie Polaków i tłumienie w zarodku ich buntu albo manifestacji. Wszyscy świadkowie okupacji litewskiej Wilna w latach 1939-40 wspominają, że od pierwszego dnia okupacji litewscy policjanci używali brutalnej przemocy nad wyraz często i równie często bez powodu. Np. M. Krzepkowski w swoich wspomnieniach z tego okresu pisze, że policjanci bili brutalnie Polaków przy pierwszej lepszej okazji lub nawet bez niej. W Wilnie z błogosławieństwem władz i policji panoszyły się litewskie bojówki, które atakowały ludzi mówiących po polsku. Wiosną 1940 roku litewskie władze próbowały wprowadzić litewski język do wileńskich kościołów, co spowodowało kolejną falę zamieszek i starć z policją, prowokowanych często przez grupki litewskiej młodzieży. Np. w kościele św. Kazimierza 5 maja 1940 roku policja litewska przerwała mszę św. i pałowała Polaków śpiewających polskie pieśni religijne. Myśląc, że to ksiądz polski, policja litewska pobiła także sekretarza nuncjatury watykańskiej w Kownie mons. Vito Peroni, który uczestniczył w tej mszy. W połowie maja w tajemniczych okolicznościach został zamordowany policjant. Władze odpowiedziały masakrą wielu Polaków i zmasowanymi aresztowaniami. W mieście doszło do kolejnych starć litewskiej młodzieży z Polakami z tragicznymi skutkami dla polskiej młodzieży. Policja litewska zachowywała się podobnie brutalnie jak niemieckie gestapo i gorzej niż sowieckie NKWD, bo ono raczej nie okazywało brutalności w miejscach publicznych. A dla policji litewskiej nawet kościoły nie stanowiły przeszkody, aby pałować w nich Polaków, nie wyłączając kobiet i dzieci.
Nie należy się więc dziwić, że Wilnianie nienawidzili okupantów litewskich - litewską administrację i policję, okazując im pełną pogardę. "Wileńska ulica niechęcią obdarzała zwłaszcza litewskich policjantów i urzędników przysyłanych na nowe posady z głębi Litwy lub z Kłajpedy, utraconej wcześniej na rzecz Niemców. Policjantów natychmiast przezwano mianem "kałakutasów", od litewskiego
kalakutas - indyk, w ten sposób żartując z egzotycznego dla miejscowych munduru. Dzięki grze słownej (kutas w języku polskim) ośmieszano policjantów, w ten przewrotny sposób także oswajano strach przed nimi" (K. Buchowski).
Elementem polsko-litewskiej konfrontacji było zorganizowanie jej, a następnie działalność polskiego podziemia niepodległościowego na Wileńszczyźnie, szczególnie w Wilnie, którego zwalczaniem zajmowała się Litewska Policja Bezpieczeństwa - siepacze nad siepaczami (później współpracowali z gestapo). Spośród kilkudziesięciu organizacji podziemnych z początkiem 1940 roku na pierwszy plan wysunęło się lokalne dowództwo Służby Zwycięstwu Polski - Związku Walki Zbrojnej, podporządkowane legalnym władzom Rzeczypospolitej Polskiej przebywającym na uchodźstwie - wówczas we Francji. Na komendanta Związku Walki Zbrojnej w Wilnie mianowany został pułkownik dyplomowany piechoty Wojska Polskiego Jan Franciszek Gaładyk. Stanowiska nie objął, gdyż 11 listopada 1939 roku został aresztowany na przejściu granicznym litewsko-białoruskim przez władze radzieckie. W grudniu tego roku wyznaczony został na stanowisko komendanta Okręgu Wilno Związku Walki Zbrojnej pułkownik Nikodem Sulik-Sarnowski, który w konspiracji działał pod pseudonimami "Ładyna", "Jodko", "Jod", "Karol", "Sarnowski". Rozpoczął on scalanie oddolnie zawiązanych grup konspiracyjnych w Wilnie. Litwini dowiedzieli się o tej działalności w połowie stycznia 1940 roku. Litewskie służby bezpieczeństwa podjęły natychmiast nim walkę, co przyniosło rezultaty w postaci fali aresztowań i dalszego wzrostu napięcia. Litewska gazeta "XX Amžius" z 15 stycznia 1940 roku wzorem bolszewickiej prasy pisała i ostrzegała bez najmniejszego wstydu i to ponoć w imieniu wszystkich Litwinów: "Wydaje się nam, że zrobiliby oni [tj. Polacy] najlepiej, gdyby sami doprowadzali do porządku każdego dywersanta, gdziekolwiek by się taki ukazał, albo by go oddawali władzom bezpieczeństwa. Bo jeżeli by ktoś miał ucierpieć z powodu tej antylitewskiej dywersji, to będzie to przede wszystkim mniejszość polska...". Tę samą pogróżkę powtórzył oficjalny "Lietuvos Aidas" z 30 stycznia 1940 roku, który zabierając głos w tej sprawie zapowiadał określone posunięcia (represje) ze strony władzy przeciwko wszystkim, gdyż "nie sposób rozróżnić lojalnych od nielojalnych", czyli zapowiedział zbiorowe represje, które zaczęto stosowano. Litwinom nie udało się zniszczyć polskiego podziemia, a bunt Polaków rósł w siłę. 15 maja 1940 roku z inspiracji polskiego podziemia w Wilnie odbyła się wielotysięczna pokojowa demonstracja. Jak wspomina jeden z uczestników: na chodnikach głównych ulic zaczęła się milcząca defilada tłumu mężczyzn gotowych na wszystko. Ostrzeżenie dowództwa konspiracji było wyraźne - bez burd, bez awantur, bez zakłócania spokoju - prezentacja siły" (P. Łossowski). Chodziło o pokazanie okupantowi litewskiemu polskiej siły w Wilnie.
Tymczasem korespondencje litewskiej prasy z Wilna były do końca 1939 roku entuzjastyczne i zasypiające społeczeństwo litewskie kłamliwymi informacjami o tym z jaką radością mieszkańcy Wilna przyjmują litewskie panowanie w mieście: "Tysiące osób rozpoczęło naukę języka litewskiego!". O osobach, które mówią po polsku, a nie znają litewskiego, pisze się: "Litwini, którzy zapomnieli swojego ojczystego języka" (Marek Sterlingow
"Wilno. Sześć razy z rąk do rąk" Gazeta.pl 18.10.2009).
"Podbój" polskiej Wileńszczyzny rozpoczynał się niemal od podstaw. Jednak w przeciwieństwie do prześladowania Polaków na Litwie Kowieńskiej, w której obronie i którą wspierał rząd polski, władze litewskie w walce z Polakami i polskością w Wilnie i na Wileńszczyźnie nie musiały się liczyć z ewentualnym przeciwdziałaniem zniszczonego przez Hitlera i Stalina państwa polskiego, dlatego zamiast polityki małych kroków w roku 1940 mogły dokonywać ruchów rozstrzygających. Toteż zaraz po objęciu władzy w Wilnie litewskie władze rozpoczęły stosowanie polityki faktów dokonanych.
Pierwszą decyzją Kazysa Bizauskasa była zmiana nazw dzielnic i ulic na litewskie, przy czym miała ona charakter totalny, co było postulatem litewskiego Ruchu Narodowego. Zniknęli wszyscy dotychczasowi patroni, nie tylko - co było jeszcze zrozumiałe - tacy jak Józef Piłsudski czy Lucjan Żeligowski, ale też np. Adam Mickiewicz. Litwini w swoim zapale zmieniali nawet nazwy funkcjonujące od Średniowiecza (tak znali historię miasta!). Wszystkie godła polskie nocami zostały zbite, zerwane lub zamalowane, nie oszczędzono historycznego Orła Polskiego na Ostrej Bramie. Następnie nakazano usunięcia wszystkich polskich napisów i szyldów z przestrzeni publicznej. Jednocześnie w Wilnie, w którym tylko 1-1,5% jego mieszkańców znało język litewski, okupanci litewscy uczynili go jedynym oficjalnym językiem - wszystkie rozmowy z urzędnikami musiały być prowadzone po litewsku, a podania i papierkowe rzeczy musiały być pisane po litewsku. Był to prawdziwy koszmar dla tubylczej ludności - Polaków i Żydów (ponad 95% ludności miasta); ciekawe jakby czuli się Litwini, gdyby dzisiaj dostali się pod panowanie chińskie i Chińczycy wprowadzili od jutra język chiński jako JEDYNY oficjalny język?! Litwini o tym w swym szowinistycznym zaślepieniu nie myśleli. Jak prawdziwi sadyści cieszyli się, że mogą dokuczać Polakom. "Pod rygorem pozbawienia pracy języka litewskiego musieli uczyć się także Wilnianie "z dziada pradziada", a więc "spolonizowani", nawet ci wykonujący chociażby zawód dorożkarza. Tylko w lutym 1940 roku w kursach dla dorosłych uczestniczyło 11 tysięcy osób" (K. Buchowski).
Oczywiście, Litwini od razu przystąpili także do przymusowego lituanizowania polskich nazwisk.
Niezrażony narastającym buntem Polaków, rząd litewski i ich namiestnik w Wilnie realizowali wytrwale oraz brutalnie i aż do końca panowania "przybłędów z Kowna" (czerwiec 1940) swoją totalną walkę z Polakami w Wilnie i na Wileńszczyźnie i z polskością tej ziemi.
I tak np. niepowodzeniem zakończyła się też próba stworzenia legalnej polskiej reprezentacji. Powołany na początku listopada 1939 roku Komitet Polski pod kierownictwem Bronisława Krzyżanowskiego nie został uznany przez władze litewskie (M. Orzeszko), jak również żadna inna organizacja polska nie została zalegalizowana. Tolerowane były jedynie, ale bez zalegalizowania: Komitet Polski, Polska Sekcja Pomocy przy Litewskim Czerwonym Krzyżu i Komitet Uchodźców także działający przy Litewskim Czerwonym Krzyżu; do tych dwu ostatnich instytucji w sposób oficjalny przydzielono przedstawiciela wywiadu litewskiego. Jednocześnie Litwini wprowadzili system konfidentów, a przy ich pomocy zakładali tajne "polskie" organizacje, aby zapełnić więzienia Polakami (setki działaczy polskich trafiło do więzień), a gdy nie było dostatecznych podstaw do oskarżenia, wysyłano wybrane osoby bez sądu, administracyjne. Do robót przymusowych. Polacy musieli działać konspiracyjnie. Hrabia Michał Tyszkiewicz był w Wilnie w latach 1939-40 tajnym delegatem rządu polskiego w Londynie. Wszystkie polskie centrale gospodarcze zostały przymusowo zlikwidowane, a cały ich majątek bez żadnej podstawy prawnej został przejęty przez odpowiednie centrale litewskie, które już później starały się pozawierać niezwykle niekorzystne umowy likwidacyjne. Majątek nieruchomy i inwentarz instytucji i organizacji posiadających centrale poza terenem okupacji litewskiej, pomimo posiadania rejentalnych plenipotencji w Wilnie, został zajęty przez władze litewskie (np. Związek Osadników, Wileńskie Towarzystwo Organizacji i Kółek Rolniczych itp.). Majątek organizacji lokalnych zabrano przez rozwiązanie organizacji, np. Towarzystwa Lniarskiego czy Zakładów Lniarskich "Vilenta" w Nowej Wilejce. Władze litewskie nie uznawały plenipotencji i zabrały poważniejsze obiekty prywatne, np. przetwórnię mięsną w Nowej Wilejce oraz wszystkie spółdzielnie polskie z wyjątkiem kilku mleczarni. Litwini ograbili Polaków na wiele setek milionów złotych (Meldunek ppłk. Nikodema Sulika do gen. Kazimierza Sosnkowskiego w Londynie o sytuacji Polaków na terenie okupowanym przez Litwę
"Armia Krajowa w dokumentach 1939-1945. Tom I wrzesień 1939 - czerwiec 1941" Ossolineum, 1990 Wrocław).
Litwini od razu uderzyli brutalnie w polską oświatę i naukę. W drugiej połowie listopada 1939 roku w pozostałych gimnazjach i szkołach zawodowych Litwini wymienili dyrektorów i nauczycieli na litewskich; dyrektorzy od razu zwolnili z pracy połowę polskich nauczycieli. W sumie w Wilnie ze szkół powszechnych i średnich zwolniono 60%, a na prowincji 70% polskich nauczycieli. W tym samym czasie gazety w Kownie protestowały przeciwko kierowaniu do Wilna osób znających język polski: "Tacy już tam są. I niech uczą się litewskiego". Zmieniono program nauczania, wprowadzając do niego język litewski, a także intensywną naukę historii w wersji litewskiej i geografii Litwy. Byłoby to jeszcze zapewne do wytrzymania, ale obok tego pojawiło się szereg akcentów zdecydowanie antypolskich, jak demonstracyjne niszczenie godeł, portretów m.in. marszałka Piłsudskiego czy znieważanie flag polskich. Zachowanie co poniektórych nadgorliwych nauczycieli oburzały nawet samych Litwinów, a co dopiero polskich uczniów i ich rodzin. Pod koniec listopada uczniowie gimnazjalni zawiązali konspiracyjny Związek Młodych Polaków, którego kierownikiem został Jan Mackiewicz. 3 grudzień 1939 roku uczennice żeńskiego Gimnazjum im. Elizy Orzeszkowej ogłosiły trzydniowy strajk szkolny. Wkrótce dołączyli do nich koledzy z innych szkół. Kilka tysięcy uczniów utworzyło pochód, który przeszedł ulicami miasta, domagając się zachowania polskiego charakteru szkół. Demonstracja została jednak brutalnie spacyfikowana przez wezwaną na miejsce litewską policję: zamykają kilkuset uczniów. Kilkudziesięciu uczestników marszu przetrzymywano w areszcie aż do wiosny 1940 roku, do więzienia trafili też członkowie ich rodzin. Władze litewskie się nie patyczkują, zamykają kilka gimnazjów i wykorzystują strajk do usunięcia ze szkół pozostałych polskich nauczycieli" (M. Orzeszko, Marek Sterlingow). 15 grudnia 1939 roku zamknięto Uniwersytet Stefana Batorego (USB), wyrzucając na bruk wszystkie osoby w nim zatrudnione oraz eksmitowano profesorów i innych pracowników uczelni z mieszkań służbowych oraz studentów z burs. Wielu studentów USB zostało zesłanych na przymusowe osiedlenie na Żmudź - do Żagor. "Nie pomogły listy protestacyjne podpisane przez cała intelektualną śmietankę miasta. I w tym przypadku Litwini pozwolili sobie na drwiny z Polaków: po zamknięciu Uniwersytetu Stefana Batorego gazeta "Lietuvos Aidas" zamieściła szyderczą informację: "Po zamknięciu Uniwersytetu Stefana Batorego część studentów wyjeżdża na prowincję w poszukiwaniu pracy i chleba. Ale inni pozostają w Wilnie i, jak zdarza się słyszeć, zajmują się sprzedażą "Kuriera Wileńskiego" (JT
"Jak likwidowano Uniwersytet Wileński" "Forum Polskie" 1992). "Zniszczenie Wszechnicy Batorowej było czynem haniebnym. Zlikwidowany został bardzo ważny ośrodek nauki i kultury, który promieniował na całe kresy północno-wschodnie" (P. Łossowski). A Sergiusz Piasecki dodaje: "Zagarnęli Uniwersytet i właściwie likwidują, bo zamierzają otworzyć tylko dwa wydziały (z braku naukowców i wykładowców - M.K.). Wykłady będą w języku litewskim, który zna garstka Litwinów wileńskich... (i pytał siebie): Dlaczego mały naród, który był związany z Polską tradycją historyczną, wspólnymi zwycięstwami i klęskami, teraz, gdy Polska była zniszczona przez dwóch zaborców, dobrowolnie do nich dołączył i starał się zrujnować to, co ocalało i z czego sam mógł korzystać?".
Do końca 1939 roku bez pracy znalazło się aż 81 tysięcy ludzi, a proces zwalniania Polaków trwał aż do upadku Litwy Kowieńskiej w czerwcu 1940 roku. Stracili pracę i nigdzie nie mogli dostać innej pracy. Głód zaglądnął w oczy tysiącom rodzin polskich. W ogóle podczas całej okupacji litewskiej Wilna w mieście panował głód i brak wszystkiego - dosłownie wszystkiego (np. tylko w kilku sklepach można było kupić mięso i nabiał) i wszystkiego brakowało (M. Krzepkowski), gdyż Litwa była za małym, a przede wszystkim za biednym krajem i tym samym nie potrafiła zarządzać sprawnie tak wielkim miastem (dużo większym od jej stolicy - Kowna). Zresztą zagłodzenie i pauperyzacja Polaków było celem polityki litewskiej. A przecież skazywanie ludzi na powolną śmierć głodową jest po prostu zbrodnią ludobójstwa! Dodatkowym dowodem na to jest to, że zastosowano złodziejski oficjalny kurs wymiany polskich złotych na litewskie lity - 1 lit = 5 zł (M. Krzepkowski), podczas gdy do wojny w 1939 roku 1 zł był wart 2,5 lita, czyli płacono uchodźcom 20 razy mniej niż była wartość złotego. Skromną, bo potrzeby były wielkie, pomoc charytatywną udzielał wówczas jeszcze polski Kościół katolicki. Tymczasem w szeregu publikacjach polskich pisze się, że sklepy w okupowanym przez Litwinów Wilnie były bardzo dobrze zaopatrzone w żywność, łącząc to z rzekomą zamożnością Litwy (de facto kraj był bardzo biedny - obok Albanii najbiedniejszy kraj w Europie). Jakoś dziwnie ich autorzy nie łączą to z tym, że tej żywności nie miał kto kupować, bo Litwinów, którzy mieli pieniądze ciągle było mało oraz z tym, że wybuch wojny wstrzymał eksport żywności litewskiej do Wielkiej Brytanii (główny odbiorca), stąd upychano ją, gdzie się dało w samej Litwie.
W lutym 1940 roku pod pretekstem konieczności oszczędzania papieru uderzono w polską prasę.
Władze litewskie w Wilnie uderzyły brutalną pięścią także w teatry polskie w Wilnie. Najpierw studenci uniwersytetu kowieńskiego wywoływanymi burdami zrywali polskie przedstawienia w Teatrze Polskim na Pohulance, zbudowanym ze składek polskich mieszkańców Wilna, po czym żądali zwrotu pieniędzy za bilety, gdyż przedstawienia się nie odbywały. Kiedy przeciwko temu barbarzyństwu zaprotestowali niektórzy literaci litewscy z prezesem Krewe-Mickiewiciusem, to większość prasy litewskiej zaatakowała ich, a jedno z pism napisało: "Oto jak nisko upadły pewne nasze wielkości" (Z.Sz. Brzozowski). Potem teatr zdemolowali, a na koniec władze litewskie zarządziły, że ma on zostać teatrem litewskim z dniem 1 lipca 1940 roku.
Na początku 1940 roku władze litewskie przystąpiły do zadania Polakom w Wilnie i na Wileńszczyźnie największego ciosu. Wyznaczyły 15 kwietnia 1940 roku jako nieprzekraczalny termin przedstawienia zaświadczeń o obywatelstwie, po tym czasie wszyscy uznani za cudzoziemców mieli automatycznie stracić pracę. Co więcej, rząd Litwy rozważał masowe deportacje uchodźców wojennych do ZSRR i Generalnego Gubernatorstwa, jednak w wyniku protestu ambasad brytyjskiej i francuskiej wycofał się z tego pomysłu. Ostatecznie interwencje międzynarodowe, protesty oraz groźba strajku generalnego w Wilnie spowodowały, że termin składania zaświadczeń przesunięto na 1 sierpnia. Obywatelstwo litewskie otrzymało zaledwie 12 000 osób (co jest najlepszym dowodem na to, że Litwini stanowili tylko garstkę mieszkańców Wilna). Ze 150 tysięcy Polaków uczyniono bezpaństwowców, a to oznaczało, że Polak jako cudzoziemiec nie mógł być ani posiadaczem jakiegokolwiek warsztatu lub nieruchomości, ani pracować bez zezwolenia odpowiednich władz litewskich. Zajęcie Litwy przez ZSRR w czerwcu 1940 roku spowodowało, że sprawa ta przestała mieć jakiekolwiek znaczenie (M. Orzeszko).
Roman Korab-Żebryk i Krzysztof Buchowski uzupełniają tę wypowiedź: "Na początku grudnia (1939) weszła w życie ustawa o obywatelstwie, uchwalona specjalnie dla Wileńszczyzny. Według tej ustawy obywatelstwo litewskie przysługiwało tym, którzy w dniu 6 sierpnia 1920 roku, mieszkając na terytorium obecnej Litwy, mieli ukończone osiemnaście lat i którzy zamieszkiwali tam również 27 października 1939 roku. Obywatelsko przyjęło dobrowolnie ok. 12 tys. ludzi - głównie Żydzi i miejscowi Litwini. Litwini byli wstrząśnięci tak małym odzewem mieszkańców Wilna i Wileńszczyzny na ich i według nich wspaniałą propozycję, które potwierdzało dodatkowo, że w Wilnie i na Wileńszczyźnie jest bardzo mało Litwinów i ludzi chcących zostać Litwinami. Dlatego z postanowienia władz wielu mieszkańców Wileńszczyzny, w tym internowanych wcześniej polskich żołnierzy, otrzymało litewskie obywatelstwo automatycznie decyzją administracyjną, bez pytania zainteresowanych o zgodę. Kto nie spełniał ustawy o obywatelskie litewskim i innych rygorystycznych warunków ustawy, albo kogo Litwini nie "uszczęśliwili" swoim obywatelstwem, stawał się "obcokrajowcem", człowiekiem pozbawionym praw. Musiał ubiegać się o prawo pobytu, miał ograniczoną swobodę poruszania się po kraju. Ludność zaliczona do tej kategorii nie miała prawa do pracy najemnej, z wyjątkiem pracy na roli, nie wolno jej było należeć do jakichkolwiek organizacji społecznych, a nawet dyskutować w miejscach publicznych. Okazało się, że wielu mieszkańców Wilna osiadłych w nim od pokoleń, nie mówiąc o tych, którzy przybyli do niego w okresie międzywojennym, zostało zaliczonych do kategorii "obcokrajowców". Według obliczeń litewskich władz administracyjnych w Wilnie zamieszkiwało około 150 000 obcokrajowców (głównie Polacy i część polskich Żydów)... nie licząc uchodźców wojennych. Zaczęły się zwolnienia z pracy Polaków nie uprawnionych do litewskiego obywatelstwa. Do maja 1940 roku zwolniono ponad 4000 nauczycieli, kolejarzy i pracowników administracyjnych". W części Wileńszczyzny przyznanej Litwie, Litwini namawiali chłopów polskich do przyjęcia obywatelstwa litewskiego, a przy wystawianiu paszportu nagminnie usiłowano przerabiać na modłę litewską wpisywane nazwiska (Roman Korab-Żebryk, Lublin 1991).
Prawie wszystkie antypolskie akcje w Wilnie prowadzili - jak ich nazywano w mieście - "przybłędy z Kowna", których osiedliło się podczas jego litewskiej okupacji ponad 5000 osób (byli to głównie urzędnicy, policjanci i studenci). Poza tym w niedziele przywożono autobusami z Kowna do Wilna wiele setek młodzieży litewskiej do bicia Polaków w kościołach i na ulicach.
W PRL (do końca lat 80. XX w.) historia prześladowania Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie przez Litwinów był tematem tabu. Litwa była republika sowiecką - częścią Związku Sowieckiego (ZSRR) i nie wypadało pisać krytycznie o jakimkolwiek narodzie zamieszkujący ten "komunistyczny raj". Inaczej było na emigracji. Tu Polacy pochodzący z Wilna i Wileńszczyzny, którzy po wojnie znaleźli się na Zachodzie, mieli możliwość pisania prawdy i pisali o tragedii jaka spotkała ich na tym terenie Polski z rąk okupantów litewskich w latach 1939-40. Oto trójgłos polsko-litewski w tej sprawie.
Kiedy w londyńskich "Wiadomościach" (nr 989) w 1965 roku w artykule pt.
"Jadwiga płaci alimenta" Michał K. Pawlikowski z własnej autopsji pisał o tragedii Polaków w Wilnie podczas litewskiej okupacji miasta w 1939-40 roku, nazywając nacjonalizm litewski "hydrą szowinizmu", który szedł z dołów i miał wszystkie wady ruchów oddolnych, czyli mówiąc językiem zrozumiałym, był mocno wiejskim chamstwem zaprawiony (90% Litwinów żyło na wsi - w zacofanych pod każdym względem wioskach). Tacy ludzie przysłani do Wilna z Kowna jako nowi jego administratorzy swym zachowaniem uczynili z miasta "chamską stolicę Litwy". Odpowiedziała mu Wincenta Łozorajtis, żona litewskiego ministra spraw zagranicznych w latach 1934-38 ("Wiadomości nr 1022, 31.10.1965) pisząc bezczelnie: "Ale najwięcej p. Pawlikowskiego drażniło, że ci policjanci litewscy, w swej stolicy i nie znając innego języka, zwracali się do wszystkich wyłącznie w języku litewskim. Tak jak policjant w Warszawie zwracałby się do wszystkich w języku polskim". Ta litewska nacjonalistka-Polakożerczyni zignorowała fakt, że Warszawa była stolicą Polski i z pewnością prawie wszyscy jej mieszkańcy znali bardzo dobrze lub względnie dobrze język polski. Natomiast w Wilnie 98-99% jego mieszkańców nie znało języka litewskiego. I takie miasto oraz miasto bez litewskiego prezydenta, rządu i Sejmu, którzy przebywali w faktycznej stolicy Litwy - Kownie, ośmieliła się nazwać stolicą Litwy.
Odpowiadając na obronę zachowania się Litwinów w polskim Wilnie w r. 1939-40 przez Wincentę Łozorajtis zabrał głos w tychże "Wiadomościach" (6.3.1966) również Tadeusz Kiersnowski, członek działającego wówczas w Wilnie Komitetu Polskiego, który poparł wywody Pawlikowskiego pisząc: "...uwagi p. Pawlikowskiego dotyczyły okresu okupacji Wilna w r. 1939/1940, a więc przede wszystkim zachowania się władz litewskich, które z łaski bolszewików objęły rządy w Wilnie w październiku 1939. Niestety, okres ten stanowi ponurą kartę w stosunkach polsko-litewskich. Nie wszyscy bowiem zdają sobie sprawę, że na 208 000 mieszkańców Wilna Litwini stanowili tylko 0,81% ludności i język litewski w ogóle nie był znany. Pomimo to został on wprowadzony nazajutrz po objęciu władzy jako jedyny język urzędowy. Wszystkie napisy, odezwy, plakaty i t.p. były w języku, którego nikt nie rozumiał. Życie już tylko z tego powodu stało się nieznośne, nie można było nic w urzędach załatwić, a nawet kupić znaczka na poczcie, bez pomocy tłumacza. Następnie przyszła przymusowa paszportyzacja ludności. Wymyślono wówczas nowy termin "przychodźca", oznaczający w odróżnieniu od autentycznych uchodźców wojennych osobę, która nie mogła udowodnić, że urodziła się na Litwie, lub na skrawku Wileńszczyzny wykrojonym przez bolszewików dookoła miasta. Autentyczni autochtoni, osiadli tam z dziada pradziada, jeżeli w metryce jako miejsce urodzenia mieli np. (będące w pobliżu Wilna, ale po stronie bolszewickiej) Bianiakonie lub Oszmianę, uznawani byli za "przychodźców", a więc ludzi pozbawionych prawa do pracy lub wykonywania zawodu. Łączyła się z tym gwałtowna litwinizacja nazwisk; dodawano każdemu końcówkę "as" lub "is" a w miarę możności zupełnie nazwisko przekręcano przez tłumaczenie źródłosłowu. Tak np. Wróblewski otrzymywał paszport (dowód osobisty) na "Żwirblis", Zajączkowski na "Kiszkis", Stoma zaś przełożony sylabami zrobił się "Szymtaturis". Żadne protesty nie pomagały. Prawie co niedziela przywożono autobusami z Kowna szaulisów, którzy do krwi bili w kościołach ludzi śpiewających zwyczajowo po nabożeństwie "Boże coś Polskę". Nb. przy tej okazji w kościele św. Kazimierza przy ul. Wielkiej dotkliwie pobito księdza, autentycznego Włocha, który z ramienia nuncjusza papieskiego przyjechał do Wilna by naocznie przekonać się jak pod okupacją litewską wygląda tolerancja religijna. Te i temu podobne autentyczne fakty doprowadzają do wniosku, że istotnie to nie był już szowinizm, to raczej był wręcz zoologiczny nacjonalizm".
Historyk polski Paweł Rokicki opisując zachowanie się Litwinów w Wilnie i na Wileńszczyźnie konkluduje: "Działania władz (litewskich) stwarzały wrażenie pośpiesznej kolonizacji podbitego, wrogiego terenu. Intensywna polityka depolonizacji i lituanizacji była przede wszystkim przedłużeniem dotychczasowej antypolskiej linii politycznej prowadzonej w przedwojennej Republice Litewskiej. Tak jak zepchnięto na margines Polaków w Kownie, tak obecnie w ekspresowym tempie starano się dokonać tego samego w Wilnie"
("Glinciszki i Dubinki" IPN, Warszawa 2015).
Jak na ironię, już w obliczu śmiertelnego zagrożenia utratą niepodległości kraju, jednym z ostatnich suwerennych posunięć litewski rząd zdecydował się w ostatnim dniu niepodległej Litwy (!) zadać jeszcze jeden cios Polakom - na definitywną likwidację polskich gimnazjów i szkół początkowych na Kowieńszczyźnie. 14 czerwca 1940 roku minister oświaty nakazał zamknięcie dwóch (z trzech istniejących) gimnazjów oraz likwidację wszystkich ośmiu szkół początkowych. Jako uzasadnienie podano notoryczne nieprzestrzeganie prawa, co potwierdzał fakt, iż na przykład w gimnazjach naukę pobierają ciągle uczniowie zapisani w paszportach jako Litwini (byli to Polacy, którym w paszporcie wbrew ich protestom napisano "narodowość litewska") (K. Buchowski).
W zawziętej walce z polskością Wilna i Wileńszczyzny Litwini nie zauważyli czy raczej jak bezmyślne dzieciaki ignorowali grożącego ich państwu już od maja 1940 roku śmiertelnego niebezpieczeństwa. Następnego dnia po wydaniu decyzji o likwidacji polskich szkół na Kowieńszczyźnie przez litewskiego ministra oświaty - 15 czerwca 1940 roku Litwa Kowieńska przestała istnieć. Została de facto wcielona do Związku Sowieckiego (formalnie 3-go sierpnia). Wilnianie mówili, że diabli ją wzięli. I wierzyli, że to samo spotka ponowne panowanie sowieckie w Wilnie i na Wileńszczyźnie.
Marny los spotkał a la carskiego prześladowcę Polaków w Wilnie i na Wileńszczyznę - od 21 listopada 1939 r. do 15 czerwca 1940 roku ministra pełnomocnego dla okupowanych polskich terenów Kazysa Bizauskasa. Na wiadomość o zajmowaniu Wilna przez Armię Czerwoną 15 czerwca 1939 roku uciekł z miasta nie do stolicy Kowna - do swoich kolegów z rządu, ale na swoje gospodarstwo rolne w Żyrnajai koło Pobojska, w pow. wiłkomierskim. Kilka dni później wytropiło go NKWD i przewiozło do więzienia w Kownie, w którym przesłuchiwało i więziło wielu dygnitarzy Litwy Kowieńskiej, a 26 czerwca 1941 roku rozstrzelało w Bigoszowie na Białorusi, a zwłoki pochowano w jakiej jamie. Przykre jest to, że na dzisiejszej Litwie odsłania się temu ciemiężcy Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie tablice pamiątkowe (litewska Wikipedia).
***
Panowanie litewskich nacjonalistów i pseudokatolików w Wilnie i na przyznanej im części Wileńszczyzny, było tak potwornie dokuczliwe, że Polacy, którzy pamiętali sowieckie brutalne panowanie w Wilnie od 19 września do 27 października 1939 roku, odetchnęli z ulgą na przyłączenie Litwy do Związku Sowieckiego. Polscy autorzy wspomnień z tamtych dni piszą, że pierwsze dni istnienia Litewskiej Republiki Radzieckiej przyniosły swobody dla wyraźnie uciskanych od kilku miesięcy Polaków. Mogli na ulicach bezpiecznie rozmawiać w swoim języku, który odzyskał również swoje prawa w szkole, po dłuższej przerwie wznowił działalność teatr polski, Polaków przyjmowano do pracy, co dało chleb wielu dotychczas głodującym rodzinom. Tadeusz Łopalewski konstatuje: "dla Polaków na Wileńszczyźnie powiał przyjaźniejszy wiatr" (M. Kosman).
Znany pisarz litewski, minister oświaty w nowym sowieckim rządzie litewskim Liudas Gira w teatrze wileńskim 11 lipca 1940 roku przepraszał w języku polskim Polaków za swych rodaków - nacjonalistów i faszystów, będących często w sutannach, mówiąc: "...dobrze pamiętacie to urąganie się z waszej mowy i polskiej kultury w urzędach nacjonalistycznej Litwy, to przymusowe narzucanie wam języka litewskiego, który stawał się wam prawie znienawidzony... Czytając wyrzuty w oczach moich polskich przyjaciół, znajomych i nieznajomych, nie mogłem im nic na to odpowiedzieć i czułem sam, iż rzeczywiście i ja sam, mimo mej woli, przy takim stanie rzeczy jestem okupantem. Ale dzisiaj już nie czuję się nim, czuję się między wami jako wolny z wolnymi, jako równy z równymi" ("Gazeta Codzienna" nr 185, Wilno, 14.7.1940).
Litwin - i to znany Litwin przyznał, że Litwa-Litwini okupowali Wilno w okresie od 28 października 1939 roku do 15 czerwca 1940 roku (okupowali Wilno w latach 1940-44 także komuniści litewscy/Związek Sowiecki i Niemcy, a do 1994 roku ponownie komuniści litewscy/Związek Sowiecki i w ostatnich 3 latach ponownie nacjonaliści litewscy). Okupowali i przy tym łamali wszelkie umowy międzynarodowe dotyczące okupacji. Zachowywali się na polskiej ziemi nie tylko jak okupanci, ale okupanci wyzuci zupełnie z człowieczeństwa.
Bolszewicy-ateiści niekiedy okazywali się być lepsi dla Polaków na Wileńszczyźnie od litewskich "katolików"!
© Marian KałuskiWersja do druku