Wtorek 11 Lutego 2025r. - 42 dz. roku, Imieniny: Bernadetty, Marii, Olgierda
| Strona główna | | Mapa serwisu
dodano: 13.12.24 - 11:51
Czytano: [233]
Dział: W kręgu wydarzeń
Podwójna rocznica
Bardzo dobrze pamiętam ten dzień, choć minęło już 42 lata. Niedzielny mroźny poranek i kilkuletni wówczas synek włączający o 9-ej rano czarno-bały telewizor, a po chwili, zirytowany niepowodzeniem zaalarmował, że telewizor znów się zepsuł, prosił żeby coś zrobić, bo na ekranie zamiast Teleranka syczy tzw. kasza. Jak się chwilę później okazało, o północy Wojciech Jaruzelski ogłosił stan wojenny na terenie całego kraju i ?truł? przez wiele dni w telewizji w kółko to samo, że anarchia, że to konieczność, że powstała Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, nawoływał do spokoju i porzucenia złej "Solidarności". Tak zaczęła się wojna Jaruzelskiego z Polskim Narodem, który poczuł już przez ostatnie 15 miesięcy na własnej skórze jak smakuje wolność i powoli wyzwalał się z komunistycznego uścisku.
Po latach jakże często padały takie opinie od przemądrzałych publicystów i polityków, że można było to wszystko przewidzieć i że można było do takiej sytuacji jakoś się wcześniej przygotować. Choć byłem wówczas raczkującym działaczem NSZZ "Solidarność", dobrze pamiętam, że rzadko w moim zakładzie mówiło się o ewentualnym siłowym ataku władzy na obywateli w takiej właśnie konfiguracji. Częściej mówiło się raczej o ewentualnej "pomocy braterskiej" naszych sąsiadów, chociaż i ten wątek raczej był podnoszony częściej w formie żartów. Czuliśmy się wolni, całą gębą wolni. Dziś oceniam, że zbyt naiwni i niedoinformowani.
Pamiętam, że pierwszą moją reakcją, w ten niedzielny poranek było wyjście na ulicę i szukanie potwierdzenia zasłyszanej z radia informacji. Wielkie obwieszczenia z wytłuszczonym tytułem, porozlepiane na przystankach autobusowych oraz "scot" stojący w poprzek skrzyżowania, wystarczyły, żebym uwierzył, że stało się coś złego. Świeży śnieg skrzypiał pod butami, przenikliwe zimno wciskało się w nieosłonięte części ciała. Szybki powrót do domu i dyskusja, co dalej.
Nazajutrz, w poniedziałek trzeba było iść do pracy, po drodze sceny jak z filmu grozy, czołgi i patrole na ulicach, rewizje, kontrole dokumentów, żołnierze w polskich mundurach, milicja, charakterystyczni cywile, koksowniki. W zakładzie masówki i zapowiedź strajku, nikt nie przystępuje do pracy. Najgorsze było to, że nie mieliśmy żadnych informacji z centrali i nieobecność większości działaczy, organizujemy się więc sami. Po południu przyjeżdża ekipa wojskowych (i tu mogę się mylić, nie pamiętam czy było to w poniedziałek czy we wtorek), jakiś oficer tłumaczy, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy, że natychmiast musimy przystąpić do pracy, że jesteśmy zakładem zmilitaryzowanym itd. Długo trwało to przekonywanie, że nie mamy żadnych szans, straszono sankcjami i więzieniem, ale o ile dobrze pamiętam, nie było wówczas jeszcze żadnej agresji z ich strony. Część załogi była zdeterminowana, żeby jednak podjąć strajk, podczas wychodzenia z zakładu trwały gorące dyskusje, w końcu jedni poszli do domów, część udała się w nieznane mi miejsce.
Kolejny dzień nie był jeszcze wyjaśniony, niby trwał strajk, ale generalnie przystąpiono do pracy. To był duży zakład, wiele budynków, po dwóch stronach głównej arterii, praktycznie na każdym wydziale była inna sytuacja. Z każdym dniem jednak, powoli sytuacja pozornie się normalizowała. Działalność związkowa została przeniesiona do podziemia, wszystko funkcjonowało "normalnie", przy każdej wypłacie zrzucaliśmy się po 100 zł na działalność związkową. Przeprowadzaliśmy akcje malowania haseł, umawialiśmy się na nielegalne demonstracje w centrum Warszawy, kolportowaliśmy ulotki, prasę związkową. Im więcej czasu upływało, tym lepiej to wszystko działało. Pamiętam taki drobiazg, kiedy na moim stanowisku pracy przez wiele miesięcy przyklejona była kolorowa wlepka "Solidarność", ciągle miałem wizyty różnych karbowych i ich polecenia o natychmiastowym jej zdrapaniu. Ociągałem się jak długo mogłem, ciągle wymyślałem jakieś trudności, aż w końcu pofatygował się ktoś z samej góry. Przykryłem ten napis szmatą i znów jakiś czas miałem spokój. Z perspektywy czasu sądzę, że szefostwo i kadra na dole udawali, że nie widzą co się dzieje. Taka "sielanka" trwała chyba do 13-go, tylko nie pamiętam maja albo sierpnia, kiedy to na apel podziemnej "Solidarności" w samo południe przerwaliśmy pracę na 15 minut. Zaczęły się restrykcje, zwolniono dyscyplinarnie kilka osób, działaczy związkowych, tych najbardziej aktywnych. Wtedy to właśnie musiałem wraz z kolegami przejąć wszystkie czynności podziemnego działania na wydziale. Zbieraliśmy składki, wypłacaliśmy zasiłki na urodzenie dziecka, zgony członków rodziny związkowców itp., zbieraliśmy również pieniądze dla zwolnionych z pracy kolegów. Część zebranych pieniędzy oddawałem "wyżej", regularnie kolportowałem prasę i ulotki. Wykonywaliśmy pieczątki, wlepki na klej. W domu, wraz z ojcem, mozolnie przepisywaliśmy przez fioletową kalkę treści odezwy, wojenną poezję, pieśni itd.
Trwało to kilka lat, aż w końcu zaczęły się przesłuchania. Dwa razy wzywano mnie przez kadry do komórki SB, która była umiejscowiona w biurowcu, by przesłuchać w sprawie działalności w zakazanej organizacji: NSZZ "Solidarność", za co groziło 3 lata pozbawienia wolności. Cały czas wszystkiemu zaprzeczałem, grożono mi aresztem, wykorzystywano sprawy rodzinne, miałem dwóch synów w wieku 6 i 2 lat, grożono mi, że jak się nie przyznam, więcej ich nie zobaczę. Trochę się bałem, że mnie wywiozą gdzieś na "białe niedźwiedzie". Zaryzykowałem, nie przyznałem się. Straszyli, że mają świadków, którzy widzieli jak dostarczam prasę podziemną innym, że wiedzą o wszystkim, brakuje im tylko parę szczegółów. Szybko zorientowałem się, że tylko domyślają się, mając niekompletne informacje. Domagałem się ukazania tych świadków, nie pokazali. Na jakiś czas dali mi spokój. Trzeba było wtedy bardziej uważać.
Ojciec miał rewizję w domu, podrzucili mu gazetki, zabrali na dołek do Pałacu Mostowskich, kilka dni przesiedział, mnie się jakoś udało, skończyło się na groźbach, powrót z pracy do domu trwał trochę dłużej niż przed wojną, trzeba było zmieniać trasę dla bezpieczeństwa i pochodzić wokół domu przed wejściem. Kontaktu z żoną nie było. A telefon?, owszem był, publiczny... na klatce, przy wejściu do windy. Takie to były czasy.
Ciężko się żyło, prawie wszystko było na kartki, wiele artykułów trzeba było zdobywać, szczególnie dla dzieci. Papierosy dostawaliśmy w wielkich paczkach foliowych, były to odrzuty z produkcji. Do zakładu przywożono śledzie, jajka, konserwy, kakao. Niektóre, te bardziej deficytowe artykuły były losowane. Pod koniec lat 80-tych, ogólnie było już zniechęcenie, panował marazm. Można powiedzieć, że nastąpiło wypalenie, za długo to trwało. A później? To już wiadomo, debata Wałęsa - Miodowicz, Magdalenka, "Okrągły stół" i zgniły układ, który trwał aż do 2015 roku. Przez dwie kadencje w latach 90-tych byłem szefem NSZZ "Solidarność" na wydziale. Zakładu nie udało się uratować, 5 tys. ludzi poszło na bruk, dziś mieści się tam wielkie centrum handlowe, Galeria Mokotów.
.........................................................
Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!
Nowy ambasador USA w Warszawie
Na polskim rynku politycznym jest zdeklarowanym zwolennikiem PiS i prezydenta Andrzeja Dudy. Wypowiadał się też publicznie o nadchodzących wyborach prezydenckich w Polsce jednoznacznie stojąc po...
09.02.25 - 22:24 | Czytaj więcej
11 Lutego 1929 roku
Papież Pius XI i premier Włoch Benito Mussolini podpisali traktaty laterańskie. Powstało państwo-miasto Watykan
11 Lutego roku
Światowy Dzień Chorego