Dodano: 04.11.20 - 23:25 | Dział: Zakamarki historii

TYLKO PRAWDA SIĘ LICZY




(Moje rozważania na temat Birczy jej okolic, którą „wymazano” z tablicy na Grobie Nieznanego Żołnierza)

Tak już jest na tym świecie, że wszyscy chętnie wracamy do przeszłości. Wspominamy czasy, kiedy byliśmy dziećmi i razem z braćmi, siostrami i małymi przyjaciółmi z sąsiedztwa pędziliśmy wspaniałe życie u boku naszych rodziców i dziadków. Pamiętamy historie, które nam, przy okazji świątecznych spotkań chętnie opowiadali. I mówimy, że tamte dziecięce, tamte młodzieńcze lata, to był najpiękniejszy, najszczęśliwszy okres naszego życia – to był naprawdę beztroski, wspaniały czas. Jesteśmy o tym przekonani, bo wszystko, co młode, jest radosne, jest piękne i bajeczne, przepełnione nieopisaną nadzieją i – wypływającą tylko z naszego istnienia – wiarą w przyszłość, której nic nie może zakłócić i złamać.
Otaczająca nas rodzina, daje nam poczucie bezpieczeństwa, wiarę w siebie i tą siłę, tą energię, z której będziemy czerpać przez całe życie. Rodzina najszybciej i najbardziej kształtuje naszą osobowość; wpaja nam wiarę w Boga, zasady moralne i etyczne, i budzi w nas świadomość narodową…
Więc jesteśmy jak drzewa, które nasiąkły sokami tej, a nie innej, ziemi. Wprawdzie później, w dorosłym życiu, możemy samodzielnie się poruszać, zmieniać miejsca zamieszkania, jeździć po całym świecie, ale to, co otrzymaliśmy w młodości, co – jak powiadają – wyssaliśmy z mlekiem matki, pozostaje w naszych sercach na zawsze. I nie tylko w naszych, bo tą wiarę, tą nadzieję i miłość, i tą prawdę o świecie przekazujemy naszym dzieciom, a oni następnym pokoleniom.
Dlatego tak ważne jest, aby w naszej przestrzeni nie było miejsca na kłamstwa, fałszowanie historii, nie było niedomówień i tak zwanych białych plam, które niektórzy chcą zapisać wyzutymi z prawdy słowami.
Ja miałem szczęście. Pamiętam mojego dziadka Franciszka, który był żołnierzem w kampanii wrześniowej 1939 roku. Przy okazji każdego rodzinnego spotkania dziadek śpiewał patriotyczne, wojskowe piosenki i opowiadał nam – dzieciom o przedwojennej Polsce, o wojnie z Niemcami i Sowietami, o bitwie pod Kutnem, o niewoli niemieckiej i swojej drodze do domu. Ale najwięcej miejsca w jego opowieściach zajmowały historie związane z ludobójczą działalnością – w naszym rejonie, w gminie Bircza, na pograniczu Pogórza Przemyskiego i Bieszczad – ukraińskich nacjonalistów z band UPA.
Ponieważ był człowiekiem niewykształconym, chłopem, opowiadał tylko to, co sam przeżył i widział na własne oczy. Dzięki niemu oraz moim rodzicom, którzy już żyli w tamtym czasie, zawsze wiedziałem, jak było i nigdy nie miałem żadnych wątpliwości – kto jest zbrodniarzem, a kto ofiarą.
Moi rodzice nie mieli prawdziwego dzieciństwa, szybko zabrała im je wojna, głód i przede wszystkim te piekielne, czerwone noce, gdy na horyzoncie przez kilka lat paliły się domy i całe wsie, a ludzie byli zabijani. I trzeba było przebudować swój świat. Bo okazało się, że nie tylko Niemiec, nie tylko Sowiet może być wrogiem, ale także znajomy z sąsiedniej wsi, ze szkolnej ławy, z którym, przed wojną, żyło się dobrze, w przyjaźni można powiedzieć. B o przyszli obcy ludzie, wyszkoleni przez niemiecki faszyzm, przesiąknięci ideologią zbrodni i mordu, tak zwani banderowcy. Po cichu wkradli się do spokojnych wsi i powiedzieli, że Polacy i Ukraińcy nie mogą już żyć, jak dotychczas, razem; że Lachów trzeba wymordować; że oni już tak zrobili na Wołyniu i w innych rejonach przedwojennej, wschodniej Polski. Bo jak wymordują Lachów, to zostaną sami Ukraińcy i to będzie ich kraj.
Tak też zaczęli robić. I trzeba było na każde uderzenie gongu samoobrony pilnującej wsi, zrywać się ze snu i chronić głowy w najgłębszych, zarośniętych tarniną jarach, zaroślach, w zbożu i specjalnie przygotowanych ziemnych kryjówkach. Ale i to nie pomogło. Mojej rodzinie, chociaż nie wszystkim jej członkom, udało się przeżyć, bo razem z innymi uciekli za San, przez Nienadową, Babice do Przemyśla, aby później wrócić i na zgliszczach ojcowizn zacząć życie od początku. Nie wszyscy jednak mieli tyle szczęścia. A i u tych, którzy przeżyli, pozostał na całe życie – czający się w głębi serca, każdego dnia, aż do śmierci – przemożny strach. Strach, który przekazali swoim potomkom, który nigdy nie odszedł, tylko przyczaił się gdzieś w głębi zranionych dusz, jak oślizły gad, wypierany codziennie do mrocznej podświadomości i nadal tam trwa, ale na każde wspomnienie o banderowcach, o UPA, wyskakuje z ukrycia i bije w gong, biję na trwogę… Bo te dwa słowa: banderowiec i UPA, u ludzi, którzy przeżyli tamte lata na terenie Birczy i okolic, oraz ich dzieci, kojarzą się tylko z piekłem na ziemi, ze zbrodnią i ludobójstwem dokonanym na Polakach, Żydach, ale także na Ukraińcach, którzy – w tamtych czasach – mieli odwagę być uczciwymi ludźmi.
Dzięki dziadkom, ojcu i matce, oczami wyobraźni, widziałem, jak dwa razy została napadnięta i spalona rodzinna wieś moich rodziców – Huta Brzuska wchodząca w skład parafii Bircza. Znałem nazwiska ludzi, którzy zostali zamordowani przez banderowców z UPA. Słyszałem o napadach na Birczę i inne pobliskie wsie. Wiedziałem jakie banderowcy stosowali barbarzyńskie metody zabijania. Potrafiłem sobie nawet wyobrazić tego młodego Ukraińca z Brzuski, który – podpalając dom mojej matki w Hucie Brzuskiej – z jakiegoś powodu (może zrobiło mu się żal kolegi, z którym jeszcze w czasie niemieckiej okupacji wypasał konie na jednej górze, grzał się przy wspólnym ognisku i chodził na wiejskie zabawy) krzyczał do jej starszego brata:
- Bronek, Bronek! Wtikaj, bo pałytsa!
I tego, który w przysiółku Uronów, przybił bagnetem do drzewa niejakiego Majchra, niezbyt dobrze ukrytego w sadzie śliwkowym, gdy oświetliły go płomienie palonej zagrody. I tego skrytobójcę, niejakiego „Zastrzelim”, który trochę wcześniej, podając się za żołnierza AK, mając już na sumieniu osiemnastu zamordowanych Polaków przybył go Huty Brzuskiej z kolejnym zleceniem zabójstwa…
I oczyma wyobraźni widziałem – tak, jak mój drugi dziadek ze strony matki, który, ratując życie, ukrył się w lesie, przywiązując się pasem do czubka jodły – te wszystkie ukraińskie kobiety, maszerujące wraz z banderowcami i niosące wielkie toboły z mieniem zrabowanym z polskich chałup na chwilę przed ich spaleniem.
Słyszałem o zamordowanej w Sufczynie nauczycielskiej rodzinie Sugierów i rodzinie Kruków, i o wielu innych zdarzeniach i ludziach. I na tym tle usiłowałem sobie wyobrazić tego poczciwego ruskiego popa z Brzuski lub Bachowa – opowiadano mi o nim wiele razy – który miał odwagę w niedzielę w cerkwi powiedzieć do wiernych:
- Nie zabijajcie! Pan Bóg nie kazał zabijać! Każdy, czy to Ukrainiec, czy Polak jest człowiekiem i nie wolno pozbawiać go życia…
I tylko za to został nocą wyprowadzony do lasu, gdzie przywiązano go do drzewa, odcięto język i wydłubano oczy. A ten, który zajął jego miejsce święcił w cerkwi noże i krzyczał do parafian:
- Zabierzcie te noże, które tutaj przynieśliście i zróbcie z nich dobry pożytek. Teraz musimy zabijać Lachów, a później przyjdzie czas na modlitwę i Bóg nam to wybaczy…
Także później, w dorosłym życiu, kiedy byłem nauczycielem, a potem, przez wiele lat, policjantem w Birczy, miałem okazję rozmawiać z różnymi ludźmi, którzy przeżyli tamten czas na birczańskiej ziemi i słyszałem wiele, mrożących krew w żyłach, tragicznych historii zwykłych rodzin – Polaków, ale także Ukraińców, którzy chcieli żyć, tak jak przed wojną, w zgodzie z Polakami. Więc moja wiedza o tamtych latach, o ogromie zbrodni jaką przynieśli na tą ziemię banderowcy z OUN UPA, została poszerzona. Ale zauważyłem również, że – pomimo upływu lat – ludzie nadal boją się o tym mówić, bo ten strach ciągle jeszcze w nas tkwi, tak jak w naszych dziadkach i rodzicach. I strach ten jest uzasadniony, bo upiory przeszłości nie śpią. Budzą się co jakiś czas, tak jak pewien młody człowiek, którego dziadek był w UPA, bełkotał przez sen po alkoholowej libacji: „ Gdyby czasy się zmieniły, to byśmy sobie jeszcze z wami inaczej pohulali.”
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że były jakieś odwety ze strony polskiej, ale to skutek, tak jak operacja „Wisła”, zbrodniczej działalności UPA. I była to zaledwie niewielka część morza cierpień spowodowanych na birczańskiej ziemi przez nacjonalistów ukraińskich. Trudno też się dziwić, że niektórzy Polacy, którym wypalono całe wsie i wymordowano, a niekiedy spalono w ogniu, czy obdarto ze skóry, całe rodziny, szukali zemsty. Były to jednak bardzo sporadyczne przypadki. Należy również powiedzieć, że ze strony polskiej nie było nigdy przyzwolenia na zabijanie Ukraińców. Byli to przecież chronieni przez prawo obywatele polscy. Nie wolno było tego robić żołnierzom AK, Ludowemu Wojsku Polskiemu, ani milicjantom, czy członkom wiejskich samoobron. A jeżeli ktoś o tym zapomniał, to zostawał zwykłym, ściganym przez prawo, przestępcą. Banderowcy natomiast, i ich ideologowie, dali sobie barbarzyńskie pozwolenie do wymordowania do korzenia wszystkich Polaków. I cel ten, z całą bezwzględnością, z wielką determinacją, z niespotykanym wręcz, trudnym do wyobrażenia okrucieństwem, realizowali do samego końca, gdy zostali rozbici i pozbawieni zaplecza, pozostawiając po sobie tylko trupy, spaloną ziemie i sterczące w niebo kikuty kominów.
„Kiedy ludzie milczą, mówią kamienie” - powiedział ksiądz kardynał Wyszyński. Więc nie milczmy, mówmy prawdę. Nie bójmy się zabierać głosu w swoich własnych sprawach. Szczególnie dzisiaj, gdy usiłuje się nam wmówić, że banderowcy byli kimś więcej niż zwykłymi zbrodniarzami i podpalaczami, najchętniej mordującymi starców, kobiety i dzieci, którzy założyli sobie, że ich głównym celem jest fizyczne wyniszczenie na ziemiach wschodnich narodu polskiego i cel ten bezwzględnie realizowali. Dzisiaj, gdy buduje się im pomniki i mianuje na bohaterów narodowych Ukrainy, a nasi polscy przywódcy, którym od lat wydaje się, że prowadzą jakąś skuteczną, wschodnią politykę, boją się nazwać sprawy po imieniu, przeważnie milczą albo udają, że nie widzą problemu…
Ofiarą takiej lekkomyślnej, krótkowzrocznej polityki „dobrosąsiedzkiej” stała się w ostatnich latach Bircza, jedyna miejscowość na terenie Pogórza Przemyskiego po wschodniej stronie Sanu i Bieszczad, od Przemyśla, po Sanok i Ustrzyki Dolne, która nigdy nie została zdobyta przez UPA, a w okresie od 22 października 1945 r. do 7 stycznia 1946 r. odparła trzy zmasowane ataki banderowców, co uchroniło przed wymordowaniem jej mieszkańców, mieszkańców okolicznych wsi, którzy znaleźli tutaj schronienie, a także wielu uciekinierów z Wołynia i innych terenów wschodnich. Birczy bronili żołnierze Ludowego Wojska Polskiego, milicjanci i samoobrona, przy czym wielu jej obrońców, zarówno spośród żołnierzy, jak i milicjantów oraz członków samoobrony walczyło wcześniej w szeregach Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich i innych formacjach polskiego ruchu oporu z okresu II Wojny Światowej, którzy do milicji, a także i wojska, wstępowali często na polecenie swoich konspiracyjnych przełożonych oraz z własnej inicjatywy, żeby bronić ludności polskiej przed śmiercią z rąk UPA. Ludzie z taką konspiracyjną przeszłością byli również organizatorami polskich samoobron w wielu innych wsiach w rejonie Birczy, które jednak nie zdołały obronić tych miejscowości przed UPA.
Bircza, której wielkim wysiłkiem wojska, milicjantów, ludzi z samoobrony, a także samych mieszkańców to się udało, zdaniem wielu ludzi interesujących się tym tematem, w tym także moim, odegrała taką samą rolę, o ile nie większą, na Pogórzu Przemyskim i w Bieszczadach, jak Przebraże na Wołyniu, bo oprócz tego, że uchroniła okoliczną polską ludność przed niechybnym wyrżnięciem, swoją zwycięską walką zapobiegła także włączeniu tych terenów do Ukraińskiej Republiki ZSRR, której przywódcy dążyli do utworzenia granicy pomiędzy Polska a Związkiem Radzieckim na Sanie (wzorem traktatu Riwentrop-Mołotow), co by się niechybnie stało w przypadku klęski Birczy.
Za tą właśnie bohaterską obronę Bircza została odznaczona w 1976 r. Krzyżem Grunwaldu III klasy. A jeden z żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego, por. Witold Grabarczyk, wcześniej żołnierz AK na Wołyniu, który, dowodząc kompanią moździerzy, walnie przyczynił się do odparcia trzeciego ataku UPA, za obronę Birczy otrzymał najwyższe polskie odznaczenie wojenne Virtuti Militari.
Myślę, że opisane wyżej okoliczności – a więc wielkie zasługi Polaków z Birczy i okolicznych wsi, z nich przecież rekrutowali się głównie milicjanci i członkowie samoobrony, oraz żołnierzy polskich broniących Birczę przed UPA dla Polski i polskości tych ziem (wielu z nich oddało za to życie) – spowodowały, że na skutek starań środowisk kresowych i rodzin ofiar UPA, w listopadzie 2017 r. Bircza, wraz z innymi zasłużonymi miejscowościami wschodniej Polski, została uhonorowana miejscem na tablicy przytwierdzonej do Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Jednak niedługo po tym tablica została zdjęta i zamieniona inną, na której Birczy już nie było. Stało się tak ponoć na skutek interwencji przedstawicieli władz Ukrainy i ich sugestii, że Birczy bronili czekiści, co oczywiście jest nieprawdą.
Birczy nie bronili czekiści, bo ich tutaj nie było. Birczy bronili polscy żołnierze i jej mieszkańcy oraz mieszkańcy okolicznych wsi, którzy się tutaj schronili, żeby uratować życie swoich rodzin. I udało im się. Bircza nigdy nie została zdobyta przez UPA. I chyba o to chodzi w tym całym zamieszaniu. Bo gdyby została zdobyta, a mieszkańcy wymordowani, pewnie nie byłoby problemu, niezadowolenia strony ukraińskiej i chowania głowy w piasek naszych strachliwych decydentów.
Dużo można by jeszcze o tym pisać. Ale ograniczę się tylko do stwierdzenia, że decyzja o usunięciu Birczy z tablicy, w okolicznościach w jakich to nastąpiło, wśród mieszkańców Birczy i okolic, którzy znają swoją historię i mocno ucierpieli od UPA, wywołała wielkie zdziwienie i oburzenie, później niesmak. Wielu z nas do dzisiaj nie może zrozumieć, jak to jest, że polskie władze nie protestują, gdy na Ukrainie stawia się pomniki i gloryfikuje zbrodniarzy z UPA, którzy dokonali ludobójstwa na Polakach, a gdy tylko strona ukraińska kiwnie palcem, wyrażając swoje niezadowolenie z naszych działań w Polsce, natychmiast zmieniają już podjętą decyzję, usuwają Birczę z tablicy, jakby rzeczywiście przystali na zaliczenie jej polskich obrońców, a więc tym samym i mieszkańców, do sowieckich czekistów? Tym bardziej nas to dziwi, że z opowiadań dziadków i ojców, innych osób, którzy w tamtym czasie służyli w polskim wojsku, wiemy, że jeżeli w Birczy, w Przemyślu czy w innych miejscach byli jacyś sowieccy oficerowie, którzy z ramienia radzieckiego okupanta (często stanowiska takie powierzano Ukraińcom) byli przydzielani do polskiego wojska, aby pilnować polskich dowódców, to bardzo często działali na szkodę Polaków, na przykład w sytuacjach, gdy Polacy (wojsko i milicja) chwytali banderowców z bronią w ręku i odstawiali ich do miast, to oni ich wypuszczali (zdarzały się przypadki, że tych samych banderowców zatrzymywano i odstawiano po dwa trzy razy). Świadczy to o tym, że zależało im na tym, żeby banderowska rebelia na tym terenie szybko nie ustała.
Nic więc dziwnego, że wielu z nas decyzję o usunięciu Birczy z tablicy na Grobie Nieznanego Żołnierza oraz, mające ją uzasadnić, celowe i niesolidne, często zakłamujące historyczną prawdę, prasowe ataki na Birczę i jej obrońców z czasów walk z UPA odebrało jako kolejny, tym razem już w wolnej Polsce, „czwarty atak” na Birczę, który miał naszych obrońców i naszych przodków, a tym samym także i nas, ich potomków, pozbawić dobrego imienia i należnego szacunku. A na to nie możemy się zgodzić.
Decyzja ta wpisuje się w nurt, prowadzonej już od ponad trzydziestu lat, uległej, „strachliwej”, wręcz szkodliwej polityki kolejnych rządów Polski, która powoduje, że ofiary UPA do tej pory nie zostały w sposób należyty uczczone. Może najwyższy już czas otrząsnąć się z tego letargu, z tej niemocy i zrobić coś ważnego, doniosłego, na przykład wybudować poświęcone temu tematowi muzeum, które będzie dbało oto, aby pamięć historyczna o tamtych tragicznych wydarzeniach nigdy nie została zapomniana i nie była przeinaczana.
Autor: Wiesław Hop
– pisarz i publicysta (Warszawski Oddział Związku Literatów Polskich)
Urodził się w roku 1963 w Birczy, w powiecie przemyskim, gdzie mieszka. Jest żonaty i ma troje dzieci. Uczył się w Liceum Ogólnokształcącym w Dynowie i na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Rzeszowskiego. Był nauczycielem, a w latach 1989 – 2010 policjantem. Przez ostatnie trzynaście lat służby pełnił funkcję Komendanta Komisariatu Policji w Birczy.
Od trzydziestu lat pisze opowiadania, które były publikowane w wielu czasopismach i wyróżniane w konkursach literackich, a od 2010 r. także powieści. Jego powieści wzbudzają emocje i zainteresowanie czytelników, a także są dobrze oceniane przez znawców literatury. Ponadto jest jednym z redaktorów kwartalnika „Łowiec Galicyjski” oraz publikuje w innych czasopismach, w tym w miesięczniku „Brać Łowiecka”.

Prowadzi także własnego bloga
http://opowiadania-wspolczesne.blogspot.com

oraz stronę na Facebooku
https://www.facebook.com/wieslawhopZLPO.Warszawa


Bircza, dnia 18.10.2020r.