Dodano: 22.04.17 - 15:01 | Dział: Kresy w życiu Polski i narodu polskiego

Zagrożenie banderowskie w Polsce


W sprawie porozumienia polsko-ukraińskiego

Od kiedy nacjonaliści ukraińscy w Galicji Wschodniej (Małopolsce Wschodniej) na początku XX w. zatruli dusze tamtejszym Ukraińcom polakożerstwem, stosunki polsko-ukraińskie nie tylko nigdy nie były dobre, ale często przybierały tragiczny wymiar (np. ludobójstwo dokonane przez Ukraińców na Polakach na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej w latach 1943-45 – ponad 100 tysięcy ofiar). W okresie PRL-u władze komunistyczne oficjalnie zadekretowały przyjaźń narodu polskiego z narodami Związku Sowieckiego w tym także Polaków do Ukraińców i utrzymywały, że tą przyjaźń zbudowali. W rzeczywistości nic się nie zmieniło w stosunkach międzyludzkich między Polakami i Ukraińcami. Chociaż rządy komunistyczne w Polsce upadły w 1989 roku, do władzy dostali się kochankowie Ukraińców za amerykańską namową i w zasadzie komunistyczny dekret o rzekomych dobrych stosunkach polsko-ukraińskich obowiązuje po dziś dzień, chociaż nie jest tak brutalnie narzucany Polakom. Tak rządy polski jak i ukraiński głoszą, że stosunki polsko-ukraińskie są poprawne. Ostatnio zapewniał nas o tym ambasador Ukrainy w Warszawie Andrij Deszczyca. Tymczasem tylko od stycznia do marca 2017 roku na Ukrainie miały miejsce cztery poważne antypolskie incydenty: w Hucie Pieniackiej, Podkamieniu, Lwowie i ostatnio atak z granatnika na polski konsulat w Łucku. Media tylko co podały, że sąd w Równem na Wołyniu nie zgodził się na oddanie katolikom-Polakom w tym mieście ich dawnego kościoła parafialnego, który zabrali im sowieci: uczynili to zapewne z miłości do Polaków i katolików.

Za zgodą władz polskich w ostatnich 2-3 latach Polskę zalewają Ukraińcy szukający u nas pracy. były wiceminister finansów Cezary Mech powiedział: Póki mamy 2,5 mln Polaków za granicą, to nie ma najmniejszego sensu, żeby sprowadzać imigrantów. Należy dążyć do tego, żeby pracodawcy jak najszybciej zaczęli wypłacać adekwatne do pracy wynagrodzenie. Sprowadzanie imigrantów jest tak naprawdę nakłanianiem pracodawców do oszczędności na funduszu płac, zamiast dokonywania inwestycji. Ponadto w żaden sposób nie premiuje inwestycji w celu podwyższenia wydajności pracy - powiedział ekonomista, (News Polsat.pl 8.4.2017).

Również prof. Włodzimierz Osadczy, dyrektor Centrum Badań Wschodnioeuropejskich Ucrainicum Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w wywiadzie dla Radia Maria wskazał na znaczną liczbę Ukraińców, którzy osiedlili się ostatnio w Polsce i plany dalszego sprowadzania Ukraińców do Polski. I nie patrzy się na to jakie zagrożenia dla Polski niesie z sobą tak wielki napływ Ukraińców. W jego opinii Ukraińcy są „naznaczeni radykalizmem i ideologią ukraińskiego nacjonalizmu, która jest teraz wszechobecna na Ukrainie”. Według naukowca Polska powinna przygotować się do tego, że na jej terytorium znajdą się rzesze wyznawców ideologii wrogiej państwu polskiemu.

Bowiem „naznaczeni radykalizmem i ideologią ukraińskiego nacjonalizmu” Ukraińcy nienawidzą Polski i Polaków i oficjalnie głoszą konieczność rewizji obecnej granicy polsko-ukraińskiej na korzyć Ukrainy: chcą co najmniej Ziemi Przemyskiej, Chełmszczyzny i Podlasia. Jednak ich na razie ukrywanym marzeniem jest aby Polska w ogóle nie istniała i żeby Ukraina miała wspólną granicę z Niemcami gdzieś na Wiśle.

Przypatrzmy się trochę bliżej tej wrogiej Polsce ideologii, którą ma na myśli prof. Osadczy. Głosi ona, że wielkopolscy Polanie byli plemieniem ukraińskim, że cały obszar dzisiejszej Polski zamieszkiwali Ukraińcy i nazwa Polska naszego kraju pochodzi od tego ukraińskiego plemienia. Można to i podobne brednie nacjonalistów ukraińskich, jak np. i tą, że: "Kraków to staroukraiński gród, który w 999 roku pod naciskiem Niemców dostał się pod polską okupację i że pierwszymi biskupami krakowskimi byli Prohor i Prokop, a pierwszą zaś chrześcijańską świątynią - bizantyjska świątynia św. Jerzego”, w książce "Ukraińskie miejsca w Polsce", wydanej przez lwowską fundację Ukraina-Ruś w 2010 roku (“Kto założył Polskę? Ukraińcy!” Dziennik.pl 7.5.2010). Mają więc święte prawo do włączenia tzw. ziem polskich do Ukrainy. I rząd PiS bardzo ułatwia im realizację tego planu. Wpuścił do Polski już ponad 1 milion Ukraińców, a za 5 czy 10 lat może mieszkać ich w naszym kraju 5 milionów Ukraińców, a za 20 lat może i 10 milionów! Już dzisiaj w piastowskim Wrocławiu Ukraińcy stanowią 10% ludności miasta (ok. 65 tys. Ukraińców!). A to dopiero początek jego ukrainizowania. Przy tak wielkiej liczbie Ukraińców nie może być żadnej mowy o ich asymilacji. W każdym polskim mieście będziemy mieli ukraińskie getto z cebulastymi cerkwiami (które upodobnią dotychczas łacińską Polskę do bizantyńskiego wschodu), szkołami, organizacjami i klubami ukraińskimi, do którego będą bali się wchodzić nie tylko Polacy, ale także policja polska. A w całej Polsce będą grasować bandy nowej Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Wirtualna Polska podała 6 kwietnia 2017 roku wiadomość, że: “Na przejściu granicznym w Dorohusku udaremniono próbę wwiezienia do Polski z Ukrainy elementów działka przeciwlotniczego o kalibrze 30 mm. Części działka morskiego, deklarowane jako element hydrauliczny, próbowały nielegalnie wwieźć dwie Ukrainki”. Noże i siekiery do mordowania Polaków kupią już sobie w Polsce. Po co? Czy nie po to aby zestrzelić jakiś rosyjski samolot nad polskim niebem i spowodować poważny konflikt polsko-rosyjski? Sami sobie fundujemy i wojnę z Rosją i nowy Wołyń! Dlatego w rozmowie z tygodnikiem “Do Rzeczy” (2.4.2017) ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski ostrzega: “Trzeba Ukraińcom patrzeć na ręce”.

Rząd PiS-u broni się przed osiedlaniem w Polsce muzułmanów, bo nie chce mieć nad Wisłą islamskiego terroryzmu. W tym samym czasie sprowadza do Polski terroryzm ukraiński. Może być on nawet bardziej groźny od terroryzmu islamskiego. Bardziej powszechny. Ukraińskie lobby wsparte bandziorami UPA będzie rządziło, a już na pewno współrządziło Polską, no i realizowało swoje cele polityczne na polskiej ziemi. Przede wszystkim oderwanie od Polski Ziemi Przemyskiej, Chełmszczyzny i Podlasia. Sami sobie fundujemy zagładę narodu polskiego i Polski! (Matka Boska w Fatimie przepowiedziała zniknięcie z powierzchni ziemi niektórych narodów: jednym z nich na pewno będzie naród polski). Chyba, że naród się wreszcie zbuntuje i przepędzi wszystkich głupich polityków polskich i banderowców na Ukrainę.

Rząd PiS musi zrozumieć, że “armat nie pożycza się tym, którzy mogą wycelować je w naszą stronę”.

A oto niektóre wypowiedzi internautów pod tą wiadomością:
emigrant wewnęczny....
No to mleko się rozlało --niedługo ci potomkowie Banderowców którzy są w Naijaśniejszej Pomrocznej zaczynają się zbroić i będzie jak na Wołyniu w latach 40-tych a nasze ukochane władze udają że nic się nie stalo???? na własne życzenie mamy V kolumnę Banderowców.-----
anty1h temu
jak na razie spokojnie zabierają Polakom pracę, co będzie później?Pewnie powtórka z historii. Módlmy się żeby wojny nie było bo jestem przekonany, że Ukraińcy znowu opowiedzą się przeciwko nam...powinno się ograniczyć przyjazd tych ludzi do Polski!!!
To nie przypadek
Najpierw miliony Ukraińców w Polsce a następnie kobiety przemycają dla nich broń i wkrótce powtórka historyczna - wszystko jasne. Deportować i nie wpuszczać banderowców!
I co pan na to panie Kaczyński, jakżeś na Majdanie krzyczał: sława gierojom!?
,,,,,,
Gdyby tym działem strącono w Polsce samolot rosyjski, to gotowa wojna.
Baca
Tak sie u nich zaczyna bo później przyjadą bronić BANDERĘ już gotowym sprzetem i budować mu tu pomniki tylko musi byc więcej pro-ukraińców w rządzie i w Polsce.Z nimi będzie kilka razy gorzej niz z imigrantami we Francji=ZOBACZYCIE=
BB
UKRAIŃCÓW NA NOŻE TERAZ RUCH BANDEROWCÓW Z PIS
Xxx
Ukraińcy już u nas są,pod pozorem pracy.Jak widać nie tylko praca im w głowie.
HIPOKRYTA
MASZA , Pasza i Natasza wiozły sprzęt do sprzątania !!! i III wojna gotowa.
upiniec
za to odpowiedzialność ponosi pis
Powróćmy jeszcze do sprawy ewentualnego prawdziwego porozumienia polsko-ukraińskiego. Czy kiedykolwiek dojdzie do niego?
Główny publicysta polityczny paryskiej „Kultury” Juliusz Mieroszewski w swoim „Liście z Wyspy” („Kultura” Nr 10 1952) pisze: „Jeden z ukraińskich publicystów – z którym niedawno rozmawiałem – zauważył: „Ludzie wykształceni łatwo porozumiewają się między sobą, ale przeciętny Ukrainiec żywi nieufność do Polaków”. Wydaje mi się, że sąd mojego ukraińskiego kolegi jest bardzo optynistyczny. Albowiem nie tylko przeciętny Ukrainiec żywi nieufność do Polaków (i na odwrót!) ale to samo można powiedzieć o znacznym procencie wykształconych Polaków i wykształconych Ukraińców. I to jest punkt startu”.
To było napisane 65 lat temu. Niestety, od tej pory nic się nie zmieniło w podejściu Ukraińców do Polaków. Wszystkich Ukraińców, którzy mają wpływ na politykę. A teraz zachłyśnięci swoją niepodległą Ukrainą, w której trwa oficjalny kult skrajnego banderowskiego nacjonalizmu, stają się jeszcze bardziej mniej pojednawczo nastawieni. Bo co z tego, że jest na pewno wiele milionów Ukraińców, którzy nie są naszymi wrogami. Ale jak mówi porzekadło: „Dzieci i ryby głosu nie mają”. W Kijowie rządzą nacjonalistyczni politycy wspierani przez podobnie myślące watahy, hołdujące antypolskiej ideologii.
To z punktu widzenia moralnego i politycznego wielka tragedia. Bo porozumienie polsko-ukraińskie jest bardzo potrzebne. I w normalnych warunkach, tj. gdyby nie przemożne wpływy kreowanej we Lwowie ideologii nacjonalistyczno-faszystowskiej na rząd w Kijowie, mogło by być dzisiaj osiągnięte, bo nigdy przedtem nie było tak warunków do tego jak są dzisiaj.

Antypolska zagrywka Pawła Hostowca z paryskiej „Kultury”

Zespół stałych współpracowników paryskiej „Kultury” był zbiorem prawdziwych antypolskich dziwaków. Np. krakowianin Juliusz Mieroszewski (1906-1976) – prawa ręka Jerzego Giedroycia - znienawidził polski Lwów tylko dlatego, że spotkała w tym mieście tragedia jego ojca po wkroczeniu do miasta Armii Czerwonej we wrześniu 1939 roku. I tylko dlatego poszedł na współpracę z „Kulturą”, która za pieniądze amerykańskie zaczęła prowadzić wśród społeczeństwa polskiego na emigracji agitację za uznaniem postanowień jałtańskich z 1945 roku, które oderwały od Polski m.in. arcypolskie miasta Lwów i Wilno. To on nazwie strategię jałtańską Giedroycia koncepcją "ULB". „Mądrość” Mieroszewskiego zdradza jego uwaga, że „maksymalizm duszy rosyjskiej i imperializm rosyjski odchodzą w przeszłość” („Kultura” Nr 11 1964). Tymczasem jesteśmy świadkami renesansu rosyjskiego imperializmu – teraz w wykonaniu Putina.

Inny współpracownik „Kultury” (anonimowy) napisał taką oto „mądrość”: „Chociaż nikt ich do tego nie zmuszał, Polacy wyrzekli się sami wobec siebie Kresów Wschodnich” („Kraj. Konfrontecje” Kultura Nr 7-8 1967). Niestety, ale twierdzenie to było dowodem na kretynizm jego autora. Polacy – tym bardziej wszyscy Polacy co sugeruje autor - na pewno nie wyrzekli się już wówczas Kresów Wschodnich, gdyż nie uczynili tego po dziś dzień. Sprawy kresowe w Polsce i na emigracji były i są bardzo żywe (np. bardzo gorąca sprawa ludobójstwa Polaków przez Ukraińców na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej w latach 1943-45).

Natomiast jeszcze inny stały współpracownik „Kultury” Paweł Hostowiec (właściwie Jerzy Stempowski 1893-1969), esaeista, krytyk literacki i znany mason, w swym antypolskim zacietrzewieniu a la „Kultura”, posunął się aż do zwykłej podłości pisząc: „Na wiadomość o „buncie” Żeligowskiego nawet chłopi łotewscy – nie mówiąc już o Litwie – zaczęli uciekać z pogranicza polskiego na północ, jak gdyby w przeczuciu późniejszej pacyfikacji Galicji”. – To wierutne kłamstwo! Przeciwnie, stosunki polsko-łotewskie były poprawne w całym okresie międzywojennym, a w styczniu 1920 roku doszło nawet do wspólnej akcji zbrojnej wojsk polskich (dowódca gen. Edward Rydz- Śmigły) i łotewskich w rejonie przygranicznego łotewskiego Dyneburga, która doprowadziła do odbicia miasta z rąk bolszewickich, po czym wojsko polskie przekazało miasto wraz z przygranicznym terenem władzom niepodległej Łotwy. Dlatego żadni Łotysze nie bali się Polski i Polaków i przed nimi nie uciekali na północ. Natomiast podłością było stwierdzenie, że Łotysze zaczęli uciekać przed Polakami z pogranicza polskiego na północ, jak gdyby w przeczuciu późniejszej pacyfikacji Galicji. Hostowiec robi z Polaków potworów w oczach Łotyszów, po których niczego innego nie można się spodziewać jak pacyfikacji. – Czego jednak można było się spodziewać po zawziętym masonie, który nienawidził katolickiej Polski?!

Lwów Piemontem polskiego ruchu niepodległościowego

Lwów przed wybuchem I wojny światowej w 1914 roku był Piemontem polskiego ruchu niepodległościowego. Był to Lwów działalności Józefa Piłsudskiego, Kazimierza Sosnkowskiego, Lwów Strzelca, Drużyn Bartoszowych - pierwszej w Polsce okresu zaborów organizacji niepodległościowej młodzieży wiejskiej, Sokoła, był kolebką polskiego ruchu harcerskiego oraz wielu innych inicjatyw niepodległościowych. Lwów dał wielki kontyngent swojej młodzieży do Legionów Polskich, a Sokół konny poszedł gremialnie do oddziału jazdy Władysława Beliny-Prażmowskiego. Znaczny zastęp Polaków ze Lwowa znalazł się wśród czołowych polityków i działaczy w odrodzonym państwie polskim w listopadzie 1918 roku. Bez tego wszystkiego dzieje Polski tego okresu wyglądały by zupełnie inaczej, bardziej skromnie.

Poznaniacy w walce o polski Lwów i Małopolskę Wschodnią, czyli poznaniak, lwowiak dwa bratanki

Poznań, stolica Wielkopolski, nie tylko, że był oddalony wiele setek kilometrów od Lwowa, ale także nie leżał na terenie zaboru austriackiego – Galicji. Jednak Lwów był znany wszystkim Polaków z wszystkich zaborów jako arcypolskie miasto – jako miasto Semper Fidelis Rzeczypospolitej. Tak przed pierwszą wojną światową jak i podczas niej oraz walk o granice odrodzonego w 1918 roku państwa polskiego nie było nie tylko żadnego polityka polskiego ale także żadnego patrioty polskiego, który godziły by się na to aby Lwów nie znalazł się w granicach Polski. Toteż kiedy 1 listopada 1918 roku Ukraińcy z pomocą upadającej monarchii Austriackiej dokonali zbrojnego zamachu na Lwów, tysiące Polaków z całej Polski pospieszyło na odsiecz miastu i Małopolski Wschodniej. Wśród ochotników gotowych przelewać swą krew za polski Lwów nie zabrakło także poznaniaków/Wielkopolan. Mogło to jednak nastąpić dopiero po zbrojnym przepędzeniu Niemców z Wielkopolski.

Poznaniacy z niepokojem śledzili walki we Lwowie i w Małopolsce Wschodniej. Dowiadywali się o nich z informacji i relacji, które ukazywały się w prasie: w „Kurierze Poznańskim” i „Dzienniku Poznańskim”. Poznaniacy podziwiali bohaterstwo mieszkańców Lwowa, którzy jak jeden mąż stanęli do walki o polski Lwów. Szczególnie wzruszyli ich mali obrońcy Lwowa, tzw. Orlęta Lwowskie. Dzięki udzielonej im pomocy przez liczący 1300 ochotników z Małopolski Zachodniej oddział ekspedycyjny podpułkownika Michała Karaszewicz-Tokarzewskiego wypędzono Ukraińców z miasta w nocy z 21 na 22 listopada 1918 roku. Udało się utrzymać miasto w polskich rękach, jednak Lwów został szybko objęty blokadą wojsk ukraińskich (ogółem 40 tys. ludzi). Obrońcy miasta walczyli i jednocześnie przymierali z głodu i pragnienia. Potrzebna była większa akcja militarna, która doprowadziłaby do poprawienia kontaktu miasta z odradzającą się ojczyzną – do wyzwolenia całej Małopolski Wschodniej. „Położenie Lwowa woła silnym głosem na całą Polskę o pomoc zbrojną (...)” – pisał „Kurier Poznański”.

9 marca 1919 roku z dworca w Poznaniu wyruszyła w kierunku na Lwów dowodzona przez podporuczników Jana Ciaciucha i Maksymilian Soldenhoff 204-osobowa kompania ochotników z Poznania i Wielkopolski, którzy otrzymali zadanie wsparcia odsieczy dla Lwowa. 12 marca pod Lwów wyjechały transporty Grupy Wielkopolskiej płk Daniela Konarzewskiego, a 14 marca z Bolechowa pod Poznaniem wyruszył na odsiecz Lwowa 1 Pułk Strzelców Wielkopolskich. Grupa Wielkopolska była dużym związkiem bojowym, złożona z 1. pułku strzelców wielkopolskich, 1. dywizjonu 1. pułku artylerii polowej, 1. eskadry lotniczej oraz plutonu łączności. W sumie pod Lwów w tej grupie wysłano 5 oficerów, 3800 podoficerów i szeregowych, trzy baterie armat i siedem samolotów.

Żołnierze ci odegrali kluczową rolę nie tylko w odblokowaniu Lwowa ale także w wyzwoleniu Małopolski Wschodniej spod jarzma antypolskich nacjonalistów ukraińskich. O ich walkach pod Lwowem i w Małopolsce Wschodniej pisał szczegółowo Marek Rezler w swej książce „Powstanie wielkopolskie 1918-1919” (Poznań 2008).

Kompania Cieniucha i Soldenhoffa przez Warszawę i Przemyśl dotarła do Sądowej Wiszni, około 30 km na południe od Lwowa i została podporządkowana dowództwu gen. Franciszka Aleksandrowicza i otrzymała zadanie przerwania pierścienia ukraińskiego w tym rejonie. 16 marca 1919 roku Poznaniacy po dwugodzinnym boju opanowali wieś Dołhomościska, a potem odparli ukraiński kontratak. Szczególnie zasłużyli się dwa dni później podczas walk pod Gródkiem Jagiellońskim. Pod Melnikiem kompania straciła 8 żołnierzy, 21 było rannych, a 3 zaginęło. Na wrogu zdobyli dwie armaty, moździerz i dwa karabiny maszynowe. Wielkopolanie musieli zrobić duże wrażenie, skoro już 19 marca zasłużyli na gratulacje od generałów Wacława Iwaszkiewicza, Tadeusza Rozwadowskiego i Franciszka Aleksandrowicza. Natomiast Ukraińcy panicznie ustępowali przed Wielkopolanami dobrze wyekwipowanymi i karnymi. Jak relacjonują świadkowie – wystarczył okrzyk w szeregach ukraińskich „biskupi idą” (tak zwano żołnierzy wielkopolskich z powodu wysokich rogatywek, nigdy tutaj nie oglądanych) – by wzniecić zamęt w ich szeregach (Grzegorz Łukomski). 29 marca kompanię odesłano do Lwowa, gdzie ją owacyjnie powitano. Do połowy lipca 1919 roku kompania poznańska walczyła w okolicy Lwowa w składzie 1. pułku strzelców lwowskich. Gen. Iwaszkiewicz w wydanym kompanii „pochwalnym uznaniu” podkreślił, że oddział ten był „wzorem i przykładem dla innych oddziałów swoją walecznością, dyscypliną... Nie otrzymałem ani jednej skargi na tę kompanię od ludności cywilnej, co przypisuje się wysokiemu poczuciu obywatelskiemu... Cześć wam, dzielni Synowie Wielkopolski!” – zakończył swój list pochwalny generał. Po zakończeniu wojny polsko-ukraińskiej dnia 15 lipca 1919 roku, 29 lipca kompania została przydzielona do Grupy Wielkopolskiej płk Konarzewskiego. A tydzień później powróciła do Poznania. W trakcie niemal czteromiesięcznych walk kompania straciła 11 poległych, 58 żołnierzy odniosło rany, a 7 dostało się do niewoli. W dowód uznania oficerowie i szeregowi kompanii otrzymali Krzyż Obrony Lwowa od Naczelnej Komendy Wojsk Polskich (Piotr Bojarski „Gazeta 9.3.2017).

Natomiast grupa płk Konarzewskiego przybyła do Przemyśla 13 marca. Poznaniacy zostali włączeni do Grupy Operacyjnej gen. Wacława Iwaszkiewicza. Grupie płk Konarzewskiego wyznaczono zadanie przeprowadzenia głównego uderzenia w celu przerwania pierścienia wojsk ukraińskich okrążających Lwów. 18 marca grupa z Dołhomościsk całością sił weszła do walki. Wielkopolanie w niemieckich pikielhaubach również wywoływali popłoch wśród Ukraińców. W natarciu prowadzonym przez I batalion wzdłuż linii: Dołhomościska-Mohiłka-Milatyn, a przez II batalion wzdłuż toru kolejowego Sądowa Wisznia-Gródek Jagielloński osiągnięto pełny sukces: odbito linię kolejową Lwów-Przemyśl i dotarto do Gródka Jagiellońskiego. Po zdobyciu linii Milanik-Mierniki-Bar-Milatyn, płk Konarzewski nakazał kontynuować natarcie I batalionem na Dobrzany i II batalionem na Wołczuchy i Koców. 19 marca batalion ten dostał się pod silny ogień wroga z kierunku Dobrzan, więc ppłk Paszkiewicz wprowadził do walki odwodowy III batalion, który szturmując zajął wieś Putiatycze, a następnie Dobrzany. I batalion w tym czasie opanował Koców, wspierając następnie atak II batalionu na Wołczuchy. Zdobyte miejscowości zostały utrzymane, zmuszając Ukraińców do odwrotu. Następnie kontynuowano natarcie, zajmując do godzin wieczornych linię Ebenon-folwark Henrykówka-Dobrzany. Mimo dwukrotnej przewagi Ukraińców w ludziach, w ciągu dwóch dni siłom polskim udało się odepchnąć przeciwnika. W wyniku tych walk oczyszczono z Ukraińców tereny wzdłuż linii kolejowej Przemyśl-Lwów – którą, jako jedyną drogą, szła pomoc dla Lwowa, a miasto odzyskało połączenie kolejowe z resztą ziem polskich. Straty Grupy Wielkopolskiej sięgnęły 17 zabitych, 178 rannych i 35 zaginionych. Wielkopolanie wyeliminowali z pola walki kilkuset Ukraińców, zdobyli dwa działa i pięć ciężkich karabinów maszynowych. 19 marca 1919 oddziały wielkopolskie wkroczyły do Lwowa. 24 marca Wielkopolanie odparli silne ataki ukraińskie z Dobrzan, a 30 kwietnia grupa wielkopolska: 1 Pułk Strzelców Wielkopolskich (2062 ludzi) oraz jej artyleria (5 pap) zostały rozmieszczone na linii Nowogórzany-Zubrza.

W kwietniu 1919 roku oddziały wielkopolskie za cenę dużych strat doprowadziły do zakończenia ostrzału Lwowa przez Ukraińców z kierunku południowo-wschodniego i uszkodziły ukraiński pociąg pancerny, 19 kwietnia zdobyły Polankę i następnie brały udział w trzydniowych bitwach pod Lwowem zdobywając szeregi silnie umocnionych pozycji nieprzyjacielskich, zasługując na szczególne wyróżnienie. Z kolei podczas polskiej ofensywy majowej trzy baony Wielkopolan 15 maja zdobyły Uherce, 16 maja Grupa Wielkopolska zdobyła miasto Komarno, 18 maja ścigali wzdłuż Dniestru cofających się Ukraińców – zdobywając Mikołajów(o ich sukcesie zdecydowała sprawnie i skutecznie działająca artyleria), zdobyła składy wojskowe, siedem dział, 20 karabinów maszynowych i wzięła do niewoli 800 jeńców. Wobec tych postępów gen. Józef Haller nakazał kontynuowanie natarcia poza Dniestr w kierunku na Stryj. Grupa Wielkopolska zakończyła szlak bojowy zajęciem Stryja 20 maja o godzinie 5 po południu. Wzięto stu kilkudziesięciu jeńców, zdobyto 2 dział, znaczną ilość amunicji, wielkie zapasy prowiantów w magazynach i wagonach. W opanowaniu miasta pomagała oddziałom wielkopolskim miejscowa ludność polska, która wiele ucierpiała pod okupacją ukraińską (Grzegorz Łukomski). 5 czerwca 1919 roku na lwowskim dworcu pożegnano żołnierzy Grupy Wielkopolskiej. Jednak wkrótce powrócili do Małopolski Wschodniej, by wspomóc kolejną polską ofensywę, która ostatecznie doprowadziła 17 lipca do zakończenia wojny polsko-ukraińskiej. Tego dnia niedobitki wojsk ukraińskich przeszły Zbrucz i znalazły się na Ukrainie. Lwów i Małopolska były polskie. Niestety, tylko do września 1939 roku, kiedy to Związek Sowiecki napadł zbrojnie na Polskę i zajął całe Ziemie Wschodnie, które poza Polską pozostają po dziś dzień. Zwyciężyło zło i sadyzm historii.

Niemcy w carskiej służbie

W carskiej Rosji (do 1917 r.) Niemcy stanowili zaledwie 1,1% ogółu ludności. W 1897 roku w Rosji mieszkało 125 mln ludzi, wśród których było zaledwie ok. 1 400 000 Niemców. Pomimo tego Niemcy (wykształceni, bogaci, wpływowi) wraz z Rosjanami współrządzili zacofaną pod każdym względem Rosją. Tomas Masaryk (1850-1937), czeski polityk, 1891-1918 poseł do parlamentu austriackiego i w latach 1918-35 pierwszy prezydent Czechosłowacji, w latach 1913-14 wydał w dwóch tomach poważną pracę „Rusland und Europa” (po czesku „Rusko a Evropa”), w której wykazał odsetek Niemców w rządzie i administracji państwowej carskiej Rosji w okresie panowania Aleksandra II (1855-1881). Odsetek Niemców w nich był następujący: w Radzie Państwa 36%, w ministerstwie wojny 46%, w ministerstwie dworu (wraz z osobistą świtą cara) 39%, w ministerstwie łączności 62%, w ministerstwie spraw zagranicznych 57%, wśród wyższych dowódców wojskowych 41% itd. To byli ludzie, którzy w XIX w. (jak i później – do wybuchu I wojny światowej w 1914 r.), decydującym stuleciu wcielali w życie interes imperialny Rosji, przesuwali je granice, rusyfikowali obce ludy, prowadzili wojny, formowali prawa, stali na straży prawosławia i samodzierżawia (absolutnych rządów cara) czyli umacniali i rozszerzali obszar upaństwowionej pogardy dla człowieka. Dla Królestwa Polskiego i Kresów były to lata najgwałtowniejszej rusyfikacji po upadku powstania 1863 roku. To działo się również przez tych Niemców, którzy w tym przypadku służyli nie tylko Rosji ale i Niemcom, z którymi utrzymywali różnego rodzaju bliski kontakt.

Język polski w carskim Mińsku i Bobrujsku

W należącym do przedrozbiorowej Polski Mińsku, który miał piękną polską historię, a który od 1793 roku był w zaborze rosyjskim, w 1897 roku, według oficjalnych danych rosyjskich, mieszkało 90 912 osób, w tym: Żydów 46 541 (51% ludności miasta), Rosjan 23 208 (25,5%), Polaków 10 369 (11,4%), Białorusinów 8164 (8,9%), Tatarów 1146 (1,2%), innych 1484 (2%). Według polskich szacunków w 1920 roku Mińsk zamieszkiwało ok. 100 000 ludzi w tym 25 000 Polaków, czyli stanowili oni ok. 25% mieszkańców miasta. Na ulicach i wszędzie indziej bezapelacyjnie królował język rosyjski. Jednak siła polskości w mieście była znacznie większa od tej podawanej oficjalnie. Pochodzący z Mińszczyny z znający Mińsk sprzed 1920 roku Michał K. Pawlikowski (1893-1972), dziennikarz m.in. wileńskiego „Słowa”, pisarz, znawca prawa łowieckiego i obyczajów myśliwskich, w swoich zbeletryzowanych wspomnieniach „Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego” (Londyn 1959) pisze: „Istotnie – w zażydzonym i zmoskwiczonym śródmieściu (Mińska) rozbrzmiewała mowa rosyjska, lecz wystarczyło pospacerować po przedmieściach: Lachówce Górnej i Dolnej (zapewne od Lach a więc jakby nomen omen), Uborkach, Komarówce lub Trojeckiej Górze... aby nasycić uszy mową polską – mową o brzmieniu regionalnym – lecz wcale nie gorszą od gwary wileńskiej. Lata przełomowe, jak rok 1905 lub lata 1917 albo 1919 wykazały ad lculos jak nikłym pokostem była „rosyjskość” Mińska. Gdy tylko przez Mińsk przechodził jakiś wstrząs wolności, polskość wybuchała spontanicznie: na ulicach rozbrzmiewał język polski, zjawiała się polska prasa, ze sceny i mównicy padało słowo polskie... (Co więcej) Przed rokiem 1919 niemal nie słyszało się Żydów mówiących po polsku na ulicy mińskiej. I oto wszyscy ci Żydzi – starzy i młodzi – zaczęli zupełnie poprawnie wysławiać się po polsku już na drugi dzień po wkroczeniu wojsk polskich w sierpniu 1918 roku. Czyżby nauczyli się polskiego w ciągu 24 godzin?... Jeszcze jeden przykład świadczący o roli elementu polskiego w życiu mińskim. Większość członków rady (tzw. dumy) miejskiej była polska (w 1909 r., w czasie wyborów samorządowych, do rady miejskiej zostało wybranych 29 Polaków, 9 Rosjan, 4 Żydów i 3 przedstawicieli innych narodowości - M.K.)... Od niepamiętnych czasów i aż do roku 1920 na prezydentów zwanych „głowami” miasta obierano wyłącznie Polaków...”.

Bobrujsk to duże miasto w środkowej części Białorusi, nad Berezyną. Podobnie jak Mińsk i w ogóle cała Białoruś (Wielkie Księstwo Litewskie) należał do Polski do 1793 roku, następnie był do 1918 roku okupowany przez Rosjan. W historii Polski Bobrujsk znany jest przede wszystkim jako miejsce walk i koncentracji I Korpusu Polskiego dowodzonego przez gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego w 1918 roku. W 1897 roku mieszkało tu ponad 34 000 osób, spośród których 60% było Żydami. Polaków według oficjalnej statystki było mniej niż 10%. A jednak także i tutaj pomimo prowadzonej energicznie i bardzo brutalnie rusyfikacji, językiem polskim posługiwali się nie tylko Polacy. Wiktor Sukiennicki w paryskiej „Kulturze” (Nr 11 1967, str. 159) wspomina historię opowiedzianą mu przez ostatniego redaktora naczelnego „Dziennika Wileńskiego” (w 1939 r.) Stanisława Kodzia: „Chcąc na Boże Narodzenie bodaj 1944 roku mieć na wigilię szczupaka, udał się on na londyński East-End gdzie, niedawno przyjechawszy do Anglii, miał trudności w porozumieniu się ze sprzedawczynią. Po chwili wywołała ona z mieszkania przy sklepie swojego ojca, z którym Kodź doskonale się porozumiał i nawet uciął następującą pogawędkę:
- Pan tak dobrze mówi po polsku. Czy dawno Pan jest w Londynie?
- Przyjechałem do Anglii po (rewolucji) 1905 r.
- Skąd?
- Z Odessy.
- Z Odessy? I Pan tak dobrze mówi po polsku?
- No tak, bo ja służbę w wojsku rosyjskim odbyłem w Bobrujsku.
- Czyż w Bobrujsku ludność mówi po polsku?
- Nie wszyscy. Ale w Bobrujsku przysłano rekrutów z Kowieńszczyzny i od nich właśnie nauczyłem się mówić po polsku.

Walka Litwinów z językiem polskim

Litewsko-amerykański profesor, dr R. Misiunas powiedział na konferencji studiów bałtyckich odbytej w Nowym Jorku w 1976 roku: że mieszkańcy historycznego Wielkiego Księstwa Litewskiego, którzy zaadoptowali kulturę i język polski nie poparli litewski ruch nacjonalistyczny i postanowili pozostać Polakami. „Nie chcieli, jak powiedział Misiunas, zwłaszcza wyższe warstwy, brać przykładu ze Szwedów w Finlandii, i nie chcieli, czy nie mogli, pójść na kompromis. Mogli oni przecie na długo pozostać wyższą warstwą, mówiącą po polsku, tak jak szwedzka grupa w Finlandii” („Kultura” nr 7-8 1977, Paryż). Uwaga ta, jak na człowieka tytułującego się stopniem profesora wyższej uczelni, jest całkowicie niepoważna. Bowiem Finlandia dała Szwedom mieszkającym na jej terytorium pełną demokratyczną autonomię – w tym oczywiście językową, podczas gdy nacjonalizm litewski od pierwszych chwil swego istnienia stawiał na totalne wyrugowanie z życia publicznego języka polskiego na Litwie. I po dziś dzień rząd litewski walczy brutalnie z językiem polskim, zmieniając nawet nazwiska polskie na litewskie w pisowni (Adam Mickiewicz - Adomas Mickevičius, albo w ogóle je zmieniając (Czesław Miłosz - Česlovas Milošas).

Litwa i Lietuva - Litwin i Lietuwis

„E. Żagiel” czyli Edmund Jakubowski (1906-1990 Sydney), ostatni, w latach 1936-40, redaktor polskiego dziennika wydawanego w Kownie „Dnia Kowieńskiego”, a po wojnie długoletni współpracownik paryskiej „Kultury”, gdzie prowadził „Kronikę litewską” i zamieszczał artykuły na tematy litewskie i polsko-litewskie (znał język litewski) w paryskiej „Kulturze” (Nr 7-8 1975, str. 211) napisał, że mówiąc o wkładzie litewskim (w sensie historycznym, czyli właściwie głównie Polaków pochodzących z ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego) do kultury i dziejów Polski przydałaby się w literaturze polskiej bardziej precyzyjna pod tym względem terminologia białoruska, używająca dwóch odrębnych terminów: Litwin dla osób pochodzących z Wielkiego Księstwa Litewskiego, którzy byli nie tylko Litwinami, ale także czy w zdecydowanej większości (80% ludności WKL) Polakami, Białorusinami, Łotyszami, Żydami i Tatarami) i Lietuvis dla współczesnych „Litwinów” (podczas litewskiej okupacji Wilna w latach 1939-40 polska ludność miasta nazywała przybyłych do miasta okupantów litewskich z Litwy Kowieńskiej „kałakutasami” albo „przybłędami z Kowna”). Przecież ani Tadeusz Kościuszko, ani Adam Mickiewicz (współczesna „Litwa” nie była jego ojczyzną!), ani Józef Piłsudski czy pierwszy prezydent odrodzonej Polski – pochodzący ze Żmudzi Gabrieal Narutowicz nie byli i nie są żadnymi „Litwinami” w dzisiejszym słowa znaczeniu. Byli Litwinami w sensie historycznym. Litewsko-amerykański profesor, dr R. Misiunas powiedział na konferencji studiów bałtyckich odbytej w Nowym Jorku w 1976 roku: górne warstwy Wielkiego Księstwa Litewskiego nie polskiego pochodzenia (bo w WKL mieszkało również bardzo dużo etnicznych Polaków, dlatego Lietuvisi kłamią, kiedy mówią, że wszyscy którzy mieszkali czy mieszkają na Litwie są pochodzenia litewskiego), które przejęły język polski i głosiły po polsku ustami Mickiewicza „Litwo, ojczyzno ty moja”, uważały, że skoro się jest Litwinem, jest się również Polakiem (paryska „Kultura” nr 7-8 1977, str. 182). Także nazywanie byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, w którym obszar etnograficznej Litwy wynosił zaledwie 20% jego obszaru, Litwą jest nie tylko głupotą ale zwykłym kretynizmem; przecież to także obszar całej dzisiejszej Białorusi, Suwalszczyzna i Podlasie należy do Polski i są zamieszkałe przez Polaków, a Inflanty Polskie są częścią Łotwy. Także historia Wielkiego Księstwa Litewskiego nie jest historią tylko Lietuvy; jest ona historią głównie polską, a poza tym białoruską (w większym stopniu niż litewską-lietuviską”). To wina polskich historyków i geografów oraz polityków, że tolerują nazwy „Litwa” dla współczesnego państwa zwanego przez Litwinów Lietuva i Litwin dla współczesnych mieszkańców Lietuvy. Czas najwyższy skończyć z tym polskim kretynizmem, tym bardziej, że Lietuva w Lietuvisi wykorzystją go do fałszowania historii tych ziem, a tym samym historii Polski i narodu polskiego. Np. Lietuva uważa się za JEDYNEGO spadkobiercę po Wielkim Księstwie Litewskim i dla Lietuvisów wszyscy znani Polacy urodzeni na obszarze byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego to Lietuvisi, a polska historia tych ziem to historia lietuviska. Przyznając że Lietuvisy to Litwini w zasadzie grzebiemy całe – w tym polskie dziedzictwo Wielkiego Księstwa Litewskiego na zawsze. Bo przecież Litwini mieli prawo odciąć się od tej tradycji i nic Polakom do tego. Ale Lietuvisy to zupełnie inny naród. Jak chcemy wygrać jeżeli nawet w tak prostej rzeczy nie umiemy wypromować własnego punktu widzenia? Powtarza się tu historia Macedonii, gdzie współcześni mieszkańcy po jugosłowiańskiej części Macedonii, którzy są Słowianami, uważają za swego rodaka Aleksandra Wielkiego, który był przecież Grekiem i należy do greckiej historii. Stąd Grecja (Grecy mądrzejsi od Polaków: dbają o swoją historię i prawdę historyczną – nie to co my: 95% Polaków nie zna historii Polski i przez to ma ją głęboko gdzieś, a polskim wybiórczym i politycznie poprawnym historykom – wychowankom PRL-owskich uczelni - ta sprawa wisi!!!) i przez to niektóre państwa nie chcą zaakceptować nazwy Macedonia dla państwa ze stolicą w Skopje i przez to na forum międzynarodowym państwo to określane jest tymczasową nazwą Była Jugosłowiańska Republika Macedonii. Czyli my, Polacy zacznijmy nazywać państwo ze stolicą w Wilnie Lietuwą, czyli tak jak nazywają je jego mieszkańcy, a tych mieszkańców Lietuwisami, czyli tak jak oni siebie nazywają. A Litwa i Litwini niech w polskim języku znaczy obszar złączonego z Polską byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, którego mieszkańcy byli Litwinami. I wtedy polski uczeń nie będzie się dziwił dlaczego Adam Mickiewicz napisał w „Panu Tadeuszu”: „Litwo, ojczyzno moja”, a marszałek Polski Józef Piłsudski nazywał siebie Litwinem. – Zrozumiano, historycy, geografowie i politycy polscy?! Paryska „Kultura” jest dla was drogowskazem i wyrocznią. Posłuchajcie się więc jej uwag odnośnie konieczności sprecyzowania terminologii: Litwa-Lietuva, Litwin-Lietuvis.

Muzeum Kresów musi powstać

Polacy z Litwy przekazali na początku 1981 roku sztandar szkolny przedwojennego Gimnazjum Polskiego w Kownie do sali pamiątek przy akademickim kościele św. Anny w Warszawie. – Sztandar ten, jak i setki-tysiące innych polskich pamiątek kresowych, powinien znaleźć się w Muzeum Kresów, które wreszcie powinno powstać i które dokumentowało by ich polskie dzieje – dzieje tamtejszych Polaków, tym bardziej, że połowa historii Polski ma korzenie w tamtych ziemiach i dlatego, że Litwini, Białorusini i Ukraińcy „na chama” fałszują historię tych ziem przez przemilczanie ich polskiej historii lub przedstawiając ją w fałszywym lub krzywym świetle. Czy naród polski może pozwolić na to czy wręcz chce, aby JEGO dzieje pisali tendencyjnie Litwini, Białorusini i Ukraińcy?

To więcej niż skandal, że Muzeum Kresów dotychczas nie powstało. Bez wątpienia założenie takiego muzeum powinno mieć pierwszeństwo przed założeniem Muzeum Powstania Warszawskiego czy Muzeum Westerplatte. Należy się dziwić, że Kresowiacy i polscy historycy nie wywalczyli założenie Muzeum Kresów. Czy naprawdę wśród Polaków nie ma dzisiaj patriotów?! Niemcy mają muzea swoich Kresów czyli ziem, które utracili w 1945 roku. Bo mają prawo do pamięci. Bo są patriotami i doceniają udział tych ziem w historii Niemiec i narodu niemieckiego. A my powoli ale systematycznie jak jacyś sadyści nienawidzący swój kraj wykreślamy z naszej pamięci Kresy – w tym arcypolski Lwów i Wilno.

Jestem Polakiem, ale za nic nie mogę zrozumieć zachowywania się współczesnych Polaków w Kraju. Czyżby komuna naprawdę dogłębnie i nieodwracalnie zniszczyła naród polski?!
Muzeum Kresów musi powstać i musi być zaliczone do grona Muzeów Narodowych.

Rękopisy Statutów Litewskich

Statuty litewskie – to określenie kodyfikacji z zakresu prawa cywilnego, karnego, procesowego i w części publicznego. Pierwszy Statut Litewski ukazał się w 1529 roku, a drugi i trzeci za każdym razem w nowych wersjach poprawianych i uzupełnianych w 1566 i 1588 roku w złączonym z Polską Wielkim Księstwie Litewskim. Były wydawane w Wilnie w języku ruskim (starobiałoruskim) i tłumaczone na język łaciński i polski; III Statut był wznawiany już tylko po polsku w latach 1619, 1648, 1698, 1744, 1786, 1819, gdyż językiem starobiałoruskim już nikt się nie porozumiewał w życiu publicznym. W głównych archiwach, bibliotekach i muzeach Rosji i Polski odnotowano 180 rękopisów wszystkich trzech Statutów. Rękopisów, pisanych w języku oryginału tj. w ruskim zachowało się tylko 4: Słucki, znajdujący się obecnie w Petersburgu, Działyńskiego – w Bibliotece Polskiej Akademii Nauk, oraz rękopisy Zamoyskiego i Firlejowski w Bibliotece Narodowej w Warszawie.

Litwa ma rządzić światem

Neofita o człowiek, który niedawno przyjął jakieś wyznanie, a w przenośni to gorliwy wyznawca jakiejś doktryny, nauki i ideologii. Renegat z kolei to odstępca – zdrajca. Tak neofici ci z przeności jak i renegaci to zazwyczaj bardo nietolerancyjni i niebezpieczni ludzie. Często po prostu wariaci.

W Czerei w obwodzie witebskim, a więc bardzo daleko od Litwy, urodził się w polskiej rodzinie szlacheckiej (herbu Lubicz) w 1877 roku Oskar Władysław Miłosz (zm. 1939), krewny polskiego poety, prozaika i eseisty i laureata literackiej nagrody Nobla (1980) Czesława Miłosza (1911-2004 Kraków). W 1886 roku został ochrzczony w obrządku rzymsko-katolickim w kościele św. Aleksandra w Warszawie, z której pochodziła jego matka. W wieku 12 lat rodzice wysłali go do Paryża, gdzie został umieszczony w znanym internacie przy Lycée Janson-de-Sally i we Francji pozostał już do końca życia, gdzie całkowicie sfrancuział. W latach 1896-1899 był studentem École du Louvre i École des Langues Orientales. Został poetą francuskim. Debiutował tomem wierszy "Le Poéme de Décadentes" opublikowanym w roku 1899 roku.

Rodzina Miłoszów była pochodzenia litewskiego, z tym że przez ostatnich kilka wieków Miłoszowie uważali się za Polaków. Oskar Miłosz mówił po polsku, który to język wyniósł z domu rodzinnego, podobnie jak i język rosyjski (jego ojciec Władysław był oficerem armii rosyjskiej), we Francji opanował świetnie język francuski i nauczył się języka angielskiego, niemieckiego, włoskiego i hiszpańskiego, baskijskiego oraz mógł czytać po łacinie i hebrajsku. Do lat 20. XX wieku nie znał wcale języka litewskiego. Tymczasem w 1918 roku powstało państwo litewskie, którego terytorium było teraz ograniczone tylko i wyłącznie do ziem etnicznie litewskich, czyli obejmowało jedynie Żmudź, północną Suwalszczyznę i tereny między Kownem na zachodzie a Upitą, Wiłkomierzem i Oranami na wschodzie (bez polskiego Wilna i polskiej etnicznie Wileńszczyzny). Państewko maleńkie, zamieszkałe przez ok. 2 miliony ludzi i bardzo biedne i niesamowicie zacofane w rozwoju pod każdym względem; i takim pozostało do chwili przyłączenia go do Związku Sowieckiego, który wydał miliardy rubli aby ta republika rozwinęła się gospodarczo i ucywilizowała jako tako (np. upowszechnienie nauki i kultury). Od młodzieńczych i studenckich lat był to dziwak. Z pierwszych tomów jego twórczości wyziera człowiek zmysłowy, gwałtowny i nieszczęśliwy. Młody poeta podejmuje nieudaną próbę samobójczą; niedbale, z papierosem w ustach, siedząc na fotelu strzela sobie w serce. Cudem odratowany powraca do świata żywych, jednak wciąż tkwi w beznadziejnym donżuanizmie i pogaństwie, absolutnej pogardzie wobec absurdu istnienia. W grudniu 1914 roku Miłosz doznaje objawienia mistycznego, przez niektórych porównywanego z Pascalowską „nocą ognia” i jest to punkt zwrotny zarówno jego życia, jak i twórczości. Stał się mistykiem i kabalistą. Stopniowo oddala się od poezji i kieruje swe zainteresowania w stronę różnych doktryn hermetycznych (Wikipedia).

Ten dziwak uznał się za Litwina i w 1919 roku przyjął obywatelstwo litewskie (niewiele musiał je cenić, kiedy w 1931 r. przyjął obywatelstwo francuskie), chociaż, jak już wspomniałem, nie znał nawet języka litewskiego, a nacjonaliści litewscy, którzy objęli władzę w kraju, byli wyjątkowo obrzydliwymi polakożercami – bezpardonowymi wrogami Polski, Polaków i wszystkiego co polskie. Ta decyzja sama w sobie nie była renegactwem z jego strony. Został renegatem wtedy, kiedy zaczął popierać to polakożerstwo. Litwini nie mając wielu wykształconych ludzi (ok. 95% Litwinów było biednymi chłopami i bardzo często analfabetami) mianowali Oskara Miłosza swoim przedstawicielem dyplomatycznym w Paryżu, którym był w latach 1919-25.

Oskar Miłosz zostając Litwinem stał się teraz narodowym litewskim dziwakiem. Np. twierdził, że Litwini razem Żydami wywodzą się z Hiszpanii. Jak również to, że Litwa-Litwini będą rządzić światem. Skąd mu to przyszło do głowy?

Następcą Oskara Miłosza na litewskiej placówce dyplomatycznej w Paryżu był Pietras Klimas, który w latach trzydziestych pisał swoje wspomnienia. To w nich opisuje zwierzenia i proroctwa Oskara Miłosza z okresu współpracy z nim w 1923 roku. Czytamy w nich (za E. Żagiell „Kultura” nr 6 1978, Paryż, str. 109-110):

„Dziś rano wpadł do mego gabinetu Miłosz. W oczach łzy, zadyszany... Obawiałem się, że skona tu na miejscu. A on przyniósł tylko nowe rewelacje z Apokalipsy (św. Jana)... Teraz już wszystko zrozumiał – on jest pierwszym człowiekiem na ziemi, przewidzianym już przez św. Jana, gdyż dotychczas nikt – cała ludzkość – tego nie zrozumiała. Miłosz w transie powiedział, że Bóg zezwolił mu na głoszenie rewelacji z Apokalipsy. Padł na kolana i dziękował za ten „grace”. Może to go uwolni od strasznych tourmentas, które obecnie przeżywa dniem i nocą, doprowadzających go do szaleństwa. Ale jego wyjaśnienia są zupełnie jasne i racjonalne. W Apokalipskie wyraźnie jest przewidziane: tym diabelskim szatańskim państwem jest Ameryka, która świat omotała swymi diabelskimi mackami. Jej cyfrą jest 666, co po hebrajsku i baskijsku znaczy Ameryka. Ten diabelski agent dąży do zgnębienia starej Anglii, która chociaż będzie się sprzeciwiać, wyjdzie w rolę sous-diable. Toteż najpierw Anglię Bóg ukaże. Londyn zginie po trzęsieniu ziemi i zatonie. Imperium angielskie rozpadnie się po tej katastrofie i zginie. Dla zgubienia Anglii Ameryka sprzymierzy się z Rosją, która wyrzekając się Boga i Chrystusa, za swe bóstwo uzna Matuszkę-Amerykę. Rosja będzie zelektryfikowana, zamerykanizowana i stanie się bogata i potężna. Postawi nawet elektryczną statuę, która będzie mówić. Lecz potem Ameryka i Rosja będą strasznie ukarane. W jaki sposób nie wiadomo. „Mais ce sera terrible”. Potem nastąpi okres pokoju trwający tysiąc lat. I cały świat będzie miał szefa. Nie będzie to papież, gdyż Chrystus jest „en colere contre le Pape”. I całym sfederowanym światem będzie rządził... kto? Litwa, albo Litwin. To wszystko jest w tekstach Apokalipsy”.

Od tego czasu mija prawie sto lat. I co się sprawdziło z tego litewskiego nacjonalistycznego kretynizmu? Nic, dosłownie nic!

Marian Kałuski
(Nr 148)