Dodano: 27.01.17 - 22:16 | Dział: Prosto z mostu

Powróz, albo pieniek





„Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało” - pobrzmiewa ze wszystkich stron po zakończeniu blokady sejmowej mównicy – bo cały „pucz” zakończył się wesołym oberkiem. Co prawda jeszcze nie wiadomo, ile Polska za ten wesoły oberek zapłaci, bo właśnie pan prezydent Duda, chyba w tej właśnie sprawie, pojechał do Izraela – no ale na tym świecie pełnym złości nie ma nic za darmo, a już na pewno nikt nie wciska za darmo hamulca z taką mocą, że nie tylko panienki z Nowoczesnej, nie tylko stare klempy z Platformy Obywatelskiej, nie tylko stare kiejkuty z trzodą konfidentów, ale chyba nawet odpowiedzialni za ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej funkcjonariusze BND runęli na zbity pysk. Ale mówi się: trudno; co upadło, to przepadło – tymczasem wcale nie musiało tak być, by groteskowy „pucz” zakończył się w całkiem innych kategoriach. Plan „A” był jak sadzę taki, że uda się zablokować ustawę budżetową, co stworzyłoby konstytucyjną możliwość rozwiązania Sejmu i rozpisania nowych wyborów. Oczywiście pan prezydent Duda z tej możliwości nie chciałby skorzystać, ale o to właśnie chodziło, bo wtedy zostałby expressis verbis oskarżony o „łamanie konstytucji”, zaś grono blokujące sejmową mównicę ogłosiłoby się alternatywnym ośrodkiem władzy, oznajmiając zarazem, iż rząd Beaty Szydło ostatecznie utracił demokratyczną legitymację i apelując do Unii Europejskiej o uznanie tej nowej sytuacji. Dowodem na to jest nie tylko treść apelu, pod jakim podpisał się sprytny Rysio Petru i Schetino, a zwłaszcza – zapowiedź podjęcia „kroków prawnych” przed „międzynarodowymi trybunałami” , nie tylko wyznaczenie w trybie alarmowym posiedzenia Komisji Europejskiej w sprawie ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej na 21 grudnia – a bez inicjatywy, a przynajmniej – bez zgody Naszej Złotej Pani pan Jan Klaudiusz Juncker nigdy by się na taka samowolkę nie odważył, nie tylko zwoływanie w trybie alarmowym konfidentów Wojskowych Służb Informacyjnych z całej Polski pod Sejm, gdzie mieli odegrać rolę „zagniewanego ludu”, przed którego gniewem pierzchają „faszyści”, ale również - dekonspiracja Najstarszego Kiejkuta III Rzeczypospolitej w osobie pana generała Marka Dukaczewskiego, który w jakiejś lisiej czapie osobiście pofatygował się pod Sejm, a przede wszystkim – nagły przyjazd Donalda Tuska do Wrocławia, skąd próbował włączyć się do akcji. Wyobrażam sobie, jak Nasza Złota Pani musiała go podkręcać: „Słuchaj frędzlu, nie po to zrobiłam z ciebie człowieka, żebyś mi tu teraz kijem gruchy obijał. Chcesz być prezydentem, to jazda! Ruszaj mi zaraz do Breslau pilnować interesu!” Świadczy to o randze tej operacji, która nie udała się przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze – Jarosław Kaczyński doprowadził do uchwalenia budżetu, co sprawiło, że odpadł jeden z kluczowych elementów operacji, nadający jej pozory legalności. Po drugie – że Mocna Ręka, przed którą nadal jeszcze zgina się, a przynajmniej drży Wszelkie Kolano, wcisnęła hamulec, od czego całe towarzystwo w jednej chwili poleciało na zbity pysk. Gdyby jednak Jarosław Kaczyński nie wykazał się taktyczną wirtuozerią, albo nawet gdyby się wykazał, ale Mocna Ręka hamulca nie nacisnęła, to wszystko mogłoby się rozstrzygnąć w całkiem innych kategoriach. Komisja Europejska mogłaby uznać alternatywny ośrodek władzy w Polsce, udzielając mu przynajmniej werbalnego poparcia – a jak w tej sytuacji zachowałaby się nasza niezwyciężona armia i tak zwane „służby mundurowe” ? Czy przypadkiem nie aresztowałyby członków rządu pani Beaty Szydło, meldując panu generałowi Markowi Dukaczewskiemu wykonanie zadania, a on już ten meldunek przesłałby dalej? Zatem – wprawdzie „nic się nie stało” , ale widzimy, że mogło się stać.

Na tym tle zastanawia powściągliwość z jaką komentatorzy, którym przecież nie brakuje przenikliwości, tym razem sprawiają wrażenie, jakby nie dostrzegali słonia w menażerii. Wprawdzie „z obfitości serca usta mówią” i JK-M w komentarzu „Coś o Muminkach” powiada, że „dlatego bezpieka zawsze będzie faworyzowała POPiS” - a to wprost zmusza do postawienia nie tylko pytania – to znaczy co będzie ta „bezpieka” robiła, w jaki sposób „faworyzowała” , ale również pytania, czy to przypadkiem nie ta sama „bezpieka” stoi za kulisami tej politycznej wojny, że tak naprawdę to ona prowadzi ją z rządem, posługując się swoimi politycznymi ekspozyturami, czy wręcz wydmuszkami, za jaką uważam np. Nowoczesną sprytnego pana Rysia? A jeśli tak, to o co ta wojna się toczy – czy przypadkiem nie o utrzymanie zatwierdzonego w Magdalence parytetu wpływów politycznych, według którego polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza i jej polityczne ekspozytury dostały 65 procent, a historyczny naród polski – tylko 35? Poza tym, że to może być prawda – to jakie to znakomite propagandowe wyjaśnienie rozmaitych politycznych niepowodzeń? Podobnie pan red. Jan Piński. Wprawdzie wspomina, że Ryszard Petru został „mianowany” liderem opozycji „przez jakichś zacnych ludzi”, którzy jednak – tym razem jako „ktoś” zrobili mu w ten sposób „straszna krzywdę, każąc mu stać się osoba publiczną”. Najwyraźniej pan red. Piński wie coś, czego nie chce nam powiedzieć – kto mianowicie „kazał” panu Rysiowi zostać „osobą publiczną” , a nawet „liderem opozycji” i dlaczego właściwie pan Rysio tego „ktosia” tak skwapliwie posłuchał.

Ale mniejsza o to, bo zasadniczo chodzi mi o coś innego. Jeśli to usiłowanie przeprowadzenia w Polsce zamachu stanu, z udziałem zagranicznych ośrodków wywiadowczych i politycznych, ujdzie wykonawcom bezkarnie choćby pod pretekstem, że było nieudolne (usiłowanie nieudolne ma miejsce wtedy, kiedy sprawca usiłuje osiągnąć skutek przestępczy przy pomocy nieadekwatnych środków, na przykład zamierza wysadzić w powietrze gmach Sejmu przy pomocy zaklęcia), to będzie to stanowiło nie tylko dla nich, ale również dla innych politycznych awanturników, a przede wszystkim – dla „bezpieczniaków” - zachętę do powtórzenia i za którymś razem może im się to udać, że wszystkimi konsekwencjami i dla państwa i dla narodu, które w rezultacie mogą zostać wtrącone w otchłań wojny domowej, a przynajmniej – poddane czemuś w rodzaju stanu wojennego. Dlatego uważam, że istnieje pilna potrzeba przywrócenia w Polsce kary śmierci przynajmniej w trzech przypadkach: morderstwa z premedytacją, zdrady stanu i aktów terroru. W przypadku morderstwa z premedytacją kara śmierci mogłaby być karą jedyną – żeby zadaniem sądu było w zasadzie tylko ustalenie stanu faktycznego. W przypadku zdrady stanu wachlarz kar mógłby być bardziej rozwinięty w zależności od stopnia nasilenia złej woli sprawcy – ale kara śmieci powinna w tym arsenale występować, żeby sprawca, podejmując w tym kierunku działania, musiał liczyć się albo z powrozem, albo z pieńkiem. W takiej sytuacji próby takie byłyby siłą rzeczy rzadsze i nie przyjmowałyby form ośmieszających państwo – bo co to za państwo, które ma ambicję nie tylko walczyć, ale nawet zwyciężyć złego Putina, a na oczach całego świata nie potrafi poradzić sobie z rozwydrzonymi dziewuchami, w rodzaju Wielce Czcigodnej pani posłanki Joanny Scheuring-Wielgus? Gdyby w kodeksie karnym była kara śmierci za zdradę stanu, to myślę, że Wielce Czcigodna pani posłanka Joanna Scheuring-Wielgus, na samą myśl o uczestnictwie w nieudanym zamachu stanu, popuszczałaby odtąd w majtki, a wracze „zachodziliby w um z Podgornym Kolą”, dlaczego taka wytworna dama nie potrafi utrzymać moczu, zwłaszcza 16 grudnia każdego roku. A skoro takie przypadki – które niewątpliwie wzbogacałyby medycynę - byłyby rzadsze, to sprzyjałoby to politycznej stabilności państwa – a o to przecież chyba wszystkim chodzi, a przynajmniej powinno. Wreszcie akty terroru. Dopóki w państwie nie ma kary śmierci, terroryzm pomyślany jako strategia, zwyczajnie jest OPŁACALNY. W rezultacie środki podejmowane przez władze skierowane są tak naprawdę nie na zwalczanie terroryzmu, tylko na stopniowe ograniczanie wolności obywateli, którzy żadnymi terrorystami anie są, ani nie zamierzają nimi być. Każdy doświadczył tego choćby na lotnisku; będąc w USA widziałem na jednym z lotnisk, jak Murzyni w błękitnych uniformach bezpieczniaków (tak naprawdę to zatrudnienie socjalne, bo po ich zachowaniu widać było, że nie potrafią upilnować nawet samych siebie) mieli wiele uciechy na widok starowiny, któremu, kiedy już zdjął pasek, spodnie opadły aż do kostek, wskutek czego nie potrafił zrobić nawet kroku i bezradnie stał pośród rechoczących drabów, aż jakiś litościwy towarzysz niedoli mu pomógł. Jest to wskazane tym bardziej, że tylko patrzeć, jak będziemy mieli problem z imigrantami, nie tylko zresztą muzułmańskimi, z których część z cała pewnością jest i będzie wywiadowczo i wojskowo zadaniowana. Z dotychczasowych doświadczeń w tej dziedzinie wynika bezradność rządów państw europejskich już nawet nie wobec terroryzmu, ale masowej imigracji, pod naporem której trzeszczały, a potem pękały granice. Nie dlatego, żeby nie było instrumentów obrony; karabin maszynowy przecież każdego uchodźcę dogoni – tylko dlatego, że przedstawicielom władz publicznych zabrakło odwagi do obrony granic. Wielokrotnie podnosiłem, że usuniecie kary śmierci z arsenału narzędzi wymiaru sprawiedliwości rujnuje stopniowo cały system prawny państwa – i to właśnie potwierdziło się z całą jaskrawością podczas apogeum wędrówki ludów. Z jednej strony rodzi bowiem poczucie bezkarności, a z drugiej – świadomość daremności i jałowości wysiłku.

Przede wszystkim zaś przywrócenie kary śmierci w tych trzech przypadkach sprzyjałoby stopniowemu wyzwalaniu naszego nieszczęśliwego kraju spod okupacji starych kiejkutów, których uważam za rodzaj gangreny na ciele naszego narodu, rodzaj pasożytniczej, rakowatej narośli. Zwłaszcza w tym przypadku interwencja chirurgiczna wydaje się wskazana, bo w przeciwnym razie będziemy skazani na coraz częstsze spektakle bezkarnej samowoli, inspirowane przez państwa trzecie, na służbę których stare kiejkuty przeszły jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych, kiedy to poszukiwały jakiejś polisy ubezpieczeniowej na wszelki wypadek, gdy Sowietów już nie będzie. Te zależności reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii, bo w naszym nieszczęśliwym kraju nasila się zjawisko dziedziczenia pozycji społecznej; dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, dzieci agentów – agentami, no a dzieci konfidentów – konfidentami.



Stanisław Michalkiewicz
27 stycznia 2017 r.



Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.