Dodano: 26.06.16 - 10:43 | Dział: Opowiadania

Wśród aniołów umieranie


WszedÅ‚ cicho do sali, po raz kolejny tego dnia. Leżący na łóżku czÅ‚owiek miaÅ‚ zamkniÄ™te oczy, oddychaÅ‚ pÅ‚ytko. Lekarz podszedÅ‚, usiadÅ‚ na łóżku chorego i dotknÄ…Å‚ jego rÄ™ki – tÄ™tno byÅ‚o szybkie i sÅ‚abe.
To pewnie ostatni jego dzieÅ„ – pomyÅ›laÅ‚, kÅ‚adÄ…c mu rÄ™kÄ™ na gÅ‚owie. Ostatni dzieÅ„ życia z ciężkÄ…, nieuleczalnÄ… chorobÄ….
Pamiętał dobrze pierwsze dni pana Grzegorza w szpitalu. Już wstępne badania dawały do zrozumienia, że jest źle. Potem USG jamy brzusznej i RTG klatki piersiowej i sprawa była jasna. Liczne przerzuty raka w płucach i brzuchu. Ognisko pierwotne choroby zdawało się nie mieć znaczenia. Sprawa była i tak przegrana.
Obchód lekarski następnego dnia wymagał wiele zręczności. Żonglowanie słowami zawsze przychodziło mu łatwo. Dla każdego staruszka znalazł jakieś dobre słowo. Ale tu było inaczej. Pan Grzegorz miał 45 lat. I był piekielnie inteligentny.
Od drzwi wlepił swój przenikliwy wzrok w lekarza, a nie mogąc uzyskać dłuższego kontaktu wzrokowego, już coś podejrzewał.
– Jak pan siÄ™ czuje dzisiaj? – Standardowe pytanie poparte uÅ›miechem wybrzmiaÅ‚o, jak obowiÄ…zkowe powitanie serwowane przez kelnera w restauracji.
– Ja? Dobrze – odparÅ‚ pewnie Stocki i szybko dorzuciÅ‚: – A jak moje wyniki?
Trafiony i zatopiony – pomyÅ›laÅ‚ medyk, otwierajÄ…c historiÄ™ choroby. ZnaÅ‚ doskonale wszystkie badania, ale ten rytuaÅ‚ upewniaÅ‚ chorych, że lekarz ma wszystko pod kontrolÄ…. ZaczÄ…Å‚ od dobrych wiadomoÅ›ci.
– Morfologia jest niezÅ‚a, w moczu nie ma zmian...
– A rentgen? – przerwaÅ‚ pacjent.
Doktor na chwilę zawiesił głos.
– Pan dużo pali, panie Stocki? – zapytaÅ‚, jakby obok tematu.
– Dość dużo, prawie dwie paczki dziennie – Stocki nie byÅ‚ z siebie dumny. – RzucaÅ‚em parÄ™ razy, ale siÄ™ nie udaÅ‚o.
– Ja wiem, to ciężki nałóg – lekarz staraÅ‚ siÄ™ przesunąć rozmowÄ™ na boczny tor.
– To jak wyszedÅ‚ rentgen? – chory nie dawaÅ‚ za wygranÄ….
– Nie najlepiej, ale czekamy na opis radiologa – skÅ‚amaÅ‚ doktor, starajÄ…c siÄ™ grać na czas.
– Ale pan widziaÅ‚ wyniki, doktorze? – pacjent naciskaÅ‚ bezlitoÅ›nie.
– WidziaÅ‚em zdjÄ™cie, mam podejrzenie, że to poważna choroba – lekarz dawkowaÅ‚ informacjÄ™ powoli, tak jak go uczono.
– Rozumiem – oczy Stockiego zatrzymaÅ‚y siÄ™ na dÅ‚użej w martwym punkcie nad drzwiami. On już wiedziaÅ‚.
Te pierwsze dwa dni pobytu pana Grzegorza na oddziale były, można powiedzieć, typowe. Nie znał nikogo, kto dowiedziawszy się o ciężkiej chorobie, nie wycofałby się w lęk lub odrętwienie. Ale kolejne dni zmieniły wszystko, co do tej pory wiedział o psychologii umierania.
Już następnego dnia zastał Stockiego w sklepiku szpitalnym.
– Paluszki i gumy, doktorze – oznajmiÅ‚ z szerokim uÅ›miechem. – Dość już tych fajek.
– WspaniaÅ‚a decyzja – lekarz uÅ›cisnÄ…Å‚ mu rÄ™kÄ™.
Ale czy nie za późno – dodaÅ‚ w myÅ›li.
– Zawsze jest czas na zmiany – Stocki jakby czytaÅ‚ w jego myÅ›lach.
Czas biegł swoim oddziałowym rytmem, wyniki badań docierały z laboratorium jak kolejne gwoździe wbijane do trumny. A Stocki kwitł. Spacerował po korytarzu, rozmawiał z ludźmi, pomagał chorym na sąsiednich salach. Jedno tylko różniło go od większości. Nikt go nie odwiedzał.
Kiedyś na dyżurze po zakończonym obchodzie wieczornym zawołał go na chwilę na swoją salę. Czuł, że zbliża się moment, w którym chory będzie chciał poznać całą prawdę o swoim stanie.
Usiadł z uśmiechem na jego łóżku. Już pierwsze jego pytanie mogło zwalić z nóg.
– Ja umieram, doktorze, prawda?
– Wszyscy umieramy, nasz czas powoli siÄ™ koÅ„czy – próbowaÅ‚ filozoficznie wybrnąć lekarz – ale nie wiadomo, kto pierwszy z nas dwóch stanie przed Bogiem, pan czy ja.
– Doktorze, ja wiem, że nie jest dobrze. Ale niech mi pan wierzy, miaÅ‚em dobre życie… Teraz dużo o tym myÅ›lÄ™, niedÅ‚ugo spotkam swojÄ… żonÄ™ i córeczkÄ™... One tam już sÄ…... – ZawiesiÅ‚ gÅ‚os, wpatrujÄ…c siÄ™ w bliznÄ™ po zastrzyku na dÅ‚oni, po czym uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™, jakby oglÄ…daÅ‚ stare fotografie.
Coś ścisnęło lekarza za gardło. Nie śmiał pytać o rodzinę pana Grzegorza, nie chciał go dodatkowo ranić. Stocki wyczuł to wahanie.
– One umarÅ‚y, doktorze. Moja żona i córeczka. Zginęły w wypadku – podniósÅ‚ wzrok, spoglÄ…dajÄ…c wnikliwie w oczy lekarza. – Pan ma rodzinÄ™?
– Mam. Å»onÄ™ i trójkÄ™ dzieci – cicho odpowiedziaÅ‚ doktor.
– To niech pan ich kocha, spÄ™dza z nimi każdÄ… wolnÄ… chwilÄ™. Ja miaÅ‚em tych chwil tak maÅ‚o...
Znów ten ucisk w gardle.
– Doktorze, karetka przywiozÅ‚a pacjenta na dół – przerwaÅ‚a pielÄ™gniarka, zaglÄ…dajÄ…c do sali. Lekarz podniósÅ‚ siÄ™ z ulgÄ…. Jeszcze moment i by siÄ™ rozsypaÅ‚.
– Ja rozumiem wszystko, doktorze – Stocki znów przenikaÅ‚ jego myÅ›li. – Niech pan ich kocha, a o mnie siÄ™ nie martwi. Jutro bÄ™dzie lepszy dzieÅ„.
– Tak – bÄ…knÄ…Å‚ lekarz, unikajÄ…c wzroku chorego. – MuszÄ™ iść, życzÄ™ spokojnej nocy.
Kilka dni później, siedząc na łóżku tego człowieka, nie mógł uwierzyć, że tak niedawno biegał on radośnie po oddziale.
Doktor spojrzał za okno. Ponure chmury wisiały nad horyzontem, płacząc zimnym deszczem.
Paskudny dzieÅ„ na umieranie – pomyÅ›laÅ‚ i podniósÅ‚ siÄ™ z trudem, jakby uszÅ‚o z niego powietrze.
Do sali zajrzała pielęgniarka.
– Karetka przywiozÅ‚a pacjenta z dusznoÅ›ciÄ… – zakomunikowaÅ‚a i zniknęła za drzwiami.
– Już idÄ™ – odpowiedziaÅ‚ i ostatni raz spojrzaÅ‚ na nieprzytomnego mężczyznÄ™. DotknÄ…Å‚ jego czoÅ‚a, proszÄ…c Boga, by siÄ™ nad nim ulitowaÅ‚. OdwróciÅ‚ siÄ™ i wyszedÅ‚ z sali.
Szedł korytarzem. Wzbierał w nim żal. Zmęczenie dyżurem doskwierało o tej porze szczególnie mocno. Uchodziły z niego siły, energiczny rano krok zwalniał. Wychodząc z oddziału, skręcił w prawo na schody i nagle zatrzymał się oniemiały.
Na schodach rozbłysło niebywałe widowisko. Coś, czego chyba nikt nie spodziewał się tego szarego, dżdżystego popołudnia.
Pomarańczowa łuna ścieliła przed nim swoje ciepłe światło, ogarniała go pulsującym blaskiem. Zaczął nucić coś pod nosem, porwany nurtem życiodajnej rzeki nadziei.
AnioÅ‚y przyszÅ‚y po niego – pomyÅ›laÅ‚, ciÄ…gle wpatrzony w olÅ›niewajÄ…ce zjawisko. Dziura w gÄ™stej zasÅ‚onie burzowych chmur, dokÅ‚adnie na wprost tarczy sÅ‚oÅ„ca, pozwoliÅ‚a rozlać siÄ™ temu zÅ‚otemu potokowi pod jego stopami.
Ruszył dopiero po chwili. Kiedy doszedł do izby przyjęć, pielęgniarki już go szukały. Zgon pana Grzegorza 17.45. Trzeba powiadomić rodzinę i wypisać papiery.
Światło zgasło, ale pomarańczowe ciepło nadal ogrzewało jego serce. Uśmiechnął się, podchodząc do chorego na wózku, otoczonego czerwonymi kurtkami sanitariuszy z karetki.
– A co siÄ™ staÅ‚o, panie StanisÅ‚awie, znowu astma dokuczyÅ‚a?


Andrzej Chodacki
Strona autorska


Autor opowiadania: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powoÅ‚ania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozÄ™ i poezjÄ™, a także fotografuje. Laureat kilkudziesiÄ™ciu konkursów literackich. Jego opowiadania byÅ‚y drukowane miÄ™dzy innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, MiesiÄ™czniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na caÅ‚ym Å›wiecie. W 2012 roku wydaÅ‚ debiutanckÄ… książkÄ™ z poezjÄ… i fotografiÄ… pt.„ Pejzaże tÄ™sknoty”. W 2013 roku wydaÅ‚ cykl opowiadaÅ„ pt. „ OpowieÅ›ci ze Å›wiata”. W 2014 roku wydaÅ‚ kolejny cykl opowiadaÅ„ pt „ WyczekujÄ…c dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor SeliaÅ„ski” zostaÅ‚a przetÅ‚umaczona na jÄ™zyk ukraiÅ„ski. Od 2015 roku czÅ‚onek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.