Dodano: 24.08.15 - 16:18 | Dział: Opowiadania

Kiedy już wszystkich zabijemy…


Żyd, Polak, Ruski, kto by ich rozróżnił. Mamy rozkaz zabić wszystkich i nie ma o czym dyskutować. Pogadać można, czy łatwo jest zabić kilkaset bachorów w ciągu godziny. Odpowiadam, niełatwo. Pętaki jak szczury chowały się tak skutecznie, że ostatniego spaliliśmy w dziurze klozetowej. Nikt nie chciał go wyciągać takiego upapranego gównem.
Najprościej było z tą grupą na górze. Jak chłopcy wywalili drzwi, trochę nas to zaskoczyło. Spodziewaliśmy się polskich bandytów, może cywilów, a tu stoi na środku ze sto gówniarzy z podniesionymi do góry rękami. Popatrzyliśmy jeden na drugiego. Wtedy do środka wpadł nasz dowódca, oberführer Dirlewanger.
– Co tak stoicie, jak barany?! – krzyknÄ…Å‚ do nas. – Wiecie, co robić!
Wiedzieliśmy, a jakże. Mój kumpel Jürgen podszedł chwiejnym krokiem do pierwszej, może ośmioletniej smarkuli, pogładził ją po głowie, po czym zamachnął się i uderzył ją kolbą. Smarkula gładko przewróciła się, a my uśmiechnęliśmy się na ten widok. W godzinę uprzątnęliśmy całą salę i to bez jednego wystrzału. To dopiero wyczyn! Szkoda, że nie dają medali za bachory, bo nam by się należały po jednym dla każdego. Ostatniego gnoja złapaliśmy w tym kiblu. Franz chciał się odlać, ale tak śmierdziało spalenizną, że musiał szukać innego miejsca.
Kiedy schodziłem na dół, zobaczyłem coś ciekawego. Poniżej poziomu schodów chłopcy jeździli po czymś na butach. Spojrzałem pod nogi, a tu płynie po schodach czerwona posoka, ślisko jak cholera. Jürgen puścił się pędem i przejechał parę metrów. Koledzy z boków wybuchnęli śmiechem. To dopiero zabawa, lodowisko w sierpniu. Lodowisko z krwi bachorów.
To były czasy! Aż miło wspomnieć. Roboty było dużo, bo w pierwszych dniach sierpnia czterdziestego czwartego aż w uszach dzwoniło od strzelania do Polaczków. Nikt tego nie liczył, ale zlikwidowaliśmy na pewno z dziesięć tysięcy. Nasz dowódca, oberführer Dirlewanger to był morowy chłop. Bab też mieliśmy pod dostatkiem, codziennie nowe. Wódki nigdy nie brakowało. Żyć, nie umierać! Bali się nas nawet ci z Wehrmachtu.
Jedyne, co wspominam z żalem, to ciągły brak amunicji. Kiedyś wygnaliśmy z domów z dwustu cywilów. Po tym, jak nasi zabawili się z co młodszymi kobietami, ustawiliśmy wszystkich do rozstrzału. Zaczynamy grzać z KM-ów, a tu nagle skończyła się amunicja. Szef nie zabezpieczył. Musieliśmy wszystkim poderżnąć gardła, a to strasznie długo trwało. Dirlewanger na drugi dzień, a wypadał czwartek, czyli dzień wieszania, powiesił szefa wraz z kilkoma Polakami. Dwa dni piliśmy na umór w jakimś szpitalu. Potem dostaliśmy nowego szefa i znów do roboty. Ktoś musi zrobić porządek z bandytami w Warschau(1). Dowódca powiedział jasno. Trzeba zabić wszystkich.
***
Pielęgnowali go już trzeci dzień. Młody, może siedemnastoletni chłopiec o złotych włosach i oczach koloru łąki. Wpadł przez wybite okno do ich piwnicy, zmieciony z ulicy potężnych wybuchem. W tej części Woli, na wschód od pałacyku Michlera walki w początkach sierpnia były szczególnie zacięte. Gdy znalazł się takim trafem wewnątrz, mężczyźni szybko zatkali fragmentami desek okno umieszczone wysoko pod sufitem piwnicy. Potem kobiety otrzepały chłopca z kurzu i opatrzyły paskudną ranę brzucha. Na wszelki wypadek zdjęto mu z ramion biało-czerwone opaski, a karabin ukryto głębiej w pomieszczeniach piwnicznych.
Zielonooki chłopiec pozostawał półprzytomny przez dwa dni, na przemian majaczył i tracił świadomość. Piątego sierpnia wczesnym rankiem zaczął gorączkować, a brzuch z braku dezynfekcji napęczniał mu ropą. Była może godzina piąta rano, nikt już nie spał. Kobiety próbowały zbić rannemu gorączkę zimnymi okładami z resztek wody, jakie pozostały im do dyspozycji.
Mężczyźni przez niewielką dziurę w deskach zasłaniających wybite okno obserwowali wschodnią część ulicy Wolskiej, skąd spodziewali się dostrzec nadchodzące oddziały Niemców. I nadeszli, choć dziwny był to widok. Faszyści biegli całą ulicą, w rozpiętych mundurach, niektórzy zataczali się, jakby byli pijani. Nie mieli osłony wozów bojowych, nie kryli się wcale.
Mężczyźni poinformowali wszystkich mieszkańców piwnicy o swoim odkryciu. Kobiety mocniej przycisnęły dzieci do piersi. Halinka, siedemnastolatka, której długi warkocz przewieszony był zawsze przez jej drobne ramiona, zaczęła płakać i wzięła głowę złotowłosego chłopca na swoje kolana. Nie bała się śmierci. Cała rodzina Halinki zginęła tydzień wcześniej od bomby, która uderzyła w ich mieszkanie, ona ocalała cudem. Płakała teraz nad losem ludzi w tej piwnicy, którzy przygarnęli ją po tym, jak sowieckie bomby, zamiast niemieckich umocnień, zniszczyły jej dom i zabiły rodzinę.
– MajÄ… miotacze, palÄ… piwnice – oznajmiÅ‚ jeden z mężczyzn, gdy oderwaÅ‚ gÅ‚owÄ™ od szczeliny w prowizorycznej zasÅ‚onie okna. Jakby na dowód, straszny krzyk przebiÅ‚ siÄ™ z oddali i uderzyÅ‚ w nich Å›miertelnym dramatem. Mężczyzna spojrzaÅ‚ tam i z przerażeniem w oczach odsunÄ…Å‚ gÅ‚owÄ™.
– IdÄ… tu – dodaÅ‚ cicho i cofnÄ…Å‚ siÄ™ kilka kroków, jakby w oczekiwaniu na nieuchronne.
– Nie bój siÄ™ – Halinka pogÅ‚askaÅ‚a mÅ‚odego powstaÅ„ca po gÅ‚owie – nie bój siÄ™.
Jej łzy kapały mu teraz na twarz, tak że nagle ocknął się i otworzył zielone oczy.
Piwnica spowita została dziwnym światłem. Mężczyźni na chwilę oderwali wzrok od okna, dzieci natychmiast przestały płakać.
– Mówcie „Pod TwojÄ… obronÄ™” – wszyscy po raz pierwszy usÅ‚yszeli wyraźny gÅ‚os rannego chÅ‚opca. KojÄ…cy gÅ‚os o aksamitnym brzmieniu. Halinka z niedowierzaniem spojrzaÅ‚a na niego, dostrzegajÄ…c przytomne spojrzenie jego intensywnie zielonych oczu.
– Pod TwojÄ… obronÄ™ uciekamy siÄ™ ÅšwiÄ™ta Boża Rodzicielko… – zaczęła jakby machinalnie, a za niÄ… pomruk modlitwy wypeÅ‚niÅ‚ piwnicÄ™ i starÅ‚ siÄ™ z dochodzÄ…cym z poziomu ulicy zÅ‚owieszczym uderzaniem o bruk okutych żelazem butów.
– Naszymi proÅ›bami… – znów krzyki ludzi, ktoÅ› woÅ‚aÅ‚ „LitoÅ›ci!”, zanim wystrzaÅ‚ nie przerwaÅ‚ tego woÅ‚ania. Stukanie butów ustaÅ‚o. FaszyÅ›ci stali nad nimi, majÄ…c przed sobÄ… zatkane deskami okno. Musieli sÅ‚yszeć wyraźnie odgÅ‚osy z wnÄ™trza piwnicy, bo modlitwa nie zamilkÅ‚a.
– Ale od wszelakich zÅ‚ych przygód – huk wpadajÄ…cych do piwnicy desek wzbudziÅ‚ jÄ™k rozpaczy wÅ›ród zgromadzonych w kÄ…cie piwnicy kobiet. Modlitwa przygasÅ‚a gÅ‚uchym przerażeniem, gdy dwie zaroÅ›niÄ™te mordy esesmanów zajrzaÅ‚y do Å›rodka. Bestie ucieszyÅ‚y siÄ™. Oto znalezisko, piwnica peÅ‚na Polaków, ależ radość! Bez sÅ‚owa wyciÄ…gnÄ™li granaty.
– O Pani nasza! – zawoÅ‚aÅ‚a Halinka, zaciskajÄ…c oczy, gdy huraganowa kanonada podniosÅ‚a kÅ‚Ä™by kurzu od strony ulicy. Strzelano z wszystkich stron, wybuchy wstrzÄ…snęły kamienicÄ…. Wieniec ognia zajrzaÅ‚ przez okienko i zapadÅ‚ siÄ™ w sobie, osmalajÄ…c resztki drewnianych framug. Jak nagle siÄ™ zaczęło, tak wszystko zamarÅ‚o, pozostawiajÄ…c mieszkaÅ„ców piwnicy z szeroko otwartymi ze zdumienia ustami.
– Meldować o stratach! – doleciaÅ‚a komenda gdzieÅ› od strony ulicy.
– Wszyscy cali, panie poruczniku! – odpowiedziaÅ‚ ktoÅ› przejÄ™tym gÅ‚osem.
– BroÅ„ zabrać, zwijamy siÄ™, szybko! – znów mocny gÅ‚os, jakby dowódcy, potem zobaczyli mężczyznÄ™ okoÅ‚o trzydziestki w heÅ‚mie z biaÅ‚o-czerwonÄ… opaskÄ….
Z tyłu pojedyncze strzały przerywały rozpaczliwe jęki rannych faszystów.
– Macie szczęście – rzuciÅ‚ im, ogarniajÄ…c spojrzeniem piwnicÄ™. DojrzaÅ‚ zÅ‚otowÅ‚osego chÅ‚opca i zatrzymaÅ‚ na nim wzrok.
– Pochowajcie go – usÅ‚yszeli jeszcze oddalajÄ…cy siÄ™ nakaz, gdy dowódca powstaÅ„ców wyprostowaÅ‚ siÄ™.
Wszyscy zgromadzeni w piwnicy bez słowa spojrzeli tam, gdzie Halinka trzymała na kolanach głowę złotowłosego chłopca. Jego oczy straciły swój blask, złożone do modlitwy ręce trzymał na piersi, a w tych rękach tkwiły strzępy różańca.
Halinka płakała. Tak bardzo płakała ta dziewczyna, jakby chciała wypłakać całą żałość po krwawiącej powstaniem Warszawie, po zamordowanych przez faszystów chłopcach, którzy dopiero co mieli zacząć swoje życie.
Ludzie podeszli do nich.
– Czujecie? – zapytaÅ‚ jeden z mężczyzn. GÅ‚owy ludzi unosiÅ‚y siÄ™, a nozdrza zaczęły wyÅ‚apywać coÅ› dziwnego w powietrzu.
– To jaÅ›min – oznajmiÅ‚a z niedowierzaniem jedna z kobiet i pochyliÅ‚a siÄ™ nad martwym chÅ‚opcem – on pachnie jaÅ›minem.
– Mamo, kwiatuszki! – zawoÅ‚aÅ‚a maleÅ„ka dziewczynka i obtarÅ‚a rÄ…czkÄ… zapÅ‚akanÄ… twarz.
W samym centrum zranionej śmiertelnie stolicy, wśród trupów i gnijących ran, w piwnicy wypełnionej anonimowymi, przerażonymi ludźmi, umarł... No właśnie, kto umarł?
Co tu się właściwie stało?
Ludzie w nabożnym skupieniu zbierali swoje rzeczy. Pomimo dramatycznych chwil, uśmiechali się, czując ciągle ten mocny, jaśminowy zapach. Trzeba im poszukać innego miejsca. Do trupów faszystów zlecą się ich czarne sępy. Lepiej, żeby wtedy byli już daleko stąd.

1. - Warszawa


W lipcu 1940 roku oberführer Dirlewanger utworzył specjalny oddział karny w ramach SS-Totenkopf. Zgromadzeni w oddziale zwyrodnialcy i szumowiny z wyrokami za zabójstwa i gwałty na dzieciach wzięli udział w mordowaniu cywilnych mieszkańców Warszawy od pierwszych dni Powstania. Przypisuje im się ok. 60 tysięcy morderstw, większość z nieludzkim okrucieństwem. Nie było w historii wojen bestii bardziej krwiożerczych, jak żołdacy Dirlewangera.
W czerwcu 1945 roku Dirlewanger po aresztowaniu we francuskiej strefie okupacyjnej został zidentyfikowany w Altshausen w Badenii-Wirtembergii i zabity przez pilnujących go polskich strażników.



Andrzej Chodacki
Strona autorska


Autor opowiadania: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powoÅ‚ania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozÄ™ i poezjÄ™, a także fotografuje. Laureat kilkudziesiÄ™ciu konkursów literackich. Jego opowiadania byÅ‚y drukowane miÄ™dzy innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, MiesiÄ™czniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na caÅ‚ym Å›wiecie. W 2012 roku wydaÅ‚ debiutanckÄ… książkÄ™ z poezjÄ… i fotografiÄ… pt.„ Pejzaże tÄ™sknoty”. W 2013 roku wydaÅ‚ cykl opowiadaÅ„ pt. „ OpowieÅ›ci ze Å›wiata”. W 2014 roku wydaÅ‚ kolejny cykl opowiadaÅ„ pt „ WyczekujÄ…c dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor SeliaÅ„ski” zostaÅ‚a przetÅ‚umaczona na jÄ™zyk ukraiÅ„ski. Od 2015 roku czÅ‚onek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.