Dodano: 27.02.07 - 11:36 | Dział: Kultura i Nauka

Michnikowszczyzna

RafaÅ‚ A. Ziemkiewicz po Viagrze mać, Frajerach i Polactwie proponuje polskiemu czytelnikowi kolejnÄ… dawkÄ™ kontrowersyjnej publicystyki w swojej najnowszej książce pt. Michnikowszczyzna, zapis choroby, gdzie wnikliwie analizuje dziaÅ‚alność Adama Michnika i bezpardonowo rozprawia siÄ™ z wizerunkiem redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” jako głównego ideologa postkomunizmu. Nie oszczÄ™dza również ludzi z nim zwiÄ…zanych.

Ziemkiewicz odpowiada na pytania:

- jaki rzeczywisty wpÅ‚yw miaÅ‚ Adam Michnik na ksztaÅ‚towanie „nowej” Polski po 1989 roku?

-w jaki sposób wykorzystywaÅ‚ potencjaÅ‚ „Gazety Wyborczej”, jednego z najpoczytniejszych dzienników, do kreacji sposobu myÅ›lenia jej odbiorców?

-dlaczego tylu ludzi z jego otoczenia bezwzględnie uległo jego wpływowi i bezkrytycznie przyjmowało jego słowa, uznając je za prawdziwe i niepodważalne?

Michnikowszczyzna — to nie tylko zespół gÅ‚oszonych przez Michnika tez i postulowanych przez niego zachowaÅ„. To grono ludzi, współtworzÄ…cych jego propagandowÄ… liniÄ™ w „Wyborczej” i w innych, poddajÄ…cych siÄ™ jej wpÅ‚ywowi mediach. To przede wszystkim liczne grono adresatów tej propagandy, zwiÄ…zanych z Michnikiem emocjonalnie w stopniu nie mniejszym, niż wykpiwane na salonach moherowe babcie przepojone podziwem dla ksiÄ™dza Rydzyka. To rzesza polskich inteligentów i jeszcze liczniejsza — półinteligentów, którzy ulegli graniczÄ…cemu z amokiem uwielbieniu dla redaktora naczelnego „Wyborczej” jako wyroczni etycznej, politycznej i intelektualnej”.

.......................................................

Fragment książki:

Jak mawiajÄ… Amerykanie — It’s nothing personal, man. To nie jest sprawa osobista. Michnik nie sprawuje już rzÄ…du dusz, trudno powiedzieć, czy jeszcze kieruje bodaj swojÄ… wÅ‚asnÄ… gazetÄ… (w chwili gdy piszÄ™ te sÅ‚owa, od wielu miesiÄ™cy wydaje siÄ™, że nikt niÄ… w ogóle nie kieruje) — ale jad, który wsÄ…czyÅ‚ w polskie umysÅ‚y, wciąż je zatruwa. FaÅ‚sze, które upowszechniaÅ‚a jego propaganda, wciąż pokutujÄ… w publicznych sporach, a absurdy, które podniósÅ‚ do roli aksjomatów, wciąż dla wielu peÅ‚niÄ… rolÄ™ drogowskazów. Nie wolno milczÄ…co przejść nad nimi do porzÄ…dku dziennego, i bez wchodzenia w polemikÄ™, bez refleksji gÅ‚osić rzeczy diametralnie sprzecznych. Choć polska ociężaÅ‚a umysÅ‚owo inteligencja wÅ‚aÅ›nie tak najbardziej lubi — gotowa równie gorÄ…co przyklaskiwać i temu, co mówi, że czarne, i temu, co dowodzi, że biaÅ‚e, byle owej sprzecznoÅ›ci nie eksponować, byle byÅ‚o sÅ‚odko, miÅ‚o, przyjemnie i bezkonfliktowo.

Tak, Adam Michnik poniósÅ‚ klÄ™skÄ™. Praktycznie na wszystkich możliwych polach. Po pierwsze, jako polityczny demiurg — bo partie, którym kibicowaÅ‚, zostaÅ‚y przez Polaków wysÅ‚ane na grzybki, a liderzy, których kreowaÅ‚, musieli odejść, nierzadko z wÅ›ciekÅ‚oÅ›ciÄ…, że — jak publicznie pożaliÅ‚ siÄ™ przy mnie jeden z nich — ludzie na każdym spotkaniu każą mu siÄ™ tÅ‚umaczyć z bruderszaftów Michnika i w ogóle postrzegajÄ… jego partiÄ™ jako przybudówkÄ™ do „Gazety Wyborczej”. Po drugie, jako orÄ™downik wizji postÄ™powej, socjaldemokratycznej przemiany peerelu w kraj przypominajÄ…cy FrancjÄ™ a nie IrlandiÄ™, nie wspominajÄ…c już o USA — bo Polska poszÅ‚a ostatecznie w innym niż jej wskazywaÅ‚ kierunku, a jego propagandowe natarcie na „endecki ciemnogród”, zamiast znieść narodowÄ… prawicÄ™ z powierzchni ziemi, raczej jej pomogÅ‚o.

PoniósÅ‚ też klÄ™ski bardziej dotkliwe. Jako autorytet moralny — bo czÅ‚owiek postrzegany powszechnie jako niepokorny, wiÄ™zieÅ„ polityczny i odważny dysydent, z wÅ‚asnego wyboru staÅ‚ siÄ™ lokajem. ObroÅ„cÄ… nieuczciwie zdobytych przywilejów, dworskim pochlebcÄ… nowych elit wÅ‚adzy, Å›lepym na gangsterskie rodowody swych nowych przyjaciół, za to z paÅ‚karskÄ… gorliwoÅ›ciÄ… rozprawiajÄ…cym siÄ™ z wyrazicielami powszechnego rozczarowania; z rzecznikami krzywd tych wÅ‚aÅ›nie ludzi, których dawny bunt przeciw niesprawiedliwoÅ›ci wyniósÅ‚ go do rangi kumpla ministrów i prezydentów. StaÅ‚ siÄ™, mówiÄ…c krócej, chodzÄ…cym potwierdzeniem gorzkiej mÄ…droÅ›ci, iż nie ma bardziej zajadÅ‚ych reakcjonistów, niż byli rewolucjoniÅ›ci, którym wreszcie udaÅ‚o siÄ™ posmakować wÅ‚adzy.

Wreszcie — poniósÅ‚ klÄ™skÄ™ jako intelektualista. I osobiÅ›cie sÄ…dzÄ™, że to może być dla niego najbardziej bolesne.

To jest przykre nawet dla kogoś, kto, tak jak ja, nigdy nie pałał do Michnika sympatią.

Popatrzcie: książki redaktora naczelnego wciąż najwiÄ™kszej i najbardziej opiniotwórczej polskiej gazety, czÅ‚owieka, którego nazwisko przywoÅ‚ywane jest w mediach nieustannie, majÄ…cego na skinienie dziesiÄ…tki klakierów gotowych w każdej chwili wysmarować dowolnych rozmiarów panegiryk, cieszÄ…cego siÄ™ takÄ… sympatiÄ… wpÅ‚ywowych mediów, że każdy z tych panegiryków natychmiast zostanie wydrukowany w ogromnym nakÅ‚adzie, odczytany w radiu i telewizji — książki kogoÅ› tak sÅ‚awnego i chwalonego od kilku lat ukazujÄ… siÄ™ z adnotacjÄ… „zrealizowano ze Å›rodków Ministerstwa Kultury”! CaÅ‚a ta gigantyczna maszyna promocyjna, jakÄ… ma Michnik do dyspozycji, nie jest w stanie zachÄ™cić do kupna jego dzieÅ‚ grupy ludzi na tyle licznej, aby ich sprzedaż byÅ‚a opÅ‚acalna choćby na minimalnym poziomie. Przeciwnicy Michnika, których rzeszy dorobiÅ‚ siÄ™ równie licznej, jak zwolenników, nie kupujÄ… jego książek ze wzglÄ™dów oczywistych. Ale zwolennicy? Oni również ani myÅ›lÄ…. Owszem, ze szczerym ogniem odprawiÄ… rytualne pokÅ‚ony i potwierdzÄ…, że Michnik jest wielkim mÄ™drcem, ale sami na wczytywanie siÄ™ w jego mÄ…droÅ›ci nie majÄ… najmniejszej ochoty. Nie potrzebujÄ… w najmniejszym stopniu wgÅ‚Ä™biać siÄ™ w jego rozwlekÅ‚e wywody o jakobinach czy „polskim piekle”. Po co? Przecież i bez tego wiedzÄ…, że sÄ… one arcymÄ…dre i wspaniaÅ‚e.

Nie mogÅ‚o być inaczej. Takimi metodami, po które Michnik siÄ™gnÄ…Å‚, metodami zakrzykiwania i zamilczania, etycznego szantażu, moralnego terroru, arbitralnego wyrokowania, co podÅ‚e, a co szlachetne, wykluczajÄ…cego wszelkie wÄ…tpliwoÅ›ci, wszelkÄ… dyskusjÄ™ — nie można sobie wychować zwolenników innych, niż bezmyÅ›lni potakiwacze. To oczywisty skutek pójÅ›cia na skróty, postawienia na argument siÅ‚y, zamiast na siÅ‚Ä™ argumentów.

A przecież nie jest to jeszcze najgorsze. Najgorsza, tak sÄ…dzÄ™, musi być dla niego Å›wiadomość — choć nie wiem, czy już jÄ… posiadÅ‚ — iż klÄ™skÄ™ tÄ™ zadaÅ‚ sobie sam. Rys autentycznego tragizmu Michnikowi nadaje fakt, że Michnika-intelektualistÄ™ zabiÅ‚ nikt inny, tylko Michnik - polityk. Jest coÅ› odrażajÄ…co fascynujÄ…cego, gdy wczytujÄ…c siÄ™ w publicystykÄ™ Michnika z ostatnich kilku dziesiÄ™cioleci (a tÄ™ lekcjÄ™ przerobiÅ‚em, i jest ona jednym z istotnych powodów powstania niniejszej książki), obserwujemy, jak staje siÄ™ ona coraz pÅ‚ytsza, jak potrzeba doraźnego przykopania nakÅ‚ada kaganiec myÅ›lom, jak intelektualista sam siÄ™ ochoczo kastruje, by osiÄ…gnąć maksymalnÄ… ostrość zderzenia czerni i bieli. Jak finezja ustÄ™puje miejsca Å‚opatologii, a analiza zanika na rzecz żonglerki faktami, osobami i cytatami, choćby najbardziej karkoÅ‚omnej, byle tylko pozwalaÅ‚a każdego pisarza, każdÄ… postać historycznÄ… i każdy autorytet zaprzÄ…c do bieżących kampanii prowadzonych akurat przez Michnika-polityka.

Znowu — nie byÅ‚by ten upadek tak gÅ‚Ä™boki, gdyby nie otoczenie siÄ™ klakÄ…, zawsze zachwyconÄ…, zawsze sypiÄ…cÄ… komplementami, usÅ‚użnÄ…. GotowÄ… przyjąć wiwatami każdy pomysÅ‚ szefa, nawet najbardziej bezsensowny i szkodliwy dla niego samego.

Wielcy myÅ›liciele nie pozostawiajÄ… po sobie klakierów. PozostawiajÄ… uczniów, caÅ‚e intelektualne szkoÅ‚y. JeÅ›li ktoÅ› twierdzi, że mam w Michniku cenić myÅ›liciela — proszÄ™, niech mi pokaże, gdzie owi uczniowie Michnika, i na czym polega jego szkoÅ‚a. Ja, mimo wysiÅ‚ków, niczego podobnego zauważyć nie mogÄ™. Zamiast spójnej myÅ›li, Michnik, jako autor esejów i książek, pozostawia po sobie tylko pokrÄ™tny styl — styl wyróżniajÄ…cy siÄ™ wielkÄ… zrÄ™cznoÅ›ciÄ… w gmatwaniu spraw prostych, w bÅ‚yskotliwym prowadzeniu Czytelnika do wniosków caÅ‚kowicie nielogicznych i stwarzaniu wrażenia, że wnioski te zostaÅ‚y w trakcie wywodu udowodnione — wrażenia, któremu ulec może tylko ten, który na wstÄ™pie lektury odżegna siÄ™ od krytycyzmu i, jak to siÄ™ dzieje podczas czytania beletrystyki, „zawiesi swÄ… niewiarÄ™”.

Adam Michnik poniósÅ‚ klÄ™skÄ™, to już dziÅ› oczywiste — ale czy to znaczy, że można udać, iż go nigdy nie byÅ‚o? Å»e wszystkie tezy, które wygÅ‚osiÅ‚, wszystkie dziaÅ‚ania, które zainspirowaÅ‚, nie miaÅ‚y miejsca? Przecież ten czÅ‚owiek zmarnowaÅ‚ nam piÄ™tnaÅ›cie lat niepodlegÅ‚oÅ›ci! WspółksztaÅ‚towaÅ‚ to kulawe paÅ„stwo, z którego dziÅ›, gdy piszÄ™ te sÅ‚owa, dziesiÄ…tki tysiÄ™cy mÅ‚odych, pracowitych, przedsiÄ™biorczych i nierzadko dobrze wyksztaÅ‚conych obywateli wiejÄ… na potÄ™gÄ™ drzwiami i oknami, do Anglii, do Irlandii, gdziekolwiek, byle dalej, w poszukiwaniu normalnego życia. A zarazem — sam zostaÅ‚ przez nie uksztaÅ‚towany. Bo — i to dla mnie jedna z istotniejszych tez tej książki — mimo caÅ‚ej swej politycznej zrÄ™cznoÅ›ci, Michnik nie staÅ‚by siÄ™ tym, kim siÄ™ staÅ‚, gdyby nie trafiÅ‚ w oczekiwanie na kogoÅ› wÅ‚aÅ›nie takiego. Oczekiwanie, którego możemy i powinniÅ›my siÄ™ dziÅ› wstydzić, ale które po roku 1989 byÅ‚o może najważniejszym, a zupeÅ‚nie do dziÅ› nieopisanym zjawiskiem spoÅ‚ecznym.

Adam Michnik zasÅ‚uguje na sprawiedliwość. Trzeba mu tÄ™ sprawiedliwość — jedni powiedzÄ… „wymierzyć”, a inni „oddać”. Ale w każdym razie trzeba siÄ™ na niÄ… zdobyć. Trzeba wreszcie przynajmniej spróbować.
Oto moja próba.

Rafał A. Ziemkiewicz