Dodano: 13.06.13 - 11:37 | Dział: Oceny-Poglądy-Analizy

SZCZĄTKI MÓWIĄ...


Brak znaczących uszkodzeń większości mundurów oraz ich dodatkowe uszkodzenia (jak darcie dystynkcji i polanie paliwem) a także próby ich późniejszego spalenia stoją w głębokim kontraście z uszkodzeniami ciał, które były przecież znacznie rozleglejsze. Wiele z tych ciał nikt nie widział nawet podczas pobytu w Moskwie - jak rodzina kpt. Ziętka, nawigatora pokładowego. Żadnego z ciał nie pokazano rodzinom w Polsce, ponieważ powiedziano im, że to niezgodne z prawem. W efekcie tych działań, ciała na zawsze chciano pogrzebać w zaplombowanych trumnach, mając nadzieję, że nigdy nikt ich nie otworzy i nie będzie szukał prawdy.
Było to skandaliczne zachowanie polskich urzędników (w tym Arabskiego, konsula Polskiego i innych)
Wiele rodzin ofiar czuło się jawnie oszukiwanych przez pracowników specjalnie wyznaczonych przez polski rząd do tzw. "udzielenia pomocy" krewnym ofiar. Starali się oni nakłonić rodziny, aby nie leciały do Moskwy, rezygnując z uczestnictwa w wizualnej identyfikacji ciał. Wprowadzili także oni w błąd swoich podopiecznych twierdząc, że w identyfikacji każdego z ciał może uczestniczyć tylko ograniczona liczba osób.

Pomimo osobistego zaangażowania emocjonalnego, wiele nieprawdziwych informacji przekazywała także minister zdrowia - Ewa Kopacz. Twierdziła ona chociażby, że miejsce katastrofy zostało przeorane na głębokość metra i dokładnie zbadane. Nie było to prawdą. W rzeczywistości miejsce katastrofy przysypano jedynie piaskiem i wyrównano buldożerami.

Ludzkie szczątki, paszporty i części maszyny, były w dalszym ciągu znajdywane przez polskich wycieczkowiczów i turystów, którzy informowali o tym media oraz polskie organy ścigania. 7 miesięcy po katastrofie ekipa polskich archeologów odnalazła na miejscu kilka tysięcy pozostawionych części samolotu! Te poszukiwania to zaledwie promil wszystkich części - wiele szczątków również znalazło się na "pchlich" bazarach smoleńskich sprzedawanych jako "trofeum".

Wszystkie informacje docierające do władz polskich w tej sprawie spełzły na ciszy... Tego typu postawa władz polskich i rosyjskich oraz wszystkie przytoczone wnioski uprawdopodobniają i uwiarygodniają jedyny i jednoznaczny wniosek:

PRZYCZYNĄ KATASTROFY BYŁ WYBUCH NAD SAMOLOTEM
GŁOWICY KONWENCJONALNEJ RAKIETY
Z ŁADUNKIEM TERMOBARYCZNYM


...

WSZYSTKO WSKAZUJE NA TO, ŻE GEN.BIENIEDIKTOW MOŻE DOPISAĆ SOBIE DATĘ 10 KWIETNIA 2010 DO DŁUGIEJ LISTY PERFEKCYJNIE ZAPLANOWANYCH I UDANYCH OPERACJI.

Kim jest gen. Bieniediktow? To rosyjski major Władimir Bieniediktow, szef Sztabu I zastępca Dowódcy wojskowego lotnictwa transportowego FR, brał liczne udziały w operacjach tajnych "antyterrorystycznych" m.in. w Afganistanie, Czeczenii. Jako jeden z nielicznych rosyjskich pilotów został wyróżniony przez Ministra Obrony zaszczytnym tytułem "Wojenny Lotczik-SNAJPER". Specjalizuje się w problematyce planowania, organizacji i przebiegu w powietrznych desantach wojsk specjalnych.

ŚMIERTELNA PUŁAPKA

Paliwa na pokładzie Tu-154M było bardzo dużo, więc nie stanowiło to żadnej różnicy, czy poleci na lotnisko zapasowe czy nie. Z pewnością nikt na pilotów w kokpicie nie naciskał do lądowania o czym może potwierdzić rejestrator czarnych skrzynek, które chociażby zarejestrowały następujący dialog:
Pasażer: "Witam, witam"
Inżynier Pokładowy: "Dzień dobry"
Dowódca załogi: "Witamy"
Drugi pilot: "O kurwa, patrz!"

( co zobaczył drugi pilot? mgłę a może to były wymierzone pociski w TUtkę?)

Skoro powyższa sentencja drugiego pilota została wypowiedziana niemalże natychmiast po wejściu pasażera do kokpitu, wiadomym może być, że tylko śmiertelnie przerażona osoba mogła użyć wulgaryzmu przy osobach trzecich wchodzących do kokpitu. Z pewnością nie wypowiedziałaby ich na widok mgły!

W tym samym momencie głos płk. Nikołaja Krasnokutskiego nagrał rejestrator łączności radiowej i mikrofon otwarty na wieży. Komunikat brzmiał dość tajemniczo i to do samego tow. gen. majora Bieniediktowa! :
"Towarzyszu generale, podchodzi do transferu, wszystko włączone i reflektory dzienne wszystkie stoją. Dzienne, dzienne i z lewej i z prawej...Nie rozumiem, z lewej na początku z lewej i z prawej stoją. Oczywiście że dzienne, oczywiście. No tak, no dobrze, słuchaj, no ja nie widzę tych reflektorów, jak ON wygląda. I on także pod nimi. Ja tylko nie wiem, czy mówić mu o rozstawie reflektorów, czy nie".

Sensu powyższych słów nie ma ani względem mgły ani nie działających reflektorów (o których wiemy że nawet nie miały żarówek wkręconych lub były wybite). Był to więc z góry umówiony kod szyfrowy.

Narzuca się pytanie: w jakiej sprawie tak ważny i zasłużony generał dzwoni osobiście do jakiegoś młodego pułkownika, zastępcy bazy w zapasowym "Twerze"? I skąd wiedział, że zastanie go akurat na wieży Korsaża w Smoleńsku??? Dodajmy że Z Tweru, który jest oddalony o 400 km przysłano też dwie z trzech kluczowych osób obecnych w wieży kontroli lotów: płk. Nikołaja Krasnokutskiego, zastępcę dowódcy bazy lotniczej w Twerze, który w Smoleńsku kierował kontrolerami, choć nie miał do tego uprawnień, i kontrolera lotu mjr. Wiktora Ryżenkę. Tego, który w finalnej fazie lotu wprowadzał załogę w błąd fałszywymi komunikatami „na kursie i ścieżce”.

" - towarzyszu wszystkie próby systemu SA zostały pomyślnie zakończone
- Doskonale, jesteście pewni, że kiedy z czterech kilometrów gruchniemy wrogowi w głowę, to świadkowie nie zorientują się, co się stało?
- Nikt się nie zorientuje
- A jeżeli w pobliżu znajdować się będą specjaliści wysokiej klasy?
- też nie"

W czasie podejścia precyzyjnie kierowanego z ziemi, zniżył wysokość decyzji - był to prawdopodobnie moment, gdy samolot został trafiony pociskiem rakietowym.

Najważniejszy w tej układance jest kolejny fakt. Bazą w Twerze kierował wcześniej dowodzący 10 kwietnia z Moskwy całą operacją gen. Władimir Benediktow. To właśnie on, wbrew oporowi Plusnina, nie zezwolił na zamknięcie Siewiernego i odesłanie Tu-154 na inne lotnisko, lecz rozkazał sprowadzić maszynę na 100 m, kiedy to zaczął się ciąg wydarzeń, który doprowadził do dezintegracji samolotu.


Nie wykonano żadnych badań wraku samolotu w kierunku stwierdzenia, czy nie użyta została konwencjonalna broń paliwowo-powietrzna ( termobaryczna, wolumetryczna) a jedynie strona rosyjska (nie przedstawiła żadnych dowodów) obwieściła w Raporcie Końcowym MAK, że nie wykryto na pokładzie żadnych materiałów wybuchowych. Nie było wśród nich analiz składu chemicznego paliwa, jakim nasączone były przedmioty na pokładzie a jedynie paliwa z baków.

Aktualnie analiza chemiczna wraku nie może odpowiedzieć na pytanie czy użyta została ta właśnie broń. Przywołując tekst Mirosława Kuleby, można zyskać przeświadczenie, że samolot został jednak trafiony pociskiem wolumetrycznym o czym świadczyłoby choćby wzburzenie Drugiego pilota TU-154M: "O kurwa, patrz! "

Fakt, że trumny z ciałami ofiar nie były otwieranie po powrocie do kraju świadczy o tym, że jest to wersja najbardziej prawdopodobna.

Baaaba Jaga
tekst powstał na bazie książki "Zbrodnia Smoleńska - Anatomia zamachu"