Dodano: 16.11.12 - 10:39 | Dział: Kresy w życiu Polski i narodu polskiego

Wiarołomny Chruszczow


Chruszczow złamał słowo dane żołnierzom polskim we Lwowie w 1939 roku

1 września 1939 roku hitlerowskie Niemcy napadły zbrojnie na Polskę. Niestety sytucja militarna dla strony polskiej na południowych obszarach Polski nie przedstawiała się najlepiej, gdyż wojska niemieckie dokonały agresji na Polskę również z terytorium Słowacji.

W opracowanym na początku 1939 roku przez polski Sztab Generalny planie operacyjnym „Wschód” na wypadek wojny z Niemcami, Lwów i całe województwo lwowskie miały odegrać istotną rolę ze względu na swe znaczenie strategiczne. Sam Lwów był ważnym węzłem kolejowym przez który miały być prowadzone ewentualne dostawy wojenne przez Rumunię, ale także przez ZSRR, gdyż spodziewano się zachowania przez Sowietów neutralności, do czego się zobowiązał Kreml w układzie o nieagresji z 1932 roku. Jednak plan „Wschód” nie przewidywał możliwości obrony Lwowa. Dopiero niepomyślny rozwój działań wojennych wymusił taką opcję. Po wybuchu wojny we Lwowie przebywał szef Dowództwa Okręgu Korpusu nr VI (lwowskiego) gen. bryg. Władysław Langner. 10 września 1939 roku minister spraw wojskowych, gen. dyw. Tadeusz Kasprzycki nakazał mu zorganizować we Lwowie stałą obronę w celu ułatwienia zaopatrzenia polskich oddziałów przebijających się na południe kraju. Tego dnia przybył do Lwowa gen. broni Kazimierz Sosnkowski, który dostał rozkaz objęcia dowództwa nad południową grupą Armii „Karpaty”, której zadaniem było utrzymanie linii Sanu i osłony Lwowa.

W nocy z 11 na 12 września wojska niemieckie zajęły Sambor, leżący na pd.-zach. od Lwowa, a 12 września pierwsze oddziały niemieckie dotarły na przedmieście Lwowa - Bogdanówkę. Tak rozpoczęła się bohaterska obrona Lwowa w kampanii wrześniowej. Było to możliwe przez to, że do miasta przybywały coraz liczniej różne polskie oddziały wojskowe albo z pomocą miastu, albo cofające się przed przeważającymi siłami niemieckimi. Walki z Niemcami o Lwów trały do 21 września.

Wykonując tajne porozumienie Niemiec i Związku Sowieckiego w sprawie ustalonego przez oba państwa w Berlinie 23 sierpnia 1939 roku IV rozbioru Polski, 17 września Armia Czerwona przekroczyła wschodnią granicę Polski.

W kierunku Lwowa posuwała się 6 Armia Frontu Ukraińskiego pod dowództwem komkora Filipa Golikowa. Dowódca Frontu Ukraińskiego, komandarm Siemion Timoszenko, wydał rozkaz 2. Korpusowi Kawalerii z 6. Armii skierowania się szybkim marszem we współdziałaniu z 24. BPanc. w celu zdobycia Lwowa. W nocy z 18 na 19 września sowiecki pododdział zbliżył się do Lwowa od wschodu i zaatakował polskie barykady na Łyczakowie oraz ostrzelał stanowiska 1. baterii 42. dywizjonu artylerii lekkiej, próbując wedrzeć się do miasta z zaskoczenia. Polacy odparli jednak to uderzenie.
Sowieci okrążyli Lwów od wschodu i wspólnie z Niemcami (od zachodu) atakowali broniące się miasto Semper Fidelis.

Rano 19 września na rogatkę Łyczakowską przybyli oficerowie sowieccy, proponując dowództwu obrony Lwowa rozpoczęcie pertraktacji w celu przekazania miasta. Odbyły się one w Winnikach z udziałem płk. dypl. Bronisława Rakowskiego, ppłk. dypl. Kazimierza Ryzińskiego i mjr. dypl. Wacława Berki jako tłumacza. Przedstawiciele strony sowieckiej twierdzili, że przybyli walczyć z Niemcami i nalegali na uzyskanie zgody na wejście do miasta. Ponieważ Polacy nie mieli odpowiednich pełnomocnictw, rozmowy miały być kontynuowane (Wikipedia.pl). Kolejne rozmowy wojskowe polsko-sowieckie odbyły się ponownie w Winnikach rano 21 września, z udziałem ppłk. K. Ryzińskiego i mjr. Jana Jawicza w roli tłumacza. Sowieci nalegali na otrzymanie zgody na wejście do Lwowa, do czego jednak polska delegacja nie miała kompetencji. W tej sytuacji zostało uzgodnione na po południe spotkanie gen. W. Langnera z generałem Armii Czerwonej. Wojska sowieckie zaatakowały jednak polskich obrońców, ale po trzykrotnym ostrzelaniu ich przez Polaków wycofały się na swoje pozycje. Pomimo tego incydentu gen. W. Langner wraz z ppłk. K. Ryzińskim udał się na rogatkę Łyczakowską, ale nie pojawił się tam zapowiadany generał sowiecki. Ponowne spotkanie uzgodniono za trzy godziny w tym samym miejscu. Ostatecznie doszło do rozmów obu delegacji, podczas których uzgodniono wstępnie warunki poddania miasta. Gen. Langner uznał, że dalsza obrona Lwowa jest bezcelowa i tylko narazi miasto na duże zniszczenia, a jego ludność na duże straty. W nocy obie strony miały sprecyzować je na piśmie, aby następnego dnia rano spotkać się dla ich omówienia i przyjęcia. Strona sowiecka zagwarantowała Polakom pozostawienie dotychczasowych władz miejskich, bezpieczeństwo życia wszystkim osobom przebywającym na terenie miasta, zachowanie własności prywatnej i dla chcących tego możliwość wyjazdu do państw neutralnych.

Z decyzją gen. Langnera zgodziła się większość dowódców odcinków obrony miasta; dalszej obrony miasta przed Sowietami domagali się płk. Szafran i ppłk. J. Sokołowski, zwracając uwagę na dobre nastroje wśród żołnierzy polskich broniących miasto oraz ciągle duże zapasy amunicji i żywności.

Dlaczego gen. Langner oddał Lwów wojskom sowieckim a nie Niemcom?

Kazimierz Ryś w pracy „Obrona Lwowa w roku 1939” (Palestyna 1943) jako jeden z powodów dla których polskie dowództwo obrony Lwowa we wrześniu 1939 roku postanowiło oddać miasto wojskom sowieckim zamiast nacierającym na nie niemieckim podaje obawę, że Niemcy rzucą na Polaków Ukraińców, a przede wszystkim ukraińskie jednostki wojskowe w armii niemieckiej, które w tym celu specjalnie wyszkolili. Bano się rzezi ludności polskiej przez te oddziały terrorystyczne, złożone z antypolskich fanatyków. – Rzeczywiście, ich rzezie dokonywane we Lwowie u boku Niemców latem 1941 roku w pełni potwierdziły słuszność tych obaw.

Rano 22 września polska delegacja w składzie: gen. W. Langner, płk B. Rakowski i kpt. Kazimierz Czyhiryn jako tłumacz spotkała się w Winnikach z przedstawicielami Armii Czerwonej. Sowieci polskie warunki przyjęli w całości i bez dyskusji. Został podpisany "Protokół ogłoszenia o przekazaniu miasta Lwowa Armii Czerwonej", zgodnie z którym oficerowie mieli zagwarantowaną wolność osobistą i nietykalność własności oraz możliwość wyjazdu do Rumunii. Zapewnienia te złożył osobiście komisarz polityczny Frontu Ukraińskiego Nikita Chruszczow i jednocześnie I sekretarz Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii - WKP(b) - Ukrainy, czyli prawa ręka Józefa Stalina na Ukrainie. Mówił delegacji polskiej: „Rosja zawsze dotrzymuje swoich zobowiązań”.

I być może właśnie słowo honoru dane przez znanego komunistycznego działacza przekonuje Langnera. Po podpisaniu kapitulacji polski generał mówi: – Z Niemcami prowadzimy wojnę. Miasto biło się z nimi przez dziesięć dni. Oni, Germanie, wrogowie całej Słowiańszczyzny. Wy jesteście Słowianie...”.

Decyzja gen. W. Langnera : „poddajemy miasto nie Niemcom, tylko Sowietom” okazała się jednak tragiczna w skutkach.

Jednocześnie gen. W. Langner wydał "Rozkaz do wojska załogi Lwowa", określający kolejność i sposób opuszczania miasta przez żołnierzy, "Rozkaz do żołnierzy" z podziękowaniem za obronę miasta i "Odezwę do mieszkańców". Nie wszyscy wojskowi pogodzili się jednak z podjętą decyzją. Do gmachu Dowództwa Obrony Lwowa wdarła się uzbrojona w pistolety grupa oficerów i podoficerów, żądając kontynuowania walk. Wycofali się dopiero po przekonaniu ich przez ppłk. dypl. Antoniego Szymańskiego. Po ogłoszeniu informacji o poddaniu miasta Sowietom wielu szeregowych żołnierzy było zaskoczonych, ale nie doszło do dalszych incydentów. Polacy wychodzili ze Lwowa w kolumnach, oddzielnie oficerowie, a oddzielnie pozostali wojskowi. Za granicami miasta ich eskortowanie przejęli żołnierze sowieccy. Po dotarciu do Winnik polscy oficerowie nie zostali jednak zwolnieni, tylko wzięci do niewoli. Podobnie jak pozostali oficerowie Wojska Polskiego, którzy trafili do niewoli sowieckiej znaleźli się w obozach jenieckich. Większość z nich trafiła do obozu w Starobielsku. Wiosną 1940 roku padli ofiarą zbrodni katyńskiej – mówi prof. Grzegorz Hryciuk, autor książki „Polacy we Lwowie 1939 – 1944: Życie codzienne”. Jedynie nielicznym oficerom udało się zbiec z niewoli, m.in. ppłk. K. Ryzińskiemu i płk.M.Steiferowi. Zresztą większość oficerów wierzyła po prostu w dotrzymanie warunków umowy przez Sowietów. Sowieci, a właściwie Nikita S. Chruszczow, złamali ją w wyjątkowo perfidny sposób (Wikipedia.pl; „Kula w czaszkę, czyli złamane słowo Chruszczowa” „Rzeczpospolita” 8.9.2009).

Wołkowysk w dziejach Polski i narodu polskiego

Na wschód od Białegostoku, ale dzisiaj już na terytorium Białorusi leży miasto Wołkowysk. Przed wojną było to miasto powiatowe w województwie białostockim i stąd nie było uważane za miasto kresowe, ale Polski centralnej (tak jak całe woj. białostockie).

Chociaż miasto leży na ziemiach od czasów historycznych ruskich/białoruskich, za jego założyciela uważa się litewskiego księcia Mendoga, który w 1252 roku założył tu gród. Jednak Wołkowysk nie miał wiele wspólnego z etniczną Litwą i Litwinami. Miasto i powiat etnicznie ruski z biegiem wieków stawały się coraz bardziej polskie. Na pocz. XX w. większość mieszkańców powiatu stanowili Polacy. Według danych rosyjskich w 1860 roku w powiecie wołkowyskim mieszkało 74 321 osób, z których zaledwie 25 000 podało narodowość białoruską lub rosyjską, a ok. 2000 żydowską. Polaków i „Litwinów” było 46 500, z tym że etnicznych Litwinów tu w ogóle nie było (wówczas ciągle tu jeszcze żyła tradycja Wielkiego Księstwa Litewskiego i wiele osób, chociaż byli Polakami, nazywali siebie „Litwinami” – stąd nawet wielki poeta polski Adam Mickiewicz pisał „Litwo, ojczyzno moja!...”). Parafie katolickie, a więc polskie, które należały do dekanatu wołkowyskiego, były w: Hnieźnie, Jałówce, Krzemienicy, Łyskowie, Międzyrzeczu, Mścibowie, Porozowie, Reple, Rosi, Strubnicy, Szydłowiczach, Świsłoczy, Wołkowysku, Wołpie i Zelwie. W Wołkowysku w 1860 roku parafia katolicka miała 3558 wiernych, a parafia prawosławna zaledwie 1202 wiernych. Z kolei spis z 1891 roku wykazał, że powiat wołkowyski zamieszkiwało 137 159 osób, z których – jeśli wierzyć Rosjanom – rzekomo już 81 842 osób było wyznania prawosławnego, 11 571 było wyznania mojżeszowego, a tylko 35 183 wyznania rzymskokatolickiego i 439 kalwińskiego. Teraz już wszyscy katolicy byli Polakami (zniknęli „Litwini”); byli nimi także kalwini (polski zbór kalwiński w Izabelinie). W samym Wołkowysku było 2752 katolików (Polaków), 1934 prawosławnych i 3332 żydów. Pierwszy polski spis ludności przeprowadzony w 1921 roku odnalazł 115 261 osób mieszkających na terenie powiatu wołkowyskiego, z których 68,7% podało się za Polaków. W historii miasta do jego znaczniejszych rodzin należeli m.in. Gołgowscy, Piotrowicze i Szarejkowie, a więc rodziny polskie.

Wróćmy jednak do XIV wieku i do ważnego wydarzenia historycznego związanego i z Litwą, i Polską, i Wołkowyskiem.

Otóż 14 sierpnia 1385 roku na zamku w Krewie koło Oszmiany (woj. wileńskie, dziś Białoruś) doszło do podpisania unii pomiędzy Litwą i Polską. Wielki książę litewski Jagiełło w zamian za uzyskanie ręki polskiej królowej Jadwigi i tronu polskiego zobowiązał się przyjąć chrzest wraz ze swymi braćmi i nawrócić Litwę na chrześcijaństwo, przyłączyć do polski ziemie Litwy i Rusi, odzyskać utracone przez Polskę ziemie (Pomorze). Jagiełło w drodze do Krakowa, 11 stycznia 1386 roku właśnie w Wołkowysku spotkał się z panami polskimi, którzy wyjechali na spotkanie swego nowego króla. Tutaj też wręczyli mu dokument gwarantujący tron polski, co zostało wkrótce potwierdzone w Lublinie.

Panem Wołkowyska w imieniu króla Władysława Jagiełły był książę Witold i on wzniósł na przełomie XIV/XV w. w mieście pierwszy kościół katolicki. Nowy kościół pw. Św. Wacława zbudował w latach 1841-48 proboszcz, ks. Jan Łętowski. W 1598 roku ufundował tu klasztor jezuitów Oskierko. Prawa miejskie nadał Wołkowyskowi w 1507 roku król polski Zygmunt I Stary, który później – w 1522 roku przebywał na tutejszym zamku.

W przedrozbiorowej Polsce w Wołkowysku odbywały się sejmiki generalne wszystkich ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego.

W 1795 roku w wyniku III rozbioru Polski Wołkowysk znalazł się w granicach Rosji. Do kiedy mogły odbywać się polskie przedstawienia teatralne (do 1863 r.) Wołkowysk odwiedzały często wędrowne teatry polskie. W Powstaniu Styczniowym 1863 wzięła udział kompania wołkowyska pod dowództwem Gustawa Strawińskiego. W 1886 roku Wołkowysk otrzymał połączenie kolejowe z Białymstokiem (i Baranowiczami), a w 1906 roku z Siedlcami (Warszawą i Lublinem).

Po odrodzeniu się państwa polskiego i opuszczeniu tych terenów przez wojska niemieckie wracające do Niemiec z Rosji, wiosną 1919 roku Wołkowysk zajęły wojska polskie; pod miastem miało miejsce jedno z pierwszych starć wojsk polskich z bolszewikami. Podczas wojny polsko-bolszewickiej, w lipcu 1920 roku Wołkowysk zajęły wojska bolszewickie, jednak już we wrześniu miasto wyzwoliła z ich krwawej okupacji 3 Dywizja Piechoty Legionów, dowodzona przez gen. Leona Berbeckiego. – W mieście jest cmentarz powstańców styczniowych 1863 roku i żołnierzy Wojska Polskiego poległych w latach 1919-1920

W okresie II Rzeczypospolitej Wołkowysk był siedzibą powiatu wołkowyskiego w województwie białostockim. 8 grudnia 1922 roku Wołkowysk stał się garnizonem 3 Pułku Strzelców Konnych im. Hetmana Polnego Stefana Czarnieckiego, a w 1924 roku zainstalowało się w mieście Dowództwo VIII Brygady Kawalerii. Po wybuchu 1 września 1939 roku wojny polsko-niemieckiej sformowana została Rezerwowa Brygada Kawalerii „Wołkowysk”. Kawalerzyści z Wołkowyska dzielnie bronili ojczyzny.

Wołkowysk żył zawsze w cieniu pobliskiego Grodna, w którym m.in. w okresie międzywojennym ukazywało się kilkadziesiąt polskich czasopism. Niemniej również Wołkowysk zapisał się w historii prasy polskiej: w 1923 roku ukazywał się tu „Głos Wołkowyski”, 1927-30 i ponownie 1932-35 „Tygodnik Wołkowyski” i w 1932-33 pismo „Praca. Czasopismo Zarządu Oddziału Związku Nauczycielstwa Polskiego w Wołkowysku”. W powiecie wołkowyskim ukazało się w 1936 roku pismo „Komunikat” Zootechnicznego Zakładu Doświadczalnego w Świsłoczy.

Po agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku (w porozumieniu z hitlerowskimi Niemcami!) Wołkowysk zajęła barbarzyńska Armia Czerwona, a Związek Sowiecki okupował miasto (wraz z całymi Kresami) do czerwca 1941 roku. W mieście przetrzymywano jeńców polskich. Podczas wywózek Polaków na Sybir w latach 1940-41 ucierpiało wielu mieszkańców miasta. Wśród deportowanych na Sybir był m.in. Kazimierz Bisping-Gallen (1887 w Strubnicy, pow. Wołkowysk - 1941 w obozie w Komi), ziemianin i działacz gospodarczy z powiatu wołkowyskiego, senator RP 1935-39, wywieziony na Sybir z więzienia w Wołkowysku. W latach 1941-44 Wołkowysk okupowali Niemcy. Działała tu Armia Krajowa okręgu AK Białystok, która dokonała wielu akcji sabotażowych na terenie wołkowyskiego węzła kolejowego. Właśnie zajęcie przez Armię Czerwoną w lipcu 1944 roku terenów pod Wołkowyskiem było sygnałem do rozpoczęcia przez dowództwo AK planu „Burza”, czyli powstania zbrojnego przeciw Niemcom i przejęcia władzy w Polsce przez przedstawicieli legalnego rządu emigracyjnego w Londynie („Polskie Siły Zbrojne w Drugiej Wojnie Światowej. Tom III Armia Krajowa” Londyn 1950).

Sowieci ponownie zajęli Wołkowysk i na konferencji w Jałcie (Stalin, Roosevelt, Churchill) w lutym 1945 roku miasto zostało włączone do Związku Sowieckiego (do Republiki Białoruskiej). Z Wołkowyska i powiatu wołkowyskiego w latach 1945-46 wysiedlono do stworzonej przez Stalina tzw. Polski Ludowej w jej nowych granicach 21 353 Polaków (Jan Czerniakiewicz) i ponownie w latach 1957-58 ok. 10 000 Polaków.

Oddziały leśne Armii Krajowej walczyły z sowieckim oddziałami w okolicy Wołkowyska aż do 1949 roku.

W Wołkowysku i rejonie wołkowyskim mieszka ciągle wiele tysięcy Polaków. W okresie sowieckim byli oni pozbawieni wszelkich praw narodowościowych. Jedyną polską placówką w mieście był kościół katolicki. Obecnym proboszczem i dziekanem wołkowyskim jest ks. Antoni Filipczyk. Po upadku Związku Sowieckiego i powstaniu niepodległej Białorusi życie Polaków w tym państwie znacznie się poprawiło, jednak ciągle są oni w różny sposób prześladowani. W mieście jest Dom Polski i działa Rejonowy Oddział Związku Polaków na Białorusi w Wołkowysku, całodzienna Szkoła Polska,

Średnia Szkoła nr 2 w Wołkowysku (nauczanie początkowe w języku polskim), Koło Lekarzy przy Rejonowym Oddziałem Związku Polaków na Białorusi w Wołkowysku, 1 Wołkowyska Drużyna Harcerska "Szare Wilki", 1 Wołkowyska Gromada Zuchowa "Czerwone Krasnoludki", 2 Wołkowyska Drużyna Harcerska "Wołkowyskie kwiaty", Chór "Odrodzenie" przy Oddziale ZPB w Wołkowysku, grupa wokalna "Kantylena" przy Oddziale ZPB w Wołkowysku, Młodzieżowy Zespół Pieśni i Tańca "Jutrzenka" przy Oddziale ZPB w Wołkowysku i Zespół Dziecięcy "Skowroneczki" przy Oddziale ZPB w Wołkowysku.

W Wołkowysku urodziło się szereg znanych Polaków, m.in.: Ludwik Benoit (1920-1992 w Łodzi), znany aktor teatralny i filmowy; Eugeniusz Kabatc (ur. 1930), prozaik, tłumacz literatury radzieckiej i włoskiej na język polski; Stanisław Plewa (1926-2006 w Krakowie), pionier geofizyki, profesor Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie; Antoni Szarejko (1903-1985 Łódź), zasłużony kapłan katolicki diecezji wileńskiej, a po wojnie łódzkiej; Piotr Szarejko (ur. 1916), lekarz ginekolog, wybitny historyk polskiej medycyny, autor 6-tomowego „Słownika lekarzy polskich XIX wieku (1990-2003); Izydor Szuszko (1898-1971), prawnik, sędzia okręgowy w Łucku, a w 1940 roku sądu polowego 1 Dywizji Grenadierów we Francji; Teresa Torańska (ur. 1944), znana dziennikarka i pisarka.

Rzeź Polaków w Rumnie

Rumno do września 1939 roku było wioską w powiecie rudeckim w województwie lwowskim. Dzisiaj należy do Ukrainy. W wiosce od bardzo dawna mieszkali Polacy, gdyż parafię rzymskokatolicką ufundował tu wojewoda ruski (lwowski) Stanisław z Chodcza już w 1471 roku. Używany do 1945 roku kościół św. Katarzyny został wzniesiony w 1797 roku i patronat nad nim sprawował ród hrabiów Lanckorońskich, do których należał tutejszy majątek do 1939 roku. W 1880 roku w gminie rumniańskiej mieszkało 780 Polaków (w tym 763 katolików), 1442 Rusinów (Ukraińców), 31 żydów i 17 Austriaków. W 1937 roku w Rumnie mieszkało już 1145 Polaków, a parafia rumiańska miała 1252 parafian. W Rumnie w 1944 roku urodził się Józef Pater, polski duchowny katolicki, zasłużony historyk dziejów Kościoła, głównie archidiecezji wrocławskiej.

Podczas II wojny światowej, dokładnie w pierwszych dniach czerwca 1944 roku nacjonaliści ukraińscy dokonali rzezi 40 Polaków w Rumnie.

W 50-tą rocznicę tej zbrodni dzięki staraniom ks. Józefa Patera, któremu – wraz z rodziną – udało się przeżyć ten pogrom, na zbiorowej mogile pomordowanych w Rumnie stanął pomnik w formie krzyża. Natomiast w 60-tą rocznicę zbrodni rumnieńskiej w Przemyślu dnia 4 czerwca 2004 roku odbyła się sesja naukowa, poświęcona tym tragicznym wydarzeniom, po której w kościele św. Trójcy odprawiona została uroczysta Msza św. koncelebrowana pod przewodnictwem ks. abpa Ignacego Tokarczuka. Po jej zakończeniu nastąpiło wmurowanie urny z ziemią z mogiły pomordowanych Polaków w Rumnie i odsłonięcie pamiątkowych tablic. Następnego dnia, tj. 5 czerwca, tę tragedię upamiętniono w Rumnie odprawieniem Mszy św. przy krzyżu z udziałem miejscowej ludności.

Rzymskokatolicka archidiecezja lwowska

W ślad za postępem zdobyczy terytorialnych państwa polskiego na wschodzie i wcieleniem w jego granice obszarów Rusi południowo-zachodniej za króla Kazimierza Wielkiego (1340-49), rozpoczęła się na tym terenie praca nad zorganizowaniem administracji państwowej oraz akcja misyjna prowadzona przez Kościół łaciński. Wraz z zakonami żebraczymi pojawili się na polskiej Rusi pierwsi biskupi rzymskokatoliccy. Rozpoczęto tworzenie podstaw odrębnej organizacji kościelnej przeznaczonej dla ludności katolickiej, podejmując starania o utworzenie nowej prowincji kościelnej dla łacińskich biskupstw na wschodzie. W dniu 13 II 1375 r. papież Grzegorz XI w bulli Debitum pastoralis ofiicii zatwierdził metropolię łacińską w Haliczu; podporządkowano jej biskupstwa w Przemyślu, Chełmie, Włodzimierzu (później Łucku), Kamieńcu i Kijowie. Równocześnie rozpoczęły się starania o przeniesienie stolicy arcybiskupstwa z Halicza do do większego i bardziej polskiego Lwowa. W 1412 r. antypapież Jan XXIII wystawił akt ustanawiający Lwów stolicą metropolii. Kościół parafialny lwowski stał się katedrą metropolitalną. Arcybiskupstwu lwowskiemu podporządkowane zostały wszystkie biskupstwa łacińskie istniejące na Rusi (przemyskie, łuckie, kamienieckie, kijowskie i chełmskie). W I połowie XV w. przeprowadzona została kodyfikacja prawa kościelnego, stanowiąca podsumowanie całego dotychczasowego ustawodawstwa partykularnego Kościoła polskiego. W 1420 r. na synodzie prowincjonalnym ogłoszono i uchwalono Statuty wieluńsko-kaliskie arcybiskupa gnieźnieńskiego Mikołaja Trąby. W kilkanaście lat później (ok. 1440 r.) kodyfikację przyjęła lwowska prowincja kościelna, co zbiegło się chronologicznie z wprowadzeniem na Rusi Czerwonej (Lwowszczyzna) prawa polskiego. Diecezje metropolii lwowskiej pod koniec XVI stulecia podzielone zostały na dekanaty, grupujące kilka lub kilkanaście parafii. W archidiecezji lwowskiej dokonał tego w 1593 r. arcybiskup Jan Dymitr Solikowski. Dziekani czuwali nad funkcjonowaniem organizacji kościelnej w dekanacie i wizytowali podległe sobie miasta i wsie parafialne. Około 1650 r. w archidiecezji lwowskiej było 7 dekanatów i 125 parafii. Kolejna reorganizacja Kościoła na omawianym terenie nastąpiła dopiero w końcu XVIII w. W 1765 r. staraniem arcybiskupa Wacława Hieronima Sierakowskiego archidiecezja lwowska podzielona została na 3 archidiakonaty. W tym samym roku zwiększono również liczbę dekanatów z 7 do 12. W okresie od 1669 r. do 1772 r. powstało na wschodzie 5 kolegiat, z tego 3 w archidiecezji lwowskiej: w Stanisławowie, Żółkwi i Lwowie (parafia NMP – Śnieżnej). W 1772 r. w archidiecezji lwowskiej były 3 archidiakonaty i 12 dekanatów oraz 150 parafii. Większe zmiany w organizacji kościoła rzymskokatolickiego wprowadził dopiero I rozbiór Polski. Archidiecezja lwowska znalazła się w granicach Austrii. W 1782 r. cesarz Józef II podejmując politykę separacyjną w stosunku do podzielonych granicami zaborczymi diecezji polskich wcielił do archidiecezji lwowskiej cząstki diecezji łuckiej (10 parafii) i kamienieckiej (10 parafii). Zabiegi i plany zmierzające do zmiany struktury organizacyjnej diecezji polskich i dostosowanie ich do szczątkowego charakteru państwa polskiego przekreśliła całkowita utrata niepodległości w 1795 r. Podjęte po upadku państwa polskiego decyzje związane z działalnością Kościoła rzymskokatolickiego realizowały państwa zaborcze. Granice rozbiorów poprzecinały w sposób sztuczny polskie struktury kościelne. Następowała również stopniowa reorganizacja archidiecezji lwowskiej zgodnie z duchem austriackich reform józefińskich. Po trzecim rozbiorze Austria włączyła do archidiecezji lwowskiej 47 parafii oderwanych od diecezji łuckiej. Jednocześnie granice kościelne diecezji zostały dostosowane do granic podziału administracji cywilnej, czyli cyrkułów, co wiązało się z koniecznością zmian terytorialnych w obrębie archidiecezji. W 1808 r. archidiecezja lwowska obejmowała 9 okręgów politycznych: Lwów, Brzeżany, Złoczów, Żółkiew, Stanisławów, Tarnopol, Tarnopol, Stryj, Zaleszczyki i Czerniowce, 16 dekanatów i 207 parafii. Cyrkuły podlegały władzy tzw. gubernium we Lwowie. Po roku 1780 zreorganizowano również kurię biskupią i konsystorz generalny, które połączone zostały w jeden urząd consistorium generale pod przewodnictwem biskupa ordynariusza. Wszyscy członkowie tego urzędu otrzymali przywileje urzędników państwowych. We Lwowie, jako stolicy metropolii, funkcjonował konsystorz metropolitalny (Consistorium Metropolitanum Leopoliense) i sąd metropolitalny. Kancelarie konsystorskie zostały w 1780 r. zobowiązane do prowadzenia dokumentacji według norm zreformowanej w 1766 r. kancelarii państwowej. Zaniechano prowadzenia dawnej kancelarii polskiej opartej na księgach wpisów, a zaprowadzono nową posługującą się protokolarzem i zbiorem aktowym. Obok spraw bieżących notowanych z reguły w protokole czynności konsystorza, prowadzone były (głownie w pierwszym okresie okupacji austriackiej – do 1815 r.) tzw. Protokoły korespondencji z władzami gubernialnymi.

W latach 1784-1807 przeprowadzono reorganizację sieci dekanatalnej i dostosowano ją do granic administracji państwowej. Wraz z innymi zniesiona została kapituła kolegiacka we Lwowie. Przeprowadzono również na wielką skalę także tzw. józefińską regulację parafii, której celem było tworzenie nowych parafii rzymskokatolickich, a ograniczenie liczby greckokatolickich placówek duszpasterskich. Uposażenie parafii pokrywał fundusz religijny. Proboszczowie parafii na terenie zaboru austriackiego stali się urzędnikami stanu cywilnego. Po 1815 r. pod względem kościelnym w granicach zaboru austriackiego pozostała w cała archidiecezja lwowska, do której włączono następnie 34 parafie z okręgu tarnopolskiego oraz - decyzją papieża Piusa VII - 17 parafii w rejonie Jazłowca i Czerwonogrodu z diecezji kamienieckiej (1819 r.). Dekretem cesarza Franciszka I z 13 II 1817 r. metropolita lwowski rzymskokatolicki mianowany został prymasem „Galicji i Lodomerii”. Był to tytuł niekanoniczny związany z prowadzoną przez cesarstwo polityką separacyjną wobec Stolicy Apostolskiej.

W XIX wieku w organizacji terytorialnej archidiecezji lwowskiej zachodziły stałe zmiany, co związane było z przeobrażeniami politycznymi, tworzeniem nowych struktur kościelnych i likwidowaniem już istniejących. W 1809 r. w archidiecezji lwowskiej było 9 okręgów politycznych, 16 dekanatów, 207 parafii; po r. 1815 archidiecezja obejmowała 10 okręgów politycznych, 15 dekanatów i 220 placówek duszpasterskich, w 1834 r. – 10 okręgów politycznych, 15 dekanatów i 218 parafii. W połowie XIX w. polityka władz oparta na dotychczasowym systemie józefińskim uległa ostatecznemu załamaniu. Dekret cesarza Franciszka Józefa z 18 IV 1850 r. zniósł józefinizm jako system obowiązujący, a w 1855 r. podpisany został konkordat między cesarstwem a Stolicą Apostolską. Kilka lat później konkordat został zerwany, jednak polityka cesarstwa wobec Kościoła i Stolicy Apostolskiej uległa znacznemu złagodzeniu. We wszystkich diecezjach rozwinęły się urzędy centralne. Obok kapituły katedralnej i seminarium duchownego zasadniczą rolę odgrywał nadal konsystorz. Do najważniejszych jego urzędów należały: oficjałat i wikariat generalny, kancelaria, sąd biskupi. Zmianom ulegała nadal organizacja terytorialna archidiecezji. W 1875 r. w archidiecezji było 25 dekanatów i około 300 parafii; tuż przed wybuchem I wojny światowej w 1914 r. liczba dekanatów w archidiecezji wynosiła 29; funkcjonowało na jej terenie około 400 placówek duszpasterskich.

Po I wojnie światowej i odzyskaniu przez Polskę niepodległości, ustalone ostatecznie w latach 1919-1923 granice polityczne odrodzonego państwa nie pokrywały się z granicami polskich diecezji. W skład Rzeczypospolitej weszła archidiecezja lwowska bez Bukowiny. 10 II 1925 r. podpisany został konkordat z Watykanem, na podstawie którego usankcjonowano podział terytorialny Kościoła w Polsce. Wśród pięciu prowincji kościelnych znalazła się także metropolia lwowska z arcybiskupstwem lwowskim. Konkordat zaręczał Kościołowi pełną wolność w wykonywaniu jurysdykcji oraz swobodną administrację jego sprawami i majątkiem; duchownym i wiernym zapewniał niczym nie skrępowane kontakty ze Stolicą Apostolską. Organizacja wewnętrzna diecezji nie uległa większym zmianom w stosunku do okresu poprzedniego. Na czele prowincji lwowskiej archidiecezji stał metropolita - arcybiskup lwowski. Każda z diecezji otrzymała ponadto swojego sufragana. W związku z wprowadzeniem nowego kodeksu prawa kanonicznego nastąpiły niewielkie zmiany w strukturze kurii biskupiej. Zanikła instytucja: konsystorza generalnego. Odtąd urząd biskupi nazywany był we wszystkich diecezjach kurią biskupią lub diecezjalną i dzielił się na dwa wydziały: administracyjny i sądowy.
W okresie międzywojennym, w archidiecezji lwowskiej, podobnie jak w innych diecezjach znacznie zwiększyła się liczba dekanatów i parafii; rozległe terytorialnie placówki duszpasterskie dzielone były na mniejsze. W roku 1926 na terenie archidiecezji działało 372 parafie; w r. 1938 – 412 parafii. Niezmienna pozostawała liczba dekanatów – 27. Archidiecezja lwowska miała wówczas obszar 38 900 km kw. i 977 995 katolików w 1926 roku i ok. 1 150 000 katolików, w zdecydowanej większości Polaków.

Odradzającą się strukturę Kościoła rzymskokatolickiego po zaborach przerwał wybuch II wojny światowej. 17 IX 1939 r. Armia Sowiecka dokonała agresji na wschodnie obszary Rzeczypospolitej. W granicach ZSRR znalazły się parafie wchodzące w skład arcybiskupstwa lwowskiego oraz diecezje metropolii lwowskiej. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej tereny województw: lwowskiego, stanisławowskiego i tarnopolskiego znalazły się pod okupacją niemiecką. Na obszarze tym zorganizowano tzw. Dystrykt Galicja, przyłączony następnie do Generalnej Guberni .

Po zakończeniu wojny w 1945 r. nastąpiły poważne zmiany w zakresie organizacji kościoła rzymskokatolickiego w Polsce, co wiązało się ze zmianami granic państwa. Poza granicami kraju znalazła się znaczna część metropolii lwowskiej wraz ze stolicą – Lwowem. Na terytorium Polski pozostało jedynie 27 parafii archidiecezji lwowskiej, dla których utworzono administrację apostolską z siedzibą w Lubaczowie.

Wróg Polski i Polaków – grekokatolicki biskup przemyski Josafat Kocyłowski

Istniejąca od 1692 roku grekokatolicka diecezja przemyska ze stolicą biskupią w Przemyślu, do końca II wojny światowej (1945 r.) większość wiernych miała na terenach wschodniej części Ziemi Przemyskiej (Sambor, Drohobycz-Borysław) i zachodnich obszarach Ziemi Lwowskiej (Sokal, Rawa Ruska, Żółkiew), które dzisiaj znajdują się na terenie Ukrainy. Niestety od końca XIX w. teren ten był siedliskiem szowinizmu ukraińskiego o zdecydowanie antypolskim obliczu. Szowinizmowi temu często przewodzili księża grekokatoliccy, dla których Chrystusowe przykazanie miłości bliźniego (a nawet wrogów!) było zwykłym pustosłowiem testamentowym. Tę nienawiść do Polaków zasiał wśród wielu grekokatolików po 1772 roku zaborca austriacki, zgodnie ze starorzymską zasadą „divide et impera” (dziel i rządź).

W 1917 roku grekokatolickim biskupem przemyskim został Josafat Kocyłowski (1876-1947), jeden z szowinistów ukraińskich – zwolennik faszyzmu i 1000-letniej hitlerowskiej Rzeszy, która miała panować w Europie. Co więcej, ten człowiek był zdecydowanym wrogiem Polski, Polaków i wszystkiego co polskie. Całym sercem i jak tylko mógł popierał działania mające na celu oderwanie od Polski nie tylko Galicji Wschodniej wraz z arcypolskim Lwowem, ale także Ziemi Przemyskiej wraz z Przemyślem (w którym Ukraińcy stanowili nieznaczny procent ogółu ludności i w którym nawet katedra grekokatolicka była byłym polskim kościołem, zabrana bezprawnie Polakom przez Austriaków i przekazanym Rusinom/Ukraińcom!), tzw. Łemkowszczyznę (ziemie po Krynicę i aż pod Kraków; większość Łemków nie uważała się za Ukraińców!), Chełmszczyznę włącznie z arcypolskim Zamościem i Podlasie. Przyjął więc z radością zbrojne zajęcie przez Ukraińców prawobrzeżnej części Przemyśla w nocy i 3 na 4 listopada 1918 roku i odprawił tego samego dnia – 4 listopada 1918 roku uroczyste nabożeństwo dziękczynne w kościele katedralnym o wyraźnym antypolskim wydźwięku. Wypowiedzi bpa Kocyłowskiego tak w katedrze jak i potem miały poważny wpływ na zaangażowanie się części duchowieństwa greckokatolickiego w bezpośrednie działania przeciwko Polakom i zachęcanie wiernych do walki z nimi (Andrzej Szeliga „Historia Pomnika Orląt Przemyskich”).

Prowadzoną w latach 1918-19 wojnę z Polakami Ukraińcy przegrali i nie tylko Przemyśl, ale cała Galicja Wschodnia znalazły się w granicach Polski. W stosunku do odrodzonego państwa polskiego bp Kocyłowski zajmował stanowisko nieprzychylne. W 1922 roku przed wyborami parlamentarnymi do Sejmu i Senatu RP opublikował wspólnie z ordynariuszem stanisławowskim i wikariuszem generalnym archidiecezji lwowskiej list protestacyjny przeciwko Polakom i rzekomo polskiej okupacji Galicji Wschodniej pt. "Odezwa do świata cywilizowanego". Jednakże po decyzji Rady Ambasadorów w Paryżu z 1923 roku, przyznającej Polsce Galicję Wschodnią, oraz pod wpływem Stolicy Apostolskiej „zmienił” swój stosunek do państwa polskiego, zapewniając (fałszywie!) o swej lojalności. Jaka to była szczera lojalność Polacy przekonali się we wrześniu 1939 roku, kiedy hitlerowskie Niemcy i Rosja Sowiecka napadły zbrojnie na Polskę. W ich zwycięskim marszu, a później okupacji i gnębieniu Polaków wspierali nie tylko nacjonaliści czy komuniści ukraińscy, ale także duchowni grekokatoliccy z biskupem Kocyłowskim na czele.

Bp Kocyłowski jako nacjonalista ukraiński był bardziej zbliżony do faszyzmu, z którego nacjonalizm ukraiński czerpał całymi garściami. Toteż po napadzie Niemiec na Związek Sowiecki 22 czerwca 1941 roku bp Kocyłowski wziął udział w powitaniu wkraczających do Przemyśla wojsk niemieckich 10 lipca 1941 roku (Nieco wcześniej Kyr Jozafat wydał bankiet na cześć oficerów niemieckich, zaś 7 lipca 1941 roku w swoim liście pasterskim pisał między innymi : ... Sława wielkiemu fuhrerowi Adolfowi Hitlerowi, wyzwolicielowi i najlepszemu przyjacielowi ukraińskiego narodu ). Dwa lata później 4 lipca 1943 roku w Przemyślu bp Jozafat Kocyłowski w obecności ks. Wasyla Hrynyka na stadionie w Przemyślu odprawił mszę zorganizowaną dla ochotników ukraińskich wstępujących do „ukraińskiej” 14 Dywizji Grenadierów SS, która okryła się licznymi zbrodniami (pacyfikacje, akty ludobójstwa), także wobec ludności polskiej; oddelegował kilku duchownych na kapelanów do tej zbrodniczej formacji! W 1944 roku, kiedy hitlerowskie Niemcy diabli już brali, apelował do Ukraińców do ochotniczego wyjazdu na roboty do Niemiec, aby swoją pracą przyczynili się do zwycięstwa hitleryzmu. Można tu dodać, że podczas całej okupacji niemieckiej Przemyśla i Ziemi Przemyskiej wspierał tak niemieckie jak i wspierających Niemców nacjonalistów ukraińskich wszelkie akcje antypolskie, czym wywoływał wrogi stosunek do siebie polskiej społeczności Przemyśla i Ziemi Przemyskiej (Andrzej Szeliga, wikipedia.pl, „Nasz Dziennik”, „Tygodnik Powszechny”).

W latach 1944-47, a więc podczas II wojny światowej i jeszcze po niej bandy nacjonalistów ukraińskich na terenie grekokatolickiej diecezji przemyskiej mordowały na wielką skalę Polaków tylko dlatego, że byli Polakami. W okrutny sposób mordowano nawet kobiety, dzieci, starców i kaleki. Te zbrodnie są dobrze udokumentowane. Czy bp Kocyłowski wydał choć jeden list pasterski, w którym potępiał by te zbrodnie ludobójstwa i nawoływał swoich ziomków do opamiętania się? Niestety nie!!! Ciąży więc na nim grzech obojętności na liczne akty „kainowej zbrodni” ludzi, którzy byli grekokatolikami w jego diecezji!

Po upadku Niemiec bp Kocyłowski chciał być ponownie „lojalny” wobec Polski i przyklejał się do polskiego episkopatu. Jednak komuniści, którzy z pomocą bagnetów sowieckich objęli władzę w Polsce, 26 czerwca 1946 roku deportowali go za kolaborację z Niemcami do Związku Sowieckiego, gdzie zmarł w 1947 roku w łagrze, na co z pewnością sobie zasłużył. To była kara boska za jego grzechy. Za grzechy przeciw Bogu i chrześcijaństwu. Bo chrześcijaństwo – w myśl nauki Jezusa Chrystusa, którą Kościół głosi – ma być religią miłości. Tymczasem bp Josafat Kocyłowski siał nienawiść między ludźmi i wspierał zbrodnicze poczynania nacjonalistów ukraińskich.

Dlatego jak wielkim szokiem dla wielu Polaków i prawdziwych chrześcijan innej narodowości oraz porządnych ludzi i ofiar faszyzmu było całkowicie bezkrytyczne wspieranie nacjonalizmu ukraińskiego przez „polskiego papieża” Jana Pawła II (1978-2005). Podczas swej wizyty apostolskiej we Lwowie 27 czerwca 2001 roku Ojciec Święty Jan Paweł II zaliczył Josafata Kocyłowskiego w poczet błogosławionych Kościoła! Uczynił to bez najmniejszego sprzeciwu ze strony Episkopatu Polskiego!!!

Kościół uzasadnia następująco wyniesienie na ołtarze bpa Josafata Kocyłowskiego: „Ordynariusz przemyski obrządku greckokatolickiego ks. bp Jozafat Kocyłowski stanowić może wzór kapłana wiernego Kościołowi, zatroskanego o powierzonych jego opiece wiernych oraz dążącego do normalizacji stosunków między Polakami a Ukraińcami w duchu zasad Ewangelii” (Dariusz Iwaczenko Wierny Bogu i Stolicy Apostolskiej Błogosławiony biskup Jozafat Kocyłowski (1876-1947) „Nasz Dziennik”, Warszawa, 1-2 grudnia 2007).
Jest to szokujący wywód w świetle powyższych faktów.

Wzywam więc Episkopat Polski jak również Stolicę Apostolską do udowodnienia, że wszystkie powyższe fakty, tj. wspieranie przez bpa Jozafata Kocyłowskiego zwyrodniałego szowinizmu ukraińskiego oraz jego antypolskie oraz prohitlerowskie poczynania są nieprawdziwe, a nawet jak są prawdziwe to nie przeszkadzają one w wyniesieniu bpa Kocyłowskiego na ołtarze, na czczenie go jako błogosławionego, a potem zapewne i świętego.

To straszne, że Kościół katolicki i papież rodem z Polski ukłonili się faszyzmowi, że wraz z bp Kocyłowskim wynieśli go na ołtarze, czyli z idei niemoralnej uczynili moralną, depcząc przy tym naukę Chrystusa!

Należy przypuszczać, że ukraiński grekokatolicki arcybiskup lwowski Andrzej Szeptycki (zm. 1944) po wyniesieniu go na ołtarze przez Kościół katolicki, o co zabiegają Ukraińcy, będzie ogłoszony nie tylko patronem renegatów (bo był przede wszystkim i do wielkiej klasy renegatem!), ale także wszystkich faszystów. Bo i on wysyłał listy z gratulacjami i hołdownicze do Adolfa Hitlera!

Miejmy nadzieję, że do wyniesienia na ołtarze abpa Andrzeja Szeptyckiego jednak nie dojdzie.

............

Mam nadzieję, że nikt ze zdrowo myślących ludzi nie odbierze tego artykułu jako ataku na śp. papieża Jana Pawła II. To jest najwyżej krytyka Stolicy Apostolskiej – wielkiej machiny urzędniczej, będącej zlepkiem różnych ludzi o różnych zapatrywaniach. A więc także ludzi, którzy błądzą. Wszak nie kto inny jak sam Pan Jezus powiedział, że nikt z nas nie jest bez winy. Stąd błędy popełnia także wielu kurialistów watykańskich. A fakt, że wszyscy popełniamy błędy nie oznacza, że nie mamy prawo polemizować czy nawet krytykować niektórych pociągnięć Watykanu, jak np. kokietowania Ukraińskiej Cerkwi Katolickiej, która jest przeżarta nacjonalizmem. I to wyjątkowo chorym - zwyrodniałym. Takim, który odbiera wielu jej duchownym i ich wiernym prawo nazywania się wspólnotą chrześcijańską. Bo najważniejszym przykazaniem Bożym nie jest: „Będziesz szowinistą narodowym i nienawidził i mordował ludzi innej narodowości”, ale „Kochajcie się nawzajem, tak jak ja ukochałem was”, a nawet wrogów waszych.

Polskie skarby narodowe na Kresach to tylko symbole?

Niestety, wielu Polaków, szczególnie spośród członków wszystkich rządów od 1989 roku i tzw. elity narodu, nie martwi fakt, że setki tysięcy dóbr polskiej kultury narodowej i pamiątek historycznej pierwszorzędnej wagi znajduje się bezprawnie lub co najmniej w sposób bardzo niemoralny w muzeach dzisiejszej Ukrainy, Rosji, Białorusi i Litwy.

Na Forum „Gazety Wyborczej” jeden z Polusów odpowiadając mi na zarzut, że rząd polski i bardzo wielu Polaków nie troszczy się zwrot polskich dóbr kultury ze Wschodu napisał, że polityka musi być rozsądna, że "Jeśli chodzi o dbanie o korzyści narodowe - prawda w stosunkach i pamiątki mogą grać jedynie rolę drugorzędną. Pierwszorzędne korzyści o jakie musi dbać nasz rząd - to bezpieczeństwo i dobrobyt naszego państwa. Symbole niech pełnią swoją rolę „symboliczną”.

Dla niego i niestety dla wielu współczesnych Polaków dobra kultury narodowej to tylko symbole bez których można żyć! Uważają bowiem, że człowiek żyje samym chlebem, a patriotyzm i gromadzenie pamiątek narodowych jest czymś bardzo trefnym.

Innego zdania są Grecy, którzy odrzucają tzw. „rozsądną” politykę i głośno i energicznie domagają się zwrotu znajdujących się w Londynie i Paryżu skarbów kultury starogreckiej. Czy stanowisko Grecji jest rozsądne czy nie? A jeśli uznamy, że jest nierozsądne to jestem ciekawy co by nam na to odpowiedzieli Grecy. Jestem także ciekawy, co by odpowiedzieli na uwagę, że skarby kultury starogreckiej to tylko symbole, o które nie warto kruszyć kopii. I to jeszcze z kim? Z Wielką Brytanią i Francją przy której Grecja jest naprawdę mała! A jednak! Bo ci ludzie są patriotami i mają narodowy honor. I nie są leniwi, aby walczyć o sprawiedliwość, o swoje prawa, o swoją spuściznę historyczną.

Jako historyk analizuję osobowość i duszę Polaka, co ułatwia mi rozumienie historii. Doszedłem do wniosku że ten "rozsądek" polski, bardzo obecny w historii polskiej, a szczególnie u wielu współczesnych Polaków, wypływa z jednej z polskich cech/wad narodowych - lenistwa i braku odpowiedzialności za sprawy kraju i Polaków oraz lekceważenia polskiej historii.
Może się mylę, ale do takiego wniosku doszedłem.
A poza tym jeśli sami Polacy czy raczej ludzie rządzący dziś Polską uważają, że nie ma nic w tym złego, że np. rękopisy polskich wielkich pisarzy i innych znanych Polaków są nie w Polsce tylko na Ukrainie, to pytam się: co o takich „Polakach” można powiedzieć?! - Rozsądnisie czy ludzie bez narodowego honoru „zupełnie” wyprani z patriotyzmu?!

Instytut Kresowy w Warszawie

W 2006 roku samorząd warszawski, zdominowany wówczas przez członków Prawa i Sprawiedliwości, powołał do życia Instytut Kresowy w Warszawie, mający zajmować się badaniem, dokumentacją oraz popularyzacją tematyki byłych Kresów Wschodnich RP, które dzisiaj należą do Litwy, Łotwy, Białorusi i Ukrainy.

Celem popularyzacji tematyki kresowej wśród warszawiaków Instytut przystąpił do organizowania wycieczek po miejscach stolicy i jej okolic związanych z Kresami (m.in. "Powązki kresowe", "Madonny kresowe w świątyniach Warszawy", "Epitafia kresowe w kościołach Warszawy", "Kresowy marszałek w Sulejówku", "Kresowiacy na Cmentarzu Wojskowym – Powązki", "Magnateria kresowa", "Muzeum katyńskie", "Powstanie listopadowe na kresach"). Jedną z form działalności Instytutu były warsztaty kulinarne, popularyzujące kuchnię kresową. Placówka przystąpiła również do organizowania spotkań kresowych przy kawie i herbacie dla byłych mieszkańców Ziem Wschodnich, wystaw (w 2007 roku były to m.in. "Świątynie na Polesiu, Wołyniu i Kresach Południowo-Wschodnich", "Twierdze, pałace, dwory na Polesiu, Wołyniu i Kresach południowo-wschodnich"), wernisaży (w 2007 roku wystawa prac pochodzącej z Litwy Kowieńskiej Ireny Zdanowicz-Dobrowolskiej), jak również mini-konferencji z udziałem gości zagranicznych (m.in. wystąpienie ambasadora USA Victora Asha poświęcone Tadeuszowi Kościuszce czy wykład Wolhi Dadziomawej na temat Stanisława Moniuszki). Szczególną formą spotkań kresowiaków miały być tzw. wigilie kresowe organizowane pod koniec grudnia każdego roku. W 2008 roku swą obecnością zaszczycił wieczór wigilijny prymas Polski, kard. Józef Glemp. Instytut przystąpił również do gromadzenia różnych kresowian.

2 grudnia 2006 roku nowym prezydentem Warszawy została Hanna Gronkiewicz-Waltz z Platformy Obywatelskiej. Warszawska Rada Miejska, w której teraz dominującą pozycję zdobyli członkowie Platformy Obywatelskiej i LiD (postkomuniści) postanowiła zlikwidować Instytut Kresowy. Wysuwano głównie argumenty natury praktycznej (brak pieniędzy) oraz ideowej (twierdzono, że Instytut będzie się koncentrował na polonocentrycznej wizji historii oraz pogorszy relacje Polski z Litwą, Ukrainą i Białorusią) i politycznej, że to niby placówka Prawa i Sprawiedliwości. Najbardziej zwalczała Instytut Kresowy „Gazeta Wyborcza”, która nazwała go bękartem PiS-owskiej polityki historycznej (28.2.2008). Podczas głosowania na posiedzeniu Rady Miejskiej 28 lutego 2008 tylko jednym głosem zdołano uratować Instytut przed faktyczną likwidacją. Instytut został uratowany dzięki szeroko zakrojonej akcji działaczy kresowych i niektórych polityków oraz interwencji u prezydenta Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Radny PiS Marek Makuch powiedział po głosowaniu: „Mam nadzieję, że wreszcie tak doniosła część naszej historii, traktowana dotychczas marginalnie, zostanie w sposób właściwy dla jej rangi uhonorowana” (Nasz Dziennik 29.2.2008). Jednak koalicja PO-LiD dokonała radykalnych cięć w budżecie Instytutu, które uniemożliwiły mu normalne funkcjonowanie. Wreszcie w październiku 2008 roku dopięła swego, przyjmując uchwałę na mocy której Instytut Kresowy przestał istnieć w kwietniu 2009 roku, a jego zbiory zostały przekazane Muzeum Katyńskiemu w Warszawie.

Widać, że Platforma Obywatelska i postkomuniści uważają, że Polacy powinni zapomnieć o Kresach – o ich roli w życiu Polski i narodu polskiego.

Archiwa z terenów byłego WKL w zbiorach polskich

Większość dokumentów odnoszących się do historii byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego znajduje się po części w Polsce, na Litwie i Białorusi oraz w Rosji. Np. większość dokumentów kancelarii Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli tzw. Metryki Litewskiej, znajduje się obecnie w Moskwie, a tylko jej odbitka w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie. Tak samo archiwa rodowe np. Radziwiłłów, Sapiehów, Ogińskich i Paców są dzisiaj, szczególnie po oderwaniu od Polski Wilna i Grodna (znajdowały się tam Archiwa Państwowe RP), rozproszone – po części w Polsce, Wilnie, Mińsku, a także Moskwie i Petersburgu.

Założone przez władze polskie i bardzo bogate Archiwum Państwowe w Wilnie (1920-39) zostało wywiezione przez okupanta sowieckiego na wschód w latach 1939-40. Powróciło do Wilna dopiero kilka lat po wojnie, kiedy sowieci byli już pewni, że Wilno jest ich. Wtedy włączono do Archiwum Państwowego w Wilnie przebogate Archiwum Kurii Arcybiskupiej Wileńskiej, stanowiące bezcenny - głównie polski w swej treści materiał archiwalny, które Rosjanie znaleźli zamurowane podczas wojny przez polskie władze kościele w Wilnie w podziemiach katedry wileńskiej.

Prawdopodobnie najwięcej jednak materiałów archiwalnych odnoszących się do historii byłego W. Ks. Litewskiego znajduje się ciągle w Polsce. Jest ich najwięcej w Archiwum Akt Dawnych w Warszawie, w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie i w Bibliotece Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Jest ich dużo także w wielu innych bibliotekach i archiwach. I tak np. bogate zespoły archiwalne Paców i Tyzenhauzów znajdują się w Bibliotece Czartoryskich; w Bibliotece PAN w Kórniku koło Poznania jest dużo dokumentów do historii szeregu miast i klasztorów w W. Ks. Litewskim; w Bibliotece Narodowej w Warszawie jest m.in. część archiwów Radziwiłłów i Sapiehów oraz archiwum Romerów z Litwy, są tu także egzemplarze pierwszego Statutu Litewskiego (1529 r.), a w Archiwum Miejskim w Gdańsku materiały do historii stosunków Litwy z Prusami i zachodnią Europą.

Polacy pierwsi przemierzyli całe Karpaty Wschodnie

Karpaty Wschodnie albo Beskidy Wschodnie w popularnym pojęciu polskim (nie geograficznym) to trzy ciągi górskie: Bieszczady, Gorgany i Czarnohora, które od XIV w. do 1945 roku dzieliły losy Polski i narodu polskiego, po 1945 roku znalazły się w granicach Związku Sowieckiego, a od 1991 roku należą do Ukrainy. Przy Polsce pozostały tylko Bieszczady Zachodnie. Najwyższym pasmem jest Czarnohora, której najwyższe szczyty przekraczają 2000 m: Howerla (2061) i Pop Iwan (2022), najdzikszym są Gorgany z najwyższym szczytem Sywula (1836 m). Bieszczady też były do niedawna dzikim pasmem (Pikuj 1405 m).

Nacjonaliści ukraińscy z uporem maniaka twierdzą wbrew faktom historycznym, że cała Małopolska Wschodnia, w tym także Karpaty Wschodnie, to ziemie etnicznie ukraińskie. Ignorują fakt, że ziemie te przez 600 lat należały do Polski czy były pod wszelkimi wpływami polskimi, że oprócz Rusinów, Hucułów, Bojków i Łemków oraz Ukraińców (dopiero od XX w.!), mieszkali tu także Polacy, Żydzi, Ormianie i Niemcy. Jednym z wielu dowodów również na polskość tych ziem jest fakt, że to nie Rusini, Huculi, Bojkowie, Łemkowie czy Ukraińcy ale właśnie Polacy byli pierwszymi osobami, które pierwsze przemierzyły całe łańcuchy górskie Karpat Wschodnich, pierwsze zdobywały ich szczyty, pierwsze rozwinęli tu turystykę i sporty zimowe (narciarstwo).

W latach 1840-43 znany po dziś dzień poeta i prozaik polski Wincenty Pol (1807-1872), wspólnie z botanikiem Janem Kantym Łobarzewskim (1815-1862) – późniejszym profesorem Uniwersytetu Lwowskiego (1850-62), przemierzył cały łańcuch Beskidów od wykapów Wisły aż po źródła obu Czeremoszów, co w owych czasach było i dużym przedsięwzięciem i osiągnięciem podróżniczym (ogółem zwiedzili obszar o powierzchni 15 tys. km kw.). Współtowarzyszem ich wędrówek po Karpatach Wschodnich był ich świetny znawca, autor „Dum o zbójnikach na pograniczu Polski i Węgier” Kazimierz J. Turowski. Byli oni pierwszymi w dziejach turystyki w Karpatach Wschodnich podróżnikami-turystami, którzy zwiedzili całe te góry.

Wynikiem wędrówek Wincentego Pola po Karpatach Wschodnich są „Obrazy z życia i natury” (1866), a w nich m.in. urocze opisy wędrówek w Czarnohorze oraz w paśmie połonin Hryniawskich pomiędzy górnymi biegami Białego i Czarnego Czeremoszu, jak również praca „Rzut oka na północne stoki Karpat” (1851).

Polak z Ukrainy pierwszym piewcą Kalifornii

Autorem pierwszej książki o Kalifornii (USA) był Polak pochodzący z Czerniawki koło Berdyczowa na dzisiejszej Ukrainie – Feliks Paweł Wierzbicki (1815-1860), lekarz, podróżnik i geograf. Jako student medycyny w Warszawie Wierzbicki wziął udział w Powstaniu Listopadowym 1830-31. Pułk Wołyniaków w którym służył wycofał się po walkach do Galicji. Stąd, po zwolnieniu z internowania przez Austriaków w 1834 roku, został deportowany do Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie ukończył studia medyczne w Connecticut. W 1847-48 był lekarzem w garnizonie w Presidio, a następnie zamieszkał na stałe w San Francisco, gdzie w 1856 roku był współzałożycielem Medical Society of the State of California. Jak tysiące innych ludzi zachorował na „gorączkę złota” i w ten sposób poznał dobrze Kalifornię. Mając także żyłkę do pisania (pisał artykuły, a w 1841 wydał dziełko filozoficzne „The Ideal Man”) napisał i wydał w 1848 roku pierwszą w literaturze amerykańskiej książkę o Kalifornii pt. „California As It Is and As It May Be. A guide to the gold region” (cztery wydania, ostatnie w 1933). Dzisiaj jej pierwsze wydanie jest białym krukiem i na wagę... złota.

Marian Kałuski