Dodano: 04.10.12 - 9:45 | Dział: Oceny-Poglądy-Analizy
Czar PrysnÄ…Å‚
czyli debata Obama – Romney
Nie zdradzę tajemnicy państwowej, kiedy powiem, że Obama przerżnął swoje szanse w debacie prezydenckiej oddając pola Mittowi Romney. Wypada teraz czekać na huk eksplozji rozczarowania, który powinien dotrzeć pod strzechy wyborców...
http://l.yimg.com/bt/api/res/1.2/hEPpI2F9SormFWQN2JJqKQ--/YXBwaWQ9eW5ld3M7Zmk9ZmlsbDtoPTg2O3E9ODU7dz0xMzA-/http://media.zenfs.com/en_us/News/ap_webfeeds/bcc69c90f6cffa1b1c0f6a706700dee8.jpg
Już w pierwszych 10 minutach okazało się, że Obama nie może chodzić po wodzie i po prostu tonie. To dobra wiadomość dla zduszonego przez aparat propagandowy Obamy i służące mu main stream media Romneya, który może być po dzisiejszej debacie prezydenckiej postrzegany jako facet zdolny do zrozumienia problemów gnębiących Amerykę i ofiarujący jej drogę wyjścia z kryzysu.
Romney zaprezentował się jako pełen energii kompetentny facet cierpliwie, ale entuzjastycznie sprawujący kontrolę nad gładkim ripostami wybijającymi dziury w drętwej ideologicznej mowie prezydenta Obamy.
Postawa Obamy, jego zestresowana, zmęczona twarz, dała pełny obraz temu jak wygodnie i pewnie czuł się Prezydent w starciu z gov. Mittem Romney. Miałem wrażenie, że Obama reaguje jak kolejny biurokrata, powtarzający tylko swoją ideologiczną mantrę, zaklinający bezsilnie żywą rzeczywistość, jednak pozbawiony swojego zastępu przytakiwaczy, głoszących wbrew faktom, że król nie jest żałośnie niezręczny i nagi...
Ten spektakl, to byÅ‚o jakby wysÅ‚anie Breżniewa w 1981 r. na maraton, z partyjnym zapewnieniem, że on go zwycięży. Z Breżniewem kojarzy mi siÄ™ maÅ‚e niemÄ…dre zwyciÄ™stwo jakiego sam padÅ‚em ofiarÄ…. Otóż w listopadzie 1982 r. siedzieliÅ›my sobie w najlepsze w celi wiÄ™ziennej w Kwidzynie, kiedy nagle usÅ‚yszeliÅ›my idiotyczny peÅ‚en patosu chóralny wykrzyk „Huuurrra!” , dochodzÄ…cy z przeciwlegÅ‚ego pawilonu. PomyÅ›leliÅ›my sobie, pewnie to jakiÅ› teatralny wygÅ‚up czyjegoÅ› ego po rosoÅ‚ku...
Jednak trochę niepokojącym było, że kolejne cele wybuchały co kilka minut podobnym, albo bardziej jeszcze autentycznym okrzykiem. Ta fala zbliżała się powoli do nas, ale my wiedzieliśmy, że my tak nie postąpimy. Ci reżyserzy dzikiego dźwięku nie będą mogli liczyć na nas, my mamy ich zagrania gdzieś głęboko.. Po kolejnej autentycznej eksplozji (sąsiednia cela), nasz emisariusz z głupiej ciekawości wychylił się przez kraty okna, aby zapytać o co do diabła chodzi? Chodziło niestety o Naczelnego Diabła Tow. Leonida Breżniewa z Moskwy.
Nasz okienny wywiadowca w pewnej chwili zarumieniÅ‚ siÄ™ nabraÅ‚ testosteronu jakby wygraÅ‚ Bóg wie jakÄ… walkÄ™ i ryknÄ…Å‚: „Breżniew zdechÅ‚!”. Z cherlawych piersi internowanych wybuchnÄ…Å‚ żenujÄ…co autentyczny, bojowy, wprost zwyciÄ™ski ryk: „ HUURRAA!”. To byÅ‚o Å›wieże powietrze, to byÅ‚ przypÅ‚yw tlenu nadziei. ByÅ‚ chyba nawet bardziej gÅ‚oÅ›ny i autentyczny niż sam późniejszy upadek sowieckiego imperium z przybudówkami (w tym PRL).
Czas się jednak otrząsnąć i wrócić do oglądanej 90-minutowej prezydenckiej debaty. Romney odzyskał oddech, nadzieje i wiarygodność w swoje szanse w starciu z Obamą. Przyjemnie było oglądać dyskusję fachowca z ideologiem, który nie jest w stanie utrzymać się na swoich dwóch nogach.
Demokratyczny strateg sÅ‚ynny „snake-man” od Clintona, James Carvill zreasumowaÅ‚ nastÄ™pujÄ…co debatÄ™ prezydenckÄ…: ” Obama przyszedÅ‚ porozmawiać, a Romney przyniósÅ‚ ze sobÄ… elektrycznÄ… piÅ‚Ä™ i byÅ‚o po wszystkim...”
Jutro zacznie się taniec main stream mediów, zobaczymy jaką rzeczywistość zaprezentują Amerykanom. Ważne będzie tylko czy uwierzymy własnym oczom, czy ich wersji wydarzeń...
Jacek K. Matysiak