Dodano: 17.01.11 - 14:59 | Dział: Godne uwagi

Premier tchórzem podszyty

Ta bierność, podobnie jak wcześniejsza aktywność, czyni z Tuska wspólnika Anodiny. Po prostu. Miał obowiązek i możliwości. Nam zostaje już tylko satysfakcja, że gorliwie pomagając Putinowi upokorzyć prezydenta, generała, pilotów, Polskę, sam został - niespodziewanie dla samego siebie - upokorzony
Artur Wosztyl: Tupolew wcale nie lądował. Robił podejście do lądowania i w jego trakcie doszło do katastrofy. Podejście wygląda tak, że samolot zniża się do swojej minimalnej wysokości i wykonuje lot w kierunku lotniska. Jeżeli na tej wysokości w odpowiedniej odległości od drogi startowej ma kontakt wzrokowy z ziemią, może się zniżyć i kontynuować, nawet gdyby wieża podała mu gorsze warunki. (...)

"Gazeta Wyborcza": Czemu Tu-154 myślał, że jest wyżej, niż był?

Artur Wosztyl:
Sytuacja musiała ich zaskoczyć. Czym, nie mam pojęcia i nie będę spekulował. Gdybyście rozmawiali z 10 pilotami, mielibyście 10 logicznych hipotez.


To wypowiedzi Wosztyla jeszcze z maja ubiegłego roku. Wosztyl śledził to, co się działo w Tu-154, nasłuchując rozmów Protasiuka z wieżą, a że sam jest pilotem Tu-154, jest chyba osobą kompetentną i mając nasłuch na to, co się dzieje w kabinie i jak przebiega komunikacja z wieżą, potrafi ocenić, co robi pilot.

Już w maju wiadomo więc było, że według "nausznego" świadka katastrofy, Protasiuk nie lądował, a jedynie robił podejście do lądowania. Dzisiaj wiemy ze stenogramów, że podejście było nieudane i zakończyło się wydaną przez Protasiuka komendą "odchodzimy".

Tymczasem w raporcie MAK ocenionym przez polski rząd jako w zasadzie rzetelny napisano, że "decyzji dowódcy statku powietrznego o odejściu na drugi krąg nie było". Powiedzenie, że jest to nadużycie, to mało. To ordynarne kłamstwo. I nie jest nawet problemem to, że takie kłamstwo się w raporcie znalazło, niczego innego się po komisji Putina spodziewać nie należało. Prawdziwym problemem jest całkowita bezradność Tuska w tej sprawie, wynikająca wcale nie z tego, że po tym, jak oddał narrację smoleńską do wyłącznej dyspozycji Putina, nie ma już żadnych możliwości odkręcania tego, co od Putina dostał. Wbrew pozorom do ostatniej chwili można było coś zrobić, problem w tym, że naszego premiera sparaliżował strach, strach tak wielki, że nie umiał zadbać już nie tylko o tak obce mu wartości jak prawda, interes swojego kraju czy honor polskiej armii, ale nawet o jedyną rzecz, na jakiej mu w polityce zależy - własny wizerunek. I gdy Janusz Wojciechowski pisze Rosja ma nas tam, gdzie jej sami weszliśmy, to można się co najwyżej zżymać, że to ciut nieeleganckie, ale nie da się temu zaprzeczyć, bo jest wyjątkowo celne.

Nikt nie oczekuje od Tuska wielkich gestów i jakiejś nadzwyczajnej odwagi, mieliśmy wystarczająco dużo czasu, żeby się przestać łudzić. Ale nawet ja, mając o Tusku jak najgorsze zdanie, byłam zaskoczona, jak bardzo sobie nie poradził. Nawet jeśli znacząco obniżymy premierowi poprzeczkę i uznamy , że miał prawo się pomylić w kwietniu i nie zabezpieczyć naszego interesu w tym śledztwie (i nie mówię tu nawet o samym oddaniu śledztwa, ale choćby o tym, że nie zadbano o pobranie własnych próbek materiału do badań i dzisiaj możemy odetchnąć z ulgą, że Rosjanie wpisali Błasikowi do krwi tylko 0,6 promila, a nie na przykład 2 promile i krętki blade), to przecież jeszcze całkiem sporo można było zrobić od momentu, gdy dostaliśmy raport i premier w pierwszym odruchu ogłosił, że jest on "w całości nie do przyjęcia".

I znowu, nie oczekuję od Tuska, że się będzie stawiał Rosjanom, prostował, walczył. Aż taka naiwna nie jestem. Ale trzy rzeczy miał obowiązek zrobić tu, w kraju. Po to, żebyśmy się dzisiaj nie czuli aż tak upokorzeni, nie samym raportem, ale pokorą, z jaką państwo polskie go przyjęło.

Tusk znał raport Anodiny od grudnia, te kilka tygodni to wystarczająco dużo czasu, aby:
- przygotować kontrprezentację podsumowującą polskie zastrzeżenia do raportu Anodiny, a w znacznej mierze wręcz go unieważniającą (brak wiarygodnych danych o pochodzeniu alkoholu w krwi Błasika, komenda "odchodzimy" podważająca główną tezę o lądowaniu za wszelką cenę). O tym, że padła komenda "odchodzimy" powinniśmy się dowiedzieć zaraz po zakończeniu konferencji Anodiny, nie trzeba było czekać aż internauci się wsłuchają w nagranie, a Wróblewski wczyta w polskie uwagi, bo taka prezentacja powinna być dawno gotowa do rozesłania do mediów, po polsku i angielsku,
- rozbroić "bombę alkoholową" zamiast zostawiać z nią upokorzoną wdowę i czekać, aż dziennikarze znajdą ekspertów, którzy powiedzą, co to jest alkohol endogenny i skąd się bierze. Upokorzenia Błasika - a razem z nim polskiej armii - można było uniknąć zawczasu podważając wiarygodność badania, bo przecież jest ona zerowa. Sam fakt, że się w ogóle z tym dyskutuje, jest upokarzający, tę dyskusję trzeba było uciąć, zanim się zaczęła, i było mnóstwo na to sposobów. A jeśli Ewa Błasik dowiedziała się o alkoholu dopiero z konferencji Anodiny, to jest niewyobrażalny skandal.
- wykorzystać media do przygotowania gruntu pod raport Anodiny i wzmocnienie polskiego głosu. Ta władza jak żadna inna wyspecjalizowała się w uprawianiu polityki za pomocą "przecieków kontrolowanych". Ten jeden raz, kiedy odpowiednio przygotowane mogły uratować nasze zbiorowe samopoczucie (mniej ważne) i dobre imię (dużo ważniejsze), nie zrobiono nic.

Ta bierność, podobnie jak wcześniejsza aktywność, czyni z Tuska wspólnika Anodiny. Po prostu. Miał obowiązek i możliwości. Nam zostaje już tylko satysfakcja, że gorliwie pomagając Putinowi upokorzyć prezydenta, generała, pilotów, Polskę, sam został - niespodziewanie dla samego siebie - upokorzony. Marna to jednak pociecha, bo jedyną lekcję, jaką z tego wyniósł, jest najwyraźniej przekonanie, że nic nie możemy. A skoro nic nie możemy, to nie będziemy nawet próbować.

Po tym, jak premier "poradził sobie" z kłamliwym raportem, który można było dość łatwo ośmieszyć i zawczasu zneutralizować jego negatywne skutki, pozostaje już tylko modlić się, żeby los nie zechciał nas wystawić na poważniejszą próbę, bo chyba już nikt nie wierzy, że Tuska będzie stać na obronę naszych interesów. Nie umie obronić nawet swojego. Nie wierzę w raport Anodiny i bym się nim nie przejęła, upokarza mnie jednak strach mojego premiera przed jakimkolwiek gestem, słowem. Takiego tchórza na takim stanowisku jeszcze nie mieliśmy.

Kataryna
Niezależna.pl