Dodano: 03.11.10 - 23:50 | Dział: Prosto z mostu

Trzecia faza, czyli opętanie

Rozpoczyna się listopad a zatem warto spojrzeć na sprawę polską przez pryzmat świąt i rocznic jakie w tym miesiącu obchodzimy.

Przejeżdżając przez swe rodzinne miasto obserwuję wizerunki kandydatów różnych komitetów, aspirujących do zasiadania we władzach samorządowych. Zastanawiam się czy wszyscy ci kandydaci uświadamiają sobie, że na obecnym etapie dziejowym, w który po 10 kwietnia br. wkroczyliśmy, zajmowanie się polityką jest niebezpieczne dla życia. Grozi śmiercią. Wydarzenia w Łodzi pokazały, że nawet działacze dolnego szczebla mogą zginąć tragicznie. A zatem w tym biznesie już nie chodzi tylko o ustawienie się w życiu, jak do tej pory nam się mogło wydawać. Każdy z zaangażowanych w życie polityczne, zarówno na szczeblu centralnym jak i samorządowym może spotkać swojego Ryszarda C. Certyfikaty z takim ostrzeżeniem powinna rozdawać po wyborach Państwowa Komisja Wyborcza wszystkim tym, którzy zdobyli mandaty.

Mord, którego dokonał wspomniany, jak to ładnie ujmują media, „szaleniec”, pokazuje nam, że historia zatacza koło. W czasach II Rzeczpospolitej strzelaniny i bijatyki między reprezentantami różnych stronnictw politycznych były na porządku dziennym. Właściwie demonstracje bez ofiar śmiertelnych uznawano by za straconą. Było tak zarówno w czasach demokracji jak i po zamachu majowym. Przemoc była częścią polityki. Tak samo było po 1945 r. Dopiero lata 90., czyli okres Republiki Magdalenkowej (skojarzenia z Republiką Weimarską wskazane) uśpiły naszą czujność. Wmówiono nam, że polityka to dyskusja i pokojowe ścieranie się na argumenty. A siłę stosują tylko „neofaszyści”, których od razu wykluczano z dyskusji, bez sprawdzenia czy rzeczywiście są faszystami. I oto macherom z zaplecza, którzy zaprogramowali nasze życie polityczne pod okrągłym stołem zachciało się wrócić do starych, sprawdzonych czasów, kiedy to zaangażowani „szaleńcy” mogą komuś publicznie natłuc po pysku, dźgnąć go nożem albo wystrzelić z przerobionego gazowca. Nakręcana od 2005 r. spirala nienawiści wobec jednej z partii i jej wyborców przynosi owoce.

Republika Magdalenkowa z jej rozbudowanym teatrem demokratycznym, którego widzom wydaje się, że są rzeczywistymi depozytariuszami władzy poprzez akt wyborczy, kończy się. Nadchodzi czas ostentacyjnego „zatykania trąby”, „brania za mordę”. Pozostaje pytanie – kto weźmie nas za pysk? Czy będzie to Palikot czy macherzy z zaplecza wystrugają z banana jakiegoś innego wodza narodu? A może władzę w Polsce przejmą wreszcie oficjalnie faktyczni jej dysponenci z Kremla i (lub) Berlina?

Społeczeństwo polskie, nawet POlacy, wydają się być zmęczeni ta spiralą nienawiści rozpętaną przez macherów. Chyba zaakceptowaliby każdą formę dyktatury jaka zaistniałaby dziś na ziemiach polskich. Wielu powitałoby ją z nieukrywaną radością tak jak Niemcy powitali po latach weimarskiego bezhołowia swego zbawiciela z wąsikiem. Byleby nastąpił porządek i spokój.

Ponieważ po tzw. prawej stronie sceny politycznej nie mamy Piłsudskiego, a Jarosław Kaczyński chyba nie pasuje do roli (wbrew propagandzie POstkomuny) kogoś kto mógłby wziąć za pysk (chciałbym się mylić) jesteśmy raczej skazani na dyktaturę kogoś w rodzaju Palikota (lub palikotopodobnego). Bronisław K. czy marszałek Szrek raczej na wodzów się nie nadają co najwyżej na Jeżowów czy innych Beriów.

Chyba że, jak napisałem powyżej, nasi towarzysze i „przyjaciele” z zagranicy postanowią przestać „dwór ten finansować” ze względu na „zbyt wysoki koszt” i osobiście przejmą władzę nad terytorium polskim (władzę nad państwem już mają). Ale jak naucza nas demonologia, diabłu nie zależy na zdemaskowaniu. Chce panować z ukrycia.

Wspomniałem o listopadowych świętach a zatem przejdźmy do rozważań polityczno – eschatologicznych. Specjaliści od zagadnień demonicznych wyodrębniają z grubsza trzy formy diabelskiego oddziaływania na człowieka. Są to: dręczenie, zniewolenie i opętanie. Gdybyśmy mieli przetransponować te elementy na obecną sytuację polityczną Polski, moglibyśmy zauważyć, że przeszliśmy formę dręczenia i znajdujemy się w fazie zniewolenia (ewentualnie, że obie te fazy występują jednocześnie). Nasze państwo nie jest samodzielne, jego włodarze nie wykonują suwerennej władzy, tylko wskazówki z centrali. Ale obserwatorom z zewnątrz wydaje się, że wszystko jest w porządku. Wszak zarówno premier jak i pełniący obowiązki polskiego prezydenta nie zioną ogniem, nie wydają z siebie straszliwych okrzyków w różnych językach ani nie demonstrują nadludzkiej siły wobec osób trzecich. A więc o żadnym wpływie demonicznym (zagranicznym) nie może być mowy. Co prawda odznaczają się awersją do krzyża (przynajmniej jednego) co mogło by sugerować duchowe zniewolenie, ale ambiwalentny stosunek do symboli religijnych gwarantuje im konstytucja więc w sferze publicznej wszystko jest ok. Gdyby doszło do przejęcia władzy bezpośrednio przez reprezentantów centrali, czyli gdyby do Warszawy oficjalnie zajechał generał – gubernator i zamieszkał na Krakowskim Przedmieściu, weszlibyśmy w fazę opętania, kiedy to demon zmuszony jest się ujawnić. Oznacza to de facto jego klęskę bowiem wszyscy już wiedzą z kim mają do czynienia. Wtedy słowa oszołomów, którzy od dawna patrzą na Polskę jako kraj rządzony przez obcych znalazłyby potwierdzenie. Zrozumiałe więc, że ludzie z centrali nie chcą takiego rozwiązania i prędzej zainstalują nam na wodza Palikota. Dla nas jednakże, dla niepodległościowców, wizja nowych rozbiorów i zainstalowanie się obcego gubernatora nie musi być zła. Może okazać się wręcz zbawienna. O wiele łatwiej zmobilizować ludzi do walki z wrogiem zewnętrznym niż z własnymi rodakami, którzy mu się wysługują. Łatwiej cisnąc bombę lub wymierzyć rewolwer w stronę rosyjskiego generał – gubernatora niż w stronę Aleksandra hr. Wielopolskiego.

A zatem faza opętania, czyli zdemaskowania się demona powinna być przez nas wyczekiwana. A że „listopad to niebezpieczna dla Polaków pora”, bądźmy czujni…

Łukasz Kołak