Dodano: 20.10.10 - 11:42 | Dział: Oceny-Poglądy-Analizy

Morderstwo na tle politycznym

Do siedziby Prawa i Sprawiedliwości w Łodzi wtargnął mężczyzna. Zastrzelił Marka Rosiaka, asystenta europosła PiS Janusza Wojciechowskiego i ciężko ranił nożem asystenta posła Jarosława Jagiełły - Pawła Kowalskiego. Krzyczał, że nienawidzi PiS i, że chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego. Jeszcze tego samego dnia Justyna Pochanke zdążyła w główny wydaniu programu informacyjnego TVN (czy raczej informacyjno-propagandowego) zrobić z mordercy szaleńca. Tymczasem nawet na Wirtualnej Polsce można przeczytać, że według „nieoficjalnych informacji zachowanie mężczyzny podczas prowadzonych czynności nie wskazuje, że ma zaburzenia psychiczne”. Po co robić z tego człowieka szaleńca? Chyba po to, że nad czynami szaleńców nikt się nie zastanawia, nie analizuje ich, nie zadaje pytania, dlaczego zrobił to, co zrobił, co nim kierowało itd. Szaleniec i tyle. Taki delikwent może być co najwyżej przedmiotem uwagi psychiatrów.

Zgadzam się z Rafałem Ziemkiewiczem, który na temat tej tragedii napisał: „Jeśli ktoś dzień w dzień podjudzany jest ze wszystkich stron histerycznymi okrzykami, że pisowcy to zagrożenie, faszyści, KPP, podpalacze Polski, że trzeba ich powstrzymać za wszelką cenę, wyeliminować raz na zawsze, jeśli co dnia ma w mediach korowody histeryzujących w tym duchu »autorytetów« - to w końcu wariuje”. Publicysta dodaje, że „w tym szczuciu” nie chodziło dosłownie o zabójstwo, ale „to nieuchronny skutek uboczny”. A ja dodam, że w tych korowodach byli politycy PO, SLD (czy jak się tam teraz PZPR nazywa), dziennikarze paru opiniotwórczych gazet, nie mniej niż dwóch stacji telewizyjnych, kilku rozgłośni radiowych, tzw. naukowcy, co to potrafią wszystko udowodnić nawet wyższość gospodarki socjalistycznej nad kapitalistyczną i wewnętrzną sprzeczność tej ostatniej co prowadzi do cyklicznych kryzysów bezrobocia bądź nadprodukcji.

Kampania medialna mająca zdyskredytować braci Kaczyńskich i ich partię ciągnie się już od kilku lat. Pewnie zaczęła się, gdy paru ludzi, co to potrafią powołać raz dwa do życia partię i równie szybko zapewnić jej poparcie mediów, zorientowało się, że PiS cieszy się znacznym poparciem społeczeństwa i może sięgnąć po władzę. Z pewnością kampania ta nie skończy się w dniu tragicznej śmierci Marka Rosiaka. Ci dziennikarze, co to najbardziej podjudzają będą przez dwa, albo trzy dni, jak to było w dniu pogrzebu Lecha Kaczyńskiego tłumaczyć wszem i wobec, że w ich zachowaniu nie było nic niestosownego, że to normalne i że służy demokracji, a później znowu będą szczuć na Kaczyńskiego, obrażać go, doszukiwać się antysemityzmu itd. Dodajmy jeszcze, że ktoś tą kampanią zarządza, ktoś rozdziela role, ktoś wykonuje. Zachęcam do przeczytania książki Mazura o kampaniach propagandowych w PRL i Karwata o sztuce manipulacji politycznej.

Wielu uważa, że wszystkie cztery partie rozsiadające się w ławach parlamentarnych niczym się od siebie nie różnią. Nawet jeśli przyjąć, że nie różnią się aż tak bardzo, to wydaje się jednak, że między PiS-em, a innymi głównymi partiami różnica jest taka, że PiS, a już na pewno jej przewodniczący, nie jest na sznurku ubecji. Właśnie dlatego Jarosław Kaczyński i PiS są zwalczani tak po bolszewiku, czyli wszystkimi dostępnymi środkami. Takim środkiem jest choćby wspominana medialna kampania dyskredytowania Kaczyńskiego i jego partii. Ciekawe, że ci różni mędrkowie, publicyści, obserwatorzy, a nawet eksperci, którzy w telewizorze analizują trzeciorzędne zdarzenia typu jaki napis na koszulce miał Palikot, nie raczą tego zauważyć. Dobrze wiedzą, że zaraz wygoniliby ich z telewizora i musieliby wziąć się za uczciwą pracę. Do czego może doprowadzić brak kontroli ubecji nad rządem przekonał się choćby Marek Dukaczewski, który stracił stołek szefa Wojskowych Służb Informacyjnych i paru oficerów WSI, którzy polecieli zaraz za swoim szefem. Patrząc z perspektywy dnia dzisiejszego, można powiedzieć, że wiele to nie zmieniło. Ale sami państwo przyznają, że chyba lepiej takiemu ubekowi trzymać krótko za mordy polityków, wyznaczać kto ma być premierem, prezydentem, niż narażać się na nieprzyjemności, choćby taką weryfikację? Gdy szefem rządu został Donald Tusk, to raz dwa powołał Krzysztofa Bondaryka na szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, tak, jakby to była najważniejsza sprawa. Może i dla mnie nie najważniejsza, ale w końcu to nie dla mnie ktoś zapewnił poparcie wszystkich najważniejszych mediów w Polsce przez okres kilku lat. A na obniżenie podatków przez rząd Tuska czekaliśmy długie lata i doczekaliśmy się podwyższenia podatków. Marek Dukaczewski, jak przypomina Stanisław Michalkiewicz, zapowiadał, że jak wygra wybory prezydenckie Bronisław Komorowski, to otworzy sobie szampana. Dlaczego tak mu zależało, żeby nie wygrał Jarosław Kaczyński? Sami sobie państwo odpowiedzcie. Skoro, jak wielu utrzymuje, różnic między PiS a PO nie ma, to dlaczego Dukaczewskiemu tak zależało na zwycięstwie Komorowskiego?


A skoro już przy różnicach. Druga różnica między PiS a resztą liczących się partii jest bardziej prozaiczna, Kaczyński i jego otoczenie nie są złodziejami. Na ręce Kaczyńskim i PiS-owi (a w okresie premierostwa Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego również rządowi) patrzyły i patrzą z iście rewolucyjną czujnością postępowe media i wykryły tylko aferę dorszową. A teraz, hulaj dusza piekła nie ma, aferze hazardowej łeb w świetle kamer ukręcili, a Grzecho awansował na urząd marszałka sejmu, na drugą osobę w państwie. Po trzecie, nie sądzie, żeby Kaczyński przejawiał taką postawę wobec Anieli Merkel i Włodzimierza Putina, jak Donald Tusk i Bronisław Komorowski, czyli służalczo-lizusowską.


I tyle. Minął kolejny dzień. Rośnie dług publiczny, bezrobocie, podatki. Rządzący już tylko kombinują jak tu dotrwać do następnych wyborów. A miało być tak dobrze.

MICHAŁ PLUTA