Dodano: 28.01.09 - 22:02 | Dział: W kręgu wydarzeń

Czuma – czyli figurant na stołku

W mediach zrobiono wiele szumu wokół nominacji Andrzeja Czumy na ministra sprawiedliwości. Nie wiem po co, skoro nie stało się nic niezwykłego. Skoro stołek zwolnił Zbigniew Ćwiąkalski, po tym jak kolejny morderca Krzysztofa Olewnika „popełnił samobójstwo”, a tak przynajmniej utrzymywał minister Ćwiąkalski (a swoją drogą skąd wiedział skoro jakieś dochodzenie w tej sprawie jeszcze trwa?) to ktoś musiał zająć jego miejsce.

Cały ten medialny szum wywołano chyba tylko po to, żeby znaleźć temat zastępczy w sytuacji, gdy zagląda nam w oczy kryzys gospodarczy a złotówka gwałtownie traci na wartości w porównaniu do euro i dolara, co oznacza znaczne zubożenie Polaków w porównaniu choćby do naszych nowych wielkich braci zza Odry. Bo co może być nadzwyczajnego w tym, że jakiś drugorzędny polityk Platformy Obywatelskiej objął jakiś stołek? Gdyby w fotelu ministra zasiadł członek Unii Polityki Realnej, działacz Solidarności Walczącej, jakiś autentyczny antykomunista, a nie taki z ”konstruktywnej opozycji”, albo gdyby choć Czuma wypowiedział wojnę zdegenerowanemu wymiarowi sprawiedliwości, który z racji sposobu swego działania powinien nazywać się wymiarem niesprawiedliwości, to byłoby to wydarzenie warte uwagi. Ale skoro Czuma nie ma zamiaru wstrząsnąć wymiarem sprawiedliwości, to jego nominacja na ministra nie ma poważniejszego znaczenia. Ciekawe, że nie widzi on potrzeby fundamentalnych zmian w prokuraturach i sądach, nawet, gdy czarno na białym widać, że wymiar sprawiedliwości skompromitował się do cna choćby w sprawie morderstwa Krzysztofa Olewnika.

Zapewne Czuma będzie tylko figurantem, który od czasu do czasu udzieli wywiadu, będzie sobie jeździł samochodem rządowym, a sekretareczka będzie mu robiła kawę albo herbatę. I to będą najważniejsze decyzje, jakie będzie podejmował: wybór między kawą a herbatą. Nie jest to nic nadzwyczajnego. Skoro, jak trafnie powtarza w swojej publicystyce Stanisław Michalkiewicz, prawdziwym programem rządu Donalda Tuska, jest odwdzięczanie się razwiedce, to przecież jest komu wózek o nazwie „wymiar sprawiedliwości” pociągnąć. Nietrudno osobie trzeźwo oceniającej sytuację nad Wisłą zauważyć, że sądownictwo jest w Polsce ręcznie sterowane przez esbecję. Niezawisłe sądy potrafią skazać w mgnieniu oka Zbigniewa Ziobrę za to, że chodził do Jarosława Kaczyńskiego z jakimiś świstkami, profesora Andrzeja Zybertowicza za to, że skrytykował Adama Michnika (co raczej wygląda na karę za jego udział w komisji weryfikującej oficerów WSI), czy redaktora Grzegorza Brauna za to, że ujawnił informację o współpracy Jana Miodka ze służbami specjalnymi PRL. Ale gdy przestępstwa popełniają ludzie od nich, to proces ciągnie się tak długo, aż zarzuty przedawnią się, prokuratury odmawiają wszczęcia śledztwa, sądy umarzają sprawy, albo wydają wyroki w zawieszeniu. Rozkazy więc po dawnemu będą płynąć od esbecji, a figurant będzie się delektował fotelem ministra.

Wiadomo nie od dziś, co trzeba zmienić w wymiarze sprawiedliwości. Problemem podstawowym jest to, że prawnicy tworzą dziedziczną mafię. Na studia prawnicze dzieciątka prawników przyjmowane są praktycznie bez egzaminów (choćby z list dziekańskich), obijają się na studiach, bo przecież zaliczenie egzaminu tatuś czy mamusia załatwi ze swoim koleżką, a następnie dostają się na aplikację i trafiają do zawodu. Oczywiste jest, że nie zawdzięczają swojej pozycji zawodowej swoim umiejętnościom, wiedzy, talentowi, ale powiązaniom rodzinnym, więc nie będą wierni literze prawa, ale swojej klice. Trzeba więc zniszczyć tę mafię i zacząć tworzyć wymiar sprawiedliwości od początku. Innej rady nie ma. Co roku tysiące osób po studiach prawniczych wypuszczają uczelnie, więc jest z kogo wybierać. I wybierać najlepszych, spoza rodzinnych klik. Aha, ale najpierw jeszcze trzeba rozgonić wyższe uczelnie „kształcące” prawników, bo to tylko kolejna mafia.

MICHAŁ PLUTA