Dodano: 04.11.07 - 11:01 | Dział: Nasze zdrowie

Recepta Maksymowicza

Aby przekształcić nasz system ochrony zdrowia, potrzeba tylko dużo pieniędzy i gotowego pakietu ustaw. I mikstura na cud gotowa - pisze prof. Wojciech Maksymowicz

„Polska zasługuje na sprawny, sprawiedliwy i solidarny system ochrony zdrowia”. Przełożenie na czyny tych godnych poparcia, ale ogólnych z natury rzeczy określeń zawartych w programie przejmującej rządy partii będzie niezmiernie trudne. Jest to „oczywista oczywistość”, jak mawiał klasyk. Opieki zdrowotnej nie da się wykreślić z katalogu spraw, którymi musi się zająć się rząd. Cokolwiek by zrobić, szybkie osiągnięcie celu jest niemożliwe.

Co więc robić?
Najbardziej kuszące byłoby zastosowanie metody dr. Cwacha z czeskiego filmu „Nemocnica na kraju mesta”. Dużo rozmawiać z rodziną chorego (tutaj – społeczeństwem), podkreślać, jakim to się jest fachowcem, czego to się nie robi, a prawdziwe leczenie zostawić innym. Niektórzy już to praktykowali. Nie jest to jednak podejście ani uczciwe, ani odpowiedzialne. Warto zakładać spełnienie tych dwóch warunków. Z czysto utylitarnego punktu widzenia należy bowiem stwierdzić, że uczciwość i odpowiedzialność mogą pozwolić na niezbędny w sprawach ochrony zdrowia dialog z przeciwnikami politycznymi, reprezentantami pacjentów i pracowników ochrony zdrowia i z całym społeczeństwem.

Odrzucając koncepcję chowania głowy w piasek, konieczne jest przystąpienie do szybkiej diagnozy chorego. Proponowałbym zacząć od powszechnie stosowanej w zarządzaniu metody badania z użyciem analizy SWOT (mocne i słabe strony, szanse i zagrożenia). Analizę tego typu starannie przeprowadził w 2002 r. zespół z Ministerstwa Zdrowia pod kierunkiem koalicyjnego wtedy dla SLD wiceministra pochodzącego z PSL. Wyniki były zaskakujące. Wskazywały, że usamodzielnienie zakładów opieki zdrowotnej i stworzenie systemu kas chorych przez rząd Jerzego Buzka, w którym miałem zaszczyt pracować, ma wiele mocnych stron i stwarza wiele szans.

Skatalogowano także sprawy, które powinny być udoskonalone lub zmienione. Niestety, ta analiza została wyrzucona do kosza przez opanowanego żądzą wprowadzenia własnej reformy ministra Łapińskiego. Przekonał on rządzących, że konieczne jest stworzenie centralnie działającego NFZ, naiwnie zakładając, że SLD będzie zawsze u władzy i w ten sposób zostanie uzbrojone w kontrolę nad największą sumą pieniędzy w kraju.

Społeczna akceptacja
Po diagnozie rozmowa z chorym i jego rodziną, a więc publiczna dyskusja nad proponowanymi metodami leczenia. Uważam, że niezbędne jest dążenie do uzyskania powszechnej akceptacji społecznej.

Wreszcie najbardziej emocjonujący fragment – wskazane i możliwe do przeprowadzenia sposoby terapii. Zaryzykowałbym tezę, ze nasz pacjent ma co prawda wiele zaburzeń systemowych, ale przede wszystkim jest niedożywiony. Zdecydowanie wypowiadam się przeciwko jakże nęcącym tezom wypowiadanym przez licznych „ekspertów” ekonomicznych, którzy na ogół nie znają się na ochronie zdrowia, i nie daliby ani złotówki więcej na opiekę zdrowotną, zanim nie wprowadzi się racjonalizacji wydatków. Oczywiście taką racjonalizację należy stosować bez przerwy, ale nasz pacjent nie może umrzeć z głodu.

Za mało pieniędzy
Prawdziwe jest stwierdzenie zawarte w programie PO, że „na ochronę zdrowia wydajemy znacznie mniejszy odsetek PKB niż kraje wysoko rozwinięte. Ponadto system jest w dużym stopniu dotowany przez lekarzy i pielęgniarki, wkładających w swą pracę więcej niż warte są otrzymywane przez nich wynagrodzenia”. Natychmiastowe efekty przyniosłoby jedynie skokowe zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia, przebijając co do ilości środków i tempa ich dostarczenia przedwyborcze obietnice PiS. Jest na to wiele dowodów z innych krajów. Zwłaszcza przekonujący jest przykład Czech, gdzie – co prawda w pewnym stopniu na skutek błędów w kalkulacjach – w ciągu pierwszego roku wprowadzania ubezpieczeń zdrowotnych (1992 r.) podwojono nakłady na opiekę zdrowotną. Mimo lęków i przejściowych wahań gospodarka wróciła do równowagi, a przez ponad dziesięć lat Czesi mieli najwyższy poziom satysfakcji ze swojej służby zdrowia spośród wszystkich krajów Europy Środkowej i Wschodniej, tak po stronie pacjentów, jak i pracowników. Nasza obecna sytuacja gospodarcza znacznie bardziej sprzyja takim odważnym decyzjom finansowym. Moje doświadczenia w kontaktach z ministrami finansów powodują jednak dość sceptyczne nastawienie co do realności takiego scenariusza. Gdyby to się jednak zdarzyło, uznałbym, że Donald Tusk rzeczywiście jest w stanie dokonać cudu.

Ubocznym, a pożądanym efektem takiego cudu byłoby znaczne zwiększenie chętnych do sprawowania, samobójczego w dotychczasowych warunkach urzędu ministra zdrowia. Cenne byłoby też znaczne zwiększenie liczby przygotowanych i odpowiedzialnych menedżerów zakładów opieki zdrowotnej. Można by się spodziewać także ożywienia prężnej w innych krajach gałęzi gospodarki związanej z opieką zdrowotną. Na zwiększenie finansowania służby zdrowia wpłynąłby także napływ środków z ubezpieczeń dodatkowych, jeżeli wprowadzono by nowe rozwiązania, ale to już jest element działań systemowych, które omówię poniżej.

W przypadku rezygnacji ze skokowego zwiększenia nakładów pozostaje poprawianie samego systemu. Używam tu tego określenia celowo, gdyż prawdziwe reformy przeprowadza się raz na wiele lat i choć są rozwiązania, które trzeba zmienić i poprawić, to jednak gruntowna reforma nie jest teraz konieczna, a nawet niewskazana. Obawiam się jednak, że same zmiany systemowe nie przyniosą pożądanych efektów i może dojść do sytuacji znanej w medycynie, gdy żadne nadzwyczajne środki i leki nie zreanimują pacjenta, jeżeli serce przepompowuje zbyt mało krwi.

Oczywiście działania usprawniające należy podjąć także w przypadku zwiększenia finansowania i wtedy można spodziewać się efektu synergii i szybkiego zauważalnego zwiększenia satysfakcji społecznej. Platforma Obywatelska trafnie proponuje równoległe zmiany zarówno w zakresie dotyczącym funkcjonowania szpitali i przychodni, jak i płatnika za świadczenia.

Istotna dla ożywienia systemu jest obietnica powrotu do równego traktowania udzielających świadczenia zdrowotne. Nieważne czy państwowy, czy prywatny szpital lub przychodnia, powinny podlegać takim samym zasadom nadzoru, a przy spełnieniu wymogów mieć prawo nieodpłatnie pomagać chorym, uzyskując za to środki z powszechnego ubezpieczenia. Mało tego, to te publiczne zakłady powinny raczej dorównać prywatnym w zakresie lepszego nadzoru nad ekonomiką i funkcjonowaniem, a także dostać niektóre ich uprawnienia, np. możliwość sprzedaży usług zdrowotnych po wyczerpaniu limitu wykonania procedur zakupionych przez ubezpieczenie powszechne.

Górą samorządy
Samorządy wojewódzkie i powiatowe są lepszymi gospodarzami niż ministerstwa, sprawniej też nadzorują jako właściciele szpitale. Odpowiedzialność reprezentanta właściciela (w większości samorządu) w radzie nadzorczej jest nieporównanie większa niż członka rady społecznej publicznego ZOZ, stąd decyzje dotyczące zarządzania szpitalem powinny być trafniejsze, niż to obserwowano dotychczas. Powinna być także otwarta wreszcie droga do większego dofinansowywania szpitali przez samorządy, co często chcą robić, ale im nie wolno.

W dokumencie programowym Platformy czytamy: „Zmienimy system ubezpieczeń. Będzie on autonomiczny – poza wpływem czynników politycznych. Instytucje ubezpieczeniowe muszą z sobą konkurować, zabiegając o pacjentów. Damy obywatelom prawo wyboru funduszu”. Jest to praktycznie powrót do założeń, które przyświecały stworzeniu powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego w 1999 roku. Wśród licznych wtedy obaw nie zwrócono należnej uwagi na znaczenie tych rozwiązań. Dopiero przykre doświadczenia z NFZ otworzyły politykom oczy na fakt, że autonomiczne, konkurujące ubezpieczalnie są sprawniejsze niż jeden centralnie sterowany organizm, a decyzje podejmowane bliżej podopiecznych są trafniejsze niż narzucane z Warszawy. Straciliśmy sześć lat, ale jest szansa, że doczekamy się zastąpienia Narodowego Funduszu Zdrowia przez kilka niezależnych instytucji powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego, na tyle potężnych, aby bezpiecznie gospodarować wystarczająco dużymi środkami. Może doczekamy się także wprowadzenia prywatnych ubezpieczalni, alternatywnych dla tych państwowych, i powstanie zdrowa konkurencja o pacjenta.

Świadczenia gwarantowane
Oczywiście prywatne w tym przypadku nie znaczy niedostępne. Przecież już korzystamy w podobny sposób z prywatnych firm ubezpieczeniowych, ubezpieczając auto czy też przeznaczając nasze pieniądze na przyszłe emerytury w II filarze. Niezbędna jest jednak odbudowa zabezpieczeń stosowanych przez państwo właśnie w interesie wszystkich ubezpieczających się w takich firmach. Podstawową instytucją jest państwowy urząd nadzoru ubezpieczeń zdrowotnych, którego likwidacja i późniejsze zniszczenie kas chorych na wiele lat zamknęły drogę ubezpieczalniom prywatnym z wielką szkodą dla naszych pacjentów i polskiej gospodarki.

Bezskutecznie przestrzegałem przed takim efektem byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, gdy wahał się przed podpisaniem ustawy wprowadzającej NFZ.

Konieczne jest kontynuowanie prac nad określeniem świadczeń gwarantowanych przez państwo. Bez takiego działania, którego obawiały się wszystkie poprzednie rządy, nie ma co mówić o rozwoju dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. To trudna misja, ale ubezpieczalnie muszą mieć tzw. produkt, na którego zakup mogą nas namawiać. Muszą być to przede wszystkim procedury alternatywne do rutynowych świadczeń, których niewykonywanie w systemie powszechnym w niczym nie grozi pacjentom. Powinny one być na tyle atrakcyjne, żebyśmy w przypadku choroby chętnie z nich skorzystali, nie płacąc jednak z kieszeni, a za pomocą wcześniej wykupionej w ratach polis ubezpieczeniowej.

Aby przekształcić nasz system ochrony zdrowia w sprawny, sprawiedliwy i solidarny, w powszechnym odczuciu społecznym taki, na który „Polska zasługuje”, jak głosi program Platformy, potrzeba dwóch rzeczy: dużo pieniędzy i gotowego pakietu projektów ustaw. Na górze recepty piszemy Rp. i skuteczna mikstura na cud gotowa.

Prof. dr hab. n. med. Wojciech Maksymowicz, dziekan Wydziału Nauk Medycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, były minister zdrowia i opieki społecznej w latach 1997 – 1999

Rzeczpospolita