Dodano: 17.07.07 - 22:56 | Dział: Zakamarki historii

Salut daj na Wschód

Jeżeli mi ktoś mówi, że Polakiem można być, a potem przestać nim być, to mnie w dyskusję nie wciągnie. Mówię co innego: jeżeli ktoś jest polskim szlachcicem, i to z dziada pradziada, to nigdy nie przestanie nim być, niezależnie od tego, czy tłucze kamienie w Grójcu, czy zostaje marszałkiem Związku Radzieckiego. Odwołuję się do tego typu argumentacji, ponieważ panująca moda oraz polityka historyczna na to pozwala, a nawet do tego zachęca. Książki pisane przez obecne pokolenie polskich historyków obchodzę z daleka, ponieważ wywołują mdłości swoim IPN-owskim fetorem - tak podsumował dokonania tej szacownej instytucji Bronisław Łagowski. Całość rozważań poniżej.

ROKOSSOWSKI

Doliczyłem się w księgarniach krakowskich i warszawskich około dwudziestu książek wydanych w ostatnich latach na temat generałów i feldmarszałków niemieckich z czasów drugiej wojny światowej. Są to wspomnienia, monografie naukowe lub opracowania publicystyczne - autorów przeważnie niemieckich. Z pewnością nie zauważyłem wszystkich. Nie zalegają półek księgarskich i sam chętnie bym je poczytał, gdybym miał na to czas.

Już nie tylko czołówka generalicji Wehrmachtu, jak Guderian, von Manstein, Rommel, Keitel, admirałowie Roeder i Dönitz - długo by wyliczać - ale także dowódcy SS, że wymienię tylko wojennego i przedwojennego zbrodniarza Seppa Dietricha, mają w języku polskim poświęcone sobie dzieła. Księgarze mają lepsze rozeznanie, ale wydaje mi się, że polscy generałowie - poza Andersem i Berlingiem - nie cieszą się takim zainteresowaniem czytelników.

Który Polak odegrał największą rolę w drugiej wojnie światowej? Niestety, nie Sikorski, nie Sosnkowski, nie Anders ani Maczek, lecz Rokossowski. Pod swoim dowództwem miał miliony żołnierzy. Rozbił niemiecką armię pod Stalingradem i wziął do niewoli feldmarszałka von Paulusa. Był to moment przełomowy w tej największej wojnie w dziejach świata.

Stalingrad we wszystkich językach europejskich, już nawet w niemieckim, jest synonimem zwycięstwa, tak jak Waterloo jest synonimem klęski. Stalin nie chciał, aby także chwała zdobycia Berlina przypadła Polakowi, i dlatego kilka miesięcy przed zakończeniem wojny odwołał Rokossowskiego ze stanowiska dowódcy 1. Frontu Białoruskiego, mianując na to miejsce Rosjanina Żukowa.

Żaden z legendarnych generałów i marszałków wojsk alianckich nie może się równać z Rokossowskim, jeśli chodzi o dokonania wojenne. Najsławniejszy z nich marszałek Montgomery powiedział: "to, czego dokonałem, nie dorównuje temu, czego dokonał marszałek Rokossowski", i były to słowa tyleż kurtuazyjne, co prawdziwe.

Oczywiście, zaczyna się zaraz dyskusja, czy Konstanty Rokossowski był Polakiem. Matka, jak wiadomo, była Rosjanką, ale jakoś nikt się nie zainteresował, kim była jej matka.

Mówił nie po rosyjsku z polskim akcentem, ale po polsku z akcentem rosyjskim, jak zresztą niejeden z generałów przedwojennych. Nikt oczywiście nie będzie dowodził jego polskości na podstawie tego faktu, że został przez Stalina narzucony Polsce w roli nowego Wielkiego Księcia Konstantego. Wszystkie swoje zwycięstwa odniósł jako dowódca wojsk radzieckich. Nie był nawet tym "polskim szpiegiem", za którego był torturowany i wysłany do Gułagu. Nawiasem zauważę, że polski wywiad czynił próby zwerbowania go, o czym na emigracji zapewniał Jerzy Niezbrzycki, oficer "dwójki", wieloletni przyjaciel Jerzego Giedroycia.

Niezbrzycki z rozmowy z późniejszym marszałkiem Związku Radzieckiego, a wówczas pułkownikiem wyniósł bardzo pozytywne wrażenie, mimo że jego próba spotkała się ze stanowczym odrzuceniem. (Wszyscy, którzy zetknęli się z Rokossowskim osobiście, dają o nim bardzo dobre świadectwo).

Ojciec i stryjowie Konstantego Rokossowskiego plasowali się socjalnie na granicy inteligencji i drobnomieszczaństwa, zaś on sam po opuszczeniu warszawskiego gimnazjum i po nieszczęściach rodzinnych, aby utrzymać się przy życiu, podjął się pracy kamieniarza. Rodzina musiała przeżywać wszelkie odcienie rozżalenia i upokorzenia z powodu deklasacji, lecz trzeba przyznać, że nie opuszczała rąk. Zdeklasowany był już dziadek, zarządca majątków ziemskich.

Rokossowscy wywodzili się ze starego herbowego rycerstwa i należeli do wyższej warstwy szlacheckiej (która według praw pruskich i austriackich miałaby prawo do tytułów arystokratycznych). Jeden z nich w XVII w. doszedł do stanowiska podskarbiego koronnego, urzędu dygnitarskiego, jednego z najwyższych w Rzeczypospolitej. Że później byli obecni i w wojsku Księstwa Warszawskiego i powstaniach (co obok nowych stosunków kapitalistycznych było główną przyczyną ich ruiny majątkowej), to już jest oczywiste. ...

Na kilku stronach rzeczowo (i na moją znajomość tematu obiektywnie) o Rokossowskim pisze Norman Davies w swoim dziele o Powstaniu Warszawskim.

Łatwo przewidzieć, że gdyby polski autor pisał książkę o Rokossowskim, głównym problemem zrobiły represjonowanie oficerów Ludowego Wojska Polskiego. Te represje były potworne, gdy przeczytałem opis ich przebiegu popadłem w długotrwałą bezsenność. Rokossowski ani ich nie nakazał, ani nie mógł im zapobiec, ponieważ aparat represji znajdował się poza jego faktyczną władzą. Radziecki marszałek, co wiemy z niejednego przykładu, mógł sam z dnia na dzień stać się jego ofiarą, a Rokossowski z własnego doświadczenia wiedział o tym lepiej niż inni.

Fakt, że radzieccy dowódcy nie są tak interesującymi bohaterami książek jak niemieccy, pochodzi stąd, że system ucisku, jakiemu podlegali, zmuszał do tłumienia wielu ludzkich odruchów i zacierania wielu rysów indywidualnych. Hitler wieszał swoich generałów, gdy rzeczywiście przeciw niemu zawiązali spisek. Stalin potrafił skazywać na rozstrzelanie z powodu samego podejrzenia, że jego generałom coś takiego mogłoby przyjść do głowy.

Umysłami dzisiejszych Polaków do tego stopnia rządzi martyrologia ("wybili, panie, wybili"), że nie pojmują ani wojny, ani polityki w ich złożoności i wielowymiarowości, czyli w ich realności. Nie wiedzą już, czy w 1945 roku zostali wyzwoleni, czy zniewoleni. Nawet dzieci i wnuki Żydów twierdzą, że w tamtym roku zaczęła się nowa okupacja, i pomstują na swoich ojców i dziadków, że wówczas dali się uwieść złudzeniu, że zostali wyzwoleni.

Być może dyskutujemy za pomocą źle dobranych słów. Profesor Andrzej de Lazari napisał niedawno bardzo trafnie, że trzeba rozróżnić wyzwolenie od ocalenia. Armie Rokossowskiego, Żukowa, Koniewa może wyzwoliły Polskę, a może nie, to kwestia do dyskusji, ale że nas ocaliły, to nie ulega wątpliwości. Ocalenie to dużo więcej niż wyzwolenie.

O marszałku Konstantym Rokossowskim czytałem mało i niezbyt uważnie. Widziałem go na trybunie podczas sławnego wiecu w październiku 1956 r., ale niezbyt mu się przyglądałem, bo uwagę przykuwał wówczas Gomułka. Zainteresowanie tą postacią przyszło do mnie drogą okrężną - poprzez patrzenie na liczne książki generałów i o generałach niemieckich.

(Za: „Przegląd” 2007, nr 23)
publ. Czas Warszawski