Środa 24 Kwietnia 2024r. - 115 dz. roku,  Imieniny: Bony, Horacji, Jerzego

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 03.02.14 - 12:37     Czytano: [4125]

Jak zostałam podróżnikiem




Z CYKLU – „MOJE PODRÓŻE"

Danuta Duszyńska – poeta, podróżnik, fotograf


Z natury jestem domatorem. Ot, typowa matka Polka, gdzie dom, dzieci, no i odkąd pamiętam - niekończąca się praca. Po ukończeniu matury i miesięcznych przygotowaniach do egzaminów na filologię polską - nie dostałam matczynego pozwolenia na kontynuację nauki. Wtedy nie wyobrażałam sobie, aby się przeciwstawić. Nie widziałam też siebie studiującej bez finansowego wsparcia moich rodziców. To był mój zasadniczy błąd, gdyż z pewnością ojciec nie odmówiłby mi takiej pomocy. Ale duma nie pozwoliła mi na to, więc z dniem 1 lipca 1967 roku, natychmiast po powrocie do domu, rozpoczęłam pracę zawodową w miejscowej gminnej spółdzielni na stanowisku referenta ekonomicznego. W roku 1968 za usilną namową matki wyszłam za mąż, a wkrótce w roku 1970 i 1972 urodziłam dwie córki. Potem przyszło mi je wychowywać samotnie z ogromną pomocą mojego ojca Aleksandra. Ja, jako główny żywiciel rodziny, byłam pochłonięta pracą, zarabianiem pieniędzy, podnoszeniem kwalifikacji i pozycji w zawodzie. Kiedy razem już z dorosłymi córkami zdecydowałyśmy, aby wyjechać do Australii [listopad 1991 roku] – pełniłam obowiązki głównego ekonomisty i członka zarządu w spółdzielni mieszkaniowej. Może to i nie aż taka ważna pozycja, ale ja pracowałam na nią przez wszystkie moje dotychczasowe lata. Na podróże nie było ani czasu, ani pieniędzy. Poza tym - w wirze pracy i obowiązków – nawet o nich nie marzyłam. Kiedy zakład pracy organizował wycieczki zagraniczne, ja jakoś zawsze byłam niezbędnie potrzebną na stanowisku. Od czasu do czasu wyjeżdżałam z dziećmi do Zakopanego, raz do Ciechocinka, a kiedy podrosły – wyjeżdżały już same, najczęściej z grupą harcerzy do mazurskich lasów, w góry albo razem z pielgrzymką przemierzały kilometry. Śledziłam wówczas mapę trasy, gdzie się znajdują moje pociechy i wyczekiwałam ich powrotu. Dwa razy – raz z zakładem pracy, raz sama – wybrałam się do Budapesztu. Główny cel – zakupy, bo w Polsce akurat sklepy świeciły pustkami.

Kiedy już przyjechałyśmy do Australii - życie stawiało przede mną nowe wyzwania. Nauka języka, wykształcenie córek, kupno mieszkania. Żeby to wszystko zrealizować trzeba było podjąć pracę – jakąkolwiek, bo nie było już czasu na studiowanie. Moja nowa praca nie miała nic wspólnego z polską edukacją, czy osiągniętą tam pozycją zawodową. Pracowałam od świtu do nocy, często w soboty, a przez dwa lata dodatkowo również w niedziele. Córki pokończyły studia, wyszły za mąż, zamieszkały na swoim. Dla mnie nie było już odwrotu, chciałam pozostać tam, gdzie moi najbliżsi. Kiedy otrzymałyśmy obywatelstwo australijskie - razem z dokumentem dostałam sadzonkę drzewka. Posadziłam je i wyrosło pięknie. I ja powoli zaczęłam wrastać w tę nową australijską ziemię. Cieszyły mnie osiągnięcia moich córek, a potem kiedy urodził się mój pierwszy wnusio Patryczek - to już było wszystko, czego pragnęłam. Od 2002 roku zamieszkałam już sama w 3 pokojowej villi. Aby przyspieszyć spłatę kredytu wynajęłam dwa pokoje dla studentów, początkowo nawet z wyżywieniem. Było ciężko. Do pracy wstawałam bardzo rano, pracowałam długo, a po pracy zajmowałam się domem, gotowaniem i jeszcze odbierałam wnuka z przedszkola. Ale w dni wolne od pracy zaczęła dokuczać mi samotność, zapragnęłam kogoś bliskiego.

I stało się. Dokładnie 14 stycznia 2006 roku poznałam o rok starszego ode mnie mężczyznę - podróżnika. Kiedy opowiedział mi o sobie, że jego domem jest motorhome, a on przez długie lata podróżuje po świecie - pomyślałam, że musi on być nie całkiem w porządku na umyśle. Bo kto normalny może „przepuścić” cały swój majątek na podróże?
Wkrótce mój podróżnik się określił – „poszukuję kobiety, która poleci ze mną w podróż na Alaskę, do Kanady i USA ... na okres dwóch lat”...

„Chyba zwariował” - pomyślałam. Jak mogłabym pozostawić dom, dzieci i wnuka na okres dwóch lat! Poza tym wtedy ciągle pracowałam. Odpowiedziałam więc, że to niemożliwe. Mimo tego - po pracy, a także w weekendy zabierał mnie nad ocean, [ gdzie pluskaliśmy się w falach], pokazywał ciekawe miejsca wokół Perth – piaskowce w Nanbug, Margaret River, Busselton, Bumbury, okoliczne nationals parks. Było też grzybobranie w lasach Dwelling-up, odległych o 200 kilometrów od Perth. Zaczęło się inne, ciekawsze życie. Przed weekendową podróżą marynowałam mięso, kupowałam kiełbaski, a „ptak” zabierał mnie czasem do restauracji, czy kawiarni. On sam objechał już ten kontynent wzdłuż i wszerz kilkakrotnie.

Szkoda mi było nowo poznanego podróżnika, kiedy w maju wyjechał do Niemiec, bo oprócz jego „podróżniczej choroby”, zdawał się być całkiem normalny i sympatyczny. Przed wyjazdem pomógł mi w zakupie laptopa, bo zapoznawszy mnie był bardzo zdziwiony, że nie potrafię posługiwać się komputerem. Pozostawił parę instrukcji w zeszycie, rzucając: „play and you will learn”... Pożegnałam go ze łzą w oku, bo wiedziałam, że to ma być koniec naszej znajomości i że on sam będzie szukał towarzyszki jego wymarzonej długiej podróży. Przed wyjazdem pozostawił w moim domu rower, a ja wiedziałam, że po niego wróci... Z Niemiec kontaktował się ze mną. Napisał też list, że jest między nami zbyt duża różnica. Ja – domator, kobieta kochająca dom i rodzinę, a on podróżnik - wolny „ptak” [tak go wtedy nazwałam], fruwający po świecie. W Niemczech spotkał swoją dawną partnerkę i pomimo tego, że się rozeszli - z uwagi na niezgodność charakterów - na nowo zaplanowali wspólną podróż. To była desperacja i tak ogromna chęć realizacji wymarzonej podróży, iż zdecydował się odbyć ją z osobą, której nigdy nie kochał. Ale nie wyobrażał sobie też podróży w pojedynkę. Bardzo przeżyłam nasze rozstanie, bo w czasie tych kilku miesięcy zdawał mi się już być bardzo bliski.

Internet otworzył mi możliwość wyszukania polskich stronek, gdzie mogłabym próbować swoich sił w pisaniu i publikowaniu pierwszych, nieporadnych, amatorskich wierszy, które już wcześniej zaczęłam pisać. Z tego okresu zrodziło się ich wiele, bo była to walka wewnętrzna serca z rozumem. I nie wiedziałam wtedy, które z nich zwycięży. Krótki pobyt z poprzednią partnerką utwierdził go jednak w przekonaniu, że dalsze podróżowanie z nią nie będzie możliwe. Wrócił do mnie. Serce wzięło górę nad rozumem, więc wybaczyłam, a potem rozpoczęły się nasze wojaże...Nie Alaska, Kanada, czy USA. Broń Boże. Nie byłam na to gotowa. Po wypadku samochodowym w Polsce bałam się jeździć samochodem w dużych miastach, nie mówiąc o krętych górskich trasach, czy nieasfaltowanych drogach, kiedy za oknem od strony mojego siedzenia przepaść...Nie pomogło tłumaczenie „ptaka”, że ma doświadczenie i że przez wiele lat jeździł po Alpach w Europie, górskich terenach Nowej Zelandii, czy chociażby po victoriańskich górach w Australii. Tak, czy owak, cały swój wolny czas, czyli również wszystkie urlopy przeznaczałam na podróże z „ptakiem”. Często leciałam samolotem do Melbourne, Brisbane, Townsville, gdzie akurat przebywał, aby potem razem podróżować po okolicy.. Mówił, że Tasmania jest piękna, więc popłynęliśmy statkiem „Spirit of Tasmania” razem z naszym motorhome na tę niezwykle piękną wyspę, gdzie klimat zbliżony do europejskiego. Wspinaliśmy się po Cradle Mt pod samymi szczytami. Bałam się i płakałam ze strachu, kiedy przyszło schodzić w dół po łańcuchach. Po powrocie namówił mnie, abym zwolniła się z pracy, przynajmniej na okres czterech miesięcy, aby mógł mi pokazać Australię.

Wtedy już miałam ukończone sześćdziesiąt lat i pomyślałam, że po czterdziestu latach pracy należy mi się choćby przerwa. Przed zwolnieniem upewniłam się, czy aby firma przyjmie mnie z powrotem do pracy, ale już nigdy tam nie powróciłam. Ponownie popłynęliśmy na Tasmanię, tym razem na dłużej i objechaliśmy ją praktycznie całą - razem z Magnetic i Bruny Islands, gdzie spaliśmy razem z pingwinami, podglądaliśmy je, jak wieczorem wracają do swoich domów, aby rano ruszyć znowu do oceanu w poszukiwaniu pożywienia. O tym pięknym doświadczeniu opiszę oddzielnie innym razem. Potem z Melbourne jechaliśmy przez góry victoriańskie, gdzie zdobyłam szczyt znanej Mt. Kościuszko. Kiedy wjeżdżaliśmy na same szczyty – zamykałam oczy, zaciskałam pięści, prosiłam, aby jechał wolniej, uważniej. Jechaliśmy w górę do NSW - Sydney, Blue Mt, potem Canberry i Queensland - Brisbane, Gold Coast, aż do Townsville i Cairns. Z czasem polecieliśmy do Darwin, zwiedziliśmy też „ziemię czerwonych kamieni”, bo tak ją nazwałam. Jest to północna część Western Australii, gdzie znajdują się złoża żelaza i wiele kopalni, ale najpiękniejsze są głębokie wąwozy, gdzie po zejściu po drabinach w dół, podziwialiśmy różnokolorowe pokłady skał, roślinność i jeziora.

Innym razem jechaliśmy częścią południowej Australii do Adelajde. W międzyczasie odwiedziliśmy też Polskę, Niemcy, zahaczając o inne, graniczące kraje europejskie, jak Czeska Republika i Austria. Przy tej okazji poznałam parę osób, piszących wiersze. Niezwykłej gościny udzieliła mi Pani Alina Kuberska, zamieszkała w Łodzi, obecna administrator na portalu E-sztuka. Ale mojemu „ptakowi” wciąż było za mało. Kiedy innym razem wracał z Niemiec, poleciałam na jego spotkanie do Singapuru, a potem do Malezji[kilkakrotnie], skąd na wyspę Lankawi, innym razem do Phuket w Tajlandii i do Hong-Kongu.

Kiedy zdecydowaliśmy się polecieć do USA - mój „ptak” sprzedał swój motorhome, którym jeździł po Australii i w którym żył [a po części ja z nim] przez dziesięć lat. Pieniądze za samochód przeznaczył na kolejne podróże. W 2011r. polecieliśmy z Brisbane do Los Angeles, skąd wynajęliśmy z firmy”Apollo” zgrabny, nieduży motorhome, którym przemierzyliśmy 34 tysiące kilometrów - poprzez wszystkie national parki , kaniony, aż do cudnych gór skalistych [Rocky Mt.], jadąc po ich szczytach do wodospadu Niagara, gdzie przekroczyliśmy granicę z USA do Kanady. Objechaliśmy ogromne przestrzenie Kanady, wszystkie ważniejsze ośrodki i miasta, aż do oceanu, gdzie podziwialiśmy te piękne przybrzeżne francuskie wioski. Po powrocie do USA zwiedziliśmy Chicago, a na koniec z LA polecieliśmy samolotem do Nowego Jorku, skąd wróciłam do domu.

Rok później z Los Angeles jechaliśmy na południe do San Diego, a potem wzdłuż granicy meksykańskiej, aż do oceanu, po drodze mijając wiele stanów , aż do Miami i innych pięknych zakątków i ponownie do Nowego Jorku, gdzie mój ptak z ogromną satysfakcją i podekscytowaniem jeździł swoim wynajętym motorhome po ulicach Manhatanu. Postanowiłam tez poznać moją koleżankę „po piórze” - autorkę wierszy o nicku „krysy”, która przyjęła nas iście polską gościnnością. Ja Z NY wróciłam do domu, a „ptak” przez następne dwa miesiące zwiedzał jeszcze dalsze nieodkryte części USA.

Zaraz po nowym roku 2013 ruszyliśmy w kolejną podróż. Polecieliśmy samolotem do Brisbane, skąd do Gold Coast, gdzie mieliśmy zarezerwowany już zdaje się po raz trzeci ładny pokój na dwunastym piętrze z widokiem na ocean. Gold Coast to piękny, turystyczny zakątek Australii, gdzie jak sama nazwa wskazuje - złote plaże, ściągające ogromne rzesze turystów. Było pięknie, ale przywiał ogromny huragan, szalejący przez dobrych parę dni i wtedy nie wychodziliśmy z hotelu. Ja z obawy, że huragan wyrwie okna – spałam pomiędzy ściankami pokoju na podłodze, na której ułożyłam poduszki z sofy.

Wynajęliśmy tam samochód osobowy i przejechaliśmy odcinek trasy do Townsville, gdzie po drodze było sporo tropikalnych opadów i niestety bardzo ciężkie, duszne powietrze. Z Townsville samolotem do Sydney, a stamtąd do Christ Church w Nowej Zelandii, [niesamowite widoki po trzęsieniu ziemi], skąd ponownie wynajętym tam motorhome objechaliśmy całą południową część NZ i część północną, do której mamy jeszcze powrócić, aby obejrzeć to, czego z braku czasu nie mogliśmy zobaczyć. Po trzymiesięcznej podróży wróciliśmy do Perth. Przyszła teraz pora na zrealizowanie marzenia mojego „ptaka”. Wiadomo, że zawsze marzył o Alasce. Ułożył kolejny plan podroży, aby z końcem kwietnia 2013 ruszyć na swoją ponad rok trwającą eskapadę. Zmęczona trudną jazdą górską w Nowej Zelandii - odmówiłam, aby pojechać z nim natychmiast. Dotarłam do niego później, czekał na mnie w Vankuverze. Jechaliśmy przez piękne góry stanu Yukon - na Alaskę.

W Skagway - w starym miasteczku, [gdzie czas się zatrzymał] w niezwykle pięknej, turystycznej części Alaski [które rozwinęło się 100 lat temu w czasie gorączki złota] - kupił dla nas dwa pierścionki, bardzo unikalne, które można tylko kupić tam, na Alasce - na znak, że przynależymy do siebie. On wie, że z wielu powodów nigdy się nie pobierzemy.

Pokazał mi i inne zakątki Alaski, niektóre z nich już widział wcześniej. Tym razem Kanada to głównie góry, którymi jechaliśmy również i w USA, praktycznie do samego Los Angeles. Po drodze oglądaliśmy najpiękniejsze widoki złoto-purpurowej jesieni w górach. Ale też spacerowaliśmy po lodowcach, tarzaliśmy się po śniegu i spaliśmy w naszym motorhome na wysokości powyżej trzy tysiące metrów. Znowu oglądałam cudowne widoki na jezioro Luise, gdzie ciągle kwitły piękne kwiaty, na które zaczęły sypać pierwsze płatki śniegu. Zwiedziliśmy miasto Vankuver w Kanadzie, Seattle [z niezwykłym muzeum szkła dmuchanego], Portland i San Francisco w USA. W Death Valley natomiast było bardzo gorąco - w końcu października temperatura przekraczała 40 stopni. Nocą przy gwiazdach i księżycu kąpaliśmy się w letniej źródlanej wodzie basenu. Było też bardzo ciepło również w Reno i Las Vegas - miast pięknej architektury i kasyn, które to miasta odwiedziliśmy po raz kolejny. Niedaleko kryształowo czyste jezioro Mead, powstałe z dopływu wód rzeki Kolorado, które na tle brązowawych pustynnych gór wyglądało cudownie, gdzie wody coraz mniej. Jeśli nadal będą takie upały, to mówi się, że całkiem w niedalekiej przyszłości zabraknie wody pitnej dla liczącego dwa miliony mieszkańców - Las Vegas. Los Angeles - mój ostatni przystanek, gdzie wspaniałe centrum zabytkowe Getty i jego villa. Każdy powinien to obejrzeć. Zdążyliśmy też odwiedzić oryginalne miasteczko Santa Barbara, położone nad oceanem, które otaczają pustynne wzniesienia. Z góry w Los Angeles patrzyliśmy na panoramę miasta i Hollywood, gdzie wieczorem [w dniu przed samym moim powrotem do domu] udaliśmy się na spotkanie ze słynnymi gwiazdami, oczywiście w muzeach. Wróciłam znowu sama do domu, do moich dzieci i wnuków, którzy oczekiwali mnie na lotnisku. „Ptak” poleciał do Niemiec, za moją namową załatwił sobie [i nam] – mieszkanie, które będzie wynajmował od firmy budowlanej. Będzie nowe, spod stempla, gotowe na drugi rok we wrześniu. Potem odwiedził Amerykę Południową, a na Boże Narodzenie i nowy rok 2014 ( ja ze swoją rodziną w Perth) powitał w Nowym Jorku. Niedługo, bo 25 lutego lecę do niego do Miami, znowu na ponad dwa miesiące i zamierzamy razem wrócić do Perth, aby w lipcu lecieć do Europy i Niemiec. Będziemy urządzać tam dla mojego „ptaka” nowy dom, którego nie miał od wielu lat. Potem zamierzamy się regularnie odwiedzać. Przy tej okazji zawsze zahaczymy o Polskę, abym mogła odwiedzić rodzinę i spotkać się z przyjaciółmi „po piórze”. Na ten rok zaplanowaliśmy lot z Niemiec do Paryża i okolic Francji, a potem ja już sama zarezerwowałam dla siebie i mojej przyjaciółki z Polski - dwutygodniowy pobyt w pensjonacie „Kościuszko” w Krynicy Górskiej. I na koniec mam się spotkać z grupką poetów w Krakowie, większość z nim zobaczę po raz pierwszy. Z końcem sierpnia tego roku - wracam do Niemiec, aby budować dla „ptaka” gniazdko, w którym i ja corocznie zamierzam mościć swoje piórka. To ma być taka wymiana, ja u niego przez trzy, cztery miesiące w roku, a on u mnie. Będziemy kursować pomiędzy Australią a Europą, zahaczając o inne jeszcze nieodkryte miejsca świata.

Od 14 listopada ubiegłego roku jestem australijską emerytką, ciągle mieszkają ze mną młodzi ludzie, którzy pod moją nieobecność opiekują się domem. Dodatkowo płacą mi trochę za wynajem i te pieniądze przeznaczam na podróże. Również na publikację swoich tomików i albumów.
I tak to zupełnie przypadkowo i przeciw swojej woli w czasie jesieni życia, z domowej kury przekształciłam się w podróżniczkę, zostałam przy tym fotografem i wydawcą własnych albumów i książek. Realizuję również swoje literackie zainteresowania, pisząc wiersze, opowiadania i inne. Swój czas staram się umiejętnie dzielić pomiędzy swoją rodzinę, podróże i swoje hobby.

Może będę miała jeszcze okazję opowiedzieć czytelnikom szczegółowiej o moich podróżach, z których mamy tysiące pięknych fotografii, niektóre już wykorzystałam, a inne wykorzystam w albumach, jak również na różnych stronkach internetowych.

Oto link do albumu z naszych pierwszych podróży pt. „Our times together”:
www.blurb.com/books/2874385-our-times-together


AUTOR - DANUTA DUSZYŃSKA, NICK „AUSTRALIJKA”

       

   



Wersja do druku

Danuta Duszynska - 28.08.18 21:40
Wpis ten kieruję do Pani Barbary. Dziekuję serdecznie za pochlebną recenzję mojego artykułu. Piszę zawsze szczerze, od serca, bo tylko prawdziwe reportaże, czy artykuły mogą być wartościowe, bez zakłamań i obłudy. Życze Pani pomyślości. Do odważnych swiat należy, a tym bardziej do młodych ludzi. Witam najserdeczniej w Perth.

Barbara - 19.02.18 21:15
Kochana Pani Danusiu!;) Dziękuje serdecznie za polecenie tego mi artykułu.
Cudowna historia i przepiękne opisane przygody. Aż miałam wrażenie,że sama tam jestem. Niesamowite.
Pozazdrościć tylko, tak dużej ilości odwiedzonych miast i krajów. Aaa jakie wspomnienia..ahh piękne sprawy ;)))
Faktycznie,co do decyzji, to myślę,że nie było co się zastanawiać.. ale z pewnością strach był. Kolejna piękna historia i z happy endem!
Gdy to czytałam,przyznam szczerze,że nabrałam otuchy,odwagi do zmiany stanu obecnego i stwierdzam,że podejmowanie decyzji jest szalenie trudną sprawą ale historia ta potwierdza,że warta tego!
Sam wyjazd Pani raz z córkami to nie lada wyczyn.Zaczynać wszystko od nowa.
Jestem dokładnie na tym etapie co Pani wspomniała,przed podjęciem tej decyzji i w trakcie "przetrawienia" tej myśli,że wszystko od nowa zacznę budować.
Pozycja zawodowa w Polsce na takim poziome,z pewnością nie ułatwiało decyzji o emigracji.Ale przyznam,że Polska to piękny kraj, w którym jest kult pracy.
Z jednej strony wysoka pozycja zawodowa a z drugiej ta niepewność.
Pani Danusiu, podziwiam Panią, ta pracowitość, odwaga, pewność siebie - dokonanie tylu zmian kosztowało sporo wyrzeczeń.Szacunek.
JEST PANI NIESAMOWITA!!!:))
Cieszę się ogromnie,że pisze Pani takie artykuły. Uwielbiam czytać prawdziwe historie, prawdziwych ludzi!
DZIĘKUUJE raz jeszcze Pani Danusiu i życzę lekkiego pióra,aby więcej takich artykułów było (poezji i wszystkiego tego co Pani sprawia radość;) )
Wszystkiego dobrego Pani Danusiu dla Pani i Pani rodzinki ;)
Pozdrowienia z Gdańska (być może niedługo z Perth-moje marzenie;)) ))

kamila - 03.05.16 16:08
podróże są dla tych którzy chcą coś zrozumieć...
poznać i doświadczyć...
szukać...
posmakować...
dotknąć...
powąchać...
być wolnym...
Danusia i Gerard, Ja i Marcin...
los rzucił nas razem...
po coś...na pewno...
myślisz, że taki był plan?...na pewno!
cztery owce na jednym zielonym pastwisku Australii
szukają Pasterza?
gdzie?
w sercu.
serca rozpalone, pałają miłością
do kogo?
do PANA.

Dla mojej kochanej Danusi i Gerarda od Kamili i Marcina

Maria - 17.02.14 17:47
Danusiu! Po przeczytaniu Twojego felietonu - mam sto różnych uczuć, oczywiście wszystkie pozytywne, z zazdrością lekką włącznie. I kto by pomyślał, że w 2006r gdy po raz pierwszy zetknęłyśmy się w netowej przestrzeni, po ośmiu latach przeczytam takie rzeczy. Tak Ci szczerze gratuluję dobrze ułożonego losu. Wiem, wiem, że samo nic z nieba nie spada, że pracy ogrom włożyłaś we wszystko, ale też widać, że Bóg jest łaskaw dla Ciebie i już za tego życia dał Ci posmakować najlepszego, bowiem jak sama opisujesz - wiesz jak wygląda raj.
Życzę Kochana, by dalsze dni i lata układały się nadal pięknie. A jak będziecie w Polsce, to pomyśl, że nie widzieliście jeszcze naszego Chrystusa.
Koniecznie daj znać, kiedy będziesz w Polsce.
Dla Was obojgu najprzyjemniejszych ciepłych wiatrów i do ...
Mam nadzieję, że do zobaczenia.

Celina Pawłowska - 13.02.14 14:56
Danusiu Dziękuję Ci za możliwość zapoznania się z Twoją twórczością literacką ,bo dotąd znałam tylko poetycką . Pięknie piszesz dlatego Twoja opisana biografia jest ciekawa i barwna . Swoim skromnym dzieciństwem i młodością utwierdzasz że piękne życie to nie materialny dostatek i spełnianie przez rodziców marzeń i zachcianek swoich dzieci ,lecz wewnętrzne piękno ,dobroć ,szczerość i miłość czynią je pięknym a dążenie do celu i osobiste spełnianie marzeń bogatym.Masz piękne i bogate życie Danusiu i na dodatek talent :) Serdecznie pozdrawiam .

Ela Jones - 12.02.14 1:27
Danusiu.Cudowne przezycia! Dziekuje,ze zechcialas z name sie nimi podzielic.

Andrzej Trzebicki - 06.02.14 17:59
Z przyjemnością przeczytałem Twój artykuł Danusiu. Można tylko zazdrościć tak bogatego życiorysu z powodzeniami kolejnych dni.
Były w nim i ciężkie i dobre chwile. Najważniejsze że jest co dobrze wspominać

Alina kuberska - 06.02.14 16:59
Danusiu piękna opowieść, zwiedzasz świat z tym kogo kochasz. I nadal zwiedzaj, jeśli tylko zdrowie na to pozwala. Świat jest zbyt piękny by siedzieć w domu, to prawda Panie Gerardzie.
Danusiu pozdrawiam serdecznie.

Gerhard - 06.02.14 15:39
Ok, I am that person, who is creating all these trips. I am doing this already since 1996 on a permanent base. Whereever you are, you can always find nice things. My lovely partner has explained and enjoyed it so much. I am glad to enjoy the travel here even more with her. Some paradises like the Hawaiian Islands and/or the South Sea French Islands around Bora Bora are still on the Agenda. These French islands are small, you can bike them and snorkel in the crystal clear blue lagoon waters. South America, where I am just right now is also a highlight: The Iguacu Waterfalls, Rio de Janeiro with the sugar loaf and Christus, in Lapa a part of Rio, Samba will be danced on the road. Montevideo in Uruquay very relaxing with a 25 km promenade and less traffic saying welcome: In the country they have the slogan: One tourist, that is one amigo, one friend. Buenos Aires is a big metropolitan city as the capital not only in Argentina but with a center of the Tango and shows: Very affordable and cheap county. The Andes mountain with Santiago in Chile will still follow. Thank you for company and following the footsteps, not every step, but lots of them. The world is too nice just for sitting only at home.

australijka - 06.02.14 13:22
Dziekuję Krysiu za piekne słowa, staram się zatrzymywać w kadrze piękne chwile, utrwalać je, choćby w tego typu opowiadaniach. Z takich chwil lepszych i gorszych składa się całe nasze życie. Myślę, że rzeczą najważniejszą jest, aby wykorzystać jak najlepiej czas, który nam pozostał.

Krystyna Perzyna - 05.02.14 17:33
Witaj Danusiu.Z ogromnym zainteresowaniem i łezką wzruszenia w oku przeczytałam namalowaną słowem biografię Twojego życia.To piękny i barwny obraz, w którym szarości życia przemieniają się w radosne barwy szczęścia.Twój realny świat,który u progu dorosłego życia ,nie wydawał się zbyt różowy, w miarę upływu lat, zmienił się w świat,który wcześniej mogłaś oglądać wyłącznie w sferze marzeń.Każdy jest kowalem swego losu,ale czasami mamy zbyt mało siły, aby utrzymać ten ciężki młot i wykuć swoje szczęście.Tobie się udało,bo jesteś wyjątkowo silną osobowością, a także nie bałaś się podejmować ryzyka.Rzucona na głęboką wodę nie utonęłaś,choć nauka pływania nie była łatwa.Miałaś dość silnej woli,zapału do pracy i życiowej operatywności,aby nie zawrócić w połowie drogi tylko wytrwale płynąć dalej.Opłacało się.Twoje życie od pewnego czasu przypomina piękną bajkę.Tę bajkę wyreżyserował dla Ciebie los, ale Ty nie zadowoliłaś się jakimś małym epizodem, lecz chciałaś grać główną rolę.Zagrałaś ja wspaniale.Spotkało się dwie ,ciekawe świata dusze,które wspólnie,w piękny sposób,realizują swoje pasje i wykorzystują chwile, które są nam podarowane w doczesnym życiu.Gratuluję Ci,Danusiu i cieszę się Twoim szczęściem.Pozdrawiam pięknie i dziękuje za przesłane mi opowiadanie.Trzymaj się ,Kochana.Pa...

Wszystkich komentarzy: (11)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

24 Kwietnia 1945 roku
Oddział ppor. Mariana Berciaka ps. "Orlik" rozbił siedzibę POBP w Puławach. Uwolniono 107 więźniów


24 Kwietnia 1333 roku
Koronacja Kazimierza III Wielkiego i jego żony Aldony w katedrze wawelskiej w Krakowie.


Zobacz więcej