Piątek 19 Kwietnia 2024r. - 110 dz. roku,  Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 27.07.12 - 18:52     Czytano: [3982]

Ukraińcy w Powstaniu Warszawskim


Udział Ukraińców w zdławieniu Powstania Warszawskiego

1 sierpnia 1944 r. wybuchło Powstanie Warszawskie, które trwało 63 dni. Była to powszechna, wyzwoleńcza walka zbrojna Armii Krajowej i ludności Warszawy z hitlerowskimi/niemieckimi okupantami. W tej nierównej walce, toczonej w warunkach druzgocącej przewagi niemieckiej i wobec odmowy udzielenia pomocy powstańcom przez Stalina i z braku pomocy militarnej i dyplomatycznej ze strony Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych Ameryki, zginęło ok. 18 tys. powstańców i ok. 150-200 tys. ludności cywilnej, a wielkie miasto – stolica Polski miało przestać istnieć. Po Powstaniu cała pozostała ludność została wysiedlona m.in. do obozów koncentracyjnych i zagłady oraz na roboty przymusowe do Niemiec. Opustoszała Warszawa stała się terenem działalności specjalnych oddziałów niemieckich i ukraińskich, które paląc i wysadzając, zniszczyły 80% miasta. Podczas Powstania wróg nie tylko dopuścił się zbrodni wojennych wobec ludności Warszawy, ale wręcz potwornej zbrodni ludobójstwa.

Podczas obchodów 60. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego w Warszawie 1 sierpnia 2004 r. kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder powiedział m.in.: „Pochylamy się w poczuciu wstydu pod ciężarem zbrodni popełnionych przez oddziały hitlerowskie. To one napadły na Polskę w 1939 roku. Po upadku powstania w 1944 roku obróciły dawną Warszawę w gruzy i zgliszcza. Niezliczone rzesze polskich kobiet, mężczyzn i dzieci zamordowano lub wywieziono do obozów i na roboty przymusowe. Tutaj w miejscu polskiej dumy i niemieckiej hańby mamy nadzieję na pojednanie i pokój” (PAP 2.8.2004).

Z kolei Bronisław Wildstein w swoim artykule pt. „Waga historii”, opublikowanym w „Rzeczypospolitej” z 2 sierpnia 2004 r. napisał m.in.: Uroczystości 60 rocznicy Powstania Warszawskiego przypomniały, że bez uznania prawdy historii trudno budować przyszłość. „To uderzające, że tak elementarna prawda kwestionowana była tak długo w naszym kraju, a wielka uroczystość odbyła się nie w 50., a dopiero w 60. rocznicę Powstania”.

Rzeczywiście, po raz pierwszy politycy polscy, a za nimi światowe media mówiły głośno w odniesieniu do Powstania nie tylko o hańbie niemieckiej, ale także o haniebnej roli Stalina/Związku Sowieckiego, jak również krytykowały Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone za brak udzielania pomocy powstańcom i w ogóle za zdradzenie sojusznika polskiego – za pozostawienie Polski jako łupu ZSRR pod koniec II wojny światowej („Washington Times” 1.8.2004). Premier Marek Belka powiedział, że rząd brytyjski powinien przeprosić Polaków za zdradę.

Niemcy, w osobie kanclerza Schroedera, przyznali się do napaści na Polskę w 1939 r. i do haniebnej zbrodni popełnionej na ludności Warszawy i mieście. Rosję, Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię ciągle nie stać na przeproszenie za to czego nie zrobili, a mogli zrobić według akurat co wydanej książki Normana Daviesa „Powstanie ‘44”, dla walczącej Warszawy.
Ale czy tylko te narody zawiniły wobec Polski i Polaków podczas II wojny światowej oraz powstańczej Warszawy?

Otóż literatura odnosząca się do Powstania Warszawskiego jest pełna dokumentów, informacji i relacji obciążających za tę zbrodnię także Ukraińców, walczących wtedy u boku Niemców. I to za wyjątkowo wyrafinowane barbarzyństwo i ludobójstwo. Dużo tych oskarżeń pod adresem Ukraińców jest w pracy prof. Zygmunta Wojciechowskiego „Zbrodnia niemiecka w Warszawie”, wydanej już w 1946 r., a więc kiedy jeszcze wszyscy wszystko dobrze pamiętali. Właściwie nie ma bodajże ani jednej publikacji o Powstaniu Warszawskim, w której nie ma mowy o barbarzyństwie ukraińskim podczas Powstania.

Władysław Pobóg-Malinowski w swej „Najnowszej historii politycznej Polski 1864-1945. Tom Trzeci. Okres 1939-1945” (Londyn 1960) napisał, że „Udział Ukraińców w tłumieniu powstania i w bestialstwach wobec ludności wymaga jeszcze badań”. Było to napisane 44 lata temu. Jednak, z przyczyn natury politycznej, ten temat leży ciągle odłogiem. Żąda się przeprosin od Niemców i Rosjan, a także od rządów Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych Ameryki, ale nie od Ukraińców, których wina jest wyjątkowo duża, na pewno – w odniesieniu do samego Powstania Warszawskiego – dużo większa od winy Churchilla i Roosevelta.

Nikt nie tylko nie mówi o konieczności przeproszenia Polaków przez Ukrainę/Ukraińców za tę zbrodnię, ale niektóre wpływowe czynniki polskie także świadomie przemilczają lub fałszują tę sprawę. Podobnie czynią Ukraińcy – i to nie od dzisiaj. Nie ma się temu co dziwić, gdyż nikt dobrowolnie nie przyznaje się do winy, a tym bardziej do potwornej zbrodni. Wkrótce po wojnie znani działacze emigracji ukraińskiej Łewyckyj i Ortynskyj dowodzili w paryskiej „Kulturze” (nr 56 i 61 1952), że ukraińska dywizja SS Galizien nie brała udziału w tłumieniu Powstania Warszawskiego, że dla Polaków wszyscy nie-Niemcy, którzy brali udział w dławieniu Powstania byli Ukraińcami. Potem w ich ślady poszli L. Szankowskyj, Taras Hunczak (który na łamach brytyjskiego „The Guardian Weekly” z 5 stycznia 1986 pisał, że żadne jednostki ukraińskiego wojska nie brały udziału w tłumieniu Powstania Warszawskiego!) i Wasyl Weryha, autor książki „Dorohami druhoj switowoj wijny. Lehendy pro uczast Ukrainciw w warszawśkomu powstanni 1944...”, wydanej w Toronto w 1980 r. Niebawem „niewinnych” Ukraińców zaczęli wspierać niektórzy proukraińsko nastawieni działacze „Solidarności” (np. Andrzej Zięba „72 rocznica powstania niepodległego państwa ukraińskiego. Ukraińcy i Powstanie Warszawskie” nakładem RKW NSZZ „S” Dolny Śląsk, Wrocław1990), miesięcznik „Znak” (nr 413-415) i michnikowska „Gazeta Wyborcza”. Jednak najdalej posunął się Kazimierz Podlaski (Bohdan Skaradziński) w swej książce „Białorusini, Litwini, Ukraińcy” (wyd. 3, Londyn 1985), który bandytów ukraińskich w służbie niemieckiej nie uważa za Ukraińców, gdyż: „ludzie ci bowiem realizowali swoje osobiste kariery i działali na rzecz... III Rzeszy, a nie – tak czy inaczej pojmowanej samoistnej Ukrainy... formacji ukraińskich nie było wtedy w Warszawie. Bóg ustrzegł, nas i ich, przed jeszcze jedną pozycją... na i tak długiej liście wzajemnych krzywd i zbrodni. Nie dopisujmy tej pozycji sami, hołdując bezkrytycznie mitom”.
Podlaski tak kończy swój proukraiński wywód: „Ukraińcy stanowili 1,5% garnizonu (niemieckiego w Warszawie), więc o ich roli pacyfikatorów Powstania nie będzie można poważnie mówić”.
1,5% czegokolwiek odbieramy jako rzecz mało znaczącą. Jednak w wypadku Powstania Warszawskiego oznaczało to 270 zabitych i 75 ciężko rannych powstańców, 3000 zamordowanych cywilów i zniszczonych całkowicie 156 budynków („Encyklopedia Warszawy”, Warszawa 1994, s. 687). Czy doprawdy zabicie ok. 3500 ludzi i całkowite zniszczenie 156 budynków to niewielka zbrodnia?! Lub zbrodnia, o której, jak twierdzi Podlaski, „nie można poważnie mówić”?! A przecież Ukraińcy stanowili dużo, dużo większy odsetek żołnierzy garnizonu niemieckiego w Warszawie, liczącego 31 lipca 1944 ok. 20 000 ludzi (Władysław Bartoszewski „Dni walczącej stolicy. Kronika Powstania Warszawskiego” Londyn 1984), a później przeciętnie 25 000 ludzi. Jeśli było Ukraińców tylko 7,5% wśród żołnierzy garnizonu niemieckiego w Warszawie to wówczas ci żołdacy mają na swoim sumieniu 1350 zabitych i 375 ciężko rannych powstańców, 15 000 zamordowanych cywilów i zniszczonych całkowicie 780 budynków.

Wasyl Weryha w książce „Dorohami druhoj switowoj wijny. Lehendy pro uczast Ukrainciw w warszawśkomu powstanni 1944...” (Toronto 1980) dowodzi, że ukraińska dywizja Waffen SS Galizien (Hałyczyna) nie brała udziała w dławieniu Powstania Warszawskiego. Jednak jest faktem, że 150-osobowa ukraińska kompania policyjna, stacjonująca przy alei Szucha, należała do SS Galizien, o czym pisze A. Borkiewicz w pracy „Powstanie Warszawskie” (Warszawa 1957), a przyjmuje za prawdopodobne nawet Kazimierz Podlaski (str. 97). Tak więc także i historia SS Galizien jest zbroczona krwią powstańców i ludności Warszawy. Dowodem koronnym na to, że żołnierze SS Galizien byli w Warszawie podczas Powstania Warszawskiego jest m.in. to że ci ukraińscy SS-mani mówili po polsku (Aleksander Kamiński „Zośka i Parasol”, wyd. 3, Warszawa 1979). Byli to więc Ukraińcy z Galicji (skąd pochodzili ochotnicy do SS Galizien), gdyż Ukraińcy z rosyjskiej Ukrainy nie mówili po polsku. Także historyk niemiecki Hans von Krannhals, autor książki „Der Warschauer Aufstand 1944...” (Frankfurt am Main 1962), dowodzi, że w Warszawie była kompania dywizji SS Galizien.

Pomimo tego, że wielu Ukraińców i Polaków starało się i stara przemilczeć lub pomniejszyć udział formacji ukraińskich w zdławieniu Powstania Warszawskiego, prawda wypływała co rusz z powodzeniem na światło dzienne i dlatego strona polska nie może jej w dalszym ciągu całkowicie ignorować. Jednak z uporem maniaka robi się wszystko, aby przemilczać zbrodnie Ukraińców. Np. Andrzej Zięba jest zmuszony przyznać, że Ukraińcy brali udział w tłumieniu Powstania Warszawskiego. Stwierdza, że w Warszawie były dwie ukraińskie kompanie policyjne, że ukraińska formacja była w straży Pawiaka, a grupy Ukraińców w oddziałach Hiwis oraz w zgrupowaniu Reinefartha i że we wrześniu 1944 r. do Warszawy przybył Legion Wołyński w sile 400 ludzi. Tych faktów Zięba nie mógł ukrywać, tak jak to próbowali czynić Ukraińcy. Jednak nie tylko, że nic nie pisze o zbrodniach popełnionych na ludności Warszawy przez te oddziały ukraińskie, ale wręcz stara się przekonać czytelników swojego elaboratu, że ci ludzie nie mieli rąk zbroczonych w polskiej krwi, pisząc, że byli tłumaczami, że nie brali udziału w zbrodniach, że Legion Ukraiński poruszał się po terenach dawno „spacyfikowanych przez brygadę Kamińskiego (RONA)”.

Zięba po prostu kłamał, kiedy próbował wybielać rolę Ukraińców lub przemilczeć ich zbrodnie, a to kłamstwo obnażyła sama filoukraińska „Gazeta Wyborcza”. Maciej Kledzik w artykule „Kim byli sprawcy rzezi na Woli i Ochocie” (1.8.1990) tłumaczy fakt oskarżania przez ludność Warszawy Ukraińców za liczne i potworne zbrodnie popełnione na ludności cywilnej podczas Powstania Warszawskiego pisząc m.in.: „Do jednostki SS, zajmującej gmach wyższej Szkoły Nauk Politycznych przy ul. Wawelskiej, wcielona była kompania Ukraińców. Również w skład grupy bojowej Schutzpolizei (1700 żołnierzy) wchodziła kompania Ukraińców (150 żołnierzy) kwaterująca w alei Róż pod numerami 9 i 25. Po wybuchu Powstania, część z nich usiłowała przedrzeć się samochodami przez Śródmieście w kierunku Ogrodu Saskiego. Na Marszałkowskiej samochody rozbite zostały ogniem powstańców. Ukraińcy ukryli się w okolicznych domach, gdzie wymordowali wielu mieszkańców, w tym kobiety i dzieci, zanim nie zostali wybici przez zorganizowane grupki powstańców. Duży rozgłos tej zbrodni nadała powstańcza prasa i tak pojawiło się określenie oprawcy-Ukraińca, przypisywane później innym (nie-Niemcom walczącym u boku Niemców)...”.

Jeśli została udowodniona ponad wszelką wątpliwość obecność kompanii ukraińskich w gmachu wyższej Szkoły Nauk Politycznych przy ul. Wawelskiej i przy alei Róż i alei Szucha to, siłą rzeczy, wszelkie relacje polskie o walkach w tych rejonach z udziałem Ukraińców w pierwszej połowie sierpnia 1944 r. muszą być wiarygodne. Są one jednym wielkim oskarżeniem pod adresem Ukraińców. Np. Józef K. Wroniszewski w swej książce „Ochota 1939-1945” (Warszawa 1976) pisze: „Po raz pierwszy zaatakowali Niemcy redutę (powstańczą na Ochocie) 3 sierpnia... Tuż za tym przygotowaniem ruszyło od Wawelskiej natarcie kompanii SS „Galizien” przy wsparciu ogniowym działa czołgowego i cekaemów... 4 sierpnia... obrońcy Wawelskiej odpierali natomiast parokrotne ataki wspartej czołgami kompanii SS „Galizien”... Jakaś młoda dziewczyna rozpacza. To kilku Ukraińców ją zgwałciło: płacze, modli się, przeklina. Kto ją pomści?...W mordowaniu ludności cywilnej brali wybitny udział ukraińscy nacjonaliści”. Natomiast były minister rządu polskiego Stanisław Wachowiak pisał: „...Kiedy go żegnałem, nie myślałem, że już go nie zobaczę. Ukraińcy w drugi dzień Powstania wymordowali na ul. Wiejskiej całą rodzinę” („Wspomnienia” w: „Zeszyty historyczne” Nr 31, Paryż 1975). Z kolei głośny uczestnik Powstania Warszawskiego Aleksander Kamiński pisze: „...Z oznak na mundurach widać, że są to Ukraińcy, hitlerowcy z dywizji SS Galizien... Niektórzy (z nich) mówili po polsku... Ruszono... w stronę alei Szucha. Tam zatrzymano powstańców na dziedzińcu gestapo... Z rana przyszli do nich SS-mani Ukraińcy. Po południu rannych załadowano do samochodów. Następnie SS-mani oddzielili powstańczych chłopców od dziewcząt. Chłopców poprowadzono ulicą Wolską za miasto, w kierunku Pruszkowa, dziewczętom zaś kazano ustawić się pod murem (i je rozstrzelano) („Zośka i Parasol”, wyd. 3, Warszawa 1979).

Także nieprawdą jest, że Legion Wołyński nie walczył z powstańcami; ze walczył z powstańcami na Czerniakowie piszą Jarosław Gdański, autor książki dotyczącej wschodnich formacji armii niemieckiej, i Hubert Kuberski, autor pracy „Sojusznicy Hitlera”, w artykule pt. „Legenda o własowcach”, opublikowanym w „Rzeczypospolitej” z 31 lipca 2004 r. Oddział ten walczył także z 9. Pułkiem Piechoty 3. DP im. Traugutta 1. Armii WP, który spieszył na pomoc powstańcom, a następnie brał udział w operacji „Sternschuppe” (27-30 września) przeciwko zgrupowaniu Armii Krajowej w Puszczy Kampinoskiej. Legionem Wołyńskim, którego żołnierze brali uprzednio udział w rzeziach Polaków na Wołyniu (1943-44), dowodził płk Petro Diaczenko, przedwojenny oficer kontraktowy Wojska Polskiego. Tak się odpłacił Polsce i Polakom za to, że po ucieczce z zajętej przez bolszewików Ukrainy w 1920 r. mógł nie tylko zamieszkać w Polsce, ale także został oficerem Wojska Polskiego!
O Ukraińcach tłumiących Powstanie Warszawskie pisze także niemiecki historyk Guenther Deschner w pracy o powstaniu, wydanej w języku angielskim „Warsaw rising” (Londyn 1972). Niestety, ta dobra historia Powstania nie jest chyba w ogóle znana historykom polskim. Deschner pisze, że „Powstanie dało Ukraińcom idealną możliwość ujścia dla ich głęboko zakorzenionych antypolskich urazów”. Janina Popiel wspomina jak na krótko przed Powstaniem słyszała jak jeden z żołdaków ukraińskich mówił, że oddział ich przybył do Warszawy, aby „Lachiw rizaty” („Losy Polaków i Ukraińców” Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza, Londyn 19.9.1966). – I mordowali Polaków! I to w jak barbarzyński sposób. Marek Hłasko w swym opowiadaniu „Drugie zabicie psa” (Kultura Nr 1-2 1965, Paryż) pisze: „...I nie uwierzyłaby chyba również i w to, że widziałem w czterdziestym czwartym roku w Warszawie, jak sześciu Ukraińców zgwałciło jedną dziewczynę z naszego domu a potem wyjęli jej oczy łyżką do herbaty; i śmieli się przy tym i dowcipkowali...”. O tych zbrodniach ukraińskich mówiła cała powstańcza Warszawa i ludzie panicznie ich się bali. Zbigniew Zaniewski w książce „Powstanie i potem” (Londyn 1984) pisze: „...Nie lękała się śmierci, ani Niemców nawet, ale – o wstydzie! – przerażała ją możliwość dostania się w ręce „braci-Słowian” w niemieckich mundurach. Budziła siebie i innych po nocach, krzycząc że Ukraińcy... są już w bramie”. Dlatego, jak pisze Deschner, Polacy nie brali do niewoli Ukraińców (i SS-manów). Na plecach malowano im dużą literę „U” i rozstrzeliwano, albo, jak pisze Ukrainiec Lew Bykowskyj w swoich wspomnieniach z okresu Powstania „Polskie powstanie w Warszawie w roku 1944” („Zeszyty historyczne” Nr 5, Paryż 1964): „Do niebezpiecznych robót na pierwszej linii frontu powstańcy używali jeńców niemieckich, Volksdeutschów i Ukraińców”.

O udziale Ukraińców w dławieniu Powstania piszą także inni Niemcy, przede wszystkim dowódca wojsk niemieckich dławiących Powstanie – gen. von dem Bach, który wykorzystywał Ukraińców, znających dobrze język polski, m.in. jako szpiegów, których wysyłał na stronę polską („Ostatni akt” w: „Drogi Cichociemnych” Londyn 1961) i niemiecki historyk Powstania Hans von Krannhals, autor książki „Der Warschauer Aufstand 1944...” (Frankfurt am Main 1962). Krannhals obwinia głównie nie-Niemców w niemieckich mundurach, w tym Ukraińców, za wszelkie potworności, które miały miejsce podczas Powstania. „Dzicz wschodnia” – mówił o nich gen. Reinefarth, a gen. Erich vom dem Bach wtórował mu: „Można uwierzyć w teorię Untermenscha” (Józef Mackiewicz „Nie trzeba głośno mówić” IL Paryż 1969).

Należy także pamiętać, że Ukraińcy, chyba wszyscy z rosyjskiej Ukrainy, stanowili duży odsetek w oddziałach rosyjskich i kozackich tłumiących Powstanie Warszawskie. Był to pułk RONA (Rosyjskiej Narodowej Armii Wyzwoleńczej), dowodzony przez M. Kaminskiego i którego potworne zbrodnie na cywilnej ludności Warszawy utkwiły najgłębiej w pamięci mieszkańców stolicy i przeszły na trwałe nie tylko do historii Powstania, ale i Warszawy, oraz oddziały kozackie: 209 Kozacki Batalion Schutzmannschaften, 3. Pułk Kozaków płk. Bondarenki, 69. Dywizjon Kawalerii i 572 Batalion Piechoty. Potwierdza to wiele dokumentów i relacji osób, które przeżyły Powstanie Warszawskie. Np. angielski historyk hitlerowskich formacji SS Martin Windrow w swej pracy „The Waffen-SS” (London 1984) pisze: „...w skład Brygady Kaminskiego wchodziło 6500 renegatów i morderców, głównie Ukraińców”. Z kolei mieszkająca po wojnie w Londynie Janina Zabłocka, która urodziła się w powiecie kaniowskim na rosyjskiej Ukrainie i znała świetnie język ukraiński, wspominała, że kiedy po Powstaniu pędzono ludność Warszawy do Pruszkowa, po drodze rewidowali ją Ukraińcy. Wrzasnęli: „Otwórz, starucha, torebkę, pokaż co w niej masz!”. Wówczas p. Zabłocka „obsypała mołojców gradem wyzwisk w ich rodzinnym (ukraińskim) języku. Tak im to zaimponowało, że puścili ją bez przeszkód...” („W sto lat – znad Dniepru do Londynu” Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza, Londyn 19.4.1979). Moja znajoma, która przeżyła Powstanie Warszawskie, Halina Kaczmarska z Melbourne, powiedziała mi, że dużo żołnierzy z formacji rosyjskich dławiących Powstanie mówiło, przyznawało się do tego, że są Ukraińcami. Byli to Ukraińcy, z formacji rosyjsko-kozackich, stacjonujący w byłej remizie strażackiej przy ul. Chłodnej, w budynkach byłej Szkoły Gazowej na ul. Gdańskiej oraz w budynkach byłej szkoły zawodowej na Bielanach.

Ukraińcy byli obecni i aktywni w Warszawie także po upadku Powstania Warszawskiego; prawdopodobnie brali udział w niszczeniu ocalałych budynków. Potwierdzają to różnego rodzaju źródła i publikacje. Np. dowódca Armii Krajowej, następca gen. Bora Komorowskiego – gen. Leopold Okulicki meldował w końcu października do rządu polskiego w Londynie o sytuacji w Warszawie: „Po kapitulacji Niemcy palą miasto... W Warszawie stacjonują oddziały policji, wojska oraz znaczne oddziały Ukraińców i Kozaków...” („Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej”, t. III Armia Krajowa, Londyn 1950). Z dokumentów ukraińskich można wymienić np. wspomnienia Pavlo Shandruka (Pawło Szandruka) „Arms of Valor” (New York 1959) czy wspomnienia Lwa Bykowskyego „Polskie powstanie w Warszawie w roku 1944...” („Zeszyty historyczne” Nr 5, Paryż 1964). Ukraińcy musieli być bardzo ważni w popowstańczej Warszawie skoro Shandruk pisze, że uzyskał zezwolenie od Niemców dla ukraińskiego pułkownika Sadowskyego na udanie się do Warszawy, aby mógł się spotkać ze swoim wnukiem, zapewne żołnierzem w oddziałach niszczących Warszawę.

Nie ulega wątpliwości, że Ukraińcy obok wielu innych zbrodni popełnionych wobec Polski i na narodzie polskim podczas II wojny światowej mają na swoim sumieniu także chyba raczej spory udział w zdławieniu Powstania Warszawskiego i zniszczeniu stolicy Polski.
Od 1991 r. Polska na odcinku płd-wsch. swych granic ma po raz pierwszy od wczesnego średniowiecza za sąsiada państwo ukraińskie. Granice tego państwa ustanowił imperializm sowiecki/rosyjski. Od 1945 r. jest w nim także tak bardzo polski w swej historii Lwów. Osobiście uważam, że Polska bez Lwowa nie jest Polską w całym tego słowa znaczeniu. Jednak dzisiaj granice w Europie są nietykalne. Poza tym Ukraina jest dużym państwem i bez znaczenia pozostaje fakt, że jest to dzisiaj najbiedniejszy kraj w Europie („Encyclopaedia Britannica. 2003 Book of the Year). Kraj ten oddziela nas także od Rosji na tym odcinku. Pomimo tego, że Polska jest członkiem Unii Europejskiej i NATO, a Ukraina nie, w interesie tak Polski jak i Ukrainy powinno być, aby nasze narody dążyły do poprawnych stosunków międzypaństwowych, jak również między narodami polskim i ukraińskim.

We wspomnianym wyżej artykule pt. „Waga historii” Bronisław Wildstein pisze, że uroczystości 60 rocznicy Powstania Warszawskiego przypomniały, że bez uznania prawdy historii trudno budować przyszłość. Dlatego w imię lepszej przyszłości Ukraińcy i Polacy powinni nareszcie, szczególnie Ukraińcy, uznać prawdę historii i uregulować spory historyczne, które po dziś dzień dzielą oba narody.

Wizerunek Ukraińca w oczach przeciętnego Polaka jest bardzo zły ze względu na historyczne zaszłości. I nie ulegnie zmianie dopóki Ukraińcy nie tylko że zaakceptują prawdę historyczną, ale także jeśli nie zdobędą się na męską decyzję i nie przeproszą Polaków za: antypolską postawę we wrześniu 1939 r., podczas sowieckiej okupacji Małopolski Wschodniej i Wołynia w latach 1939-41, za skierowane przeciw Polakom wysługiwanie się zbrodniczemu reżymowi hitlerowskiemu na ziemiach polskich w latach 1939-45 (na etnicznych ziemiach polskich, w tym podczas Powstania Warszawskiego), za rzezie Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach 1943-45 oraz udział w zagładzie Żydów polskich.

Duchowy przywódca Ukraińców, grekokatolicki arcybiskup Lwowa Andrzej Szeptycki (zm. 1944) na łożu śmierci zawołał do swych braci-Ukraińców: „Tylko z Polakami” (Celina Tarnawska-Busza „Kto jest winien niezgodzie polsko-ukraińskiej” Dziennik Polski Londyn 13.12.1990).

Unia Polski i Litwy – zespalanie się narodów

Państwo litewskie powstało na początku XIII w., a właściwym jego twórcą był Mendog (zm. 1263). Było to ostatnie w Europie państwo pogańskie, a Litwini narodem dzikich i bardzo agresywnych wojowników i łupieżców. Często napadali na Polskę. Jednak główny kierunek ich agresji i podboju kierował się w stronę Białorusi, a następnie ziem ukraińskich (1363 zdobycie Kijowa).

Sprowadzeni przez księcia mazowieckiego Konrada na początku XIII wieku i osadzeni na Ziemi Chełmińskiej Krzyżacy mieli powstrzymywać łupieżcze najazdy Prusów i Litwinów na ziemie polskie. Krzyżacy jednak szybko się uzależnili i na byłych ziemiach pruskich (na południe od dolnego Niemna) utworzyli niemieckie państwo krzyżackie. Od XIV w. stawało się ono wielkim zagrożeniem dla pogańskiej Litwy, a także i Polski. Oba państwa uznały, że aby nie podzielić losu wytępionych przez Krzyżaków Prusów muszą się zjednoczyć i wyeliminować zagrożenie krzyżackie.

14 sierpnia 1385 roku w Krewie (ob. Białoruś) została zawarta unia personalna Królestwa Polskiego z Wielkim Księstwem Litewskim. Nie ulega wątpliwości, że unia krewska – połączenie się z Polską uratowało naród litewski przed zagładą!

Układ krewski przewidywał małżeństwo wielkiego księcia litewskiego Jagiełły z królem Polski oraz objęcie przez niego polskiego tronu, w zamian za co Jagiełło zobowiązał się przyjąć chrzest w obrządku katolickim i schrystianizować Litwę oraz przyłączyć ziemie litewsko-ruskie „na wieczne czasy do korony królestwa polskiego...”.

15 lutego 1386 roku Jagiełło przyjął chrzest i imię Władysław. 18 lutego Władysław Jagiełło (bo tak od tej pory jest znany) poślubił królową Polski Jadwigę, zaś 4 marca 1386 roku w katedrze wawelskiej został koronowany na króla Polski przez arcybiskupa gnieźnieńskiego Bodzantę. W następnym roku duchowieństwo polskie przystąpiło do chrystianizacji Litwy. 12 marca 1388 roku została erygowana diecezja wileńska jako biskupstwo wchodzące w skład metropolii gnieźnieńskiej. Pierwszym biskupem wileńskim został Andrzej z Krakowa (zm. 1398). Później, po odebraniu od Krzyżaków Żmudzi, w 1421 roku została erygowana diecezja żmudzka, która obejmowała większość ziem etnicznie litewskich. Diecezje wileńska i żmudzka do 1798 roku były sufraganiami arcybiskupstwa gnieźnieńskiego, a następnie, do 1925 roku, wchodziły w skład metropolii mohylewskiej, która także była w zasadzie polską metropolią – miała charakter głównie polski. Prawie wszyscy biskupi wileńscy do 1988 roku i biskupi żmudzccy do 1913 roku byli Polakami.

Polscy duchowni nie tylko zorganizowali życie kościelne na Litwie, ale także do XX wieku odgrywali dużą rolę w życiu diecezji litewskich. Poza tym większość księży i zakonników na historycznej Litwie wywodziła się ze stanu szlacheckiego i częściowo mieszczańskiego, a szlachta i mieszczaństwo litewskie od XVI w. były polskojęzyczne i ludźmi polskiej kultury. Wcześniej szlachta i mieszczaństwo posługiwały się językiem ruskim. Tylko wieś na etnicznej Litwie mówiła po litewsku i stąd był to bardzo prymitywny język. Jednak w kościołach litewskich nie było dyskryminacji litewskojęzycznych parafian. Ksiądz, który znał litewski i miał także czy przede wszystkim litewskich parafian głosił kazania po litewsku, śpiewano pieśni litewskie i drukowano litewskie modlitewniki i śpiewniki. Bo Polak i Litwin byli wówczas prawdziwymi braćmi! Adam Mickiewicz w swoim dziele poetyckim „Księgi pielgrzymstwa polskiego” pisał: „Litwin i Mazur bracia są; czyż kłócą się bracia o to, iż jednemu na imię Władysław, drugiemu Witowt? Nazwisko ich jedne jest: nazwisko Polaków”. I tylko szatan mógł zrobić z nich wrogów.

Natomiast znany poeta i pisarz litewski Vincas Mykolaitis (1893 – 1967) w swej książce „Adomas Mickevicius ir lietuvią literatura” (1955) tak napisał na ten temat: „Przez wiele wieków wspólny los historyczny łączył narody polski i litewski, po utracie niepodległości nasze narody razem cierpiały ucisk caratu, razem walczyły o wolność. Dlatego też idee politycznego i kulturalnego życia Polaków znajdowały przychylny oddźwięk na Litwie, niektóre z nich dawały się przenieść i krzewić na glebie litewskiej”.
Nie było więc winą-grzechem Polaków, że język polski był w tej części Europy lingua franka – czyli językiem używanym jako środek porozumiewania się na wieloetnicznych obszarach byłej Rzeczypospolitej, że polska kultura przez swą wyższość nad innymi na tym terenie dominowała wśród szlachty, mieszczaństwa, inteligencji i duchowieństwa katolickiego i protestanckiego. I że w końcu Litwini – nawet chłopi zaczęli się uważać za członków narodu polskiego. Jest faktem, że nigdzie poza litewskimi ziemiami etnicznymi nie było tak dużego udziału chłopów w polskim Powstaniu Styczniowym 1863-64 przeciw Rosji.

Zagadka konferencji teherańskiej

Od 23 sierpnia 1939 roku do 22 czerwca 1941 roku Związek Sowiecki był najlepszym sojusznikiem hitlerowskich Niemiec (Aleksander Bregman Najlepszy sojusznik Hitlera: studium o współpracy niemiecko-sowieckiej 1939-1941 Londyn 1958).

Niespodziewana agresja hitlerowskich Niemiec na Związek Sowiecki 22 czerwca 1941 roku uczyniła to państwo sprzymierzeńcem Wielkiej Brytanii, a potem także i Stanów Zjednoczonych Ameryki w walce z Niemcami. Te trzy państwa, tzw. Wielka Trójka, zdobyły decydujący wpływ na ustalanie działań wojennych i powojennego porządku na świecie. Robiły to bez udziału mniejszych państw koalicji antyhitlerowskiej, a czasami wbrew ich woli.

Z tej trójki Churchill miał najsłabszą pozycję. Stalinowi nie ufał, ale sojusz z nim traktował jako zło konieczne do wygrania wojny (po ataku na Związek Radziecki Churchill powiedział w Parlamencie, że "gdyby Hitler najechał piekło, udzieliłbym w Izbie Gmin najlepszych rekomendacji Lucyferowi"). Roosevelt z kolei całkowicie ufał Stalinowi i doceniał rolę Związku Sowieckiego w koalicji antyhitlerowskiej. Jego główną obawą była możliwość zawarcia odrębnego pokoju niemiecko-sowieckiego, co Stalin umiejętnie wykorzystywał. Roosevelt zwykle popierał pomysły Stalina, na co Churchill musiał się zgodzić, gdyż Wielka Brytania była uzależniona od gospodarczej i militarnej pomocy USA. Churchill zdawał sobie z tego sprawę i już od początku swojej działalności jako premier zabiegał o amerykańskie subsydia. Jeszcze w 1940 roku udało mu się wytargować dostawy amerykańskiego uzbrojenia do Wielkiej Brytanii, a w 1941 roku. wynegocjował pomoc finansową w wysokości 1,082 mld dolarów; rok później pomoc ta wyniosła 4,757 mld dolarów (Internet).
Do 1944 roku główny ciężar walki z Niemcami przypadał na Związek Sowiecki. Stąd jego rola w koalicji antyhitlerowskiej sprawiła, że Stalin zaczął stawiać prezydentowi USA Franklinowi Rooseveltowi i premierowi brytyjskiemu Winstonowi Churchillowi różne „życzenia” i warunki.
Jednym z warunków było uznanie sowieckiego zaboru wschodniej Polskie we wrześniu 1939 roku.

W dniach od 28 listopada do 1 grudnia 1943 roku w Teheranie (Iran) odbyło się pierwsze spotkanie przywódców Mocarstw Sprzymierzonych, czyli Churchilla, Roosevelta i Stalina, czyli tzw. Wielkiej Trójki, dotyczące dalszego prowadzenia wojny z Hitlerem. Stalin wykorzystał okazję i w ostatnim dniu wojny poruszył sprawy Polski, a przede wszystkim jej wschodniej granicy. Przywódcy wstępnie przyjęli jej przebieg w oparciu o linię Curzona i zasadę rekompensaty terytorialnej na zachodzie kosztem Niemiec.

Pozostaje ciągle otwartym pytanie: czy w Teheranie Churchill i Roosevelt naprawdę godzili się na wschodnią granicę Polski w oparciu o linię Curzona, czy był to tylko taktyczny wybieg, mający w danej chwili uspokoić apetyt Stalina na terytoria wschodniej Polski.

Pytanie to jest o tyle uzasadnione, gdyż tak rząd brytyjski jak i prez. Roosevelt dali się później poznać jako rzekomi obrońcy przynależności Lwowa do Polski.

Czy więc szczerze uważali, że Lwów powinien pozostać przy Polsce czy po prostu „mydlili oczy” Polakom, których wielka Armia Polska walczyła z hitlerowskimi Niemcami u boku Armii Brytyjskiej. Dlatego Churchill i Roosevelt potrzebowali polskiego mięsa armatniego, a Roosevelt dodatkowo głosów Amerykanów polskiego pochodzenia w wyborach prezydenckich 1944 roku.

Kiedy w Jałcie w lutym 1945 roku Churchill i Roosevelt otwarcie poparli zabór wschodniej Polski włącznie ze Lwowem przez Stalina, to Churchill w sposób wyjątkowo arogancki zachował się wobec rządu polskiego w Londynie, a później Brytyjczycy nie zaprosili oddziału Wojska Polskiego na wielką defiladę zwycięstwa w Londynie, chociaż Wojsko Polskie stanowiło czwartą co do wielkości armię walczącą z hitlerowskimi Niemcami na wszystkich frontach i odegrało bardzo dużą rolę w Bitwie o Anglię w 1940 roku.

Prezydent USA F. Roosevelt uważał, że Lwów powinien należeć do Polski

Podczas pierwszej wizyty premiera polskiego Stanisława Mikołajczyka w Stanach Zjednoczonych w 1944 roku, prezydent Franklin Roosevelt w rozmowie z premierem w Białym Domu stwierdził, że Polska powinna być silna i niepodległa. Jednocześnie prezydent wypowiedział się przeciwko linii Curzona i zaznaczył, że nie zgadza się w tej sprawie z Churchillem. Uważał, że Polsce należy zwrócić Lwów, Drohobycz i Tarnopol. Przyrzekł również poparcie naszych postulatów w sprawie Wilna i o to miasto miał ze Stalinem prowadzić „walkę”.

Niestety prez. Roosevelt uległ później naciskom Churchilla i Stalina w tej sprawie, chociaż, jak utrzymywał prof. Oskar Halecki („Historii Polski” (Londyn 1958, s. 299), prawie do końca uważał, że Lwów powinien należeć do Polski.

Brytyjskie stanowisko w sprawie polskiego Lwowa

Historyk brytyjski Norman Davies w swej książce o Powstaniu Warszawskim pt. „Powstanie 44” (Kraków 2004) pisze, że we wszystkich czterech memorandach brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych na temat wschodniej granicy Polski z 19 i 22 listopada 1943 roku oraz z 12 lutego i 25 lipca 1944 roku Brytyjczycy uważają, że Lwów powinien pozostać przy Polsce.

To że w ostateczności – w Jałcie - Polska straciła Lwów możemy „podziękować” premierowi brytyjskiemu Winstonowi Churchillowi, który pragnąc prowadzić, a nawet pogłębić współpracę brytyjsko-sowiecką po wojnie, zignorował propolskie stanowisko brytyjskiego MSZ-u w sprawie Lwowa i – wspólnie z prezydentem USA F. Rooseveltem - sprezentował miasto Stalinowi.

W ten sposób – „psim swędem” i przez bezprzykładne bezprawie w dziejach historii Ukraińcy stali się właścicielami-okupantami polskiego Lwowa (tak jak Litwini polskiego Wilna).

Kolekcja Leopolis w Warszawie

Z inicjatywy Oddziału Stołecznego Towarzystwa Miłośników Lwowa w Muzeum Niepodległości w Warszawie powstała w 1992 roku Kolekcja Leopolis. Jej celem jest gromadzenie materiałów historycznych przekazujących prawdę i legendę o polskiej przeszłości Lwowa i Małopolski Południowo-Wschodniej oraz upamiętnianie wśród potomnych polskiego dziedzictwa tego miasta i regionu. Większość zgromadzonych w niej muzealiów dotyczy dziejów Lwowa w okresie zaborów i w latach II Rzeczypospolitej. W kolekcji przeważają fotografie, pocztówki, archiwalia i pamiątki rodzinne, jak np. odznaka honorowa "Orlęta" (proj. T. Łuczyński, Lwów 1919) czy dyplom przyjęcia do Sodalicji Mariańskiej (Lwów 1928). Cenną, choć mniej liczną grupę stanowią grafiki i obrazy (np. Marceli Harasimowicz „Panorama Lwowa” 1914, Stanisław Kaczor-Batowski „Obrona Lwowa. Reduta Najmłodszych” 1938). Znaczną wartość poznawczą mają materiały związane ze środowiskiem radiowym przedwojennego Lwowa, w tym tomy poświęcone działalności Wesołej Lwowskiej Fali.

Kolekcja Krzemieniecka w Warszawie

Po ponownym zajęciu Wołynia przez Związek Sowiecki w 1944 roku nastąpiła deportacja w granice tzw. Polski Ludowej pozostałej przy życiu ludności polskiej; z Krzemieńca i powiatu krzemienieckiego i okolicy wypędzono 22 011 Polaków. Krzemieńczanie wypędzeni ze swej ojcowizny (bo ojcowizną na pewno jest ziemia, którą się zamieszkuje od kilkuset lat!) w narzucone przez Związek Sowiecki , Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone Ameryki (Jałta 1945) granice zniewolonej przez Kreml Polski nie zapomnieli o swej ziemi rodzinnej. Nie mogli tego jawnie okazywać w zniewolonej Polsce. Jednak, chociaż rozrzuceni po całej Polsce, utrzymywali ze sobą kontakt, pielęgnując pamięć i tradycje. Dopiero upadek komunizmu w Polsce w 1989 roku dał im możność „wyjścia z podziemia” – jawnej działalności. Np. w Warszawie powstało wówczas Koło Krzemieńczan przy Towarzystwie Przyjaciół Warszawy. Z inicjatywy tego Koła powstała w 2003 roku Kolekcja Krzemieniecka w Muzeum Niepodległości w Warszawie. Jej celem jest gromadzenie oryginalnych pamiątek związanych z tym miastem oraz dokumentowanie historii polskich skupisk usytuowanych na ziemi wołyńskiej. Dzięki ofiarności darczyńców stosunkowo niedawno powołana kolekcja już dziś stanowi znaczący zbiór muzealiów. Składają się na nią archiwalia, pocztówki, fotografie i wydawnictwa, które obrazują specyfikę przedwojennego Krzemieńca oraz rejestrują współczesne działania mające na celu zachowanie pamięci o "mieście wielkiej tęsknoty" i jego okolicach. Na szczególną uwagę zasługuje zróżnicowana dokumentacja związana z działalnością słynnego Liceum Krzemienieckiego, artystyczne fotografie Henryka Hermanowicza i Stanisława Sheybala ukazujące piękno architektury i krajobrazu oraz trochę obrazów, jak np. B. Romaniuka „Krzemieniec” 1993 (Muzeum Niepodległości).

Polacy na Litwie są Polakami

Tak w 1918 r., oraz w 1939 r., a więc kiedy Stalin wspólnie z Hitlerem podbił Polskę i dokonał nowego rozbioru Polski, jak również w 1945, kiedy oderwano Wilno i Wileńszczyznę od Polski, samo miasto jak i okoliczne tereny, które zostały włączone do sowieckiej Litwy, a dziś stanowią część państwa litewskiego, zamieszkiwała w zdecydowanej większości ludność polska. Litwinów mieszkało tam mniej niż Żydów, szczególnie w Wilnie. Według powszechnego spisu ludności z 1931 r. w mieście, które miało 195 100 mieszkańców, było 128 600 Polaków, 54 600 Żydów, 7400 Rosjan i Białorusinów oraz mniej niż 2000 Litwinów! Z kolei na tej części Wileńszczyzny, którą Stalin ofiarował Litwie mieszkało: 337 000 (69%) Polaków, 66 000 (13,5%) Żydów, 55 000 (11,3%) Litwinów, 16 000 (3,2%) Rosjan, 12 000 (2,4%) Białorusinów i 3000 (0,6%) innych narodowości.

Wilno i Wileńszczyzna były więc etnicznie polskie i prawem samostanowienia narodów należały w latach 1919-1939/45 do Polski i w świetle prawa międzynarodowego stanowiły integralną część państwa polskiego, gdyż 15 marca 1923 r. Konferencja Ambasadorów (organ ententy) uznała granice odrodzonego państwa polskiego. Także z punktu widzenia historii naród polski miał do tych ziem większe prawa niż ma naród litewski. Wilno odegrało wielką rolę w dziejach narodu polskiego. W mieście każdy stary kamień mówi o jego polskości. Dlatego jeśli dziś ktoś mówi o litewskich dziejach Wilna to mówi to na zasadzie „na bezrybiu i rak ryba”, czyli, że z braku ciągłej i znaczącej historii, każde błahe wydarzenie urasta do roli znaczącego wydarzenia. – W Wilnie jest tyle pięknych kościołów i one każdemu rzucają się w oczy. O którym z nich Litwini mogą powiedzieć, że to litewski kościół (z punktu widzenia historycznego)? O żadnym!

Przyłączenie Wilna i Wileńszczyzny do Litwy tak w 1939 r. jak i w 1945 r. na pewno nie było sprawiedliwością dziejową! W Jałcie rej wodzili słudzy szatana. Gdyby nie oni Wilno po dziś dzień należałoby słusznie do Polski. To że Wilno jest dzisiaj litewskie jest zasługą Stalina i jemu Litwini powinni wznieść wielki pomnik na centralnym placu miasta, a w każdym mieście powinny być ulice jego imienia.

Po przyłączeniu polskich Ziem Wschodnich do Związku Sowieckiego, w tym Wilna z okręgiem do Litwy, tamtejsi Polacy albo byli drogą nacisków administracyjnych zmuszani do opuszczenia swojej ojcowizny, albo sami wyjeżdżali do Polski w nowych granicach, nie chcąc żyć w sowieckim „raju”, który poznali w latach 1939-41 i który był ponownie ich codziennym koszmarem od lipca 1944 r. Z Wilna i litewskiej części Wileńszczyzny chęć wyjazdu do Polski wyraziło 134 446 rodzin (379 498 osób). Jednak Litwa była i jest słabo zaludnionym krajem, a wykrwawiony II wojną światową naród rosyjski nie był wówczas w stanie kolonizować na większą skalę ziem przyłączonych do Związku Sowieckiego po 1945 r. (polskie Ziemie Wschodnie, obszary oderwane od Rumunii, Czechosłowacji, Finlandii i Niemiec – rejon Kaliningradu, Japonii oraz republiki: litewską, łotewską i estońską). Tymczasem wyjazd wszystkich Polaków z Wilna i Wileńszczyzny uczynił by te tereny prawie bezludne. Toteż władze sowieckiej Litwy zgodziły się na wyjazd do Polski zaledwie 61 127 rodzin (197 156 osób). Z tego z Wilna, które obrano na stolicę sowieckiej Litwy, wysiedlono/wyjechało aż 107 613 Polaków. Wysiedlano inteligencję polską i ludzi znanych ze swego polskiego patriotyzmu. Dlatego do Polaków z Wilna i Wileńszczyzny „dorzucono” do wysiedlenia 2647 znanych działaczy polskich z obszaru przedwojennego państwa litewskiego (Jan Czerniakiewicz „Repatriacja ludności polskiej z ZSRR 1944-1948” Warszawa 1987).

Litwini myśleli, że jak wysiedlą polską inteligencję i element znany ze swego polskiego patriotyzmu, to tych siłą zatrzymanych na Litwie Polaków łatwiej się zlitwinizuje. Nadzieja na to stała się wkrótce płonna. Władcy Kremla – tak carscy jak i sowieccy – dobrze znali politykę „dzielenia i rządzenia”. Kreml chciał rządzić całą Litwą więc skłócał ze sobą pozostałych na Litwie Polaków z Litwinami. Wilno – stolica Litwy – nie miało być aż tak litewskie, jak tego chcieli Litwini. Rozbudowywana sowiecka struktura władzy wchłaniała tysiące kolonistów rosyjskich, a do budowanych w mieście licznych fabryk ciągnęli Polacy z pobliskiej ciągle polsko-etnicznej Wileńszczyzny, włączonej do sowieckiej Białorusi. W ten sposób w 1959 r. wśród 236 100 mieszkańców Wilna było zaledwie 90 000 Litwinów, prawie tyle samo Rosjan i innych oraz 47 200 Polaków (ok. 20%), a w 1989 r. Litwini w mieście (mającym wówczas 582 000 mieszk.) stanowili akurat 50% ludności, podczas gdy Rosjanie 20,2% ludności, a Polacy 18,8% (ok. 130 000, czyli tyle samo ile ich mieszkało w 1931 r.!). Na całej Litwie w 1989 r. mieszkało ok. 300 000 Polaków, a w powiatach wileńskim i solecznickim Polacy stanowią zdecydowaną większość mieszkańców (odpowiednio 70 i 82 procent). Stolica Litwy jest więc w morzu polskim. Ten fakt wzmacniało i wzmacnia to, że tylko na sowieckiej Litwie Polacy mogli podtrzymywać swą polskość; nie byli tak brutalnie rusyfikowani jak we wszystkich innych republikach sowieckich. Polacy mieli polskie szkolnictwo (podstawowe, średnie i zawodowe), polskie gazety, biblioteki, program radiowy, polskie organizacje, zespoły taneczne i chóry. Stąd polskość była i jest tu silna.
Oczywiście ten fakt nie zagraża dziś integralności terytorialnej Litwy. Polska i cały świat uznają obecną granicę polsko-litewską za granicę między obu narodami, a tym samym ma ona status międzynarodowy. Trudno dzisiaj wyobrazić sobie powrót Wilna do Polski. Zwyciężyło – i to na zawsze – zło!; co po raz kolejny podważyło powiedzenie, że sprawiedliwość zawsze na koniec zwycięża.

Pomimo tego i pomimo członkostwa Litwy w Unii Europejskiej, w której obowiązuje przestrzeganie praw mniejszości narodowych, Litwa robi wszystko, aby zdepolonizować Wilno i Wileńszczyznę. Gdzie tylko to jest możliwe zaciera się polski charakter miasta i ziemi oraz polską ich historię, do tego stopnia, że Polakom zabrania się pisania z polska swoich nazwisk; Litwa jest jedynym państwem na świecie gdzie obowiązuje praktyka zmieniania pisowni nazwisk! Dzieje się tak tylko dlatego, aby można było fałszować historię Litwy, a konkretnie jej polską historię. Podawanie nazwisk w polskiej pisowni ujawniałoby np. jakiej narodowości był ten czy inny architekt, uczony, biskup, pisarz, kompozytor czy generał działający w Wilnie i na Litwie.
Najchętniej Litwini chcieliby zlikwidować Polaków na Litwie jako grupę narodową. Ale jak to zrobić?

Powstały pod koniec XIX w. litewski ruch narodowy, który postawił sobie za cel doprowadzenie do rozwodu Polski i Litwy i całkowitą depolonizację tego kraju, od samego początku swej działalności utrzymywał, że Polacy na Litwie to spolonizowani Litwini. Robiono wszystko, aby o tym przekonać mieszkających tam Polaków. Przed 1920 r. wydawano broszury, a potem nawet gazety po polsku adresowane do Polaków „aby do narodu litewskiego wrócili spolszczeni Litwini” (Jerzy Ochmański „Historia Litwy”, wyd. 2, Wrocław 1982). Temu poglądowi hołdowały władze państwa litewskiego w latach 1918-40, brutalnie – wzorując się na prześladowaniu Polaków w zaborze pruskim - prześladując 200 000 Polaków tam mieszkających; celem szowinistów litewskich, którzy wyszli z chłopów i nienawidzili szlachty (Polacy) było uczynienie z ludzi trzymających się polskości kasty parobków, zamiataczy ulic i stróżów nocnych. Ta mentalność tkwi u wielu Litwinów po dziś dzień, a w okresie sowieckim hamowała napływ Polaków na wyższe uczelnie. Niestety, prawdę mówiąc, w zasadzie to im się udało – zlitwinizowano bardzo wielu tamtejszych Polaków. Jednak nie przez przekonanie ich o ich litewskim pochodzeniu co przez ich kapitulcję wobec brutalnego prześladowania (Polakom zabrano majątki) oraz ciągłego szykanowania i poniżania.

W 1991 r. Litwini kierowani przez Vitautasa Landsbergisa prosili, aby Polska uznała niepodległość Litwy. W 1939 r. ich ojcowie jawnie cieszyli się z upadku Polski i z tego, że Litwa – jako jedno z niewielu państw - zerwała stosunki dyplomatyczne z Polską, a na protest polskiego posła w Kownie, Franciszka Charwata, w sprawie Wilna, „odpowiedział rząd litewski, że nie uznaje Polski jako państwa, i nowego rządu polskiego w Paryżu, oraz stwierdza, że Wilno jest integralną częścią Litwy” (Leon Mitkiewicz „Wspomnienia kowieńskie 1938-1939” Londyn 1968). Polacy nie pamiętają, że podczas II wojny światowej ziemie polskie nie tylko okupowały Niemcy i Związek Sowiecki ale także właśnie i Litwa (X 1939-VI 1940) i że jej okupacja była prawie tak samo brutalna jak niemiecka i sowiecka (Piotr Łossowski „Polska-Litwa. Ostatnie sto lat” Warszawa 1991). Litwini nas nie przeprosili do dziś dnia za ich zbrodnie popełnione wówczas i w całym okresie II wojny światowej w Wilnie i na Wileńszczyźnie na tamtejszych Polakach (w samych Ponarach k. Wilna spoczywa około 30 000 pomordowanych wówczas Polaków).

To pobłażanie że strony polskiej tylko rozzuchwala wielu Litwinów, którym nie wystarcza to, że prawem kaduka mają Wilno i że nie muszą płacić odszkodowań Polsce i Polakom za przejęty ogromny majątek, ale także chcą je zdepolonizować etnicznie i historycznie. Ich szowinizm i nienawiść do Polski i Polaków doprowadziły do tego, że chociaż Polska i Litwa są sąsiadami, a w Wilnie i okolicy mieszka aż 300 000 Polaków, do niedawna na Uniwersytecie Wileńskim nie było katedry języka i literatury polskiej! Chociaż wpływowy polityk litewski Vitautas Landsbergis jest z zawodu muzykologiem i autorem historii pianistyki litewskiej, a Polakom wmawia że jest ich przyjacielem, nie zdobył się na założenie litewskiego Towarzystwa Chopinowskiego. Są takie towarzystwa nawet w Albanii, Maroku, Tajlandii, Filipinach i Kolumbii, ale nie na Litwie. Tylko przez nienawiść do nas Litwinów!

Nienawiści tej jest na Litwie bardzo wiele, do tego stopnia, że Polacy-katolicy są tam prześladowani nawet przez Kościół litewski, a konkretnie arcybiskupa wileńskiego A.J. Backisa. Upada katolicyzm na Litwie, z tego powodu, że przyjęli go Litwini od znienawidzonych przez nich Polaków. Według katolickiej strony internetowej „Catholic Hierarchy” ilość katolików w archidiecezji wileńskiej spadła w latach 1999-2002, a więc w okresie zaledwie 3 lat, z 600 000 do 470 000. Odradza się zorganizowany ruch pogański – starych wierzeń litewskich.

Z teorią, że Polacy na Litwie to spolonizowani Litwini wypłynął dzisiaj jeden z wielu wrogów Polaków na Litwie o nazwisku Andrejus Zukovskis. Tę przedpotopową teorię szowinistów litewskich przez niego powielaną wydrukował dziennik „Lietuvos aidas” z 14 lipca 2004 r. Jako dowód na swoje twierdzenie Zukovskis podał dane rosyjskie z 1867 r., z których wynika, że wówczas 60% mieszkańców powiatu wileńskiego określiło siebie mianem Litwinów, podczas gdy w 1907 r. do litewskiego pochodzenia przyznało się zaledwie 7% ludności tego powiatu. Zukovskis nie chce wziąć pod uwagę tego, że wyraz „Litwin” miał inne znaczenie w 1860 r., a inne w 1907 r. W 1860 r. oznaczał on nie narodowość, a tylko mieszkańca regionu, tak jak Małopolanin, Pomorzanin, Mazur. Na ówczesnej Litwie „Litwin” znaczyło tyle co Polak. Niepolski mieszkaniec Litwy był raczej określany jako Żmudzin. Mickiewiczowskie: „Litwo, ojczyzno moja” znaczy tyle co „Polsko, ojczyzno moja”. Słowo „Litwa” określało nie państwo, a dzielnicę Polski. Mickiewicz czy Kościuszko, którzy mówili o sobie jako o Litwinach, byli tylko i wyłącznie Polakami i za takich się uważali w sensie narodowym. Zresztą nie urodzili się na terenach etnicznie litewskich i obaj nie znali języka litewskiego. Zmiana znaczenia wyrazów „Litwa” i „Litwin” nastąpiła pod koniec XIX w., od kiedy zaczął rodzić się separatystyczny i antypolski litewski ruch narodowy. Dlatego podczas spisu ludności, przeprowadzonego w 1907 r., mieszkańcy powiatu wileńskiego określili się już jako Polacy, bo Litwa i Litwini stawali się dla nich obcymi ludźmi – obcym narodem.

Czy Polacy mieszkający dzisiaj w Wilnie i na litewskiej Wileńszczyźnie są pochodzenia litewskiego? Odpowiedź na to pytanie musi być przecząca. Sprawę tą omawia obszernie historyk, prof. Władysław Wielhorski w swej pracy „Polska a Litwa. Stosunki wzajemne w biegu dziejów” (Londyn 1947).

To prawda, że litewska część Wileńszczyzny należała przed wiekami do etnicznego obszaru litewskiego. Jednak wraz w Wilnem przestawała być etnicznie litewską po dobrowolnym zawarciu przez Litwę, a konkretnie jej władcę Jagiełłę, unii z Polską w 1385 r. Wraz z unią Litwini, jako ostatni naród w Europie, zostali ochrzczeni. Przed unią był to więc naród na poły barbarzyński i zacofany w rozwoju cywilizacyjnym. Nawet język litewski był tak prymitywny, że językiem urzędowym w Wielkim Księstwie Litewskim był język białoruski. Do Litwy należała wówczas cała Białoruś i połowa dzisiejszej Ukrainy. Litwa właściwa i Litwini ginęli w morzu ruskim. Gdyby nie unia Litwinów z Polakami, to na pewno nie byłoby dzisiaj Litwinów i Litwy. Zukovskis mówiłby po rusku-białorusku i byłby wyznania prawosławnego (większość możnowładców litewskich przeszła już na prawosławie, mówiła po rusku i żenili się z księżniczkami ruskimi, w tym także książę Witold), a legitymował by się paszportem białoruskim albo rosyjskim. Inną realną możliwością było wytępienie Litwinów przez Krzyżaków. Spotkał by ich los Prusów, a ziemie dzisiejszej Litwy stanowiłyby część najpierw Państwa Krzyżackiego, potem Prus no i w końcu Niemiec. Chyba że w wyniku wojny czy wojen przeszłyby pod panowanie Polski, Białorusi lub Rosji.

Nie ulega wątpliwości, że najpierw Unia Litwy z Polską w 1385 r., a potem upadek Polski w 1795 r. uratowały naród litewski i umożliwiły powstanie w 1918 r. państwa litewskiego.

Wracając jednak do sprawy Polaków na Wileńszczyźnie jako rzekomo spolonizowanych Litwinów, to Zukovskis i jemu podobni nie chcą brać pod uwagę tego, że między zjednoczoną Polską a Litwą odbywało się naturalne przemieszczanie się ludności. Wielu Polaków przenosiło się na Litwę – najpierw urzędnicy i kupcy, a potem szlachta, nauczyciele i tp. Urzędnicy często na zaproszenie wielkiego księcia litewskiego i kniaziów litewsko-ruskich; np. w 1494 r. wielki książę litewski Aleksander Jagiellończyk ściągnął do Wilna na swego sekretarza polskiego uczonego Wojciecha z Brudzewa. Większość profesorów Akademii Wileńskiej/Uniwersytetu Wileńskiego, założonego w 1579 r., stanowili etniczni Polacy, począwszy od jej pierwszego rektora Jakuba Wujka. Dużo, dużo więcej przykładów osiedlania się etnicznych Polaków w Wilnie i na Litwie podaje np. Hipolit Stupnicki w „Herbarzu polskim” (Lwów 1855). Dobrzańscy w „Panu Tadeuszu” Adama Mickiewicza to przecież etniczni Polacy.

Jednak co innego zaprzecza wywodowi Andrejusa Zukovskisa i jemu podobnie myślącym Litwinom. Otóż w 1655 r. nastąpił najazd moskiewski na Litwę. „Najazd i sześcioletnia okupacja moskiewska straszliwie zrujnowały Wilno, które ogromnie wyludniło się i na długie dziesiątki lat straciło dawną świetność” (Jerzy Ochmański, jw.). Litwini/Żmudzini byli za małym narodem, aby móc zasiedlić Wilno i Wileńszczyznę. Zasiedlili je przybysze/osadnicy z pobliskiej białoruskiej Nowogródczyzny oraz przybysze z Polski. Wilno przestało być litewskie; w 1723 r. w ostatnim kościele Wilna zaprzestano odprawiać litewskie nabożeństwo z braku osób zainteresowanych takim nabożeństwem, a nie pod wpływem nacisków administracyjnych. W urzędach język polski zastąpił język białoruski. Tak więc ponad 200 lat Wilno było prawie całkowicie polskim miastem (nie licząc Żydów) oraz prawdziwym i jeszcze większym niż przedtem bastionem kultury polskiej.

Jeśli więc Polacy w dzisiejszym Wilnie i na Wileńszczyźnie w jakimś trudnym do określenia odsetku nie są polskiego etnicznego pochodzenia, to bardziej prawdopodobne jest to, że są pochodzenia białoruskiego, a nie litewskiego.

Ludność ta uważa się jednak za Polaków i jest czas najwyższy, aby Litwini to zaakceptowali. W XXI w. nie powinno być miejsca w jakimkolwiek demokratycznym państwie na szowinizm narodowy, a tym bardziej na politykę wynarodawiania ludzi.

Przyszedł więc czas nie na wynarodawianie Polaków na Litwie, ale na budowanie nie tylko dobrosąsiedzkich stosunków polsko-litewskich, ale także między Polakami i Litwinami, wykorzystując do tego celu właśnie Polaków na Litwie – obywateli Litwy.

Marian Kałuski

Wersja do druku

166 bojkot TVN - 11.08.12 23:28
Bardzo ciekawe informacje o Powstaniu Warszawskim można znaleźć pod wpisem: http://forum.ojczyzna.pl/read.php?f=3&i=13427&t=13427

Oczywiście tych informacji nikt nie odważył się podać w publicznych niby polskich mediach: ani o udziale Ukraińców jako sojuszników Hitlera w likwidacji Warszawy, ani o młodych Belgach, którzy chcieli sobie w wojsku pojeździć na ciężarówkach, a trafili do Warszawy i musieli mordować Polaków cywilów.

Jan Orawicz - 30.07.12 8:09
Pracując w Warszawie dowiedziałem się od rdzennych
Warszawiaków,że w czasie powstania w 1944r przy boku Niemców brali udział faszyści ukraińscy. Ich zamordyzm na ludności Warszawy miał szczególne miejsce na Woli . Byli oni w mundurach niemieckich,ale ich mowa zdradzała,że to byli Ukraincy.Przy ulicy Bema oglądałem bunkier,gdzie zamordowali ukrytych tam cywilnych warszawiaków w ilości około stu ludzi w tym dzieci. Bunkier obrzucili granatami. Rannych dobijali z broni ręcznej.Bunkier ten za czasów PRL był na terenie Centrali Maszyn Biurowych przy ulicy Bema. Pozdrawiam

Wszystkich komentarzy: (2)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

19 Kwietnia 1979 roku
Dokonano próby wysadzenia pomnika Lenina w Nowej Hucie.


19 Kwietnia 1632 roku
Zmarł Zygmunt III Waza, król Polski i Szwecji (ur. 1566)


Zobacz więcej