Piątek 29 Marca 2024r. - 89 dz. roku,  Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 19.01.20 - 20:52     Czytano: [777]

Dział: Godne uwagi

Nieodgadnione ścieżki





Międzynarodowa antologia "Poplątane ścieżki" pod Dyrekcją Stowarzyszenia Autorów Polskich O/II w Warszawie

Kiedyś nie myślała o swoim życiu, że będzie takie poplątane, że czeka na nią tyle ścieżek świata, po których przyjdzie jej spacerować, bądź przez które będzie się przedzierać.

Ot, młoda dziewczyna, marzyła o zwyczajnym, aczkolwiek spokojnym i pięknym życiu, gdzie dobry, kochający mąż stanowił będzie oparcie dla przyszłej rodziny. Nigdy nie myślała o luksusach, majątku, drogich domach, pięknych sukniach, balach, czy samochodach. W swojej wyobraźni widziała jasne mieszkanie z żółtymi zasłonkami. Dlaczego żółte? Do dzisiaj tego nie wie, ale może dlatego, że kolor żółty widziała w promieniach słońca, które miało ogrzewać jej rodzinę. To pierwsze mieszkanko, które "wychodziła" stanowiło jeden pokoik i obok maleńki schowek na sprzęty, który w przyszłości miał być łazienką. Dom przez właściciela nie został jeszcze wykończony i nie posiadał żadnych wygód. Woda nie została jeszcze doprowadzona, trzeba było nosić wiadrami z pompy ulicznej, a do toalety biegać na podwórko. Ale lokalizacja była dobra, w samym centrum małego podwarszawskiego miasteczka, nad rzeką Narwią. I co najważniejsze - pięć minut na pieszo do gminnej spółdzielni, gdzie otrzymała pierwszą pracę.

Cieszyła się niezmiernie, że będzie mogła zamieszkać na "swoim" wraz ze swoim mężem, bo wesele przecież tuż, tuż...

Pokój pomalował jej szwagier-malarz na biało, z odcieniem niebieskim i puścił ongiś modne desenie i szlaczek w kolorze ciemniejszej niebieskiej farby. Wkrótce w oknach pyszniły się wymarzone żółte zasłonki z ładnego materiału, a na podłodze z dykty, pomalowanej na kolor bordowy - chodniczek. Pierwsze meble - to kredens kuchenny i zakupione na raty - tapczan, okrągły stolik i cztery krzesełka. Wtedy nie wiedziała, jak trudno jej będzie spłacać ten kredyt z całkiem dużymi odsetkami. Z pomocą przyszedł jej ojciec i kupił nowożeńcom trzydrzwiową ciemną na połysk szafę. Na telewizor nie starczyło pieniędzy. Młodzi biegali więc do jej siostry, która mieszkała nad rzeką, aby obejrzeć "Czterech Pancernych" . Ale w tym małym miasteczku życie wrzało, masę ludzi z okolicznych wiosek i robotników, przejeżdżających z pracy z Warszawy przez tę miejscowość, zatrzymywało się tutaj, aby dokonać zakupów w gminnych sklepach. Minęło już ponad pół wieku, a ona nadal pamięta ich numery i wiele nazwisk sklepowych. Czuła się wtedy ważna. Miała lat dziewiętnaście, jeździła do powiatu z zamówieniami do sklepów, rozdzielała plany i robiła analizy z ich wykonania. Sklepowi, pracownicy szeregu rodzaju zakładów usługowych oraz kierowcy, którzy podlegali jej w zakresie rozliczeń - wołali na nią "pani kierowniczko", a pan prezes kiedyś powiedział, że widzi ją w przyszłej kadrze kierowniczej. To nic, że "panią kierowniczkę" nie stać było na nowe pantofle. Po maturze od "pani ", u której mieszkała na stancji, dostała prezent - wiele różnych materiałów tekstylnych. Z materiałów krawcowa uszyła jej kilka sukienek, a także spódniczki i nawet brązowy kostium, zapinany na dwurzędowe guziczki. Jeszcze z balu maturalnego pozostały białe szpileczki i białe klipsy. Do tego tylko doszła nowa biała torebka i białe rękawiczki. I tak paradowała po sklepach, piekarni, masarni, zakładach usługowych. Pieniądze zarabiała niewielkie, ale lubiono ją tam, a pan kierownik restauracji wymawiając zdrobniale jej imię - mówił, jak to wygląda czyściutko w swoich białych bluzeczkach, bądź białych kołnierzykach, przypinanych do ciemniejszych bluzek lub sukienek. I były z tej pracy pewne korzyści, bo robiąc zakupy, dostawała ładniejszy kawałek mięsa, czy wędliny, a kierownik masarni czasami nieco przeważył, natomiast w restauracji na dole, pod biurem - większą wkładkę kiełbasy, czy mięsa lub pełniejszy talerz krupniku.

Jej małżonek otrzymał pracę w Warszawie na kolei, a "załatwił mu ją"- "pan" - u którego oboje mieszkali, chociaż w różnym czasie i gdzie się spotkali po raz pierwszy. Ona była faworytką "pana", a on - "pani".

Małżonek był przystojny z ciemną czupryną, trochę "szorstki" i nieobyty, ale kochał książki, dużo czytał i w mig rozwiązywał krzyżówki. Miał jeszcze jedno zamiłowanie - zaglądanie do kieliszka. Toteż czasami czekała na jego powrót do długich godzin wieczornych i zawsze czuła od niego alkohol. Pomyślała zatem, że dobrze byłoby, gdyby dostał pracę w gminnej spółdzielni, wtedy nie będzie mógł sobie popijać. Pan prezes znalazł stanowisko i wkrótce małżonek rozpoczął pracę. Siedzieli nawet w jednym pokoju, ale tylko czasami, bo z reguły był on w tzw. terenie, biorąc udział w inwentaryzacjach i różnorakich pracach administracyjnych placówki. Pan prezes nie mógł się nadziwić, jaki jest zdolny i zewsząd dochodziły pochwały od sklepowych, że to porządny chłopak. Fakt, był zdolnym, zdolnym na tyle, żeby wszystkie inwentaryzacje wychodziły super dobrze. Zakończenie każdej z nich zakrapiane było oczywiście alkoholem, takie to podziękowanie dla komisji inwentaryzacyjnej.

Kiedy zaszła w ciążę, cieszyła się bardzo, że wkrótce urodzi im się dzieciątko. Z każdej wypłaty kupowała nowe dziecięce ubranka, pieluszki. Łóżeczko dostała od siostry po jej synku, które szwagier odmalował na bielutko, a babcia wyposażyła w becik, pierzynkę i poduszeczkę. Znajoma sklepowa odsprzedała piecyk na rurę, do którego trzeba było zimą ciągle dokładać węgla, aby nie wystygł. Kiedy urodziła się córeczka, mąż stanął koło łóżeczka, przyglądał się ciemnym oczkom maleństwa i widać było, że jest dumny i szczęśliwy. Pomyślała wówczas, że opamięta się, bo mają już dla kogo żyć. Ale nie opamiętał się. Coraz częściej po pracy nie wracał do domu, coraz częściej szukała go w wiadomych przez nią miejscach. Potem przenieśli się do innego powiatowego miasta i zamieszkali razem z rodzicami w nowym mieszkaniu ze spółdzielni mieszkaniowej. Ona zmieniła pracę, aby być bliżej domu, on nadal pracował w gminnej spółdzielni, otrzymał nawet awans i coraz częściej nie było go w domu. Corocznie znikał na miesiąc, dwa i po takich wojażach wracał zaniedbany, okradziony, biedny... "Weź go, gdzie on pójdzie, tu jego dom i dzieci" - mawiała matka. Bo urodziła im się i druga dorodna córeczka, którą, kiedy był trzeźwy, sadzał na kolanach i wspólnie rozwiązywali krzyżówki. Czas pędził, dzieci rosły, otrzymywały świadectwa z czerwonym paskiem, którymi dziadziuś chwalił się sąsiadom. Ona pracowała dużo, aż za dużo, jak na matkę dzieci, wymagających opieki. Podnosiła kwalifikacje, awansowała. Mając dwadzieścia cztery lata otrzymała pierwsze kierownicze stanowisko i tak aż do końca. Zmieniała czasem zakład pracy, bo praca nie oszczędzała jej. Otrzymała samodzielne maleńkie mieszkanko, a po czasie długiego oczekiwania - całkiem ładne, z nowego budownictwa, dwa pokoje z kuchnią. Nim zawładnął alkohol, pił codziennie, a kiedy już przebierał miarkę - czuł, że musi uciekać... Dokąd, po co? Trudno powiedzieć, może od rodziny, może od znajomych ludzi, aby nie patrzyli na niego? Żeby mógł bez ograniczeń zapić się. Zaczęli przychodzić do niej ze skargami na małżonka i o zwrot zaciągniętych przez niego pożyczek. W jakimś momencie powiedziała - koniec. Przybiegła do niej młodsza córeczka z ogromnym płaczem: - mama, tata już nie wróci do nas! Właśnie poszedł pijany do kościoła na mszę świętą, w której jej córeczki uczestniczyły, żeby im to powiedzieć. Wtedy zdecydowała, że nigdy więcej nie będzie dręczył jej i jej dzieci.

***
Córki wychowała sama, bez wsparcia finansowego ojca w postaci alimentów, z ogromną pomocą swojego ojca, który troskliwie uczestniczył w ich wychowaniu i któremu w ogromnej mierze zawdzięczają to, kim są. Był prostym człowiekiem, bez wykształcenia, ale posiadał zdolności wychowawcze. Kochał nad życie swoje wnuczki i do końca się nimi opiekował. Do chwili, aż wyjechały. Wtedy to żegnał je z drżących głosem, bo razem z matką jechały daleko, nie znając swojego jutra i tego, co ten nieznany kontynent im przyniesie. Czy kiedykolwiek myślała o wyjeździe, czy pragnęła tego? Nie. Ale niełatwo jest samotnej matce wychować dzieci i wykształcić je, szczególnie w latach osiemdziesiątych, gdzie półki sklepowe puste, praca na dwa etaty, szef nie do zniesienia. I jeszcze zapewnić im jako taką przyszłość. Skorzystała z możliwości, myśląc, że to tylko na jakiś czas. Niech się wyuczą dobrze angielskiego, niech zobaczą, jak tam będzie - myślała. Ale tam nie było wcale łatwo. Pierwsza rzecz - to bariera językowa. Trzeba było na początek uczyć się języka, żeby przynajmniej umieć porozumieć się z ludźmi i by móc podjąć dalszą naukę. Druga rzecz - to mieszkanie, praca, samochód. Musiała przerwać naukę, pójść do pracy, nie mającej nic wspólnego z jej wykształceniem, czy doświadczeniem w zawodzie. Było ciężko wstawać raniutko i wracać wieczorem do domu, stać na nogach po dwanaście godzin dziennie, spłacać wysoko oprocentowany kredyt. Czasami myślała, po co pojechała tak daleko, gdzie jest nikim, nikt jej nie zna? Powrotu już nie było, bo córki skończyły studia, założyły rodziny. Cieszyła się z tego, że powiodło im się, że pracują w zawodach, a ona sama doczekała się dwóch wnuków.

Ileż to rozmaitych ścieżek było w jej życiu? A teraz? Jej nowe ścieżki - do dzieci i do wnucząt. Ale te, to ścieżki, po których biegnie się, jak na skrzydłach.

Nigdy też wcześniej w życiu nie pomyślała, po ilu ścieżkach przyjdzie jej spacerować, by oglądać świat. Świat, dotąd nieznany, może tylko z opowieści podróżujących w programach telewizyjnych, z reportaży podróżniczych w magazynach. Świat zarazem piękny i bogaty, jak i ten świat biednych, śpiących pod mostami albo w kątach ulicy, wyciągających rękę po monetę. Tak, przyszedł dla niej czas zapłaty za tę ciężką pracę, za zmagania się z losem, za walkę o lepsze jutro dla siebie i dla jej dzieci.

Z ogromnym sentymentem wraca do tych dawnych ścieżek, jakże drogich sercu, ścieżek z dzieciństwa i młodości. Tam została już tylko historia, zamknięta w sercu siedemdziesięcio-letniej kobiety, spisana na pożółkłych kartkach dawnych fotografii, listów, wierszy i opowiadań.
Liczy, że nowe ścieżki wciąż przed nią, że jeszcze Bóg pocieszy oczy widokami tego cudownego świata i zostawi tysiące barwnych fotografii dla córek i wnuków. Kto wie, może powiedzą, że mama i babcia przeżyła swoje życie pięknie?


Jeszcze nie czas

Jeszcze nie czas stawać w cieniu i z żałością patrzeć wstecz,
pozostawiać wiatr jesieniom, melancholią karmić deszcz.
Zbierać karty kalendarzy, we wspomnieniach "wczoraj" trwać,
liczyć lata dni i zdarzeń, w samotności głuchej tkwić.

Nie myśl o tym, co się zdarzy, tylko "teraz" w dłonie złap,
biegnij razem z wiatrem w pole, gdzie radośnie śpiewa ptak.
Zatańcz boso na polanie, włóż na głowę wianek z róż,
Ciesz się plażą złotych piasków i podziwiaj turkus mórz.

Weź w swe dłonie, ile zdołasz - promienistych ciepłych chwil,
by Cię grzały, kiedy przyjdą chłodne i ponure dni.
Uwierz w magię dobrej woli, świat zachwyca blaskiem gwiazd,
nie czas jeszcze na rachunki i bilanse życia strat.
Nie zapomnij o uśmiechu, w dobrym słowie sedno tkwi,
o miłości do najbliższych - w snach spokojnych zawsze śnij.
I pamiętaj, że najdroższe - w czyimś sercu miejsce masz,
Lecz tak może się okazać, że dostaniesz, ile dasz.


Danuta Duszyńska "australijka"

Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

29 Marca 1865 roku
Urodził się Antoni Listowski, polski dowódca wojskowy, gen. dywizji, pełniący obowiązki Naczelnego Wodza wiosną 1920 (zm. 1927


29 Marca 1943 roku
Oddział Jędrusiów wspólnie z grupą AK rozbił więzienie niemieckie w Mielcu i uwolnił 126 więźniów


Zobacz więcej