Czwartek 28 Marca 2024r. - 88 dz. roku,  Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 30.11.18 - 12:02     Czytano: [1034]

Trudne dzieje polsko-ukraińskie


Z dziejów stosunków polsko-ukraińskich

Szósta dekada XX wieku chyba przejdzie do historii pod nazwą dekady dialogów. Był to bowiem okres wielkiej eskalacji dialogów wszystkich z wszystkimi. Myślą przewodnią tych dialogów był – w większości wypadków – pacem in terris.

Narody polski i ukraiński z różnych powodów teoretycznie już od 300 lat chodzą przeciwnymi sobie drogami. Teoretycznie, gdyż właściwie sprawa przedstawia się następująco.

Konflikt polsko-ukraiński rozpoczął się na Ukrainie właściwej, czyli na Zaporożu, Kijowszczyźnie, Bracławszczyźnie oraz Podolu i trwał do ostatecznego rozbioru Rzeczypospolitej w 1795 roku. Udział Ziemi Czerwieńskiej/Małopolski Wschodniej, czyli byłej Galicji Wschodniej, a i na Wołyniu w tym konflikcie był minimalny. Upadek Polski, do którego przyczyniły się wojny polsko-kozackie (jednakże argument Tarasa Szewczenki „Ukraina upadła i Polskę zawaliła” nie można traktować poważnie, gdyż Ukraina nie była państwem niepodległym od ponad 500 lat), przy równoczesnym tępieniu narodowości ukraińskiej przez Rosjan, wpłynął na poprawę stosunków polsko-ukraińskich. Obszernie o bardzo owocnej współpracy polsko-ukraińskiej pod zaborem rosyjskim pisze w swoich wspomnieniach zatytułowanych „W cieniu Złotej Bramy” kijowianin Xawery Glinka. Współpraca i zbliżenie polsko-ukraińskie na Ukrainie było solą w oku dla Ukraińców z Galicji (Małopolski), która wtedy była pod zaborem austriackim. M.in. ukraińska pisarka Ołena Pcziłka w książce pamiątkowej „Kijowskiego Towarzystwa Przyjaciół Pokoju” wydanej w 1913 roku pisze, że za współpracę z Polakami „…my, Ukraińcy, otrzymaliśmy naganę ze strony naszych kolegów literatów z Galicji”. A więc sytuacja uległa zmianie. Podczas gdy zaczęła się rozwijać przyjaźń polsko-ukraińska na Ukrainie, Ukraińcy galicyjscy wypowiedzieli wojnę Polakom i wszystkiemu co polskie. W „Kurierze Warszawskim” z dnia 6 sierpnia 1908 roku Józef Kotarbiński pisze: „W Galicji urośli Ukraińcy dzięki polskiej tolerancji, polskiemu idealizmowi, a teraz przez wdzięczność wyciągają ręce braterskie do… niemieckich centralistów!”. I z tym twierdzeniem musi się zgodzić każdy porządny i samodzielnie myślący Ukrainiec, gdyż tylko i wyłącznie dzięki Polakom, a nie ministrom wiedeńskim mogli Ukraińcy rozwijać wszechstronną działalność narodowo-kulturalną. Np. tylko dzięki polskiemu senatowi Uniwersytetu Lwowskiego, a nie Wiednia, mogła powstać katedra historii Ukrainy z językiem wykładowym ukraińskim, którą objął prof. M. Hruszewskyj. Skąd więc się wzięła nienawiść galicyjskich Ukraińców do Polaków i wszystkiego co polskie?

Od samego początku swego panowania w Galicji, czyli od 1772 roku, Austriacy zaczęli stosować względem Polaków i Rusinów starorzymską zasadę „divide et impera” – dziel i rządź. Natychmiast po wkroczeniu wojsk austriackich wydano instrukcje, które nakazywały szerzyć nienawiść do wszystkiego co polskie. Od razu zaczęto wygrywać różnice wyznaniowe między Polakami i Rusinami przez próbę narzucenia martwego języka cerkiewno-słowiańskiego księżom ruskim, którzy dotychczas używali tylko języka polskiego. W późniejszych latach dla walki z polskością zaczęto propagować i popierać jeszcze niewykształcony literacko język ruski, który uczyniono przedmiotem obowiązkowym w szkole średniej, podczas gdy język polski był tylko… nadobowiązkowym. Zabrano szereg kościołów katolikom (Polakom) i przekazano je grekokatolikom (m.in. kilka we Lwowie, a z bezprawnie zabranych Polakom kościołów w Przemyślu i Stanisławowie Cerkiew uczyniła kościołami katedralnymi). Tak więc przez austriacką politykę, pieniądze i awanse (szczególnie wśród duchowieństwa greckokatolickiego) rodziła się nienawiść wśród niektórych Rusinów do Polaków. Ale dopiero w roku 1848 austriacki gubernator Galicji Franz Stadion wykorzystując upadek moralny i intelektualny duchowieństwa greckokatolickiego i nielicznej jeszcze wówczas inteligencji ruskiej, postanowił wbić ostateczny klin niezgody pomiędzy Polakami i Rusinami (Ukraińcami). Z jego inicjatywy, co potwierdzają również historycy komunistyczni, 19 kwietnia 1848 roku grupa dygnitarzy Cerkwi greckokatolickiej wystąpiła z wiernopoddańczym adresem do cesarza oraz z prośbą o opiekę przed rzekomym uciskiem polskim (kraj był pod całkowitą i brutalną kontrolą Austrii więc jak Polacy mogli uciskać Rusinów?!). Powołana następnie przez nich Hołowna Rada Ruska zaczęła siać nienawiść do Polaków i wszystkiego co polskie oraz domagać się podziału Galicji na część polską i ruską, chociaż tzw. ruska część Galicji była rusko-polska, a Ukraińców we wszystkich miastach i miasteczkach było bardzo mało i prawie nie było inteligencji ruskiej, więc był to plan z góry poroniony i przez to do końca panowania Austriaków w Galicji nie mógł być zrealizowany; jego celem było jeszcze większe skłócenie Polaków z Rusinami. Sami Austriacy dolewali oliwy do ognia m.in. przez ogłoszenie greckokatolickiego, a nie katolickiego arcybiskupa lwowskiego prymasem Galicji, chociaż katolików/Polaków w tym kraju było więcej niż grekokatolików.

Separatystyczne dążenia i antypolską postawę Rusinów (Ukraińców) zaczęli od razu popierać Rosjanie, a następnie sami Niemcy, którzy w tym celu założyli konsulat we Lwowie. Tak się zaczęło, a skończyło się na wojnie polsko-ukraińskiej o Lwów i Małopolskę Wschodnią, którą 1 listopada 1918 roku przy wydatniej pomocy austriackiej Ukraińcy narzucili Polakom, tworząc jednocześnie tzw. Republikę Zachodnioukraińską ze stolicą we Lwowie. Wojny tej Ukraińcy wygrać nie mogli, gdyż jak stwierdził sam Hruszewśkyj – Polacy stali tam silnie na nogach. Np. we Lwowie Ukraińcy stanowili zaledwie 15% ludności miasta. Zwycięstwo polskie uznał więc prawowity rząd Ukrainy ze stolicą w Kijowie atamana Semena Petlury, który z pretensji do Lwowa – całej Galicji Wschodniej/Małopolski Wschodniej zrezygnował 22 kwietnia 1920 roku w tzw. „umowie warszawskiej”, a po jego obaleniu przez ukraińskich bolszewików Ukraina sowiecka i Rosja sowiecka w traktacie ryskim z dnia 18 marca 1921 roku to potwierdził (Dzisiaj Ukraińcy nie chcą pamiętać o tym, że sami w „umowie warszawskiej” i w traktacie ryskim zrezygnowali z pretensji do Lwowa i całej Małopolski Wschodniej oraz Wołynia, jak również o tym, że przynależność tych ziem do Polski otrzymała międzynarodowe uznanie przez konferencję ambasadorów, czyli organ Ententy 15 marca 1923 roku i bredzą o tym, że Polska okupowała te ziemie).

„Umowa warszawska” była podstawą sojuszu polsko-ukraińskiego. Wojska polskie, wspomagane przez małą armię ukraińską 25 kwietnia 1920 roku ruszyły na Ukrainę, aby wyzwolić ją z rok bolszewickich. 12 maja 1920 roku wojska polskie i ukraińskie wkroczyły do Kijowa. Cała siła Armii Czerwonej ruszyła do kontrataku, a jednocześnie sami Ukraińcy na Kijowszczyźnie i Podolu nie wykazali woli walki o wolną Ukrainę. Armia Czerwona dotarła aż pod Warszawę i dopiero poniosła klęskę na jej przedpolu. Jednak Polska nie była w stanie prowadzić dalej wojny o Ukrainę bez masowego poparcia ze strony Ukraińców. Z bólem serca zawarto więc rozejm, a następnie pokój z Rosją Sowiecką i Ukrainą Sowiecką.

To, że sojusz polsko-ukraiński był krótkotrwały nie jest więc winą polską. W każdym bądź razie Polacy Ukraińców nie zdradzili, o co Ukraińcy do dziś dnia oskarżają Polaków (zgodnie z powtarzaną przez nich bez przerwy mantrą: za wszystko złe 1000-letnich stosunkach polsko-ukraińskich winni są zawsze Polacy, a więc także m.in. za zaborczy najazd księcia kijowskiego Włodzimierza na Polskę w 981 roku, który zapoczątkował stosunki polsko-ruskie/ukraińskie), ignorując fakt, że to właśnie oni i tylko oni są winni krótkotrwałości tego sojuszu, gdyż nie okazali woli walki o wolną Ukrainę. Generał Tadeusz Kutrzeba w książce „Wyprawa kijowska 1920 roku” pisze: „Takie posądzenie nie byłoby słuszne. Walczyliśmy za naszą i ukraińską wolność tak długo jak mieliśmy szanse powodzenia, a więc realizacji zamiaru utworzenia Ukrainy Ludowej. Sytuacja w październiku 1920 stała się inna jak w kwietniu 1920”. Ponowny marsz na Kijów oznaczał kampanię zimową ze wszystkimi jej trudnościami i przeciągnięcie się wojny na rok 1921. Dla osamotnionej i zniszczonej wojnami Polski w ostateczności skończyć by się mogło ustanowieniem w Warszawie rządu sowieckiego już w 1921 roku. Tego Polacy ryzykować nie mogli!

W Polsce niepodległej (1919-39) mniejszość ukraińska w Małopolsce Wschodniej i na Wołyniu korzystała z dużych praw narodowo-kulturalnych. Ich społeczność pomimo ciągłych narzekań stale się rozwijała. Rozbudowali spółdzielczość (np. Masłosojuz ze 100 małych oddziałów w 1914 nr. rozrósł się do organizacji mającej pół miliona członków), ukraińska prasa wzrosła z 52 w 1905 roku do 121 pism w 1935 roku, było 500 ukraińskich szkół podstawowych, 12 gimnazjów, dwa seminaria nauczycielskie, Ukraińcy mieli wyższe instytucje naukowe: Towarzystwo Naukowe im. Szewczenki i Teologiczne Towarzystwo Naukowe, na polskim Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie w roku akademickim 1934/35 studiowało 739, a na polskiej Politechnice Lwowskiej w roku akademickim 1930/31 342 osoby wyznania greckokatolickiego, działało wiele ukraińskich organizacji, stowarzyszeń i klubów, Cerkwie grekokatolicka i prawosławna miały pełną swobodę działania, a wydatki z budżetu Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego na te cerkwie wynosiły każdego roku kilka milionów złotych, w Sejmie polskim w latach 1930-35 było 26 posłów ukraińskich, a jednym z wicemarszałków Sejmu był Ukrainiec, poseł Wasyl Mudryj.

Tymczasem, jak pisze Władysław Pobóg-Malinowski w „Najnowszej historii politycznej Polski” (t. II, Londyn 1956): „Ukraińcy w przytłaczającej swej większości zajęli wobec państwa polskiego stanowisko nie tylko negatywne, ale otwarcie wrogie… Państwo polskie nie mogło oczywiście zadośćuczynić wszystkim postulatom ukraińskim – w zbyt wielu wypadkach byłoby to równoznaczne z rezygnacji polskich słusznych praw”. Stawało się to podatnym tłem dla gwałtownych wystąpień nacjonalistów ukraińskich przeciw państwu polskiemu i ludności polskiej. „Dotychczas na naszej ziemi mieszkaliśmy wszyscy razem – Ukraińcy, Żydzi Polacy – a tu nagle ktoś nas Polaków chciał stąd wyrugać” – pisze w swoich zbeletryzowanych wspomnieniach zatytułowanych „Atlantyda” Andrzej Chciuk.

Już w roku 1921 powstała barbarzyńska i terrorystyczna w swoich poczynaniach Ukraińska Organizacja Wojskowa. Tylko latem 1922 roku zarejestrowano 470 napadów na zagrody polskie. Zorganizowano zamachy na marszałka Józefa Piłsudskiego, na prezydenta Stanisława Wojciechowskiego, na lojalnego ukraińskiego kandydata do Sejmu Twerdochliba, kuratora szkolnego we Lwowie Stanisława Sobińskiego, posła na Sejm Tadeusza Hołówkę i ministra Bronisława Pierackiego, jak również na urzędy pocztowe we Lwowie, Kałuszu, Dunajowie, Bohorodczanach, Truskawcu, Peczeniżynie, Bóbrece i Gródku Jagiellońskim. W latach 1930 i 1938 doszło do takiego terroru wobec ludności polskiej, szczególnie w 1930 roku, że władze zmuszone były przeprowadzić pacyfikacje terenów objętych terrorem. Ukraińcy podnieśli wielki krzyk. Jednakże Liga Narodów, która na prośbę ukraińskich posłów do Sejmu RP w Warszawie zbadała sprawę i dnia 30 stycznia 1932 roku wydała oświadczenie, w którym stwierdziła, że: „Polska nie prowadzi przeciwko Ukraińcom polityki prześladowań i gwałtów i że pacyfikację wywołali sami Ukraińcy przez swoją akcję rewolucyjną przeciwko państwu polskiemu”.

Przeciwnie, rząd polski był za tolerancyjny wobec nacjonalistów ukraińskich. Roman Turejko w szkicu pt. „II RP nie lubiła Ukraińców” pisze na zakończenie: „Pojednanie polsko-ukraińskie miało w II RP jednego poważnego wroga, którego polskim władzom nie udało się pokonać. Tym wrogiem był ukraiński nacjonalizm oraz jego fanatyczni przywódcy, którym raz Rzeczpospolita okazała swoją litość. Kilka lat później oni dla ludności polskiej litości już nie mieli. Za największą „winę” polskiej polityki w okresie międzywojennym można uznać za dużą pobłażliwość wobec ruchów i organizacji, które w swoim dekalogu wprost nawoływały do walki za niepodległą Ukrainę za pomocą zbrodni, terroru i nienawiści” (Internet: Klub Jagielloński 10.10.2016). A od siebie dodam, że pobłażliwość okazywano także wobec Cerkwi greckokatolickiej i arcybiskupa lwowskiego Andrija Szeptyckiego. To ona i on byli wylęgarniami terrorystów ukraińskich. Synami księży greckokatolickich byli znani terroryści ukraińscy. Ojcem super terrorysty i zbrodniarza Stepana Bandery był ks. Andrij Bandera, proboszcz w Uhrynowie Starym koło Kałusza, gdzie urodził się Stepan. Ks. Andrij sam miał ręce zbroczone w krwi i syna wychował na super bandytę. Poza tym we lwowskiej katedrze św. Jura terroryści ukrywali broń, a w lasach należących do arcybiskupstwa lwowskiego w woj. stanisławowskim obywali ćwiczenia.

Nienawiść Ukraińców do Polaków doszła do zenitu w okresie okupacji hitlerowskiej Małopolski Wschodniej i Wołynia. W latach 1943-44 trwały na tym terenie potworze rzezie ludności polskiej. Józef Mackiewicz w książce „Nie trzeba głośno mówić” (Paryż 1969), pisze, że „do księdza proboszcza w Sarnach na Wołyniu przyjechali „berlingowcy” polscy z Armią Czerwoną, rozsiedli się wieczerzać, otworzyli puszkę mięsnych konserw. W kuchni była jedenastoletni dziewczynka. Gdy zobaczyła mięso w puszce dostała histerii. I dlaczego? A ot dlatego, że jej rodziców zamordowali Ukraińcy, pokrajali trupy na kawałki, ułożyli na półmisku, powbijali widelce. Sama ona dostała kilkanaście ran kłutych. Od tego czasu na widok mięsa dostaje wymiotów i spazmów…”.

Wydawałoby się, że wszelkie szanse na pojednanie polsko-ukraińskie zostały raz na zawsze przekreślone. Wychodzące w Paryżu „Ukraińskie Słowo” jeszcze w latach pięćdziesiątych pisało: „Sytuacja Ukrainy nie jest gorsza niż Polski. Bliska jest ta chwila, gdy Niemcy „znów wdzieją buty”. Nikt na Zachodzie, nawet Francja, nie uznał i nie uzna granicy na Odrze i Nysie. Podczas trzeciej wojny światowej Polska spłynie krwią. Polska znalazła się między dwoma potęgami i jej los bardziej jest od nich zależny niż Ukrainy. Szans na trwałą niepodległość Polska nie ma. W związku z tym Ukrainie na ugodzie z Polską nie zależy” („Kultura”, Paryż).

A jednak dziesięć lat później (może dlatego że nie wybuchła III wojna światowa, o której marzyli Ukraińcy) znaleźli się światli Polacy i Ukraińcy, którzy postanowili przełamać obopólną nienawiść do siebie. Grupy Polaków i Ukraińców na Zachodzie zaczęły rozmawiać i współpracować ze sobą w Londynie, Kanadzie, Ameryce i Australii. Niestety, ich dotychczasowy trud przynosi minimalne wyniki. Ale należy pamiętać, że: „Nie od razu Kraków zbudowano” i że na drodze do prawdziwej przyjaźni polsko-ukraińskiej stoją potężne twierdze pseudo-prawdy, które przede wszystkim zbudowali Ukraińcy. Oni, wsparci życzliwością i wyrozumieniem ze strony Polaków, powinni je sami w pierwszej linii szturmować. Szturm na każdą twierdzę przynosi straty, ale przez nie i dalszą walkę można osiągnąć znacznie większe korzyści na przyszłość. I o tym trzeba pamiętać. Uważam, że Ukraińcy z Małopolski Wschodniej i Wołynia woleliby, aby te ziemie należały do Polski niż do Rosji. Tak samo uważam, że właściwi Ukraińcy (Rusini z Małopolski Wschodniej są tylko Ukraińcami z wyboru, bo tak naprawdę są innym od właściwych Ukraińców narodem słowiańskim). Tak samo uważam, że właściwi Ukraińcy woleliby wolną Ukrainę bez Lwowa niż stan obecny ze Lwowem. Potwierdza to moje przypuszczenie obecna życzliwa postawa dużej części prawdziwych Ukraińców do Polaków. I to jest najważniejsze na drodze do porozumienia polsko-ukraińskiego. (Marian Kałuski „Tygodnik Polski”, Melbourne 19.10.1974; naniesione bardzo drobne poprawki i uzupełnienia).

Trudna droga do pojednania

Już od ponad 30 lat naród polski walczy o swoją niepodległość, a nasi wschodni sąsiedzi – Litwini, Białorusini i Ukraińcy o swoje jestestwo, o swoją odrębność narodową, której zagrażają rusyfikacyjna polityka Związku Sowieckiego, czyli Rosji Sowieckiej, która jest panem tego sztucznego tworu państwowego.

Niestety, walczymy osamotnieni, każdy z osobna, na własną rękę. Nienawiść między Polakami a Litwinami, Białorusinami i Ukraińcami w naszych państwach nie tylko jest ciągle kultywowana przez nas samych, ale także pogłębia ją imperialistyczna polityka Rosji Sowieckiej w myśl starorzymskiej zasady „divide et impera”. Doszło do tego, że dzisiaj Tokio czy Melbourne jest bliżej Warszawy niż Kijów, Mińsk czy Kowno/Wilno.

Natomiast na emigracji sami o to dbamy, aby broń Boże nie doszło do naszego pojednania i współpracy we wspólnej walce z Rosją Sowiecką.

Np. miesięcznik „Biełaruś” ukazujący się w Ameryce w numerze na lipiec-sierpień 1976 roku zamieścił mapę tzw. Wielkiej Białorusi, w skład której wchodzi m.in. województwo białostockie. Przyłączenie Białostocczyzny do Białorusi jest przysłowiowym „marzeniem ściętej głowy”, gdyż polskości tej ziemi nie kwestionowali tak lord Curzon jak mi Stalin, który był ostatnim i można by powiedzieć, że rzetelnym „zbieraczem ziem ruskich”. Poza tym to ziemia w 95% etnicznie polska. Ale jak widać Białorusini wolą bujać w obłokach, zamiast trzeźwo spojrzeć na obecną rzeczywistość i wyciągnąć z niej należyte wnioski. Dodam tu jeszcze, że po wojnie w Melbourne mieszkał pan Nikon, Białorusin z przedwojennej Polski. W 1940 toku został zesłany przez NKWD na Sybir. Wyciągnięty z łagru przez Polaków po umowie Sikorski-Majskij w 1941 roku, wstąpił do II Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa, a w Melbourne był członkiem Koła Stowarzyszenia Polskich Kombatantów (SPK). Kiedy zmarł Koło SPK wysłało na jego pogrzeb sztandar honorowy. Biorący w pogrzebie udział nacjonaliści białoruscy (był także członkiem białoruskiej organizacji) bardzo ostro zaprotestowali przeciwko obecności sztandaru polskiego.

Animozja Litwinów na emigracji do Polski, Polaków i wszystkiego co polskie też daje często znać o sobie. Otóż niedawno w „L’Osservatore Romano” (półoficjalny organ prasowy Watykanu) ukazał się artykuł Pauliusa Rabikauskasa (oczywiście Litwina) pt. „Pięćdziesiąt lat od Konstytucji Apostolskiej Lithuanorum Gente” (1926-1976), który dając przegląd dziejów katolicyzmu litewskiego twierdzi, że Litwa została państwem katolickim za panowania wielkiego księcia litewskiego Giedymina (1275-1341), który w 1323 roku przyjął chrzest, nawiązał stosunki dyplomatyczne z papieżem Janem XXII i sprowadził na Litwę franciszkanów i dominikanów.

Autorowi artykułu chodzi oczywiście o przekreślenie roli Polski w prawdziwej i ogólnej chrystianizacji Litwy, czego najlepszym dowodem jest to, że on nie wspomina ani słowem o naszej świątobliwej królowej Jadwidze, której poświęcenie osobiste ułatwiło pełną chrystianizację Litwy w 1387 roku.

Chrzest Giedymina był aktem osobistym i chwilowym, krótko trwającym. Naród litewski żył w pogaństwie do 1387 roku, w którym to roku za Władysława Jagiełły – jako króla polskiego i wielkiego księcia litewskiego, duchowieństwo polskie przeprowadziło powszechny chrzest Litwy. Tego samego roku założone zostało biskupstwo katolickie w Wilnie podległe metropolii gnieźnieńskiej, którego pierwszym biskupem został Polak Andrzej Jastrzębiec i pierwsze parafie w Wilnie, Wiłkomierzu, Mejszagole, Niemenczynie, Miednikach, Krewie, Obolcach i Hajnie.

Czy przekreślenie udziału Polaków m.in. w chrzcie Litwy jest krokiem w kierunku znormalizowania stosunków polsko-litewskich? Osobiście bardzo w tą wątpię.

Na kazaniu wygłoszonym podczas Mszy św. odprawionej 19 września 1976 roku w kościele polskim w Essendon (Melbourne) w tragiczną rocznicę 17 września 1939 roku – najazdu sowieckiego na Polskę i pomordowanych oficerów polskich w Katyniu przez siepaczy NKWD w 1940 roku, ks. Zygmunt Nowicki powiedział, że naród polski nie zapomni o zbrodni katyńskiej, dopóki Rosjanie nie wyrażą szczerego żalu za popełniony mord.

Tak samo przedstawia się sprawa z Ukraińcami. Nie dojdzie do porozumienia polsko-ukraińskiego, dopóki Ukraińcy nie przyznają się do zbrodni ludobójstwa popełnionej na Polakach w Małopolsce Wschodniej i na Wołyniu i innych dokonanych przez nich zbrodni podczas II wojny światowej, zbrodni do których dziś nie mają cywilnej odwagi się przyznać.

Oto co na ten temat pisze Milena Rudnicka w paryskiej „Kulturze” (nr 6/345 1976), patriotka ukraińska, przed wojną posłanka na Sejm RP w Warszawie z ramienia Ukraińskiego Narodowo-Demokratycznego Zjednoczenia:

„Ukraińskie społeczeństwo powinno zrozumieć, że jego obowiązkiem jest wyjaśnić rolę Ukraińców w mordzie lwowskich (polskich) profesorów. Należy tę sprawę przypominać, rozgłaszać, aktualizować. Ale jak to zrobić, kiedy żaden ukraiński organ prasowy nie wydrukuje o sprawie ani jednego wiersza?! Ogół społeczeństwa na emigracji i tak zwana opinia publiczna znajduje się pod komendą banderowców (dwa inne odłamy nacjonalistów nie o wiele lepsze). Trzeba chyba wysyłać masowo listy do stowarzyszeń i osób apelując do ludzkiego sumienia, do najlepszych zasad ludzkich. Należy zwrócić się listownie do biskupów ukraińskiej Cerkwi Katolickiej i do OO. Bazylianów, aby uświadomili społeczeństwo, jaką odpowiedzialność ono ponosi, kiedy milczy i nic nie robi. Cerkiew powinna rzucić klątwę na tych Ukraińców, którzy w jakiejkolwiek mierze brali udział w mordzie. – Nie ma żadnych iluzji. Nic nie zrobią, a jednak trzeba krzyczeć…”.

Powtarzam, są to słowa Ukrainki, słowa, które dają dużo do myślenia i potwierdzają, że droga do porozumienia polsko-ukraińskiego (le także i polsko-litewskiego i polsko-białoruskiego) leży – niestety – w sferze abstrakcji.

Jak długo jeszcze Litwini, Białorusini i Ukraińcy będą działać na swoją szkodę i na rękę naszego wspólnego ciemiężyciela – Rosji Sowieckiej? (Marian Kałuski „Tygodnik Polski”, Melbourne 23.10.1976).

Czy Polska okupowała ziemie ukrainne, a Ukraina Krym?

Chodzi o ziemie ukrainne a nie Ukrainę, gdyż do XX wieku nie było państwa o nazwie Ukraina ani narodu ukraińskiego. Państwo ukraińskie (szczególnie w jego obecnych granicach) i naród ukraiński stworzyła Rosja sowiecka.

W 1569 roku do Królestwa Polskiego przyłączono część terytorium Wielkiego Księstwa Litewskiego – wszystkie jego ziemie ukrainne z głównym miastem Kijowem. Akt ten można porównać do tego co zrobił przywódca sowiecki Chruszczow w 1954 roku, który przyłączył rosyjski dotychczas Krym do Sowieckiej Ukrainy, który do tej pory nigdy nie należał do ziem ukrainnych i nigdy nie zamieszkiwali w nim Ukraińcy (po opuszczeniu go przez większość Tatarów, którzy wyemigrowali do Turcji, od 200 lat zdecydowaną większość jego mieszkańców stanowią Rosjanie). Zygmunt II August, który był wówczas jednocześnie królem polskim i wielkim księciem litewskim, odłączył od jednego swego państwa część terenów i jego mieszkańców, po czym przyłączył „jako równych do równych, wolnych do wolnych ludzi” do drugiej części swego państwa (Polski). Była to bezkrwawa zmiana granic. Wkrótce potem doszło do zjednoczenia Polski i Litwy unią realną.

Różnica między przyłączeniem Wołynia i ziem ukrainnych do Korony (Polski) a włączeniem Krymu do sowieckiej Republiki Ukraińskiej była taka, że Wołyń i ziemie ukrainne zostały przyłączone do Korony na wyraźne życzenie magnaterii i szlachty tych ziem, podczas gdy Krym został przyłączony do Sowieckiej Ukrainy bez pytania się o to lokalnej ludności i wszystko wskazuje na to, że wbrew jej woli.

I jeszcze jedno. Warto tu podkreślić fakt, na który zwróciła uwagę ukraińska profesor historii, Natalia Jakowenko. Stwierdziła, że ówcześni ruscy kronikarze, rzetelnie odnotowujący mnóstwo drugorzędnych szczegółów z bliskiego im życia, „nie zauważyli” tak epokowego aktu, jak przekazanie czy raczej przyłączenie do Polski części swoich ziem. To może oznaczać jedno: że kronikarze ruscy, podobnie jak mieszkańcy tych ziem uznali to wydarzenie jako rzecz całkowicie zrozumiałą i naturalną, która musiała nastąpić, bo tak chcieli Rusini ukraińscy. Bliżej było pod każdym względem ziemiom ukrainnym do Polski niż do Wielkiego Księstwa Litewskiego. A o jakimś odnowieniu Księstwa Kijowskiego nikt wówczas nie myślał. Tak jak Polscy w XXI wieku chcieli przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, tak Rusini ziem ukrainnych chcieli całkowitego zespolenia się z Polską, która była mocarstwem europejskim, czyli bezpiecznym krajem do życia, któremu bez przerwy zagrażały najazdy Tatarów i Turków.

Dlatego jest bezpodstawne twierdzenie nacjonalistów ukraińskich, że Polska kiedykolwiek okupowała ziemie ukraińskie. A jak chcą się przy tym upierać, wbrew faktom historycznym, to muszą automatycznie zgodzić się z tym, że Ukraina w latach 1954-2014 okupowała rosyjski Krym. A tym samym Ukraina nie ma do tego półwyspu zamieszkałego przez Rosjan najmniejszego prawa.

Proukraińska polityka PiS jest na rękę Moskwie

W „Do Rzeczy” (15.10.2018) w artykule „Jak nasz piszą na wschodzie” Maciej Pieczyński przytacza wypowiedź Andrzeja Zapałowskiego, przemyskiego historyka i polityka, obecnie związanego z ruchem Kukiz`15, sympatyzującego z ruchem kresowym, który przedtem ukazał się na portalu Geopolityka.net. W artykule tym Andrzej Zapałowski wymienia dziesięć powodów, dla których obecna sytuacja na wschodzie Ukrainy jest korzystna dla Rosji.

Po pierwsze: powstanie ośrodków quasi-państwowych, które w długiej perspektywie będą alternatywą dla wschodnich regionów Ukrainy będących obecnie pod kontrolą Kijowa.
Po drugie: Utrzymywanie ciągłego napięcia na linii podziałów w Donbasie, co będzie powodowało utrzymywanie dużej osobowo armii ukraińskiej, która będzie „przejadała” i tak nieduże w stosunku do potrzeb nakłady na obronność Ukrainy. W kilkuletniej perspektywie wywoła to w niej istotne negatywne procesy, powodujące znaczne obniżenie jej wartości.
Po trzecie: Przedłużający się konflikt w Donbasie będzie pogłębiał zobojętnienie społeczności ukraińskiej w odniesieniu do powtórnej integracji Donbasu z Ukrainą, co spowoduje osłabienie braku zainteresowania tym tematem społeczności międzynarodowej i większości ludności Ukrainy (…)
Po piąte: Polska jako sojusznik USA będzie musiała tolerować rosnące wpływy nacjonalistów ukraińskich na Ukrainie, kosztem własnych interesów politycznych, gospodarczych i wizerunkowych, co będzie wywoływało coraz większe napięcia w polskim społeczeństwie.
Po szóste: Pogłębiająca się z czasem różnica podejścia do konfliktu w Donbasie pomiędzy Polską a Unią Europejską oraz pozostałymi państwami Grupy Wyszehradzkiej spowoduje osłabienie pozycji Warszawy, a co za tym idzie stanie się ona „zakładnikiem” interesów USA w tej części świata, co może spowodować przyjęcie przez Warszawę roli politycznej, wojskowej i gospodarczej „strefy zgniotu.
Po siódme: Biorąc pod uwagę dalekosiężne wspólne interesy Rosji i Niemiec, zwłaszcza w kwestiach politycznych, gospodarczych i bezpieczeństwa międzynarodowego spozycjonowanie w Europie roli Polski do regionalnego destabilizatora może spowodować obstrukcję gospodarczą i polityczną Warszawy. Na takim scenariuszu szczególnie zależy Moskwie (…)
Po dziesiąte: Dotychczasowa polityka Warszawy w odniesieniu do konfliktu w Donbasie bardziej wpisuje się w realizację celów Moskwy niż własnych interesów w Europie Wschodniej.

Na zakończenie politolog zauważa, że proukraińska polityka polskich władz jest niezgodna z interesem narodowym kraju.

„Zdaniem Zapałowskiego, w Polsce brakuje pozbawionej uprzedzeń, realistycznej pod względem politycznym i historycznym, dyskusji na temat podjęcia takich strategicznych i taktycznych działań na wschodzie Ukrainy, które byłyby zgodne z polskim interesem narodowym”

Na wypowiedzi głównie Andrzeja Zapałowskiego bazuje artykuł Siergieja Szyrokołobowa zamieszczony na portalu RuBalitic.ru, przesadnie krytyczny wobec polskiej polityki wschodniej. Po zacytowaniu wypowiedzi Zapałowskiego Szyrokołobow pisze, że Zapałowski nie jest w swoich tezach osamotniony. Na potwierdzenie cytuje artykuł prof. Stanisława Bielenia, opublikowany w „Myśli Polskiej”. „Z punktu widzenia profesora, każde suwerenne państwo powinno prowadzić politykę pragmatyczną, tymczasem na kierunku ukraińskim Polska od wielu lat realizuje interes amerykański” – pisze rosyjski dziennikarz. Oczywiście pod pojęciem pragmatycznej polityki kryje się rezygnacja z „antyrosyjskiego” sojuszu z USA, którego negatywną dla Polski konsekwencją jest rzekomo „odrodzenie ukraińskiego nacjonalizmu”. „Trudno oczekiwać, by polskie elity rządzące w najbliższym czasie zrezygnowały z orientacji proamerykańskiej ani by zmieniły swój kurs na kierunku ukraińskim. Można jednocześnie stwierdzić, że polityka bezmyślnego wsparcia Ukrainy wywołuje coraz większe niezadowolenie w polskim społeczeństwie i jest ostro krytykowana przez przedstawicieli polskich kręgów narodowo-patriotycznych” – konkluduje Szyrokołobow.

Ucieczka Polaków z Wołynia i Małopolski Wschodniej przed banderowcami

W latach 1943-45 nacjonalistyczne bandy ukraińskie (UPA) dokonały potwornie brutalnych rzezi ponad 100 tysięcy Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Na ten temat napisano już tysiące artykułów i zapewne kilkaset książek i broszur. W ubiegłym roku wszedł na ekrany kin polskich film fabularny “Wołyń” pokazujący potworność tamtych czasów i tych rzezi. Natomiast autorzy tych książek stanowczo za mało zwracali uwagę na to, że rzezie te i groźby ze strony UPA, której celem były całkowita depolonizacja Wołynia i Małopolski Wschodniej, że jeśli Polacy nie wyjadą z danej miejscowości to także zostaną zamordowani, spowodowały ucieczkę z tych ziem kilkaset tysięcy Polaków. Niezależnie od tych pogróżek wielu Kresowiaków wiedziało, że jedynym sposobem na uratowanie życia, jest opuszczenie swoich stron rodzinnych i szukanie ratunku u innych ludzi z dala od tej krwawej tragedii. Około 200-300 tysięcy Polaków z Wołynia i Małopolski Wschodniej uciekło do centralnej Polski, a dodatkowo Niemcy wywieźli na przymusowe roboty do Niemiec z tych obszarów do 200 tysięcy Polaków (z całych Ziem Wschodnich ok. 350 tys.), którzy ze wsi uciekli do tamtejszych miast. Jeśli nie potrafili się jakoś urządzić w miastach Niemcy wówczas ich wywozili. To właśnie ci Polacy nie chcąc po wojnie wracać do Polski, w której nie było ich domu rodzinnego pozostali w Niemczech i jako uchodźcy stanowili około 50% ogółu polskiej emigracji politycznej w ogóle tyle samo np. w Australii (na 60 000 przybyłych tu Polaków w latach 1947-52 50% stanowili byli mieszkańcy Ziem Wschodnich).

Oto historia ucieczki Polaków ze wsi Meducha, w gminie Delejów, w powiecie i województwie stanisławowskim. We wsi tej w 1931 roku (spis ludności) były 354 zagrody i 1756 mieszkańców, głównie Polaków, ok. 450 Ukraińców i 40 Żydów. Tak duża liczba Polaków we wsi przyczyniła się do zbudowała przez nich kościoła w 1912 roku, który był filią parafii w Konkolnikach (założona w 1421 r.) w dekanacie stanisławowskim, w archidiecezji lwowskiej. W 1918 roku arcybiskup lwowski św. Józef Bilczewski ustanowił tu parafię pw. MB Różańcowej, która w 1938 roku miała 1252 parafian. Od 1935 roku był tu proboszczem ks. Piotr Zawora (1905-1971, w latach 1953-71 proboszcz parafii Matki Boskiej w Szczecinku w woj. zachodniopomorskim i dziekan). Stosunki z miejscowymi Ukraińcami układały się nie najlepiej, szczególnie podczas II wojny światowej. Zaraz po zajęciu tych terenów przez armię niemiecką, w lipcu 1941 roku policja ukraińska dokonała licznych aresztowań wśród młodzieży polskiej. Byli przez kilka tygodni więzieni, przesłuchiwani i torturowani. W wyniku usilnych starań u władzy niemieckiej zostali zwolnieni z aresztu.

Meducha jako duża wieś polska w 1943 roku była schronieniem dla Polaków z innych okolicznych wiosek, zdominowanych przez żywioł ukraiński, który rozpoczął pogrom Polaków. Powstał tu oddział samoobrony, który gwarantował względne warunki bezpieczeństwa. Opowieści uratowanych z rzezi i tu przybyłych były tak potworne, że proboszcz Piotr Zawora wyczerpany nerwowo uciekł najpierw do pobliskiego miasta Halicza, a potem dalej – do wsi Wysoka Łańcucka na Podkarpaciu, skąd pochodził. Banderowcy dokonali napadu na Meduchę w nocy z 13 na 14 lutego 1944 roku. Były ofiary w ludziach i spalona została część budynków. Część mieszkańców rozproszyła się po okolicy. Ks. Piotr Zawora poprosił proboszcza Wysokiej księdza Stanisława Sabata i mieszkańców wioski, aby przyjęli wszystkich Polaków z Meduchy, gdyż w przeciwnym razie wszyscy zostaną wymordowani. Ks. Sabat udzielił ogromnego wsparcia dla tej akcji mobilizując parafian do jej przeprowadzenia - do niesienia pomocy wszystkim, którzy się tu zjawią. Meducha była pod okupacją niemiecką i ze wszystkim należało się kryć. Starano się więc, by o tym nie wiedzieli ani Niemcy, którzy chcieli wywieść na roboty do Niemiec jak najwięcej Polaków, ani Ukraińcy, którzy chcieli po prostu wymordować wszystkich Polaków. Organizatorami tej potajemnej wyprawy kolejowej byli ksiądz Piotr Zawora, pan Władysław Skulski i pan Chojny, który pracował w swoich stronach na kolei. To on poczynił starania, aby taki pociąg załatwić. W pierwszych dniach kwietnia 1944 roku przyjechał do Łańcuta pociąg towarowy wypełniony ludźmi i zwierzętami hodowlanymi. Bardzo sprawnie całą akcją rozmieszczenia rodaków z Kresów wśród mieszkańców Wysokiej kierował ówczesny sołtys wsi Wysoka pan Wojciech Wojnar, który wyznaczył rolników posiadających konne furmanki, by jechali do stacji kolejowej po ludzi skrajnie wymęczonych swoją tragedią i podróżą, a oczekujących na to, gdzie ich los przeznaczy. Dzięki rodakom z Wysokiej polska ludność Meduchy została uratowana.

Wypędzenie Polaków z Małopolski Wschodniej, Wołynia i Bukowiny w latach 1944-1948

Sprawą wypędzenia Polaków z Ziem Wschodnich przedwojennej Rzeczypospolitej po II wojnie światowej zajął się Jan Czerniakiewicz w książce Repatriacja ludności polskiej z ZSRR 1944-1948 (Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1987). Wydana jeszcze w okresie komunistycznym ma pewne luki i niedomówienia. Najważniejsze tutaj są dane statystyczne.

Według obliczeń Czerniakiewicza w latach 1944-48 z ziem polskich przyłączonych przez Stalina do Sowieckiej Ukrainy zostało wypędzonych lub wyjechało do jałtańskiej Polski (czyli Polski bez Kresów z woli Stalina) 777 184 osoby, z tego 741 381 było Polakami, 31 064 polskimi Żydami i 4739 osób innej narodowości (głównie Ukraińców z małżeństw mieszanych).

Z Małopolski Wschodniej zostało wypędzonych lub wyjechało 560 205 osób, z tego 534 657 Polaków, 21 667 Żydów i 3881 osób innej narodowości. Pochodzili oni z następujących rejonów „repatriacyjnych”/wysiedleńczych: Brody – 10 664, Chodorów – 12 971, Czortków – 104 992, Drohobycz – 48 591, Kamionka Strumiłowa – 17 983, Lwów – 124 743, Rawa Ruska – 13 199, Sambor – 30 002, Stanisławów – 75 922, Stryj 18 997, Tarnopol – 83 023 i Złoczów – 18 937.

Z Wołynia wyjechało 216 979 osób, z tego 206 724 Polaków, 9397 Żydów i 858 osób innej narodowości. Pochodzili oni z następujących rejonów „repatriacyjnych”/wysiedleńczych: Dubno – 16 492, Kowel – 20 708, Krzemieniec – 22 011, Łuck – 59 426, Równe – 71 893 i Włodzimierz Wołyński – 26 448.

Z należącej przed wojną do Rumunii północnej Bukowiny (rejon Czerniowiec), którą Stalin także przyłączył do Ukrainy w 1945 roku i włączył do Sowieckiej Ukrainy, i gdzie mieszkało przed wojną 60 000 Polaków, wyjechało do Polski 10 490 osób, z tego 8 385 podało się za Polaków, 2041 za Żydów (nie byli to polscy Żydzi!) i 91 za osoby innej narodowości.

Ogółem z Sowieckiej Ukrainy wypędzono/wyjechało do jałtańskiej Polski w latach 1944-48 aż 787 674 osoby.

Sławni Szczepcio i Tońco, czyli jak z Polaków Ukraińcy robią Ukraińców

W 1933 roku Polskie Radio Lwów wraz z Kazimierzem Wajdą („Szczepkiem”) zaczęło nadawać słuchowisko radiowe „Wesoła Lwowska Fala”, w którym m.in. prezentowano skecze lwowskie Wiktora Budzyńskiego, a następnie Henryka Vogelfängera. W skeczach tych występowali w duecie aktorzy Henryk Vogelfänger (1904 Lwów – 1990 Warszawa) i Kazimierz Wajda (1905 Lwów – 1955 Warszawa). Oboje grali role lwowskich batiarów z dzielnicy Łyczaków, posługując się polską gwarą lwowską: Vogelfänger kreował „Tońka” („Tońcia”), a Wajda „Szczepka”, którzy rozpropagowali na całą Polskę postaci biedaków o gołębich sercach. Dzięki ich doprawdy wspaniałych komicznych występów, audycja w krótkim czasie z lokalnego programu stała się najpopularniejszą audycją radiową w przedwojennej Polsce i jedną z najpopularniejszych w całej historii Polskiego Radia (ponad 6 milionów stałych słuchaczy). Obaj aktorzy wystąpili w swoich rolach – Tońka i Szczepka też w trzech 90 minutowych polskich filmach – komediach lwowskich: „Będzie lepiej” 1936, „Włóczęgi” 1939 (w filmie główni bohaterowie wykonali piosenkę pt. „Lwów jest jeden na świecie”, popularnie nazywaną „Tylko we Lwowie”) i „Serce batiara” (niemal ukończony, lecz z powodu wybuchu II wojny światowej – bombardowań Warszawy negatyw filmu zaginął i ocalały jedynie tylko 4 ujęcia i ścieżka dźwiękowa). Wszystkie filmy reżyserował jeden z najlepszych reżyserów polskich Michał Waszyński, według scenariuszy Emanuela Szlechtera (także lwowiaka) i Ludwika Starskiego i z muzyką Henryka Warsa. We wszystkich filmach grali obok Vogelfängera i Wajdy bardzo dobrzy aktorzy polscy (co także wpływało na ich popularność), jak np. Stanisława Wysocka, Helena Grossówna, Antoni Fertner, Stanisław Sielański, Loda Niemirzanka, Aleksander Żybczyński, Wanda Jarszewska, Stanisław Woliński czy Zbigniew Rakowiecki. Piosenka „Lwów jest jeden na świecie”, popularnie nazywana „Tylko we Lwowie” do słów Emanuela Schlechtera i z muzyką Henryka Warsa jest popularna po dziś dzień: w okresie komunistycznym głównie wśród Polaków na emigracji, a od lat 80. XX wieku także na nowo w Polsce.

Było dwóch wybitnych autorów przedwojennych, którzy w stolicy tworzyli najpiękniejsze piosenki o Lwowie – to Schlechter i także lwowiak z krwi i kości Marian Hemar. Można powiedzieć, że obaj unieśmiertelnili polski Lwów.

Niestety, dzisiaj arcypolski Lwów jest poza granicami Polski – w rękach wrogich nam Ukraińców i wrogów polskiego Lwowa. Przekłamują oni historię Lwowa i niszczą polskie pamiątki w mieście, które świadczyły o jego polskości. Wszystko ukrainizują – ostatnio nawet Polaków i polskie piosenki, a także batiarów, którzy w stu procentach byli Polakami; batiarów ukraińskich we Lwowie w ogóle nie było!

Otóż w Kresów.pl (10.8.2018) dowiadujemy się, że Ukraińcy nakręcają film „Szlachetni włóczędzy” o dwóch rozśpiewanych lwowskich batiarach pod zmienionymi – ukraińskimi imionami. Są pokazani jako Ukraińcy! Jest to swoisty remake przedwojennego polskiego filmu lwowskiego „Włóczędzy”. „Szlachetni włóczędzy” mają pokazać młodym Ukraińcom, którzy nigdy nic nie słyszeli o polskim filmie „Włóczędzy” i o tym, że piosenka „Tylko we Lwowie” jest piosenką polską, że także przedwojenny Lwów był ukraińskim miastem – miał swój własny ukraiński folklor i piosenka „Tylko we Lwowie” to hymn ukraińskich lwowian.

A oto kilka wypowiedzi internautów Kresy.pl pod wiadomością o ukraińskich batiarach:

Gaetano @Gaetano: …Budowanie mitu zwanego Ukraina ciąg dalszy… Wielu przygłupów w Polsce oczarowanych majdaniarską bander-rewolucją z pewnością przybędzie na premierę tej hucpy.

jwu @jwu: Ciekawe kiedy nakręcą remaka filmu Wołyń? I przedstawią tam swoją banderowską prawdę?

Wolyn1943 @Wolyn1943: Cóż, nie mają swojego, więc wyciągają rękę po cudze! W normalnym świecie nazywa się to kradzieżą, a sprawcę – złodziejem! Ale tu chodzi o Ukrainę, trzeba mieć na uwadze wrażliwość „bratniego” narodu, który w dodatku zmaga się aktualnie z wrażą imperialistyczną Rosją, stojąc na straży spokojnego snu Europy, więc reakcji polskich czynników oficjalnych zapewne spodziewać się nie należy. Złodziej może się przecież obrazić i już nie będzie chciał nas bronił przed Putinem. A mówią, że kradzione nie tuczy…

jwu @jwu: @Wolyn1943 Czy nie będzie reakcji polskich czynników? To trudno zagwarantować, wiedząc jak hojną rękę posiada (ukrainofil) Pan Gliński (hi,hi)?

Accipiter @Accipiter: Będzie reakcja. Na premierze pojawi się Adrian Duda, który zachwyci się artyzmem tego badziewia… No i co najważniejsze sypie kasą na kolejne dzieło np. O Banderze. Proponuję tytuł: Moja walka

gutek @gutek: polskość we Lwowie jest skutecznie wymazywana, w najlepszych tradycjach propagandowych ZSRR. A najśmieszniejsze jest to, że 99,9% Polaków ma to gdzieś.

Accipiter @Accipiter: @gutek ja nie mam gdzieś i wyrażę to w najbliższych wyborach. Najważniejsze jest to by Polską zaczęli rządzić Polacy, a nie jak do tej pory marionetki i miłośnicy jak nie ruskich, Izraela, USA to rezunów…

Marian Kałuski
(Nr 190)

Wersja do druku

Marian Kałuski - 02.12.18 19:06
Ania", błaznem, a przy tym prowokatorem to ty jesteś, gdyż w powyższym moim tekście nic nie piszę o Sorosie, więc głupotą jest jego temat tu poruszać. Jeśli moja odpowiedź jest błazenadą, to dlaczego nie stać ciebie na zaprezentowanie lepszej? Za mało inteligentna jesteś na to?
Marian Kałuski, Australia

Ania - 01.12.18 19:51
Panie Kałuski ta odpowiedź to, prosta sprawa czyli błazenada.

Czytelnik Kworum - 01.12.18 13:29
Mamy groch z kapustą!
Pytanie dotyczyło Ukrainy i Sorosa!
A Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Zasługi udekorował George'a
Sorosa nie Tusk a Bronisław Komorowski. Na dodatek w tym samym dniu Komorowski poprzyczepiał różne ordery bandzie skupionej wokół Open Society - Otwarte Społeczeństwo.

Marian Kałuski - 01.12.18 10:12
Prosta sprawa. Dostał od Tuska POLSKIE odznaczenie, bo ten niemiecki Kaszub chciał się jemu przypodobać.

Marian Kałuski
Australia

Ania - 30.11.18 16:30
Ciekawe, jak zwykle czytam artykuły Pana Kałuskiego dokładnie, czasami mam inne zdanie.
Mam taką prośbę o wytłumaczenie nam za co władze Ukrainy nadały w 2015 r. swój Order za Zasługi Jerzemu Sorosowi ?
Ci co nami rządzą też nadali Sorosowi odznaczenie i jak pytałam posłów z PO za co oni właściwie nadali to odznaczenie to nie potrafią nic sensownego powiedzieć.

Wszystkich komentarzy: (5)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

28 Marca 1940 roku
Został aresztowany przez Gestapo polski olimpijczyk Janusz Kusociński. Niemcy rozstrzelali go w Palmirach w dn. 21.06.1940r.


28 Marca 1943 roku
Zmarł w Kaliforni Siergiej Rachmaninow, rosyjski kompozytor, pianista i dyrygent (ur. 1873)


Zobacz więcej