Piątek 19 Kwietnia 2024r. - 110 dz. roku,  Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 24.08.15 - 16:18     Czytano: [1394]

Dział: Opowiadania

Kiedy już wszystkich zabijemy…


Żyd, Polak, Ruski, kto by ich rozróżnił. Mamy rozkaz zabić wszystkich i nie ma o czym dyskutować. Pogadać można, czy łatwo jest zabić kilkaset bachorów w ciągu godziny. Odpowiadam, niełatwo. Pętaki jak szczury chowały się tak skutecznie, że ostatniego spaliliśmy w dziurze klozetowej. Nikt nie chciał go wyciągać takiego upapranego gównem.
Najprościej było z tą grupą na górze. Jak chłopcy wywalili drzwi, trochę nas to zaskoczyło. Spodziewaliśmy się polskich bandytów, może cywilów, a tu stoi na środku ze sto gówniarzy z podniesionymi do góry rękami. Popatrzyliśmy jeden na drugiego. Wtedy do środka wpadł nasz dowódca, oberführer Dirlewanger.
– Co tak stoicie, jak barany?! – krzyknął do nas. – Wiecie, co robić!
Wiedzieliśmy, a jakże. Mój kumpel Jürgen podszedł chwiejnym krokiem do pierwszej, może ośmioletniej smarkuli, pogładził ją po głowie, po czym zamachnął się i uderzył ją kolbą. Smarkula gładko przewróciła się, a my uśmiechnęliśmy się na ten widok. W godzinę uprzątnęliśmy całą salę i to bez jednego wystrzału. To dopiero wyczyn! Szkoda, że nie dają medali za bachory, bo nam by się należały po jednym dla każdego. Ostatniego gnoja złapaliśmy w tym kiblu. Franz chciał się odlać, ale tak śmierdziało spalenizną, że musiał szukać innego miejsca.
Kiedy schodziłem na dół, zobaczyłem coś ciekawego. Poniżej poziomu schodów chłopcy jeździli po czymś na butach. Spojrzałem pod nogi, a tu płynie po schodach czerwona posoka, ślisko jak cholera. Jürgen puścił się pędem i przejechał parę metrów. Koledzy z boków wybuchnęli śmiechem. To dopiero zabawa, lodowisko w sierpniu. Lodowisko z krwi bachorów.
To były czasy! Aż miło wspomnieć. Roboty było dużo, bo w pierwszych dniach sierpnia czterdziestego czwartego aż w uszach dzwoniło od strzelania do Polaczków. Nikt tego nie liczył, ale zlikwidowaliśmy na pewno z dziesięć tysięcy. Nasz dowódca, oberführer Dirlewanger to był morowy chłop. Bab też mieliśmy pod dostatkiem, codziennie nowe. Wódki nigdy nie brakowało. Żyć, nie umierać! Bali się nas nawet ci z Wehrmachtu.
Jedyne, co wspominam z żalem, to ciągły brak amunicji. Kiedyś wygnaliśmy z domów z dwustu cywilów. Po tym, jak nasi zabawili się z co młodszymi kobietami, ustawiliśmy wszystkich do rozstrzału. Zaczynamy grzać z KM-ów, a tu nagle skończyła się amunicja. Szef nie zabezpieczył. Musieliśmy wszystkim poderżnąć gardła, a to strasznie długo trwało. Dirlewanger na drugi dzień, a wypadał czwartek, czyli dzień wieszania, powiesił szefa wraz z kilkoma Polakami. Dwa dni piliśmy na umór w jakimś szpitalu. Potem dostaliśmy nowego szefa i znów do roboty. Ktoś musi zrobić porządek z bandytami w Warschau(1). Dowódca powiedział jasno. Trzeba zabić wszystkich.
***
Pielęgnowali go już trzeci dzień. Młody, może siedemnastoletni chłopiec o złotych włosach i oczach koloru łąki. Wpadł przez wybite okno do ich piwnicy, zmieciony z ulicy potężnych wybuchem. W tej części Woli, na wschód od pałacyku Michlera walki w początkach sierpnia były szczególnie zacięte. Gdy znalazł się takim trafem wewnątrz, mężczyźni szybko zatkali fragmentami desek okno umieszczone wysoko pod sufitem piwnicy. Potem kobiety otrzepały chłopca z kurzu i opatrzyły paskudną ranę brzucha. Na wszelki wypadek zdjęto mu z ramion biało-czerwone opaski, a karabin ukryto głębiej w pomieszczeniach piwnicznych.
Zielonooki chłopiec pozostawał półprzytomny przez dwa dni, na przemian majaczył i tracił świadomość. Piątego sierpnia wczesnym rankiem zaczął gorączkować, a brzuch z braku dezynfekcji napęczniał mu ropą. Była może godzina piąta rano, nikt już nie spał. Kobiety próbowały zbić rannemu gorączkę zimnymi okładami z resztek wody, jakie pozostały im do dyspozycji.
Mężczyźni przez niewielką dziurę w deskach zasłaniających wybite okno obserwowali wschodnią część ulicy Wolskiej, skąd spodziewali się dostrzec nadchodzące oddziały Niemców. I nadeszli, choć dziwny był to widok. Faszyści biegli całą ulicą, w rozpiętych mundurach, niektórzy zataczali się, jakby byli pijani. Nie mieli osłony wozów bojowych, nie kryli się wcale.
Mężczyźni poinformowali wszystkich mieszkańców piwnicy o swoim odkryciu. Kobiety mocniej przycisnęły dzieci do piersi. Halinka, siedemnastolatka, której długi warkocz przewieszony był zawsze przez jej drobne ramiona, zaczęła płakać i wzięła głowę złotowłosego chłopca na swoje kolana. Nie bała się śmierci. Cała rodzina Halinki zginęła tydzień wcześniej od bomby, która uderzyła w ich mieszkanie, ona ocalała cudem. Płakała teraz nad losem ludzi w tej piwnicy, którzy przygarnęli ją po tym, jak sowieckie bomby, zamiast niemieckich umocnień, zniszczyły jej dom i zabiły rodzinę.
– Mają miotacze, palą piwnice – oznajmił jeden z mężczyzn, gdy oderwał głowę od szczeliny w prowizorycznej zasłonie okna. Jakby na dowód, straszny krzyk przebił się z oddali i uderzył w nich śmiertelnym dramatem. Mężczyzna spojrzał tam i z przerażeniem w oczach odsunął głowę.
– Idą tu – dodał cicho i cofnął się kilka kroków, jakby w oczekiwaniu na nieuchronne.
– Nie bój się – Halinka pogłaskała młodego powstańca po głowie – nie bój się.
Jej łzy kapały mu teraz na twarz, tak że nagle ocknął się i otworzył zielone oczy.
Piwnica spowita została dziwnym światłem. Mężczyźni na chwilę oderwali wzrok od okna, dzieci natychmiast przestały płakać.
– Mówcie „Pod Twoją obronę” – wszyscy po raz pierwszy usłyszeli wyraźny głos rannego chłopca. Kojący głos o aksamitnym brzmieniu. Halinka z niedowierzaniem spojrzała na niego, dostrzegając przytomne spojrzenie jego intensywnie zielonych oczu.
– Pod Twoją obronę uciekamy się Święta Boża Rodzicielko… – zaczęła jakby machinalnie, a za nią pomruk modlitwy wypełnił piwnicę i starł się z dochodzącym z poziomu ulicy złowieszczym uderzaniem o bruk okutych żelazem butów.
– Naszymi prośbami… – znów krzyki ludzi, ktoś wołał „Litości!”, zanim wystrzał nie przerwał tego wołania. Stukanie butów ustało. Faszyści stali nad nimi, mając przed sobą zatkane deskami okno. Musieli słyszeć wyraźnie odgłosy z wnętrza piwnicy, bo modlitwa nie zamilkła.
– Ale od wszelakich złych przygód – huk wpadających do piwnicy desek wzbudził jęk rozpaczy wśród zgromadzonych w kącie piwnicy kobiet. Modlitwa przygasła głuchym przerażeniem, gdy dwie zarośnięte mordy esesmanów zajrzały do środka. Bestie ucieszyły się. Oto znalezisko, piwnica pełna Polaków, ależ radość! Bez słowa wyciągnęli granaty.
– O Pani nasza! – zawołała Halinka, zaciskając oczy, gdy huraganowa kanonada podniosła kłęby kurzu od strony ulicy. Strzelano z wszystkich stron, wybuchy wstrząsnęły kamienicą. Wieniec ognia zajrzał przez okienko i zapadł się w sobie, osmalając resztki drewnianych framug. Jak nagle się zaczęło, tak wszystko zamarło, pozostawiając mieszkańców piwnicy z szeroko otwartymi ze zdumienia ustami.
– Meldować o stratach! – doleciała komenda gdzieś od strony ulicy.
– Wszyscy cali, panie poruczniku! – odpowiedział ktoś przejętym głosem.
– Broń zabrać, zwijamy się, szybko! – znów mocny głos, jakby dowódcy, potem zobaczyli mężczyznę około trzydziestki w hełmie z biało-czerwoną opaską.
Z tyłu pojedyncze strzały przerywały rozpaczliwe jęki rannych faszystów.
– Macie szczęście – rzucił im, ogarniając spojrzeniem piwnicę. Dojrzał złotowłosego chłopca i zatrzymał na nim wzrok.
– Pochowajcie go – usłyszeli jeszcze oddalający się nakaz, gdy dowódca powstańców wyprostował się.
Wszyscy zgromadzeni w piwnicy bez słowa spojrzeli tam, gdzie Halinka trzymała na kolanach głowę złotowłosego chłopca. Jego oczy straciły swój blask, złożone do modlitwy ręce trzymał na piersi, a w tych rękach tkwiły strzępy różańca.
Halinka płakała. Tak bardzo płakała ta dziewczyna, jakby chciała wypłakać całą żałość po krwawiącej powstaniem Warszawie, po zamordowanych przez faszystów chłopcach, którzy dopiero co mieli zacząć swoje życie.
Ludzie podeszli do nich.
– Czujecie? – zapytał jeden z mężczyzn. Głowy ludzi unosiły się, a nozdrza zaczęły wyłapywać coś dziwnego w powietrzu.
– To jaśmin – oznajmiła z niedowierzaniem jedna z kobiet i pochyliła się nad martwym chłopcem – on pachnie jaśminem.
– Mamo, kwiatuszki! – zawołała maleńka dziewczynka i obtarła rączką zapłakaną twarz.
W samym centrum zranionej śmiertelnie stolicy, wśród trupów i gnijących ran, w piwnicy wypełnionej anonimowymi, przerażonymi ludźmi, umarł... No właśnie, kto umarł?
Co tu się właściwie stało?
Ludzie w nabożnym skupieniu zbierali swoje rzeczy. Pomimo dramatycznych chwil, uśmiechali się, czując ciągle ten mocny, jaśminowy zapach. Trzeba im poszukać innego miejsca. Do trupów faszystów zlecą się ich czarne sępy. Lepiej, żeby wtedy byli już daleko stąd.

1. - Warszawa


W lipcu 1940 roku oberführer Dirlewanger utworzył specjalny oddział karny w ramach SS-Totenkopf. Zgromadzeni w oddziale zwyrodnialcy i szumowiny z wyrokami za zabójstwa i gwałty na dzieciach wzięli udział w mordowaniu cywilnych mieszkańców Warszawy od pierwszych dni Powstania. Przypisuje im się ok. 60 tysięcy morderstw, większość z nieludzkim okrucieństwem. Nie było w historii wojen bestii bardziej krwiożerczych, jak żołdacy Dirlewangera.
W czerwcu 1945 roku Dirlewanger po aresztowaniu we francuskiej strefie okupacyjnej został zidentyfikowany w Altshausen w Badenii-Wirtembergii i zabity przez pilnujących go polskich strażników.



Andrzej Chodacki
Strona autorska


Autor opowiadania: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powołania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozę i poezję, a także fotografuje. Laureat kilkudziesięciu konkursów literackich. Jego opowiadania były drukowane między innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, Miesięczniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na całym świecie. W 2012 roku wydał debiutancką książkę z poezją i fotografią pt.„ Pejzaże tęsknoty”. W 2013 roku wydał cykl opowiadań pt. „ Opowieści ze świata”. W 2014 roku wydał kolejny cykl opowiadań pt „ Wyczekując dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor Seliański” została przetłumaczona na język ukraiński. Od 2015 roku członek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.

Wersja do druku

Lubomir - 28.08.15 9:22
Dzisiaj Niemcy nie odsłaniają twarzy. Działają w maskach i za parawanami. Idą jednak na czele głównych orędowników aborcji, eutanazji i innych pseudomedycznych wynalazków, demolujących i eksterminujących rodziny i narody. Marzeniem Niemców jest niewielka liczba Polaków. Liczba przewidziana w kalkulacjach masonerii, wynosząca około 15-tu milionów.

Andrzej Chodacki - 25.08.15 21:14
Bardzo dziękuję za tyle dobrych słów. "Jedynie prawda jest ciekawa", jak mawiał Mackiewicz. Ja o tej prawdzie chcę przypominać. Dziś wybaczyć, to jedno, a pamiętać, to drugie. Moim zdaniem pamiętać to, co zrobili z nami Niemcy, powinniśmy wszyscy. Nie faszyści, nie naziści, jak mydli się na oczy nowomową odwracającą uwagę od narodu zza Odry, ale NIEMCY! To zrobili Niemcy i wtedy sprawiało im to wiele szatańskiej przyjemności. Tak też napisałem.

Pozdrawiam wszystkich odwiedzających.

Panasiuk - 25.08.15 17:59
Jak widać, można doskonale połączyć pasję z zawodem. Znajomość historii nikomu nie zaszkodzi, ale dzisiaj dba się o to, by historię wymazać z podręczników szkolnych. Władza zadbała, by wymazać jeszcze więcej, bo najskuteczniej się rządzi ludźmi, którzy nie posiadają dostatecznej wiedzy. To już można zauważyć choć coraz więcej jest ludzi wykształconych. To oczywiście nie dotyczy każdego młodego Polaka. Są jeszcze patrioci, którym nie da się wcisnąć kitu głoszonego w TV. Panie doktorze pisze Pan doskonale. Nie każdy wie, że byli tacy oprawcy, ale faktów nie da się wymazać z kart historii. Sporo naszej młodzieży pracuje w Niemczech i zachwala ten kraj, ale czy znają choć odrobinę jego przeszłości? pozdrawiam

Olenka - 25.08.15 12:07
Drogi Dobry Panie Doktorze!
I znowu rzecz o pieknych mlodych ludziach z tamtych strasznych czasow. O POLAKACH broniacych swojej Ojczyzny przed najezdzca, zwyrodnialcami i szumowinami!
Dziekuje Panu za to, ze znajduje Pan czas aby pisac na tym Kworum, ze potrafi Pan napisac w pieknym literackim stylu, rzecz madra i na czasie - a to laczy Pana ze swoimi Czytelnikami do ktorych i ja naleze.
Pozdrawiam Pana i Rodzine.
Olenka

Wszystkich komentarzy: (4)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

19 Kwietnia 1899 roku
Zmarł Stanisław Kierbedź, konstruktor mostów (ur. 1810)


19 Kwietnia 1943 roku
Wybuch powstania żydowskiego w getcie założonym przez Niemców w okupowanej Warszawie


Zobacz więcej