Sobota 20 Kwietnia 2024r. - 111 dz. roku,  Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 10.08.15 - 9:37     Czytano: [1085]

Dział: Opowiadania

Ludzko-ziemskie puzzle


Ludzko-ziemskie puzzle
poukładanie pod moimi skrzydłami.
Wszystko podzielone, nazwane.
Bogu nie zostawili nic.

W tak wielu królestwach
na tronach przeklęci,
straż pełnią nad ludzką pychą.




BESTIA kryje się w ludzkiej skórze. Przemawia z rządowych mównic wyłożonych czerwonym suknem. Podrywa tłumy do pieśni i wspólnego czynu w imię nacjonalizmu wszystkich czasów i większości narodów.
Ciągle czujna i nienasycona.
Idą za nią całe pokolenia oszukane przekonaniem o swojej wyjątkowości. W imię tego przekonania nie cofną się przed niczym. Nawet przed tym, o czym brzydzą się pisać ich poeci. I będą to robić konsekwentnie. Niszczyć i mordować, dla królowej, króla, prezydenta lub sekretarza. A potem morderców będą dekorować medalami, nazywać bohaterami i stawiać im pomniki. Spodobają się przez to BESTII, a ta obdarzy ich swoim przekleństwem.
I nawet jeśli zmieni się oblicze ziemi, rewolucje wywrócą do góry nogami świat i wszyscy wykrzykiwać będą, że oto nastał nowy porządek, przekleństwo BESTII będzie trwać wiernie. Daleki potomek ludobójcy stanie ochoczo do służby w legionach straceńców, by spełnić jej krwiożercze pragnienia. I będzie to robił konsekwentnie. Niszczył i mordował dla nowej królowej, nowego króla, prezydenta lub sekretarza. Nakarmi BESTIĘ przerażeniem niewinnych ofiar, a ta przytuli go do swego zimno-szklistego serca.
***
Poruszał się jasnym, szerokim korytarzem. Bogate zdobienia sufitów, okien i ścian przyćmiewały swoim blaskiem wszystko, co do tej pory widział. Ogromne okna wpuszczały do środka jasne smugi, kładące się pod jego stopami na kształt szarf utkanych z lekkości.
Jak się tu znalazł? Co to za miejsce?
Znał dobrze rezydencje wszystkich europejskich władców. Nawet korona angielska nie dysponowała nigdy takim przepychem.
Gdzie się podziała służba? – zastanawiał się i ta myśl zaczynała powoli budzić w nim irytację. Zmrużył oczy i dostrzegł w oddali zarys drzwi kończących długi hol. W miarę zbliżania się kontury drzwi stawały się coraz wyraźniejsze, odsłaniając przed nim potęgę swoich skrzydeł, łączących się ostro na wysokości około pięciu metrów. Obok drzwi stało dwóch lokajów.
No, nareszcie służba! – odczuł chwilową ulgę, ale już po chwili zauważył, że obaj lokaje są czarnoskórzy.
Dlaczego hołotę wpuszcza się na salony?! – tym razem mocno zdegustowany zaczął już obmyślać kary, jakie wymierzy za pozostawienie go samego w obcym miejscu. Lecz gdy stanął przed potężnymi wrotami, wszelkie kwestie zeszły na plan dalszy. Oto stał przed najpiękniejszym dziełem rzemieślników, jakie kiedykolwiek oglądał w swoim królewskim życiu.
Metalowe zdobienia wykonane ze złotego drutu układały się w tak kunsztowne figury i obrazy, że aż otworzył szeroko usta, próbując ogarnąć biblijne sceny stworzone na całej powierzchni drzwi przez geniuszy rękodzieła. Wszystko jak żywe, cudownie dynamiczne i czytelne jak w żadnej katedrze europejskich stolic.
Koniecznie trzeba zatrudnić tego mistrza w moim pałacu w Laeken – rozmyślał zafascynowany, gdy drzwi łagodnie zaczęły się otwierać. Dziwne, bo zupełnie bezszelestnie rozchodziły się na boki, mimo że taki ciężar wymagał zapewne dość hałaśliwego mechanizmu. Z jeszcze większym podziwem dla twórców wrót śledził przesuwające się zdobienia. Drzwi bezgłośnie znieruchomiały, roztaczając przed nim obraz obszernej, świetlistej sali. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak sala wykładowa uniwersytetu w Brukseli w słoneczne popołudnie. Nawet dostrzegł na środku małą ambonkę, jakby miejsce dla wykładowcy. Dookoła promieniście rozchodziły się okrągłe rzędy ławek, wznosząc się coraz wyżej i wyżej, aż znikały gdzieś wśród mglistego blasku. Ruszył powoli i stanął przy mównicy.
– Zapewne chcą, by król przemawiał – mówił do siebie i o sobie, jak często ostatnio. Odczekał dłuższą chwilę, lecz nikt się nie pojawił.
Co za maniery, żeby król czekał na słuchaczy?!– zdenerwował się, próbując stukać palcami w drewniane obramowanie mównicy. Wtedy dopiero dostrzegł, że jego dłonie są jakby przezroczyste. Szybko dotknął twarzy, lecz nie poczuł na niej swoich palców.
A więc to sen – odkrył nagle z ulgą i już chciał uśmiechnąć się w myśli, gdy usłyszał głosy dochodzące gdzieś z góry, jakby z wysokich rzędów górujących nad mównicą. Po chwili dostrzegł kilka postaci zbliżających się do niego wąskim przepustem pozostawionym między ławkami. Postacie zaczęły schodzić w dół i wtedy ze zgrozą dotarło do niego, że wszystkie są czarnoskóre. Murzyni poprzebierani w sędziowskie szaty, peruki i złote łańcuchy zajmowali kolejno miejsca za obszernym sędziowskim stołem, moszcząc swoje parszywe, brudne zady w fotelach przeznaczonych dla państwowych urzędników wysokiej rangi.
To nie sen, to koszmar! – Zagotowało się w nim i już miał wybuchnąć gniewem, gdy usłyszał ponad sobą głos jednego z czarnoskórych.
– Otwieram rozprawę przeciwko Leopoldowi Drugiemu, tytularnemu królowi belgijskiemu – słowa wybrzmiały w nienagannej francuszczyźnie, co zbiło z tropu króla nie mniej, niż ich treść. Po chwili odzyskał jednak równowagę i chciał krzyknąć, ale uświadomił sobie z niepokojem, że nie może wydobyć z siebie ani słowa. Pomimo starań głos nie wydobywał się z jego poruszających się ust. Spróbował więc odwrócić się i wyjść, ale nogi zupełnie odmówiły mu posłuszeństwa.
– Oskarżony nie otrzymał prawa głosu – odezwał się łagodnie jeden z sędziów pomocniczych, uśmiechając się przy tym rzędem białych, świecących zębów.
– Oskarżony otrzymał prawo do obrony – dodał drugi siedzący skrajnie z lewej czarnoskóry mężczyzna, poprawiając komicznie wyglądającą perukę.
Zaraz po tych słowach w rozświetlonym blaskiem miejscu, skąd nadeszli sędziowie, zaczęła majaczyć jeszcze jedna postać. Przysadzista figura wychodziła z poświaty, próbując niezdarnie przedrzeć się pomiędzy wąsko zabudowanymi ławkami. Już po chwili król rozpoznał w nim sprzedajnego prawnika z San Francisco, Henry’ego J. Kowalsky’ego, który reprezentując Leopolda w sprawie dotyczącej kolonii w Kongo, zamiast bronić interesów swego mocodawcy, skompromitował koronę belgijską przed całym światem. Król z niechęcią przyglądał się, jak otyły, sześćdziesięcioletni adwokat toczy się, sapiąc w kierunku składu sędziowskiego, i zajmuje miejsce, przy wtórze trzeszczących pod nim desek, na samym końcu długiego stołu. Leopold powinien się ucieszyć, bądź co bądź to jednak jedyny biały w tym składzie. Ale czemu to musi być właśnie ten zaprzedany zdrajca?! Czerwony z trudu Kowalsky ocierał chusteczką spocone czoło, a czarnoskórzy sędziowie szeptali coś między sobą.
– Królu belgijski Leopoldzie Drugi – odezwał się znów siedzący pośrodku Murzyn – jesteś oskarżony o spowodowanie śmierci dwunastu milionów sześciuset pięćdziesięciu ośmiu tysięcy trzystu czterdziestu pięciu ludzi, a liczba ta cały czas rośnie.
Zdziwienie wywołane przez słowa francuskojęzycznego Murzyna powoli zaczynało w umyśle Leopolda przeobrażać się w oburzenie. Znów otworzył usta, by zaprotestować, nazwać po imieniu czarne bydło, które tu pozwala sobie obrażać królewski urząd, ale tylko bezskutecznie poruszał drżącą brodą. Burza słów kotłowała się ciągle w trzeźwo myślącym umyśle, ale nie wydostawała się z odrętwiałych ust. Sędziowie znów coś szeptali do siebie.
– W chwili obecnej zmarło kolejnych trzydzieści sześć twoich ofiar – zakomunikował jeden z nich.
Leopold spojrzał energicznie na swojego obrońcę, który jeszcze większą chustką wycierał nalaną, czerwoną twarz.
– Czy obrońca chciałby powołać świadków? – padło pytanie ze stołu sędziowskiego. Czarne głowy groteskowo ozdobione blond puklami zwróciły się w prawo, w stronę siedzącego samotnie Kowalsky’ego, lecz ten właśnie zaczynał beztrosko chrapać. Król przypomniał sobie, że Kowalsky cierpi na narkolepsję i zasypia nagle w najdziwniejszych sytuacjach. Chciał krzyknąć, obudzić go, ale wymachiwał tylko rękami, miotając się za barierką mównicy. Otyły adwokat spał w najlepsze, podczas gdy tu rzucane są parszywe oszczerstwa Bogu ducha winnemu monarsze.
– A to, czy Bogu, to się dopiero okaże, Leopoldzie – rzekł tym samym, cholernie łagodnym tonem sędzia główny, jakby czytał w myślach króla. – W związku z brakiem argumentów obrony proszę oskarżycieli o zabranie głosu.
– Zatwardziałe serce grzesznika pozostaje niewzruszone na jawne dowody winy – odezwał się czarnoskóry sędzia z prawej.
Leopold poczuł, że robi mu się słabo. I jeszcze do tego jakiś Czarnuch mówi do niego po imieniu.
Skandal! – krzyczał w myśli, potrząsając długą siwą brodą. – Jakim prawem plebejska hołota śmie wydawać wyroki na królewską osobę?!
Jeden z sędziów, który wcześniej odmawiał królowi prawa do głosu, wstał i spojrzał w dół na Leopolda. Tym razem się nie uśmiechał. Po chwili milczenia, w czasie której nawet król zaniechał gniewnego tonu, jakoś dziwnie przytłoczony górującą nad nim postacią, sędzia zaczął przemawiać:
– Nazywam się Malume Niama, wódz ludu Sanga zamieszkującego na południe od obszarów, które zostały napadnięte przez dzikich białych ludzi.
Leopold nie zdążył nawet otworzyć szeroko oczu na absurdalnie brzmiące słowa, gdy mocny głos wodza znów uderzył z góry, przejmując dominację nad ciszą sądowej sali.
– Hordy białych dzikusów wdarły się do naszego kraju z północy, porywając i gwałcąc nasze kobiety, zabijając małe dzieci, niewoląc mężczyzn, by służyli diabelskiej machinie sterowanej przez ciebie, biedny Leopoldzie – ostatnie słowa wybrzmiały z żalem, jakby z litością nad człowiekiem, który stał na środku sali.
– Podjęliśmy walkę, by chronić naszych ludzi, ale przewaga demonów była miażdżąca. Wraz z wojownikami i tymi, którzy przetrwali masakrę, ukryliśmy się w miejscu, gdzie od wieków nasz lud szukał schronienia, gdy niebezpieczeństwo zagrażało bytowi narodu: w jaskini Tshamakele. Tam trwaliśmy przez miesiąc, aż przyszły nam z pomocą Anioły Boga.
Leopold zaczął coś kojarzyć. Był taki bunt w Katandze, gdzie buntowników zapędzono do jakiejś jaskini. Jego żołnierze przez trzy miesiące blokowali wejście do jaskini, aż całe czarne plugastwo w środku zdechło z głodu.
Wódz usiadł, a wstał kolejny sędzia, tym razem z prawej strony stołu.
– Nazywam się Tswambe. W roku 1890 od narodzenia Zbawiciela w lesie obok naszej wioski założył swe leże „diabeł równika” Leon Fievez, przysłany przez ciebie, Leopoldzie, by nas mordować. Na jego rozkaz i za twoim przyzwoleniem ucinano ręce wszystkim złapanym mężczyznom. Dla szatańskiej zabawy zmuszano okaleczonych chłopców do gwałcenia swoich matek i sióstr. Kiedy nasza wioska spóźniła się z dostarczeniem diabłu ryb i manioku, ten rozkazał zabić stu naszych ludzi, a głowy wbić na pale wokół swego obozu. Daję świadectwo o tym, bo sam byłem ofiarą tej rzezi.
Chłód ogarnął serce Leopolda. Ci ludzie patrzący na niego z góry to zjawy, upiory w sędziowskich togach. Co za koszmar niemający końca!
– To nie sen, Leopoldzie, biedny człowieku, zaprzedany władzy szatana – znów powstał jeden z sędziów, kierując palec w stronę króla:
– Opowiedz nam, co robiłeś z dziećmi?
Drżenie królewskiej brody wzmogło się jeszcze bardziej. Teraz bał się nawet myśleć, choć mimo woli wracał wspomnieniami do tych słodkich chwil, gdy jego służący przyprowadzali mu dziesięcioletnie dziewczynki, zawsze obiecując, że są dziewicami. Słono ich za to wynagradzał, gdy bez zagrożenia skandalem osobiście mógł to sprawdzić. A jego szesnastoletnia Caroline? Naród belgijski nigdy nie darował mu związku z tą boginią miłości.
A przecież to była jedyna osoba, którą kochał na świecie! Słyszycie?!
Teraz już nie zważał, czy jeszcze myśli, czy już krzyczy myślami.
– Leopoldzie, człowieku opętany, zabiłeś w obozach śmierci dziesiątki tysięcy dzieci. Ci chłopcy, którzy przeżyli głód i choroby, zostali wcieleni do twojej zgrai morderców, by siać terror i zniszczenie. Czyny twoje zostały oświetlone pełnym światłem i nie ma dla ciebie miejsca wśród świętych naszego Pana. Czy wyznasz skruchę, by cierpieniem odpokutować swoje ohydne zbrodnie?
Ja miałbym pokutować, i to jeszcze z wyroku Czarnuchów? – szczere oburzenie znów wstrząsnęło królem.
– A więc wybrałeś, Leopoldzie – powiedział sędzia siedzący w środku i jak na komendę cała ława sędziowska wstała. Obudził się też Kowalsky, rozglądając się dookoła zdezorientowanym wzrokiem. Czarnoskórzy sędziowie ruszyli w kierunku, z którego nadeszli. Jasne światło spowijające salę zaczęło blednąć i przygasać. Za sędziami wychodził także obrońca Leopolda, rzucając królowi niepewne spojrzenia.
Nastała cisza. Blask z góry nad ławkami zgasł wraz ze zniknięciem ostatniego z sędziów. Leopold chciał zawrócić, opuścić to miejsce, gdzie tak niegodnie z nim postąpiono, ale nadal nie mógł oderwać nóg od podłogi.
Wreszcie, szarpiąc się z barierką, dostrzegł jakiś ruch pomiędzy szeregami ławek. Postać w powłóczystej szacie zbliżała się drogą, którą odeszli mężczyźni. Król zesztywniał, wpatrując się w tamtą stronę, ale już po chwili odetchnął z ulgą. Oto zbliżała się do niego jego kuzynka, królowa angielska Wiktoria. Nie zawracając sobie głowy faktem, że przecież umarła osiem lat temu, wyciągnął do niej ramiona i uśmiechnął się szeroko. Wreszcie ktoś godny jego stanu. Z tej odległości nie mógł jednak dostrzec, jak wielkie cierpienie wykrzywia jej gnijące, królewskie oblicze.
***
Świadomość świata wybuchła przed nim jak armatni wystrzał tuż przy głowie. Kiedy otrząsnął się z pierwszego szoku, uświadomił sobie, że biegnie. Ale dokąd? Powoli przypominał sobie wydarzenia ostatnich godzin. Jacyś ludzie uprowadzili jego rodzinę. Jego cudowną Caroline i ich małego synka Filipa. Jedyne istoty, jakie kochał naprawdę na świecie, wpadły w ręce dzikusów i on był teraz jedynym, który może ich uratować. Przedzierał się przez dżunglę w sposób niezwykle sprawny, przeskakując pnie drzew i bezbłędnie omijając zwisające pnącza kauczukowe. Wiedział, że prowadzą ich do faktorii „diabła równika”. Wiedział także aż nazbyt dobrze, co tam się robi z kobietami i dziećmi. Wszystkie dzieci są tam od razu zabijane kolbami karabinów lub bagnetami. Kobiety, zanim zginą, są wielokrotnie gwałcone. Tylko zdrowi mężczyźni w tym przeklętym miejscu mają szansę na krótkotrwałe przeżycie, bo są potrzebni do katorżniczej pracy.
Dżungla powoli przerzedzała się i w oddali zauważył jaśniejącą polanę. W miarę jak pędem zbliżał się do otwartej przestrzeni, wyczuwał delikatny swąd spalenizny. Ktoś niedawno palił tam ognisko. Pewnie w drodze do faktorii założyli obóz. Wypadł z dżungli i zobaczył ich od razu. Stos nieruchomych, powykręcanych ciał, niektóre zwęglone. Źrenice rozszerzyły mu się, a w głowie dudniło pulsowanie krwi, niby uderzenia młotem w skronie. Podbiegł do leżących w trawie ludzi i wyciągnął ręce, przesuwając wzrokiem po makabrycznym znalezisku.
Filipa rozpoznał najpierw, chłopiec od urodzenia nie miał prawej dłoni. Leżał ze strzaskaną czaszką, trzymając lewą ręką dłoń kobiety, w której Leopold od razu poznał Caroline. Wydał z siebie nieludzkie wycie, po czym upadł na kolana.
Bał się ich dotknąć, jakby bezrozumnie przypuszczał, że zaraz się obudzą, wstaną na nogi i będzie ich mógł odprowadzić do domu. Lecz kobieta z rozprutym brzuchem nie mogła już powstać. Rząd nagich kobiecych ciał leżących bez życia z rozrzuconymi szeroko nogami w jasny sposób określał, czego doświadczyły, zanim zostały zamordowane. Szaleństwo zawłaszczało umysł Leopolda.
Trzeba wezwać służbę! Najlepszych medyków! Trzeba ich ratować!!! – Szamotał się, klęcząc, a świat dookoła wydawał mu się przesłonięty krwawą mgłą. Ostatnim przebłyskiem świadomości dostrzegł po drugiej stronie polany wyrąbaną w ścianie gęstej roślinności drogę. Skoczył na nogi i puścił się biegiem w tamtym kierunku, wyjąc i wymachując rękami. Potem zobaczył błysk i coś ukłuło go w pierś, przewracając na plecy.
Gdy wstał, cały świat zwolnił, a on, jakby zanurzony w wodzie, zdziwiony podnosił dopiero wzrok, gdy stanęło przed nim dwóch czarnoskórych mężczyzn. Ich wesoła rozmowa docierała do niego niewyraźnie. Przeszli obok, a kiedy się odwrócił, zobaczył, że przyklękli przy jakimś zakrwawionym człowieku. Jeden z mężczyzn zamachnął się i uderzył dwa razy maczetą. Potem podniósł za włosy ociekającą krwią głowę i pokazał drugiemu. Dziwne, ale Leopold nie przeraził się tym mocno, że to przecież jego twarz, wprawdzie wykręcona cierpieniem, ale jednak jego oblicze zdobiło tę wzniesioną wysoko głowę.
– Popatrz, jaką ma głupią minę – powiedział jeden z mężczyzn. Obaj roześmiali się i powędrowali z tą głową w stronę drogi wyrąbanej w dżungli.
– Będzie dobra na płot pułkownika, on lubi takie głowy, dostaniemy dużo miedzianego drutu – dorzucił drugi, równie ubawiony sytuacją. Leopold dopiero teraz zaczynał pojmować, co właściwie się stało. Przerywany drżeniem szloch wstrząsnął jego świetlistą postacią. Świat wokół stawał się krwistoczerwony i lodowaty. Ruch, głosy, wrażenia, wszystko zwalniało, zatrzymywało się stopniowo, wykrzepiając, jak krew w ofiarnym naczyniu.
Lecz już po chwili świadomość świata znów wybuchła przed nim, jak armatni wystrzał tuż przy głowie. Kiedy otrząsnął się z pierwszego szoku, uświadomił sobie, że biegnie. Ale dokąd?


Wszystkie opisane wydarzenia dotyczące haniebnego życia króla belgijskiego Leopolda II, także pedofilia, są udokumentowane historycznie. Przypisuje mu się ponad dziesięć milionów ofiar, ale liczba ta jest mocno zaokrąglona. Stawia go jednak bezsprzecznie wśród największych ludobójców wszechczasów.


Andrzej Chodacki
Strona autorska


Autor opowiadania i fragmentu poematu: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powołania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozę i poezję, a także fotografuje. Laureat kilkudziesięciu konkursów literackich. Jego opowiadania były drukowane między innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, Miesięczniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na całym świecie. W 2012 roku wydał debiutancką książkę z poezją i fotografią pt.„ Pejzaże tęsknoty”. W 2013 roku wydał cykl opowiadań pt. „ Opowieści ze świata”. W 2014 roku wydał kolejny cykl opowiadań pt „ Wyczekując dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor Seliański” została przetłumaczona na język ukraiński. Od 2015 roku członek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.

Wersja do druku

Andrzej Chodacki - 13.08.15 20:57
Moim celem było przedstawienie bandyty ludobójcy i pedofila, któremu za życia za zorganizowanie masowych mordów na 10 milionach ludzi nie spadł włos z głowy. Wierzę w sprawiedliwość Boga. Dlatego to napisałem. Ta sama sprawiedliwość dotknie też innych, wszystkich winnych krzywdy ludzkiej.
Pozdrowienia. Dziękuję za odwiedziny.

Agamemnon - 11.08.15 23:23
Jeśli na świecie jest jakaś radość, to ma ją człowiek o czystym sercu.

Tomasz a Kempis

Robert - 11.08.15 7:59
Szanowny Panie Andrzeju Chodacki, daje Pan świadectwo i dowód, że multi-kulti, różnorodność kulturowa, kultowa czy religijna. W swojej naturalnej różnicy, może być przyczynkiem do skrajnych antagonizmów. Mówiąc o konfliktach czy nawet wojnach, na lub "w tle" tylko różnic religijnych, jako dodatek racji w użyciu siłowym silniejszego, do osiągnięcia celów materialnych. Tak było kiedyś, ale i dzisiaj jest podobnie - góruje nieśmiertelny materializm. Przykładów jest wiele, podam jeden, gdzie kolonializm był doprowadzony do perfekcji - Polacy pracujący w Wielkiej Brytanii (pomijam propagandę pracy na "zmywaku", która w swojej uczciwości hańby nie przynosi, do WB technologia maszyn do zmywania naczyń nie dotarła?. Głównie są to fachowcy z wykształceniem zawodowym, wykonujący swoją profesje, w zupełnie dobrym stylu) - problem polega na tym, że zgadzają się być tam niewolnikami, nabijającymi duże wpływy dla przemysłu i budżetu. Za sprawą zgody Tuska, aby "legalnie" i tam, okraść Polaków, obcięto wyjątkowo naszym rodakom, wszelkie należne świadczenia. A więc dominuje wyzysk i materializm, niby w państwach szczycących się prawem i demokracją, należącymi do UE, - hmmm. Przykazanie które mówi: NIE KRADNIJ, ich prawa nie dostrzegają

Teraz UE, wyznacza nam narzucony kontyngent, na przyjęcie emigrantów z państw arabskich i afrykańskich. No tak ale, w wyniku złych nie ludzkich warunków socjalnych i bytowania, w ostatnim okresie, Polskę opuściło 3 miliony młodych ludzi w wieku produkcyjnym, przygotowanych zawodowo do pracy, oraz niepoliczalna grupa uchodzców stanu wojennego. Których miejscem powrotu, jest Polska, po poprawie warunków we własnym kraju. W tej sytuacji jest absurdem, przyjmowanie obcych emigrantów, gdyż Polski na taki gest nie stać, aby doprowadzić kraj do katastrofalnej nędzy. Nowi emigranci, nie zasimiluja się z nowym krajem, ani językowo ani kulturowo, zwyczajowo religijnie i na pewno nie będą źródłem zasilania przemysłu czy budżetu - bo nie ma takich miejsc pracy dla Polaków, to nie jest eldorado dla pasożytów. A znając, ich mentalność i pochodzenie, będziemy mieli obraz jaki przedstawił Autor Andrzej Chodacki - ale tym razem w Polsce, komuś na tym zależy! Przykazanie które mówi: NIE ZABIJAJ, ich religia i światopogląd, na to zezwala i nakazuje. (Misja specjalna).

Wszystkich komentarzy: (3)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

20 Kwietnia 1920 roku
Rozpoczęły się VII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Antwerpii.


20 Kwietnia 1936 roku
Prezydent Ignacy Mościcki wydał dekret o utworzeniu Funduszu Obrony Narodowej.


Zobacz więcej