Piątek 19 Kwietnia 2024r. - 110 dz. roku,  Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 05.08.15 - 10:20     Czytano: [950]

Dział: Opowiadania

Cud ocalenia, cud nawrócenia


Gdy ich zabijał, wtedy Go szukali,
nawróceni garnęli się do Boga.
Przypominali sobie, że Bóg jest ich opoką,
że Bóg Najwyższy ich Zbawicielem.

Psalm 78

Starość zaczyna się wtedy, gdy człowiek zaczyna o niej mówić. Utrwala się, gdy uwierzy w to, co mówi. Kończy się śmiercią ze starości, czasem nawet w wieku dalekim od podeszłego.
John Chamberlain pływał kiedyś na niszczycielach. To był wspaniały, choć obfitujący w dramatyczne przeżycia czas. Flota Królewska stanowiła wtedy jakby osobne państwo. Najpotężniejsza na świecie, szybka i świetnie zorganizowana. Gdyby nie ta kontuzja, byłby oficerem niszczyciela do dziś. Po długim okresie rekonwalescencji mianowano go kapitanem statku pasażerskiego, który ewakuował uchodźców z Bliskiego Wschodu do Afryki i Australii. To było jak degradacja. Przyjął jednak propozycję. Wolał to, niż zostać uziemionym w biurze wojennego portu. Tego by nie zniósł. Jeśli nie bujało pod nogami, nie mógł normalnie chodzić. Twardy grunt drażnił go już po tygodniu, a jeszcze te kłopoty z zaśnięciem. Cisza i brak ruchu działały mu na nerwy. Od lat portowe zbiorowiska ludzkie akceptował tylko jako źródło aprowizacji. Znalazł się więc na starym liniowcu, który po przeróbkach mógł zabrać na pokład prawie sześćset osób, nie licząc załogi. I jak ten okręt, zaczął odczuwać niedomogi starości. Szczególne przykrości spotykały go w deszczowe dni, wtedy kontuzja kolana dokuczała w sposób naprawdę dotkliwy.
Był koniec marca 1944 roku. Kilka dni wcześniej otrzymał rozkazy dotyczące swojego kolejnego niebojowego rejsu. Cały statek był już wypełniony Polakami, których miał niańczyć do samej Australii. W dłuższej perspektywie nie nastrajało to optymistycznie. Na szczęście był słoneczny dzień, a więc może kolano nie będzie tak boleć.
Zaraz zaczną się modlić – pomyślał o Polakach i podkręcił wąsa. – Wprowadzę wojskowy porządek i jakoś przetrwam te kilka tygodni.
Z tą myślą kapitan Chamberlain kładł się spać wieczorem w niedzielę drugiego kwietnia 1944 roku. I jak zwykle, gdy zasypiał, musiał przed snem wypić dwie szklaneczki starej szkockiej. Ani za dużo, ani za mało. Dokładnie tyle, ile wypada wypić oficerowi Królewskiej Marynarki na dzień przed kolejnym rejsem.
Spojrzał jeszcze w okienko kajuty na otulony zmierzchem, cichy port i położył się. Po niespokojnych dwudziestu minutach, w czasie których odwracał się jeszcze z boku na bok, zasnął wreszcie, chrapiąc donośnie, jak przystało na prawdziwego morskiego wilka.
***
Kilka dni temu obchodzili cichą rocznicę wodowania ich okrętu oznaczonego numerem I 38. Już dwa lata pływali w chwalebnej służbie Cesarza Japonii. Dowódca leżał w swojej małej kajucie w gorączce, okrętem dowodził pierwszy oficer, komandor podporucznik Yoshihiro Asahara. Był początek kwietnia 1944 roku. Japońska flota wojenna poniosła ogromne straty w Bitwie o Midway. Wiele baz zaopatrzenia przejęli wrogowie. Dla dziewięćdziesięcioosobowej załogi łodzi podwodnej typu B1 zaczęło brakować żywności.
Słodkie ziemniaki z puszek, które pozostały z zapasów, smakowały jak piasek. Głodni, zniechęceni ludzie coraz częściej ukradkiem oglądali fotografie swoich bliskich. Już zamierzali zawrócić z Morza Arabskiego w kierunku Filipin, gdy na mostek dotarła wiadomość:
– Na pozycji czerwonej dziewięć – zero stopni, możliwy okręt nieprzyjaciela!
Alarm szybko przywrócił załodze zdolności bojowe. Już po kilku minutach wszyscy czekali na dyspozycje pierwszego oficera. A ten spokojnie spoglądał w peryskop. Dostrzegł idący na nich okręt, ale z odległości prawie czterech kilometrów nie mógł jeszcze rozpoznać szczegółów. Dopiero po pewnym czasie zaczęły pojawiać się elementy wyposażenia wrogiego statku. Małe dziobowe działka przeciwlotnicze czterdzieści milimetrów nie były groźne dla okrętu podwodnego, dużych dział sto trzydzieści milimetrów nie było widać. Asahara spojrzał na pulpit sterowniczy. Z siedemnastu torped umieszczonych w sześciu wyrzutniach jego okrętu miał do dyspozycji jeszcze sześć.
– Prędkość dwadzieścia węzłów, dziesięć stopni na lewą burtę, przygotować wyrzutnię numer cztery i pięć! – oznajmił zimno do komunikatora.
– Zrozumiałem, prędkość dwadzieścia, dziesięć stopni na lewo, wyrzutnie cztery i pięć gotowe – usłyszał odpowiedź i ze spokojem skupił się na obserwacji, jak nieprzyjacielski statek stopniowo wystawia się swoją prawą burtą. Wkrótce znajdzie się w odległości półtora kilometra, idealnej do torpedowego ataku.
Nagle dostrzegł z tyłu cztery dodatkowe, mniejsze okręty. Fregata i dwie korwety nie zrobiły na nim wrażenia, ale smukła sylwetka niszczyciela zaniepokoiła go mocno. Statki, zapewne konwojujące, przyspieszyły i szły teraz wprost na nich. Wyglądało na to, że odkryli pozycję jego łodzi. Pierwszy pocisk wypiętrzył spokojną taflę wody dwie długości okrętu przed dziobem.
– Zanurzenie alarmowe sto dwadzieścia stóp! – komenda padła automatycznie, a oficer już składał rączki peryskopu i chwycił się drążka, by się nie przewrócić, gdy okręt szedł mocno dziobem z dół. Nad jego głową zgasły białe, a zapaliły się czerwone lampy. Niszczyciele to bardzo niewygodny przeciwnik. Dwanaście łodzi podwodnych identycznych jak ta, którą płynęli, poszło na dno w ciągu ostatnich dwóch lat po starciu z takimi okrętami. Komandor Asahara nie chciał ryzykować. Spróbuje opłynąć konwój pod spodem, wynurzy się na chwilę za nimi i odda celny strzał. Wstrząs szarpnął ścianami łodzi. Bomby głębinowe. Należało się spodziewać pięciu eksplozji, typowo dla Brytyjczyków. Dlatego wykonał ostry zwrot, by uniknąć krzyża z bomb opadających w wodzie obok okrętu z każdej strony. Kolejne szarpnięcie, pewnie z osiemdziesiąt stóp od nich, nieszkodliwe, potem jeszcze dwa. Jedna bomba nie wybuchła.
– Cisza na okręcie – teraz komendę z mostka kapitańskiego japoński oficer wypowiedział ciszej, dotykając ustami komunikatora. Gdzieś ponad nimi od prawej burty wrogie okręty zrównywały się z omijającą je w głębinach japońską łodzią podwodną. Hydrofony wychwytywały regularny dźwięk śrub napędowych niszczyciela płynącego na powierzchni. A ten miał nad nimi ogromną przewagę – dysponował radarem.
Na tym etapie starcia wszystko zależy od intuicji dowódców. Czy po wynurzeniu zobaczą idealnie ustawione cele, czy sami staną się celem do trafienia. Asahara zaczynał żałować, że kapitan nie może mu doradzić w tak trudnej sytuacji. Nie dał jednak nic po sobie poznać. Skuteczność walki zależy od odwagi i mądrości. Jeszcze kilka minut, potem wynurzenie i atak torpedowy. A jeśli przyjdzie im zginąć za cesarza i Japonię, to niech to będzie honorowa śmierć. Śmierć, na którą cała załoga jest gotowa od dawna.
***
Mijał ósmy dzień od chwili, gdy opuścili irański port Khorramshahr. W porównaniu ze statkiem, którym ich transportowano przez Morze Kaspijskie, angielki okręt był, można powiedzieć, komfortowy.
Michalina Szymańska ze swoją przybraną córką Krysią siedziały w malutkiej kajucie i szykowały się do snu. Dwunastoletnia dziewczynka była bardzo ciekawa świata. W ciągu dnia zawsze gdzieś wypatrzyła angielskiego kapitana, który delikatnie, prawie niezauważalnie utykając na prawą nogę, przechadzał się w białym mundurze z boku górującej nad pokładem nadbudówki. Zawsze też wskazywała go wtedy palcem, pouczana zaraz potem przez opiekunkę, że tak jest niegrzecznie. I zawsze też jej starania były nagradzane przyjacielskim machnięciem ubranej w białą rękawiczkę kapitańskiej dłoni lub uprzejmym uśmiechem na wąsatej kapitańskiej twarzy.
Tego wieczoru, gdy po pięknym wiosennym dniu pani Michalina czesała gęste włosy dziewczynki, Krysia wypytywała o wiele jej zdaniem ważnych spraw, a opiekunka starała się odpowiadać wyczerpująco i cierpliwie.
– Mamo, dlaczego na świecie jest wojna?
– Widzisz, moje dziecko – kobieta zastanowiła się chwilę – czasem tak sobie myślę, że Bóg ma już dosyć patrzenia na ludzkie grzechy.
– A więc wojna jest przez ludzkie grzechy? – dziewczynka odwróciła głowę, ale zaraz potem ustawiła ją tak, by przybrana mama miała lepszy dostęp do jej mocnych, bujnych włosów.
– Tak myślę, moja kochana.
– Ale czy przez grzechy Polaków też?
– Na pewno i Polacy mają sporo na sumieniu – Michalina gładziła dziecko po głowie – ale popatrz na Niemców, to kraj rządzony przez demony z trupimi czaszkami na czapkach. Popatrz na Anglików.
– Ale Anglicy nam dziś pomagają – Krysia znów odwróciła głowę i pukiel włosów rozsypał się na jej ramionach. – Kapitan jest naprawdę miły.
– To prawda – przyznała kobieta – ale gdy wybuchła wojna, obiecywali nam pomoc, a potem zostawili nas samych, na pastwę Hitlera i Stalina. A czy ty wiesz, że prawie wszystko, co Anglicy posiadają, ukradli innym narodom?
– Nie wiedziałam o tym – Krysia już z mniejszą sympatią myślała o kapitanie.
– A Stany Zjednoczone czy Australia, gdzie Anglicy niszczyli całe narody, by ukraść ich ziemię? To będzie cud, jeśli na tym okręcie dopłyniemy do portu. Musimy się dużo modlić, bo oni swoją wiarę już dawno sprzedali za królewskie tytuły.
– To oni nie wierzą w Boga?
– Trudno powiedzieć, ale na pewno wierzą w swoją królową, a to nie wystarczy, by dopłynąć do portu. Chodź, gwiazdeczko moja, zmówimy różaniec za Polaków i Anglików. Podziękujemy Bogu, że pozwolił nam wyrwać się z Syberii i poprosimy, by ochronił nas w czasie tego rejsu.
Gdy wypowiadała te słowa, rozległ się powtarzany regularnie gong, wzywający wszystkich do stawienia się na górnym pokładzie.
Ćwiczenia? O tej porze? – pomyślała zaniepokojona Michalina.
– Wołają nas, gwiazdeczko – pocałowała dziewczynkę w czoło – modlitwę zmówimy później.
Wzięła Krysię za rękę i po przejściu przez malutkie drzwi kajuty wraz z innymi ludźmi skierowały się do schodów wiodących na górny pokład. Angielscy marynarze biegali szybciej niż zwykle. Godzina późna, zachód słońca nad bezkresnym morzem malował niebo ciemną czerwienią przechodzącą płynnie w głębokie błękity. Sprawnie rozdawano ludziom zielone kamizelki ratunkowe, wszystko niby jak w trakcie ćwiczeń, ale dało się zauważyć napięcie na twarzach zwykle pogodnych marynarzy.
Michalina ogarnęła wzrokiem ciemniejący widnokrąg. Tafla wody była równa, tylko blisko statku tworzyły się umykające od burty fale. Kilkadziesiąt metrów na lewo płynęły konwojujące ich mniejsze statki, i te wyraźnie zaczęły przyspieszać. Wtedy od dziobu przetoczyła się nad ich głowami seria z karabinu maszynowego, a zaraz za nią huknęły działa na wyprzedzających ich okrętach wojskowych. Potem poczuli wyraźnie, że statek gwałtownie zmienia kurs. Stłoczona gromada ludzi przechyliła się na lewo jak łan zboża, dzieci zaczęły płakać. Krysia mocniej złapała opiekunkę za rękę.
– Łódź podwodna – ktoś relacjonował z boku podnieconym głosem. – Mówią, że to japońska łódź podwodna, niszczyciele poszły przodem.
– Boże drogi – jęknęła Michalina i szybko uklękła, by zawiązać na piersi Krysi sznurki wojskowej, przydużej kamizelki ratunkowej. Gdy sprawdziła wszystkie wiązania, energicznie założyła kamizelkę także na siebie. Znów dwa potężne wybuchy z przodu, odległy plusk oznajmił, że wystrzelone pociski upadły w wodę. Potem głuche detonacje, jakby gdzieś w głębinach, po których pył wody opadł na twarze zatrwożonych ludzi.
– Mamo, ja się boję – Krysia była bliska płaczu.
– Nie bój się, kochana – kobieta uklękła i złapała w ramiona struchlałe dziecko. – Pamiętasz, co ci mówiłam o modlitwie? Zacznij ze mną. Ojcze nasz, któryś jest w niebie...
Na szmer modlitwy dołączały się kolejne, stojące obok osoby, a gdy doszli do „ale nas zbaw ode złego”, dwie kolejne eksplozje szarpnęły pokładem. Marynarze wyglądali zza burty. Obserwowali czerniejące morze przez lornetki. Lęk oczekiwania odbijał się w ich oczach. Każda z salw armatnich oddawanych w kierunku wroga podrzucała wtulone w ramiona głowy kołyszących się w modlitwie ludzi. Gdzieś pośrodku gromady Polaków pojawił się nagle ksiądz. Stanął na skleconym naprędce podwyższeniu i rozłożył szeroko ręce. Ubrany był w wojskowy mundur, wzdłuż boków zwisała mu kapłańska stuła.
– In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti!(1) – Zagrzmiał kapłan uroczystym głosem.
– Amen! – odpowiedzieli mu ludzie, a morze dołączyło się grzmotem armatnich wystrzałów.
– Dominus vobiscum!(2)
– Et cum spiritu tuo(3)
– cichy pomruk przetoczył się po szeregach.
Z mostka na nadbudówce słychać było, jak kapitan krzyczy coś po angielsku przez radio. Marynarze biegali teraz od burty do burty z lornetkami. Ostrzał przycichł. Ksiądz czytał po polsku Ewangelię:
– Wtedy przyszedł Jezus z nimi do ogrodu, zwanego Getsemani, i rzekł do uczniów: Usiądźcie tu, Ja tymczasem odejdę tam i będę się modlił. Wziąwszy z sobą Piotra i dwóch synów Zebedeusza, począł się smucić i odczuwać trwogę. Wtedy rzekł do nich: Smutna jest moja dusza aż do śmierci, zostańcie tu i czuwajcie ze Mną! I odszedłszy nieco dalej, upadł na twarz i modlił się tymi słowami: Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty.
Zaległa nabożna cisza. Do nosa Michaliny doleciał nieprzyjemny zapach. To staruszek obok nie wytrzymał z nerwów. Płakał teraz, próbując obcierać pobrudzone nogi.
Krzyki marynarzy przy burcie, przy której stały kobieta z przybraną córką, zmąciły powagę zgromadzenia. Zadzwonił dzwonek. Wszyscy zaczęli klękać. Marynarze biegali teraz jeszcze szybciej, przewracając klękających Polaków. Łkający staruszek także ukląkł, tam gdzie stał.
Ksiądz rozłożył szeroko ręce i zaczął wypowiadać po łacinie słowa przeistoczenia. Dziewczynka spojrzała teraz na marynarzy, którzy pokazywali sobie jakiś punkt na morzu. Odezwały się dzwonki, a zaraz po nich kilka wybuchów poderwało zdrętwiałe ze strachu ludzkie postacie. Potem jeszcze z boków, pewnie z pozostałych okrętów huknęły armaty w kierunku wskazywanym przez marynarzy. Znów zadzwoniły dzwonki i ludzie wstali. Mrok okrył pokład ciemnym całunem. Nigdzie nie włączono świateł. Statek pozostawał w całkowitym zaciemnieniu.
Ksiądz wezwał wszystkich do przekazania sobie znaku pokoju. Otoczył spojrzeniem ludzi i błogosławił wszystkich zgromadzonych. Cisza zaległa po tym błogosławieństwie. Marynarze przy burcie zaczęli wykrzykiwać coś radośnie po angielsku, podnosili przy tym do góry ręce. Kapitan wyszedł z pomieszczenia dowódczego i oparł się ciężko o barierkę górnego pokładu. Ludzie spojrzeli w górę na niego. Zdjął czapkę i otarł czoło chusteczką. Popatrzył na księdza i pokiwał głową. Statek uratowany. Wystrzelona przez łódź podwodną torpeda otarła się o burtę i poszła w morze. Sam wrogi okręt został trafiony przez towarzyszący im niszczyciel i wycofał się z walki. Wszystko to wyglądało tak nieprawdopodobnie. Karkołomny zwrot okrętu odruchowo wykonany dokładnie tak, aby torpeda tylko trąciła burtę, a nie znajdując punktu zaczepienia, odbiła się od niej. Celny strzał w peryskop łodzi podwodnej z działa pokładowego, które można porównać do trafienia z kilku metrów żyletką w czubek szpilki. Tu stało się coś przedziwnego. Chamberlain jeszcze nie wiedział, co. Zaczął się zastanawiać nad swoją religijnością. Dobrze mówić Polakom o zaufaniu do Boga. Nie widzieli tego, co stało się na „Athenii”(4) i na Morzu Jawajskim. Po czymś takim trudno mówić o wierze, o Bogu. Trudno zasnąć nocą. A może właśnie wtedy powinno się do Niego wołać o pomoc? Prosić Go, by rozjaśnił ciemności naszych serc, uchylił tajemnicy swoich zamiarów wobec nas.
Kapitan spojrzał z mostka w dół na pokład. Polacy czekali, aż marynarze wymyją pokład morską wodą. Potem kolejno klękali, jeden obok drugiego na deskach i modlili się na różańcach. Dziwny naród. Chamberlain postanowił jednak, że nie będzie już więcej narzekał, że musi ich zabierać na pokład. Nawet się teraz z tego cieszył.
Ocknąwszy się z rozmyślań, dał sygnał do odwołania alarmu i zarządził zmianę kursu. Bezpieczniej będzie jednak dotrzeć do Afryki. Wystarczy przeżyć jak na jeden rejs.


Opowiadanie powstało na podstawie wspomnień Krystyny Jarosz, która wraz z innymi syberyjskimi zesłańcami przeszła gehennę głodu i zimna na nieludzkiej ziemi Syberii, a następnie za formującą się armią polską była ewakuowana z Teheranu do Afryki, skąd po długiej tułaczce powróciła do rodzinnego kraju.

1.- W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
2.- Pan z wami.
3.- I z duchem twoim.
4.- SS „Athenia” – angielski parowiec pasażerski zatopiony przez niemiecki okręt podwodny 4.09.1939 roku. W wyniku ataku torpedowego zginęło 118 osób.



Andrzej Chodacki
Strona autorska


Autor opowiadania: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powołania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozę i poezję, a także fotografuje. Laureat kilkudziesięciu konkursów literackich. Jego opowiadania były drukowane między innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, Miesięczniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na całym świecie. W 2012 roku wydał debiutancką książkę z poezją i fotografią pt.„ Pejzaże tęsknoty”. W 2013 roku wydał cykl opowiadań pt. „ Opowieści ze świata”. W 2014 roku wydał kolejny cykl opowiadań pt „ Wyczekując dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor Seliański” została przetłumaczona na język ukraiński. Od 2015 roku członek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.

Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

19 Kwietnia 1943 roku
Wybuch powstania żydowskiego w getcie założonym przez Niemców w okupowanej Warszawie


19 Kwietnia 1632 roku
Zmarł Zygmunt III Waza, król Polski i Szwecji (ur. 1566)


Zobacz więcej